Gorzej być (nie) może - ebook
Gorzej być (nie) może - ebook
Kontynuacja przygód sześciu zwariowanych przyjaciółek, bohaterek książki "Mąż potrzebny na już". Życie Zosi wydaje się wręcz idealne. Bogata dziedziczka nie ma w zwyczaju się niczym przejmować. Przyziemne problemy zdają się ją omijać szerokim łukiem, jednak los, a w zasadzie bliscy postanawiają to zmienić. Kiedy wydaje się, że gorzej być już nie może, Zosia uświadamia sobie, w jak wielkim jest błędzie. Czy zakochana w sobie bogaczka poradzi sobie z problemami, których nie są w stanie rozwiązać pieniądze jej ojca? Nadeszła pora, aby rozpocząć walkę egocentryzmu, pieczołowicie pielęgnowanego od urodzenia, z uśpionym głęboko ziarnem altruizmu, które chce wykiełkować. Dalsze losy Zosi i jej przyjaciółek w powieści "Poszukiwani, poszukiwany".
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-582-3 |
Rozmiar pliku: | 797 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zofia (Zosia) – ja, urodzona szczęściara (zapewne w Ameryce nazwano by mnie Lucky, ale Zosia też jest ładnie… tak szlachetnie), piękna, zgrabna, utalentowana i w dodatku bogata. Czego chcieć więcej?
Bernadetta (Berka) – kobieta potrafiąca pokazać, że niemożliwe jest jednak do zrealizowania – znalezienie męża w rok było najgłupszym pomysłem, na jaki można było wpaść, a co dopiero zrealizować, a jej się udało. Szczęśliwa żona, przyszła matka i chodząca fabryka nieszczęść (dotyczących na szczęście tylko jej osoby).
Marietta (Mari) – poukładana miłośniczka krochmalu (od czegoś musi być tak sztywna), nieudana morderczyni swojego szefa, zamiast zabić… zakochała się, co zupełnie nie było w jej planach na najbliższe tysiąc lat, a może i tysiąc pięćdziesiąt.
Baśka – korektorka w wydawnictwie, polująca na stołek mojej macochy, mama rezolutnej trzylatki, będącej moją siostrą (można by ją nazwać „tygodniową trzylatką”, bo od tygodnia wiem, że istnieje). Aż strach pomyśleć, co Baśka jeszcze przed nami ukrywa.
Jolka – wredna „Gęś” (nazwisko Gęsicka zobowiązuje), będąca pedagogiem z wykształcenia i trenerem personalnym z zamiłowania, dziewczyna Moni, choć dziwne, że ktoś jest w stanie z nią wytrzymać… z własnej woli, a nie z przymusu.
Monika (Monia) – spokojna i zaangażowana pracownica socjalna, kocha to, co robi i tych, którym pomaga, choć – jak się okazało – najbardziej kocha Jolkę (której pomoc także byłaby wskazana).Sylwester 2015
– Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden! – wykrzykiwałyśmy wszystkie razem.
Monia otworzyła szampana, Baśka podbiegła do niej z tacą, na której jak co roku stało sześć kieliszków.
– Szczęśliwego Nowego Roku, kochane – jako pierwsza powiedziała to gospodyni imprezy, Marietta.
– Szczęśliwego Nowego Roku, złotka wy moje – dodała Moni.
– Happy, happy, sex and love, my girls! – wykrzyknęła Jolka, podskakując z sobie tylko znanych powodów.
– Oby dwa tysięce szesnasty był najwspanialszym, jaki nas spotkał. – Baśka co rok mówiła to samo, jedynie zmieniając rok w wyuczonej formułce.
– Moje robaczki, moje pchełki, wiecie, że chcę dla was tak samo dobrze, jak ja mam, i tego wam życzę – powiedziałam z radością, wiedząc, że i one się cieszą z moich słów.
– Szczęśliwego, moje piękne – rzuciła wesoło Berka, głaszcząc się po brzuchu.
Z uśmiechem na ustach stuknęłyśmy się kieliszkami i wypiłyśmy do dna ich zawartość. Pięć napełnionych szampanem i jeden z sokiem pomarańczowym.
– Do stołu, lejdis – zarządziła gospodyni, a my zasiadłyśmy na swoich stałych miejscach.
Sześć krzeseł, sześć nakryć na stole i sześć przyjaciółek z dzieciństwa. Wspólne czasy podstawówki, gimnazjum, liceum, a potem studia na jednym uniwersytecie, tylko na innych wydziałach. Łączyło nas wiele, wiele też dzieliło. Jednak zawsze w sylwestra byłyśmy dla siebie. Nasza szóstka i nikogo więcej. Nasza szóstka po raz ostatni w tak wąskim gronie. Jak wiele zmieniło się przez ostatni rok? Zbyt wiele. Jedna z nas wyszła za „przypadkowego” męża, z którym od lat mieszkała pod wspólnym dachem. Jolka z Monią zakomunikowały, że są parą, Marietta zakochała się w znienawidzonym od wieków Teodorze, a Baśka… Baśka od ponad trzech lata sypiała z moim ojcem. Jakby tego było mało, mam siostrę. Małą, diabelnie śliczną siostrę.
Zasiadamy do stołu, wiedząc, że będzie inaczej niż rok temu, dwa czy trzy lata temu. Zdajemy sobie sprawę, że nic już nie będzie takie samo jak dawniej. Mówią, że zmiany są potrzebne, że wprowadzają nowe możliwości, jednak dla mnie to zbytni chaos. Zawsze byłyśmy w sześć, a teraz miało się to zmienić.
– No dobra, skończyłyśmy z postanowieniami, ale chcę wiedzieć, jakie mamy plany na teraz – zaczęła Marietta, spoglądając na każdą z nas, zdecydowanie zbyt długo.
– Aż strach to powiedzieć… – Moni głos uwiązł w gardle. – …ale Zośka miała dobry pomysł z tymi, no, Oscarami.
– Nominacjami – poprawiła ją Jolka, czule głaszcząc partnerkę po dłoni.
Pięć par oczu spojrzało na mnie, jakby wyczekiwało mojej aprobaty. Rzucony po pijaku pomysł nawet dziś wydawał się słusznym zastępstwem naszych corocznych zmagań z postanowieniami noworocznymi.
– Może zanim zaczniemy wymyślać coś nowego, to podsumujemy stary rok i stare postanowienia? – słusznie zaproponowała Berka.
Kiwnęłyśmy jednocześnie głowami, jakbyśmy były ustawionymi robotami.
– To ja zacznę. – Mari wstała z kieliszkiem w dłoni. – Moje postanowienie zostało zrealizowane. Zostałam dyrektorem projektowym. – Podniosła kieliszek ku górze. – I wcale nie musiałam nikogo mordować, choć, jak same wiecie, było blisko.
Zaśmiałyśmy się, przypominając sobie sytuację z otruciem Teodora, którego ponoć zabiła tabletkami nasennymi wsypanymi do kawy. Kto by pomyślał, że wyjdzie z tego coś więcej niż śmierć, której w rzeczywistości nie było.
– A ja poszłam na kurs, ale oblałam. – Monia niczym błyskawica wstała, powiedziała i wypiła zawartość kieliszka.
– Pochwal się ile razy – zaśmiała się Jolka.
Monia spojrzała na nią surowo, lecz po chwili w jej oczach znów pojawiły się iskierki. Jak mogłyśmy ich nie dostrzegać przez ostatnie lata?
– Już dwanaście, ale trzynasty jest gratis, więc nic nie stracę – powiedziała dumnie.
Jolka zaczęła bić brawo, a my zaraz za nią, jakby Monia już prawko zdobyła, a nie podejmowała kolejną próbę zdobycia.
– Ja zostałam trenerem personalnym, co właściwie było formalnością. – Jolka nieco się wywyższała, kiedy mówiła o swoim zamiłowaniu do ćwiczeń i zdrowego jedzenia. – W tym roku rozpoczynam w szkole zajęcia dla otyłej młodzieży.
Po raz kolejny nas zaskoczyła. Nikt nie przypuszczał, że nasza „wieczna grubaska” będzie kiedyś trenowała dzieci podobne do niej niegdyś. To, co zawładnęło naszymi sercami, było dziwne, dziwnie miłe. To była duma.
– Nawet nie wiecie, ile otyłych dzieci jest teraz na świecie. Te wszystkie fast foody zabijają zdrowe myślenie, zabijają jakiekolwiek myślenie. – Jolka zaczęła swój wykład.
– Zjadłabym pizzę – rozmarzyłam się.
– I oto przykład! – Wskazała na mnie. – Żywi się toksycznym jedzeniem, co powoduje obumarcie mózgu.
Dziewczyny zaśmiały się głośno.
– Mózgu u Zośki? – kpiła Marietta.
Posłałam jej mordercze spojrzenie, trenowane przed lustrem do jednego z castingów.
– Nie wiedziałam, że jedzenie też może być patologiczne – zdziwiła się Monia, zapewne mając w głowie obraz swoich podopiecznych.
– Skończmy te przekomarzania – zarządziła Baśka, wstając z krzesła. – Jak wiecie, wyprowadziłam się od rodziców i powiem wam, że dobrze mi z tym. – Uniosła kieliszek do góry, po czym wypiła jego zawartość.
– Tylko tobie – mruknęłam pod nosem, wciąż nie mogąc się przyzwyczaić do obecności Baśki w moim domu.
Ona nie była jeszcze taka zła, ale ta jej córka, a moja siostra, to istny diabeł do potęgi potęgowanej i jeszcze do prostokąta. Zuzia była wszędzie. Piekielnie piękna i jeszcze bardziej piekielnie wredna, choć miała niespełna trzy lata.
– A teraz nasza mężatka – zaśmiała się Monika, zachęcając Berkę do wstania.
– No, ja, jak wiecie, wyszłam za mąż i to jeszcze z gratisem. – Pogłaskała się po jeszcze niewidocznym ciążowym brzuszku. – Nie było to łatwe, ale opłacało się.
– Kto by pomyślał? – Jolka nie chciała być zgryźliwa, lecz jej nie wyszło.
– Ciebie facet nie wziął, to Mońka się zlitowała – odgryzła się Berka z uśmiechem.
Wybuch wulkanu wydawał się wielce prawdopodobny, jednak niespodziewanie Jolka odpędziła go swoim uśmiechem.
– I na dobre mi to wyszło – powiedziała radośnie, łapiąc za rękę Monikę.
Kłótnia zatrzymana, zatem pora na mnie. Wstaję z krzesła, dumnie przeczesuję palcami włosy, by móc powiedzieć:
– Obroniłam się.
Pięć par oczu spogląda na mnie z niedowierzaniem, Jolka krztusi się zajadanym ogórkiem, na co Monia poklepuje ją po plecach.
– Jak to? – pyta wciąż zdziwiona Marietta.
– Tak to. – Uśmiecham się i ponownie przeczesuję włosy.
– Kiedy? – Berka także nie wierzy.
– Dwudziestego dziewiątego grudnia o trzynastej miałam obronę magisratu.
– Sratu, sratu – przekomarza się Baśka.
– Magisterską – zauważa mało dyskretnie Berka.
Nie zwracam na nie uwagi, w mojej głowie wciąż słyszę gratulacje od profesora Sajmowicza, chyba bardziej szczęśliwego, że się mnie pozbędzie, niż dumnego z mojego wystąpienia.
– I teraz będziesz szukać pracy w salonie? – Berka raczej zapytała z obawy niż z troski.
Zapewne wciąż pamiętała moje praktyki u niej w salonie. Widocznie w przeciwieństwie do mnie nie wspominała tego zbyt dobrze, pewnie zazdrosna o moją nienaganną prezencję i doskonałe obycie w temacie.
– Bez obaw – rzuciłam chłodno. – Nie martw się o swoje stanowisko, to nie dla mnie.
Przyjaciółki zaniemówiły z wrażenia. „A więc jest sposób, byście zamilkły” – pomyślałam z uśmiechem. Nigdy we mnie nie wierzyły, miały za głupszą i gorszą tylko dlatego, że jestem ładniejsza i trochę trudniej idzie mi z nauką. Aż dziw, że nasza przyjaźń ciągnie się tak długo. Mimo niepowodzeń były ze mną zawsze w trudnych chwilach, a przecież to jest najtrwalszym fundamentem przyjaźni.
– To jakie masz plany? – zapytała mnie Monika.
Uśmiechnęłam się pod nosem, próbując wyobrazić sobie ich miny za kilka chwil.
– Idę na studia.
– Studia? – zdziwiła się Baśka.
– Tak, studia.
– Przecież dopiero skończyłaś studia – słusznie zauważyła Jolka. – Chcesz studiować kolejne dziewięć lat?
Popatrzyłam na nie z wyższością. Wiedziałam, że mój pomysł wywoła burzę. Wiecznie zgryźliwa Jolka, opanowana Monia, ambitna Mari, optymistka Berka i trudny przypadek – Baśka były mieszanką iście wybuchową, a jeszcze musiało znaleźć się tam miejsce dla mnie. Pięknej, zgrabnej i bogatej Zosi Majer.
– Mam plan na siebie i będę go sprawować – tłumaczyłam z dumą.
– Chyba realizować. – Zgryźliwa Jolka dała o sobie znać. – Więc na co się wybierasz tym razem?
Puściłam mimo uszu jej uszczypliwość, której nawet nie próbowała ukryć.
– Idę na seksuologię kliniczną – wydusiłam z siebie.
Dziewczyny spojrzały na mnie uważnie, czekając, aż wybuchnę śmiechem lub co najmniej powiem, że żartowałam. Jednak ja nie żartowałam. Naprawdę chciałam pomagać innym w tym trudnym seksualnym świecie. Kto lepiej niż ja odnajdzie nutę albo i cały klucz wiolinowy pożądania w związku? Gdyby w dziedzinie seksu rozdawane były Oscary, na pewno byłabym co najmniej nominowana w tej kategorii.
– A wiesz chociaż, co to znaczy? – zapytała spokojnie Marietta.
– Mari, oj, Mari, jeszcze przyjdziesz do mnie po pomoc, kiedy ten twój Teodor zniedołężnieje w tej dziedzinie – rzuciłam. – Nie bój się, nie policzę ci za pierwszą wizytę. Przecież jesteś moją przyjaciółką.
Uśmiech zdobił moją twarz tak pięknie, jak śnieg powinien zdobić wszystko za oknem. Niestety, śniegu nie było, jedynie w moim uśmiechu śnieżnobiałych zębów była nadzieja.
– Oby ci się tym razem udało – zakończyła temat Baśka.
– Zawsze mi się udaje. – Puściłam do niej oczko.
– Niedługo się o tym przekonamy – zakpiła Jolka, a reszta wybuchła śmiechem.
Temat zeszłorocznych postanowień został zakończony. Pora stworzyć nową tradycję, w której będą mogli uczestniczyć i inni. Inni doczepieni przypadkowo przez życiowe okoliczności.
– Mari, a gdzie jest Napoleon? – zapytała znienacka Berka, wciąż jeszcze pamiętając te kilka dni z rozwydrzonym kotem gospodyni.
– Napcio jest w kocim spa, wiedziałam, że za wami nie przepada, więc zapewniłam mu kilka dni rozrywki z dala od swojej pańci i jej głośnych przyjaciółek.
Zaczęłyśmy się śmiać, wyobrażając sobie Napoleona korzystającego z kociego spa. Swoją drogą, kto wymyślił taką głupotę i co takiego oferuje kotom taki kurort? Kąpiel w mysiej skórce, a może moczenie łap w whiskasie?
– To jaki był ten twój pomysł z nominacjami? – z zamyślenia wyrwała mnie Marietta.
– Każda z nas powie jakąś kategorię, a za rok o tej porze rozdamy takie pseudonagrody.
– A może zrobimy jakieś statuetki? – Błysk w oku Mari mówił sam za siebie.
– Spoko, ale to twoja broszka. Nas w to nie mieszaj – zarządziła Berka, puszczając do nas oczko.
Marietta już w głowie tworzyła wizualizację naszych przyszłorocznych statuetek. Jak cała ona, musiały być idealne, nienaganne i perfekcyjne.
– To każda niech powie tę kategorię, a ja zapiszę, żebyśmy nie zapomniały. – Monia znakomicie wchodziła w rolę protokolanta naszych sylwestrowych spotkań. – Może zacznijmy od gospodyni. – Spojrzała na Mari, po czym sięgnęła po leżący w pobliżu notes i długopis.
Marietta myślała przez chwilę, szukając idealnego pomysłu. Zapewne jej myśli błądziły, chcąc odnaleźć kategorię, w której to ona będzie królować.
– Może perfekcjonizm roku? – zaproponowała, a my wydałyśmy z siebie okrzyki protestu.
– Nuda – podsumowałam, przeczesując włosy.
Mari ponownie się zamyśliła, chcąc wyszukać we wnętrzu swoich uporządkowanych mózgowych szufladek coś bardziej szalonego. Czasem miałam wrażenie, że jedyną szaloną rzeczą, jaka ją spotkała w życiu, są spotkania z nami. Ona sama była perfekcyjnie nudna i przewidywalna.
– Wydarzenie roku to moja ostateczna decyzja. – Tupnęła lekko nogą.
Kiwnęłyśmy głowami na znak akceptacji „szalonego pomysłu”, by Monia mogła swoim koślawym pismem zapisać.
– To może jak jest wydarzenie, to i zaskoczenie zapiszmy – zaproponowała radośnie Berka, cały czas gładząc się po brzuchu, jakby już czuła ruchy dziecka, które rosło w niej dopiero od dwóch miesięcy.
Ponownie kiwnęłyśmy głowami, zgadzając się na zaproponowaną kategorię do naszej nowej zabawy.
– Ja proponuję tekst roku – powiedziała cicho Monika. – Każda z nas czasem coś walnie i aż szkoda, że o tym zapominamy.
– Tu już mamy zwyciężczynię – zaśmiała się Jolka.
Spojrzałyśmy na nią, a ona skierowała swój wzrok na mnie. „Jeszcze się przekonasz” – pomyślałam, przepełniona motywacją, aby dopiec Gęsi Jolce.
– Baśka, a ty, jaki masz pomysł? – zapytałam swoją „tygodniową macochę”.
Baśka myślała o czymś przyjemnym, błysk jej oczu zdradził jej uczucia. Ciekawiło mnie, co tym razem wymyśli, bo ostatnio sporo namieszała w moim życiu, czego nie dało się ukryć.
– Może kochanek roku? – Zaczerwieniła się.
– Fujjj! – Udałam, że wymiotuję.
Baśka posłała mi mordercze spojrzenie. Błysk jej oczu zamienił się w wirujące piły mechaniczne, czekające na zbliżenie się ofiary.
– Miałabym spać z moim ojcem? – Popukałam się w czoło. – To, że ty jesteś sposzczona, nie znaczy, że i my mamy jakieś problemy demercyjne.
– Spaczona i demencyjne – poprawiła mnie Berka.
Baśka spojrzała na mnie nieufnie, znałam ten wzrok zbyt dobrze. Od czasu naszej rozmowy podczas wesela Berki i Karola patrzyła tak na mnie codziennie. Chcąc za wszelką cenę wywołać we mnie wyrzuty sumienia, spowodowane moim nieudolnym budowaniem kariery aktorskiej.
– Baśka, faktycznie to nie ma sensu – zauważyła Jolka, wcale nie mając na myśli przyznania mi racji.
– To może wyprawa roku? – rzuciła szybko Baśka. – Każda z nas gdzieś wyjeżdża…
Monia zapisała w notatniku pomysł Baśki, który nie do końca przekonywał swoją oryginalnością, ale czego spodziewać się po kobiecie zakochanej w facecie przed sześćdziesiątką.
Pozostała Jolka oraz ja. Dwie wiecznie skłócone przyjaciółki, których przyjaźń opierała się na walce o przetrwanie wśród pozostałych.
– Jolka, jaki masz pomysł? – zapytałam z kwaśną miną.
– Proponuję zmianę roku, wizualną lub też emocjonalno-umysłową. – Szelmowski uśmiech ozdobił jej twarz.
Monia spojrzała na wszystkie z nas po kolei, aby mieć pewność akceptacji, po czym zapisała punkt piąty.
Nadeszła moja chwila, światła reflektorów skierowane na mnie, wzrok milionów oczu wdzięcznie błyszczących na mój widok, czerwony dywan i ja machająca przyjaźnie zgromadzonym.
– Zocha! – Z czerwonego dywanu do stołu w domu Marietty przywołała mnie Berka. – Jaki ty masz pomysł?
Moje myśli szukały mądrego pomysłu, jednak takiego mogłam spodziewać się jedynie po wypiciu większej ilości alkoholu. Teraz byłam zbyt trzeźwa, aby myśleć. Moja głowa za pewnie trzymała pion, nie wirowała, co powodowało, że moje mózgowe szufladki były szczelnie zamknięte. Bałagan w nich panujący uniemożliwiał ich otwarcie na trzeźwo. Nie chcąc się przyznać do braku pomysłu w pomyśle rzuconym przeze mnie, udawałam, że mam w zanadrzu coś wyjątkowego.
– Ja proponuję kategorię Żenada roku, bo przecież nie możemy oceniać tylko za dobre rzeczy. – Starałam się brzmieć mądrze.
– Gdybyśmy nagradzali tylko za dobre rzeczy, to uwierz, że nie nominowałabym cię już dziś do kategorii tekstu roku – zakpiła Jolka, lecz się tym nie przejęłam.
Dziewczyny najwidoczniej zgodziły się ze mną, bo Monika zapisała w notatniku kolejną kategorię.
Szybkie całuśne przypieczętowanie nie było już tak wielkim wydarzeniem, jak we wcześniejszych latach. Malowanie ust, lekki buziak do notatnika i po sprawie. Żadna z nas nie musiała myśleć, czy uda jej się sprostać noworocznym wyzwaniom. Po naszej tradycji z postanowieniami nastała nowa era – era nudnych nominacji w śmiesznych kategoriach, których zapewne już żadna z nas nie pamiętała.
Zmiana dotyczyła także Króla Lwa. Oglądany latami, dziś skończył swój żywot na rzecz prawdziwej kinematografii XXI wieku.
– Gdzie płyta? – zapytała Marietta, podchodząc do telewizora, pod którym stało nowe DVD.
– Zabójcze prącie Marshalla – przeczytała Jolka.
– Musiało być mocne, żeby ludzie oglądali – broniłam filmu, w którym miałam swój debiut.
– Zaczynam się bać, i to bardziej niż Skazy. – Berka zakryła twarz dłońmi, robiąc luki między palcami.
– Tylko nie krzycz, jak ostatnio było ze Skazą – zaśmiała się Monia, a mnie przed oczyma pojawiły się sceny z zeszłorocznego sylwestra.
Pijana do nieprzytomności Berka, przewracająca się o otaczające powietrze, wibrator Marietty będący tego wieczoru najlepszym mikrofonem i próba przekupienia taksówkarza przez Berkę, chcącą wygrać nasz pojedynek na postanowienia. Ten sylwester nie mógł być gorszy. I dziś musiało się zdarzyć coś godnego zapamiętania i wspominania przez następne lata.
– Zobacz, Zocha, jesteś, jesteś – ekscytowała się Monika, widząc moje imię i nazwisko na ekranie telewizora.
Wierzyłam, że najbliższe czterdzieści minut upłynie w skupieniu i uwielbieniu mojej gry aktorskiej, jednak dziewczyny jak zawsze musiały wszystko zepsuć.
– Chodzisz na laser? – przerwała oglądanie Baśka, widząc mnie nago w pierwszej scenie filmu.
– A ty nie? – zdziwiła się Monika.
Baśka rzuciła okiem na każdą z przyjaciółek, po czym speszona spuściła wzrok.
– Nie dziwię się, że nie znasz możliwości laserowej depilacji – zadrwiłam. – Przecież sypiasz z moim ojcem, więc pewnie tam, na dole, to średniowiecze zamieszkuje. – Odruchowo spojrzałam na jej krocze.
Dziewczyny zaczęły się głośno śmiać, a Baśka zmierzyła mnie wzrokiem, pokazując przy tym gest wisielca.
– Żebyś tylko jakichś zwierzątek tam nie hodowała. – Jolka była już w pijackiej fazie.
– A wiecie, co słyszałam? – Monia wyraźnie miała trudności z przebiciem się przez nasze śmiechy. – Moja podopieczna miała ostatnio jakiś nowy rodzaj wszy węsicznych czy wąsicznych. To takie wszy mieszkające tylko w miejscach intymnych, rzecz jasna częściej u facetów, bo oni lubią lasy włosów, dodające im męskości, ale Baśka, ty też pewnie jesteś narażona.
– Narażona to zaraz ty będziesz, Monia, jak nie skończysz z tymi głupotami – zagroziła jej Baśka.
Cisza nastała, film mógł być znów podziwiany. Mocne i wyraziste sceny zdecydowanie dodawały pikanterii mojemu debiutowi. Niejedna dyplomowana aktorka miałaby na pewno problem z tak przekonującym zagraniem scen seksu. Napisy końcowe i brawa od dziewczyn upewniły mnie w słuszności pokazania im filmu.
– Na czterdzieści minut filmu, trzydzieści pięć to grzmocenie, dwie to napisy, a reszta to gra wstępna – podsumowała film Marietta.
– Chciałabyś, aby Teodorek miał taki grzmot. – Zaśmiałam się lekko, a Mari oblała się rumieńcem.
– Zośka, a jak to jest tam z tym całym seksem i penisami? Kamera powiększa czy jak? – ciekawiła się gospodyni.
Przerzuciłam zalotnie włosy przez ramię, przeczesując je kilkakrotnie.
– No, wiecie, chcieli mi dać dublerkę, ale przecież ja jestem doskonała w łóżku, więc dla mnie to była jakaś kpina, a Marshall… same widziałyście.
Dziewczyny przełknęły ślinkę na myśl o przystojnym i doskonale zbudowanym Latynosie. Nawet Jolka i Monia wydawały się być pod jego wrażeniem, mimo iż deklarowały pociąg do kobiet.
– A on naprawdę ma takiego? – Berka wskazała na krocze.
– Takiego i jeszcze raz takiego, ale wiecie, są specjalne maści doprowadzające do maksymalnego wzwodu, choć Marshall na mój widok zesztywniał cały – pochwaliłam się.
Dziewczyny wydusiły z siebie „wow”, a ja zrozumiałam, że nadszedł odpowiedni moment.
– Muszę wam coś powiedzieć – zakomunikowałam radośnie.
– Jesteś w ciąży – ucieszyła się Berka.
Przyjaciółki spojrzały raz na mnie, raz na nią, oczekując na odpowiedź z moich ust.
– Nigdy w życiu. Ja w ciąży? – zaprzeczyłam. – Dostałam nominację do nagrody filmowej.
– Telekamery? – zapytała Monia.
– Bożeszcze, film porno w telekamerach, kto to widział?! – Mari aż przeżegnała się z wrażenia.
– W lutym jest Festipor w Madrycie – poinformowałam dziewczyny.
One wyraźnie nie były w temacie, nie znały się na prawdziwej sztuce, a w szczególności na filmach wysokoprodukcyjnych. Ich największą kulturą były ubogie w przekazie książki, które posiadały jedynie sploty wyrazów, ułożonych w nic nieznaczące zdania. Nie było tam obrazu, głosu czy magii świateł, ukazujących prawdziwe piękno człowieka.
– Co to jest ten por? – zapytała Berka.
– Festipor. – Po raz pierwszy to ja kogoś poprawiałam. – To festiwal filmów porno, na którym mamy olbrzymie szanse. Jesteśmy z Marshallem nominowani w kluczowych kategoriach. Jeszcze nigdy Polska nie zdobyła tak prestiżowej nagrody, a my mamy szansę! – Cieszyłam się jak dziecko.
– No, za twoje akrobatyczne występy statuetka na pewno ci się należy – zadrwiła Baśka. – Widziałyśmy co nieco przed chwilą. Biedny Maks.
– Nawet nie waż się mu mówić! – krzyknęłam, wściekła.1 stycznia 2016 roku
Sen jest najlepszym lekarstwem nie tylko dla ciała i duszy, ale także na kaca po sylwestrowej nocy z przyjaciółkami. Wlewając w siebie hektolitry wina, nie mogłyśmy czuć się dobrze następnego dnia. Jedynie Berka dziś kwitła jak pączek w kuchni, zazdroszcząc nam stanu, w jakim jesteśmy.
Odgłosy dobiegające z dołu nie dawały mi spać. Głowa pękała od hałasu, a myśli wirowały, szukając wyjścia ewakuacyjnego. Dziecięcy, przeraźliwy śmiech pochłaniał wszystko wkoło. Ból głowy pogłębiał się, lecz nie kac był temu winien. To głos piekielnej trzylatki zagłuszał wszystko, co dotąd siedziało w mojej głowie.
– Cisza! – krzyknęłam jak najgłośniej, choć wciąż brakowało mi sił.
Śmiechy ustały. Kac miał ponowną szansę przebicia się w celu opanowania mojej głowy. Pierwszy dzień roku od kilku lat wyglądał tak samo. Zmęczona całonocnym spotkaniem z przyjaciółkami, wylegiwałam się w łóżku, zbierając siły na cały rok zmagań, które miałam przed sobą. Ten dzień wydawał się inny. Po raz pierwszy w moim ładowaniu akumulatorów ktoś mi przerywał, wcale nie robiąc z tego tajemnicy.
Odgłos delikatnie naciskanej klamki docierał do moich uszu dość powolnie. Odwróciłam się, aby ujrzeć w progu małego potwora, moją „nową” siostrę.
– Czego? – zapytałam.
Zuza wskoczyła na moje łóżko i zaczęła po nim skakać. Jej kruczoczarne włosy, zaplecione w warkocze, wesoło podrygiwały wraz z nią, niepełny uśmiech zapewne powaliłby na kolana niejednego reżysera, ale ja wiedziałam, że to istny diabeł w anielskiej skórze.
– Zabił cię ktoś kiedyś tępym narzędziem? – pogroziłam jej.
Ona wciąż wesoło podskakiwała, często trafiając we mnie, co na pewno nie było dziełem przypadku.
– Mamusia mówi, że twoją głupotą nie można się zarazić, więc i zabić nią mnie nie zabijesz – odpowiedziała.
Moje oczy zrobiły się znacznie większe niż zazwyczaj. „Skąd to małe paskudztwo zna takie powiedzenia” – zastanawiałam się, rozumiejąc, że jest tylko jedno wytłumaczenie – Baśka.
– A co jeszcze mówiła mamusia? – zapytałam spokojnie, choć wewnątrz cała się gotowałam ze złości.
– Że tatuś miał pecha, krojąc twoją kapustę.
– Jaką kapustę? – Nie rozumiałam.
– No, tę, w której cię znalazł. Masz szczęście, że nie trafił w ciebie nożem, jak ją kroił.
Wzruszyłam się jej troską, chciałam ją nawet przytulić, lecz wzięła mnie unikiem.
– Mogłabyś być wtedy jeszcze głupsza niż teraz – rzuciła, po czym wybiegła z mojego pokoju.
Wzruszenie minęło, przerodziło się w złość, a może nawet coś bardziej dotkliwego. Pędem wyskoczyłam z łóżka, nie patrząc na to, że mam na sobie kusą koszulkę, zdecydowanie nieodpowiednią do chodzenia po domu.
– Niech ja cię tylko dorwę, powyrywam te twoje czarne kudły z tej małej głowy! – krzyczałam, biegnąc za Zuzką po schodach.
– Mamo, mamo! Ona mi grozi! – krzyczała cwaniara, wpadając w ramiona Baśki.
Baśka spojrzała na mnie spode łba, pewna, że chcę zrobić krzywdę jej dziecku, w ogóle nie zwracając uwagi na szkodę, jaką mi wyrządziła ta mała diablica.
– Zośka, to twoja siostra, opamiętaj się. – Pocałowała małą w czubek głowy.
– Mamo, powiedz jej, że ta pani w telewizji mówiła, że za takie groźby to ona może iść nawet na dwa lata do więzienia. A tam nie ma kosmetyków. – Wystawiła do mnie język.
– To prawda, co jej mówiłaś? – postanowiłam porozmawiać z przyjaciółką o słowach usłyszanych w moim pokoju.
– A co mówiłam? – Baśka nie wiedziała najwyraźniej, o co chodzi.
Głęboko westchnęłam, chcąc opanować wściekłość, która mnie przepełniała.
– Że jestem głupia i z gorszej kapusty – wyrzuciłam z siebie.
– Nawet powtórzyć dobrze nie potrafi. – Diablica znów zabrała głos.
– Zuziu, idź, pooglądaj kreskówki. – Pogłaskała małą po głowie. – Wiesz, że dzieci często zmyślają, taką mają fantazję – powiedziała szeptem, kiedy dziewczynka była już przy telewizorze.
– Pięć złotych za kłamstwo, mamo! – z oddali krzyknęła uradowana Zuzia.
Kreskówki z Mini Mini opanowały cały dom, a może i nawet całą dzielnicę, która zamiast spać po sylwestrowych szaleństwach, zmuszona była wysłuchiwać odgłosów wydawanych przez wstrętną żółtą rybę.
– Maks, chodź do nas na chwilkę – zawołała słodko Baśka.
Tata zszedł na dół, zapewne ze swojego gabinetu, gdzie jak co dzień rano przeglądał akcje giełdowe. Giełda była jego pasją, kochał obstawiać, a pieniądze na jego koncie pozwalały mu nie martwić się ryzykiem niepowodzeń. Stawiał głównie na pewne spółki, ale nie bał się czasem inwestować w małe, innowacyjne firmy. Niejednokrotnie dzięki nim powiększył swój dość pokaźny majątek, który w przyszłości miał należeć do mnie i małej diablicy, Zuzi.
– Musimy im powiedzieć, znów się kłócą – zakomunikowała twardo Baśka, kiedy tata stanął obok niej.
– Zuziu! – zawołał tata, a po chwili do jego nóg przyległa niczym rzep moja siostra.
Baśka i tata wymienili spojrzenia, pełne czułości i zrozumienia. W takich chwilach cieszyłam się, że mają siebie i są z sobą szczęśliwi. Zapominałam o tym, że Baśka to moja przyjaciółka, młodsza od ojca o blisko trzydzieści lat.
– Wyjeżdżamy we wtorek – zakomunikował tata, łapiąc Baśkę za rękę.
Z radości rzuciłam się mu na szyję. Wiedziałam, że wymyśli coś doskonałego na świętowanie zdobytego przeze mnie tytułu magistra. Oczyma wyobraźni widziałam siebie na piaszczystej plaży, leżącą w skąpym bikini pod palmą i słuchającą szumu oceanu.
– Zosiu, my wyjeżdżamy. – Tata wskazał ręką na siebie i Baśkę. – Wy zostajecie, aby się lepiej poznać. To tylko kilka dni, taki tam wyjazd w interesach.
Złoty piasek odleciał, bikini nie było tak skąpe, palma opadła bezsilnie, a ocean odpłynął daleko. Marzenia prysły, rzeczywistość je dogoniła, by dotkliwie skopać im tyłek.
– W interesach? Z nią? – zdziwiłam się.
– Basieńka zasługuje na kilka dni odprężenia.
„Basieńka, srasieńka” – pomyślałam, lecz szybko pożałowałam, że tak źle oceniam przyjaciółkę.
– To gdzie jedziecie? – zapytałam spokojnie.
– Na Dominikanę – zaszczebiotała wesoła niczym skowronek Baśka.
Interesy na Dominikanie? Już ja je widziałam. Zapewne mieli w planie opalanie na pięknej plaży i kąpiele w ciepłej wodzie szafirowo-lazurowego oceanu.
– Dobrze, że lecicie na Dominikanę, a nie do Włoch. Kaśka, jak była we Włoszech rok temu, to tamtejsze słońce całkiem ją uczuliło. Po jednym dniu miała już całe ciało czerwone i musiała zakładać ubrania z długim rękawem, kiedy na zewnątrz było z milion stopni – zaczęłam trajkotać, przypominając sobie opowieść koleżanki. – Uczulenie na słońce to musi być coś strasznego.
– Zośka, słońce jest tylko jedno – zakomunikowała głupio Baśka.
Zerknęłam na nią niepewnie, zastanawiając się, co ona robi w tym wydawnictwie, bo na pewno nie czyta wiadomości. Jedno słońce, dobre sobie.
– Oj, Baśka, jakaś ty naiwna. – Tylko tak mogłam skomentować jej wypowiedź.
– Słyszałaś o Koperniku? – zapytała.
Kiwnęłam głową, przypominając sobie nazwisko, lecz nie mogąc go dopasować do osoby. Poeta? Pisarz? Malarz? A może znany sportowiec?
– Wstrzymał słońce…
– Aaa ten… – Przypomniałam sobie nagle.
Klepnęłam się odruchowo w głowę, szukając większej liczby informacji na temat tego całego Kopernika od słońca.
– I widzisz, jak na tym wyszedł? – zauważyłam, przypominając sobie, że on już dawno nie żyje.
– No jak? – zdziwiła się głupio Baśka.
– Nawet taka Zuzka wie, że słońca się nie dotyka, bo jest za gorące i może mocno poparzyć, a on chciał się pokazać i je złapał, żeby zatrzymać, i jak na tym wyszedł – tłumaczyłam cierpliwie.
– Jak Zabłocki na mydle pewnie – zaśmiała się Baśka.
Wzruszyłam ramionami, dziwiąc się, że Baśka tak wiele rzeczy nie wie. Kiedy spotykałyśmy się jako przyjaciółki, jej niewiedza nie biła tak po oczach, ale teraz nie można było tego nie zauważyć.
– Jak ty Zabłockiego z mydłem kojarzysz, to nie mamy o czym rozmawiać – rzuciłam, odchodząc w stronę swojego pokoju.
Droga po schodach willi nigdy nie była tak długa, jak teraz. Moje myślenie kręciło się wokół czasu spędzonego sam na sam z diabłem albo raczej diablicą. „Już oni mi to wynagrodzą” – postanowiłam, wiedząc już z góry, że te kilka dni będzie się tragicznie dłużyło.
Rybka Mini Mini wciąż wirowała na ekranie, słychać ją było w każdym zakamarku blisko czterystumetrowej willi, w której mieszkałam z tatą od trzynastu lat. Czułam, że od wtorku rybka stanie się jedynym wybawieniem w trudnej siostrzanej relacji. Nawet gdyby miała pływać na ekranie na okrągło, jest jedynym wyjściem, by wytrzymać z diablicą. „Tonący rybki się chwyta” – pomyślałam, będąc pewną, że jest ona moim jedynym otwartym wyjściem ewakuacyjnym.