Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gotyk - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 kwietnia 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Gotyk - ebook

XIX-wieczny slasher gore i wariacja ezoteryczna dokoła „Kordiana” Juliusza Słowackiego.

Spiskowcy polscy wykorzystują kabalistyczne monstrum do dokonania zamachu, na który nie zdobył się Kordian - bohater Słowackiego zemdlał u progu sypialni zaborcy, lecz machina starożytnego żelaza nie zna wyrzutów sumienia.

Skoro niepodległa Polska jest najważniejsza, to nie ma środków, których nie można wykorzystać dla osiągnięcia tego celu.

Opowiadanie z tomu "Xavras Wyżryn i inne fikcje narodowe".

Kategoria: Fantastyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-08-05618-9
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Najwspanialsze twory człowiecze poczynają się z nienawiści, najczyściej lśni ostrze w ciemnościach nocy.

Czaszki, żebra, kręgosłupy potrzaskane, czarne wykrzykniki kości udowych i ramiennych, strzępy skóry, a może ostatnich ubiorów, całunów trumiennych, w wiecznym cieniu i wilgoci tak czy owak przegniłe do jednej cuchnącej, lepkiej masy, góra ludzkich szczątków, hałda organicznych starożytności wspina się pod chropowatą ścianą na wysokość pasa, piersi, oczu; kiedyś byli trupami, dziś nawet nimi nie są. Zatrzeszczą, zagrzechoczą, gdy przebiegnie szczur, rozsypią się w proch, gdy dotknie ich dłoń człowieka.

Krypta, tu spoczęli, w krypcie pod wiekowym kościołem. Jeszcze unosi się w chłodnym powietrzu echo liturgicznych śpiewów z celebry odprawionej kilka metrów ponad sklepieniem podziemnego grobu, w świecie światła i ruchu, jeszcze wsnuwa się w martwe nozdrza woń kadzideł. Ciepła jest wiosna tego roku – lecz wybiła już północ i czarne kamienie murów pocą się zimną wilgocią, krople fizjologicznej wydzieliny budynku pozostają na palcach schodzących, bo mimo świec i pochodni, jakie niosą ze sobą, ręce odruchowo sięgają dla wymacania oparcia, trudno utrzymać równowagę na nierównych stopniach, wyboiście ubitej ziemi, na czaszkach, żebrach, kręgosłupach.

– Panie Er, niechże pan postawi je tu, na sarkofagu.

Pan Er stawia posłusznie oba świeczniki i przystępuje do zapalania długich knotów. Milcząca procesja wyłania się z mroku. Krypta powoli napełnia się żółtym blaskiem; przedtem ciemność przynajmniej była martwa – teraz drga gorączkowo na granicy cienia.

Wszyscy noszą maski, większość także długie peleryny lub płaszcze, kurty obszerne, czarne albo czerni pokrewne: szare, brunatne, ciemnogranatowe. Maski stanowią szerokie konstrukcje z papieru, płótna i drewna, niekiedy także piór i cekinów, bardziej pasujące do kolorowych świateł weneckiego karnawału czy barokowego przepychu opery niźli półmroku ciasnych kazamatów; kryją za to ich oblicza całkowicie, czasami zasłaniając także usta i brodę, pozostawiając jeno otwory na oczy. Jeśli kaptur peleryny jest zsunięty, widać jeszcze włosy.

– Panie Ce, prosimy – rzecze wysoki, chudy brunet w masce roniącego krwawe łzy smoka, krzywy pysk szczerzy szklane kły, rdzawe łuski zachodzą mężczyźnie za uszy, pod szczękę.

Pan Ce występuje naprzód, korpulentny rudzielec; biała podobizna starożytnego bóstwa (Merkurego?) zakrywa mu twarz, mleczne pryzmaty wypełniają oczodoły, nie sposób stwierdzić, na kogo właściwie on patrzy. Pod pachą ściska czarną torbę lekarską.

– Gdzie? – pyta. Głos ma lekko zachrypnięty.

Płaczący Smok wskazuje najdalszy kąt pomieszczenia, przy hałdzie kości.

– Musimy wiedzieć.

Pan Ce kiwa głową. Kładzie torbę na wieku katafalku obok, otwiera ją, wyszukuje i wyjmuje kolejne przedmioty, dłonie ma w skórzanych rękawiczkach, szklane fiolki wyślizgują mu się spomiędzy palców.

Tymczasem do kąta krypty zachodzi dwóch dryblasów w żelaznych maskach, z łopatami w garściach. Zaczynają kopać, a raczej odgarniać ziemię, śmieci, kości, próchno drzewne i ludzkie. Nie trwa to długo, warstwa była bardzo płytka. Ktoś przysuwa jeden ze świeczników i oczom zebranych ukazują się zawinięte w ciemny płaszcz świeże zwłoki jasnowłosego mężczyzny. Leży na brzuchu, z rękoma wygiętymi za plecy, twarzą obróconą w lewo, od ściany.

Żelazne dryblasy strącają jeszcze z niego łopatami co większe grudy ziemi, po czym odstępują.

– Panie Ce.

Pan Ce podwija rękawy koszuli; przedramiona ma gęsto owłosione. Przyklęka przy trupie. Światło pada z tyłu, toteż mężczyzna przykrywa zwłoki swym cieniem jak kirem – widzą tylko energiczne, zdecydowane ruchy rąk pana Ce, niczym dyrygenta albo operującego chirurga. Rach-mach-rach-mach, rach-mach-rach-mach, i już, gotowe – wstał, otrzepał dłonie.

– Cisza teraz – nakazuje pógłosem, nie odwracając się do zebranych, którzy tłoczą się za jego plecami, zbita masa pozbawionych tożsamości postaci, mocą nastroju chwili, a może bezsłownego obyczaju, zatrzymani dwa kroki od pana Ce. Nakazywał niepotrzebnie, cisza panuje i tak, chyba nawet wstrzymali oddechy.

Słyszą więc, czego normalnie by nie usłyszeli: mamrotane przez pana Ce, bez poruszania warg i zgoła bez otwierania ust, szybkie, rytmiczne frazy, powtarzane z zegarową cierpliwością, słowa w nich zlewają się w jeden długi, basowy dźwięk, nie sposób rozpoznać nie tylko ich treści, ale nawet z jakiego języka pochodzą, nie jest to język tej ziemi.

Pan Ce spaceruje żwawo na owej niewielkiej przestrzeni, jaką mu pozostawiono, kilka kroków w tę i we w tę obok odkopanego ciała – i za siódmym nawrotem ciało się porusza. Najpierw drgnięcie wywichniętej ręki, potem trzepot palców i epilepsja kończyn dolnych, wreszcie spazmy mimiczne i taniec gałki ocznej pod zaciśniętą powieką.

– A dokładnie, jak to było? – pyta cicho pan Ce, nadal nie odwracając się, skupiony na szarpiących się w płytkim grobie zwłokach; przystanął i założył ręce za plecami.

– Wszedł niespodzianie – odpowiada Płaczący Smok. – Strażnik na schodach zdjął go od razu. Sztylet w serce.

– Dobrze, że nie w gardło. Zdążył coś powiedzieć?

– No przecież gdybyśmy mieli okazję go przesłuchać, nie trzeba by było...

– Cokolwiek. Słowo. W jakim języku. Bo dokumentów żadnych przy sobie nie miał, prawda?

Płaczący Smok rozgląda się po krypcie.

– Panie Wu!

Na co pada okrzyk z głębi:

– Nie rzekł nic!

Pan Ce kiwa głową.

Trup zdążył się przez ten czas nieco uspokoić. Doktor cmentarny klęka przy jego głowie, głaszcze go po zlepionych brudem blond włosach. Trup, nie unosząc powiek, instynktownie wtula twarz w gładką, ciepłą orękawicznioną dłoń; uchodzą z jego krtani jękliwe, bulgoczące dźwięki, na które pan Ce reaguje krzywym uśmiechem, widocznym pod krawędzią białej maski.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: