Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Granatowa krew - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
20 października 2010
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Granatowa krew - ebook

Główny bohater Granatowej krwi - Robert Nemhauser - jest ojcem bliźniaków (Cyryla i Metodego), mężem, funkcjonariuszem stołecznej policji, który ze względów finansowych musi wieczorami pracować jako... kucharz. Nudę i rutynę jego pracy przerywa śledztwo związane ze śmiercią żony znanego prezentera telewizyjnego z czasów PRL-u. Dochodzi do dwóch kolejnych zabójstw, powiązanych z pierwszym. Poszlaki prowadzą na manowce, okoliczności popełnienia zbrodni są pełne absurdów. Robert, wraz ze swoim policyjnym partnerem Mariem, który jest jego zupełnym przeciwieństwem, zaczyna odkrywać klucz, według którego morderca wybiera swoje ofiary. Sprawę zaciemniają tajemnice przeszłości, walka o pieniądze i wpływy polityczne oraz machinacje światka mediów. Akcja kryminału Wiktora Hagena toczy się w Warszawie 2009 roku, lecz jej źródła tkwią w latach 70. Pełna jest szczegółów topograficznych, realiów ze świata władzy i medialnych elit oraz przebrzmiałych gwiazd. Autor osadził w miejskiej przestrzeni silnie zindywidualizowane i interesujące postacie, które wiążą relacje czy to małżeńskie, czy zawodowe oparte na przeciwieństwach. Połączył też atmosferę kryminału z humorem sytuacyjnym i językowym oraz grą z konwencjonalnym bohaterem powieści kryminalnej.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7747-244-6
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WIKTOR HAGEN

URODZIŁ SIĘ NA POCZĄTKU LAT 70. W P0LSCCE. MATKA BYŁA POLKĄ, OJCIEC FRANCUZEM. PIERWSZE LATA ŻYCIA SPĘDZIŁ W KAIRZE I ALEPPO. MIESZKAŁ MA ZMIANĘ WE FRANCJI I W P0LSCE. STUDIOWAŁ ANTROPOLOGIĘ KULTURY NA UNIWERSYTECIE W AIX-EN-PROVENCE. PO UKOŃCZENIU STUDIÓW POMAGAŁ PRZYJACIELOWI PROWADZIĆ RESTAURACJĘ W PARYŻU. SPĘDZIŁ KILKA MIESIĘCY W INDIACH, KRĘCĄC FILMY DOKUMENTALNE I ROBIĄC ZDJĘCIA DLA P0LSKICH I ZAGRANICZNYCH PISM ILUSTR0WANYCH. JEST PASJONATEM GOTOWANIA W ROŻNYCH STYLACH ORAZ FOTOGRAFII. Z PRZEKONANIA ALTERGLOBALISTA, ZAPALONY PODRÓŻNIK I ZWOLENNIK DOMOWEGO CIEPŁA, NIEUSTANNIE STARA SIĘ POGODZIĆ TE SPRZECZNOŚCI. INTERESUJE SIĘ PSYCHOLOGIĄ, HISTORIĄ JEDZENIA, HISTORIĄ ZBRODNI, LUBI RÓWNIEŻ LITERATURĘ DZIECIĘCĄ. NA STAŁE MIESZKA W POLSCE. WSPÓŁCZESNY KRYMINAŁ WARSZAWSKI, GRANATOWA KREW, PIERWSZY TOM Z SERII O KOMISARZU NEMHAUSERZE, TO JEGO DEBIUT.1

Tasak był ciężki, stary, zardzewiały na krawędziach. Ślady zakrzepłej krwi nakładały się na plamy rdzy na ostrzu. Przez cienką gumową rękawiczkę złapał za rękojeść i podszedł do kuchennego blatu. Szybko się rozejrzał i kilka razy uderzył w blat dość mocno, by zostały wyraźne ślady, ale nie na tyle, by tasak utkwił w drewnie. Cofnął się, popatrzył na swoje dzieło i zdecydował, że wystarczy. Obrócił się i ukucnął. Rozgiął palce leżącego na podłodze mężczyzny i włożył mu tasak w dłoń. Zacisnął zimne palce na trzonku, przytrzymał. Ciało zaczynało tężeć, palce były sztywne, nie chciały się zacisnąć. Musiał z całej siły je przytrzymać. Odczekał chwilę, wyjął nóż z bezwładnej ręki i położył pod wersalką. Potem sięgnął po stojącą w kącie miotłę, złamał ją na pół i położył obok kuchenki. Tak, teraz wyglądało na to, że kobieta się nią zasłaniała, kiedy rzucił się na nią z tasakiem.

Martwy mężczyzna miał rozczochrane siwiejące włosy, sporą nadwagę i był potwornie owłosiony. Włosy porastające klatkę piersiową przechodziły płynnie w niedogolony zarost na brodzie. Dziwne, że zwrócił na to uwagę, chyba po to, by nie dostrzegać plam krwi, no i nie widzieć twarzy.

Twarzy zabitego prawie nie dało się rozpoznać. Była zmieniona w krwawą miazgę; jeden z ciosów dosięgnął oka, które wylało się na skroń galaretowatą masą. Głowa trzymała się ciała chyba dzięki jakiejś czarodziejskiej sztuczce: zwisając na kilku strzępkach skóry. Trudno uwierzyć, że taki efekt dało się osiągnąć za pomocą zwykłego kuchennego noża. Dziwił się, że studiuje tę scenę jak jakąś martwą naturę, że nie robi mu się nawet niedobrze. Zastanawiał się, czy to przyzwyczajenie, czy wpływ tych wszystkich seriali policyjnych, zbyt często pokazujących krew i zwłoki.

Za drzwiami usłyszał jakieś głosy. Odsunął się pod ścianę i wyjrzał ostrożnie przez okno na ciemne podwórko studnię przedwojennej kamienicy. Przygarbiona staruszka układała kwiaty przy kapliczce Matki Boskiej, nie zwracając uwagi na narastające dźwięki policyjnych syren.

Wiedział, że musi się pospieszyć. Jeszcze raz objął wzrokiem całą scenę: obłażące liszajem ściany, plamy krwi na poczerniałych ze starości deskach podłogi, duży kuchenny nóż, ciało mężczyzny. Zdjął rękawiczki, zwinął i schował do kieszeni kurtki. Tak, był zadowolony, choć wiedział, że nie zapomni oczu dziewczynki. Trwającego przez chwilę błysku, który przebiegł przez jej twarz. Dopiero po chwili zorientował się, że to, co dostrzegł w jej oczach, to nie była rozpacz. To była ulga. Wszystko to zrobił dla niej, choć ona nigdy się o tym nie dowie.2

Typowa sceneria morderstwa, pomyślał Nemhauser ponuro. Morderstwa, które było jasne od początku do końca, zanim jeszcze tu przyjechali. Było oczywiste, zanim się wydarzyło.

Jeszcze pół godziny temu siedział przy swoim biurku w komendzie i zastanawiał się, czy jednak nie posłuchać Pauli i nie odejść. Dać sobie spokój z jeżdżeniem do idiotycznych wezwań, rozwiązywaniem trywialnych zagadek i opisywaniem ich później absurdalnym, bezdusznym żargonem.

Ta kobieta, mówiąca nieskładnie zachrypniętym głosem, że już tyle razy dzwoniła na policję. Tego ranka też zadzwoniła. Godzinę temu, zawodząc do słuchawki, jakby nie rozumiejąc, że po drugiej stronie ktoś jest. Żaliła się, nie zwracając uwagi na pytania Nemhausera, który w końcu zamilkł i wysłuchał cierpliwie historii o tym, jak Grzegorz Promyk, jej mąż, jak zwykle wrócił pijany i jak zwykle zwymyślał ją i pobił. I ona jak zwykle zniosła to z pokorą. Ale kiedy zaczął się dobierać do ich córeczki, dziesięcioletniej Nikoli, nie wytrzymała i sięgnęła po nóż. Zadała mu – jak potem skrupulatnie wyliczyli technicy – trzydzieści siedem ciosów, prawie odcinając głowę. Płakała w słuchawkę, na przemian wzywając Matkę Boską i Jezusa, i pytając, co dalej. Starał się ją uspokoić, ale na niewiele się to zdało. Przyszło mu do głowy, że to dziwne, że zadzwoniła bezpośrednio do wydziału zabójstw. Każdy człowiek na jej miejscu wykręciłby przecież 997 i połączył się z dyspozytorem. Kiedy zajrzał do akt, zrozumiał, szybko przebiegał wzrokiem historię kolejnych daremnych interwencji i stało się dla niego jasne, że kobieta przez te wszystkie lata poznała komendę lepiej niż on.

A teraz patrzył na stygnące ciało. Z zamyślenia wyrwało go skrzypienie otwieranych drzwi.

– I co wydedukowałeś, Sherlocku? – zakpił jego partner Mario, zapalając kolejnego papierosa i przenosząc z gracją nad trupem swoje sto dziewięćdziesiąt centymetrów i prawie sto dwadzieścia kilo. Upuścił na leżącego zapalniczkę, schylił się i zręcznie wyłuskał ją z zakamarków zakrwawionej koszuli, wytarł dokładnie o spodnie zabitego, mniej zakrwawione niż koszula, i schował do kieszeni. Delikatnie poruszył głowę denata i klepnął go w policzek.

– No, bez urazy. Ty już się nigdzie nie wybierasz.

Nemhauser tylko wzruszył ramionami. Już dawno przestał reagować na docinki kolegów. Pogodził się z tym, że mimo lat pracy wciąż jest nowy i wciąż nie pasuje do tego świata. Absolwent historii wśród prawdziwych twardzieli. Przypomniał sobie, jak podjął decyzję o wstąpieniu do policji. Marzył, że zostanie drugą agentką Starling z Milczenia owiec – tak przynajmniej uważała Paula. Absolwent historii z długimi rudawymi włosami, które miały tendencję do zwijania się w loczki i które wiązał w kucyk, niestety zdecydowanie wyróżniał się spośród pracowników komendy stołecznej.

Czasami nachodziła go myśl, żeby obciąć się na zapałkę, upodobnić do reszty wydziału, ale Paula by mu tego nie wybaczyła. Jego loki bardzo jej się podobały, mówiła, że oddałaby wszystko za to, by jej włosy układały się w takie fale, ale jemu nie było do śmiechu. Policjant z lokami? Lepiej od razu powiesić sobie na plecach tarczę do rzutków. Kiedyś, w tajemnicy przed wszystkimi, usiłował je sobie prostować, ale szybko dał za wygraną, zrozumiawszy, że musiałby od tego zaczynać każdy dzień.

Był z Paulą dwanaście lat, od końca studiów. Na czwartym roku historii zafascynowała go drobna blondynka z lekko skośnymi oczami. Później dowiedział się, że te ciemne, kontrastujące z jasną cerą oczy odziedziczyła po praprababce, polskiej Tatarce spod Białegostoku. Wyznaczeni do organizowania międzywydziałowego wyjazdu w góry, pokłócili się już przy pierwszym spotkaniu, poszło o liczbę miejsc dla ich kierunków. Wpadli na siebie miesiąc później i Nemhauser zaprosił ją na pojednawczą kawę, podczas której pokłócili się jeszcze bardziej.

– Łączą nas francuskie filmy i twoje włosy – śmiała się potem Paula. – Bo o wszystko inne potrafimy się posprzeczać.

Nemhauser westchnął i zerknął na partnera. Jeszcze rok, dwa lata temu wściekałby się i wrzeszczał na Maria, że nie można palić na miejscu przestępstwa, że to zaburza ślady, że nie można zmieniać ułożenia zwłok. Teraz to olewał. W końcu wszystko, co się zdarzyło w tym mieszkaniu, było od początku do końca oczywiste i nawet cała paczka wypalonych papierosów nie mogła tego zmienić.

– Odwal się. – Uśmiechnął się miło do Maria i podszedł do kuchni.

Stefan, kolega z sąsiedniego biurka w wydziale śledczym, nastawił wodę i szukał herbaty. Kuchenne szafki były stare i podniszczone, każda inna. Wyglądały, jakby ktoś znalazł je na śmietniku i wyczyścił. Bardzo starannie wyczyścił, bo mimo zużycia wyglądały na zadbane. Pomyślał, że to zasługa Janiny Promyk i że pewnie naprawdę gdzieś je znalazła i przytargała, by stworzyć namiastkę domu.

Całe mieszkanie było czyste, ale nawet Idealnej Pani Domu z serialu emitowanego w telewizji nie udałoby się ukryć tego, że nieremontowane od lat. Niemalowane – farba złaziła całymi płatami. Niektóre klepki powypadały i w podłodze ziały dziury, ale mimo to była zamieciona i świeżo wypastowana. W pokoju stał stół, kilka krzeseł, wersalka poprzepalana papierosami i jedna nowość – błyszcząca meblościanka z królującym pośrodku nowym modelem telewizora Sony, na który Nemhausera nie byłoby stać. Pomyślał, że to prawdziwa zagadka, większa niż morderstwo, które miało tu miejsce.

Stefan znalazł wreszcie herbatę ekspresową Tesco i z powątpiewaniem przyglądał się wyszczerbionym kubkom.

– Myślisz, że mają tu cukier? – Mario grzebał w szufladach rozlatujących się szafek. – Ale syf – mruknął, przesunąwszy ręką po ścianie przy oknie, na której zalągł się grzyb. Wybrał najmniej ukruszony kubek i triumfalnie wskazał na cukier w kostkach.

– Ciekawe, kiedy przyjadą po sztywnego klienta. Mówiłem wam, jak kiedyś wezwali mnie do awantury? Dwóch braci pocięło się kosami. Jeden jakoś przeżył, za to drugi zupełnie nie. Tego żywego zabrała karetka. Zadzwonili do nas, że denat został. Przychodzę, sztywniak leży na stole, ale był sylwester, wszyscy na zabawach albo zabezpieczali imprezy, jak to na koniec roku. Dzwonię do centrali, kiedy, kurwa, będzie wsparcie, a oni mówią, że muszę poczekać ze dwie godziny. Ja na to, że za dwie godziny będzie Nowy Rok, a oni, że właśnie i że chcieli mi życzyć wszystkiego najlepszego. No i żeż, mówię im, to co, mam tak siedzieć ze sztywniakiem? I może jeszcze nalać mu lufę, jak stuknie północ?

– I co zrobiłeś? – zainteresował się Stefan.

– A co miałem robić. Zamknąłem denata na klucz. Przecież nigdzie nie pójdzie, nie?

Zachichotał i siorbnął herbaty z kubka z gąską Balbinką.

– I co? – zapytał Nemhauser.

Mario popatrzył ze zdziwieniem.

– Co „co”?

– Co się stało dalej. Wróciłeś tam?

– Pewnie, zdążyłem jeszcze wpaść ze starą do znajomych i zatańczyć. To było, zanim jeszcze puściła mnie w trąbę z tym mechanikiem. Ekipa przyjechała dopiero o trzeciej nad ranem. Ledwo się na nogach trzymali. I wiesz co? Denat dalej leżał tam, gdzie go zostawiłem. Nie był zabawowy.

– Ty, Mario, jak coś powiesz – zakwilił Stefan, trzymając się ze śmiechu za brzuch.

– A tego brata…? – drążył Nemhauser.

– Brata? Jak wytrzeźwiał, dostał zarzuty. Siedzi chyba do tej pory. Dwadzieścia lat dostał.

– Wiadomo dlaczego?

– Jezu, ty to jesteś upierdliwy. Dlaczego, dlaczego… Pan Bóg wie dlaczego, ja nie wiem. Bo to zły człowiek był.

– Ale Mario, poważnie.

– Chłopie, jest trup, jest sprawca. Obrączkujesz sprawcę. Sprawca się przyznaje, dostaje wyrok i wszystko. Nikt od ciebie nie wymaga, żebyś powiedział dlaczego. Normalnie mu odwaliło. Każdemu może odwalić. A my mamy posprzątać i…

– Wypełnić dokumenty. – Nemhauser pokiwał głową.

– Właśnie. – Mario poklepał go po plecach. – Dobry chłopak. Herbatki? Coś nie za bardzo tu grzeją. – Przesunął ręką po zardzewiałych żeberkowych kaloryferach, które Janina Promyk usiłowała oswoić, przykrywając narzutą w kwiatki. – Zimne jak chuj.

– Dzięki, nie mam nastroju – burknął Nemhauser. – Pójdę się przewietrzyć. Może przy okazji czegoś się dowiem.

– Jasne, panie komisarzu. – Mario mrugnął. – A nuż trafi pan na jakieś ważne poszlaki. – Ostatnie słowo wymówił, przesadnie wydłużając głoski.

Nemhauser wyszedł, nie zwróciwszy uwagi na zaczepki. Kątem oka dostrzegł, że drzwi naprzeciwko leciutko drgnęły. Załomotał w nie, a kiedy nikt się nie odezwał, walnął pięścią i wrzasnął: „Policja!”. Na początku pracy uważał, że to idiotyczne, a Mario kulił się ze śmiechu, gdy pukał i mówił uprzejmie: „Tu policja, bardzo proszę otworzyć drzwi”.

Nikt oczywiście nie otwierał. Nemhauser rozkładał wtedy ręce i zastanawiał się, czy mieszkańcy gdzieś wyszli. Mario brał zamach i walił w drzwi, rycząc: „Otwieraj, skurwielu!”, i uzyskiwał natychmiastowy efekt.

Nie miał pojęcia, co sprawiło, że lubili razem pracować. Mario wyglądał jak niedźwiedź i tak się zachowywał. Nemhauser lubił porozmawiać. Mario miał czterdzieści dwa lata, Nemhauser był sześć lat młodszy, ale wydawało się, że dzieli ich cała epoka, a Mario mógłby być jego ojcem. Mario nie znał się na komputerach, internecie, nie miał pojęcia, co to jest empetrójka, no i był kawalerem z odzysku, a Nemhauser miał żonę i dzieci. No i Mario miał wąsy. Nemhauser nie miał pojęcia, dlaczego Mario nosi te dziwaczne wąsy i długie płaszcze, w których wyglądał jak tajniak w przebraniu. Równie dobrze mógłby mieć na plecach napis „policja”. Kiedyś, uradowany, pokazał się Nemhauserowi w nowym ubraniu.

– Zobacz, zakupiłem coś innego. – Z dumą zaprezentował dżinsy marmurki i czarną skórzaną kurtkę. – I co? Teraz nie wyglądam na glinę?

Nemhauser stłumił śmiech i śmiertelnie poważnym tonem zapewnił, że teraz to absolutnie nie.

Drzwi uchyliły się nieco i wyjrzał zza nich przestraszony mężczyzna w średnim wieku z zaczesanymi do tyłu, wypomadowanymi włosami. W szarej niechlujnej marynarce i szarych spodniach, które kojarzyły się z roboczym kombinezonem, wyglądał, jakby wyszedł prosto z lat 50.

– Policja – powtórzył niepotrzebnie Nemhauser i dodał równie niepotrzebnie: – Pan tu mieszka?

– Tak, panie władzo. Ale ja naprawdę nic nie wiem.

– Nazwisko.

– Głębocki. Stanisław Głębocki. My jesteśmy spokojna rodzina i ja zawsze powtarzałem, że tego pijaka trzeba zamknąć. Hałasy w nocy, naprawdę jak tak można, ludzie spać nie mogą – mężczyzna mówił wyuczonymi zdaniami i Nemhauser pomyślał, że na pewno nie jest pierwszym policjantem, który zastukał do tych drzwi.

– Kiedy usłyszał pan hałas?

– Ja nic nie słyszałem. – Człowieczek wyraźnie kręcił. – Późno wróciłem do domu, chodził telewizor.

Nemhauser patrzył na niego beznamiętnie. Mężczyzna wił się pod jego spojrzeniem, na czoło wystąpiły mu kropelki potu.

– No dobrze, usłyszałem jakieś krzyki, ale wie pan, panie inspektorze, u nich to zawsze ktoś krzyczał. My jesteśmy spokojni ludzie, gdyby nie to, że on pił… Jak nie był napity, to zawsze się ukłonił, chociaż ostatnio to rzadko się zdarzało.

– Nie zainteresowało pana, co tam się dzieje? – zapytał zmęczonym głosem, choć z góry znał odpowiedź.

– Nie. Gdyby to człowiek za każdym razem się interesował… Myślałem, że popił sobie, to…

– To co? – wpadł mu w słowo Nemhauser.

– No, ja nie chcę mieć kłopotów, panie inspektorze. Krzyki słyszałem, ale tu codziennie jakieś krzyki słychać, człowiek się już przyzwyczaił. To Wola – wyrzucił z siebie, jakby to tłumaczyło zamazane ściany, wybite szyby na klatce schodowej i trupa w sąsiednim mieszkaniu. – Dopiero jak dziecko krzyczało… – nagle przerwał i spojrzał przerażony na Nemhausera.

– A! Więc dziecko krzyczało, a pan pewnie poszedł sprawdzić, co się dzieje, albo zadzwonił na policję, tak?

– Nie, to jest… chciałem wyjrzeć, ale… ale przestało krzyczeć, to pomyślałem, pomyślałem, że chyba… – mówił coraz wolniej.

– Zostaw tę gnidę. Lepiej daj ognia.

Nemhauser obejrzał się i zobaczył Maria szukającego zapalniczki.

– Tacy nigdy nic nie widzieli i nic nie zobaczą.

Człowieczek zrobił się jeszcze żałośniejszy.

– Żona zawsze mówi: „Po co się mieszać”…

– I się nie mieszasz. – Mario dobrotliwie kiwnął głową. – Bardzo ładnie. No to dalej się nie mieszaj i cię utłuką. A teraz spierdalaj.

Człowieczek popatrzył na niego przerażonym wzrokiem.

– Spierdalaj, mówię, dostaniesz wezwanie na komendę.

Drzwi błyskawicznie się zamknęły.

– A zeznania? – bąknął Nemhauser.

– Pieprzyć zeznania. – Mario machnął ręką. – Mogę ci napisać jego zeznania. Tego, co wygląda przez wizjer, też. – Mario wskazał drugie drzwi, za którymi coś zaszurało, jakby ktoś raptownie od nich odskoczył. – Nic nie widziałem, staram się nie interesować i nie wtrącać w nie swoje sprawy, ale owszem, to była kochająca się, normalna rodzina, chociaż fakt, facet lubił wypić, no ale kto nie lubi, panie oficerze.

– I tyle? – westchnął Nemhauser, znowu znając odpowiedź.

– I tyle – odparł Mario, przekraczając ponownie próg mieszkania. – Gówniana robota.

– Co z nią będzie? – mruknął bardziej do siebie niż do Maria Nemhauser.

– Z kim? – zdziwił się Mario.

– Z żoną tego tam – wskazał na drzwi, za którymi zostawili trupa.

– Jakby raz dźgnęła, dostałaby za nieumyślne zabójstwo w afekcie jakieś pięć lat, a może nawet zawiasy. Ale jak dźgała trzydzieści siedem razy? Dostanie piętnaście. Może wyjdzie po dziesięciu.

– Córka będzie miała dwadzieścia lat – szepnął Nemhauser. – Dom dziecka, rodziny zastępcze. Widziałem oczy tej małej, jak ją wyprowadzali.

– Co tam mruczysz?

– Nic, nic. – Machnął ręką.

– Chyba przyjechała ekipa. Zaraz będziemy się zmywać. Wypełnisz te papiery?

– Tak – mruknął Nemhauser. – Wiesz co, Mario? Tak mi się wydaje… On na nią szedł z tasakiem.

– Odwaliło ci? – Mario spojrzał zdziwiony. – Gadała, że zaczął macać córkę, a potem ją palnął z liścia, jak zwykle zresztą. O żadnym tasaku…

– Chodź, pokażę ci. – Zaciągnął Maria z powrotem do kuchni.

– Popatrz, to była obrona własna. Przekroczenie zasad obrony koniecznej, ale jednak. Zobacz, wszedł z tasakiem i rzucił się na nią. Zasłoniła się kijem od szczotki, on złamał szczotkę i uderzył tasakiem. Uchyliła się, trafił w blat. Wtedy złapała nóż, akurat leżał pod ręką, i wiadomo. Trafiła go. Ale mimo to on nadal zamierzał się na nią tasakiem, więc ona dźgała go i dźgała.

– Aha, łapię. – Mario uśmiechnął się przeciągle. – Już to widzę. Tylko gdzie ten tasak?

– O, tutaj – Nemhauser wskazał na tasak częściowo schowany pod wersalką. – Upadł i wypuścił go z ręki.

– No jasne! – ucieszył się Mario. – Tylko czy odciski palców.

– Podejrzewam, że na tasaku znajdziemy jego odciski palców – powiedział z przekonaniem Nemhauser. – Chociaż zastanawiam się, czy tasak powinien upaść tu, czy trochę bliżej ciała?

– Jak dla mnie, to tu. – Mario ostrożnie przemieścił tasak końcem ołówka. – I wszystko jasne. Facio wchodzi od przedpokoju, podnosi tasak i zamierza się na nią. Chce jej wbić to ustrojstwo w głowę. A ona go nożem, raz po raz. On jest ranny, ale wciąż nie rezygnuje, zamierza się znowu tasakiem. Ona znowu kluje nożem. On pada, a tasak leci w tę stronę. Jasna sprawa, obrona własna. Wciąż żyje, chce ją udusić, więc ona tnie i tnie, i tnie…

Za drzwiami zachrobotało i weszła ekipa techniczna. Mario i Nemhauser odsunęli się od ciała.

Technik pstrykał zdjęcia. Młoda lekarka, którą Nemhauser kiedyś już spotkał, coś notowała.

– Witam, pani doktor – powiedział, kiedy kobieta podniosła wzrok znad notesu.

Lekarka uśmiechnęła się, kiwnęła głową i wróciła do pisania. W krótkiej brązowej kurtce i dżinsach wyglądała bardziej na studentkę. Nemhauserowi zaschło w gardle. Poczuł, że powinien coś powiedzieć. Nie miał pojęcia co. Ogarnął wzrokiem pokój jeszcze raz, chrząknął i ruszył do drzwi.

– Nóż do steków – rzuciła lekarka.

– Słucham? – Zatrzymał się z ręką na klamce.

– Narzędzie zbrodni. Nóż do steków. Gdyby to było potrzebne.

– Dziękuję. – Detektyw skinął głową i zamknął za sobą drzwi. Zastanawiał się, skąd w tym mieszkaniu wziął się nóż do steków.3

Zerknął na wyświetlacz komórki. Szlag by to trafił! Wcisnął przycisk i wymknął się na korytarz.

– Przecież prosiłem, żeby nie dzwonić przed siedemnastą – rzucił ze złością.

– Przepraszam, zupełnie zapomniałam. Nie byłam pewna, czy pamięta pan o jutrzejszym dyżurze.

– Doskonale pamiętam – uciął Nemhauser.

Wyłączył komórkę i wrócił do pokoju. Zdawało mu się, że nikt nie zauważył jego nieobecności. Odetchnął. Było już południe, spędzili niepostrzeżenie trzy godziny na miejscu przestępstwa, właściwie nie wiadomo po co. Żaden z przesłuchanych sąsiadów nie okazał się pomocny, żadnych nowych śladów nie było, sprawa była jasna.

Mario i Łysy wrócili do przerwanych wyścigów samochodowych w komputerze, a Stefan wystukiwał jednym palcem raport na maszynie do pisania. Wciąż nie potrafił przestawić się na komputer.

– Co tam, Kucyk? – zapytał Łysy, nie odwracając się. – Jakieś nowe informacje? Znaleźli może tego mordercę?

Mario tylko parsknął śmiechem. Nemhauser wzruszył ramionami. Rzucił okiem dookoła. Na panienkę wyciętą z „Catsa” nad biurkiem Łysego. Na jego tatuaż ze smokiem i drugi „Legia hooligans”. Tak, Łysy był tu na swoim miejscu. Wyglądał jak typowy kibol – w za dużej bluzie z kapturem, napakowany. Zresztą prawie wszyscy z jego sekcji na ulicy zostaliby wzięci raczej za bandytów niż za policjantów. Stefan wyglądał na starego, zgryźliwego urzędnika pocztowego, zdolnego do każdej malwersacji. Mario zawsze kojarzył się Nemhauserowi z atletą w śmiesznym pasiastym stroju, w jakich kiedyś paradowali cyrkowi siłacze. Potężny, z wąsami i ciemnymi oczami. Dalej za nim siedział Kufel; ze swoim piwnym brzuchem, z włosami zaczesanymi na pożyczkę, w spodniach w kratkę wyglądał jak aktor charakterystyczny z jakiejś kiepskiej niemej komedii z lat 2O.

Tylko Nemhauser tu nie pasował. Ze swoim kucykiem, okularami, wyglądem doktoranta z uniwersytetu. Często ostatnio zastanawiał się, czy nie powinien był zostać na uczelni. Ale czuł, że tu jest jego miejsce. A może sam się oszukiwał?

Na jego biurku piętrzył się stos papierów. Był absolutnie pewien, że dziewięćdziesiąt procent z nich było zbędnych. Trafiały tu wszystkie zrzuty. Jeśli ktoś musiał napisać dłuższy raport, przychodził właśnie tutaj.

– Machnij stronę albo dwie, Literat – prosili kumple.

Zgadzał się, bo choć nie przyznawał się do tego, zaczynał się niemiłosiernie nudzić.

Nie miał pojęcia, co tu właściwie robi, w tym obskurnym pokoiku pomalowanym do połowy ściany musztardową farbą olejną. (To po to, żeby nie było wiadomo, kiedy ktoś wyrzyga – poinformował go pierwszego dnia Mario, i Nemhauser do dziś nie był pewny, czy żartował, czy mówił poważnie.) Łapie przestępców? Walczy o sprawiedliwość? A może po prostu nie wyrósł z dziecięcych marzeń, by zostać szeryfem, supermanem czy słynnym detektywem – co zasugerowała mu matka, kiedy zawiadomił ją o swoim wyborze.

Paula, która wiele lat temu zaakceptowała jego decyzję i nawet była dumna, że ma męża idealistę, coraz częściej wspominała, że może powinien zmienić pracę, że się tu marnuje, że to bez sensu i przecież tak naprawdę nie tego chciał. Nie chciał być urzędnikiem przykurzonym pyłem z papierzysk. Irytował się wtedy, raz trzasnął drzwiami. Paula miała rację, chciał być agentką Starling walczącą z wyrafinowanym mordercą, zamiast tego z coraz większym znużeniem reagował na kolejne pijackie zabójstwa. Przyznawał to tylko przed sobą.

Naoglądałeś się, chłopie, amerykańskich seriali, pomyślał. Ostatni sprawiedliwy, dedukcja, inteligencja, demoniczni przestępcy, a on, detektyw, ostatni, któremu zależy.

I te przestępstwa. Oszukiwał się, że jest potrzebny. Jego babcia wykryłaby sprawców równie szybko. Przed tygodniem – trup mechanika w zamkniętym zakładzie samochodowym i krwawe ślady prowadzące do stróżówki, w której spał jego kumpel. Chrapał ciężko. Zasnął, nie wypuściwszy z ręki niemal pustej flaszki, a z drugiej ciężkiego klucza francuskiego ze śladami krwi. Nie obudził się, kiedy go aresztowali, a Mario wygłupiał się, odczytując pijanemu jego prawa i pytając: „Ale słyszał pan i rozumie pan? No to git”. Przenieśli bezwładne ciała: jedno do kostnicy, a drugie do izby wytrzeźwień, gdzie morderca spał dwa dni. Kiedy się obudził, przedstawili mu zarzuty, a ten zapłakał jak dziecko i przysięgał, że nic nie pamięta, a zabity był jego najlepszym kumplem. Nemhauser nawet mu wierzył, kiedy tamten ze łzami tłumaczył, że nie chciał zabić kolegi, ale po pijaku to w człowieka zwierzę wstępuje i po prostu nic nie pamięta, chociaż chętnie by pomógł panu władzy i wszystko opowiedział.

Wieczorem tamtego dnia Nemhauser ze zdumieniem oglądał w telewizji materiał, w którym przed kamerami wystąpił komisarz Albert Potocki.

– Komisarz Albert Potocki opowie nam, jak doszło do zatrzymania tego groźnego przestępcy – mizdrzyła się prezenterka, apetyczna blondynka w mini.

Albert chrząknął i przez kilka minut opowiadał, jak wytrwała praca wywiadowcza przyniosła efekty i społeczeństwo dzięki temu będzie bezpieczne. Przebitka pokazywała ślady krwi w warsztacie, a potem – Nemhauser przetarł oczy – komandosów przekradających się pod drzwiami, sfilmowanych w czasie innej akcji.

– Obawialiśmy się strzelaniny, na szczęście zaskoczony podejrzany nie zdążył stawić oporu – zakończył triumfalnie Potocki. – Chciałbym podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do zneutralizowania tego groźnego bandyty, i zapewnić widzów, że niebezpieczeństwo zniknęło.

– Byłeś tam? – zdziwiła się Paula, zerkając na ekran znad laptopa, na którym właśnie kończyła pisać pracę o związkach Polski i Ukrainy w polskim romantyzmie. – Nie mówiłeś, że było tak groźnie.

– Tak, ale pamiętam tylko pijanego śpiącego na podłodze. – Nemhauser roześmiał się gorzko. – Nie pamiętam za to Potockiego ani komandosów. Potocki przyjechał, kiedy było już po wszystkim.

Właściwie nie miał pretensji i nawet po cichu przyznał rację Mariowi, kiedy ten rzucił znad pijanego mordercy, smacznie śpiącego z zakrwawionym kluczem w ręce:

– Ty, Kucyk, ty chyba Discovery za bardzo się naoglądałeś, do kurwy nędzy. Tu nie ma pieprzonego Discovery, a my jesteśmy psy. Ty chcesz też być pies? Jak chcesz, to bądź wierny i szczekaj.

Przypomniał sobie, jak osiem lat temu złapali faceta, który ściągał haracze od właścicieli hurtowni. Wtedy po raz pierwszy wyciągnął broń i wyrecytował: „Policja, jesteś zatrzymany. Ręce do góry”. Więcej nie zdążył, bo facet wielki jak niedźwiedź rzucił w niego krzesłem i złapał za siekierę. Chwilę później na mężczyznę zwalił się Mario i tłukł go nogą, która odpadła od krzesła. Nemhauser usiłował Maria powstrzymać, pewny, że ten zabije bandziora.

– Pierdolnij go, kurwa, w łeb! – krzyknął tylko Mario.

Zanim Nemhauser zdążył zareagować, facet jakoś się wywinął, złapał za siekierę i zamierzył się na leżącego Maria. Na szczęście Mario był szybszy i wymierzył olbrzymowi potężnego kopniaka w jądra. Facet zwinął się i padł, wydając przedziwny, wysoki dźwięk, który Nemhauser miał do dzisiaj w uszach.

– Ha. Zawsze skutkuje. I co? Dobrze tak skurwielowi. – Mario łypnął na niego podbitym okiem i chyba zauważył zaskoczenie w oczach Nemhausera. – Myślisz, że jakbym go nie walnął, to co? Podniósłby łapki do góry i pokicał do więzienia? Miałbyś ten topór w głowie. Pieprzony Indianin.

Kopnął z rozmachem w bok zwijającego się z bólu na podłodze osiłka, a Nemhauser tym razem udał, że patrzy w inną stronę.

– Dzięki, Mario. – Klepnął partnera po ramieniu i obrócił się na pięcie, ponownie udając, że nie patrzy, kiedy ten kolejnym kopniakiem przewraca olbrzyma na brzuch i zakłada mu kajdanki tak ściśle, że przeguby rąk zaczynają od razu sinieć.

Otrząsnął się z zamyślenia. Uruchomił komputer i czekając, aż zaloguje się do sieci, włączył pasjansa.

– Jak wyjdzie, to wszystko będzie dobrze i zdążę z raportami – zamruczał.

Po minucie zaklął. „Nie masz więcej ruchów” – zawiadomił go komputer.

Wciąż zastanawiał się, jak zminimalizować w raporcie opis tych trzydziestu siedmiu ciosów i prawie odciętej głowy i położyć nacisk na konieczną obronę własną. Wszystko zepsują zdjęcia, przywołał z pamięci oko zmarłego i mimowolnie się wzdrygnął. Zawsze najtrudniej było mu zacząć. Przypomniał sobie wczorajszą rozmowę z żoną.

– Na miłość boską, przecież na pewno mógłbyś robić co innego – westchnęła Paula, kiedy leżeli wieczorem w łóżku, a on opowiadał jej, jak mu minął dzień. – Zapytałabym Iwony, może by coś znalazła.

Nemhauser kręcił głową zirytowany.

– Bo chciałeś zawsze być szeryfem? – pytała żona. – O to ci chodzi? Latać po ulicy i łapać tych złych facetów?

– Bo szeryf jest potrzebny – zamruczał Nemhauser i odwrócił się na drugi bok.

Chociaż nigdy nie przyszłoby mu do głowy, że bycie szeryfem oznacza fałszowanie dowodów i inscenizowanie zbrodni.

Zastanawiał się, czy opowiedzieć o tym Pauli, ale uznał, że nie. Zaczęłaby się martwić, znowu namawiać, żeby rzucił tę robotę. Sfałszował dowody zbrodni Janiny Promyk, bo lata pracy w policji nauczyły go, że Temida naprawdę jest ślepa i to, co brał za przenośnię, jest dokuczliwym kalectwem. Wiedział, że gdyby Janina Promyk nie zabiła męża nożem do steków, to Grzegorz Promyk stłukłby ją do nieprzytomności, a potem zabrał się za Nikolę. Że gdyby jakimś cudem udało jej się wcześniej zadzwonić na policję, to patrol przyjechałby za późno, a gdyby nawet był wcześniej, co najwyżej pouczyłby Promyka, żeby nie urządzał burd, a w najlepszym wypadku zamknął na czterdzieści osiem godzin. Potem Promyk by wrócił i znowu zaczął dobierać się do córki, która za kilka lat urodziłaby mu wnuka.

Tak, uważał, że matka Nikoli podjęła jedyną słuszną decyzję, a Grzegorza Promyka spotkało to, na co zasłużył. Nie chciał opowiadać o tym Pauli. Nie zrozumiałaby, dlaczego mówi, że trzeba przestrzegać prawa, i zaraz potem sam to prawo łamie. Właściwie sam tego nie rozumiał i zastanawiał się, co by zrobił, gdyby znalazł się na miejscu Janiny Promyk. Oczywiście to samo – i to go przerażało.

Przypomniała mu się twarz Nikoli, wyprowadzanej przez grubą panią z opieki społecznej z mieszkania, w którym na podłodze wciąż leżał trup jej ojca. Pamiętał ulgę w jej oczach.

Pomyślał, że dzięki temu będzie mógł zasnąć.5

Był niewyspany i zły. Nienawidził poranków. Poranków, kiedy musiał walczyć z dziećmi, które nie miały zamiaru się ubierać, tylko oglądać bajki, i z Paulą, która chciała coś z nim ustalić, jakby to nie mogło poczekać. Poranków, kiedy nieprzytomny marzył, żeby wszyscy dali mu spokój. Poranków, kiedy półprzytomny wsiadał do samochodu. Nienawidził też kretynów, którzy stali przed skrzyżowaniem i chcieli skręcić w prawo, ale czekali na zielone światło. Trąbił na nich i przeganiał z drogi, wygrażając pięściami i wyzywając w duchu od palantów.

Nie miał pojęcia, jakim cudem udało mu się w końcu zapakować chłopaków do samochodu, podrzucić ich do przedszkola na Nowolipiu, przejechać przez absurdalnie zakorkowane rondo Babka i wrócić po Paulę, która musiała dotrzeć na Żoliborz i zapytała, czy może ją zawieźć. Po drodze zdążyli się jeszcze pokłócić o to, kiedy ona wreszcie zrobi prawo jazdy, bo on czuje się jak wielki autobus i za chwilę oszaleje.

Wpadł do pracy jak zwykle spóźniony. Gnał po dwa schodki, zastanawiając się, czy pałac Mostowskich, tak ładnie odmalowany z zewnątrz, kiedykolwiek zacznie wyglądać dobrze w środku. Doszedł do wniosku, że nie. W końcu od wewnątrz oglądali go tylko policjanci i zatrzymani. Ani dla jednych, ani dla drugich nie warto było wyrzucać tyle pieniędzy.

Wpadł do pokoju tylko po to, żeby rzucić plecak na swoje rozchybotane krzesło.

– Wiem, idę przecież – mruknął, kiedy Mario złapał go spojrzeniem.

Wyjął z plecaka teczkę z raportem i znowu przeskakując po dwa stopnie, pobiegł do gabinetu Konsula.

Na samym początku pracy zapytał Maria, skąd ta ksywa. Mario tylko się uśmiechnął i rzucił: „Sam zrozumiesz”.

Domyślił się od razu. Konsul miał wszelkie warunki, by pozować do popiersi rzymskich cezarów. Szlachetny profil, który mógłby zostać wybity na monecie, klasyczny nos, gęste włosy siwiejące na skroniach, jakich pozazdrościłby mu George Clooney. Z niewyjaśnionych przyczyn Konsul pragnął uchodzić za brytyjskiego arystokratę i nawet nieźle mu szło. W brązowej sztruksowej marynarce z łatami na łokciach, starannie dobranej kamizelce i wzorzystej apaszce wydawał się wyrwany z angielskiego klubu dla dżentelmenów. Dużo czasu upłynęło, zanim Nemhauser zorientował się, że pod wzbudzającą zaufanie powierzchownością kryje się bezwzględny gracz.

– A co myślałeś? Że dlaczego on wciąż jest szefem? Bo ma ładną marynarkę? – zdziwił się Mario.

Konsul budził przerażenie u podwładnych, chociaż nikt nigdy nie słyszał, by podniósł głos. Potrafił jednak zapewnić sobie posłuch, a po korytarzach krążyły legendy o jego wszechmocy. Nemhauser przychylał się do opinii, że te opowieści były w połowie wymyślane przez Konsula.

– Widzisz, chłopie, mnie martwi ta druga połowa – odparł Mario, kiedy Nemhauser podzielił się z nim swoimi wątpliwościami.

Opowiedział, że miał kumpla, Ryśka, który pracował z nim trzy lata, a teraz jest komendantem dwuosobowego posterunku w Suchej Woli.

– Za co poleciał? – zainteresował się Nemhauser.

– Chciał być za sprytny i obejść Konsula. Wymyślił, że pójdzie oczko wyżej i zgłosi, że ma naciski w śledztwie. Pamiętasz sprawę Floriana?

– Jasne. Zrobił się z tego niezły szum. Facet wyleciał samochodem z drogi i skasował przystanek. Chyba kilka osób było rannych, jedna zabita.

– Właśnie. A pamiętasz, co się z nim stało?

– Z tym Florianem? To był jakiś gówniarz.

– Ważny gówniarz, tata bywa na turniejach golfowych, jest prezesem Modern Banku. Zbigniew Florian. Kojarzysz gościa?

– Aha, chciał zamknąć sprawę?

– Gówniarzowi groził zarzut o spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym. Wiesz, co to znaczy: pięć lat odsiadki bez zawiasów, z dobrym adwokatem. Ze złym nawet dziesięć. Ojciec szalał, uruchomił kontakty, no i dzwonił wiceminister, żeby wyciszyć sprawę.

– A Rysiek chciał drążyć dalej?

– I tu się mylisz. Rysiek chciał chłopaka wypuścić, bo miał wielką ochotę zakumplować się z jego tatą. Zadzwonił sam poseł Rawa Rozbicki, wtedy był jeszcze ministrem, i powiedział, że według niego to podpada najwyżej pod nieostrożność. A Rysiek miał nadzieję, że dostanie ciepłą posadkę. Podobno Florian mówił, że potrzebuje szefa ochrony. I wyobraź sobie, zniknęły gdzieś próbki krwi, a młodziak miał ponad dwa promile. Wsiąkły gdzieś. Taki pech.

– I co?

– Prawie się udało, ale Konsul się dowiedział i się wkurzył. Rysiu wylądował w tej Kurzej Wólce, czy jakoś tak. Młodziaka wsadzili. Co prawda tylko na trzy lata, wyszedł chyba po dwóch, więcej nie dali bez tych badań krwi, ale zawsze coś. Gdyby nie Konsul, to sam rozumiesz, dostałby wariackie papiery, wyjechał na rok pobawić się za granicą i koniec sprawy.

– A Rawa Rozbicki?

– I to jest najciekawsze. Wyobraź sobie, że ucichł. Wywalił swojego zastępcę za niedopuszczalne naciski na policję. Najgorzej wyszedł na tym Rysio. Wylądował na zadupiu, bo oczywiście Florianowi się odwidziało i okazało się, że posada szefa ochrony była dawno zajęta.

– Sprawiedliwość zwyciężyła? – zdziwił się Nemhauser.

– Czy ja wiem? – skrzywił się Mario. – To chyba miało coś wspólnego z tym, że wśród ofiar wypadku była ponoć jakaś przyjaciółka cioci Maruskiego. Wiesz, tego od premiera. Wtedy oczywiście nie był tym Maruskim, a po prostu młodym zdolnym z perspektywami. Podobno Maruski bardzo kocha ciocię. Taki wzorowy bratanek. A Konsul zna się na ludziach. Ocenił, że z Maruskiego będą ludzie. No i popatrz, zgadł. Chociaż potem się chyba poprztykali.

Nemhauser pokiwał głową.

– A Konsul został – sapnął Mario. – Do roboty przyjeżdża bmw X5 i nikt nie pyta, jak na to uciułał. I możesz myśleć, co chcesz. W końcu demokrację mamy.6

Wszedł po cichu do sekretariatu i spojrzał pytająco na Dunię. Kochał ją od wielu lat. Z wzajemnością. Dunia zerknęła na niego znad okularów i odgarnęła króciutkie siwe włosy. Były tak siwe, że podejrzewał, że farbowane, ale nigdy jej o to nie zapytał.

– Co tam, koteczku? – zagadnęła.

– Po staremu. – Nemhauser uśmiechnął się, starając się ukryć zdenerwowanie.

Dunia – żywa legenda komendy, zdaniem wielu pracowała w pałacu Mostowskich od czasów wojny, choć to oczywiście niemożliwe. Niemniej nie było nikogo z dłuższym stażem, komendanci przychodzili i odchodzili, zmieniały się wydziały i ich nazwy, a Dunia trwała, wydawałoby się, niezmienna i niezmieniona. Nemhauser widział raz czarno-białe zdjęcie pracowników wydziału dochodzeniowego z lat 70.: milicjanci w skórzanych marynarkach, z długimi włosami, jakiś dziwny typ w kapeluszu, który mógłby być bratem porucznika Zubka z serialu 07 zgłoś się, i Dunia – dałby sobie rękę uciąć – kropka w kropkę taka sama jak teraz. Nemhauser podejrzewał, że już dawno powinna być na emeryturze, ale nie wyobrażał sobie, kto by miał jej to powiedzieć. Zresztą odejście Duni byłoby dla niego ciosem. Ona go „adoptowała”, otoczyła dyskretną opieką. Nie miał pojęcia dlaczego. Może to z powodu kota, którego zdjęcie stało na jej biurku? Nemhauser zerknął kiedyś na wielkiego syjama i zaczął opowiadać o kotce syjamskiej, którą kiedyś miał. Gadał przez minutę, przypominając sobie, jak zawsze czekała na niego koło drzwi i zasypiała tylko przy jego nodze, a wreszcie, kiedy była już bardzo stara, poczekała, aż wróci z delegacji i z wysiłkiem wdrapała mu się na kolana, by tam umrzeć… Przerwał zawstydzony i bąknął, że nie chciał zanudzać, ale Dunia, którą nazywano Żelazną Damą (dałby głowę, że Mario się jej bał), miała zaczerwienione oczy i powiedziała, że nic nie szkodzi i że syjamy są kochane.

Od tej pory drzwi gabinetu Konsula były dla Nemhausera zawsze otwarte. Co ważniejsze, mógł liczyć na system wczesnego ostrzegania. O tym też krążyły legendy. Mario mawiał, że to właściwie Dunia rządzi komendą i daje komendantowi właściwe druczki do podpisu. Albo nie daje. Nemhauser początkowo myślał, że kumpel żartuje, ale szybko zorientował się, że Mario ma świętą rację.

– Jest dziś jakiś dziwny – wyszeptała Dunia.

Nemhauser skinął głową i wszedł do gabinetu Konsula.

– Jesteś wreszcie. – Szef podniósł wzrok znad gazety.

– Tak jest, panie inspektorze. – Nemhauser wyprężył się i sklął się w duchu. Nienawidził tej szopki, ale Konsul podobno był czuły na etykietę. Cholera, znowu „podobno”, pomyślał. Tyle lat tu siedział, a wciąż poruszał się jak we mgle. – Panie inspektorze, raport gotowy. – Położył papiery na wielkim biurku w stylu art deco. Szef lubił antyki, tak bardzo różniące się od wysłużonych biurek z płyty pilśniowej stłoczonych w ich pokoju.

– Raport? – zdziwił się Konsul. – A, tak. Przypominam sobie. Dziękuję. Chciałbym porozmawiać o czymś innym. Usiądź – wskazał Nemhauserowi krzesło, też antyk, pieczołowicie odrestaurowane w najlepszym zakładzie tapicerskim.

Nemhauser dałby sobie głowę uciąć, że raport i morderstwo na Woli w ogóle już go nie obchodziły.

– Ta sprawa oficera łącznikowego z Europolem – zaczął Konsul. – Dużo o tym myślałem.

Nemhauser aż się zagotował. Czyżby jednak się udało?! Delegacja do Brukseli. Szkolenie. Podobno można było zabrać rodzinę. I ta pensja w euro!

– Przyznaję, że pomyślałem o tobie, ale przecież masz rodzinę, więc trudno by ci się było przeprowadzić – mruknął Konsul. – Dałem to Banasikowi.

Nemhauser stłumił jęk zawodu. Banasik? Na miłość boską, kto o zdrowych zmysłach dałby coś Banasikowi!

– To oddany pracy oficer – ciągnął Konsul. – Przyda mu się też wiedza, którą będzie musiał zdobyć na szkoleniu.

– Czeka go dużo pracy – przytaknął Nemhauser złośliwie.

Konsul ostro spojrzał znad papierów.

– Mówiłeś coś?

– To wspaniały wybór. – Nemhauser uśmiechnął się. – Komisarz Banasik z pewnością będzie zachwycony, a dla Europolu to będzie… – poszukał właściwego słowa – niezwykłe doświadczenie.

– A teraz druga sprawa. – Konsul przerzucał papiery na biurku. – Gdzieś to miałem, naprawdę, gdzie ja mam oczy…

Nemhauser spokojnie czekał. Wiedział, że Konsul do perfekcji opanował rolę nieporadnego dziadka, który nie wie, gdzie zostawił okulary. Ci, którzy dali się na to nabrać, przegrywali.

– A, mam wreszcie – ucieszył się Konsul. – Zobacz, taka sprawa. Sprzed kilku miesięcy. Starsza pani znaleziona martwa w swoim mieszkaniu nad filiżanką herbaty. Podobno przyczyny naturalne. Była sama, brak śladów włamania.

Nemhauser wziął papiery.

– Coś jeszcze? – Konsul podniósł oczy, jakby zdziwiony tym, że Nemhauser wciąż przebywa w gabinecie.

– Przyczyny naturalne…? – Nemhauser uniósł brwi, nie kończąc zdania.

– Co? Ach, w tej sprawie. – Konsul rozjaśnił się dobrotliwym uśmiechem przeznaczonym dla przyszłych wnucząt, ale przez chwilę jego oczy były morderczo poważne. – Świeżo zaparzona herbata, przed nią w filiżance. Po prostu herbata.

Nemhauser czekał, Konsul popatrzył na niego i powiedział wolno:

– Ona nigdy w życiu nie piła herbaty. To mistyfikacja, dowiedz się, kto to zrobił, tylko dyskretnie.7

Napiłbyś się herbaty z sokiem? – zaproponowała Dunia, gdy tylko zamknął za sobą drzwi gabinetu.

Patrzyła na niego badawczo.

– Jasne. – Uśmiechnął się z wdzięcznością.

Dunia sama robiła soki i o ile było mu wiadomo, w komendzie pracowały tylko trzy osoby, którymi je częstowała. Tak przynajmniej twierdziła, odmawiając uprzejmie i zdecydowanie ujawnienia, kim są pozostali członkowie ekskluzywnego klubu.

Zajrzała do szafki i wyjęła wielki słoik z sokiem, wstawiła wodę.

– Wiedziałaś o Banasiku – to było bardziej stwierdzenie niż pytanie.

– Wiedziałam. – Kiwnęła głową. – Zawiedziony?

– A ty byś nie była?! – wybuchnął i ściszył głos, zerknąwszy w kierunku drzwi do gabinetu Konsula. – Szukamy oficera który A: mówi po angielsku. B: używa komputera i internetu. C: zna się na najnowszych technikach kryminalistycznych. I kogo znajdujemy? Nie, wcale nie mnie. Banasika, który myli komputer z magnetowidem, z angielskiego zna „hello”, a jeśli chodzi o techniki, to opanował technikę przesłuchiwania „stul dziób, bo ci przyleję”. Możesz mi wyjaśnić, dlaczego nie trafiło na jedyną osobę, która mówi po angielsku? Czyli na mnie? Poszło o pieniądze? Wiesz, że jak raz Banasik pojechał służbowo na tydzień do Berlina, to zaoszczędził wszystkie diety, bo wziął puszki z Polski? Słowo honoru. A poza tym, ile on ma lat? Osiemdziesiąt?

– Pięćdziesiąt dwa. A stary nie miał wyjścia – odpowiedziała spokojnie Dunia, stawiając przed nim kubek. – Wypij, póki gorące – doradziła.

– Miał wyjście. Mnie. – Nemhauser upił łyk i stuknął się w pierś.

Dunia rozejrzała się dookoła i szepnęła mu do ucha:

– Banasik to człowiek Maruskiego. Maruski szykował mu miejsce, bo chce mieć tu swojego człowieka, który jest stuprocentowo pewny. Banasik cały czas chciał wygryźć starego z fotela. Jak będzie w tej Brukseli, to Konsul znajdzie chwilę oddechu i jakoś go załatwi. Maruski od dawna naciskał, żeby popchnąć Banasika w górę. Chciał, żeby Banasik został szefem wydziału do spraw przestępstw gospodarczych, bo stamtąd można się wybić. Ta Bruksela to zesłanie, ale oficjalnie awans. Maruski się wściekł, ale co mógł zrobić? Banasik oczywiście zachwycony. Jak się dowiedział, ile będzie wynosiła jego pensja, to myślałam, że się rozpłacze. Przez myśl mu nie przeszło, żeby odmówić. Maruski podobno dostał szału i na miejscu Banasika to teraz raczej bym oszczędzała, bo Maruski mu tego nie zapomni. A Konsul może powiedzieć, że nie wie, o co chodzi. Słyszał tyle dobrego o tym Banasiku, to go awansował, i już. Maruski musi schować dumę do kieszeni i znaleźć kogoś innego i nam wsadzić do komendy, ale mamy na razie spokój i Konsul jest kryty. Rozumiesz?

Nemhauser pokiwał głową z podziwem. Zawsze zachwycał się Dunią za jej umiejętność kojarzenia faktów. Teraz już rozumiał. Daniel Maruski, ambitny doradca premiera, zaczął się pojawiać w telewizji jakieś pół roku wcześniej. Młody, ledwo po trzydziestce. Awansował błyskawicznie. Jeszcze niedawno był asystentem na prowincjonalnej uczelni, a teraz często zastępował rzecznika rządu. Czasem Nemhauser miał wrażenie, że Maruski na stałe zamieszkał w studio TVN 24. Kiedyś razem z Paulą oglądali nocny program – Daniel Maruski tłumaczył, dlaczego rząd polski nie może się zgodzić na unijną politykę rolną. Kiedy rano budzili dzieci do przedszkola i zaspani włączyli telewizor, ze zdumieniem zobaczyli Maruskiego, który ze swadą rozprawiał o polityce obronnej i zawikłanej sprawie kontraktu na transportery opancerzone.

Ambicje Maruskiego sięgały podobno również Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i policji, ale plotka niosła, że obecny minister, Władysław Żegota, stary, siwy wyga salonowy, jakby żywcem wyjęty z przedwojennej dyplomacji, nie był zachwycony konkurencją i wchodzeniem na jego podwórko.

– No tak – markotnie przytaknął wywodom Duni Nemhauser. – Szanse miałem raczej marne. Zamiast tego dostałem sprawę tajemniczej staruszki.

– Aaaa, znam – kiwnęła głową Dunia.

– Tak? – Upił łyk herbaty z sokiem. Sok był pyszny. Dunia robiła go z malin, które zbierała na swojej działce nad Świdrem.

– To dla niego ważne.

– Eeee tam, na odczepnego coś mi dał. – Nemhauser machnął ręką. Był wściekły, ale nie chciał tego okazywać, nawet przed Dunią.

– Naprawdę ważne. On ją znał.

– Serio?

– Tak. To jakaś znajoma sprzed lat. Nawet mi nie powiedział wszystkiego. Wiele lat się nie widzieli. On czuje, że coś tu śmierdzi. Powiedział mi, że ma tylko ciebie.

– Wolne żarty. – Nemhauser aż się zakrztusił. – Właśnie wspaniale mi to okazał.

– Ma tylko ciebie do sprawy takiej jak ta. Komu innemu mógłby ją dać?

– No… – zaczął Nemhauser i urwał.

– Właśnie. – Dunia skinęła głową. – Pomyśl tylko. Mamy dziwną, wątpliwą sprawę. Coś jest nie tak, nie wiadomo co. Może morderstwo, może nie. Może przypadek, a może nie. Ale Konsul nie ma dowodów, tylko przeczucie. Wyobrażasz sobie? On i przeczucie?! Wyobrażasz sobie, że Maruski dowiaduje się, że komendant kieruje się przeczuciem?

– No cóż… – zaczął ostrożnie – przecież nie musi nic mówić, tylko wpuścić w to kogoś, żeby powęszył.

– I co, wpuści w to Maria? Kogo Mario przyciśnie? Przyjaciółkę staruszkę? A może wolisz Radeckiego? Który jest tak dobry we wcielaniu się w gangstera, że już nawet wygląda bardziej jak gangster niż glina. Stefana, który przyciśnie podejrzanego i ten wszystko wyśpiewa, ale ktoś musi mu tego podejrzanego najpierw znaleźć? A może Potockiego, który chętnie pokazuje opaleniznę w telewizji? To zagadkowa, delikatna sprawa. Jak miałby im to wytłumaczyć? Stara baba, to umarła. Skończyliby tę sprawę w pięć minut, on by się wkurzył, ale co miałby zrobić? Powiedzieć, że ma przeczucie? Nie ma morderstwa, nie ma podejrzanych. Nic nie ma.

– A właśnie – wszedł jej w słowo Nemhauser. – Nie miałem czasu zerknąć. A mąż? Miała męża?

– Tak. Miała.

– I…? – zawiesił głos.

– I dlatego dostałeś tę sprawę – uśmiechnęła się Dunia. – Każdy inny z naszego wydziału powiedziałby: przyskrzynimy gnoja i wszystko wyśpiewa. A ty się pytasz.

Nemhauser uśmiechnął się tylko.

– Ma alibi, był za granicą. I dostał ataku serca, kiedy się o tym dowiedział.

Nemhauser spojrzał Duni w oczy wyczekująco.

– Lekarze stwierdzili, że był zdrowy. Powiedzieli, że wygląda to tak, jakby jego serce zamarło z rozpaczy – zakończyła. – Takie melodramatyczne, dziwne, prawda?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: