Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gwiazdka z nieba i jeszcze więcej - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
Lipiec 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Gwiazdka z nieba i jeszcze więcej - ebook

Emaline właśnie skończyła liceum i jesienią wyjeżdża na studia. Na początku wakacji niespodziewanie zerwała z Lukiem. Chodzili ze sobą trzy lata i do niedawna myślała, że ten związek jest idealny. Tymczasem w nadmorskim miasteczku pojawia się Theo, nowojorczyk, ambitny student szkoły filmowej. Wakacyjny romans? Czemu nie. Do Colby przyjeżdża też na lato ojciec Emaline, który rzadko utrzymywał z nią kontakt. Emaline pociąga urok wielkiego świata, jaki roztaczają przed nią Theo i ojciec. Ambitna i pracowita, zawsze pragnęła gwiazdki z nieba i jeszcze więcej. Jednak nie można mieć wszystkiego, a marzenia nie zawsze się spełniają.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-1994-5
Rozmiar pliku: 803 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Oni już nadjechali.

– …albo daję słowo, że natychmiast zawrócimy i pojedziemy z powrotem do Paterson! – krzyczała kobieta za kierownicą podjeżdżającego koło mnie bordowego minivana.

Miała głowę odwróconą w kierunku tylnego siedzenia, na którym dostrzegłam troje dzieci – dwóch chłopców i dziewczynkę – spoglądających na nią. Nabrzmiała żyła na jej szyi przypominała grubą, wyraźną autostradę międzystanową na mapie trzymanej przez mężczyznę siedzącego obok niej w fotelu pasażera.

– Nie żartuję. Mówiłam wam – dorzuciła.

Dzieci nic nie odpowiedziały. Kobieta jeszcze przez chwilę piorunowała je wzrokiem, a potem odwróciła się i spojrzała na mnie. Nosiła wielkie okulary przeciwsłoneczne w oprawce ozdobionej sztucznymi diamencikami. Między kolanami trzymała duży plastikowy kubek napoju, z którego sterczała słomka ze śladami szminki.

– Witam na plaży – powiedziałam do niej moim najlepszym tonem pracownicy Agencji Wynajmu Nieruchomości Colby. – Czy mogę…

– Wskazówki zamieszczone na waszej stronie internetowej są nic niewarte – poinformowała mnie. Zobaczyłam, jak za jej plecami jedno z dzieciaków walnęło pięścią drugie, które wydało stłumiony wrzask. – Odkąd zjechaliśmy z międzystanowej, zabłądziliśmy już trzy razy.

– Przykro mi to słyszeć – odparłam. – Gdyby zechciała pani podać mi swoje nazwisko, dam pani klucze i wskażę drogę do wynajętego domu.

– Webster – przedstawiła się.

Odwróciłam się i sięgnęłam do niewielkiego rattanowego pojemnika, w którym znajdowały się koperty przeznaczone dla moich dzisiejszych klientów. Miller, Tubman, Simone, Wallace… Webster.

– Heron’s Call – odczytałam z koperty, po czym otworzyłam ją, aby się upewnić, że w środku są obydwa klucze. – To wspaniała posiadłość.

W odpowiedzi kobieta wysunęła rękę przez okno samochodu. Podałam jej klucze oraz torbę plażową z firmowymi upominkami – piórem Agencji Colby, reklamową pocztówką, przewodnikiem po okolicy i tanim termosem do napojów – o której wiedziałam, że ekipa sprzątaczy najprawdopodobniej znajdzie ją nietkniętą, kiedy rodzina już się wymelduje.

– Życzę miłego tygodnia – powiedziałam. – I udanego wypoczynku na plaży!

Kobieta posłała mi kwaśny uśmiech, o którym trudno było orzec, czy wyrażał prawdziwe podziękowanie, czy tylko współczucie dla mnie. Ostatecznie przecież stałam w czymś w rodzaju piaskownicy pośrodku parkingu, a za samochodem tej kobiety czekały już trzy inne pojazdy pełne ludzi prawdopodobnie równie jak ona zniecierpliwionych. Kiedy po długiej podróży dotarło się wreszcie do raju, bycie przedostatnim w kolejce nie jest wcale zabawne.

Co nie znaczy, że miałam czas o tym rozmyślać, kiedy bordowy minivan odjeżdżał i drogowe światła sygnalizacyjne zamigotały, wpuszczając go na główną szosę. Było dziesięć po trzeciej i czekał już następny samochód, niebieski sedan z bagażnikiem na dachu. Kopnięciem wytrząsnęłam z pantofli tyle piasku, ile zdołałam, i zrobiłam głęboki wdech.

– Witam na plaży – rzekłam, gdy samochód podjeżdżał do mnie. – Czy mogę prosić o państwa nazwisko?

* * *

– No i jak ci poszło? – spytała moja siostra Margo, kiedy dwie godziny później weszłam do biura agencji spocona i zmęczona.

– Mam piasek w butach – oznajmiłam, idąc prosto do automatu z chłodzoną wodą.

Napełniłam kubek i wypiłam duszkiem, a potem jeszcze kolejne dwa.

– Jesteś na plaży, Emaline – zauważyła.

– Nie, jestem w biurze – skorygowałam ją i otarłam usta grzbietem dłoni. – Plaża leży w odległości trzech kilometrów. Ludzie wkrótce tam dotrą. Nie rozumiem, dlaczego my też musimy mieć tutaj piasek.

– Ponieważ – odparła chłodnym tonem osoby, która spędziła dzień w klimatyzowanym pomieszczeniu – jesteśmy pierwszymi przedstawicielkami Agencji Colby, z jakimi stykają się nasi goście. Chcemy, aby poczuli, że w momencie, gdy skręcają na nasz parking, są już naprawdę na wakacjach.

– I dlatego muszę sterczeć w tej piaskownicy?

– To nie piaskownica – zaprzeczyła, a ja przewróciłam oczami, ponieważ obie wiedziałyśmy, że to jest piaskownica. – To wydma, która ma przywodzić na myśl majestatyczne wybrzeże oceanu.

Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Odkąd Margo ukończyła przed rokiem Uniwersytet East, zdobywając dyplomy z hotelarstwa i biznesu, była wprost nieznośna. Moja rodzina od ponad pięćdziesięciu lat posiada Agencję Wynajmu Nieruchomości Colby; nasi dziadkowie założyli ją tuż po ślubie. Radziliśmy sobie doskonale, dopóki nie zjawiła się Margo ze swoją piaskownicą, wydmą czy cokolwiek to jest. Ale ona do tej pory jako jedyna w naszej rodzinie zdobyła stopień naukowy, więc może robić, co zechce.

I dlatego przed kilkoma tygodniami umieściła na naszym biurowym parkingu tę piaskownicę, polinezyjską chatę czy coś w tym rodzaju. To drewniana budka o powierzchni metr dwadzieścia na metr dwadzieścia, ze ściankami sięgającymi mi do pasa, na dodatek z wywrotką piasku wysypanego wewnątrz i wokoło. Nikt oprócz mnie nie zakwestionował sensowności tego pomysłu. Ale przecież nikt inny nie musi pracować w tej budce.

Usłyszałam stłumiony chichot i rozejrzałam się. Jasne, to moja babka siedząca za biurkiem i rozmawiająca przez telefon. Mrugnęła do mnie, a ja nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu.

– Nie zapomnij o spotkaniach z VIP-ami! – zawołała, gdy ruszyłam do drzwi i po drodze wrzuciłam kubek do kosza. – Musisz zacząć punktualnie o piątej trzydzieści. I sprawdź dwa razy talerze z owocami i serami, zanim je im zawieziesz. Przygotowała je Amber, a wiesz, jaka ona jest.

Amber to moja druga siostra. Skończyła szkołę fryzjerską, pracuje w naszej agencji tylko z musu i manifestuje to, robiąc wszystko jak najbardziej niedbale.

– Się zrobi – odpowiedziałam.

Margo westchnęła z irytacją. Mówiła mi dziesiątki razy, że takie wyrażenia brzmią nieprofesjonalnie, jak slang kierowców ciężarówek. Właśnie dokładnie o to mi chodziło.

Gabinet mojej babki mieścił się we frontowej części budynku, z wielkim oknem wychodzącym na szosę, która teraz była zapchana pojazdami zmierzającymi w kierunku plaży. Babka nadal rozmawiała przez telefon, lecz kiedy zobaczyła mnie w progu, skinęła na mnie ręką, żebym weszła.

– No tak, Roger, naprawdę cię rozumiem – mówiła, gdy zgarnęłam z fotela jakieś broszury i usiadłam po drugiej stronie biurka.

W jej gabinecie jak zwykle panował bałagan, walały się sterty papierów, folderów oraz kilka otwartych opakowań czekoladek marki Rolo. Babka zawsze otwierała jedno pudełko, następnie gdzieś je zawieruszała i otwierała następne, a potem kolejne.

– Ale rzecz w tym – ciągnęła – że klamki drzwiowe w domach do wynajęcia szybko się zużywają. Zwłaszcza klamki od tylnych drzwi prowadzących na plażę. Możemy je naprawiać, o ile się da, ale czasami po prostu musisz je wymienić.

Roger coś odpowiedział, jego głos zadudnił w słuchawce. Babka poczęstowała się czekoladką, a potem podsunęła mi pudełko. Przecząco pokręciłam głową.

– Otrzymałam zgłoszenie, że po zamknięciu drzwi odpadła zewnętrzna klamka. Goście nie mogli dostać się z powrotem do domu. – Babka słuchała przez chwilę, po czym powiedziała: – Owszem, niewątpliwie mogliby wleźć przez okno. Ale kiedy ktoś płaci pięć patyków za tydzień, ma prawo oczekiwać jakichś wygód.

Roger odpowiadał, a babka gryzła czekoladkę. Upodobanie do słodyczy to nie najzdrowsze przyzwyczajenie, ale lepsze niż papierosy – nałóg, który porzuciła dopiero przed sześcioma laty. Matka twierdziła, że za czasów jej dzieciństwa w tym gabinecie stale wisiała chmura nikotynowego dymu niczym lokalna aura. O dziwo, nawet po licznych sprzątaniach, wymienieniu zasłon i dywanu, w gabinecie wciąż czuło się papierosowy dym. Woń była nikła, lecz wyczuwalna.

– Oczywiście. Kiedy jest się właścicielem nieruchomości, ciągle pojawiają się tego rodzaju sprawy – powiedziała babka. Odchyliła się do tyłu w fotelu i potarła szyję. Roger zaczął mówić coś jeszcze, ale przerwała mu: – Świetnie! Dzięki za telefon.

Rozłączyła się i potrząsnęła głową. Zobaczyłam przez okno za jej plecami, że na parking wjeżdża następny minivan.

– Niektórzy ludzie – odezwała się, wyjmując z pudełka drugą czekoladkę – po prostu nie powinni posiadać domów plażowych.

To jej ulubiona mantra, którą powtarzała niemal równie często jak zwrot: „Niektórzy ludzie po prostu nie powinni wynajmować domów plażowych”. Mówiłam jej ciągle, że należałoby wyhaftować tę sentencję i oprawić w ramki, chociaż nie moglibyśmy powiesić jej nigdzie w biurze.

– Jeszcze jedna zepsuta klamka? – spytałam.

– To już trzecia w tym tygodniu. Wiesz, jak to jest. Początek sezonu urlopowego. To oznacza szkody i kłopoty. – Zaczęła grzebać w papierach na biurku, zrzucając je na podłogę. – Jak ci poszło przyjmowanie gości?

– Świetnie – odpowiedziałam. – Tylko dwie rodziny wcześnie przylatujących ptaszków, a obydwa wynajęte przez nich domy były już sprzątnięte.

– I zajmujesz się dziś także grubymi makrelami?

Uśmiechnęłam się. Kwestia VIP-ów to kolejny z najnowszych genialnych pomysłów Margo. Za dodatkową opłatą goście wynajmujący te domy, które nazywamy plażowymi pałacami – najwytworniejsze posiadłości z windami, basenami i wszelkimi udogodnieniami – są przez nas podejmowani serami, owocami i butelką wina. Margo przedstawiła ten projekt na porannym piątkowym zebraniu – kolejnym wynalazku, jaki wprowadziła, w gruncie rzeczy zmuszającym nas do wysiadywania raz na tydzień przy stole konferencyjnym i dyskutowania o rozmaitych sprawach, które dawniej omawialiśmy po prostu w trakcie pracy. Tamtego dnia wręczyła nam wydrukowany program, którego jeden z punktów głosił: „Podejmowanie VIP-ów”. Babka przyjrzała się kartce bez okularów, mrużąc oczy, i spytała: „Czy chodzi o grube makrele?”. Ku irytacji Margo to określenie się przyjęło i teraz reszta z nas już nie nazywa tych ważnych gości inaczej.

– Właśnie do nich jadę – oznajmiłam teraz. – Masz dla mnie jakieś specjalne instrukcje?

Babka w końcu znalazła notatkę, której szukała, i szybko przebiegła ją wzrokiem.

– Człowiek wynajmujący rezydencję Dune’s Dream to nasz stały dobry klient – powiedziała. – Ten od Bon Voyage jest nowy, podobnie jak ten od Casa Blue. A Sand Dollars wynajął ktoś na dwa miesiące.

– Na dwa miesiące? – spytałam z niedowierzaniem. – Naprawdę?

Sand Dollars to jedna z naszych najdroższych posiadłości; wielki dom na przylądku, na samym skraju miasteczka. Nawet tygodniowy pobyt tam zrujnowałby budżet większości ludzi.

– Tak – potwierdziła babka. – Dopilnuj więc, żeby dostał dobry poczęstunek.

Skinęłam głową i wstałam. Gdy byłam już przy drzwiach, powiedziała:

– I posłuchaj, Emaline.

– Tak?

– Wyglądałaś dzisiejszego popołudnia milutko w tej piaskownicy. Ten widok wzbudził we mnie dawne wspomnienia.

Uśmiechnęłam się, a Margo wrzasnęła zza drzwi:

– To wydma, babciu!

Przeszłam korytarzem do magazynu i wzięłam cztery talerze przygotowane wcześniej przez Amber. Oczywiście sery i owoce leżały na nich bezładnie pomieszane, jakby Amber rzucała je z pewnej odległości. Uporządkowanie tego bałaganu, tak aby talerze jako tako wyglądały, zajęło mi dobry kwadrans. Następnie zaniosłam je do samochodu, w którym było milion stopni gorąca, chociaż zaparkowałam go w cieniu. Mogłam tylko położyć talerze w stertę na fotelu pasażera, skierować na nie wszystkie wyloty klimy i mieć nadzieję, że jakoś zniosą tę jazdę.

W pierwszym domu, Dune’s Dream, nikt nie otworzył, chociaż dzwoniłam do drzwi i przez zewnętrzny domofon. Obeszłam obszerny taras i zerknęłam w głąb terenu posiadłości. Ujrzałam poniżej grupę ludzi zgromadzonych wokół basenu oraz parę idącą na plażę długą alejką wyłożoną deskami. Nacisnęłam klamkę; okazało się, że drzwi nie są zamknięte na klucz, więc weszłam do środka.

– Halo! – zawołałam przyjaznym tonem. – Jestem pracownicą Agencji Colby i przyjechałam z poczęstunkiem dla VIP-ów.

Kiedy musisz wejść do cudzego domu, nawet jeśli mieszkańcy dopiero się tam wprowadzili i to zaledwie na tydzień, wiesz, że trzeba nie tylko oznajmić swoją obecność, ale uczynić to głośno i kilkakrotnie. Wystarczy, że raz zaskoczysz kogoś niekompletnie ubranego, a uczysz się, by nigdy więcej tego nie zrobić. Owszem, ludzie na wakacjach zwykli spędzać czas swobodnie, lecz to nie znaczy, że ja chcę to oglądać.

– Agencja Colby! Poczęstunek dla VIP-ów! – powtórzyłam.

Odpowiedziała mi cisza. Weszłam szybko do kuchni na drugim piętrze, skąd rozciągał się wyjątkowo efektowny widok na okolicę. Na olbrzymiej wyspie stołu z nakrapianego granitu ustawiłam talerze, butelkę schłodzonego wina i położyłam kartę z wypisanym odręcznie powitaniem w imieniu Agencji Colby oraz przypomnieniem, żeby goście skontaktowali się z nami, jeżeli będą czegokolwiek potrzebować. Potem wyszłam i pojechałam do następnego domu.

W Bon Voyage zastałam drzwi zamknięte; goście najprawdopodobniej wybrali się do miasteczka na wczesną kolację. Zostawiłam talerz i wino w kuchni; mikser był jeszcze podłączony do gniazdka, a karafka w zlewie pachniała jakimś słodkim, tropikalnym koktajlem. Czułam się zawsze dziwnie, wchodząc do tych domów, w których już zamieszkali goście, zwłaszcza jeśli byłam tam wcześniej tego samego dnia rano, aby skontrolować efekty pracy ekipy sprzątaczy. Aura energii w całym domu wydawała się odmienna, jak różnica między czymś wyłączonym i włączonym.

W Casa Blu drzwi otworzyła mi niska, mocno opalona kobieta ubrana w bikini, które szczerze mówiąc, było zbyt śmiałe jak na jej wiek. Co nie znaczy, że wiedziałam, ile ona ma lat, ale nawet ja, osiemnastolatka, nie odważyłabym się włożyć takiego skąpego różowego kostiumu plażowego. Kobieta miała na twarzy warstwę białego kremu, a w ręce trzymała jaskrawożółty kubek z piwem.

– Jestem z Agencji Colby – oznajmiłam. – Mam dla pani powitalny poczęstunek.

Kobieta wypiła łyk piwa.

– Świetnie – odrzekła bezbarwnym, nosowym głosem. – Niech pani wejdzie.

Podążyłam za nią na piętro, usiłując nie patrzeć na jej pupę w kusych majtkach, gdy wchodziłyśmy po schodach.

– Czy to striptizer? – zapytał ktoś, gdy weszłam na podest. To była druga kobieta, mniej więcej w tym samym wieku czterdziestu kilku lat, ubrana w górę bikini, powłóczystą spódnicę i gruby złoty, pleciony naszyjnik. Na mój widok roześmiała się. – Chyba nie!

– To ktoś z agencji wynajmu nieruchomości – wyjaśniła ta w różowym bikini jej oraz trzeciej kobiecie w kusym szlafroku, uczesanej w potargany kok, która ze szklanką wina w ręku spoglądała z tarasu na dół. – Przywiozła powitalny poczęstunek.

– Ach tak – powiedziała kobieta w szlafroku. – Myślałam, że to on jest prezentem dla nas.

Wszystkie wybuchnęły śmiechem, a kobieta, która mnie przyprowadziła, podeszła do tamtych dwóch na tarasie i też spojrzała w dół. Postawiłam na stoliku talerz i butelkę wina, oparłam o nią kartę i już miałam ulotnić się dyskretnie, gdy usłyszałam, jak jedna z kobiet powiedziała:

– Elinor, czy nie skosztowałabyś z rozkoszą tego faceta?

– Aha – odrzekła zagadnięta. – Słuchajcie, powinnyśmy wrzucić ziemię do basenu, żeby musiał wrócić jutro i znowu go oczyścić.

– I pojutrze – dodała ta w powłóczystej spódnicy.

Wtedy wszystkie znowu się roześmiały i trąciły się szklankami.

– Życzę przyjemnego pobytu! – zawołałam, wychodząc, ale oczywiście mnie nie usłyszały.

W połowie drogi w dół po schodach do frontowych drzwi zerknęłam przez jedno z wielkich okien i dostrzegłam obiekt ich pożądania: wysokiego, mocno opalonego faceta z jasnymi kręconymi włosami. Był bez koszuli, z nagim torsem, i dzierżył długą, wyglądającą nadzwyczaj fallicznie szczotkę do czyszczenia basenu. Gdy wychodziłam za drzwi i zamykałam je cicho, wciąż jeszcze słyszałam okrzyki zachwytu tych kobiet.

Kiedy znalazłam się znowu w samochodzie zaparkowanym na podjeździe, związałam włosy w koński ogon jedną z gumek wiszących na dźwigni skrzyni biegów i siedziałam przez chwilę, przyglądając się morskim falom. Miałam do odwiedzenia jeszcze tylko jedno miejsce i mnóstwo czasu, więc nadal tam byłam, gdy facet od czyszczenia basenu wyszedł za ogrodzenie i ruszył z powrotem do swojej ciężarówki stojącej obok mojego auta.

– Hej! – zawołałam, gdy wlazł na odkrytą platformę i zwijał dwa gumowe węże. – Mógłbyś zarobić w tym tygodniu kupę forsy, jeżeli nie masz zbyt sztywnych zasad moralnych i lubisz starsze kobiety.

Błysnął w uśmiechu białymi zębami.

– Tak myślisz?

– Pożarłyby cię, gdyby miały szansę.

Znowu się uśmiechnął, zeskoczył na ziemię, zatrzasnął tylną klapę platformy i podszedł do mojego otwartego okna. Nachylił się, tak że głowę miał na wysokości mojej.

– Nie są w moim typie – oświadczył. – Poza tym jestem już zajęty.

– Szczęściara z niej – powiedziałam.

– Powinienem jej to powtórzyć. Ona uważa, że to ja mam szczęście.

Wykrzywiłam się.

– Myślę, że obydwoje je macie.

Pochylił się i pocałował mnie. Poczułam na jego wargach nikły smak słodyczy. Kiedy cofnął głowę, powiedziałam:

– Wiesz, nikogo nie nabierzesz. Mógłbyś równie dobrze nosić w pracy koszulę.

– Na dworze jest gorąco! – odrzekł, ale ja tylko przewróciłam oczami i uruchomiłam silnik.

Odkąd zaczął regularnie biegać i wyrzeźbił sobie muskulaturę, prawie nigdy nie nosił koszuli. To nie pierwszy dom, w którym wpadł lokatorkom w oko.

– A więc nadal jesteśmy umówieni na dzisiejszy wieczór? – spytał.

– A co jest dziś wieczorem?

– Emaline! – Potrząsnął głową. – Nawet nie próbuj udawać, że zapomniałaś.

Zastanowiłam się intensywnie. Bez rezultatu. Wtedy zanucił pierwsze takty marsza weselnego, a ja jęknęłam:

– Och, racja. Ta impreza z grillem.

– Przyjęcie z okazji ślubu – skorygował mnie. – Znane też jako nieustająca od dwóch miesięcy obsesja mojej matki.

Ups. Jednak mogę powiedzieć na swoją obronę, że było to już trzecie z czterech zaplanowanych przyjęć przed ślubem Brooke, siostry Luke’a. Odkąd zaręczyła się ubiegłej jesieni, w jego domu nie mówiło się o niczym innym. Ponieważ spędzałam tam wiele czasu, odnosiłam wrażenie, jakbym była zmuszana do uczestniczenia w intensywnym kursie języka, którego wcale nie mam ochoty się nauczyć. Poza tym, ponieważ Luke i ja byliśmy ze sobą od dziewiątej klasy liceum, wszyscy stale żartowali, że my będziemy następni albo wręcz, że rodzice Luke’a powinni zorganizować obydwa śluby za jednym zamachem. Ha, ha, bardzo śmieszne.

– O siódmej – powiedział teraz, całując mnie w czoło. – A więc do zobaczenia. I przyrzekam, że będę w koszuli.

Uśmiechnęłam się i wrzuciłam wsteczny bieg. Wróciłam długim podjazdem na główną szosę i pojechałam na cypel wyspy, do rezydencji Sand Dollars.

To jeden z nowszych domów, których wynajmem się zajmowaliśmy, i prawdopodobnie najładniejszy. Miał osiem sypialni, dziesięć i pół łazienek, basen z gorącymi natryskami, a w suterenie salę projekcyjną z autentycznymi kinowymi fotelami i systemem przestrzennego dźwięku. W istocie był tak nowy, że jeszcze przed dwoma tygodniami na terenie posiadłości stały przenośne toalety, a przedsiębiorca budowlany w pośpiechu kończył inspekcję przeprowadzonych robót, żeby zdążyć przed sezonem urlopowym. Podczas gdy wykonawcy sporządzali listę niezbędnych poprawek i przeprowadzali ostatnie prace, aby oddać budynek do użytku, Margo i ja rozmieszczałyśmy sprzęt kuchenny i komplety naczyń zakupione przez dekoratorkę wnętrz w markecie Park Mart i pozostawione w licznych torbach w garażu. Dziwnie jest urządzać i wyposażać od razu cały dom. Wszystko było w nim nowe, bez żadnej historii. Każdy dom do wynajęcia wydaje się anonimowy, jednak w tym wyjątkowo mocno to odczuwałam. Do tego stopnia, że pomimo roztaczających się stamtąd pięknych widoków, zawsze przechodziły mnie tam ciarki z niepokoju. Lubię, żeby rzeczy miały jakąś przeszłość.

Gdy zajechałam na podjazd, ujrzałam oznaki intensywnej aktywności. Przed frontem budynku stały zaparkowane SUV oraz biała furgonetka z przyciemnionymi szybami. Furgonetka miała otwarte tylne drzwi, a w środku dostrzegłam sterty pojemników Rubbermaid i kartonowych pudeł, najwyraźniej w trakcie wyładowywania.

Wzięłam poczęstunek dla VIP-ów i wysiadłam z samochodu. Kiedy wchodziłam schodami do frontowych drzwi, otworzyły się i wyszło z nich dwóch chłopaków mniej więcej w moim wieku. Po chwili rozpoznaliśmy się nawzajem.

– Witaj, Emaline! – zawołał Rick Mason, były przewodniczący naszej klasy w liceum.

Za nim zobaczyłam Trenta Dobasha, który grał w szkolnej drużynie futbolowej. Nie przyjaźniłam się z nimi, ale nasza szkoła była tak mała, że chcąc nie chcąc, znało się każdego.

– Fajnie cię tu spotkać – rzekł Rick Mason.

– Wynajmujesz tę posiadłość? – spytałam zszokowana.

– Chciałbym – odparł kpiącym tonem. – Surfowaliśmy niedaleko stąd i zaproponowano nam po stówie za wyładowanie tych gratów.

– Ach, tak – powiedziałam, kiedy mnie mijali i schodzili do otwartej furgonetki. – Jasne. Co jest w tych pudłach?

– Nie mam pojęcia – odrzekł. Podniósł jeden z pojemników i podał Trentowi. – Niech sobie w nich będą nawet narkotyki albo broń. Nie obchodzi mnie to, o ile dostanę swoją zapłatę.

Właśnie tego rodzaju nastawienie czyniło z Ricka takiego kiepskiego przewodniczącego klasy. Z drugiej strony, jego jedyną rywalką do tej funkcji była dziewczyna, która niedawno przeprowadziła się z Kalifornii, nielubiana przez wszystkich, więc nie mieliśmy wielkiego wyboru.

Za otwartymi frontowymi drzwiami w wielkim salonie krzątał się jeszcze jeden chłopak, rozkładając rzeczy, które już wniesiono. Ten jednak, jak zorientowałam się na pierwszy rzut oka, nie pochodził stąd. Przede wszystkim, nosił czarne dżinsy marki Oyster z logo O na tylnych kieszeniach; nie wiedziałam nawet, że takie dżinsy produkuje się też dla facetów. Ponadto miał wełnianą czapkę naciągniętą na uszy, chociaż był początek czerwca. Luke i wszyscy jego kumple nie uznają żadnych innych spodni oprócz szortów, bez względu na temperaturę; faceci z plaży nawet w zimie nie wkładają zimowych ubrań.

Zapukałam w otwarte drzwi, ale mnie nie usłyszał, zajęty otwieraniem jednego z pojemników. Spróbowałam ponownie, tym razem mówiąc:

– Jestem z Agencji Colby. Przywiozłam poczęstunek dla VIP-ów.

Odwrócił się do mnie, spojrzał na wino i talerz serów.

– Świetnie – rzucił, nadal zaabsorbowany pracą. – Postaw to gdziekolwiek.

Weszłam do kuchni, w której przed paroma tygodniami odrywałam nalepki z cenami od łopatek kuchennych i durszlaków. Umieściłam na ladzie tacę, wino i powitalną kartę. Odwracałam się już do wyjścia, gdy kątem oka dostrzegłam jakiś szybki ruch, a potem usłyszałam wrzask:

– Nie obchodzi mnie, która jest godzina, potrzebuję tej dostawy dzisiaj! Tak ustaliłam, tego oczekiwałam i nie zaakceptuję żadnego innego terminu!

Z początku ta krzycząca osoba poruszała się zbyt szybko, bym mogła się jej przyjrzeć. Po chwili jednak zwolniła na tyle, że dostrzegłam kobietę w czarnych dżinsach, czarnym swetrze z krótkimi rękawami i balerinach. Włosy miała bardzo jasne, niemal białe. Przyciskała do ucha komórkę.

– Zamówiłam cztery stoły i chcę cztery stoły. Mają tu być w ciągu godziny i potrącę sobie z rachunku stosownie do opóźnienia. Płacę zbyt wielkie pieniądze, by tolerować takie bzdury!

Spojrzałam na gościa w dżinsach Oyster, wciąż zajętego przy pojemnikach na drugim końcu pokoju. Nie wydawał się ani trochę speszony tym zajściem. Ja jednak stałam odrętwiała, jak zawsze, kiedy widzi się z bliska kogoś szalonego. Nie potrafisz odwrócić wzroku, nawet jeśli wiesz, że powinnaś.

– Nie, to mi nie pasuje. Nie. Nie. Dzisiaj albo odwołuję zamówienie.

Teraz, kiedy ta kobieta stała nieruchomo, zauważyłam jej zaciśnięte szczęki, kanciaste rysy twarzy i wydatne kości policzkowe. Sprawiała wrażenie odpychającej, kolczastej, jak te drapieżne rośliny, które widuje się na pustyniach.

– Doskonale. Oczekuję więc do jutra rano zwrotu zaliczki na moją kartę kredytową albo odezwie się do was mój adwokat. Do widzenia.

Dźgnięciem palcem gwałtownie wyłączyła komórkę. Potem zobaczyłam, że cisnęła ją przez pokój. Komórka roztrzaskała się o ścianę pomalowaną całkiem niedawno, w weekend Dnia Pamięci, pozostawiając na niej czarną rysę. Cholera.

– Idioci – oznajmiła kobieta głosem, który zabrzmiał donośnie nawet w tym wielkim pokoju. – Do diabła z tą firmą Prestige wypożyczającą sprzęt na przyjęcia. Już w chwili gdy przekraczaliśmy granicę między północą a południem Stanów, wiedziałam, że to będzie jak praca w Trzecim Świecie.

Ten facet spojrzał na nią, a potem na mnie, co sprawiło, że ona oczywiście dopiero teraz mnie zauważyła.

– Co to za jedna? – burknęła.

– Z agencji nieruchomości – odpowiedział. – Przyniosła coś dla VIP-ów.

Kobieta sprawiała wrażenie zdziwionej, więc wskazałam na wino i talerz i wyjaśniłam:

– Powitalny poczęstunek. Od Agencji Colby.

– Byłoby lepiej, gdybyś przywiozła stoły – warknęła. Podeszła do talerza i podniosła przykrycie. Spojrzała badawczo na talerz, zjadła winogrono i potrząsnęła głową. – Doprawdy, Theo, zaczynam się zastanawiać, czy przyjazd tutaj nie był błędem. Co mi strzeliło do głowy?

– Znajdziemy inną firmę wypożyczającą stoły – odrzekł tonem świadczącym jasno, że przywykł do takich jej tyrad.

Podniósł już komórkę i teraz oglądał uszkodzenia, ignorując zniszczoną ścianę, a także mnie.

– Gdzie? To głucha prowincja. Prawdopodobnie w promieniu setek mil nie ma drugiej takiej wypożyczalni. Boże, muszę się napić. – Wzięła przyniesioną przeze mnie butelkę i spod przymrużonych powiek przyjrzała się etykietce. – Oczywiście, tani australijski sikacz.

Przyglądałam się, jak otwiera kolejne szuflady, zapewne szukając korkociągu. Z czystej złośliwości pozwoliłam jej szperać we wszystkich niewłaściwych miejscach, zanim w końcu podeszłam do barku przy spiżarni i wyjęłam korkociąg.

– Proszę. – Podałam go jej, a potem wzięłam pióro i papier, które zawsze zostawiamy razem z wizytówką biura. – Ta wypożyczalnia Prestige często zawala zamówienia. Powinna pani zadzwonić do firmy Everything Island. Są otwarci do ósmej.

Zapisałam numer telefonu i podsunęłam jej kartkę. Kobieta tylko popatrzyła na nią, potem na mnie, ale jej nie wzięła.

Ruszyłam w kierunku schodów, po których Rick i Trent wnosili z łomotem następne pudła. Żadne z tamtych dwojga przybyszów nie odezwało się do mnie ani słowem. Przywykłam do tego. To był teraz ich dom, a ja stanowiłam dla nich tylko takie samo tło jak widok oceanu za oknami. Ale kiedy spostrzegłam na małym wiklinowym koszu przy drzwiach nalepkę z ceną, jednak przystanęłam i ją oderwałam.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: