Holokaust - ebook
Holokaust - ebook
Na historię można patrzeć na wiele sposobów. Można skoncentrować się na jej aspekcie militarnym, gospodarczym, obyczajowym lub politycznym. Można przyjąć punkt widzenia przywódców lub dowódców. Ale można też spróbować ujrzeć ją tak, jak widzieli ją zwykli ludzie. Osoby, które były świadkami wydarzeń lub bezpośrednio w nich uczestniczyły.
„Świadkowie – zapomniane głosy. Holokaust” to opowieść o wymordowaniu przez reżim nazistowski ponad sześciu milionów ludzi, w większości Żydów. Ponad sto osób, świadków i uczestników, przedstawia nieubarwione, poruszające obrazy świata gett, obozów i marszów śmierci. Wśród historii mówiących o niewyobrażalnych potwornościach znajdziemy jednak i takie, które świadczą o nadziei i przetrwaniu.
Autorka książki przez dwadzieścia lat dokumentowała historię Zagłady, nagrywając wspomnienia osób, którym udało się przeżyć prześladowania. W książce znalazło się ponad sto zarejestrowanych przez nią relacji świadków, uzupełnionych zapisem nagrań z amerykańskiego Holocaust Memorial Museum w Waszyngtonie.
Od tłumaczki:
„Przypomina się próba opowiedzenia angielskim kuzynom o babci, która umierała z głodu w warszawskim powstaniu. Tuż przed śmiercią pobożna staruszka prosiła o coś do jedzenia. Trudno, niech nie będzie koszerne, mówiła, niech będzie nawet wieprzowy kotlet.
Ale to należało angielskim kuzynom powiedzieć po angielsku, więc babcia prosiła nie o kotlet, tylko o pork-chop i od razu przestała być tamtą umierającą babcią. Na szczęście – bo można już było opowiadać o niej bez histerii, spokojnie, tak jak się opowiada przy kulturalnym obiedzie różne zajmujące kawałki”.
(Marek Edelman, Zdążyć przed Panem Bogiem)
Nieprzypadkowo przywołuję na wstępie te słowa Marka Edelmana. Miałam je w głowie od chwili, kiedy pierwszy raz wzięłam do ręki angielskie wydanie Forgotten Voices – Holocaust. Dla kogoś, kto o Zagładzie czytał wcześniej wiele, ale po polsku, zetknięcie z obcojęzyczną relacją z wydarzeń, które odczuwa się jako głęboko zanurzone w tragicznych dziejach Polski było zdumiewającym przeżyciem. I rzeczywiście, trudno było oprzeć się przekonaniu, że Edelman miał słuszność. Losy ludzi uwięzionych w gettach w różnych krajach, losy więźniów hitlerowskich obozów i walczących o przetrwanie uciekinierów brzmiały inaczej niż relacje, które znałam. Czasem dziwnie, kiedy przyglądałam się dobrze znanym słowom zapisanym w angielskiej transkrypcji, czasem jakby spokojniej – zapewne dlatego, że angielskie sformułowania były zrozumiałe, ale pozbawione aury emocjonalnej, która towarzyszy pojęciom z ojczystego języka. Myliłam się jednak bardzo, sądząc, że mimo tragiczności opisywanych zdarzeń proces tłumaczenia będzie w miarę bezbolesny.
Nie był. Mimo że, jak wspomniałam, pisałam o zagadnieniach, które nie są mi obce, kontakt z relacjami przedstawionymi w tej książce na długo odebrał mi spokojny sen.
Spis treści
Podziękowania
Przedmowa autorki
Przedmowa do polskiego wydania książki
Słowo wstępne Laurence’a Reesa
Prolog
1933–1936 Prześladowania
1937–1939 Szukanie schronienia
1939 Wojna
1940–1941 Ekspansja Trzeciej Rzeszy
1939–1942 Getto (I)
1943–1944 Getto (II)
1940–1944 Obozy (I)
Opór
1944–1945 Obozy (II)
1945 Marsz śmierci
1945 Wyzwolenie
Życie po wyzwoleniu
Epilog
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7773-589-3 |
Rozmiar pliku: | 6,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zakończenie pracy nad książką wiąże się z kilkoma miłymi rzeczami. Jedną z nich jest możliwość podziękowania tym wszystkim, bez których pomocy ta praca nie ujrzałaby światła dziennego. Chciałabym podziękować wszystkim zaangażowanym w tej projekt osobom z Imperial War Museum (Brytyjskie Muzeum Wojny), w tym oczywiście Robertowi Crawfordowi, dyrektorowi generalnemu muzeum, za udostępnienie mi wszystkich zbiorów. Archiwum nagrań dostarczyło mi wielu materiałów: dziękuję kustoszowi, Margaret Brooks, oraz Peterowi Hartowi, Richardowi McDonoughowi, Johnowi Stopford-Pickeringowi i Richardowi Hughesowi za ich entuzjastyczną i niestrudzoną pomoc. Chciałabym także podziękować Rose Gerrard, Claudii Condry i Yvonne Oliver z działu materiałów fotograficznych. W realizację tego projektu zaangażowało się także biuro wystaw dotyczących Holokaustu – dziękuję za rady i wsparcie Suzanne Bardgett i Steve’owi Slackowi.
Na szczególne podziękowania zasłużyła Terry Charman, historyk muzeum, która skrupulatnie przejrzała tekst oraz służyła mi radą i pomocą. Barbara Levy, występująca w roli agenta muzeum i mojego, pomogła rozpocząć prace nad projektem i świadczyła nieocenioną pomoc – dziękuję, Barbaro! Dziękuję Elizabeth Bowers, kierownik ds. publikacji, która nie mogła być bardziej pomocna; mądrze wspomagana przez Gemmę Maclagan i Kay Trew przeprowadziła książkę przez wszystkie etapy aż do publikacji. Dziękuję wszystkim tym osobom.
Jestem wdzięczna dr Joan Ringelheim, dyrektorowi działu historii mówionej w United States Holocaust Memorial Museum (USHMM, Amerykańskie Muzeum Pamięci Holocaustu), za możliwość skorzystania z archiwów oraz za pomoc w wybieraniu krótkich, ale bardzo istotnych materiałów: wywiadów i zdjęć uzupełniających zbiory Imperial War Museum, jaką zapewniły mi Ina Navazelskis, Michlean Amir i Maren Read. Jestem także bardzo wdzięczna Edycie Jodonyte, Andrewowi Visnevsky’emu, Anicie Andreasian i Ninie Assauer za znakomite tłumaczenia.
Miałam niezwykłe szczęście, mogąc pracować z Jakiem Lingwood jako redaktorem i wydawcą i jego pozytywnie nastawionym zespołem w Edbury Publishing – szczególne podziękowania należą się Claire Kingston i Rachel Rayner, Caroline Newbury i Katherine Norman-Butler.
Niezwykle inspirująca okazała się znakomita seria dokumentalna Laurence’a Reesa Auschwitz, emitowana w tym roku w BBC2. Jestem zaszczycona i niezwykle wdzięczna za jego wspaniałą przedmowę.
Jestem ogromnie wdzięczna mojemu mężowi Peterowi oraz dzieciom za entuzjazm, jaki okazywali wobec tej książki. Szczególnie dziękuję Alison za przenikliwe komentarze dotyczące tekstu i zdjęć.
Największy dług zaciągnęłam u ocalonych i świadków, którzy przekazali swoje świadectwa i pozwolili wykorzystać zdjęcia i nagrania. Możliwość nagrania i zaprezentowania ich wypowiedzi jest bezcenna. Wiem, że każda z wypowiedzi zasługuje na odrębną książkę, a na każde wspomnienie przedstawione w tej książce przypadają setki innych, równie wartościowych i interesujących. Dobrze, że wszystkie zostały zapisane dla potomnych w archiwum nagrań – to mocny dowód dla tych, którzy zaprzeczają istnieniu Holokaustu.
Mam nadzieję, że ocaleni zaakceptują prostą dedykację tej książki i uznają ją za znak szacunku oraz uczuć, jakie dla nich żywię, a także mojego współczucia dla ofiar.
Lyn Smith, maj 2005
Przypisy
Chodzi o serial dokumentalny Auschwitz: The Nazis and the 'Final Solution' – Auschwitz: Naziści i „ostateczne rozwiązanie”, wyreżyserowany przez L. Reesa i emitowany w BBC w 2005 r. (przyp. red.).PRZEDMOWA AUTORKI
Po raz pierwszy stałam się świadoma istnienia Holokaustu 60 lat temu, po zakończeniu II wojny światowej. Stało się to za sprawą zdjęć z gazety i kroniki filmowej, przedstawiających wyniszczone ciała spychane buldożerami do masowych grobów w obozie koncentracyjnym Bergen-Belsen. Te zdjęcia zaszokowały mnie. Przekazywany przez nie obraz wojny był bowiem całkowicie odmienny od moich doświadczeń – doświadczeń dziecka, które spędziło ten czas na względnie bezpiecznej wsi w Sussex. Jednak choć tysiące bezimiennych – Żydów i nie-Żydów – zmarło z głodu i chorób w koszmarnych warunkach, Bergen-Belsen nie odsłoniło całej zgrozy Holokaustu, ponieważ nie był to typowy nazistowski obóz śmierci. Nie było tam planowych masowych mordów, komór gazowych i krematoriów. „Ostateczne rozwiązanie” – masowa eksterminacja Żydów i Cyganów – dokonywało się dalej na wschodzie, w sześciu specjalnych obozach śmierci znajdujących się w okupowanej Polsce. Najgorszą sławą cieszyło się Auschwitz.
Jako niezależny dziennikarz przeprowadzający wywiady dla archiwum nagrań Imperial War Museum zyskałam możliwość i miałam zaszczyt nagrywania świadectw kobiet i mężczyzn bezpośrednio doświadczonych Holokaustem. To był pionierski temat. Rozmowy przeprowadzano z uchodźcami z nazistowskich Niemiec, którzy uciekli stamtąd w latach trzydziestych, a w 1940 roku zostali internowani jako „obywatele wrogiego państwa” – był to efekt paniki, jaka wybuchła po inwazji Niemiec na Anglię. Wywiady dotyczyły życia tych ludzi przed wojną i doświadczeń z okresu dojścia Hitlera do władzy.
Przez następnych dwadzieścia lat razem z innymi dziennikarzami nagrywałam historię Holokaustu. W tamtym okresie pracownicy archiwum nagrań uważali, że Holokaust dotyczy nie tylko milionów zamordowanych lub uwięzionych przez nazistów w latach 1933–45, ale także osób, na których życie wpłynęły hitlerowskie reguły lub które były świadkami prześladowań i innych okropności. Dlatego wzięto pod uwagę uciekinierów, rodziny pomordowanych i ocalonych oraz żołnierzy wyzwalających obozy. Biorąc pod uwagę tę szeroką definicję, można powiedzieć, że wróciłam do punktu wyjścia, gdy spotkałam nieżyjącego już Billa Essexa – żołnierza, którego makabrycznym zadaniem było spychanie buldożerem szczątków ludzkich do masowych grobów w Bergen-Belsen w kwietniu 1945 roku – i przeprowadziłam z nim wywiad.
Kiedy w latach dziewięćdziesiątych rozpoczęto planowanie stałej wystawy poświęconej Holokaustowi, program nagrań został rozszerzony. Świadectwa ocalonych miały odegrać kluczową rolę na wystawie otwartej przez królową w roku milenium. Dziś w archiwum nagrań znajduje się 785 nagrań związanych z Holokaustem. To stąd wybrałam ponad 100 wypowiedzi do tej książki. Aby odmalowany w niej obraz był tak prawdziwy, jak to tylko możliwe, nagrania zostały uzupełnione materiałami z United States Holocaust Memorial Museum w Waszyngtonie.
Podczas pracy związanej z nagrywaniem i przepisywaniem nagrań uderzyła mnie wyjątkowość doświadczeń każdej z ocalonych osób. Każda z nich – mężczyzn, kobiet i dzieci – doznawała innego cierpienia i inaczej sobie z nim radziła. Na przykład Roman Halter co wieczór przywoływał przed snem obraz swojej zamordowanej rodziny, aby zdać jej relację z jeszcze jednego przeżytego dnia, a George (Jerzy) Hartman siły do życia czerpał z pragnienia poznania miłości i seksu.
Różne reakcje towarzyszyły obowiązkowi noszenia gwiazdy Dawida: od dumy wyrażanej przez Janice Ingram i Annę Bergman do wstydu i upokorzenia Jana Hartmana i Harry’ego Lowita. Każda z tych osób przeżyła swoją cząstkę doświadczeń Holokaustu i ani jedna z nich nie miała pełnego oglądu tego potwornego systemu.
Wierzę, że wzór, który tworzą te połączone głosy, pozwoli dostrzec złożoność i ludzki wymiar tamtego świata, wykraczający poza abstrakcyjne statystyki eksterminacji, że umożliwi wyjście z kręgu stereotypów konstytuujących obraz „ofiary”. Można oczywiście przeczytać książki i obejrzeć filmy o nocy kryształowej w listopadzie 1938 roku. Jednak o ile bardziej wyraziste stają się te obrazy, gdy słuchamy Susan Sinclair. Opisuje ona przerażenie i rozpacz swoją i rodziców, kiedy nazistowscy żołdacy wdarli się do ich mieszkania, niszczyli wszystko i zaatakowali Susan, drąc w strzępy jej koszulę nocną.
Istnieje wiele relacji historycznych na temat deportacji do Auschwitz i innych obozów koncentracyjnych. Słuchając Trude Levi i Barbary Stimler opowiadających o drodze do Auschwitz w zaplombowanych, pozbawionych powietrza wagonach dla bydła niemal fizycznie doświadczamy duszności, smrodu i gorączki, a także zdumienia i szoku na widok piekielnej sceny rozgrywającej się po gwałtownym otwarciu drzwi.
Większość osób przywoływanych w tej książce z trudem opowiadała o swoich traumatycznych doświadczeniach. Wiele z nich milczało przez tak długi czas, aż ich wspomnienia odeszły w zapomnienie. Podczas wywiadów widziałam straszny wysiłek, a także cierpienie, kiedy ocaleni relacjonowali swoje przeżycia, wielu z nich po raz pierwszy. Szczegóły były często zbyt bolesne, aby je przywoływać – wielokrotnie pojawiała się myśl o niewystarczalności języka do oddania obrazów, dźwięków, zapachów, upokorzenia, poniżenia i zwierzęcego przerażenia. Poza tym konieczność budowania życia od nowa w surowym powojennym świecie nie sprzyjała rozmyślaniom nad przeszłością, ludzie byli zbyt zajęci po prostu życiem. Jeśli nawet ocaleni chcieli mówić – a wielu, jak Kitty Hart-Moxon, chciało – niewielu chciało słuchać: duch czasów nakazywał zapomnieć o wojnie i żyć dalej. Choć Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze działający w latach 1945–46 odsłonił zgrozę nazizmu, eksterminacja Żydów ani nie została oddzielona od całości zbrodni nazistowskich, ani nie określono, czym była – największą zbrodnią przeciw prawom człowieka w XX wieku. Sytuacja zmieniła się po procesie Adolfa Eichmanna w Izraelu w 1961 roku i dopiero wtedy świat zwrócił uwagę na Zagładę. Obchody pięćdziesięciolecia i sześćdziesięciolecia wyzwolenia obozów w Bergen-Belsen i Auschwitz sprawiły, że ten temat zaczął być szerzej znany i omawiany. Dziś Holokaust jest jednym z najlepiej udokumentowanych za pomocą osobistych świadectw wydarzeń historycznych.
Choć relacje te są pełne brutalnych obrazów i świadectw poniżania jednostki, nie przedstawiają świata pełnego mroku i desperacji. Co prawda w obozach, jak wyjaśnia Alfred Huberman, rządziło prawo dżungli, ale znamy także wiele przykładów wzajemnej pomocy, dobroci czy współczucia. To były drobne, zdawałoby się, uczynki, choćby tak błahe jak podarowanie igły z nitką. Taki dar, drogocenny, a nawet ratujący życie, otrzymał Jan Hartman od innego więźnia i mógł połatać swe wytarte, dziurawe ubranie. Istnieją niezliczone przykłady tego, jak nawet w najgorszych warunkach, w poniżeniu i wśród okrucieństwa ludzie próbują ocalić swoje człowieczeństwo i niezłomnie trzymają się zasad wpojonych im przez rodziców i społeczność. Był to sposób na przeciwstawienie się regułom wprowadzonym przez nazistów: jednocześnie jawny i bardzo uduchowiony.
Przetrwał żydowski humor – żarty, choć często czarne i wisielcze, pojawiały się w najbardziej ponurych okolicznościach. Celebrowano każde wydarzenie kulturalne, choćby najmniej znaczące, bo pozwalało to złagodzić ból i niepewność codziennej egzystencji. Pary chwytały cenne chwile miłości, gdy tylko było to możliwe. Czasami nawet naziści potrafili wykazać się prawością czy człowieczeństwem, choć były to pojedyncze przypadki – przykładem może być młodzieniec z Hitlerjugend, który uratował życie Halinie Kahn wracającej z przemytniczej wyprawy poza teren łódzkiego getta, czy esesman, w którym obudziło się współczucie na widok upadającego z wyczerpania podczas pracy Jana Imicha w obozie koncentracyjnym w Dorze.
Istotniejsza jest tolerancja i brak chęci zemsty – widać ją u wielu ocalonych, choć szukali oni sprawiedliwości, a ich gniew i oburzenie przetrwały. Nie oznacza to jednak, że doświadczenia ocalonych nie pozostawiły na nich śladów. Nieżyjący już rabin Albert Friedlander wyjaśniał:
„Nadal cierpimy z powodu ran, które nie chcą się zagoić. Straciliśmy członków rodzin. Nie ma już Żydów na wschodzie Europy – zniknęła wspaniała i bogata społeczność. Utraciliśmy specyficzne ciepło i wesołość Żydów sefardyjskich nad Morzem Śródziemnym. Straciliśmy uczonych i prostych ludzi. Nienawidzimy diabła, który zmiażdżył nas, Cyganów, homoseksualistów i przeciwników nazizmu – zostaliśmy zmiecieni przez niego w obozach. Opłakujemy miliony dzieci i chcielibyśmy wiedzieć, jaki byłby świat, gdyby pozwolono im rozkwitnąć”.
Tę książkę dedykuję wszystkim ofiarom Holokaustu – tym, którzy zginęli, i tym, którzy ocaleli.
Lyn Smith, maj 2005
Przypisy
Wtej książce stosowana jest nazwa Cygan, a nie Rom, ze względu na zachowanie wierności nazewnictwu czasów II wojny światowej (przyp. tłum.).PRZEDMOWA DO POLSKIEGO WYDANIA KSIĄŻKI
„Przypomina się próba opowiedzenia angielskim kuzynom o babci, która umierała z głodu w warszawskim powstaniu. Tuż przed śmiercią pobożna staruszka prosiła o coś do jedzenia. Trudno, niech nie będzie koszerne, mówiła, niech będzie nawet wieprzowy kotlet.
Ale to należało angielskim kuzynom powiedzieć po angielsku, więc babcia prosiła nie o kotlet, tylko o pork-chop i od razu przestała być tamtą umierającą babcią. Na szczęście – bo można już było opowiadać o niej bez histerii, spokojnie, tak jak się opowiada przy kulturalnym obiedzie różne zajmujące kawałki”.
(Marek Edelman, Zdążyć przed Panem Bogiem)
Nieprzypadkowo przywołuję na wstępie te słowa Marka Edelmana. Miałam je w głowie od chwili, kiedy pierwszy raz wzięłam do ręki angielskie wydanie Forgotten Voices – Holocaust. Dla kogoś, kto o Zagładzie czytał wcześniej wiele, ale po polsku, zetknięcie z obcojęzyczną relacją z wydarzeń, które odczuwa się jako głęboko zanurzone w tragicznych dziejach Polski było zdumiewającym przeżyciem. I rzeczywiście, trudno było oprzeć się przekonaniu, że Edelman miał słuszność. Losy ludzi uwięzionych w gettach w różnych krajach, losy więźniów hitlerowskich obozów i walczących o przetrwanie uciekinierów brzmiały inaczej niż relacje, które znałam. Czasem dziwnie, kiedy przyglądałam się dobrze znanym słowom zapisanym w angielskiej transkrypcji, czasem jakby spokojniej – zapewne dlatego, że angielskie sformułowania były zrozumiałe, ale pozbawione aury emocjonalnej, która towarzyszy pojęciom z ojczystego języka. Myliłam się jednak bardzo, sądząc, że mimo tragiczności opisywanych zdarzeń proces tłumaczenia będzie w miarę bezbolesny.
Nie był. Mimo że, jak wspomniałam, pisałam o zagadnieniach, które nie są mi obce, kontakt z relacjami przedstawionymi w tej książce na długo odebrał mi spokojny sen.
Co więc różni te relacje od tego, z czym polski odbiorca miał do czynienia choćby w trakcie szkolnej nauki? Przede wszystkim są to świadectwa prywatnych ludzi nagrywane od zakończenia wojny praktycznie do dzisiaj – historia przekazywana jest przez pryzmat osobistych przeżyć, bardzo subiektywnie.
Najważniejszą kwestią wydaje się włączenie do historii Holokaustu wydarzeń z okresu poprzedzającego wojnę i późniejszego, tuż po jej zakończeniu. W pierwszej części zostają nam przedstawione opisy niemal normalnej codzienności, takiej, jaką możemy znać z własnych historii rodzinnych. Poznajemy tradycyjne, zwykle wielopokoleniowe rodziny, zarówno ubogie, jak i bardzo dobrze sytuowane, wiodące spokojne życie w dobrze znanym środowisku. Ci wszyscy ludzie, niezależnie od zasobności portfela, żyją w świecie, który jest ich światem. I oto do tego bezpiecznego środowiska zaczynają docierać zdumiewające i przerażające sygnały. To początek wydarzeń, których tragiczna kulminacja nie ma odpowiedników w historii.
Pokazanie tego czasu „przed” jest niezwykle istotne, ponieważ większość istniejących w obiegu relacji dotyczy jedynie okresu wojny. W takim przypadku czytelnik zostaje postawiony wobec koszmaru, ale koszmaru niejako wyekstrahowanego z rzeczywistości. W pewnym sensie zostaje przeniesiony do innego świata, który jest nieprzekładalny na nic, co jest mu znane. Ma to znamienne znaczenie dla odbioru tekstu, ponieważ w konsekwencji powstaje dystans, który sprawia, że opisywane zdarzenia nie są odbierane jako coś, co mogłoby spotkać czytelnika, ponieważ brak wspólnych punktów między jego doświadczeniami a doświadczeniami ofiar terroru.
Książka Zapomniane głosy. Holokaust przeciwnie, buduje przestrzeń wspólnych doświadczeń. Oznacza to, że w centrum są ludzie – to nie jest historia Holokaustu, tylko historia ludzi, którzy cudem uniknęli wtedy śmierci. Słuchamy historii „prywatnych”, często bardzo osobistych zwierzeń, a przez to bardzo oddziałujących na emocje, łatwiej się z nimi utożsamić. Innymi słowy, jeśli czytając opis przedwojennego życia rodzinnego możemy zobaczyć w nim swoją rodzinę, to dopiero wówczas możemy spróbować odczuć całą grozę późniejszych doświadczeń. Te relacje pokazują nam ludzi, którzy – wyjąwszy różnice wynikające z techniki czy obyczajowości – żyli tak samo, jak my dziś. Mieli bliskich, przyjaciół, marzenia i plany. I nagle obłąkańcza ideologia wypchnęła ich poza nawias społeczeństwa i pozostawiła tam samotnych, cierpiących i próbujących zrozumieć, jak jest możliwe to, co ich spotyka, to, co nie daje się wytłumaczyć i oswoić.
Dochodzimy tu do miejsca, w którym absurd ideologii każącej uważać jakąś grupę ludzi za gorszą ujawnia się z całą jaskrawością, ponieważ w relacjach świadków nie ma niczego, co pozwoliłoby przywołać na usprawiedliwienie dobrze znaną naukom humanistycznym kategorii „inności”. Tę „inność” można uważać za nieprzekonującą, ale nie można pomijać jej wpływu na relacje międzyludzkie. Historia zna wiele sytuacji, w których jakaś zbiorowość zostaje uznana za wrogą i zasługującą na odrzucenie ze względu na odmienne obyczaje, strój czy religię. Trudno się z tym zgodzić, jednak można znaleźć psychologiczne uzasadnienie takich zachowań. Inaczej jest w relacjach, z którymi mamy do czynienia w książce Zapomniane głosy. Holocaust. Ludzie, którzy mówią o tym, co ich spotkało, nie wyróżniali się w większości niczym szczególnym. To, że byli Żydami, nie zwracało niczyjej uwagi. Dopiero faszyzm zepchnął ich do roli pariasów przy milczącej akceptacji otoczenia. Jest to być może jedno z najmocniejszych oskarżeń wszelkich rasizmów, bowiem z całą jaskrawością ujawnia ich absurdalność i każe myśleć, że dopóki istnieją ludzie, którzy nie wahają się ich zaakceptować, a w każdym razie nie walczyć z nimi – nikt nie może czuć się bezpieczny. Nikt nie może mieć pewności, że któregoś dnia nie pojawi się ideologia, która wyłoni na dowolnej podstawie jakąś zbiorowość i każe ją zniszczyć.
Wcześniej wspomniałam, że oprócz części przedwojennej niezwykle istotna jest także i ta pokazująca powojenne losy ofiar. Dzięki tym wypowiedziom zbieranym od wyzwolenia niemal do dziś można zobaczyć, jak destrukcyjne były doświadczenia Holokaustu dla tych, którzy przeżyli. Nie ma możliwości wymazania z pamięci tamtego czasu. Tylko częściowo ocalonym udało się wrócić do świata żywych. Lęk i koszmary wracają, a czasem wpływają niszcząco na życie kolejnych pokoleń – dzieci ofiar.
Zapomniane głosy. Holocaust pozwala czytelnikowi dostrzec ciągłość ludzkiego tragicznego doświadczenia. Przedstawia wyrwanie z normalności, próby dostosowania do nowych warunków i próby powrotu do życia. Czytelnik poznaje ludzi, którzy przetrwali i okaleczeni fizycznie i psychicznie próbują na nowo uporządkować rzeczywistość, często bez powodzenia. Ta książka stanowi ostrzeżenie przed złem – ale jest także pomnikiem ludzkiej woli życia i przetrwania. Siły człowieka, która budzi najwyższy podziw i stanowi naukę dla późniejszych pokoleń.
Anna PuziewiczSŁOWO WSTĘPNE LAURENCE’A REESA
Ta książka głęboko Cię wzburzy. Usłyszysz opowieści, które Cię poruszą i nie pozwolą na obojętność. A mimo to gorąco ją polecam. Nie jest to aż tak dziwne, jak mogłoby się wydawać – ta książka ma budzić niepokój, na tym polega jej rola. Ma budzić niepokój tak wielki, aby czytelnik nigdy nie zapomniał przeczytanych historii.
Zgromadzono tu świadectwa tych, którzy cierpieli podczas nazistowskiego ludobójstwa. Mają one ogromne znaczenia dla emocjonalnego zrozumienia Holokaustu. Ich efekt się kumuluje. To nie jest jedno świadectwo, tak dalece różne od innych, że zmieni przyjęty ogląd historyczny tego tematu, powstały w efekcie badań prowadzonych od wielu lat. Ten materiał potraktowany całościowo – jako koszmarna historia budowana na koszmarnej historii – jest jak uderzenie młotem. Jest kolejnym znakomitym przykładem ważnej pracy Imperial War Museum jako kronikarza skutków konfliktu.
Z tej książki wiele można się dowiedzieć o ludzkich zachowaniach w sytuacjach kryzysowych. Stanowi ona potwierdzenie przekonania wyrażonego we wstępie do mojej ostatniej książki o Auschwitz, że większość tego, czego możemy się nauczyć, badając Holokaust, jest „niedobra”. Niedobra, ponieważ zauważamy uległość ducha ludzkiego. Niedobra, ponieważ dowiadujemy się (zawsze to podejrzewaliśmy i mieliśmy nadzieję, że to nieprawda), że większość ludzi działa zwykle w swoim własnym, ciasno pojmowanym interesie. Na przykład John Silberman wspomina, że w obliczu nazistowskich prześladowań nieżydowscy przyjaciele jego rodziców odwrócili się od nich. Przeciętny Niemiec po prostu nie przejmował się tym, co się dzieje. Hedy Epstein przypomina sobie doświadczenia ze szkoły, zaraz po ataku na Żydów w noc kryształową w 1938 roku, kiedy dyrektor jej szkoły wskazał na nią i powiedział: „Wynoś się, brudna Żydówo!”.
Przygnębiający obraz ludzkiej natury wyłaniający się z tych świadectw nie ogranicza się do tak zwanych „biernych obserwatorów”, obejmuje także samych prześladowanych. Susan Sinclair wspomina, jak jej ojciec po przybyciu do Dachau zobaczył desperację więźniów, każącą im walczyć o szczoteczkę do zębów zmarłego człowieka. W obozach, podobnie jak wśród reszty niemieckiej populacji, najważniejszy był własny interes.
Nie wszyscy jednak działali w ten sposób. Istnieje wiele świadectw, które ukazują, że bohaterstwo było możliwe, niezależnie od niebezpieczeństwa. W Danii – to jedyny taki przypadek – całe społeczeństwo działało wspólnie, aby ratować Żydów. Bardziej powszechne były zdumiewające działania jednostek. Halina Kahn, która wyszła na krótko z łódzkiego getta, ocalała tylko dlatego, że członek Hitlerjugend zauważył jej gwiazdę Dawida i nieoczekiwanie ją ukrył. W Austrii John Lawrence został uratowany przez wyższego oficera SS, który rozpędził napastników, mówiąc, iż Niemcy chcą „prawa i porządku”, a nie „drani takich jak wy”.
Dlaczego tak niewielu ludzi działało w sposób prawy i odważny? Nie jesteśmy w stanie poznać odpowiedzi – to jedna z ważniejszych rzeczy, których możemy się dowiedzieć dzięki temu świadectwu. Co więcej, na podstawie przedstawionych materiałów nie możemy przewidywać, jak byśmy się zachowywali, gdyby (Boże, uchowaj) to wszystko miało się powtórzyć. Pamiętam słowa Tojwiego Blatta, ocalonego z obozu w Sobiborze, który powiedział mi, że „nikt nie zna siebie samego” – to jedyna nauka, jaką wyciągnął z własnych przerażających doświadczeń. Był przekonany i po prostu wiedział, że nie można przewidzieć, jak zachowa się człowiek w warunkach ekstremalnych. Nie wiemy, jak byśmy się zachowali, to znaczy nie wiemy, dopóki nie zostaniemy postawieni w takiej sytuacji.
Świat, który nas otacza, jest bardzo kruchy – to kolejna rzecz, jakiej możemy się dowiedzieć z tej książki. W Niemczech, na Węgrzech, w Czechosłowacji żydowska mniejszość przekonała się, że jej komfortowa egzystencja może zostać zniszczona w kilka chwil. We wszystkich świadectwach Żydów, którzy doświadczyli nazizmu jako dzieci, widać zdumienie – jest to jedyna reakcja na nagłe i nieoczekiwane prześladowanie. Na przykład Edith Baneth została obcesowo odprawiona przez nauczyciela łyżwiarstwa, ponieważ była Żydówką: „Nie mogłam pojąć, co ma moje żydostwo do mojej jazdy na łyżwach”. Próbując znaleźć sens tych kompletnie bezsensownych prześladowań, wielu ludzi zaczęło zastanawiać się nad sobą. Co zrobili, żeby zasłużyć na takie traktowanie? Tak oto dowiadujemy o słabo znanej, przewrotnej konsekwencji nazistowskich akcji przeciw Żydom w latach trzydziestych. Tragiczne było to, że część żydowskich dzieci zaczęła sama siebie obwiniać za własne cierpienia.
Na duchu może podnieść fakt, jak wiele powodów ludzie potrafili znaleźć, aby przejść przez tę zgrozę. Niektórzy myśleli o byciu razem i udzielaniu sobie wzajemnej pomocy w ramach rodziny, inni marzyli o dniu, kiedy wrócą do domu, a młody czeski Żyd George (Jerzy) Hartman nie chciał umrzeć, zanim nie straci niewinności.
Cały zebrany materiał budzi jednak poważne zastrzeżenia. Nie chodzi tylko to, że ustne świadectwa ze swej natury są niepełne i fragmentaryczne – to dość oczywista konstatacja – ale o to, że opowieści, których przede wszystkim powinniśmy wysłuchać, nie mogą być zaprezentowane w tej książce, ponieważ musiałyby to być historie ludzi pomordowanych przez nazistów. Czytając tę książkę, musimy pamiętać, że przedstawione w niej świadectwa to historie ludzi należących do mniejszości, której z jakichś powodów udało się przeżyć. Nikt nie wrócił z komór gazowych Treblinki, z masowych grobów na froncie wschodnim czy ze stosów ciał w gettach na terenie Polski, aby opowiedzieć o swoich doświadczeniach. Doświadczeniach, które były normą, a nie wyjątkiem. Musimy uruchomić wyobraźnię – jakkolwiek jest niewystarczająca – aby spróbować wypełnić tę lukę.
Jeszcze czegoś będziemy bezskutecznie w tej książce poszukiwać – jakiegokolwiek jasnego wyjaśnienia, dlaczego niektórzy ludzie przetrwali, choć inni w tych samych okolicznościach ginęli. Możemy się jedynie dowiedzieć, że życie bywa kapryśne. W obozach niektórzy zostali przeznaczeni do życia, a nie na śmierć, tylko dlatego, że byli „szczęściarzami”. Wyobraźmy sobie powieść zbudowaną wokół takiej fabuły. Bohater jest gnębiony przez los, nad którym nie może zapanować, i jego przeżycie lub śmierć są kwestią przypadku. Brzmi jak przepis na bestseller, nieprawdaż? A przecież w tej książce co chwila słuchamy opowieści ludzi, którzy musieli zmierzyć się ze strasznymi okolicznościami, w jakich znaleźli się bez żadnego powodu. Ta koszmarna rzeczywistość sprawia, że ta książka jest ważniejsza niż jakakolwiek powieść. W tej książce dobrzy ludzie – ci, którzy powinni zdobyć sympatię czytelnika – są często zabijani, bezsensownie i niesprawiedliwie. Takie sytuacje z reguły nie pojawiają się w powieści, co wyjaśnia, dlaczego historia może być znacznie ważniejsza.
Jest wreszcie ostatni powód, dla którego ta książka musiała zaistnieć: nadal są ludzie, którzy uważają, że takie wydarzenia nigdy nie miały miejsca. Niedawno, podczas dyskusji na temat mojej książki o Auschwitz, zostałem skonfrontowany z człowiekiem, który zaprzecza Holokaustowi. Ten człowiek zaczął na mnie krzyczeć. Nie chciał słuchać argumentów i był przekonany o obłąkańczych konspiracyjnych teoriach. Tacy ludzie naprawdę istnieją. I zawsze jest możliwość, że kiedy wszyscy pamiętający te straszne czasy umrą, pojawi się więcej prób zaciemnienia tego, co się stało, lub zaprzeczenia wszystkim tym wydarzeniom. Każda z osób, które zgodziły się opowiedzieć o swoich doświadczeniach w ramach tego projektu, sprzeciwia się takim kłamstwom. Każda historia jest świadectwem prawdy, że w połowie XX wieku istniał w Europie reżim tak zbrodniczy, że niepodobny do żadnego innego w historii. Każda z nich ocala na zawsze pamięć o ludzkim przetrwaniu.PROLOG
Życie było bardzo dobre i żyliśmy jak inni Niemcy.
Rudi Bamber
Uczeń niemiecki pochodzenia żydowskiego, Norymberga
Moja rodzina mieszkała w Niemczech od wielu pokoleń i uważała się przede wszystkim za Niemców. Rodzice pobrali się w 1919 roku, po powrocie ojca z I wojny światowej; ja urodziłem się w 1920 roku. Zwykle chodziliśmy do synagogi w Dni Pokuty i rodzice próbowali opowiadać mi o żydowskich świętach, ale nie byliśmy bardzo religijną rodziną. To było spokojne, miłe dzieciństwo na obrzeżach Norymbergi, gdzie mój wuj zbudował duży dom – my mieszkaliśmy na parterze, a nasi krewni na piętrze. Moja siostra, pięć lat młodsza ode mnie, wyglądała bardzo germańsko: długie, jasne włosy, niebieskie oczy i jasna cera. Ja także byłem niebieskookim blondynem – mój wygląd był „aryjski”.
Norymberga to było piękne, stare miasto z wieloma zabytkami. Na dużym rynku w okresie Bożego Narodzenia pojawiały się stragany z zabawkami i słodyczami – uwielbiałem tam chodzić i oglądać te wszystkie wspaniałe rzeczy wystawione na sprzedaż. To było kosmopolityczne miasto: wiele sklepów i restauracji, duży zamek. No i oczywiście dom Dürera i meistersingerów, o których Wagner napisał operę. Bawaria była silnie prawicowa, z ukrytym antysemickim nastawieniem, popieranym głównie przez Kościół katolicki. Żydzi odgrywali znaczącą rolę w liberalnych i postępowych ruchach lewicowych, co nie podobało się społeczności złożonej w większości z rolników o zdecydowanie prawicowych sympatiach. Zawsze istniał tu podskórny prąd antysemityzmu – nieprzypadkowo właśnie w Monachium Hitler próbował w latach dwudziestych rozpocząć zbrojne powstanie, które zostało następnie stłumione.
Trude Levi z rodzicami w ich mieszkaniu, Szombathely, Węgry, wczesne lata trzydzieste
© Trude Levi
John Fink
Uczeń niemiecki pochodzenia żydowskiego, Berlin
Pochodzę z Berlina. Urodziłem się 12 sierpnia 1920 roku. Mój ojciec miał na przedmieściu pasmanterię, ale stracił wszystko podczas kryzysu w latach 1923–24, kiedy szalejąca inflacja sprawiła, że pieniądze stały się bezwartościowe. Ojciec znalazł pracę w domu towarowym w Berlinie… Pamiętam, że w 1928 roku była straszna zima, a ojciec był bez pracy od kilku lat. Chodził od domu do domu i sprzedawał jedzenie – margarynę i kiełbaski. Wieczorami rodzice pracowali dla domu sprzedaży wysyłkowej, adresując koperty. Bardzo, bardzo ciężkie czasy.
Ruth Foster
Uczennica niemiecka pochodzenia żydowskiego, Lingen
Urodziłam się w 1923 roku w Lingen, prowincjonalnym miasteczku blisko granicy holenderskiej. Rodzina mojego ojca mieszkała w tej okolicy od 1670 roku. Matka pochodziła z Holandii. Lingen w tym czasie liczyło około 25 000 mieszkańców, w tym około 20 rodzin żydowskich. Byłam jedynym dzieckiem. Rodzice mieli dość komfortową sytuację: ojciec handlował bydłem, jak większość Żydów na tym terenie. Nasz dom był ortodoksyjnie żydowski; mama była gospodynią domową, uwielbiała śpiewać i chodzić do teatru w sąsiednich miastach Osnabrück i Münster. Nieopodal mieliśmy bliską rodzinę: ciotki, wujowie i kuzyni mieszkali na prowincji. Latem jeździliśmy do lasu na jagody konnym wozem, który zdobył dla nas ojciec. Życie było wspaniałe i żyliśmy jak inni Niemcy, nawet jeśli byliśmy Żydami w duszy i w domu. Ojciec należał do miejscowego męskiego chóru i towarzystwa strzeleckiego, był bardzo towarzyski. Podczas pierwszej wojny światowej służył w wojsku, z czego był dumny. Był huzarem, za waleczność został odznaczony Krzyżem Żelaznym I i II klasy.
Najpierw chodziłam do przedszkola, a potem do szkoły powszechnej w Lingen. W wieku 11 lat zaczęłam naukę w gimnazjum w Lingen. Miałam mnóstwo znajomych, sąsiadów, byłam bardzo popularna. Należałam do chóru i klubu sportowego. Byłam jedną z nich.
(Sir) Hans Krebs
Biochemik niemiecki pochodzenia żydowskiego, Fryburg
Po przybyciu do Fryburga rozwijałem własny kierunek badań i byłem niezwykle szczęśliwy, kiedy moja próba okazała się sukcesem. Zająłem się prostym problemem: mechanizmem przekształcania końcowego produktu metabolizmu azotu w organizmie, a wyniki okazały się wielkim odkryciem, natychmiast zauważonym w kraju i na świecie. Zapewniło mi to pozycję niezależnego i oryginalnego badacza, docenianego na całym świecie. Moje badania zostały po raz pierwszy opublikowane w 1932 roku.
Else Baker
Niemieckie dziecko z domieszką cygańskiej krwi, Hamburg
Miałam przybranych rodziców. Uważałam ich za prawdziwych i mieszkałam w ich własnym domu z wielkim ogrodem. Pamiętam zabawy w ogrodzie w słoneczne dni, przyjaciół i prezenty od świętego Mikołaja; oczekiwanie na Boże Narodzenie, jajka podkładane przez zajączka na Wielkanoc. I zimę – miałam piękne sanki i pamiętam, jak zjeżdżałam na nich z przyjaciółmi. Dzieci moich przybranych rodziców były starsze ode mnie. Moje wczesne dzieciństwo na przedmieściach Hamburga było idylliczne.
Magdalena Kusserow Reuter
Dziecko niemieckich świadków Jehowy, Bad Lippspringe
Pochodzę z dużej, szczęśliwej rodziny – byłam ósmym z jedenaściorga dzieci. Nasze życie było bardzo radosne. Chodziliśmy na wycieczki, każde z nas musiało się uczyć gry na jakimś instrumencie i często wspólnie muzykowaliśmy. Ojciec uczył nas Biblii – byliśmy wtedy bardzo szczęśliwi i kochaliśmy te lekcje. Razem z ojcem chodziliśmy pływać. W ogrodzie rosły jabłonie. Kiedy jabłka dojrzewały, siadaliśmy przy stole, przygotowywaliśmy jabłka i piekliśmy szarlotkę. Mieliśmy zwierzęta: kaczki i gęsi, czasem kozę, aby mieć mleko. W 1930 roku zaczęłam chodzić do szkoły i pierwsze lata były wspaniałe.
John Lawrence
Austriacki uczeń pochodzenia żydowskiego, Wiedeń
Urodziłem się w Wiedniu, w dziewiątej dzielnicy, 29 maja 1922 roku. Rodzice byli narodowości austriackiej, ale nie pochodzili z Wiednia – ojciec urodził się w Krakowie, w Polsce, a matka w Oświęcimiu. Mieszkałem w Wiedniu aż do naszego wyjazdu 29 czerwca 1938 roku. Mieliśmy ładne mieszkanie, chodziłem do bardzo dobrych szkół. Byłem zafascynowany, jak wszyscy w młodości, sztuką, muzyką i teatrem; chodziliśmy do najlepszych teatrów i sal koncertowych. W szkole Żydów było niewielu, myślę, że około sześciu na 1000 uczniów. Spędzałem czas jak inni młodzi ludzie: cudowne wakacje, jazda na nartach i wyjazdy nad Morze Śródziemne. Nie brakowało mi niczego. Rodzice bardzo nas kochali i troszczyli się o nas. Należeliśmy do klasy średniej. Ojciec był skromny, w tym znaczeniu, że nie lubił się popisywać – choć mogliśmy sobie pozwolić na prywatny samochód, kupił dwie taksówki i jeździł nimi, mając cały czas złamaną chorągiewkę. Nie chciał wzbudzać zazdrości – jak wiadomo, to jedna z głównych cech Austriaków.
Jan Hartman
Czeski uczeń pochodzenia żydowskiego, Praga
Moje imię jest częścią mojej historii: Jan jest czeskim odpowiednikiem Johna. Jako chłopiec i młody człowiek zawsze sądziłem, że jestem Czechem jak inni, wychowanym w czeskiej rodzinie. Ale to nie było tak proste. Mój ojciec był prawnikiem, sportowcem i trochę artystą. Pochodził z żydowskiej rodziny, ale nikt mi o tym nie powiedział. Poślubił moją matkę, także Żydówkę, ale o tym też nie wiedziałem… Wychowywali nas bardzo liberalnie. Gdyby ktoś spytał mnie o religię mojej matki, powiedziałbym, że były nią dzieci, to znaczy mój brat Jerzy (George) i ja. Poświęciła się nam. Materialnie powodziło się nam dobrze i żyło się nam łatwo, toteż gdy przyszła wojna, żadną miarą nie byliśmy przygotowani na stawienie czoła trudnościom, które przyniosła.
Bracia Hartmanowie, Praga 1931 r.: Jerzy (6) i Jan (5)
© Jan Hartman
Edith Baneth
Czeska uczennica pochodzenia żydowskiego, Opawa
Prowadziliśmy przyjemne życie w bardzo dużej rodzinie. Mieliśmy ładne mieszkanie na przedmieściach Opawy, na Śląsku, samochód i nieźle nam się powodziło. Społeczność żydowska była dobrze zintegrowana, nie było antysemityzmu, byliśmy takimi samymi obywatelami jak inni. Rodzice mieli przyjaciół żydowskich i nieżydowskich, a myśl, że jesteśmy inni, nigdy nie przyszła mi do głowy. W mojej klasie było kilka Żydówek i w czasie lekcji religii po prostu wychodziłyśmy z sali. Miałyśmy własne lekcje religii w niedzielę rano i to była jedyna różnica między Żydami i nie-Żydami w naszym mieście.
Jacob Pesate
Rumuński student żydowskiego pochodzenia, Czerniowce, Bukowina
Czerniowce były miastem wielonarodowym, liczącym około 120 000 mieszkańców, z których jedną połowę stanowili Żydzi, a drugą Niemcy, Ukraińcy i Rumuni. Moi rodzice nigdy nie byli zamożni – ojciec miał mały sklep z towarami tekstylnymi. Byłem najstarszy z trojga dzieci. Rodzice płacili za moją naukę w szkole prywatnej, gdzie zdałem egzamin do Real Lycée, sponsorowanego przez Kościół prawosławny. W tej szkole żydowscy uczniowie często doświadczali antysemityzmu. Chłopcy pochodzili z różnych rodzin, często skłaniających się w kierunku nacjonalizmu, niektórzy profesorowie należeli do partii faszystowskiej, ale w szkole zachowywali się bardzo poprawnie. W moim roczniku przyjmowano jeszcze Żydów do szkoły, ale skończyło się to już w kolejnym roku, zgodnie z nową, zatwierdzoną przez Cerkiew zasadą. To nie był łatwy czas dla żydowskich chłopców, dzieci prawosławnych chrześcijan umiały mniej, ale miały lepsze oceny. Często zwracano się do nas pejoratywnie „żydu”. Ponieważ było nas sporo, broniliśmy się, więc bywało bardzo nieprzyjemnie.
Roman Halter
Polski uczeń pochodzenia żydowskiego, Chodecz
Urodziłem się w Chodczu, małym mieście nazywanym w jidysz sztetl. Osiemsetosobowa społeczność żydowska składała się z ludzi biednych i bardzo biednych. Uważałem, że jesteśmy bardzo zamożni, bo należeliśmy do trzech czy czterech rodzin uważanych za bogate. Ojciec handlował drewnem, węglem i materiałami budowlanymi.
Nasza synagoga składała się z zewnętrznych ścian i drewnianego pomieszczenia wewnętrznego. Na oknach były metalowe kraty – rodzaj zabezpieczenia. Były tak piękne, że społeczność żydowska zdecydowała, żeby umieścić je wewnątrz, a nie na zewnątrz. Wśród nas był szklarz, który podjął się oszklenia okien, kiedy zostały powybijane z procy. Dla nas, dzieci, synagoga była piękna. Była jak wnętrze instrumentu muzycznego, jakbyśmy siedzieli w środku skrzypiec i się modlili. Zbudowano ją tak, że bima (podniesione miejsce ze stołem do odczytywania Tory) znajdowała się w środku, a arka była nieco podniesiona i otoczona przez kohanim (kapłanów).
Rabin siedział po prawej stronie ze starszyzną. Ojciec należał do Rady Rabinów i rady miejskiej, więc zasiadał blisko rabina. Musiałem siedzieć koło ojca i dziadka i nie wiercić się, ponieważ znajdowałem się w ważnym miejscu. Siedząc naprzeciw galerii, miałem świetny widok na matkę i kobiety na górze; nosiły cudowne welony i wyglądały jak Hiszpanki z obrazów Goi. Ubranie się i nałożenie welonu było bardzo ważne, więc wszyscy pomagali sobie w szabat. Uwielbiałem siedzieć w synagodze i patrzyć na kobiety, oglądać kraty i wspaniałą bimę z rzeźbionego drewna. Dawało mi to poczucie bezpieczeństwa, czułem błogostan, mogłem słuchać pięknego śpiewu i myśleć: może w przyszłym roku mój głos będzie już miał odpowiednie brzmienie i będę mógł w tym uczestniczyć.
Ludzie, którzy nie mieli łazienek lub gorącej wody, chodzili do rytualnych łaźni otwieranych w czwartek lub w piątek rano – jedna sesja dla kobiet, druga dla mężczyzn. Łaźnia była obsługiwana przez tego samego mężczyznę, który czytał Torę w sobotę. Kiedy przychodziłem z ojcem i dziadkiem na rytualną kąpiel odbywającą się w mykwie, szames (pomocnik) dostawał monetę, coś jakby napiwek, przed wejściem, po czym rozbieraliśmy się i szorował nas. Niektórzy mężczyźni byli chłostani rózgami, za co szames dostawał nieco więcej pieniędzy. Następnie, po ponownym myciu z głową włącznie, mogliśmy zejść i zanurzyć się w rytualnej kąpieli. Musiała być czysta, więc nikomu nie było wolno zanurzyć się bez wcześniejszego umycia się lub bycia umytym przez szamesa. Każdy, kto zszedł na dół, zanurzał się trzykrotnie w parującej wodzie i wychodził. Potem niektórzy opłukiwali się zimną wodą i zaczynali śpiewać. Z powodu metalowej beczki, w której trzymano wodę na kąpiel na dole, akustyka była znakomita, podobnie jak w studni. A mężczyźni śpiewali i opowiadali dowcipy. Byłem wysyłany na zewnątrz i żałowałem, że nie mogę słuchać tych wierszowanych i nieprzyzwoitych żartów. Słyszałem jedynie stłumione odgłosy śmiechu i dźwięki dochodzące zza ścian – to wszystko. Czekałem, aż wyjdą i pójdziemy do domu. Ważne było, aby umyć się przed szabatem, więc przynajmniej raz w tygodniu każdy był czysty.
W każdy piątek ktoś zanosił czulent do piekarza. Był to duży garnek, zamknięty jak szybkowar z pokrywką owiniętą różnymi szmatkami. Zawierał ziemniaki, kaszę jęczmienną, fasolę i mięso – zwykle mostek, uważany za najlepszy. Wewnątrz znajdowały się inne garnki z marchewką, rodzynkami i niekiedy jabłkami, co stanowiło deser. Całość była zamknięta, a garnek był opatrzony informacją, gdzie ma być postawiony: w środku, po prawej lub po lewej stronie. Każda kobieta wiedziała, gdzie znajduje się gorąca część piekarskiego pieca.
Zwykle zanosiło go najmłodsze dziecko i zimą moje sanki były wyposażone w zabezpieczenie z boku, żebym mógł zawieźć czulent do piekarza. Miałem także szturchnąć piekarza i powiedzieć: „Pamiętaj, że ma stać po lewej stronie i nie za daleko od końca”, ponieważ postawiony pośrodku nagrzewał się za bardzo. Odbieraliśmy go w sobotę, gdy kończył się szabat. To był solidny posiłek, po zjedzeniu którego wszyscy udawali się na odpoczynek. Każdy szukał spokojnego kąta, by móc drzemać przez kilka godzin. Uważaliśmy, że czulent jest przepyszny, a ponieważ zimy były mroźne, ten rodzaj posiłku był znakomity.
Właściwie nie da się porównać tamtego życia z dzisiejszym, bo tamto było bardzo ciężkie. Tak naprawdę jedliśmy jeden posiłek dziennie. Ale to nie przeszkadzało – chudość i kości na wierzchu były w porządku. Dziś wszyscy jesteśmy za grubi. Powietrze było świeże, bez zanieczyszczeń, a życie w małym miasteczku, takim jak Chodecz, wspaniałe: były lasy, jezioro. Po ciężkim szabatowym jedzeniu i drzemce można było pójść na spacer do jeziora i wrócić do domu, ponieważ w szabat nie wolno było nic robić. Mieliśmy szczęście – w naszym domu znajdował się piec i mieszkanie zimą było ciepłe. Miałem muzykalną ciotkę, która grywała na mandolinie, oraz wuja – dyrygenta orkiestry strażackiej, grającego na flecie, więc była muzyka, śpiew, gra w szachy i rozmowy. Kochałem to.
Rabin zdecydował, że powinniśmy mieć bibliotekę, więc była też biblioteka pełna żydowskich książek, wśród których znajdowało się wiele opowiadań nagradzanych żydowskich autorów. Ojciec w piątek po posiłku brał gazetę i czytał ciekawe artykuły w jidysz, a my siedzieliśmy wokół. Dawało to wspaniałe poczucie bogactwa intelektualnego. Był także zwyczaj, że jeśli do miasta przybywali podróżni, to po piątkowych zajęciach stawali obok rabina, a pewne rodziny były zobowiązane do zaproszenia ich na nocleg i posiłek. Trzeba było się z nimi przywitać, ojciec mówił: „Chodź z nami”, a oni przychodzili i przynosili wiadomości z innych miejsc. Było to odwzajemniane, kiedy podróżowano do innych miejsc. W ten sposób poznawaliśmy świat poza Chodczem.
Roman Halter dorastający w Chodczu, Polska
© Roman Halter
Przypisy
(Hebr. Jamim Noraim, jid. Jomim Nojrojim „Straszne Dni”). Dziesięć dni pomiędzy świętami Rosz ha-Szana (święto Nowego Roku, w Polsce zwane także świętem Trąbek) a Jom Kipur (Dniem Pojednania), uważane za najświętsze dni religii żydowskiej (przyp. red.).
Die Meistersinger von Nürnberg, Śpiewacy norymberscy (przyp. tłum.).
Chodzi próbę przejęcia władzy w nocy z 8 na 9 listopada, tzw. pucz monachijski (przyp. tłum.).