Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Horyzont zła - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
23 maja 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Horyzont zła - ebook

Samotna matka ucieka ze swymi dziećmi z Nowego Jorku do Kalifornii od znęcającego się nad nią psychicznie męża. Kiedy na odludziu w Arizonie zatrzymuje ją budzący grozę szeryf, sytuacja wymyka się spod kontroli i kobieta zostaje aresztowana, a jej dzieci zabrane przez zastępczynię szeryfa. W areszcie Audra Kinney dowiaduje się, że w samochodzie jechała sama… FBI i policja stanowa oskarżają ją o zamordowanie dzieci. Ruszają poszukiwania ich ciał, a media w całym kraju przedstawiają zrozpaczoną matkę jako potwora.

Tymczasem wiadomość o zaginionych dzieciach trafia do mężczyzny, u którego wywołuje ona wspomnienia podobnych wydarzeń z jego życia. Danny Lee postanawia pomóc matce w jej walce o odzyskanie dzieci, którym grozi śmiertelne niebezpieczeństwo…

Haylen Beck to pseudonim uznanego pisarza, który ma na swoim koncie nominację do Edgara i nagrodę Los Angeles Times. Jego książki trafiały na listy bestsellerów „The New York Timesa“, „The Los Angeles Times“ czy „The Boston Globe“.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8015-704-0
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Droga wiła się to w lewo, to w prawo, a rytm zakrętów sprawiał, że z każdym kilometrem powieki Audry Kinney stawały się cięższe. Przestała już liczyć słupki odmierzające przebyty dystans, bo przez to podróż tylko jej się dłużyła. Wyprostowała palce zdrętwiałe od ściskania kierownicy. Dłonie miała lepkie od potu.

Na szczęście kilka miesięcy wcześniej oddała swoje ośmioletnie kombi do warsztatu na napełnienie klimatyzacji. Lato w Nowym Jorku może i bywało gorące, ale nic nie mogło przygotować człowieka na pogodę w Arizonie. Ludzie mówili, że tutejsze upały są suche. Suche jak skorupa Słońca, pomyślała. Była piąta trzydzieści po południu i dmuchawa w aucie wypluwała powietrze, od którego na rękach robiła jej się gęsia skórka, a i tak, gdyby Audra dotknęła dłonią szyby od wewnętrznej strony, cofnęłaby ją odruchowo jak od czajnika z wrzątkiem.

– Mamo, jeść – rozległ się głos Seana z tylnego fotela.

Z płaczliwego tonu wnioskowała, że jest zmęczony i lada moment zacznie się buntować. Louise spała w foteliku obok, z otwartą buzią i mokrymi od potu blond włosami przyklejonymi do czoła. Na kolanach trzymała Gogo, wysłużonego pluszowego zająca, którego miała od urodzenia.

Sean był grzecznym chłopcem. Mówili tak wszyscy, którzy go znali, ale nigdy nie było to tak widoczne, jak w ciągu ostatnich paru dni, kiedy spełniał wszelkie prośby kierowane pod jego adresem, a było ich niemało. Audra zerknęła na niego w tylnym lusterku. Ostre rysy twarzy i jasne włosy miał po tacie, ale długie kończyny zawdzięczał mamie. W ostatnich miesiącach jeszcze bardziej się wyciągnęły i stało się dla niej jasne, że jej prawie jedenastoletni syn powoli zaczyna dojrzewać. Odkąd wyruszyli z Nowego Jorku, prawie w ogóle nie narzekał i bardzo pomagał w opiece nad swoją młodszą siostrą. Gdyby nie on, Audra dawno by oszalała.

Dawno by oszalała? A czyż ta podróż sama w sobie nie była kompletnym szaleństwem?

– Za kilka kilometrów będzie miasteczko – powiedziała. – Tam coś zjemy. Może nawet znajdziemy jakiś nocleg.

– Mam nadzieję – odparł Sean. – Nie chcę znowu spać w aucie.

– Ja też.

Jak na zawołanie poczuła ból między łopatkami, jakby zerwały się mięśnie wzdłuż kręgosłupa. Jakby pruła się w szwach, spod których lada chwila wszystko miało się wysypać.

– Macie tam co pić? – spytała, patrząc w lusterko na Seana, który spojrzał na plastikową butelkę tkwiącą między jego nogami.

– Jeszcze mi trochę zostało. Louise swoją wypiła.

– Okej. Jak się zatrzymamy, kupię więcej.

Sean wrócił do obserwowania krajobrazu za szybą. Ku drodze schodziły powoli stoki skalistych wzgórz porośniętych krzewami, a stojące na baczność kaktusy wyciągały ramiona do nieba jak jeńcy wojenni. Nad nimi ciągnął się niebieski bezkres, maźnięty tu i ówdzie na biało i pożółkły tam, gdzie ku zachodowi słońce ścigało horyzont. Na swój sposób była to piękna kraina. Audra chłonęłaby krajobraz i delektowała się jego urokiem, gdyby tylko sprawy miały się trochę inaczej.

Gdyby tylko nie musiała uciekać.

Choć tak naprawdę wcale nie musiała uciekać. Mogła poczekać, aż wydarzenia potoczą się własnym torem. Tyle że to czekanie było męką wlokącej się niepewności. Więc spakowała wszystko i ruszyła przed siebie. Jak tchórz, powiedziałby Patrick. Zawsze powtarzał, że jest słaba. Nawet jeśli w następnym zdaniu zapewniał ją o swojej miłości.

Przypomniała się jej teraz jedna chwila. Leżeli w łóżku, on z klatką piersiową blisko jej pleców i z dłonią na piersi. Powiedział wtedy, że ją kocha. Pomimo wszystko, jednak ją kocha. Zabrzmiało to tak, jakby nie zasługiwała na jego miłość, jakby kobieta taka jak ona nie miała szans sobie na nią zasłużyć. Władał językiem jak najcieńszym ostrzem, tak cienkim, że nigdy nie czuła od razu, że ją skaleczył. Docierało to do niej dużo później, kiedy leżała, nie mogąc zasnąć, a słowa Patricka obracały się w jej głowie z suchym grzechotem niczym kamienie…

– Mamo!

Poderwała głowę do góry i zobaczyła pędzącą na nich ciężarówkę, mrugającą długimi światłami. Szarpnęła kierownicą w prawo i wróciła na swój pas. Mijając ją, kierowca ciężarówki rzucił jej wściekłe spojrzenie. Audra pokręciła głową, zamrugała, żeby zwilżyć wyschnięte oczy, i wciągnęła mocno powietrze przez nos.

Do zderzenia sporo brakowało, niemniej i tak powiało grozą. Audra zaklęła pod nosem.

– Wszystko w porządku? – spytała syna.

– Tak – powiedział Sean głosem wydobywającym się z dna krtani, jak to miał w zwyczaju, kiedy nie chciał dać po sobie poznać, że się boi. – Może powinniśmy zrobić postój?

– Co się stało? – spytała Louise zaspanym głosem.

– Nic – odparł jej brat. – Idź spać.

– Ale już mi się nie chce – powiedziała dziewczynka i zakasłała.

Od rana miała mokry kaszel, który nasilał się z każdą godziną.

Audra spojrzała na córkę w lusterku. Choroba Louise była ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowała. Mała od zawsze chorowała częściej od brata. Jak na swój wiek była dość drobna i chuda. Przytuliła Gogo, odchyliła głowę do tyłu i znów zamknęła oczy.

Samochód wjechał na szeroką, płaską pustynię, którą od północy domykało pasmo gór. Czyżby to już San Francisco Peaks? A może Superstitions? Nie wiedziała, musiałaby sprawdzić na mapie. Ale nie miało to znaczenia. W tej chwili liczył się tylko niewielki sklep, który ukazał się właśnie za przednią szybą.

– Mamo, patrz.

– Tak, widzę.

– Możemy się tam zatrzymać?

– Mhm.

Może będą mieli kawę. Jeden kubek mocnej kawy powinien jej wystarczyć na kilka następnych kilometrów. Audra włączyła kierunkowskaz, skręciła w drogę lokalną, po chwili minęła przeszkodę dla bydła i wjechała na rozległy piaszczysty plac przed sklepem. Nad wejściem wisiał szyld z czerwonymi literami na białym tle: „Żywność i grawerstwo”. Niski drewniany budynek na całej długości okalała weranda zapełniona krzesłami; przez zakurzone szyby ciemnych okien ledwie przebijało się światło.

Za późno zdała sobie sprawę, że jedynym samochodem zaparkowanym przed sklepem był radiowóz. Policja stanowa albo biuro szeryfa, z tej odległości nie widziała dokładnie.

– Cholera – powiedziała.

– Mamo, powiedziałaś brzydkie słowo.

– Wiem, przepraszam.

Audra zwolniła, a opony samochodu zazgrzytały na żwirze. Zawrócić i pojechać dalej? Nie. Zastępca szeryfa albo funkcjonariusz drogówki, ktokolwiek siedział w środku, na pewno już ją zauważył. Wracając na drogę, tylko wzbudziłaby podejrzenia. Gliniarz mógłby się nią zainteresować.

Zatrzymała auto przed sklepem, jak najdalej od radiowozu, ale nie na tyle daleko, żeby zdradzić swoje zamiary. Silnik zakrztusił się przed zgaśnięciem. Audra przycisnęła kluczyk do ust i zastanowiła się nad swoim położeniem. Wysiądź i kup, co ci potrzebne. To nic podejrzanego. Jesteś kierowcą, który chce się napić kawy, może kupić parę napojów w puszce i paczkę czipsów.

Od kilku dni Audra zwracała uwagę na każdy radiowóz, jaki widziała. Zastanawiała się, czy jest poszukiwana. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że nie, była tego niemal pewna. Przecież w świetle prawa nie była zbiegiem. A jednak mała, przerażona część jej mózgu nie chciała się rozstać ze strachem i wciąż powtarzała, że policja jej szuka. Że wręcz na nią poluje.

Ale jeśli kogoś faktycznie szukali, to jej dzieci.

– Zaczekaj tu z Louise – powiedziała.

– Ale ja też chcę iść – zaprotestował Sean.

– Musisz się zaopiekować siostrą. Nie kłóć się.

– No nie.

– Zuch chłopak.

Wzięła torebkę z fotela pasażera i okulary słoneczne z otworu na kubek. Kiedy otworzyła drzwi, uderzyło ją gorące powietrze. Wysiadła tak szybko, jak tylko się dało, i zamknęła drzwi, żeby nie wpuścić upału do środka samochodu. Policzki i ręce wzięły na siebie główne uderzenie promieni słońca. Jej blada skóra nie przywykła do tak zmasowanego ataku. Resztkę kremu przeciwsłonecznego zaaplikowała dzieciom. Sama gotowa była się spiec, byle nie wydawać pieniędzy.

Zakładając okulary, Audra przeprowadziła szybki rekonesans radiowozu. Jedna osoba za kierownicą, mężczyzna albo kobieta – tego nie była pewna. Napis na drzwiach oznajmiał: BIURO SZERYFA HRABSTWA ELDER. Zrobiła kółko w miejscu i skorzystała z okazji, żeby rozprostować ręce i nogi. W oddali, za sklepem, widziała wzgórza, a po drugiej stronie pustą drogę, pustynną równinę i przetaczające się po niej kule z suchych gałęzi krzewów. Zatoczywszy pełny krąg, jeszcze raz zerknęła w stronę radiowozu. Kierowca wziął łyk jakiegoś napoju. Wyglądało na to, że nie zwraca na nią uwagi.

W końcu weszła na betonową werandę i otworzyła drzwi, zza których powiało chłodnym powietrzem. Mimo że było rześkie, to i tak wyniosło ze środka bukiet nieświeżych zapachów. Panujący wewnątrz półmrok zmusił ją do przesunięcia okularów na czoło, choć wolałaby nie odsłaniać oczu. Uznała jednak, że lepiej być zapamiętaną jako klientka, która kupiła wodę, niż kobieta potykająca się o pudła z towarem.

Za ladą siedziała starsza pani z włosami ufarbowanymi na czarno. W jednej dłoni trzymała długopis, w drugiej książeczkę z łamigłówkami. Nie podniosła głowy, żeby przywitać klientkę wzrokiem, co Audrze akurat pasowało.

Pod ścianą stała pomrukująca cicho lodówka z napojami. Audra wyjęła z niej trzy butelki wody i colę.

– Przepraszam! – zawołała do sprzedawczyni.

Ta, wciąż nie podnosząc głowy, odparła:

– Mhm?

– Macie może automat z kawą?

– Niestety. – Kobieta pokazała ręką na zachód. – Silver Water, osiem kilometrów w tamtą stronę. Mają tam bar i dobrą kawę.

Audra podeszła do lady.

– Okej. W takim razie tylko to.

Stawiając cztery plastikowe butelki przed kasjerką, zauważyła szklaną gablotę na ścianie. Był w niej z tuzin sztuk broni różnych rozmiarów i kształtów. Rewolwery i pistolety półautomatyczne, o ile się orientowała. Całe życie spędziła na Wschodnim Wybrzeżu, ale nawet wiedząc, że Arizona jest stanem o swobodnym dostępie do broni palnej, i tak wystraszyła się nieco na jej widok. Napój i pistolet poproszę. Prawie się roześmiała na tę myśl.

Sprzedawczyni podliczyła napoje i Audra sięgnęła do torebki. Przez chwilę obawiała się, że skończyła się jej gotówka, ale w końcu znalazła banknot dziesięciodolarowy wewnątrz złożonego na pół paragonu z apteki. Podała go kobiecie i czekała na drobne.

– Dziękuję – powiedziała i zabrała butelki z lady.

– Mhm.

W trakcie całej rozmowy kasjerka ani razu nie podniosła wzroku znad łamigłówki; Audrę bardzo to ucieszyło. Może gdy ktoś ją kiedyś zapyta, to przypomni sobie wysoką kobietę o kasztanowych włosach. A może nie. Audra otworzyła drzwi i weszła prosto w nieruchomą ścianę piekącego powietrza. Sean patrzył na nią przez tylną szybę kombi, Louise smacznie spała obok niego. Audra odwróciła głowę w stronę radiowozu.

Już go tam nie było.

Została po nim tylko ciemna plama na piasku, w miejscu gdzie gliniarz wylał resztkę napoju, i ślady opon na żwirze. Przesłoniła oczy dłonią i rozejrzała się dookoła, ale auto szeryfa zniknęło. Przypływ ulgi mocno ją zdziwił. Dopiero dzięki niemu zdała sobie sprawę, jak bardzo niepokoiła ją obecność policji.

Nieważne. Pora jechać dalej i znaleźć miasteczko wspomniane przez kobietę w sklepie. A na miejscu zapytać o nocleg.

Audra podeszła do samochodu i otworzyła tylne drzwi od strony Louise. Ukucnęła, podała butelkę wody Seanowi i delikatnie potrząsnęła córką. Louise jęknęła i wierzgnęła nogami.

– Skarbie, obudź się.

Louise potarła oczy i spojrzała na mamę, mrugając.

– Co?

Audra otworzyła butelkę z wodą i podsunęła ją do ust dziewczynki.

– Nie chcę – powiedziała Louise skrzeczącym głosem.

Audra i tak zbliżyła butelkę do jej buzi.

– Nie chcesz, ale musisz.

Przechyliła butelkę i woda popłynęła do ust małej. Louise wypuściła z rąk Gogo, wzięła butelkę od mamy i zaczęła pić dużymi łykami.

– Widzisz? – powiedziała Audra i spojrzała na Seana. – Ty też pij.

Chłopak posłuchał, a ona usiadła za kierownicą. Wycofała auto spod sklepu, skręciła i wjechała z powrotem na drogę. Nie było innych samochodów, więc nie musiała czekać na skrzyżowaniu. Silnik zwiększył obroty, a sklep zaczął znikać za tylną szybą.

Dzieci siedziały w ciszy; słychać było tylko dźwięki przełykania i zadowolone westchnięcia. Audra postawiła butelkę coli między udami, odkręciła zakrętkę i wzięła głęboki haust; zimny napój zaszczypał ją w język i gardło. Sean i Louise zachichotali, kiedy jej się odbiło, a ona odwróciła się w ich stronę, żeby się do nich uśmiechnąć.

– Dobre – pochwalił ją Sean.

– No, dobre – zgodziła się Louise.

– Wszystko dla moich małych skarbów – powiedziała Audra i wróciła wzrokiem na drogę.

Miasteczka jeszcze nie było widać. Kobieta w sklepie powiedziała „osiem kilometrów”, a minęli dopiero dwa słupki, więc zostało jeszcze trochę. Ale byli już blisko. Audra wyobraziła sobie motel, ładny i czysty, a przede wszystkim łazienkę z prysznicem albo – jeszcze lepiej – z wanną. Boże, kąpiel. Dała się ponieść fantazji, w której w motelu była telewizja kablowa, dzieci oglądały sobie kreskówki, a ona leżała w wannie pełnej gorącej wody z bąbelkami i zmywała z siebie brud i stres.

Gdy minęli kolejny słupek, powiedziała:

– Już niedaleko. Góra trzy kilometry. Okej?

– Super – odparł Sean.

Louise wyrzuciła ręce do góry i zawołała:

– Hura!

Audra jeszcze raz się uśmiechnęła i już prawie czuła dotyk wody na swojej skórze.

Ale kiedy zerknęła w lusterko, zobaczyła w nim radiowóz szeryfa.Rozdział 2

Wrażenie było takie, jakby ktoś chwycił ją zimnymi rękami za barki. Poczuła przyspieszone bicie serca.

– Nie panikuj – powiedziała.

Sean nachylił się do przodu.

– Co?

– Nic, nic. Usiądź i sprawdź, czy masz dobrze zapięty pas.

Nie panikuj. Możliwe, że wcale nie jedzie za tobą. Pilnuj prędkości, nie dawaj mu powodu do interwencji. Audra patrzyła to na prędkościomierz, to na drogę za szybą. Następną serię wiraży pokonywała, nie przekraczając dziewięćdziesiątki.

Radiowóz jechał jakieś pięćdziesiąt metrów za nią, nie zbliżał się do niej ani nie zostawał w tyle. Utrzymywał stały dystans. Tak, teraz Audra była już pewna, że ją śledzono. Przełknęła ślinę i przesunęła dłonie na kierownicy. Po plecach spłynęła jej świeża strużka potu.

Spokojnie, mówiła sobie w duchu. Nie panikuj. Nikt cię nie szuka.

Droga jeszcze raz się wyprostowała i przebiegła pod rzędami przewodów wysokiego napięcia zawieszonych na słupach po obu stronach jezdni. Nawierzchnia zdawała się z każdym kilometrem tracić gładkość, zawieszenie auta pracowało z coraz większym trudem. Na horyzoncie znów pojawiło się pasmo gór. Skupiła się na nich, żeby myśli nie uciekały jej w inne strony.

Olej tego glinę. Patrz przed siebie.

Radiowóz jednak nie tylko nie znikał z lusterka, ale nawet się do niej zbliżał. Widziała już kierowcę, mężczyznę o dużej głowie, szerokich barkach i grubych palcach zaciśniętych na kierownicy.

Chyba chce mnie wyprzedzić, pomyślała. Śmiało, wyprzedzaj.

Ale on jechał wciąż za nią.

Kolejny kilometr i zobaczyła drogowskaz: Silver Water, następny zjazd w prawo.

– Skręcę – powiedziała. – Ja skręcę, a on pojedzie prosto.

– Co? – zapytał Sean.

– Nic. Pij wodę.

Wreszcie zjazd.

Dotknęła palcem dźwigienki kierunkowskazu, ale zanim go włączyła, usłyszała pojedynczy, elektroniczny jęk syreny, a w lusterku zobaczyła błyskające światła koguta.

– O, nie – powiedziała pod nosem.

Sean odwrócił głowę, żeby wyjrzeć przez tylną szybę.

– Mamo, policja.

– Wiem.

– Zatrzymują nas?

– Na to wygląda.

Kolejne ŁUP syreny i radiowóz przyspieszył, żeby zrównać się z jej kombi. Szyba po stronie pasażera powędrowała w dół i kierowca pokazał na pobocze.

Audra skinęła głową, włączyła kierunkowskaz i zjechała z drogi, wzniecając tuman kurzu. Radiowóz zwolnił i zjechał za nią. Kiedy oba auta się zatrzymały, spowiła je tak gęsta chmura pyłu, że Audra widziała przez tylną szybę tylko migoczące światła koguta.

Louise znów się poruszyła.

– Co się dzieje?

– Policja nas zatrzymała – powiedział Sean.

– Będziemy mieć kłopoty? – spytała.

– Nie – odparła Audra, ale zbyt stanowczo, żeby mogli jej uwierzyć. – Nikt nie będzie miał kłopotów. To na pewno nic poważnego. Siedź spokojnie, mama wszystkim się zajmie.

Patrzyła w lusterku na opadający kurz. Drzwi radiowozu się otworzyły i ze środka wysiadł policjant. Stanął w miejscu, poprawił pas, na którym wisiała kabura z pistoletem, a na koniec sięgnął do kabiny po kapelusz. Mężczyzna w średnim wieku, pięćdziesięcio-, może pięćdziesięciopięcioletni. Ciemne włosy oprószone srebrem. Solidna sylwetka, ale nie otyły. Grube przedramiona. Typ faceta, który w szkole mógł grać w futbol. Oczy skryte za okularami z odblaskowymi szkłami. Zsunął na czoło kapelusz w tym samym beżowym kolorze co mundur. Położył dłoń na rękojeści pistoletu i ruszył w stronę samochodu Audry, od strony kierowcy.

– Cholera – szepnęła.

Jechała aż z Nowego Jorku, trzymała się wyłącznie lokalnych dróg, unikając autostrad, a zatrzymali ją tylko raz. Była już tak blisko Kalifornii i teraz coś takiego. Ścisnęła mocniej kierownicę, żeby opanować drżenie rąk.

Policjant stanął przy tylnych drzwiach, pochylił się, żeby spojrzeć na dzieci, a potem podszedł do okna Audry, zapukał w szybę i zrobił ręką ruch, jakby kręcił korbą. Audra nacisnęła guzik elektrycznego otwierania okna, które jęknęło i poszło w dół.

– Dobry wieczór – powiedział glina. – Proszę zgasić silnik.

Zachowuj się normalnie, pomyślała Audra, przekręcając kluczyk w stacyjce. Wszystko będzie dobrze. Nie denerwuj się.

– Dobry wieczór – odparła. – Czy coś się stało?

Plakietka z nazwiskiem przyczepiona nad odznaką mówiła jej, że ma do czynienia z szeryfem R. Whiteside’em.

– Prawo jazdy i dowód rejestracyjny – powiedział, nadal kryjąc wzrok za szkłami okularów przeciwsłonecznych.

– Mam je w skrytce – uprzedziła go Audra.

Skinął głową na znak zgody, a ona wyciągnęła rękę i otworzyła skrytkę wypchaną po brzegi mapami i zużytymi opakowaniami. Po chwili grzebania wyciągnęła ze środka dokumenty. Policjant przejrzał je z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, a tymczasem Audra położyła dłonie z powrotem na kierownicy.

– Audra Kinney?

– Zgadza się – odparła.

– Pani czy panna? – zapytał.

– Chyba pani.

– Chyba?

– Jestem w separacji. Ale jeszcze nie rozwiedziona.

– Rozumiem – powiedział i zwrócił jej dokumenty. – Trochę daleko od domu, co?

Wzięła je od niego i położyła sobie na kolanach.

– Wycieczka. Jedziemy z wizytą do znajomych w Kalifornii.

– Mhm – odparł. – Wszystko w porządku, pani Kinney?

– Tak.

Położył dłoń na dachu, lekko się nachylił i odezwał z południowym zaciągnięciem, które dobyło się z głębi jego krtani:

– Coś pani nerwowa. Jakiś konkretny powód?

– Nie – odparła, wiedząc, że kłamstwo rysuje się wyraźnie na jej twarzy. – Zawsze się denerwuję, jak mnie zatrzymuje policja.

– A często zatrzymuje?

– Nie, ale za każdym razem, jak to się dzieje…

– Pewnie chciałaby pani wiedzieć, dlaczego was zatrzymałem.

– Tak. Bo chyba nie…

– Samochód jest przeciążony.

– Przeciążony?

– Tylna oś za dużo dźwiga. Niech pani wyjdzie i rzuci okiem.

Zanim odpowiedziała, szeryf otworzył drzwi samochodu i zrobił krok w tył. Audra dalej siedziała nieruchomo, z dokumentami na kolanach, i patrzyła na policjanta.

– Proszę wysiąść z samochodu.

Audra położyła prawo jazdy i dowód rejestracyjny na siedzeniu pasażera i odpięła pas.

– Mamo?

Odwróciła się do Seana i powiedziała:

– Wszystko w porządku. Muszę tylko porozmawiać z panem policjantem. Nigdzie nie idę. Okej?

Sean przytaknął i spojrzał na szeryfa. Audra wysiadła z samochodu i znów poczuła na skórze bezlitosne promienie słońca.

Szeryf ruszył w stronę bagażnika, pokazując palcem na koła.

– Niech pani spojrzy. Nie ma dostatecznego prześwitu między oponą a brzegiem nadkola. – Położył rękę na dachu i jednym silnym ruchem rozbujał zawieszenie. – Widzi pani? Tutejsze drogi nie są za dobre. Nie ma pieniędzy na remont. Najedzie pani za mocno na dziurę i napyta sobie biedy. Widziałem już przypadki, kiedy z powodu takiej drobnostki ludzie tracili panowanie nad kierownicą. Rozpruwa im oponę albo łamie się ośka i auto dachuje na poboczu albo wpada pod koła nadjeżdżającej ciężarówki. Skutki nie są przyjemne, zapewniam. Nie mogę pozwolić pani tak dalej jechać.

Audrę przeszył dreszcz ulgi. Szeryf nie wiedział, z kim rozmawia, nie szukał jej. Niepokoiła ją jednak wizja dłuższego postoju. Musiała jechać dalej, ale nie mogła nadepnąć temu policjantowi na odcisk.

– Zostało mi już niewiele drogi – powiedziała i pokazała na najbliższy zjazd. – Zamierzaliśmy przenocować w Silver Water. Tam pozbędę się niepotrzebnych rzeczy.

– Silver Water? – powtórzył. – W pensjonacie pani Gerber?

– Jeszcze nie wiemy.

Szeryf pokręcił głową.

– Tak czy siak, to prawie dwa kilometry. Wąska droga, dużo zakrętów. Wiele się może zdarzyć. Wie pani co? Niech pani weźmie kluczyki i stańmy tu, za autem. Zejdźmy z drogi.

– Jeszcze tylko kawałek bym podjechała i…

– Próbuję pani pomóc. Proszę wziąć kluczyki i zejdźmy na bok.

Audra sięgnęła za kierownicę i wyjęła kluczyki ze stacyjki.

– Mamo, co się dzieje? – spytał Sean. – Czego on chce?

– Niczego. Zaraz to załatwimy. Pilnuj siostry. Możesz to dla mnie zrobić?

Sean zaplótł palce.

– Tak.

– Zuch – powiedziała i puściła do niego oko.

Zaniosła kluczyki szeryfowi Whiteside’owi – tak chyba było napisane na plakietce – i podała mu je.

– Proszę stanąć na poboczu – polecił, pokazując na bitą ziemię obok jezdni. – Nie chcę, żeby ktoś panią potrącił.

Zrobiła, jak kazał, a Sean i Louise wykręcili szyje, żeby wyjrzeć przez tylną szybę.

Whiteside wyciągnął rękę w stronę zamka bagażnika.

– Zajrzyjmy do środka.

Czy mógł to zrobić? Otworzyć bagażnik i do niego zajrzeć? Audra zakryła usta dłonią i w milczeniu patrzyła, jak szeryf ogląda pudełka, torby z ubraniami i dwa kosze zabawek.

– Możemy zrobić tak – powiedział, zrobił krok wstecz i położył dłonie na biodrach. – Przeniosę część tych rzeczy do bagażnika mojego auta, żeby pani wóz był mniej obciążony, pojadę za wami do Silver Water i tam zastanowi się pani, co dalej. Pani Gerber na pewno się ucieszy, że ma nową klientkę. Ale już teraz mogę pani powiedzieć, że część z tych rzeczy będzie pani musiała zostawić. Mamy tu punkt z odzieżą dla ubogich, na pewno pani pomogą. To najbiedniejsza okolica w całym stanie, a poza nimi żadna inna zbiórka ubrań już się tutaj nie ostała. No nic, zobaczmy, co tu pani ma.

Whiteside pochylił się do przodu i przysunął jedno z pudeł bliżej krawędzi bagażnika. Złożone kołdry i prześcieradła. Pod spodem też tylko pościel, jeśli Audra dobrze pamiętała. Spakowała ulubione poszewki swoich dzieci: z Gwiezdnymi wojnami dla Seana i Kliniką dla pluszaków dla Louise. Szeryf zajrzał głębiej do pudełka i Audra zobaczyła schowane tam kolorowe zasłony.

Przeszło jej przez myśl, żeby zapytać, dlaczego zagląda do środka, i już nawet otworzyła usta, ale on odezwał się pierwszy:

– A co to jest?

Wyprostował plecy, ale jego dłoń pozostała wewnątrz pudła, pod warstwami prześcieradeł i kołder. Audra przez chwilę się nie ruszała i próbowała powiązać jego pytanie z jakąś logiczną odpowiedzią.

– Pościel, takie tam.

Wtedy pokazał na pudło prawą ręką i spytał:

– A to?

Strach uruchomił się w niej jak lampa włączona pstryczkiem. Wydawało jej się, że już wcześniej się bała, ale nie – to było tylko lekkie zaniepokojenie. To teraz, to dopiero był strach. Coś tutaj bardzo jej się nie podobało. Coś, czego nie mogła do końca uchwycić.

– Nie wiem, o co pan pyta – odparła drżącym głosem.

– Może niech pani spojrzy.

Audra podeszła bliżej, jej powolne kroki zazgrzytały na żwirowym poboczu. Nachyliła się i zajrzała do ciemnego wnętrza pudła. Zobaczyła tam jakiś kształt, którego nie mogła rozpoznać.

– Nie wiem, co to jest – powiedziała.

Whiteside włożył do środka prawą dłoń, chwycił nią tajemniczy przedmiot i wyciągnął go na światło.

– Nawet się pani nie domyśla?

Nie było potrzeby snuć domysłów. Audra patrzyła na sporych rozmiarów plastikowy worek pełen ususzonych zielonych liści.

Pokręciła głową i powiedziała:

– To nie moje.

– Wygląda mi to na sporą ilość marihuany, dobrze widzę?

Lodowaty strach, który wypełniał jej klatkę piersiową, przeniósł się do ramion i pobiegł wzdłuż ud, jak zimna woda przesiąkająca przez ubranie. W samym środku była kompletnie odrętwiała. Owszem, wiedziała, co to jest. Ale od dawna nie paliła marihuany. Od dwóch lat była absolutnie czysta. Nie tykała nawet piwa.

– To nie moje – powtórzyła.

– Na pewno?

– Tak, jestem pewna – powiedziała, choć jakiś bardzo cichy głos podpowiadał jej, że przecież był w jej życiu taki czas, kiedy…

Czy to możliwe, że włożyłam to do pudła, a potem o tym zapomniałam? Nie, to niemożliwe. Niemożliwe, prawda?

– W takim razie jak pani wytłumaczy, że znalazłem to w pani bagażniku?

– Nie wiem – odparła, jednocześnie powtarzając w myślach pytanie, czy to jednak nie jest jej trawka.

Nie, absolutnie nie. Ostatni raz paliła cokolwiek przed ślubem, a od tamtej pory przeprowadzała się trzy razy. Nawet gdyby Audra była skrajnie niefrasobliwa, torba z ziołem nie mogła trafić za nią aż tutaj.

Upał w oczach, groźba łez, drżenie rąk. Ale musiała nad sobą zapanować. Ze względu na dzieci, pomyślała. Nie mogą cię zobaczyć w takim stanie. Otarła policzek dłonią i pociągnęła mocno nosem.

Whiteside podniósł torbę do światła i lekko nią potrząsnął.

– No to trzeba będzie porozmawiać o tym, do kogo to należy. Ale muszę powiedzieć, że wygląda to na ilość większą niż do prywatnego użytku. Więc będzie to długa i poważna rozmowa.

Pod Audrą nagle ugięły się kolana i musiała chwycić się bagażnika, żeby nie stracić równowagi.

– Przysięgam, że to nie moja marihuana, i nie mam pojęcia, skąd się tu wzięła.

I faktycznie tak było. Prawda?

– Jak powiedziałem, będziemy musieli o tym porozmawiać. – Whiteside położył torebkę na kołdrach i sięgnął do pasa po kajdanki. – Na razie muszę panią aresztować.Rozdział 3

Słucham?

Audra już ledwo stała. Gdyby nie opierała się o samochód, z pewnością upadłaby na ziemię.

– Mamo? – Sean odpiął pas i wychylał się przestraszony za oparcie fotela. – Mamo, co się dzieje?

Louise też patrzyła na nią ze strachem w oczach. Łzy zostawiały ślady na policzkach Audry. Pociągnęła nosem i wytarła twarz.

– Nie wierzę.

Whiteside był niewzruszony.

– Proszę za mną do radiowozu.

Audra pokręciła głową.

– Ale… Co z moimi dziećmi?

Stanął bliżej niej i zniżył głos.

– Dla ich dobra proponuję nie wszczynać awantury. Proszę robić, co każę, a cała sytuacja będzie dla wszystkich łatwiejsza. Proszę za mną.

Złapał ją za rękę, a ona pozwoliła mu zaprowadzić się przed maskę radiowozu.

– Mamo? Mamo!

– Proszę mu powiedzieć, że wszystko będzie dobrze – rozkazał Whiteside.

Audra spojrzała w stronę swojego samochodu.

– Wszystko w porządku, Sean. Pilnuj siostry. Za kilka minut będzie po sprawie.

Kiedy stanęli przy radiowozie, Whiteside powiedział:

– Proszę opróżnić kieszenie i położyć wszystko na masce.

Audra włożyła dłonie do kieszeni jeansów i ułożyła na masce stertę z chusteczek i monet. Whiteside rzucił na nią torbę z marihuaną.

– To wszystko? Niech pani wywróci kieszenie.

Kiedy to zrobiła, złapał ją za rękę i obrócił plecami do siebie.

– Ręce do tyłu.

Audra usłyszała metaliczne kliknięcie i poczuła jego twarde palce na swoich nadgarstkach.

– Ma pani prawo zachować milczenie. Wszystko, co pani powie, zostanie użyte przeciwko pani w sądzie. Ma pani prawo do adwokata, a jeśli panią na niego nie stać, zostanie pani przydzielony obrońca z urzędu. Rozumie pani?

Zimny metal zacisnął się na jej nadgarstkach i w tej samej chwili otworzyły się tylne drzwi kombi. Sean wysiadł, a raczej wypadł z auta, lądując na rękach i kolanach.

– Mamo, co się dzieje?! – zawołał i podniósł się z ziemi.

Z wnętrza samochodu dobiegł szloch wystraszonej Louise.

– Wszystko w porządku – powiedziała Audra, ale Sean szedł dalej.

– Rozumie pani? – spytał Whiteside.

Sean zaczął biec.

– Zostaw moją mamę!

– Sean, wracaj do…

Szeryf szarpnął za kajdanki i wzdłuż rąk Audry przeszła fala rozdzierającego bólu. Słysząc jej wycie, Sean momentalnie stanął w miejscu.

– Rozumie pani swoje prawa? – zapytał ją ponownie Whiteside, tym razem prawie szepcząc do ucha.

– Tak – odparła przez zaciśnięte zęby, bo stal wciąż wbijała się w jej skórę.

– To niech to pani powie: „Tak, rozumiem”.

– Tak, rozumiem.

– Dziękuję. – Whiteside spojrzał na Seana. – Lepiej wracaj do auta, synu. Za parę minut będzie po wszystkim.

Sean wyprężył pierś. Był wysoki jak na swój wiek, ale tu, na poboczu drogi, wyglądał bardzo filigranowo.

– Puszczaj moją mamę.

– Nie mogę tego zrobić, synu. A teraz wracaj do samochodu. – Znów szarpnął za kajdanki i powiedział Audrze na ucho: – Każ mu wsiąść do auta.

Audra syknęła z bólu.

– Powiedz mu albo zrobi się nieprzyjemnie.

– Sean, skarbie, wracaj do samochodu – powiedziała, ze wszystkich sił tłumiąc lęk, żeby mały nie usłyszał go w jej głosie. – Posłuchaj, twoja siostra płacze. Musisz się nią zaopiekować. Idź, bądź grzecznym chłopcem.

Sean pokazał na Whiteside’a.

– Nic jej nie rób – rzucił ostrzegawczym tonem i ruszył z powrotem do auta, co kilka kroków odwracając głowę i zerkając przez ramię.

– Dzielny chłopak – zauważył Whiteside. – Ma pani przy sobie coś ostrego? Coś, czym mógłbym się skaleczyć, jak będę panią przeszukiwał?

Audra pokręciła głową.

– Nie. Zaraz, będzie mnie pan przeszukiwał?

– Zgadza się.

Whiteside ukucnął za nią, objął jej nogę w kostce swoimi wielkimi dłońmi i ścisnął.

– To niedozwolone – zaprotestowała. – Powinna to robić policjantka.

– Mam prawo panią przeszukać i zamierzam to zrobić. Nie przysługuje pani żaden przywilej z powodu tego, że jest pani kobietą. Dawniej mogłem zadzwonić na policję miejską w Silver Water i poprosić o funkcjonariuszkę. Jako gest dobrej woli, nie dlatego, że taki miałem obowiązek. Ale teraz to już niemożliwe. Burmistrz trzy lata temu zamknął ich komisariat. Nie mieli pieniędzy.

Jego dłonie powędrowały badawczo w górę, wzdłuż jej łydki i uda. Chwilę później przesunął zewnętrzną stroną dłoni między jej udami aż do krocza. Trwało to ledwie sekundę – jednak wystarczająco długo, żeby zamknęła oczy i poczuła skręt żołądka. Potem dotknął jej pośladków, sprawdził tylne kieszenie jeansów, zabrał się za drugą nogę i w końcu wetknął palce do butów. Wstał, wymacał dłońmi jej mokre od potu plecy, dotknął brzucha, przebiegł dłońmi pod piesiami, do ramion i wzdłuż rąk.

Dopiero kiedy skończył, Audra zdała sobie sprawę, że przez cały czas wstrzymywała oddech. Teraz wypuściła powietrze z płuc długim, drżącym wydechem.

Nagle usłyszała dobiegający z jej auta płacz, coraz głośniejszy, niemalże histeryczny.

– Moje dzieci – odezwała się.

– Nic im nie będzie – odparł Whiteside, prowadząc ją do tylnych drzwi radiowozu. Otworzył je i dodał: – Uwaga. – Położył dłoń na czubku jej głowy, lekko nacisnął i w ten sposób pomógł jej wsiąść. – Nogi – powiedział.

Audra początkowo nie zrozumiała, o co mu chodzi, ale w końcu uniosła obie stopy i wciągnęła nogi do kabiny. Whiteside zatrzasnął drzwi i świat momentalnie ucichł.

– O, Boże – jęknęła pod nosem i nie mogła już dłużej powstrzymać łez. – Boże.

Strach kołatał się w jej głowie, w klatce piersiowej. Rozumiała coraz lepiej, że jeśli go nie opanuje, postrada resztki zmysłów. Zmusiła się do głębszego wdechu przez nos, wstrzymała powietrze w płucach i wypuściła je przez usta, koniuszkiem języka dotykając zębów. Nauczyła się tego ćwiczenia, kiedy rzucała nałogi. Należało się skupić na tu i teraz, zawiesić na czymś wzrok i skoncentrować się na tym aż do momentu, kiedy świat nie odzyska równowagi.

Przez kratę oddzielającą tył radiowozu od kabiny kierowcy wypatrzyła kilkucentymetrową dziurę w skórzanym obszyciu zagłówka. Gapiła się na nią i ćwiczyła głębokie oddechy.

Kątem oka zobaczyła, że Whiteside idzie w stronę tyłu radiowozu. Usłyszała, że otwiera i zamyka bagażnik. Szeryf wrócił przed maskę samochodu, wziął do ręki torbę z marihuaną i wrzucił ją do brązowej koperty. To samo zrobił z kawałkami chusteczek i monetami, które Audra wyjęła z kieszeni. Powróciła wzrokiem do rozdartego zagłówka i znów skupiła się na oddechu. Whiteside otworzył drzwi pasażera i rzucił kopertę na siedzenie. Potem nachylił się i spojrzał w jej stronę.

– Ma pani jakąś rodzinę w okolicy?

– Nie – odparła.

– Czy ktokolwiek może przyjechać po dzieci?

– Mam przyjaciółkę w Kalifornii. W San Diego.

– To nas raczej nie urządza. A ich ojciec? Gdzie teraz jest?

– W Nowym Jorku. Nie jesteśmy już razem.

Whiteside zacisnął wargi i wypuścił powietrze z płuc, na chwilę się zamyślił, w końcu skinął głową, jakby podjął jakąś decyzję. Wziął do ręki nadajnik krótkofalówki.

– Collins, jesteś tam? – Czekał nieruchomo, z przechyloną lekko głową. – Collins, zgłoś się.

Trzask, a po nim kobiecy głos.

– Jestem przy Gisela Road, proszę pana. Czego pan potrzebuje?

– Stoję na poboczu tuż przed zjazdem na Silver Water – powiedział Whiteside. – Właśnie zatrzymałem kobietę za posiadanie. W jej aucie jest dwójka dzieci. Chciałbym, żebyś się nimi zajęła. I zobacz, czy uda ci się namierzyć Emmeta. Trzeba odholować jej wóz. – Na parę sekund zapadła cisza, więc Whiteside znów się odezwał: – Collins?

– Tak.

– Zadzwonisz do Emmeta? – Kolejna pauza. Whiteside zwilżył usta. – Collins, tak czy nie?

– Jasne – potwierdziła kobieta. – Pięć, dziesięć minut.

Whiteside podziękował i zawiesił nadajnik na haczyku. Spojrzał na Audrę i powiedział:

– Dobra, to musimy chwilę poczekać.

Przez otwarte drzwi radiowozu słychać było szloch Louise, który przedzierał się przez wypełniający głowę Audry strach.

– Proszę pana – odezwała się. – Moje dzieci płaczą. Nie mogę ich tu zostawić.

Szeryf westchnął.

– Okej, zajrzę do nich.

– Nie, nie. Ja bym…

Drzwi się zatrzasnęły, aż zabujało zawieszeniem radiowozu. Odprowadzając Whiteside’a wzrokiem, Audra zmówiła cichą modlitwę.Rozdział 4

Sean zobaczył przez szparę pod otwartą klapą bagażnika, że wielki mężczyzna idzie w ich stronę. Louise pisnęła i mocno przytuliła Gogo. Garść waty i kawałek różowej szmatki, które kiedyś były pluszowym królikiem, dzisiaj już ledwo go przypominały, a jego oczy wisiały na włosku.

– Cicho – skarcił ją Sean. – Mama powiedziała, że wszystko będzie dobrze, więc przestań jęczeć.

To nie pomogło. Mała zaszlochała jeszcze głośniej, kiedy szeryf zatrzasnął bagażnik. Podszedł do drzwi Seana i ukucnął, żeby zrównać się wzrokiem z dziećmi.

– Wszystko w porządku? – zapytał.

– Co się dzieje? – odpowiedział pytaniem Sean.

Mężczyzna wytarł usta dłonią.

– Nie będę cię okłamywał. Wasza mama narobiła sobie trochę kłopotów.

– Przecież nic nie zrobiła.

Szeryf Whiteside – Sean przeczytał nazwisko na plakietce – zdjął okulary słoneczne i spojrzał na niego swoimi szarymi oczami. Było w nich coś takiego, co małego Seana przeraziło do samego szpiku kości. Chłopak tak się przestraszył, że natychmiast poczuł ucisk w pęcherzu.

– No widzisz, w tym sęk – zaczął Whiteside – że miała w bagażniku coś, czego nie powinna była mieć. Coś nielegalnego. Więc muszę ją teraz zabrać do miasteczka, żebyśmy mogli o tym porozmawiać. Ale obiecuję, że wszystko dobrze się skończy.

– Co miała? – spytał Sean.

Szeryf lekko się uśmiechnął.

– Coś, czego nie powinna była mieć. Tyle ci powiem. Wszystko będzie dobrze.

Po tych słowach Whiteside przebiegł wzrokiem po wnętrzu ich auta, przyglądając się przy tym im obojgu. Sean niemal poczuł jego wścibskie spojrzenie na skórze. Szeryf uniósł się nieco, żeby lepiej widzieć Louise. Bacznie się jej przyglądał, mierząc ją wzrokiem od czubka głowy aż po stopy. W końcu kiwnął głową, a jego język pojawił się na chwilę między wargami, zwilżył je i znowu zniknął.

– Wszystko będzie dobrze – powtórzył. – A teraz zrobimy tak. Ja muszę zabrać waszą mamę do miasta, żeby z nią porozmawiać, ale nie mogę zostawić was tu samych, więc moja znajoma, pani Collins, przyjedzie tu i zabierze was w bezpieczne miejsce.

Louise jęknęła:

– Pójdziemy do więzienia?

Whiteside się uśmiechnął, ale z jego spojrzenia nie znikło to coś, co tak wystraszyło Seana.

– Nie, skarbie. Nie pójdziecie do więzienia. Pani Collins zabierze was w bezpieczne miejsce.

– Dokąd? – zapytał Sean.

– W bezpieczne miejsce. Nie martw się tym. Wszystko będzie dobrze.

– Będę mogła zabrać Gogo?

– Oczywiście, skarbie. Pani Collins przyjedzie już za chwilę i wszystko będzie dobrze.

– Ciągle pan to mówi.

Whiteside spojrzał na Seana. Uśmiech zaczynał znikać z jego twarzy.

– Co?

Sean zrozumiał wreszcie, co go tak niepokoiło w oczach szeryfa.

– Ciągle pan mówi, że wszystko będzie dobrze, ale wygląda pan tak, jakby się pan czegoś bał.

Szeryf zamrugał, a jego twarz spoważniała.

– Niczego się nie boję. Chcę tylko, żebyście wiedzieli, że nic wam nie grozi. Pani Collins dobrze się wami zaopiekuje. Wasza mama i ja w trymiga sobie wszystko wyjaśnimy i będziecie mogli jechać do domu. Ej, nawet mi nie powiedzieliście, jak macie na imię.

Sean zamknął usta.

Whiteside spojrzał na Louise, której płacz zelżał. Dziewczynka teraz już tylko pociągała nosem i miała lekką czkawkę.

– Jak masz na imię?

– Louise.

– A twój brat?

– Sean.

– Bardzo ładne imiona – powiedział Whiteside i uśmiechnął się szeroko, odsłaniając zęby. – Skąd jesteście?

– Z Nowego Jorku – odparła Louise.

– Z Nowego Jorku – powtórzył. – Serio? To daleko zajechaliście.

– Przenosimy się do Kalifornii – wyjaśniła.

– Cicho bądź – wtrącił się Sean. – Nie musisz mu wszystkiego mówić.

Whiteside się zaśmiał.

– Młoda dama może ze mną rozmawiać, jeśli chce.

Sean rzucił mu srogie spojrzenie.

– Widziałem w telewizji. Nie musimy panu nic mówić.

Szeryf zwrócił się znów do Louise:

– Twój brat ma głowę na karku. Pewnie będzie kiedyś prawnikiem. Nie uważasz?

Louise mocniej przytuliła Gogo.

– Nie wiem.

– Tak tylko rozmawiamy, żeby zabić czas. Ludzie tak robią. Chciałem tylko się upewnić, że wszystko tutaj u was w porządku. Oboje macie wodę?

Louise podniosła swoją butelkę. Sean patrzył przed siebie.

– No to pijcie. Strasznie tu gorąco. Można się odwodnić.

Louise wzięła długi łyk. Sean siedział bez ruchu.

Z oddali dobiegł jakiś dźwięk i szeryf spojrzał wzdłuż drogi.

– O, proszę. Już jest – powiedział i wstał.

Sean wyjrzał przez przednią szybę. W ich stronę jechał jeszcze jeden radiowóz. Po chwili zwolnił i zawrócił, a potem jechał poboczem na wstecznym biegu, dopóki nie stanął tak, że jego tylny zderzak znalazł się parę metrów przed przodem auta ich mamy. Ze środka wysiadła młodsza od Whiteside’a kobieta, ubrana w taki sam mundur jak on. Miała jasne włosy zebrane w kucyk, mocną jak u chłopca szczękę i wąskie biodra.

Collins przeszła wzdłuż maski samochodu i stanęła przy drzwiach obok Whiteside’a.

– To są Sean i Louise – powiedział szeryf. – Są trochę zdenerwowani, ale obiecałem im, że się nimi zaopiekujesz. Zgadza się?

– Jak najbardziej – odparła i ukucnęła. – Cześć, Sean. Cześć, Louise. Jestem Mary Collins z biura szeryfa. Zajmę się wami. Tylko przez jakiś czas, aż szeryf Whiteside załatwi sprawy z waszą mamą. Wszystko będzie dobrze.

Na widok jej niebieskich oczu Sean poczuł się tak, jakby ktoś położył mu lodowaty palec na sercu. Mimo uśmiechu i łagodnego głosu robiła jeszcze bardziej przerażające wrażenie niż szeryf.

– Chodźcie ze mną.

– Dokąd nas pani zabiera? – spytał Sean.

– W bezpieczne miejsce – odparła Collins.

– Ale gdzie?

– W bezpieczne miejsce. Pomóż siostrze z pasami.

Sean chciał powiedzieć, że nie ma mowy i że nigdzie z nią nie pojadą, ale Louise go uprzedziła:

– Sama potrafię. Ten pan powiedział, że mogę wziąć Gogo.

– Pewnie, że możesz – zapewniła ją Collins.

Zanim Sean zdołał ją zatrzymać, Louise wstała już ze swojego fotelika i gramoliła się przez jego kolana, żeby złapać policjantkę za rękę. Collins pomogła jej wysiąść, ale Sean się nie ruszał, więc wyciągnęła do niego wolną rękę.

– No chodź.

Sean skrzyżował ręce.

– Raczej nie powinienem.

– Sean, nie masz wyboru – perswadowała Collins. – Musisz pojechać ze mną.

– Nie.

Whiteside się pochylił i odezwał niskim głosem:

– Synu, słuchaj pani Collins. Nie masz wyboru. Jak będzie trzeba, to cię aresztuję, skuję kajdankami i zaniosę do radiowozu. Albo możesz sam wysiąść. To jak będzie?

– Nie możecie mnie aresztować – powiedział Sean.

Szeryf nachylił się jeszcze bliżej chłopca. Strach w jego oczach zaczynał się przeradzać w gniew.

– Jesteś tego pewien, chłopcze?

Sean przełknął ślinę i odparł:

– No dobrze.

Wysiadł z auta, a Whiteside położył mu na ramieniu ciężką dłoń i zaprowadził go do samochodu Collins. Ona sama szła, trzymając Louise za rękę. Otworzyła drzwi i pomogła dziewczynce wsiąść.

– Przesuń się trochę, skarbie – powiedziała i podała rękę Seanowi.

Chłopak odwrócił się w stronę radiowozu szeryfa i spróbował dojrzeć mamę przez przednią szybę, ale widział tylko niewyraźny kształt, który mógł nią być, ale nie musiał. Grube palce Whiteside’a zacisnęły się mocniej na jego barku. Szeryf pchnął go w kierunku drzwi.

– Wsiadaj – powiedziała Collins i biorąc go pod pachę, pomogła mu wejść do auta. – Pomóż siostrze zapiąć pasy, okej?

Sean na chwilę znieruchomiał na widok przeźroczystej folii, która pokrywała całe tylne siedzenie, oparcie, podłogę i zagłówki. Collins położyła mu dłoń na plecach i wepchnęła go do środka.

Kiedy zamknęła za nim drzwi, wyjrzał przez brudną szybę i zobaczył, że dwójka policjantów o czymś ze sobą rozmawia, prawie dotykając się głowami. Collins przytaknęła na coś, co powiedział do niej Whiteside, a potem szeryf się odwrócił i poszedł do swojego radiowozu. Collins przez chwilę stała bez ruchu, z ręką na ustach, i patrzyła w dal. Sean zastanawiał się, jakie myśli mogły ją tak zatrzymać. W końcu jednak obeszła samochód dookoła, otworzyła drzwi od strony kierowcy i wsiadła do środka.

Przekręcając kluczyk w stacyjce, spojrzała za siebie na Seana i powiedziała:

– Prosiłam cię, żebyś zapiął siostrze pasy. Zrobisz to dla mnie?

Nie odrywając wzroku od policjantki, Sean zapiął pasy w foteliku Louise, a potem swój.

– Dziękuję – powiedziała Collins.

Wrzuciła bieg, wjechała na asfalt i przyspieszyła. Samochód, którym przejechali przez cały kraj, został w tyle. Byli coraz bliżej zjazdu na Silver Water i Sean czekał, aż Collins zwolni i skręci.

Ale tego nie zrobiła. Zamiast tego wcisnęła mocnej pedał gazu i szybko minęła zjazd. Sean odwrócił głowę i patrzył, jak drogowskaz znika mu z oczu. Strach, który ściskał jego brzuch od momentu, kiedy szeryf ich zatrzymał, podszedł mu teraz do klatki piersiowej i gardła. Pojawiły się też łzy, ciepłe i niespodziewane. Spłynęły mu po policzkach na T-shirt. Próbował je powstrzymać, ale mu się nie udało. Nie umiał też stłumić jęku.

Collins zerknęła w lusterko.

– Nie bój się – powiedziała. – Wszystko będzie dobrze.

Fakt, że ta kobieta zobaczyła go, jak płacze, tylko pogłębił jego poczucie wstydu, i Sean rozpłakał się jeszcze bardziej. Płakał za mamą, za domem i za czasem, który w nim przeżyli, zanim wyruszyli w drogę.

Louise wyciągnęła rękę i położyła swoją małą dłoń na jego dłoni.

– Nie płacz – powiedziała. – Wszystko będzie dobrze. Tak nam powiedzieli.

Ale Sean wiedział, że ich okłamano.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: