Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

iCon Steve Jobs - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 lipca 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

iCon Steve Jobs - ebook

Według F. Scotta Fitzgeralda, w życiu Amerykanina nie ma żadnych drugich aktów. Najwyraźniej zapomniał o przypadku Steve'a Jobsa. Z wyobcowanego maniaka elektrotnicznego, którym był w szkole średniej, Jobs stał się siłą napędową Apple oraz awatarem rewolucji komputerowej. Wraz z niezwykłym sukcesem iPoda, zdobył reputację prawdopodobnie największego innowatora wieku cyfrowego.

iCon przedstawia najbardziej zdumiewającą postać ery biznesu, zwracającą uwagę swoimi niestereotypowymi, dziwacznymi i obrazoburczymi czynami. Czerpiąc z wielu różnych źródeł w Dolinie Krzemowej i w Hollywood autorzy rzucają nowe światło na powstanie w jednym z garaży Doliny Krzemowej legendarnej już dziś firmy Apple. Jest także lekturą obowiązkową dla każdego, kto chce zrozumieć, jak współczesny wiek cyfrowy powstawał, kształtował się i doskonalił.

 

Kategoria: Zarządzanie i marketing
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-62304-80-6
Rozmiar pliku: 3,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Charyzma, dar nielicznych, to zawiły motek wielu nici. Natura ofiarowała Steve’owi Jobsowi ten dar. Dała mu też urzekającą umiejętność fascynowania tłumów, cechę charakterystyczną dla głosicieli idei i demagogów. Ci, którzy byli świadkami któregokolwiek z jego wielogodzinnych wystąpień, mieli możność obserwowania, jak mistrz estrady wykonuje improwizowany, niereżyserowany monolog na temat technologii, przedstawiając świat według Steve’a Jobsa.

Kiedyś, gdy Jobs był młodszy i mniej doświadczony, sceptycy twierdzili, że te jego brawurowe wystąpienia są wszystkim, na co go stać. Gdy jako młody książę technologii po raz pierwszy dzierżył władzę w Apple, była w nim arogancja, która sprawiała, że wydawał się zimny i pusty. Nawet wówczas, kiedy stał się prekursorem w dziedzinie komputerów osobistych. Przyciągał ludzi, ale takich, dla których wyzwania były niczym kult.

15 lat wygnania po odrzuceniu przez własną firmę spowodowało, że Steve Jobs zmienił się. Stał się bardziej ludzki.

Nigdy nie było to bardziej oczywiste, niż podczas MacWorld Expo, zjeździe, który odbył się w San Francisco, w Moscone Convention Center w styczniu 2005 roku. Wówczas, tamtego mroźnego poranka, Steve Jobs przeżył emocjonalny przełom. Niewielu sądziło, że kiedykolwiek mu się to przydarzy. Podobnie jak wszystkie inne wydarzenia w jego niezwykłym życiu, także i to miało tysiące obserwatorów.

Wszyscy, którzy uważnie słuchali słów Steve’a Jobsa, mogli dostrzec, jak bardzo się zmienił. Jego wyznanie, prawie zagłuszone przez oklaski i krzyki, nastąpiło w pewnym nieprzewidzianym i mało znaczącym momencie pod koniec prezentacji.

Dokonywanie prezentacji podczas corocznej wystawy handlowej Macintoshy i „spotkania dzieci kwiatów” w San Francisco jest ważnym zadaniem dyrektora naczelnego Apple. Steve wykonywał je lata wcześniej; gdy został wykopany z firmy, jego następcy kontynuowali tradycję. Lecz nikt nie robił tego tak jak Steve – po powrocie do Apple doprowadził wystąpienia do perfekcji, czyniąc je prawdziwą sztuką krasomówstwa i aktorstwa.

Łysiejący już, noszący okulary, Steve dotarł do końca swej prezentacji. Czarny golf i znoszona para jeansów demonstrowały jego lekceważenie dla korporacyjnych uniformów. Z nieśmiałym i skromnym uśmiechem pokazał ostatni slajd na ogromnym, piętnastometrowym ekranie umieszczonym za jego plecami. Widniał tam tytuł Steve’a Jobsa: tymczasowy dyrektor naczelny.

Stojąc samotnie w blasku jupiterów, robiąc to krok do tyłu, to do przodu, przyznał, jak ciężko wszyscy pracowali w Apple od jego powrotu oraz wspomniał o swojej podwójnej posadzie, kierującego Apple’em i Pixarem. „Po tych dwóch i pół latach” – powiedział – „mam nadzieję, że udowodniliśmy naszym udziałowcom w Pixarze i w Apple, że z powodzeniem mogę pełnić podwójną rolę dyrektora naczelnego. Dlatego nie mam zamiaru dokonywać jakichkolwiek zmian w zakresie moich obowiązków w Pixarze czy w Apple.

Jednak mam przyjemność ogłosić, że porzucam tytuł „tymczasowy”.

Na sali zawrzało: „Steve! Steve! Steve!” Na początku skandowała grupa zagorzałych miłośników Apple’a, potem przyłączyli się inni. Okrzyki wzmogły się, tempo oklasków przyspieszyło, ludzie zaczęli wstawać i sala zgotowała owację na stojąco.

„Steve! Steve! Steve!” Poziom hałasu osiągnął maksimum. Stojący na scenie książę w pierwszej chwili nie bardzo zrozumiał reakcję sali. Przyłożył dłonie do uszu, by lepiej słyszeć i nagle uświadomił sobie, co się dzieje: tysiące fanatyków Apple’a, właścicieli, developerów i zwolenników mówiło mu coś, co pragnął usłyszeć. Ci wszyscy ludzie dawali wyraz swojej miłości do niego.

Po raz pierwszy w historii swojego życia publicznego, tam, na tej scenie, po wyjątkowo dobrze przeprowadzonym dwuipółgodzinnym show, Steve wyglądał na prawdziwie wzruszonego. Z uśmiechem zażenowania odbierał miłość, która obficie na niego spływała.

Być może nie był już arogancki i pewny siebie. Może czworo dzieci oraz całkowita porażka jednej firmy i bliska porażka drugiej czegoś go nauczyły. Tam, na scenie Moscone Center, Steve był szczerze poruszony. Ze ściśniętym gardłem powstrzymywał łzy i mamrotał coś, co dawało do zrozumienia, że tak, każdy może się zmienić. Tak, nawet Steve Jobs przeszedł do świata, w którym uczucia i pasja mogą towarzyszyć interesom i technologii.

„Naprawdę dziwnie się przez was czuję” – zaczął. „Co dzień przychodzę do pracy i pracuję z najbardziej utalentowanymi ludźmi na świecie, zarówno w Apple jak i Pixarze. Najlepsza robota pod słońcem. Lecz jest to sport zespołowy”.

Jego oczy zaszkliły się. Sport zespołowy. 15 lat temu nie powiedziałby tego. Lecz czas, który wszystko równa, podkopał jego poczucie niezwyciężoności i elitarności, uświadomił mu, ile ma w życiu szczęścia; mógł teraz stanąć przed tysiącami i szczerze, uczciwie podziękować wszystkim, którzy przez długie godziny pracowali na jego sukces.

Prawie wyszeptał: „Przyjmuję wasze podziękowania w imieniu wszystkich ludzi Apple’a”.

I oto był on, nowy Steve Jobs. Spokorniały z powodu porażki, podniesiony dzięki narodzinom swoich dzieci, złagodniały upływem czasu. Jednak nadal tak samo niezłomny i może nawet bardziej pewny swoich decyzji, niż kiedykolwiek przedtem. Ale rozumiał już, że bez pracy mnóstwa innych osób nie byłoby tego wszystkiego. Apple to sport zespołowy.

Był kimś, kto bardziej niż ktokolwiek inny, sprawił, że technologia zdawała się nieść obietnicę dla każdego. Dzięki mistrzowskiemu stworzeniu kolekcji marginalnych, lecz zdobywających coraz większą popularność technologii, wszystko zdawało się nabierać nowego znaczenia, napełnione jego zaraźliwym entuzjazmem, pasją dla Macintosha oraz prawdziwym dreszczem emocji, który towarzyszył jego procesowi stawania się kimś lepszym – dla samego siebie, dla Apple’a, dla branży komputerów osobistych.

Jego urok, sposób bycia, delektowanie się zwycięstwem chwili przypomniały wszystkie stare hasła, których był twórcą: „Obłędnie wspaniali!”, „Niech cały świat popamięta!”, „Podróż jest nagrodą!”, „Bądźmy piratami!”. I nowe, które je zastąpiły: „To będzie kolosalny sukces!”, „Więcej niż pudło” i w końcu: „Ponowne tworzenie Apple’a”, „Think different” („Myśl inaczej”). A także hałaśliwą paradę postaci, począwszy od Buzza Lightyeara, poprzez rybę błazenka Nemo, aż po rodzinę Iniemamocnych.

Steve nie był jedynym, który uległ tego dnia wzruszeniu. Na końcu sali siedział samotnie, ledwo rozpoznawalny drugi Steve, Wozniak, znany jako Woz, niegdysiejszy partner i genialny twórca Apple II, który zapoczątkował kult Apple’a, dzięki natchnionym i niezwykłym cudom inżynierii.

Woz patrzył, jak jego były partner łagodnie, a nawet pokornie przyjmuje aplauz i pochwały, a łzy ciekły mu po policzkach. Wychodząc z sali, powiedział pewnemu dziennikarzowi, że „czuł się jak za dawnych czasów, gdy Steve wygłaszał oświadczenia, które wstrząsnęły jego światem”. Jeśli Woz mógł wybaczyć Steve’owi, to mógł i każdy inny. Minęło sporo czasu, odkąd po raz pierwszy Steve doprowadził go do łez. Lecz wiele się od tamtej pory zmieniło.

Gdy Steve Jobs rozkoszował się chwilą, ożyły ogromne głośniki. Zszedł ze sceny, wierni kibice Macintosha zaczęli opuszczać audytorium, wciąż pod wrażeniem jego wystąpienia, a wokół rozbrzmiewały dźwięki piosenki jednego z jego bohaterów. Było to „Imagine” Johna Lennona, zabitego zaledwie kilka dni przed wejściem Apple’a na giełdę w grudniu 1980 roku.

You may say I’m a dreamer

But I’m not the only one

(Może powiesz, że jestem marzycielem

Ale nie jestem jedynym)

Jednak nikt nie mógł sobie wyobrazić, jak ułoży się dalsze życie Steve’a.2 Narodziny firmy

Znałem już wtedy jedną zasadę, dotyczącą branży elektronicznej: nie można oceniać nikogo po tym, ile ma lat czy jak wygląda.
Najlepsi inżynierowie nie pasują do żadnych stereotypów.

Dick Olson, w wypowiedzi z 1976 roku na temat Steve'a Jobsa.

Brak spójności wewnętrznej Steve’a Jobsa – początkującego biznesmena i wyznawcy zen – szczególnie mocno ujawnił się w 1975 roku. Steve był wówczas wielkim zwolennikiem owocowej diety z Ehretu, stosował ją na przemian z okresami postów. Tak jak ostatni nonkonformiści ery dzieci kwiatów.

Gdy pracował w Atari, zaczął chodzić na spotkania medytacyjne. Jego uwagę zwróciło pobliskie Centrum Zen w Los Altos – uznał je za właściwe do oddawania się praktykom zen. Podczas pobytu w Reed przeczytał wiele książek o tematyce religijnej. W buddyzmie pociągało go podkreślanie wagi doświadczenia, intuicji i samospełnienia, które można było osiągnąć na drodze wewnętrznego samopoznania. Ciągle nie znał zadowalających odpowiedzi na wiele pytań, dotyczących jego biologicznych rodziców, poszukiwał prawd duchowych. Zen dostarczał pewnych satysfakcjonujących odpowiedzi. „Chris-Ann mieszkała w namiocie, w Centrum Zen” – opowiadał Dan Kottke. „Był tam też taki jeden mistrz zen, nazywał się Kobin Chino. Steve i ja często się z nim spotykaliśmy, przeważnie w jego domu, niedaleko Centrum. Piliśmy herbatę i rozmawialiśmy.

Kobin był naprawdę niesamowitym facetem, ale dopiero co przyjechał z Japonii i jego znajomość angielskiego była tragiczna. Siedzieliśmy, słuchaliśmy go i nie rozumieliśmy połowy tego, co do nas mówił. Dla mnie spotkania te były zabawnym, niefrasobliwym przerywnikiem w codzienności. Ale Steve traktował wszystko bardzo serio. W tym okresie życia stał się bardzo poważny i zadufany w sobie. Na ogół był po prostu nie do wytrzymania.

Pamiętam, jak pewnego razu siedzieliśmy tam i nagle Steve mówi do Kobina: ‘Co myślisz o pośpiechu? No wiesz, o robieniu wszystkiego szybko?’ Zapytał całkiem serio, bo był zwolennikiem poglądu, że im szybciej jesteś w stanie coś wykonać, tym jesteś lepszy. Ale Kobin tylko na niego spojrzał i zaczął się śmiać. Zawsze tak się zachowywał, gdy uznał jakąś rzecz za mało istotną. Mnie też wydawało się to całkiem bez znaczenia”.

Steve dał się wciągnąć. Spotykał się z Chino przez kilka lat, a znajomość z nim uznał za jedno z doświadczeń, które miały największy wpływ na jego życie (wiele lat później, kiedy Steve kierował NeXT, Chino został oficjalnym roshi i w końcu celebrował ślub Steve’a). Sekret mistrzów zen – umiejętność odpowiedzi na pytanie impulsywnie, tak jak się akurat myśli – stał się wieloletnim nawykiem Jobsa. Można przypuszczać, że właśnie wtedy zaczął się formować jego styl zarządzania – po roku spotkań z Chino założył Apple. Filozofia zen, odwołująca się do spontaniczności i intuicji, łatwo połączyła się z chaotycznym stylem zarządzania Nolana Bushnella z Atari. Firmy, która była jedynym miejscem, w jakim Jobs naprawdę pracował.

Zen był ogromnie pociągający dla nieokiełznanej i nie poddającej się jakiejkolwiek cenzurze osobowości, dla kogoś szukającego sensu w szaleństwie wszechświata i odpowiedzi na pewne istotne pytania. Proponował skupienie na samym sobie – to odpowiadało niezwykle zadufanemu w sobie młodemu człowiekowi, nie potrzebującemu żadnego przewodnictwa. Przedkładał intuicję i spontaniczność ponad racjonalne, analityczne myślenie – to było ważne dla kogoś, kto w gruncie rzeczy nie miał żadnego formalnego wykształcenia. A poza tym zen był filozofią mistyczną, zajmującą się sprawami najwyższej wagi – hasła typu „podróż jest nagrodą” przemawiały do Steve’a i jego wyczucia prawdy. Szybko stał się wyznawcą zen, a Kobin Chino został jego mistrzem.

Jednak Steve chciał być też biznesmenem. Chciał mieć własny biznes.

Był młody i miał zbyt mało doświadczenia, by poznać swoje ograniczenia i przewidzieć, jakie problemy i pułapki może spotkać na swojej drodze. Uważał, że nie ma rzeczy niemożliwych. Ciągnęło go do zadań, które innym wydawały się niewykonalne. Miał tak silną osobowość, że wszelkie „przeciw” po prostu nie istniały.

Pod tym względem on i Wozniak byli do siebie podobni. Obaj mieli ambicję mierzenia się z tym, co mało prawdopodobne lub wręcz niemożliwe do osiągnięcia. Woz lubował się w doskonaleniu swej pracy, ciągle zmniejszał ilość wykorzystywanych części i poprawiał elegancję wykonania. Nawet wówczas, gdy wydawało się, że nic więcej już nie da się zrobić. Chodził na odbywające się raz na dwa tygodnie spotkania klubu Homebrew, łapał jakiś pomysł lub podejmował postawione przez kogoś wyzwanie, po czym gorączkowo pracował nad nowym schematem, by omówić go na następnym spotkaniu.

Jesienią 1975 roku mógł się pochwalić z dumą fragmentami nowej płyty układu, a pod koniec tego roku złożył drugą ze swoich dwóch płyt, obu zaprojektowanych do obsługi monitorów kolorowych. Zrobiło to na Jobsie duże wrażenie. Może właśnie to był produkt, którego szukał, wokół którego mógłby zbudować firmę? W klubowej wylęgarni młodych talentów Woz był tylko jednym z zapalonych entuzjastów. Gdy inni członkowie Homebrew Club zaczęli zakładać firmy, konstruując komputery osobiste, surowe „płyty makietowe” Woza budziły nikłe zainteresowanie.

Steve wiedział jednak więcej i wierzył w przyjaciela. Przedstawił mu pomysł na wykorzystanie jego talentu w biznesie, a Woz zgodził się na współpracę. Uzgodnili, że będą wytwarzać płytki obwodów drukowanych dla hobbystów, którzy sami będą uzupełniać je komponentami, tworząc komputer. Wozniak nadal miał pracować w HP, a Jobs w Atari na swojej nocnej zmianie.

Gdy robili interes na blue boxach, nazwa urządzenia nie sprawiała problemów. Teraz jednak nie tylko oni sprzedawali płytki obwodów drukowanych. Potrzebowali jakiejś nazwy, a jej wymyślenie okazało się trudniejsze, niż im się początkowo wydawało. Wozniak nie miał głowy do niczego poza projektowaniem płytek, a Steve Jobs nie mógł wymyślić niczego, co by im obu odpowiadało. Rozważał pewien rezerwowy pomysł – „Apple” („Jabłko”), który wywodził się z jego zainteresowania tekstami muzyki rozrywkowej oraz z sentymentu do czasu, który wraz ze swoimi hipisowskimi przyjaciółmi spędził na plantacji jabłek w Oregonie. Odpowiadało mu, że Apple znajdzie się w książce telefonicznej przed Atari. Zbliżał się, ustalony przez nich samych, termin dostarczenia do publikacji w lokalnej gazecie dokumentów określających spółkę, poprzestali więc na łagodnej i mało poważnej nazwie Apple Computer (w przyszłości Apple miało stoczyć długą bitwę o nazwę z Beatlesami, bitwę, która przybrała na sile, gdy pojawił się iPod, a Apple zaczęło dominować w przemyśle muzycznym).

Wozniak zaakceptował nazwę, ale wciąż miał pewne wątpliwości co do spółki. Steve Jobs, surowy głównodowodzący, musiał wzbudzić w swoim partnerze więcej entuzjazmu do pomysłu. Woz nie chciał zrezygnować z pracy w HP. Jego rodzice zaś nie byli przekonani, czy ich syn w ogóle powinien zadawać się z kimś takim jak Steve Jobs, a tym bardziej wchodzić z nim w spółkę. Jerry Wozniak nie mógł zrozumieć, dlaczego jego syn ma godzić się na układ fifty-fifty z dzieciakiem, „który nic nie zrobił”. Kilka miesięcy wcześniej, w wieku 25 lat, Woz ożenił się. Zona, Alice, miała dość zamieniania ich mieszkania w magazyn części zapasowych.

1 kwietnia 1976 roku – w prima aprilis – Wozniak w końcu się poddał i podpisał dziesięciostronicowy dokument, który dawał jemu i Steve’owi Jobsowi równe udziały w firmie. 10% przypadło Ronowi Wayne’owi, kumplowi Jobsa z Atari, który zgodził się im pomóc. Zaden z nich, nawet sam Steve Jobs, nie postrzegał spółki jako naprawdę poważnego przedsięwzięcia. Nie myśleli o podboju świata; wszystko, czego oczekiwali, to złożyć płytę komputerową kosztem 25 dolarów, sprzedać za 50 dolarów i przy odrobinie szczęścia sprzedać dostatecznie dużo takich płyt.

Nie byli jednak ślepi na możliwości, jakie niosła przyszłość. Swój pierwszy produkt nazwali Apple I, jasno dając do zrozumienia, że pojawią się kolejne jabłka, które spadną niedaleko od jabłoni.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: