Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Interesa familijne. Tom 4: powieść - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Interesa familijne. Tom 4: powieść - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 260 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

W sy­pial­ni Kasz­te­la­ni­ca pa­li­ły się dwie świe­ce wo­sko­we na sto­li­ku; sta­rzec sie­dział w krze­śle za­my­ślo­ny, nie w zwy­kłym stro­ju wie­czor­nym i czep­ku, ale w prze­pysz­nym szla­fro­ku z li­tej wschod­niej ma­te­ryi, znać już nie no­wym, ale jesz­cze bar­dzo po­kaź­nym; włos jego sta­ran­nie za­cze­sa­ny bie­lał od lek­ko na­rzu­co­ne­go pu­dru; w ca­łej po­sta­wie i przy­bra­niu wy­da­wa­ła się ja­kaś za­lot­ność, któ­ra dziw­nie sprze­ci­wia­ła się wy­bla­dłe­mu licu, wpa­dłym po­licz­kom, oczom za­ga­słym i zgrzy­bia­ło­ści, jaka te­raz ogar­nia­ła na­gle sta­re­go dwo­ra­ka Sta­ni­sła­wow­skie­go.

Kil­ka mie­się­cy wy­war­ły na nim sku­tek lat kil­ku. Zda­rza się czę­sto, że wstrzy­ma­na jak­by sta­rość, na­gle po­tem opa­no­wu­je tych co się jej oprzeć po­tra­fi­li; lek­ka cho­ro­ba, zmar­twie­nie, wzru­sze­nie, cza­sem drob­na na po­zór oko­licz­ność spro­wa­dza ją z sobą. Na­ów­czas, le­d­wie do­tknę­ła czło­wie­ka, z każ­dym dniem robi ol­brzy­mie po­stę­py, wszyst­ko pęka, roz­sy­pu­je się, nisz­czy, co go­dzi­na opa­da z sił nie­szczę­śli­wy, ga­śnie, za­mie­ra i w ostat­ku z ży­ciem się roz­sta­je, nie­opa­mię­taw­szy jak mu przy­szedł ten zgon pio­ru­no­wy. Tak wła­śnie dzia­ło się z Kasz­te­la­ni­cem, któ­re­mu przy­by­cie pani Try­ze za­da­wa­ło ten cios śmier­tel­ny; roz­draż­nio­ny, schnął w oczach, pa­so­wał się z ży­ciem, pod­bu­dzał je wszel­kie­mi spo­so­by i środ­ki, któ­re­mi je my­ślał utrzy­mać, a te przy­gu­bia­ły go jesz­cze.

Czuł on tę zmia­nę w so­bie, ale nie przy­pusz­czał, żeby mu gro­zi­ła; przy­wy­kły sam się le­czyć za­wsze; ocze­ki­wał od ju­tra po­lep­sze­nia i nie tra­cił na­dziei.

Ota­cza­ją­cy go już wi­dzie­li na licu jego wy­ry­ty pa­lec śmier­ci, gdy on jesz­cze da­le­kie osnu­wał za­mia­ry.

Tego dnia go­rzej był niż kie­dy; krew czę­sto rzu­ca­ła mu się do gło­wy, w pier­siach czuł brak od­de­chu, i cięż­kość ka­mien­ną, oczy za­sła­nia­ły się chwi­la­mi tą bły­sko­tli­wą cho­rob­ną ciem­no­ścią, po któ­rej jak­by gro­bo­we ja­śnie­ją świec pło­my­ki; zim­no i go­rą­co prze­bie­ga­ło po zdrę­twia­łem jego cie­le, usta pa­li­ła go­rącz­ka, a myśl na­wet, za­wsze przy­tom­na do­tąd, zda­wa­ła się znu­żo­na usta­wać, co chwi­lę snem oło­wia­nym prze­ry­wa­na.

We dnie na­wet przy obie­dzie, któ­ry daw­niej całą jego przy­tom­ność wy­zy­wał, za­sy­piał kil­ka razy, nie­spo­koj­nie po­gla­da­jąc czy tego nie wi­dzą i usi­łu­jąc ukryć się przed oczy­ma przy­tom­nych ze wzra­sta­ją­cą sła­bo­ścią.

W tej chwi­li Kasz­te­la­nic ocze­ki­wał pani Try­ze, któ­ra zwy­kła była o tej go­dzi­nie przy­no­sić mu le­mo­nia­dę, strój jego do­wo­dził, jak mu jesz­cze cho­dzi­ło o to, by się w jej oczach co naj­le­piej po­ka­zać.

Nie­spo­koj­nie zwró­cił kil­ka­kroć oczy ku drzwiom do jej po­ko­jów wio­dą­cym, i chciał już chwy­cić za dzwo­nek sto­ją­cy na brze­gu sto­li­ka, gdy z lek­ka roz­twar­ła się szaf­ka i pięk­na Och­mi­strzy­ni uka­za­ła się na pro­gu, ze szklan­ką na ma­leń­kiej tac­ce srebr­nej.

Ani Hebe pięk­niej­szą być nie mo­gła, i nie dziw, że wi­dok tego wdzięcz­ne­go zja­wi­ska zdrę­twia­łe­go star­ca ze­lek­try­zo­wał. Pod­nio­sła się gło­wa, uśmiech­nę­ły usta, za­drża­ła dłoń.

Pani Try­ze, w bia­łej mu­śli­no­wej suk­ni, z wło­sa­mi od nie­chce­nia w wiel­ki war­kocz splą­ta­ne­mi, wsu­nę­ła się na pal­cach, wej­rze­niem ogni­stem draż­niąc nie­szczę­śli­we­go star­ca. Po­sta­wi­ła tac­kę przed nim, i wła­śnie gdy ją za ślicz­ną, ma­luch­ną, bia­łą rącz­kę chciał chwy­cić, usu­nę­ła się na bok żywo.

– A! moja kró­lo­wo! – za­wo­łał sła­bym i z trud­no­ścią do­by­wa­ją­cym się gło­sem Szam­be­lan, – ja­kie je­steś okrut­na?

– Ja! okrut­na! – śmie­jąc się spar­ta opo­dal na sto­licz­ku od­par­ła ko­bie­ta, – po­wiedz Pan ra­czej zbyt po­słusz­na…. Wszak nie po­win­na­bym przy­cho­dzić tu o tej po­rze, kie­dy jak wi­dzę, wi­dok mój za­wsze Pana zbyt nie­po­koi…. za­pew­ne wspo­mnie­niem. I uśmiech­nę­ła się zna­czą­co.

– Daj­że mi po­kój Asindź­ka z tem wspo­mnie­niem, – z nie­ukon­ten­to­wa­niem od­po­wie­dział Kasz­te­la­nic, – co za wspo­mnie­nie!

– Ju­ściż nie mogę przy­pu­ścić, byś Pan tak ry­chło sta­rych przy­ja­cioł za­by­wał!

– Przy­ja­cioł! – szy­der­sko rzekł Szam­be­lan.

– A choć­by i przy­ja­ció­łek! – do­da­ła pani Try­ze.

– No! no! daj­my temu po­kój kró­lo­wo – wdzię­cząc się i mo­dląc rzekł sta­rzec, – chodź le­piej, zbliż się i daj mi choć tę ślicz­ną rącz­kę uca­ło­wać.

Ko­bie­ta spoj­rza­ła na swo­je ręce.

– Do­praw­dy, – rze­kła – nie są bo tak pięk­ne I to mó­wiąc po­ka­zy­wa­ła je na wszyst­kie stro­ny, ob­ra­ca­jąc to ró­żo­we­mi dło­nia­mi, to bie­luch­ną i pulch­ną po­wierzch­nią.

Oczy star­ca wle­pia­ły się w nie z wy­ra­zem sa­ty­ra chciał się pod­nieść aże­by się zbli­żyć ku niej, lecz nogi mu od­mó­wi­ły po­słu­gi; upadł bez­sil­ny. Tyl­ko zim­ny pot wy­si­le­nia okrył zbie­la­łą mar­twą skroń jego.

Smut­no skrzy­wi­ły się uśmie­chem ja­kiejś li­to­ści usta ko­bie­ty, wes­tchnę­ła, za­kry­ła twarz na chwi­lę, otrzę­sła się z ja­kie­goś wspo­mnie­nia czy my­śli, i znów przy­bra­ła min­kę we­so­łą.

Szam­be­lan był prze­lę­kły…. po­chy­lił się na fo­tel; i zda­wał li­czyć bi­cia ser­ca, któ­re żywo gna­ło ostat­kiem ży­cia.

Ochło­nął prze­cie, pod­niósł się, uśmiech­nął, za­sę­pił, wal­czył z sobą wi­docz­nie.

– Czy za­wsze my­ślisz tak Pani być ską­pą dla mnie? – za­py­tał.

– O! o! na pań­skie łata i tego co masz za nad­to, po­wi­nien­byś oczy za­kry­wać! Gdzież to kto wi­dział, żeby w tym wie­ku jesz­cze my­śleć o ko­cha­niu….

– Ser­ce nie sta­rze­je! – rzekł Kasz­te­la­nic ga­lanc­ko.

– A miał­żeś Pan je kie­dy? – spy­ta­ła pani Try­ze.

– O! już żar­ty!

– Do­wie­dzio­na rzecz, że na noc żar­ty nie­win­ne ro­bią sku­tek chło­dzą­cy i lek­ko nar­ko­tycz­ny! – żywo śmie­jąc się od­po­wie­dzia­ła ko­bie­ta.

– Nie na mnie przy­najm­niej! – chmur­no rzekł sta­ry.

– Pan je lu­bisz, gdy sam sza­fu­jesz nie­mi, nie­praw­daż? nie cier­pisz gdy dru­dzy?

– To być może; nie taję się z tem, że je­stem ego­istą, gdy dru­dzy lu­bią grać ko­me­dyę po­świę­ceń…

– Nie bio­rę tego do sie­bie, – prze­rwa­ła pani Try­ze, – wszak nig­dy nie mó­wię o po­świę­ce­niach? nie­praw­daż?

– I po­świę­cić się też nie chcesz?

– Nie mam wiel­kiej ocho­ty, przy­najm­niej w tej chwi­li.

– No! tyl­ko rącz­kę, tyl­ko raz rącz­kę po­ca­ło­wać! – pro­sił Kasz­te­la­nic.

– Nie war­to tego, nie war­to! to ręka słu­gi?

– War­ta ber­ła!

– Chcesz ra­nie Pan wziąść po­chleb­stwem? prze­strze­gam, że się to nie uda. Ty­lem ich w ży­ciu sły­sza­ła, ie na mnie naj­mniej­sze­go skut­ku nie ro­bią.

– A cóż na Pani robi sku­tek?

– Na­tu­ral­nie mło­dość i mi­łość! wdzięk i uczu­cie!

Kasz­te­la­nic się za­chmu­rzył.

– A wię­cej? – do­dał.

– Do­praw­dy, chy­ba nie.

– Nic, nic.

– Na­wet to co wszyst­kich lu­dzi po­cią­ga? zło­to, mie­nie…. dary….

Pani Try­ze spoj­rza­ła fi­glar­nie, za­lot­nie w same oczy star­co­wi, aż za­drżał, po­my­śla­ła niby uważ­nie, jak gdy­by sama sie­bie jesz­cze nie zna­jąc ba­da­ła, i po­wo­li ode­zwa­ła się:

– Zło­to! dary! masz że Pan tyle zło­ta żeby ku­pić ser­ce?

– Ser­ce! – uśmiech­nął się sta­ry szy­dząc.

– No! – choć­by wolę! – od­par­ła ko­bie­ta.

– A jak my­śli­cie? – wie­leż­by go na to po­trze­ba?

Nie­wy­tło­ma­czo­ne ja­kieś uczu­cie po­ru­szy­ło ta­jem­ni­czą ko­bie­tą; rzekł­byś że raj prze­su­nął się przed jej oczy­ma, tak roz­ja­śni­ły się jej oczy, tak cała roz­pro­mie­nia­ła ja­kąś na­dzie­ją.

– Po­trze­ba­by go wie­le! – o i wie­le! – tyle ile dwoj­gu lu­dziom na całe ży­cie szczę­ścia! za­po­mnie­nia! za­pła­ty za cier­pie­nie, za upo­ko­rze­nia, za kał w któ­rym żyli i bło­to któ­re­go do­tknę­li….

Sta­rzec z tych słów wy­rze­czo­nych nad­zwy­czaj gwał­tow­nie do­sły­szał tyl­ko i zro­zu­miał – wie­le: i po­wtó­rzył py­ta­nie – Wie­le?

– O! ra­cho­wać nie umiem! – spa­da­jąc z ja­kichś ma­rzeń za­wo­ła­ła smut­nie ko­bie­ta.

– Ja będę rach­mi­strzem, – rzekł sta­rzec, – licz­my na zło­to….

Ona mil­cza­ła po­sęp­nie, pra­wie roz­pacz­li­wie.

– Ty­siąc? – cią­gnął da­lej Kasz­te­la­nic.

– O! próż­na by­ła­by ra­chu­ba! – prze­rwa­ła mu pani Try­ze, – nie wszyst­ko i nie wszyst­kich ku­pić moż­na!

– To za­le­ży od ceny! – cy­nicz­nie rzekł zno­wu sta­ry. – Ty­siąc za po­ca­ło­wa­nie twej rącz­ki.

– Jak Panu ła­two li­czyć ty­sią­ce! a lu­dzie mó­wią że trud­no, bar­dzo trud­no roz­stać się z nie­mi….

Kasz­te­la­nic spoj­rzał na nią gniew­nie.

– Po­wiedz ie mi pani, – za­wo­łał zmie­nia­jąc głos, aż ko­bie­ta wzdry­gnę­ła się z prze­stra­chu, – do cze­go ta cała ko­me­dya, po co te ze mną ce­re­mo­nie? Roli ko­chan­ka grać nie umiem….

– Ja też jej nie wy­ma­gam, – dum­nie od­po­wie­dzia­ła pani Try­ze okry­ta ru­mień­cem cała. – Słu­żę Panu bom słu­ga, i ży­czę do­brej nocy, bo go­dzi­na snu wy­bi­ła, a go­dzi­ny za­po­mnieć się nie go­dzi dla ka­pry­śnej ko­bie­ty.

To mó­wiąc za­krę­ci­ła się zwin­nie, lek­ko, jak­by chcia­ła jesz­cze star­ca po­draż­nić otwo­rzy­ła drzwi, spoj­rza­ła z za nich na nie­go z wy­ra­zem li­to­ści i szy­der­stwa ra­zem i zni­kła.

Kasz­te­la­nie po­bladł z gnie­wu, za­trząsł się, za­ciął usta, chciał po­wstać, nie mógł, zdrę­twie­nie dziw­ne od nóg szło mu do ser­ca po­wol­nie, ręce okry­ły się po­tem zim­nym, oczy za­zło­ni­ły sie­cią czar­ną, ję­zyk sko­ło­wa­ciał w ustach…. Chciał krzyk­nąć, nie miał gło­su, chciał ode­tchnąć, za­bra­kło po­wie­trza, po­ru­szyć się, że­la­zne ści­ska­ły go pęta…. Na­gle jak­by ude­rze­nie mło­ta uczuł na gło­wie, kon­wul­syj­nie za­drżał i spadł z krze­sła.

Du­sza grzesz­na już była przed są­dem Bo­żym, nio­sąc ży­wot swój cały, łu­pi­ny tyl­ko su­che, z tego dnia pra­cy stra­co­ne­go….

Strasz­ny był wi­dok tego po­ko­ju, w któ­rym wszyst­ko jesz­cze przy­po­mi­na­ło ży­cie, gdy w nim smierć już miesz­ka­ła…. Ci­sza była w domu ca­łym…. Służ­ba drze­mią­ca cze­ka­ła roz­ka­zów pana, co się już nie miał prze­bu­dzić; Pu­śli­kow­ski przy­słu­chi­wał się dzwon­ko­wi, i do­pil­no­wać go nie mógł, świe­ce pło­nę­ły na sto­li­ku po­wol­nie, ze­gar wy­bi­jał kwa­dran­se i go­dzi­ny nie li­czo­ne, a sze­lest ko­bie­cej suk­ni, co zni­kła przed chwi­lą za drzwicz­ka­mi, jesz­cze zda­je się prze­bie­gał po­wie­trze.

Z tego ży­cia czcze­go zo­sta­ła garść zie­mi, któ­rą już to­czył ro­bak po­wol­ne­go znisz­cze­nia, tro­chę uczuć obu­dzo­nych nią po świe­cie, co wkrót­ce miał ich za­pom­neć – tro­chę wspo­mnień za­pra­co­wa­nych mo­zol­nie a cięż­kich jak prze­kleń­stwa, i – nic wię­cej. Du­sza mu­sia­ła, upo­ko­rzo­na swą nie­wo­lą, wy­rwać się z tej po­wło­ki, co ją w tak cięż­kie i sro­mot­ne oku­ła kaj­da­ny, wzle­cia­ła oczy­ścić się może, może umrzeć na wie­ki ze wsty­du i zgry­zo­ty….

Pierw­szym co wszedł do po­ko­ju Kasz­te­la­ni­ca był Pu­śli­kow­ski, któ­ry ostroż­nie drzwi uchy­lił póź­ną usły­szaw­szy go­dzi­nę i oba­czyw­szy le­żą­ce­go star­ca krzy­ku na­ro­bił. W jed­nej chwi­li, co żyło w domu po­rwa­ło się na nogi, za­mie­sza­nie, wrzask, wo­ła­nie o ra­tu­nek, wrza­wa strasz­na po­wsta­ła do koła…. do­szły aż do ofi­cy­ny, gdzie Jaś spo­koj­nie swo­je na­dzie­je roz­ra­cho­wy­wał.

– Kasz­te­la­nic nie żyje! pan umarł! – krzy­cze­li lu­dzie, roz­bie­ga­jąc się po dzie­dziń­cu i po wsi.

W po­cząt­ku, nie­zro­zu­miaw­szy wrza­sku któ­ry ją do­cho­dził, pani Try­ze, tre­fią­ca na noc wło­sy przed zwier­cia­dłem, wpa­dła na myśl że się pali, i nie­przy­tom­na wbie­gła do po­ko­ju Kasz­te­la­ni­ca.

Wi­dok jaki tu spo­tka­ła, prze­ra­ził ją pio­ru­no­wo – sta­nę­ła, osłu­pia­łym po­to­czy­ła wzro­kiem, okrop­ny krzyk wy­rwał się z jej pier­si, rzu­ci­ła się na­zad do drzwi i po­czę­ła ucie­kać…. Jak obłą­ka­na prze­bie­gła dzie­dzi­niec, pu­ści­ła się dro­gą, i wśród nocy bie­gnąc bez kie­run­ku, świe­ci­ła dłu­go bia­ło swą suk­nią, póki nie zni­kła w ciem­no­ściach.

Jaś tym­cza­sem zdy­sza­ny le­ciał już ku dwo­ro­wi, nie­wie­dząc sam co po­cząć, bo te­sta­men­tu w ręku jesz­cze nie miał; śmierć ta nie tyle go prze­ra­ża­ła, ile nie­przy­go­to­wa­nie i to co po­cią­gnąć mia­ła za sobą. On już ra­cho­wał, ukła­dał, spie­szył żeby z niej ko­rzy­stać.

Wszak­że wi­dok tego na­głe­go przej­ścia z ży­cia do śmier­ci i to nie­czu­łe dzie­cię po­ru­szył, ja­kiś prze­strach go ogar­nął, wzdry­gnął się na pro­gu, za­sta­no­wił i wa­hał z wnij­ściem do po­ko­ju, w któ­rym już zda­je się sły­chać było ka­dzi­dła po­grze­bo­we. Po za nim sku­pio­ny dwór cały stał, nie­śmie­jąc prze­stą­pić pro­gu z cie­ka­wo­ścią i bo­jaź­nią. Ja­sio­wi naj­wię­cej cho­dzi­ło o wcze­sne opa­no­wa­nie klu­cza od ta­jem­ni­cze­go po­ko­ju stry­ja, któ­ry Kasz­te­la­nic zwy­kle przy so­bie no­sił; przy­szedł mu na myśl w tej chwi­li, wzdry­gnął się jed­nak na to, żeby go mar­twe­mu wy­dzie­rać. W mia­rę jak się z wi­do­kiem tym oswa­jał wszak­że, ko­niecz­ność po­sia­da­nia klu­cza co­raz mu się oka­zy­wa­ła wi­docz­niej­szą, ski­nął na Pu­śli­kow­skie­go żeby drzwi za­mknął i zo­staw­szy z nim sam na sam w obec tru­pa, zbli­żył się po ów klucz od skarb­cu.

Słu­ga po­glą­dał na to z ja­kimś roz­my­słem po­waż­nym, nie­ro­zu­mie­jąc zna­cze­nia.

Nie bez drże­nia ręka sy­now­ca do­tknę­ła zwłok nie­bosz­czy­ka, któ­re mu­sia­ła po­ru­szyć, by ów klucz wy­szu­kać…. Zna­lazł się w za­sty­głej dło­ni Kasz­te­la­ni­ca, in­stynk­to­wo po­chwy­co­ny za­pew­ne w chwi­li zgo­nu, ale pal­ce trzy­ma­ły sil­nie… Jaś roz­djął je obu­rącz chwy­ciw­szy i nie bez wstrę­tu wy­rwał zim­ne że­la­zo, któ­re za­raz scho­wał skrzęt­nie.

Obej­rzał się po­tem po po­ko­ju, jak gdy­by szu­kał co chwy­cić jesz­cze, gdy Pu­śli­kow­ski ode­zwał się z zim­ną krwią do­świad­czo­ne­go:

– Nie­bosz­czy­ka po­trze­ba wy­nieść gdzie­in­dziej, a po­ko­je opie­czę­to­wać….

– Opie­czę­to­wać? – spy­tał Jaś z ro­dza­jem obłą­ka­nia.

– Tak jest, przy świad­kach; in­a­czej wszy­scy od­po­wie­dzial­ni być mogą., je­śli co zgi­nie.

Jaś za­my­ślił się, chciał za­raz iść do po­ko­ju za­mknię­te­go i chwy­cić z nie­go co było moż­na. Po­su­nął się kro­kiem ku drzwiom.

– Do­kąd to? pro­szę Pana? – spy­tał Pu­śli­kow­ski.

– A to­bie co do tego? – od­parł dum­nie mło­dy chło­piec.

– Mnie? – pro­stu­jąc się rzekł słu­ga – mnie naj­bar­dziej do tego, żeby wszyst­ko było w ca­ło­ści i nie­tknię­te, bo słu­gę naj­prę­dzej po­są­dzą, a mnie moja po­czci­wa sła­wa dro­ga!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: