Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Irlandzkie Łąki - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
20 września 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

Irlandzkie Łąki - ebook

Brianna i Colleen O’Leary wiedzą, że ich ojciec – irlandzki imigrant osiadły w Stanach Zjednoczonych – oczekuje, że dobrze wyda za mąż swoje córki. W ostatnim czasie naciska na nie coraz mocniej, insynuując wręcz, że przyszłość ich stadniny na Long Island, zwanej Irlandzkimi Łąkami, zależy od tego, czy znajdą bogatych mężów. Jednakże obie siostry mają inne wizje na przyszłość.

Brianna, cicha i bystra, marzy o college’u. Tymczasem, pełna życia Colleen byłaby nawet chętna na zamążpójście – o ile tylko kandydat ojca spełni jej wygórowane wymagania. Kiedy po ukończeniu studiów z przedsiębiorczości do domu wraca Gilbert Whelan, dawny stajenny, a w ramach praktyk seminaryjnych przybywa Rylan Montgomery, daleki krewny rodziny, komplikują się wszystkie plany.

Ze względu na niesprzyjające okoliczności farma zbliża się na skraj bankructwa, a James staje się coraz bardziej zdesperowany. Obie siostry będą potrzebowały wykazać się nie lada odwagą, by nie stać się pionkami w strategicznej grze ojca i móc podążać za własnymi pragnieniami. Ale nawet jeśli uda im się przeciwstawić tacie, to czy spełnienie marzeń na pewno będzie możliwe?

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65843-34-0
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

MAJ 1911
LONG ISLAND, NOWY JORK

Chylące się ku zachodowi słońce rzucało długie cienie na podjazd, którym Gilbert Whelan kierował się w stronę posesji państwa O’Leary. Obrazy w jego wyobraźni popychały go i dodawały odwagi, by iść naprzód, jednak zwolnił kroku, gdy dotarł do wybrukowanej ścieżki prowadzącej do domu. Fala tęsknoty ścisnęła mu serce, a walizka w jego ręku wydała się jeszcze cięższa.

Czy rzeczywiście była to ta wyczekiwana od trzech lat chwila? Gil zdusił gorzkie poczucie winy, które go nękało, i skierował się w stronę wielkich frontowych schodów. Postawił swoją wysłużoną torbę na ziemi i objął wzrokiem znajomy widok – szeroką werandę i dwuskrzydłowe drzwi wejściowe. Gdy był dzieckiem, po śmierci ojca przyjechał tu z matką, która najęła się jako pomoc domowa państwa O’Leary.

Należał do rodziny... a jednak był poza nią.

Gil przesunął dłonią wzdłuż szerokiej białej kolumny po lewej stronie, jakby niepewnie, nieomalże z czcią. Czerwone cegły domu w Irlandzkich Łąkach niewiele zmieniły się od czasu, kiedy wyjechał. Gdyby tylko to samo można było powiedzieć o jego mieszkańcach.

Z westchnieniem pozwolił, by jego ręka opadła. Jeśli mógłby wybierać, nie wracałby tutaj w ogóle – z wielorakich i skomplikowanych powodów. Ale zawdzięczał państwu O’Leary zbyt wiele, aby dłużej ich unikać. Zostanie więc tyle czasu, ile będzie trzeba, żeby spłacić dług wobec swoich opiekunów, a potem rozpocznie własne życie.

Panie, proszę, prowadź mnie. Daj mi siłę, abym wykonał to, co musi być zrobione, i nie skrzywdził przy tym nikogo.

Gil wiedział, że za bogato zdobionymi drzwiami czeka cała rodzina, by przyjąć go tak, jak wita się utraconego syna powracającego do domu. Nie miał jeszcze ochoty na te wylewne powitania, dlatego porzucił brukowaną ścieżkę i skierował się w stronę miejsca, gdzie czuł się jak u siebie – ku stadninie państwa O’Leary. Kiedy obszedł dom i dostrzegł ogromną stajnię, poczuł dreszcz ekscytacji. Jakież miał szczęście, że mógł pracować na jednej z najlepszych farm, hodując i szkoląc najlepsze konie wyścigowe na wschodnim wybrzeżu. Przy boku Jamesa O’Leary’ego, Gil nauczył się wszystkiego, co było mu potrzebne, aby któregoś dnia otworzyć swój własny interes.

Gdy tylko wszedł do środka, poczuł dobrze mu znany zapach siana, koni i obornika. Tęsknił za pracą ze zwierzętami prawie tak bardzo jak za rodziną O’Leary. Manhattan był porywającym miejscem, ale Gil dużo bardziej cenił sobie świeże powietrze, szerokie niebo i rozległe łąki na Long Island. Szczególnie wiosną, gdy cała przyroda rozkwitała na nowo.

Przebiegł spojrzeniem po nieskazitelnych mahoniowych boksach z mosiężnymi, grawerowanymi tabliczkami dla każdego rasowego konia. Czujne ucho wychwyciło ciche rżenie, odgłos dużo piękniejszy niż cała symfonia. Gdy tylko jego wzrok przyzwyczaił się do przyciemnionego pomieszczenia, Gil ruszył w stronę przegrody, którą potrafiłby znaleźć nawet z zamkniętymi oczami. Kiedy podniósł zasuwę, Monarcha Ciemności zarżał głośno na powitanie. Gil natychmiast objął ramionami piękną czarną szyję i szeptał czułe słowa do ucha swojego przyjaciela. Koń zarzucił głową i nosem strącił kapelusz Gila, który zatoczył łuk i spadł na kupę słomy leżącą obok.

Gil roześmiał się głośno.

– Też za tobą tęskniłem, chłopcze. Ale już wróciłem do domu.

Przynajmniej na jakiś czas. Pogładził Monarchę po lśniącym boku.

– Wygląda na to, że dobrze o ciebie dbali, gdy mnie nie było. Twoja sierść lśni jak nigdy.

– Codziennie go dla ciebie wyczesywałam.

Dłoń Gila znieruchomiała na grzbiecie Monarchy, a jego kręgosłup zesztywniał.

Brianna. Ta, o której starał się nie myśleć, nie wyobrażać sobie ponownego spotkania po trzech latach. Z trudem przełknął ślinę i odwrócił się w stronę osoby stojącej w wejściu do boksu. Oddech zamarł mu w piersi, a jego serce biło nierówno.

Ta figlarna dziewczyna, którą była, kiedy wyjeżdżał, zmieniła się w piękną młodą kobietę. Ubrana w jasnozieloną suknię podkreślającą jej talię, stała w milczeniu z rękami splecionymi na podołku. Jej złocistorude loki upięte były wokół głowy i tylko pojedyncze kosmyki opadały na smukłą szyję. Duże zielone oczy patrzyły na niego, jakby chciały przejrzeć jego myśli.

– Brianna, dobrze cię widzieć. Wyglądasz... wspaniale.

Otarł dłonie o wełniane spodnie i podszedł, aby ucałować ją w policzek. Poczuł jej delikatny zapach – połączenie aromatu zielonych jabłek i róż.

Uśmiech rozjaśnił jej twarz.

– Dziękuję. Ty również dobrze wyglądasz.

Zerknął na swoją brązową, tweedową kamizelkę i lnianą koszulę.

– Chyba muszę się obmyć z kurzu po podróży pociągiem i drodze ze stacji.

Jej lekko zmarszczone brwi połączyły się w jedną linię.

– Powinieneś był zadzwonić. Tata na pewno wysłałby po ciebie Sama.

Nieco zmieszany wzruszył ramionami.

– Chciałem się przejść. Dobrze jest pooddychać świeżym powietrzem po brudach miasta.

Weszła do boksu.

– Cieszę się, że wróciłeś, Gil. Bardzo tęskniłam... tęskniliśmy za tobą.

Ta, i tak ciasna przestrzeń, w której się znajdowali, wydawała się teraz jeszcze bardziej kurczyć. Gil zdobył się na krótki uśmiech.

– Ja także za wami tęskniłem.

Bardziej, niżby ci się wydawało.

– Ale... jak ty wyrosłaś, kiedy mnie nie było.

Miał nadzieję, że jego głos zabrzmi beztrosko, choć daleko mu było do swobody. Ta młoda dama sprawiała, że czuł się bardzo nieswojo. Gdzie się podziała ta chłopczyca, z którą tak dobrze się rozumiał?

– Powiedz, kto jest tym szczęśliwcem zalecającym się do ciebie?

– Któż powiedział, że ktokolwiek się do mnie zaleca?

Wetknął ręce do kieszeni.

– Już niedługo będziesz miała osiemnaście lat. Prawie skończyłaś szkołę. Myślałem, że...

– W takim razie źle myślałeś.

Ściągnięte linie wokół jej ust mówiły mu, że ten temat nie podlega dalszej dyskusji. Odwróciła się, by podnieść źdźbło siana, i zaczęła je skubać szczupłymi palcami.

– A zatem, jakie to uczucie ukończyć college? – zapytała pogodnie.

Przyglądał się jej przez chwilę i zdecydował pozwolić na tę zmianę tematu. Już niedługo i tak dowie się wszystkich rodzinnych nowinek.

– Czuję, że nareszcie zaczynam własne życie. Będę robił coś, co się liczy. – Schylił się, aby podnieść swój kapelusz z podłogi i strzepnął brud z ronda.

Przechyliła głowę.

– A to, że otrzymałeś tytuł, w ogóle się nie liczy?

– To tylko środek wiodący do celu.

– Pójście do college’u byłoby najbardziej fascynującym doświadczeniem. Życie w mieście, pośród tych wszystkich ludzi i emocji. – Jej oczy rozbłysły jaśniej niż gwiazdy, o których Gil śnił, odkąd opuścił Irlandzkie Łąki.

Potrząsnął głową, śmiejąc się.

– Bree... Zawsze taka sama. Wiecznie marzysz o przygodzie. Dobrze wiedzieć, że nie wszystko się zmienia.

Lekki rumieniec oblał jej policzki. Bardzo piękne policzki na bardzo pięknej twarzy.

Odwrócił się i pogładził dłonią zad Monarchy.

– Widzę, że Sam go regularnie trenował.

Sam Turnbull, masztalerz, nauczył Gila wszystkiego, co wiedział na temat szkolenia koni.

– Oczywiście. Sam zawsze dotrzymuje słowa.

Podeszła bliżej, zachodząc Gilowi drogę tak, że stał zaklinowany pomiędzy Monarchą a ścianą, po czym położyła ciepłą dłoń na jego ręce. Gil całkowicie znieruchomiał. Jeśli przesunąłby głowę, jego nos otarłby się o kosmyki jej włosów. Poczuł, że gardło wyschło mu jak kurz pokrywający podłogę. Taka bliskość to było dla niego zbyt dużo. Wysunął się zza dziewczyny i otworzył szerzej drzwi boksu.

– Powinniśmy iść. Jestem pewien, że twoja matka już czeka.

– Dobrze. – W jej głosie dało się wyczuć rozczarowanie, a z oczu zniknął blask.

Gil liczył, że jej dziecięce zadurzenie w nim ulotni się do czasu jego powrotu. To był główny powód, który kazał mu trzymać się z daleka – dać jej czas dojrzeć i znaleźć odpowiedniejszego mężczyznę, który by się nią zainteresował. I przysięgał sobie, że po powrocie do Irlandzkich Łąk nie zrobi nic, co mogłoby dać jej jakąkolwiek nadzieję. Zresztą, byli prawie rodziną.

Po raz ostatni pogładził Monarchę po pysku i zamknął za sobą zasuwę. Przeszli razem parę kroków, kiedy nagle do ich uszu dotarł odbity od otwartych drzwi stajni dźwięk silnika samochodu zatrzymującego się przed domem. Brianna zamarła w bezruchu na końcu korytarza. Odwróciła się gwałtownie z szeroko otwartymi oczami.

– To tata, muszę już iść.

Lecz zamiast do drzwi głównych, skierowała się szybko na tyły stajni. Jej suknia zaszeleściła, wzbijając tumany kurzu.

– Poczekaj. – Gil zrobił krok za nią. Dopiero teraz zauważył, że jej ubiór bynajmniej nie nadawał się do stajni. – Co ty tutaj właściwie robisz?

Przystanęła, nieznacznie podniosła bezbronne oczy, a ich spojrzenia spotkały się.

– Wiedziałam, że przyjdziesz najpierw tutaj. I chciałam być pierwszą osobą, która przywita cię w domu. – Drzwi samochodu trzasnęły i Brianna podskoczyła. – Proszę, nie mów tacie, że tu byłam.

Brianna O’Leary wśliznęła się do rodzinnego domu drzwiami od zaplecza i zeszła małym korytarzem do kuchni. Tylko w ten sposób mogła się dostać do tylnych schodów i nie ryzykować natknięcia się na któregokolwiek z rodziców. Oparła się o futrynę, by zorientować się w sytuacji, zamknęła oczy i uspokoiła oddech.

Od tygodni marzyła o dniu powrotu Gila – wyobrażała sobie tę radość, gdy znów będzie mogła go ujrzeć, mieć blisko siebie swojego najlepszego przyjaciela. Jednak rzeczywistość daleka była od jej oczekiwań. Ich związek – niegdyś tak silny i nierozerwalny – teraz wydawał się ulotny niczym popołudniowe słońce prześwitujące przez deski stajni. Gil zachowywał się tak powściągliwie, jakby był skrępowany, a jej bliskość była dla niego kłopotliwa. W jaki sposób mieli powrócić do dawnej relacji, skoro on wznosił wokół siebie niewidzialny mur?

Brianna wyprostowała się w geście mocnego postanowienia. Potrzebowała innego podejścia, aby odzyskać zaufanie Gila i tym samym zapewnić sobie jego pomoc w przekonaniu taty, co do jej przyszłości.

Ale najpierw musi dostać się bezpiecznie do pokoju. Tacie nie spodobałoby się, gdyby dowiedział się, że nagabywała Gila w stajni. Ojciec jasno dał jej do zrozumienia, że nie życzy sobie, by kręciła się wokół stajni, i teraz mogła jeździć na swojej ukochanej Sophie tylko wtedy, kiedy nie mógł jej strofować.

Brianna zerknęła za róg, w głąb kuchni. Pani Harrison wykrzykiwała rozkazy pomywaczkom, które z pośpiechem wykonywały jej polecenia. Z ogromnych garnków stojących na kuchni ze świstem ulatywała para. Kuszący zapach świeżo pieczonego chleba sprawił, że Briannie zaczęło burczeć w brzuchu. Przygotowania do kolacji szły pełną parą, więc liczyła, że uda jej się przemknąć obok kucharki niezauważenie.

Kiedy pani Harrison odwróciła się, aby zamieszać w garnku stojącym na kuchni, Brianna podniosła poły sukni i na palcach ruszyła przez wykafelkowaną podłogę.

– Czy mogę w czymś pomóc, panno Brianno? – Kobieta rzuciła rozbawione spojrzenie sponad swojego ramienia.

Brianna zastygła bez ruchu na środku pomieszczenia, a następnie przybrała niewinny wyraz twarzy.

– Mama zastanawiała się, jak długo jeszcze do kolacji.

Pulchna kucharka starła krople potu z czoła przysłoniętego białym czepkiem i oparła pięści na biodrach.

– Ani na chwilę nie uda się panience mnie oszukać. Była panienka w stajni zobaczyć się z panem Gilbertem i teraz próbuje się przemknąć z powrotem.

– Skąd pani...

– Znam panienkę od dziecka. Nigdy nie umiała panienka nic przede mną ukryć.

Brianna czuła, że jej policzki płoną.

– Musiałam zobaczyć się z Gilem – zanim Colleen dorwie go w swoje szpony – zanim wszyscy zaczną się wokół niego kręcić.

Pani Harrison zachichotała.

– Stęskniłam się za tym chłopakiem prawie tak samo jak ty. – Mrugnęła do niej. – Idź i odśwież się trochę. Kolacja będzie gotowa za dwadzieścia minut.

– Dziękuję. – Brianna odetchnęła z ulgą i wybiegła z kuchni w stronę tylnych schodów.

Kiedy tylko znalazła się bezpiecznie w pokoju, zamknęła drzwi i opadła na przykryte kołdrą łóżko. Żelazna rama skrzypnęła pod jej ciężarem. Sięgnęła pod materac i wyciągnęła swój pamiętnik, aby odczytać słowa, które zapisała tego samego dnia rano.

Cel na lato: Namówić Gila, by pomógł mi przekonać tatę, żeby pozwolił mi jesienią pójść do college’u.

Westchnęła i zatrzasnęła pamiętnik. Niezbyt obiecujący start. Spodziewała się, że jej relacja z Gilem nie będzie już taka sama jak kiedyś. W zasadzie nawet nie chciała, by tak było. Jej głupie, szkolne zadurzenie dawno odeszło w niepamięć, stało się tylko chwilowym kaprysem niedojrzałej piętnastolatki. Teraz w centrum jej uwagi było zdobycie wykształcenia i zwiedzenie kawałka świata poza Irlandzkimi Łąkami. W jej życiu, w najbliższej przyszłości nie było miejsca na romans.

Jedyne, czego chciała od Gila, to pomoc w przekonaniu ojca. Właśnie dlatego jej priorytetem było odnowienie ich przyjaźni.

Przejrzawszy się w lustrze, Brianna skierowała się głównymi schodami do holu. Gdy schodziła, jej ręka przesuwała się lekko po wypolerowanej, mahoniowej poręczy, a ucho wyłapywało dźwięki dobiegające z dołu. Zatrzymała się na chwilę przed wejściem do salonu, rozkoszując się odgłosami chichotu młodszego rodzeństwa i strzępami rozmów docierającymi aż do holu. Oczami wyobraźni widziała ojca zasiadającego, jak zawsze, w swoim fotelu, z nosem w gazecie, matkę przycupniętą na krawędzi kanapy obitej brokatem. Adam stał przy drzwiach balkonowych, zapatrzony w głąb ogrodu, a Colleen siedziała koło mamy, starając się nie reagować na wygłupy dwójki młodszych O’Learych – Connora i Deirdre.

Brianna wzięła głęboki wdech i weszła do eleganckiego salonu. Jej oczy odruchowo przebiegły pomieszczenie w poszukiwaniu Gila. Ignorując zawód serca, kiedy go nie dostrzegła, przybrała swój najlepszy uśmiech i ruszyła do przodu.

Matka zerknęła na nią znad książki.

– Tutaj jesteś, Bree. Myśleliśmy, że zasnęłaś u siebie w pokoju.

– Gil jeszcze nie przyjechał? – zapytała i skierowała się w stronę marmurowego kominka, starając się zachować jak najbardziej swobodny ton.

– Pani Johnston powiedziała, że przyjechał wcześniej, ale oczywiście poszedł najpierw zobaczyć konie. – Mama zaśmiała się i potrząsnęła głową. – Przysięgam, że ten chłopak kocha bardziej zwierzęta niż swoją rodzinę.

– On nie jest naszą rodziną. – W głosie Adama kipiała gorycz.

Brianna zadrżała w duchu. Miała nadzieję, że jej starszy brat do tego czasu przemoże swoją niechęć do Gila, ale najwidoczniej nadal ją w sobie pielęgnował.

Tata złożył gazetę.

– Gilbert dorastał w naszym domu jako jeden z nas. Nie będę tolerował jakiejkolwiek niechęci wobec niego.

– Oczywiście, że nie będziesz. – Adam z gniewną miną odwrócił się do okna.

Parę sekund później odgłos kroków przełamał posępną ciszę. Gil pojawił się w drzwiach salonu, wygładzając rękawy marynarki, którą przywdział najwidoczniej w pośpiechu, zbiegając ze schodów.

Uśmiechnął się szeroko.

– Witajcie, wszyscy.

Brianna stała z boku, kiedy cała rodzina O’Leary przymilała się do niego, radując się z jego powrotu do domu. Mama przytuliła i ucałowała go, by potem wycierać oczy chusteczką. Tata uścisnął mu dłoń i poklepał mocno po plecach, cały rozpromieniony. W tym czasie Deirdre i Connor także głośno domagali się uwagi Gila.

Brianna wciąż stała z tyłu, zadowolona, że może sycić się jego widokiem. Czarne włosy Gila jak dawniej falowały nad czołem, tworząc niesforne loki wbrew wszelkim staraniom doprowadzenia ich do porządku. Oczy, osadzone pod ciemnym łukiem brwi, były nadal tak samo intensywnie niebieskie jak niegdyś, kiedy przeszywały jej serce niczym uderzenie prądem. Jedyną różnicą była szerokość ramion i klatki piersiowej, co dało się wyraźnie zauważyć spod tweedowej marynarki. Podczas swojej nieobecności zmężniał i bardziej przypominał dojrzałego mężczyznę niż chłopca.

Poczuła przyspieszające tętno. Czy on także zauważył podobne zmiany w jej wyglądzie? Czy dostrzegł, że nie jest już chłopczycą, która codziennie biegała za nim dookoła stajni i na wybieg dla koni? Zmarszczyła czoło i odepchnęła od siebie niepotrzebną myśl. Jakież to teraz miało znaczenie, skoro zależało jej tylko na jego przyjaźni?

Gil podszedł do niej. Brianna zamarła. Czy zdradzi fakt, że była w stadninie?

– Bree, dobrze cię znowu widzieć. – Pochylił się, by ucałować jej policzek, tak jakby wcześniej się nie witali.

Mrugnął lekko rozbawiony, co uspokoiło ją i dało pewność, że nie wyjawi jej tajemnicy. Uśmiechnęła się i podjęła grę.

– Ciebie też.

Gil skierował wzrok na prawo i uśmiech zamarł na jego ustach.

– Witaj, Adamie.

Adam z wyraźną niechęcią podszedł, aby podać Gilowi rękę na powitanie, a następnie szybko się wycofał.

Brianna zesztywniała, kiedy pośród szelestu jedwabnych sukni Colleen zbliżyła się rozkołysanym krokiem, przyciągając uwagę wszystkich. Cudownie kasztanowe włosy podkreślały nieskazitelną skórę jej starszej siostry oraz jej żywe niebiesko-fioletowe oczy. Przy niej, piegowata twarz Brianny, nijakie złotorude włosy i chuda sylwetka zawsze czyniły ją niezauważalną.

Colleen powitała Gila długim uściskiem.

– Witaj w domu, Gilbercie – powiedziała miękkim głosem, przyciskając swój policzek do jego twarzy.

Gwałtowne uderzenie zazdrości wdarło się do serca Brianny. Colleen ubrana była w wydekoltowaną suknię, która podkreślała jej walory. Czyż nie wystarczało jej, że połowa kawalerów z hrabstwa zabiegała o jej względy? Czy musiała kokietować także Gila?

Kiedy cała rodzina przechodziła przez hol do jadalni, Brianna zacisnęła mocno pięści, zdecydowana poskromić swoje emocje. Jednak mimo wszystko dławił ją niewypowiedziany strach. Martwiła się, że kiedy Gil powróci, zakocha się w Colleen i całkowicie zapomni o jej istnieniu. Gil był jej przyjacielem. Łączyła ich więź, która wykluczała wszystkich innych, nawet jej rodzoną siostrę. W skrytości serca Brianna cieszyła się świadomością, że Gil nigdy nie wykazywał żadnego zainteresowania Colleen. Czy jednak nie zmieni się to teraz, gdy rozkwitła jako tak zmysłowa kobieta?

Moja zazdrość – tłumaczyła sobie Brianna – nie ma nic wspólnego z zawłaszczeniem Gila. Chciała tylko jego dobra. Fakt, że Colleen może owinąć sobie wokół palca każdego mężczyznę, szybciej niż pająk łapie muchę, sprawiał, że Brianna czuła się coraz bardziej niespokojna. Będzie musiała zrobić coś, zanim Gil stanie się kolejną, Bogu ducha winną ofiarą niecnego planu jej siostry.

– Gilbercie, mój chłopcze, dobrze, że jesteś znów w domu. – Ojciec pomógł zająć mamie miejsce, a następnie gestem ręki wskazał Gilowi krzesło obok swojego, u szczytu stołu.

Gil uśmiechnął się.

– Dobrze być z powrotem, sir. Nie mogę się doczekać chwili, kiedy będę mógł zacząć pracę z końmi.

Ojciec zmarszczył brwi.

– Miałem nadzieję, że zaczniesz najpierw od ksiąg rachunkowych. Chętnie zobaczę, jak w praktyce sprawdza się twój dyplom z przedsiębiorczości.

Linie wokół ust Gila lekko się ściągnęły. Mama cmoknęła.

– Jamesie, pozwól chłopcu na parę dni odpoczynku, zanim zasypiesz go pracą w papierach. – Jej delikatne upomnienie sprawiło, że twarz taty oblała się rumieńcem. – Z pewnością Gil marzy o tym, by solidnie potrenować z Monarchą. Poza tym zasługuje na trochę wolnego czasu. Pracował każdego lata i nigdy nie miał żadnych wakacji. – Mama szybkim ruchem nadgarstka rozwinęła serwetkę i rozłożyła ją na kolanach.

Gil rzucił jej pełne wdzięczności spojrzenie.

– Przyda mi się parę dni wytchnienia.

Jego spojrzenie przesunęło się przez całą długość stołu i spotkało się ze wzrokiem Brianny. Te żywe niebieskie oczy, za którymi od dawna tęskniła, wydawały się ją przenikać. Dawniej Gil mógł przekazać jej każdą myśl, każde uczucie, nie wypowiadając nawet najdrobniejszego słowa.

Drzwi od pomieszczenia służby otworzyły się, przerywając ich szczególne połączenie, i podkuchenne wniosły przykryte półmiski, umieszczając je z rozmachem na kredensie.

– Dziś twoje ulubione danie, Gil – głośno wyszeptała Deirdre ponad stołem. – Mama powiedziała, że jutro będzie moje ulubione. – Policzki siedmiolatki pałały niewinnością oraz zdrowiem od zabaw na świeżym powietrzu.

– Dziękuję ci, Dee-Dee. Muszę przyznać, że od tygodni marzyłem o pieczonej wieprzowinie pani Harrison. Ślinka mi ciekła na samą myśl o tym daniu. – Gil puścił dziewczynce oko, co sprawiło, że zachichotała.

– A na deser będzie ciasto czekoladowe.

– O ile zjesz całą porcję kolacji, młoda damo. – Mama próbowała zachować surowość, która jednak bardzo szybko zmieniła się w lekki uśmiech. – To dotyczy także ciebie, Connorze O’Leary. Żadnych resztek groszku zachowanego w kieszeniach na później.

Jedenastoletni Connor posłał matce szelmowski uśmiech.

– Dla ciasta czekoladowego mogę zjeść nawet dodatkową porcję groszku.

Pogaduszki trwały w najlepsze, podczas gdy rodzina zajadała się przepysznym posiłkiem przygotowanym przez panią Harrison specjalnie dla Gila. Kiedy ciasto czekoladowe zostało już pokrojone i podane razem z mlekiem, herbatą i kawą, Brianna poczuła odprężenie.

Jak dotąd sprawy szły dawnym, dobrze znanym torem – tak, jakby Gil nigdy nie wyjeżdżał.

– Zanim zapomnę, mam dla was nowinę. – Matka mieszała herbatę, dzwoniąc srebrną łyżeczką o delikatną porcelanową filiżankę. – Otrzymałam dziś list od mojej kuzynki Beatrice z Irlandii. Pamiętasz ją, Jamesie. To ta, której syn jest w seminarium.

Ojciec wycierał wąsy, delikatnie przykładając lnianą serwetkę do ust.

– Oczywiście. Czy to nie ten, który studiuje w Bostonie?

– Tak. Wkrótce przyjeżdża, na Long Island w ramach praktyki. Będzie pracował przy kościele Świętej Rity.

– Popatrz, popatrz. Jaki ten świat mały. Musimy go zaprosić na obiad.

Mama odłożyła łyżeczkę i odkaszlnęła.

– W zasadzie, to właśnie dlatego Beatrice do mnie napisała. Zastanawiała się, czy nie moglibyśmy go przyjąć na jakiś czas. Na plebanii jest remont i nie ma dla niego miejsca.

Tata ściągnął brwi.

– Sam nie wiem, Kathleen. Nie jestem pewien, czy będę się dobrze czuł z księdzem pod jednym dachem. Szczególnie w niedzielne poranki.

Brianna spięła się, wyczuwając niezadowolony ton ojca.

– On jeszcze nie jest księdzem. Moglibyśmy umieścić go na drugim piętrze, tak żeby Gil nie czuł się osamotniony.

Zapanowała cisza przerywana stukaniem widelczyków o talerze, gdy Connor i Deirdre pałaszowali ostatnie okruchy ciasta.

– Jamesie, on należy do naszej rodziny. A poza tym, mamy mnóstwo miejsca. – W głosie mamy coraz wyraźniej dawało się wyczuć prośbę.

Brianna ukryła uśmiech pod serwetką, wiedząc, że ojciec nigdy nie potrafi odmówić matce, kiedy prosi go o coś tym tonem.

– Jednak to bardzo daleka rodzina. Czy Beatrice nie jest twoją kuzynką trzeciego stopnia... albo jakoś tak?

– Rodzina to rodzina.

Posłał jej spojrzenie, które zmroziłoby krew w żyłach większości jego współpracowników, ale mama tylko uśmiechnęła się łagodnie i czekała. W końcu tata potrząsnął głową w geście kapitulacji.

– Dobrze... o ile nie będzie wymagał ode mnie chodzenia w niedzielę do kościoła.

Matka splotła dłonie i rozpromieniła się.

– Doskonale, w takim razie jutro wyślę telegram, żeby ich powiadomić.

Brianna zauważyła, jak teraz z kolei Colleen przewróciła oczami. Jej siostra nie tolerowała niczego związanego z religią. Tylko gniew matki sprawiał, że stosowała się do cotygodniowego chodzenia do kościoła.

Mama oparła się wygodnie na krześle z pluszowym obiciem i raz po raz popijała herbatę, rozkoszując się swoim małym zwycięstwem.

– A więc, Gilbercie, powiedz nam coś o twojej młodej damie. Jak się rozwija wielka miłość?

Brianna wstrzymała oddech. Wiedziała, że Gil spotykał się z jakąś dziewczyną podczas swojego pobytu na Manhattanie, ale spodziewała się, że skoro już dawno nic o niej nie słyszała, to pewnie się rozstali.

Gil odchrząknął.

– Obawiam się, że mój... związek z panną Haskell dobiegł końca.

Filiżanka mamy brzęknęła o spodek.

– Och, Gil. Tak mi przykro. Miałam nadzieję, że w najbliższym czasie będziemy mogli spodziewać się informacji o ślubie. – Gil skupił całą uwagę na talerzu i tylko po jego szyi widać było, że się zaczerwienił. – Jej ojciec to ten profesor, u którego pracowałeś na Uniwersytecie Columbia? Ten, z którym spędzałeś każde wakacje?

Brianna przerwała mieszanie herbaty, słysząc poczucie krzywdy wybrzmiewające w głosie matki. Ileż razy mama pomstowała na człowieka, który zatrudniał Gila jako asystenta i sprawiał, iż ten był zbyt zajęty, żeby wrócić do domu nawet na wakacje? Brianna zgadzała się z nią całym sercem. Poza pierwszymi świętami Bożego Narodzenia po jego wyjeździe nie odwiedził Irlandzkich Łąk ani razu.

Gil ściągnął usta.

– Tak, właśnie ten. Obawiam się, że profesor Haskell żywi do mnie urazę po tym, jak zakończył się mój związek z Laurą. On także miał nadzieję na zaręczyny.

Musiała upłynąć minuta ciszy, zanim wszyscy przetrawili ostatnią wiadomość. Potem ojciec poklepał Gila po ramieniu. Na jego twarzy malowała się ulga.

– Nie martw się, chłopcze. Jest mnóstwo wolnych kobiet w okolicy. W zasadzie, mam nawet na oku jedną dla ciebie.

Napięcie w ramionach Brianny wzmogło się, uwierając nerwy u podstawy jej szyi.

– Ależ, tato, jestem pewna, że Gil nie potrzebuje twojej pomocy w szukaniu żony. – Słowa wyrwały się z jej ust, zanim cała myśl zdążyła uformować się w głowie. Fala gorąca wypłynęła na jej szyję i policzki.

Ojciec spojrzał na nią gniewnie.

– To nie twoje zmartwienie, moja panno. – Odwrócił się do Gila.- Przenieśmy się do gabinetu – powiedział, odsuwając krzesło. – Mamy parę ważnych spraw do omówienia.

Delikatne, porozumiewawcze spojrzenie Gila, które posłał, mijając Briannę, wcale nie złagodziło ukłucia, jakie spowodowały słowa ojca. Tata zawsze ją lekceważył i tak samo teraz – po raz kolejny swoją decyzją zepchnął ją na margines wydarzeń.2

Gil zapadł się w jeden z foteli w gabinecie pana O’Leary’ego. Zapach skóry i tytoniu objął go niczym stary przyjaciel. Poza stadniną, najbardziej tęsknił właśnie za tym pokojem, przesyconym nutą męskości, którą tworzyły: kamienne palenisko, olbrzymie mahoniowe biurko pod oknem i niekończące się rzędy książek. Gil spędził tu wiele czasu na długich rozmowach z panem O’Learym, omawiając wszystko – począwszy od świata wyścigów konnych, a na cenach siana kończąc. Nie mógł się już doczekać, kiedy ponownie zagłębi się w interesy.

Pan O’Leary skończył dokładać do ognia i zajął miejsce w wysokim fotelu naprzeciw Gila. Zgarbił się nieco, gdy oparł się na poduszkach, a jego zwykły hart ducha wydawał się przygasać.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że wróciłeś do domu, synu. Te nowe przepisy antyhazardowe bardzo mnie martwią. Tory wyścigowe są zamykane, tracimy dżokejów. Stadniny koni będą cienko przędły, jeśli nie uda nam się odwrócić tego rozporządzenia. – Podniósł swoją fajkę ze stolika przy fotelu i postukał nią o dłoń. – Mam tylko nadzieję, że nie utoniemy, zanim to wszystko się uspokoi.

Gil zmarszczył brwi.

– Czy Irlandzkie Łąki mają problemy?

– Jeszcze nie. Ale kiedy całkowicie zakażą wyścigów, nie trzeba będzie długo czekać, a pójdziemy z torbami. Zwłaszcza jeśli klienci zaczną wycofywać swoje konie z naszej stadniny.

– Z pewnością nie posuną się aż tak daleko...

– Niektórzy już to zrobili. Zdołałem przekonać większość z nich, żeby jeszcze chwilę poczekali. – Na twarzy starszego mężczyzny wyraźnie odbijał się ciężar paru ostatnich miesięcy. Wokół jego oczu widać było zmarszczki, a blask ognia mienił się w srebrnych pasmach przetykających czarne włosy na jego skroniach. – Jutro pokażę ci nowe konie i będziesz miał dzień dla siebie w stadninie, potem zajmiesz się papierami. Mam nadzieję, że znajdziesz jakieś sposoby, żeby zwiększyć naszą płynność finansową.

Gil stłumił westchnienie. Wiedząc, jak wiele pan O’Leary zapłacił za jego wykształcenie, czuł się zobowiązany odpłacić mu pomocą w księgowości i finansach. Miał tylko nadzieję, że James O’Leary nie oczekiwał, że Gil pozostanie w Irlandzkich Łąkach na zawsze. Bardzo pragnął wyjść do świata, uczynić nazwisko Whelan liczącym się wśród innych. Przynajmniej tyle chciał zrobić dla swojego ojca. Powoli odetchnął. Prędzej czy później, będzie musiał powiedzieć państwu O’Leary, że planuje wyjechać. Jednak to może jeszcze poczekać...

Pan O’Leary zapalił fajkę, zaciągnął się głęboko i wydmuchał aromatyczny kłąb dymu.

– Gilbercie, masz już dwadzieścia jeden lat. Jesteś dorosły i nie potrzebujesz opiekuna. Tak naprawdę nie mam prawa niczego od ciebie żądać, ale potrzebuję twojej przysługi.

Gil poczuł ucisk w żołądku na widok ponurego wyrazu twarzy pana O’Leary’ego.

– Jakiej przysługi?

– Poznałeś kiedyś Arthura Hastingsa, nieprawdaż? Pojawiał się u nas wielokrotnie z różnych okazji.

– Bankier?

– Zgadza się.

– Co z nim?

Pan O’Leary przyglądał się przez chwilę Gilowi.

– Chciałbym, żebyś zaczął spotykać się z jego córką, Aurorą. Twoja bliższa relacja z rodziną Hastingsów mogłaby przechylić szalę na naszą korzyść, kiedy będziemy ubiegać się o pożyczkę.

Gil zacisnął palce wokół podłokietników skórzanego fotela tak, że aż poczuł ból knykci. Po ostatnich przejściach z Laurą Haskell nie miał ochoty zalecać się do jakiejkolwiek kobiety.

Płonące w kominku polana osunęły się z łoskotem.

– Aurora ma prawie tyle samo lat, co ty, i jest nawet całkiem niebrzydka. – Pan O’Leary zaśmiał się krótko. – Z tego, co mi się wydaje, to nawet miała na ciebie oko, zanim wyjechałeś do college’u.

Gil wytężył pamięć, próbując przypomnieć sobie cokolwiek na temat rodziny Hastingsów.

– Nie przypominam sobie, żebym ją kiedykolwiek spotkał.

– Widzisz, a ona ciebie pamięta. Poprosiła ojca, żeby porozmawiał ze mną, czy nie byłoby jakiejś okazji, abyście się mogli znowu spotkać.

Gil poluzował krawat, próbując zaczerpnąć powietrza.

– Z całym szacunkiem, proszę pana, ale dopiero co zerwałem bliższą znajomość. Nie jestem gotów, żeby od nowa do kogoś się zalecać.

– Czy nie sądzisz, że już najwyższy czas, żebyśmy przeszli na „ty”, synu? Rozumiem twoją niechęć do wejścia w kolejny związek. Ale możesz przynajmniej spotkać się z tą dziewczyną i zobaczyć, co o tym myśleć. Zaprosimy jej rodzinę na twoją powitalną kolację, którą planujemy na przyszły tydzień.

– Panie O... Jamesie... wiesz dobrze, że zrobiłbym wszystko, co w mojej mocy, żeby pomóc, ale...

– Wiem, synu. Dlatego właśnie liczę na twoją pomoc w ocaleniu Irlandzkich Łąk przed ruiną.

Następnego dnia Brianna wstała z samego rana, szczęśliwa, że czeka ją dzień wolny od obowiązków szkolnych. W perspektywie zaledwie paru tygodni, dzielących ją od ukończenia szkoły, odbierała naukę jako coraz większe wyzwanie. Chciała uzyskać jak najlepsze oceny, aby zwiększyć swoje szanse na dostanie się do college’u. Tak bardzo zazdrościła Gilowi, że mógł kontynuować edukację, doświadczyć życia w wielkim mieście. Gdyby tylko zdołał przekonać ojca, żeby mogła pójść w jego ślady najbliższej jesieni...

Firanka lekko falowała, poruszana porannym powiewem wpadającym przez otwarte okno, kiedy Brianna, rozczesując splątane włosy, przypominała sobie, jak swobodnie przez lata rozkwitała jej przyjaźń z Gilem. Jako dzieci oboje spędzali każdą wolną chwilę w stajniach, pośród koni. To on w tajemnicy nauczył ją jeździć na oklep, bo sama się bała. Zawsze traktował ją jak równą sobie, nie jak dziewczynkę.

Odłożyła szczotkę do włosów i stanęła przed szafą, muskając lekko palcami wyszukany strój jeździecki, który kazał jej nosić ojciec. Piękny, z pewnością, ale okropnie niewygodny. Zamiast tego, założyła swoje robocze ubranie, uśmiechając się na widok brązowej wełnianej spódnicy, którą jej matka przerobiła w damską wersję spodni jeździeckich. W przeciwieństwie do taty, mama nie widziała nic złego w tym, że Brianna kochała konie, więc doszyła nogawki do jednej z jej starych spódnic.

Zbyt przejęta, żeby zjeść śniadanie, Brianna pognała na zewnątrz. Jej serce biło szybciej niż tętent koni wyścigowych na torze treningowym. Kopyta uderzały o miękką ziemię, gdy pojedynczy jeźdźcy zmuszali swoje wierzchowce do zwiększenia tempa na ostatniej prostej. Brianna popędziła w kierunku białego ogrodzenia i wskoczyła na pierwszy szczebel, podekscytowana potęgą przemykających obok niej wspaniałych zwierząt. Uśmiechnęła się, kiedy ujrzała Gila pochylającego się nad szyją Monarchy. Jaki piękny widok stanowili razem – białe rękawy koszuli powiewające na wietrze, czapka wciśnięta głęboko na głowę i te zarysowane mięśnie Monarchy w idealnym ruchu. Harmonijne połączenie siły i umiejętności.

Kiedy Monarcha przekroczył metę, wyprzedzając o całą długość pozostałe konie, Gil wzniósł głośny okrzyk. Stojąc w strzemionach, zdjął czapkę i machał nią w powietrzu.

– Świetny czas, Gil – wykrzyknął tubalnym głosem Sam, podnosząc stoper.

Brianna przeskoczyła przez ogrodzenie i pobiegła w kierunku miejsca, w którym Gil z Monarchą schodził z toru. Dogoniła go, kiedy był już blisko wejścia do stajni.

– Dzień dobry. – Miała nadzieję, że w jej głosie nie słychać zadyszki.

Uśmiech zadowolenia rozjaśnił jego twarz.

– Dzień dobry. Nie spodziewałem się, że wstaniesz tak wcześnie.

– Nie mogłam się doczekać, kiedy wezmę Sophie na spacer. Minęły wieki, odkąd ostatni raz jeździłam konno.

Jednym ruchem otworzył drzwi i wskazał jej, by szła przed nim.

– Już nie jeździsz codziennie?

Zaprzeczyła ruchem głowy.

– Nie zawsze mogę ze względu na szkołę i... zobowiązania towarzyskie. – I ciągłą dezaprobatę taty.

Gil skręcił w głąb głównego korytarza.

– Jakiego rodzaju zobowiązania towarzyskie?

– Och, znasz tatę. – Udało jej się zachować zwykły ton głosu, jednocześnie gładząc lśniącą sierść Monarchy. – Zawsze są jakieś przyjęcia albo kolacja biznesowa, w której wszyscy musimy brać udział.

Gil zmarszczył brwi, otwierając boks Monarchy.

– Dlaczego miałoby to dotyczyć także ciebie?

Brianna zagryzła wargę i wzruszyła ramionami.

– Wydaje się, że tata koniecznie chce znaleźć mi odpowiedniego męża. – Zachmurzyła się na samą myśl o przyszłości, której nie chciała. Dlaczego tata nie mógł zrozumieć, że nie dla każdej kobiety małżeństwo jest jedynym pragnieniem? Nie była jeszcze gotowa, by rozmawiać o tym z Gilem. Nie, zanim nie upewni się, że poprze on jej decyzję dotyczącą dalszej edukacji.

Schyliła się pod łbem Monarchy i prześliznęła w głąb korytarza, w kierunku boksu Sophie. Izabelowata klacz zarżała na powitanie, a jej biała grzywa zafalowała, gdy zarzuciła łbem.

– Jak się miewa moja piękna dziewczynka? – zagadnęła Brianna, całując ją w chrapy. – Gotowa na przejażdżkę?

Klacz prychnęła z entuzjazmem. Brianna zaśmiała się i przeszła do siodlarni zabrać swój sprzęt jeździecki. Przebiegła wzrokiem po pomieszczeniu, ale jej starego skórzanego siodła nie było tam, gdzie zwykle. Zamiast tego, znalazła je zawieszone na haku, wysoko na ścianie. Zmarszczyła czoło. Nowy stajenny najprawdopodobniej nie zdawał sobie sprawy, że potrzebuje mieć siodło niżej. Burknęła pod nosem, przysunęła drewniany taboret i wspięła się, stając na palcach, aby dosięgnąć do swojego ekwipunku.

– Dlaczego twojemu ojcu tak bardzo zależy, żeby wydać cię za mąż?

Brianna gwałtownie odwróciła głowę. Gil wyłonił się u wejścia do małego pomieszczenia, a na jego twarzy malował się grymas niezadowolenia. Zachwiała się, o mały włos nie upuszczając siodła. Gil szybko podszedł, by ją asekurować, łapiąc za ramię. Bez słowa wziął od niej ciężar i położył na ziemi, a następnie podał jej dłoń. Zeskoczyła ze stołka, lądując bardzo blisko niego. Jego męski zapach – mieszanka potu, konia i mydła sandałowego – sprawił, że jej zmysły zawirowały. Wpatrywała się w guziki jego koszuli, nie ważąc się podnieść wzroku. Gdyby ich oczy się spotkały – zatonęłaby w tej krystalicznie czystej, niebieskiej głębi, a jej niestosowne uczucie mogłoby zapłonąć na nowo.

– Twój ojciec szuka męża także dla Colleen czy tylko dla ciebie?

Udała, że strąca źdźbło słomy z ubrania, licząc, że uspokoi nieregularne bicie serca.

– Wokół Colleen zawsze kręci się mnóstwo mężczyzn. Nie potrzebuje pomocy taty. – Mimowolnie okazała gorycz, której nie potrafiła w sobie zwyciężyć.

Gil palcem podniósł jej podbródek.

– Coś mi się wydaje, że powinnaś wprowadzić mnie we wszystko, co się tutaj dzieje.

Jej spojrzenie błądziło pomiędzy drobnym zarostem pokrywającym jego brodę a dołeczkiem w policzku. Kiedy wreszcie ich oczy się spotkały, niebieska głębia, skupiona wyłącznie na jej twarzy, wymazała z jej głowy wszelkie racjonalne myśli.

– Już po pierwszym dniu widzę, że nic się nie zmieniło między tobą a siostrą. I nadal istnieje ogromne spięcie pomiędzy Adamem i twoim ojcem.

Chciała coś powiedzieć, cokolwiek, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Wszystko, na co było ją stać, to wpatrywanie się w jego urodziwą twarz i kuszące usta, tak blisko jej.

Wzrok Gila zatrzymał się na jej wargach. Z trudem przełknęła ślinę. Serce dudniło jej w piersi. Nagle, jego oczy rozszerzyły się i opuścił ręce. Cofnął się gwałtownie, przewracając przy tym stojące obok wiadro. Zwielokrotniony echem brzęk wypełnił siodlarnię.

– Lepiej pójdę zajrzeć do Monarchy. – Wyglądał jak wystraszony koń.

Podwójna fala, rozczarowania i ulgi przetoczyła się przez wnętrze Brianny, kiedy Gil wybiegł z pomieszczenia. Schyliła się po siodło i chwyciła je niepewnie.

Wyglądało na to, że ich dobre relacje okazały się dużo bardziej skomplikowane, niż mogła to przewidzieć.

Powrót był wielką pomyłką.

Gil szczotkował zad Monarchy trochę mocniej, niż było potrzeba. Liczył, że kiedy wróci, Brianna będzie zaręczona, z perspektywą ślubu w najbliższej przyszłości, bezpiecznie powierzona komuś innemu, tak że wszelkie nieodpowiednie uczucia, które do niej żywił, zostaną całkowicie pogrzebane.

Tymczasem, one znowu doszły do głosu i okazały się jeszcze silniejsze niż kiedyś.

Nic dziwnego, że Laura zerwała ich związek. Chociaż Gil starał się, żeby wszystko było dobrze między nimi, ona uważała, że jego serce należy do innej kobiety. W głębi duszy wiedział, że w jej oskarżeniach tkwiło ziarno prawdy.

Gil odwiesił szczotkę na hak, otarł pot z czoła i wyszedł, pozostawiając Monarchę spokojnie przeżuwającego siano. Pchany niewidzialną siłą, skierował się w stronę ogrodzenia otaczającego tor wyścigowy. Nieliczni trenerzy nadal pracowali z końmi, ale jego uwagę przyciągnął jeden rudo-brązowy rozmazany kształt. Brianna galopowała na Sophie wokół błotnistego toru, a grudki ziemi pryskały spod końskich kopyt. Długi warkocz Bree powiewał w górę i w dół, w rytm ruchu konia, a jej spódnica trzepotała, obijając się o wysokie trzewiki. Zacięty wyraz twarzy dziewczyny wywołał uśmiech na twarzy Gila. Choć często była nieśmiała w stosunku do rodziny, jej niezależna natura stawała się doskonale widoczna podczas jazdy konnej. Gdyby tylko umiała wyrazić tę śmiałość w relacji z ojcem...

Myśli Gila skierowały się ku prośbie Jamesa dotyczącej Aurory Hastings i skrzywił się na samo wspomnienie. Być może powinien skorzystać z dobrej rady, którą chętnie podsunąłby Briannie, i postawić się mężczyźnie, który oczekiwał, że jego żądania będą bezdyskusyjnie wypełniane.

Ale jak miałby odmówić swojemu mentorowi tej jednej przysługi, kiedy zawdzięczał państwu O’Leary tak wiele? Przyjęli go do rodziny, dali miłość, schronienie, szkołę, a nawet wysłali go do college’u. Czyż nie powinien ofiarować im wszystkiego, co tylko mógł?

Z pewnością dłużny był im więcej niż niestosowne uczucia wobec ich córki. Musiał usunąć Briannę O’Leary ze swoich myśli i ze swojego serca, raz na zawsze.

Gil oddalił się od toru i poszedł porozmawiać z Samem. Był ciekaw nowinek na temat koni – chciał usłyszeć, które z nich były najlepiej notowane podczas tego sezonu w stanach, w których wyścigi nie zostały zakazane, oraz zobaczyć, które z klaczy miały się oźrebić w najbliższych tygodniach.

Dwie godziny później Gil czuł się tak, jakby nigdy nie opuszczał Long Island. Prawdziwa radość płynąca z przebywania pośród zwierząt i ze wspólnej pracy z Samem Turnbullem pod czystym wiosennym niebem, dały mu poczucie wolności, której tak rzadko doświadczał. Zatrzymał się na chwilę, żeby popatrzeć na zielone pastwiska i na nowo wypełniło go przekonanie o celu. Pewnego dnia sprawi, że nazwisko Whelan stanie się znane w tym wielkim hrabstwie i spełni marzenia zmarłego ojca. Prześladujące go poczucie winy mocno ścisnęło mu żołądek. To przez niego John Whelan zmarł, nim ziściło się jego marzenie. Nawet gdyby ceną było ostatnie tchnienie i ostatni cent, Gil osiągnie to właśnie dla niego.

– Gotowy, by coś przegryźć?

Głos Bree sprowadził go na ziemię. Stała obok niego, uśmiechnięta, z wielkim koszem piknikowym przewieszonym przez ramię. Na samo wspomnienie o jedzeniu zaburczało mu w brzuchu.

– Mógłbym coś zjeść. Co masz na myśli?

– Piknik. Będziemy mogli nadrobić zaległości, tak jak wcześniej wspominałeś. – Lekkie drżenie w jej głosie zdradziło niepewność. – Pomyślałam, że moglibyśmy usiąść pod wierzbą nad jeziorem. Teraz już powinien być tam cień.

Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mu, że nie powinien z nią przebywać sam na sam, ale spotkawszy się z jej niewinnym spojrzeniem, nie potrafił odmówić.

– Daj mi chwilę, żebym się umył i spotkamy się na miejscu.

Zanim pozbył się kurzu z dłoni oraz twarzy i dotarł przez pastwisko do małego jeziorka, w którym uwielbiali pływać jako dzieci, Brianna zdążyła rozłożyć pod drzewem czerwony kraciasty koc i poukładać na nim zawartość koszyka.

– Toż to prawdziwa uczta! Jak przekupiłaś panią Harrison, żeby to wszystko przygotowała?

– Nie musiałam. – Zachichotała. – Dla ciebie najchętniej sama by przyszła i podała wszystko osobiście.

Usiadł na drugim końcu koca, starając się zachować jak największą odległość od dziewczyny. Lekki wiatr znad wody poruszył kosmyki jej włosów upiętych na głowie. Zdjęła ściereczkę, w którą owinięte były kanapki, i podała mu jedną.

– Jak to jest być znów w domu? – zapytała.

Ugryzł duży kęs kanapki z pieczoną wołowiną oraz serem i starannie przeżuwał.

– Jednocześnie znajomo i dziwnie.

– Wiem, co masz na myśli. To tak, jakby czas zatrzymał się wokół nas, ale my wyrośliśmy.

– Dokładnie.

Sięgnął po słoik i odkręcił wieczko. Intensywny, cytrusowy zapach lemoniady sprawił, że jego oczy zaszły łzami. Brianna podała mu dwa kubki, a on wypełnił oba jasnym płynem. Jej ręce lekko drżały, gdy odbierała od niego naczynie. Czy sytuacja ponownego przebywania razem, była dla niej tak obca, że aż ją peszyła? Czy w jej głowie działo się coś jeszcze?

– A tak naprawdę, to co u ciebie, Bree?

Zamrugała oczami, jakby to pytanie ją zaskoczyło.

– Dobrze.

To ciekawe, nie wyglądała jakby czuła się dobrze. Ta jego zawsze odprężona Bree wydawała się bardzo spięta, niczym klacz osaczona przez ogiera.

– Co porabiasz, kiedy odpoczywasz od nauki?

Odłożyła na serwetkę na wpół zjedzoną kanapkę i wzruszyła ramionami.

– Podczas weekendu spędzam czas wśród koni, o ile nie zajmujemy się przedsiębiorstwem.

Zmarszczył brwi.

– A co z przyjaciółmi? – zawahał się na chwilę, zanim przez gardło przeszły mu kolejne słowa: – lub adoratorami?

Uciekła spojrzeniem.

– Nie ma żadnych adoratorów, choć jestem przekonana, że tata już ma na to lekarstwo... Często widuję się z Rebeccą Nolan... Także kościół zajmuje mi trochę czasu...

W jej głosie wybrzmiewała tęsknota, która współgrała ze smutkiem czającym się w jej wielkich oczach.

– Dlaczego zatem wydajesz się nieszczęśliwa? To przez ojca?

Nie odpowiedziała, jedynie bawiła się frędzlami koca.

– Bree, kiedyś mi się zwierzałaś i nadal możesz to czynić, wiesz o tym.

Kiedy wreszcie popatrzyła na niego, burzliwe uczucia sprawiły, że jej zielone oczy były niespokojne jak trawa falująca łagodnie wokół nich.

– Tata dba wyłącznie o pieniądze. Oczekuje, że gdy skończę szkołę, wyjdę dobrze za mąż i będzie mógł być ze mnie dumny. Ale ja nie chcę wychodzić za mąż. Przynajmniej jeszcze nie teraz.

Gil powstrzymał ochotę, by wygładzić jej zmarszczone brwi. Zamiast tego zerwał źdźbło trawy i zaczął je skubać.

– A co chciałabyś robić?

Jej twarz natychmiast rozjaśniła się entuzjazmem.

– Chciałabym wyjechać do Nowego Jorku i studiować, tak jak ty. Dowiadywałam się na temat Barnard Hall, college’u dla kobiet przy Uniwersytecie Columbia. Wygląda to wspaniale.

Gil uśmiechnął się, choć na ustach miał cierpki smak lemoniady. Brianna chciała wyjechać właśnie wtedy, kiedy on wrócił. Choć, może to byłoby najlepsze rozwiązanie. Gdyby opuściła Irlandzkie Łąki, nie musiałby każdego dnia walczyć z pokusą przebywania blisko niej. Mógłby wypełnić swoje zadanie, a gdy nadejdzie czas, wyjechać bez żalu.

Westchnęła.

– Niestety, tata uważa, że edukacja kobiety to strata czasu i pieniędzy. Według niego jedyne, czego potrzebuje kobieta, to wyjść za mąż i założyć rodzinę.

Gil oparł się na łokciu.

– Powinnaś słuchać głosu swojego serca, Bree. Nie poślubiaj kogoś tylko po to, aby przypodobać się ojcu. Niezależnie, jak bardzo chciałabyś otrzymać jego akceptację.

Opuściła głowę.

– Chciałabym móc nie dbać o to, co on myśli.

Gil nieomal roześmiał się na głos. Zabieganie o dobrą opinię Jamesa O’Leary’ego wydawało się wspólnym losem wszystkich mieszkańców Irlandzkich Łąk – łącznie z nim samym.

Przez chwilę przyglądała mu się uważniej, jakby chciała powiedzieć coś ważnego. Jednak, zamiast tego odwróciła wzrok i strzepnęła okruszki ze spódnicy.

– Dość już moich problemów. A jakie są twoje plany, skoro wróciłeś tutaj?

Przez jakiś czas zastanawiał się, czy zwierzyć się jej z problemu z Aurorą Hastings, ale stwierdził, że musi to jeszcze przemyśleć. Powinien podjąć tę decyzję samodzielnie.

– Zapewne przejmę kwestie księgowości w firmie twojego ojca. Przynajmniej na jakiś czas. Wciąż mam nadzieję, że będę mógł pracować z końmi, tak jak przed wyjazdem.

– Na pewno będziesz mógł. Przecież byłbyś bardzo nieszczęśliwy, gdybyś całymi dniami siedział przykuty do biurka.

Zaskoczyła go jej pewność, tak samo jak to, że od razu odgadła jego niechęć do pracy biurowej. Zgodził się studiować przedsiębiorczość tylko po to, by otrzymać solidny fundament pod przyszłą własną działalność w zakresie hodowli koni. To tutaj nauczył się, że aby biznes rozkwitał nie wystarczy wrodzona umiejętność radzenia sobie ze zwierzętami.

– Chyba nie planujesz zostać tu na zawsze, nieprawdaż? – Bree rzuciła mu długie spojrzenie spod swoich złotych rzęs. Nie do końca potrafił określić, co w nim dostrzegł. Nadzieję, strach, tęsknotę?

Potrząsnął głową.

– Nie. Nadal chciałbym mieć swoją posiadłość i stworzyć własną farmę. Może gdzieś na północy. Na tyle daleko, żeby nie stanowić konkurencji dla twojego ojca.

Milczała przez jakiś czas, błądząc wzrokiem ponad jeziorem. Nie licząc delikatnych zmarszczek na wodzie, panował tam całkowity bezruch. Wreszcie zwróciła się w stronę Gila i patrząc smutnymi oczyma, wyszeptała:

– Mama nie będzie zadowolona, jeśli wyjedziesz tak daleko.

Jego serce głucho waliło w piersi.

– A ty, Bree, co o tym myślisz?

Spuściła wzrok na koc, a jej policzki spowił rumieniec. Nie odpowiadała. Pomiędzy nimi zapadła pełna napięcia cisza.

W końcu podniosła głowę, by ponownie zawiesić wzrok na wodzie. Jej usta drżały.

– Pamiętasz to lato, kiedy nadepnąłeś na gniazdo os? Nigdy nie widziałam, aby ktoś biegł równie szybko. Wskoczyłeś do wody tak, jakby goniło cię stado wilków. – Jej delikatny śmiech unosił się w powietrzu.

Roześmiał się.

– Trzeba było dobrych paru dni, aby zeszła opuchlizna po tych wszystkich użądleniach. Miałem szczęście, że była przy mnie śliczna pielęgniarka doglądająca moich ran.

Lekko zmarszczyła nos.

– Nie byłam śliczna. Raczej nieatrakcyjna i niezgrabna.

Z irytacją wyciągnął się na kocu. Położył swoją dłoń na jej dłoni.

– Nigdy nie byłaś nieatrakcyjna, Bree. Nie dla mnie. A teraz wyrosłaś na piękną kobietę.

Oczy Brianny zrobiły się jeszcze większe, a usta rozchyliły się. Światło słoneczne tańczyło w jej włosach, rozświetlając je złocistymi odblaskami. Żółte plamki na jej tęczówkach uwodziły go, a pragnienie, by ją pocałować, paliło jak słońce grzejące jego głowę.

To była jednak granica, której nie chciał przekraczać. Nigdy. Ponieważ wiedział, że kiedy to zrobi, nie będzie już powrotu.

Wykrzesał z siebie resztkę silnej woli, odsunął się od dziewczyny i wstał szybko.

– Chodźmy, Bree. Powinniśmy wracać. Konie czekają.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: