Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jak Cię zabić, kochanie? - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
2 czerwca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Jak Cię zabić, kochanie? - ebook

Kryminalna komedia omyłek, w której każdy może okazać się i mordercą, i ofiarą. A stawką w grze są miliony dolarów!

Trzydziestoletnia Kasia może odziedziczyć ogromny majątek. Jest tylko jeden warunek - musi wysłać na tamten świat swojego męża. Nie chcąc, aby szansa na zdobycie fortuny przeleciała jej koło nosa, zabiera się za opracowanie, a potem realizację morderczych planów. Nic jednak nie idzie tak, jak sobie wymyśliła, a w dodatku z myśliwego sama szybko staje się tropioną zwierzyną.

Od wydawcy:

„Książę komedii kryminalnej wraca w wielkim stylu!”
Paweł Płaczek, „Flesz”

„Nie potrzebujesz nic więcej do szczęścia – nawet randki z Ryanem Goslingiem”.
Monika Finotello, „Cosmopolitan”

„Trup, który nie chce być trupem, zakonnice, które wcale nie są takie święte, i lekarka, która ożywia zamiast leczyć. To oszałamiająca mieszanka dla każdego z poczuciem humoru.Polecam!”
Magdalena Witkiewicz

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8075-128-6
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

POSTACIE

Kasia Donek – spadkobierczyni bajecznego spadku, której wydawało się, że wysłanie jej męża na tamten świat będzie banalnie łatwym zadaniem, ale szybko okazało się, że nie do końca miała rację

Darek Donek – mąż Kasi, ofiara własnych popędów oraz niecnych zakusów swojej żony

Danusia Janicka – lekarka, najbliższa przyjaciółka Kasi, mimowolnie wciągnięta w jej mordercze plany

Adam Kowalski – ksiądz prowadzący podupadłą polską parafię w Los Angeles i mający nadzieję, że uratuje ją nieswoimi pieniędzmi

Patrick Harris – siostrzeniec księdza, zmuszony wbrew własnej woli do odwiedzenia kraju swoich przodków

siostra Mary, siostra Alma – wyjątkowo specyficzne zakonnice z parafii księdza Adama

Jacek Pawulski – fantazyjnie uczesany, a właściwie nieuczesany, młodzieniec, który dla swojej ukochanej gotowy był na wszystko, łącznie ze złamaniem prawa

Agnieszka Ross – obiekt westchnień Jacka, niezłe ziółko

Tygrys Złocisty – szef półświatka, uroczy człowiek, acz tylko w chwilach, kiedy akurat nikogo nie morduje, porywa albo nie wymusza haraczu

Kazik – nieco ciapowaty podwładny Tygrysa

Diana Wasilak – sekretarka Darka, mająca nadzieję, że go uwiedzie i tym samym stanie się miliarderką

Basieńka – mama Kasi, mistrzyni domowych przetworów, kobieta – swoim zdaniem – po dwudziestu dwóch ciężkich zawałach

Sprzedawca – człowiek zaopatrzony w podobną ilość broni co amerykańska i rosyjska armia razem wzięte

Mark Redford, George Nowaczek – właściciele kancelarii prawnej, przechowującej dość oryginalny testament

pani Klementyna – bogaczka, której ostatnia wola skomplikowała życie kilkunastu osobomROZDZIAŁ I

Pewnego chmurnego i deszczowego wieczoru Kasia Donek postanowiła zabić swojego męża. Na pomysł ów wpadła w czasie przygotowywania kotletów schabowych, złapawszy się nieco wcześniej na myśli, że zamiast do mięsa chętnie użyłaby dzierżonego w dłoni tłuczka do zadania kilku mocniejszych ciosów w potylicę swojego małżonka. Wyobraźnia z miejsca podsunęła jej usłużnie wizję nieco zmasakrowanych zwłok jej, jeszcze do niedawna ukochanego, mężczyzny, rozłożonych malowniczo w kuchni, bo takie miejsce mordu logicznie pasowało do narzędzia zbrodni. Nieco przerażona tym obrazem, Kasia najpierw trzeźwo pomyślała, że chyba musi przestać oglądać serial „Gra o tron”, w którego każdym odcinku bohaterowie ginęli śmiercią gwałtowną i krwawą w ilościach hurtowych, bo najwyraźniej szkodzi jej on na głowę, a następnie doszła do wniosku, że oto przez przypadek wpadła na epokowy pomysł.

Swojego męża Kasia nienawidziła bowiem z całego serca od jakiegoś czasu. I miała ku temu liczne powody. Przede wszystkim zaraz po ślubie z czarującego gentlemana, gotowego uchylić jej nieba, sypać kwiatki do stóp i nosić na rękach, zamienił się w tyrana. Nie dość, że stanowczo kazał jej porzucić pracę, którą Kasia w sumie lubiła, to jeszcze zaczął oczekiwać, że jego małżonka zmieni się w jakąś dziwaczną hybrydę gejszy i Perfekcyjnej Pani Domu. O ile jeszcze ten pierwszy wymóg dało się jako tako znieść, to od drugiego Kasi cierpła skóra. Nigdy bowiem nie miała specjalnego talentu ani nabożeństwa do prac domowych. No dobrze, ugotować jeszcze coś mogła, bo zabawa w Nigellę Lawson sprawiała jej nawet trochę przyjemności. Ale przecież tylko od czasu do czasu, a nie codziennie! Tymczasem bezduszny potwór u jej boku oczekiwał, że dzień w dzień, świątek, piątek i niedzielę, będzie miał w łóżku perfekcyjną kochankę, gotową na wszelkie erotyczne ekscesy, a w domu – wszystko uprane i posprzątane. Mało tego! Zostanie też, rzecz zrozumiała, uraczony daniami godnymi co najmniej trzech gwiazdek Michelina. Dwie gwiazdki absolutnie nie wchodziły w rachubę i takie kalające jego podniebienie potrawy z miejsca czekała krytyka w stylu tej, jaką amerykański furiat Gordon Ramsey uprawia w swojej „Piekielnej kuchni”. Kiedy doszło do tego, że przygotowywany przez Kasię w pocie czoła przez pół dnia boeuf bourguignon został przez jej męża określony mianem „przesmażonych krowich placków, które wpadły do błota” i dla dobitnego podkreślenia owej opinii pyrgnięty do kosza na śmieci, Kasia wreszcie się zbuntowała. Następnego dnia zaczęła po kryjomu zamawiać dania u swojej przyjaciółki, przygotowującej prywatnie catering dla pracowników jednego z banków. Pracownicy, podobnie jak mąż Kasi, mieli nie po kolei w głowach i wymagania godne członków angielskiej rodziny królewskiej, więc żeby sprostać ich oczekiwaniom przyjaciółka przygotowywała menu godne złotych medali na konkursach kulinarnych i mąż nijak nie mógł się do nich doczepić. Po kilku tygodniach wygłosił nawet łaskawą uwagę, że kuchnia jego połowicy nie przypomina już tego, co podaje się w co gorszych więzieniach. Tym sposobem Kasia zyskała odrobinę spokoju.

Oczywiście, to nie kwestie kuchenne sprawiły, że nagle odczuła potrzebę usunięcia męża z tego padołu, a fakt, że nie mogła się z nim ot tak po prostu rozwieść. To znaczy, owszem, mogła, tyle że wtedy straciłaby szansę na dostatnie życie i to po wsze czasy. Tuż przed kasinym ślubem, jej zamożna babcia zza oceanu sporządziła dość osobliwy testament. Cały swój majątek, określany nieco na wyrost w rodzinnych legendach jako taki, na widok którego „i Onassis z miejsca kojfnąłby z zawiści na zawał”, zapisała jedynej wnuczce i jej mężowi. Pod takim jednak warunkiem, że ci w ciągu pięciu lat swojego – jak to określiła – „świętego związku małżeńskiego” uraczą ją wymarzonym prawnukiem. Jeśli zaś tego żądania nie spełnią, rodzinne skarby i gotówka miały zostać przekazane na potrzeby kilku amerykańskich parafii, na czele z tą, do której należała sama testatorka. Nikt się temu nie dziwił, jako że babcia na starość zaczęła zdradzać coraz większe skłonności do dewocji wyrażające się między innymi w tym, że raz na miesiąc zapraszała po kolędzie miejscowego proboszcza, z pochodzenia Polaka, który musiał do niej przychodzić w asyście kilku ładnych ministrantów i święcić kropidłem każdy nowo zakupiony mebel. Błogosławieństwa doczekała się takim sposobem nawet kuchenka mikrofalowa i wysadzana szlachetnymi kamieniami szkatułka, w której babcia trzymała swoją sztuczną szczękę. Ponieważ jednak starsza pani zawsze miała przygotowaną na wizytę duchownego dość pękatą, bo wypełnioną sporą ilością „prezydentów”, kopertę, zawsze przybywał on do niej w radosnych podskokach. Teraz cały ten z góry pobłogosławiony dobytek oraz spora ilość zielonej gotówki i papierów wartościowych miał szansę trafić do Kasi, bo na jej rodziców babcia obraziła się jakiś czas temu po tym, gdy ze zgrozą odkryła, że mimo składanych jej wiele razy obietnic nie wzięli ślubu kościelnego. Zrozumiałe, że takim jawnogrzesznikom nie zamierzała dać nawet pół centa! Na szczęście wnuczka nie poszła w ich ślady, ślub miała tradycyjny, z pompą, mszą, śpiewaczką wykonującą „Ave Maria” głosem, od którego o mało co nie popękały witraże w oknach, oraz sypaniem monet i ryżu przed kościołem. I nawet w podróż poślubną pojechała do Portugalii, który to kraj w głowie babci składał się wyłącznie z rozciągniętego od granicy do granicy sanktuarium w Fatimie i niczego więcej. W testamencie starsza pani zawarła tylko jeden jedyny dopuszczalny wyjątek od swoich postanowień i miał on zadziałać wtedy, gdyby Kasia albo jej mąż umarli przed upłynięciem wyznaczonego terminu. W takim przypadku pobabcina scheda przypaść miała w całości osobie, która nie pospieszyła na spotkanie ze świętym Piotrem. Sporządziwszy tak dowcipną ostatnią wolę, babcia pożyła jeszcze pół roku, po czym sama dołączyła do zastępów niebieskich ku niekłamanej rozpaczy proboszcza, który z zawartości jej kopertówek już prawie uzbierał sobie na wymarzonego maybacha. Majątek starszej pani został zabezpieczony przez prawników, którzy z cierpliwością wyczekiwali stosownego momentu, aby przekazać go spadkobiercom. O ile, rzecz jasna, ci spełnią wszystkie zawarte w testamencie warunki. I tu na nieszczęście Kasi zaczynały się schody… Od chwili sporządzenia testamentu mijał właśnie czwarty rok i szanse, że uda jej się wypełnić ostatnią wolę zamożnej antenatki, zaczynały z wolna stawać się tak samo prawdopodobne jak to, że ta zmartwychwstanie i zmieni swój testament. Główną przeszkodą był ów cholerny potomek, którego nijak nie udało jej się spłodzić. W czasach, gdy jeszcze kochała swojego męża, starali się o niego z całych sił, szybko jednak okazało się, że na przeszkodzie stoi im biologia.

– Z osobna każde z was może mieć dziecko i to bez specjalnych trudności – powiedział im po kolejnej serii badań zasmucony ginekolog. – Ale szanse na to, że doczekacie się wspólnego, są właściwie zerowe. Pana plemniki są zdechłe jak staruszek po czwartym zawale, a pani potrzebuje już nawet nie sprinterów, a raczej takich, którzy potrafią przemierzać przestrzeń z szybkością światła. Żadne inne nie mają nawet czego u pani szukać… Sami więc państwo rozumiecie, że raczej nic z tego nie będzie. Oczywiście, takich kwestii nigdy nie da się ostatecznie przesądzić, ale myślę, że jedyne, co możecie zrobić, to modlić się o cud.

Zrozpaczona Kasia usiłowała się dowiedzieć, czy otrzyma spadek, gdy razem z mężem adoptuje dziecko albo skorzysta z matki zastępczej. Niestety, zapisy testamentu jej babci były stanowcze i jednoznaczne: wnuk albo wnuczka muszą być „z krwi i kości naszej rodziny”. Żadna obca, przygarnięta albo urodzona przez kogoś innego dziatwa nie wchodzi w rachubę – koniec-kropka. Starsza pani była na tyle przezorna, że umieściła nawet w swojej ostatniej woli punkt, że przed przekazaniem Kasi i jej mężowi majątku oboje mają przejść badania, weryfikujące, czy faktycznie są biologicznymi rodzicami dziecka. W rachubę nie wchodził więc nawet skok w bok. Klasyczny szach-mat!

Po mniej więcej trzech latach, od kiedy powiedzieli sobie sakramentalne „tak”, Kasia i jej mąż zaczęli się od siebie oddalać. Jeszcze do niedawna zazdrosny o nią niczym Menelaos o Helenę Trojańską małżonek przestał jej robić karczemne awantury o każdego faceta, na którego – nawet przez przypadek – spojrzała. A potem, co Kasia jak większość kobiet od razu wyczuła, poszukał sobie nowych podniet. Narady w firmie znienacka zaczęły mu się przeciągać do późnych godzin nocnych, a potem doszła do tego konieczność weekendowych wizytacji w terenie. Kasi nie chciało się weryfikować tych wieści, a nawet odetchnęła z ulgą, że takim sposobem rzadziej musi znosić humory swojego niedawnego ukochanego. Tym bardziej, że ten, odkąd stracił nią zainteresowanie, z wolna zamienił się z tyrana w rozkapryszoną primadonnę, wiecznie ze wszystkiego niezadowoloną i strojącą nieustanne fochy. O ile jeszcze męża-macho Kasia znieść mogła, o tyle od jego pozy „ja tu rządzę, ale jestem przy tym taki nieszczęśliwy” trafiał ją potężny szlag. Poza tym czas biegł nieubłaganie, wyznaczony przez babcię termin zbliżał się wielkimi krokami i coś trzeba było z tym zrobić.

I wtedy właśnie w głowie Kasi zaświtał TEN pomysł.

Choć początkowo wzbraniała się, aby go w ogóle rozważać, raz zasiany w jej umyśle, bardzo szybko zapuścił tam korzenie i zaczął kiełkować. Ba! Błyskawicznie wypuścił liście, pąki, kwiaty i wszystko, co tam jeszcze mogą dać z siebie rośliny. Oczyma duszy Kasia zobaczyła kolejne piękne obrazy… Identyfikację zwłok męża w kostnicy. Swoją, udawaną z talentem godnym Oscara, rozpacz na jego pogrzebie. Ukryty za czarną woalką pełen satysfakcji uśmiech w chwili, kiedy rzuci garść ziemi na jego trumnę. Moment, kiedy amerykańscy prawnicy oświadczą jej, że oto stała się właścicielką majątku godnego Grace Kelly. Zakupioną zaraz potem luksusową willę w Hollywood, na widok której nawet gwiazdy kina blednąć będą z zawiści. Wspólne barbecue z jej nową najlepszą przyjaciółką Jennifer Aniston i zakupy w ekskluzywnych butikach u boku jej drugiej najlepszej przyjaciółki – Julii Roberts. Ogniste wieczory w ramionach Brada Pitta. Nie, zaraz, Pitt odpada, bo choć oczywiście zmieniona przez hollywoodzkich specjalistów w seksbombę Kasia poderwałaby go bez najmniejszego kłopotu, to przecież nie będzie zabierała ojca siedmiuset adoptowanym dzieciom. W takim razie wieczory w ramionach… W tym miejscu wyobraźnia zastrajkowała, nie mogąc na poczekaniu wymyślić ani jednego wolnego hollywoodzkiego przystojniaka poza Leonardo DiCaprio, którego Kasia nie cierpiała, bo od czasów „Titanica” kojarzył się jej tylko z fioletowymi zwłokami, znikającymi w lodowatym oceanie. Jednak nawet i dotychczasowe obrazy wystarczyły do tego, aby Kasia umocniła się w przeświadczeniu, że męża należy czym prędzej się pozbyć. Nieodwołalnie!

No dobrze, ale właściwie jak? Oczywiście, w taki sposób, aby jego śmierć wyglądała na naturalną albo dzieło przypadku, z którym Kasia nie będzie miała nic wspólnego. Cień podejrzenia nie może na nią paść! Na przykład wypadek samochodowy. Ewentualnie skręcenie karku w wyniku poślizgnięcia się i zlecenia na łeb z bardzo wysokich schodów. Śmiertelne zatrucie pokarmowe też pasowałoby idealnie… Mimowolnie Kasia skierowała wzrok w stronę ciągle rozbijanego przez siebie w zapomnieniu schabu. Mięso było już cienkie jak bibuła, a w niektórych miejscach porobiły się w nim nawet dziurki. Z pewnością nie nadawało się już na kotlety, ale może zdałoby egzamin jako śmiercionośna trucizna? Gdyby tak potrzymać je z dzień dwa w jakimś ciepłym miejscu, a potem przygotować z niego gulasz? Chyba jakoś by mężowi zaszkodziło, ale czy śmiertelnie…? Kasia poczuła, że do popełnienia zbrodni brakuje jej fachowej wiedzy. Odłożyła tłuczek na kuchenny blat, umyła ręce, przeszła do pokoju i sięgnęła po laptopa. W wyszukiwarce wpisała „zepsute mięso”. Na ekranie pojawiło jej się wiele ilustracji, na widok których z miejsca zrobiło jej się niedobrze, oraz spis artykułów o tym, czym grozi zjedzenie takiego specjału. Niestety, nie dawały one jednoznacznej odpowiedzi na gnębiące ją pytanie. Zniecierpliwiona Kasia sięgnęła po telefon i wystukała numer do swojej najbliższej przyjaciółki, która szczęśliwym trafem była internistką, z zamiarem dyplomatycznego wyciągnięcia od niej potrzebnych informacji.

– Słuchaj Danusiu, chyba zjadłam jakieś trefne mięso… – powiedziała, przebrnąwszy przez powitania i tradycyjne „co u ciebie?” – Nieświeże albo popsute. Czy myślisz, że czymś mi to grozi?

– Jakie mięso? – zapytała zaskoczona nieco przyjaciółka – Skąd je wytrzasnęłaś? I jak dawno je zjadłaś?

– Schab. Od podejrzanego chłopa na targu – odparła Kasia, zastanawiając się jednocześnie, jak odpowiedzieć na trzecie pytanie. Nie będzie jej oczywiście w czasie, gdy mąż spożyje zatruty posiłek i dla uniknięcia podejrzeń chyba powinna wrócić, gdy już nie będzie żył od jakiegoś czasu. Tylko jakiego? Dwie godziny? Trzy? – Jakoś tak koło południa…

Dochodziła właśnie szesnasta.

– Jest ci niedobrze? Masz gorączkę? Boli cię brzuch? – po tonie głosu Danusi słychać było, że nieco się przejęła, więc być może to mięso dawało jakąś nadzieję. – Co się dzieje?!

– Jest mi tak jakoś trochę nijako – powiedziała ostrożnie Kasia. – Gorączki chyba nie mam…

„Kurczę, może powinnam mieć?”, pomyślała jednocześnie.

– To znaczy, być może mi dopiero rośnie – sprostowała szybko. – Nie mogę sprawdzić, bo synowie koleżanki stłukli mi ostatni termometr. Chcieli sprawdzić, czy faktycznie z rtęci robi się kuleczka i czy to prawda, że jak ją połknie kot, to będzie chodził tylko do tyłu.

– I prawda? – mimowolnie zaciekawiła się Danusia.

– Nie wiadomo, bo kot na sam ich widok czmychnął na szafę i zaczął na górze udawać dla niepoznaki pluszaka – wyjaśniła Kasia. – To jego stały numer, kiedy tylko widzi jakiegoś niedorostka. Czy ja mogę umrzeć?

– Tak w ogóle to kiedyś na pewno – powiedziała Danusia nieco filozoficznie. – Ale od tego mięsa, to nie za bardzo. Za to możesz prawdopodobnie dostać rozwolnienia albo nudności. Weź nifuroksazyd, działa przeciwbakteryjnie. Jak go nie masz pod ręką, to leć szybko do apteki, masz ją przecież pod nosem, w następnym bloku na dole.

– I na pewno nie umrę? – zapytała Kasia, starając się ze wszystkich sił zamaskować rozczarowanie wywołane tą, jakby nie patrzeć, optymistyczną wiadomością. – Naprawdę nie ma takiej możliwości?! W żadnym przypadku?

– Jedyny, jaki potrafię sobie wyobrazić, to że zejdziesz z nudów, spędzając niezliczone godziny w ubikacji – powiedziała stanowczo Danusia. – Jakbyś ewentualnie poczuła się gorzej, to wezwij pogotowie. Przetransportują cię do szpitala, zrobią płukanie żołądka, potrzymają parę godzin na kroplówce, poobserwują i już. A na przyszłość nie kupuj niczego od chłopa. A już zwłaszcza podejrzanego…

– A co mogłoby mnie zabić? – Kasia wypowiedziała tę myśl głośno, zapominając na chwilę o dyplomacji, po czym szybko się zreflektowała. – To znaczy… Jadłam nie tylko ten schab. Ziemniaki też wyglądały jakoś tak dziwnie i kapusta nie była specjalnie smaczna…

– Gdzie ty chodzisz na zakupy?! – zdziwiła Danusia. – Natychmiast zacznij je robić gdzie indziej! I po co to jadłaś?! Następnym razem wywal takie rarytasy za okno. A na razie się uspokój. Po jedzeniu rzadko kiedy się umiera. Chyba że zjesz grzybki kupione wcześniej od ślepej handlarki, która własnoręcznie zbierała je w lesie…

„Oczywiście, że grzyby! Jak można było być taką debilką?!”, pomyślała olśniona Kasia. Zapewniwszy przyjaciółkę, że od tygodni nie tknęła żadnych grzybów poza pieczarkami i że na pewno zaraz kupi polecany jej lek, zakończyła czym prędzej rozmowę. Grzyby! Trzeba się będzie jak najszybciej zaopatrzyć w jakieś trujące. Pytanie tylko, skąd je zdobyć? Przecież nie w sklepie albo na targu! Głupie pytanie, oczywiście – z lasu. Tylko jak tam rozróżnić jadalnego od trefnego? Próbować czy jak? Oczyma wyobraźni w miejsce męża, padającego trupem po spożyciu ładnie ozdobionej listkami bazylii sałatki z muchomorów, Kasia ujrzała swoje własne zwłoki rozłożone malowniczo na poszyciu leśnym po próbnej degustacji krowiaka podwiniętego, o którym przeczytała, że zbiera nie gorsze żniwo niż muchomor, tylko nie miała pojęcia, jak się prezentuje. Znów sięgnęła po laptopa i wpisała do wyszukiwarki hasło: „grzyby trujące”. Niestety, efekt tego jej nie zadowolił, bo na fotkach w internecie większość grzybów wyglądała prawie identycznie i nijak nie dawało się ich na pierwszy rzut oka odróżnić. Jedynym, który wyróżniał się fikuśnym kapeluszem w kolorze czerwonym jak usta Dody, był strzępiak ceglasty. Z daleka jednak wyglądał tak podejrzanie, że Kasia nijak nie mogła sobie wyobrazić, żeby ktokolwiek przy zdrowych zmysłach dał się namówić na jego zjedzenie. Ewentualnie można by z niego zrobić zupę albo spróbować go przemycić w jakimś innym pożywieniu. Tylko czy w mniejszych ilościach w ogóle zadziała? Niezadowolona Kasia, plując sobie w brodę, że zamiast dziennikarstwa nie studiowała mikologii, postanowiła czym prędzej zaopatrzyć się w fachową literaturę i przy najbliższej okazji kupić sobie dzieło pod tytułem „Atlas grzybów trujących”. Może tam znajdzie jakieś natchnienie… Porzuciwszy kwestie kulinarne, wróciła myślą do pozostałych pomysłów. Co jeszcze mogłoby wyglądać na wypadek? Na przykład – porażenie prądem. W ich poprzednim mieszkaniu, z którego wyprowadzili się niecały miesiąc temu, instalacja elektryczna poprowadzona była tak idiotycznie, że przez pierwsze tygodnie, zanim to poprawili, co jakiś czas odwiedzających ich gości „pieściła” klamka do drzwi wejściowych, niepojętym sposobem podpięta pod przewody dzwonka umieszczonego tuż obok. Śmierć od tego nikomu nie groziła, bo napięcie było minimalne, ale trop wydał się Kasi całkiem niezły. Gdyby tak znaleźć jakiś sposób na złączenie klamki z głównym przewodem elektrycznym, to efekt mógłby być imponujący. Albo takie radio w łazience… Stało co prawda na półeczce nad pralką, ale równie dobrze mogłoby się nagle znaleźć na tej umieszczonej koło wanny, a potem nieco zsunąć i wpaść do wody w czasie, kiedy mąż będzie swoim zwyczajem wylegiwać się tam z książką w ręku. Sposobu, w jaki odbiornik miałby zażyć kąpieli, przy okazji rażąc męża prądem, Kasia co prawda nie wymyśliła, ale pomysł zapisała w pamięci, po czym z łazienki przeniosła się myślami do piwnicy. O, to było coś! Przede wszystkim schodziło się do niej po wielu mocno sfatygowanych i nadszarpniętych zębem czasu drewnianych schodkach, pod którymi znajdował się schowek z narzędziami. Gdyby tak nieco jeszcze podniszczyć owe schodki, coś tam lekko nadpiłować, wyjąć z nich kilka gwoździ, to być może złamałyby się pod, jakby nie patrzeć dość słusznym, prawie 100-kilowym ciężarem męża. A wtedy by w nie wleciał i może jeszcze nadział na znajdujące się poniżej w schowku grabie, stare noże i inne śmiercionośne narzędzia. Tak, piwnica to idealne miejsce zbrodni. Podobnie jak garaż, a przede wszystkim samochód… Sygnał odebranego SMS-a przerwał rozmyślania Kasi. Wiadomość pochodziła od potencjalnych przyszłych zwłok, które informowały, że znów wrócą dzisiaj późno w nocy, bo muszą „rozliczyć zaległe faktury”. Pewna, że owe „faktury” zalegają na świecie od osiemnastu lat i z pewnością posiadają wyjątkowo atrakcyjne liczby w stylu 90-60-90, Kasia z błogim uśmiechem odpisała, że w takim razie nie będzie czekała i położy się wcześniej spać. Po czym otworzyła butelkę martini, nalała trochę do kieliszka, dodała ginu, wrzuciła oliwkę i wróciła do rozmyślań. Po dwóch godzinach butelka była już w połowie pusta, a Kasia miała kilka idealnych pomysłów na perfekcyjne morderstwo. Nad głową jej męża zaczęły się gromadzić gradowe chmury…

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: