Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Janka. Powieść współczesna. cz 4 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Janka. Powieść współczesna. cz 4 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 253 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przez cały wie­czór włó­czy­li się po uli­cy, wstą­piw­szy za­le­d­wie do pod­rzęd­nej ka­wiar­ni, aże­by wy­pić szklan­kę czar­nej kawy.

Szli więc tu i owdzie po uli­cach, bez celu, jed­no obok dru­gie­go, za­mie­nia­jąc rzad­ko słów kil­ka, nie­mal obo­jęt­nych, nie wią­żą­cych ni­czem ani ich my­śli, ani ich dusz zmę­czo­nych…

Wi­docz­nem jed­nak było, że w tej chwi­li obec­ność Jan­ki była nie­zbęd­ną Ku­nie­wi­czo­wi i że nie mogł po­go­dzić się z my­ślą roz­łą­cze­nia się z nią na­gle.

Wzdłuż wy­brze­ży Se­kwa­ny, ku Mor­dze su­nę­li po­wo­li, jak dwa po­kut­ni­cze cie­nie, obo­je sła­bi i wy­cień­cze­ni, splą­ta­ni z sobą nie­wi­dzia­nym i mi­stycz­nym łań­cu­chem.

Na­gle Ku­nie­wicz sta­nął i ujął Jan­kę za rękę:

– Czy pój­dzie pani ze mną do Czer­wo­ne­go pa­ła­cu?…

– Pój­dę…

–- Ostrze­gam pa­nią, że jest to miej­sce bar­dzo nie­ar­ty­stycz­ne. To pa­łac nę­dzy… Czy ze­chce pani tam wstą­pić raz je­den, przy­pad­kiem?….

Jan­ka brwi zmarsz­czy­ła.

– Raz je­den?… Kto wie, czy czę­ściej do ta­kich pa­ła­ców nie będę zmu­szo­na za­glą­dać, niż paa przy­pusz­czasz…

Ku­nie­wicz wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Nie, nie!–za­wo­łał żywo–zo­stań pani tem, czem je­steś! pięk­nem, kwia­tem, słoń­cem!… to dla cie­bie wy­star­cza. Za­nad­to mia­łaś wy­her­bo­wa­ną ko­leb­kę, aże­byś mo­gła przy­dać się na co w tej roz­pacz­li­wej wal­ce. Przez chwi­lę są­dzi­łem, że bę­dzie in­a­czej, ale tam, na Con­dor­cet, mia­łem do­wo­dy wręcz prze­ciw­ne­go pani uspo­so­bie­nia. Dla­te­go więc…

Urwał na­gle, prze­su­nął rękę po czo­le i po­dał Jan­ce ra­mię, któ­re ona przy­ję­ła z bier­nem po­słi – szeń­stwem.

– Chodź­my!…

Już na uli­cy, na wi­dok domu, ob­la­ne­go ciem­ną po­so­ką pur­pu­ry, ogar­nął Jan­kę dziw­ny nie­po­kój i uczu­cie stra­chu,

Gru­py lu­dzi, two­rzą­ce masy, snu­ły się tu i owdzie, nik­nąc w cie­niu.

Ku­nie­wicz wszedł do bra­my sze­ro­ko roz­war­tej i szyb­ko ra­zem z Jan­ką skie­ro­wał się na lewo.

Zna­leź­li się w ob­szer­nej izbie, w któ­rej stał bu­iet z pły­tą cyn­ko­wą, błysz­czą­cą zło­wro­go w pół­cie­niu.

Jan­ka spoj­rza­ła do­ko­ła i do­strze­gła, że ścia­ny, su­fit, pod­ło­ga, ław­ki–wszyst­ko po­ma­lo­wa­ne było cie iano-czer­wo­ną far­bą, na któ­rej za­sty­gły ja­śniej­sze smu­gi, jak­by pa­sma świe­żo uto­czo­nej krwi, kro­pla­mi ku zie­mi spa­da­ją­cej.

Na ścia­nach wi­sia­ło kil­ka kin­kie­tów z błysz­czą­cy­mi re­flek­to­ra­mi.

Eoło bu­fe­tu sta­ło kil­ka­na­stu lu­dzi ob­dar­tych i roz­ma­wia­ło przy­ci­szo­nym gło­sem.

We­szli do na­stęp­nych sal, któ­re mia­ły wszel­kie po­do­bień­stwo z pod­zie­mia­mi ja­kiejś twier­dzy, obry­zga­nej pur­pu­ra krwi ty­się­cy świe­żo po­mor­do­wa­nych tru­pów.

Przez ar­ka­dy wi­dać było dal­sze sale i za­ka­mar­ki, cią­gle pur­pu­ro­we, cią­gle krwa­we, ciem­ne i za­dy­mio­ne.

Całe kłę­by si­ne­go dymu uno­si­ły się pod su­fi­ta­mi, z któ­rych na cien­kich dru­tach zwie­sza­ły się za­dy­mio­ne lam­py.

Do­ko­ła czer­nia­ły tłu­my lu­dzi, po­ru­sza­ją­cych się z trud­no­ścią w tej cia­sno­cie i za­du­chu.

Jan­ka usia­dła na ław­ce za sto­łem, a obok niej Ku­nie­wicz. Dziew­czy­na opar­ła gło­wę na dło­niach i skur­czy­ła ra­mio­na in­stynk­to­wym ru­chem.

Tym­cza­sem Ku­nie­wicz zda­wał się być zu­peł­nie spo­koj­ny i na twa­rzy jego nie ma­lo­wa­ło się żad­ne wra­że­nie. Ude­rzył w stół la­ską i za­wo­łał:

– Deux bocksl

Lecz już do­ko­ła nich za­czę­ły się gro­ma­dzić i sku­piać po­sta­cie łu­dzi, na któ­rych wi­dok krew za­sty­ga­ła w ży­łach Jan­ki.

Nie były to twa­rze ludz­kie, lecz zwie­rzę­ce py­ski, strasz­ne, za­ro­słe, zwa­la­ne krwią i bło­tem. Odzież, zło­żo­na z łach­ma­nów, wi­sia­ła na ra­mio­nach, ster­czą­cych, jak ko­ści szkie­le­tów; szma­ty try­ko­tów ką­pie­lo­wych za­stę­po­wa­ły ko­szu­le.

I na­gle Jan­ka uj­rza­ła przed sobą tę część spo­łe­czeń­stwa, któ­rą wiel­kie mia­sta ukry­wa­ją w pod­zie­miach, jak zgu­ili­znę hań­bią­cą… jak trąd szpet­ny i fa­tal­ny, a prze­cież nie­unik­nio­ny.

Cały ten tłum po­ru­szał się, żył, od­dy­chał, pra­gnął cze­goś, cier­piał i my­slał. O czem?–nie mó­wi­ły te twa­rze zwie­rzę­ce i usta na­brzę­kłe, oczy za­szłe krwią, ręce na­wy­kłe do za­ta­pia­nia no­żów w cie­le bliź­nie­go.

– Nie we­so­ło tu! – ode­zwał sic na­gle Ku­nie­wicz..;r{

– Nie…! – od­par­ła Ja­aka i sama prze­ra­zi­ła się, tak głos jej był chra­pli­wy i róż­ny od har­mo­nii zwy­kłe­go jej gło­su.

Po za ple­ca­mi jej zbie­ra­ła sic te­raz cała ma sa lu­dzi i ci­snę­ła się do sto­łu, chcąc zo­ba­czyć n wo­przy by­łych.

Ja­kaś nie­wi­dzial­na ręka po­sta­wi­ła przed Jan­ką i Ku­nie­wi­czem dwie szklan­ki z gru­be­go szkła, na­peł­nio­ne pły­nem nie­okre­ślo­ne­go ko­lo­ru.

Set­ki oczu z po­żą­dli­wo­ścią pa­trza­ły na ten na­pój cuch­ną­cy.

Na pur­pu­ro­wym sto­le zie­lo­ne tło szkla­nek ja­sne two­rzy­ło koło.

Dziew­czy­na z czar­ną grzy­wą i pa­pie­ro­wą różą po­ka­zy­wa­ła Jan­ce ję­zyk i mó­wi­ła gru­bi­jań­skie wy­ra­zy.

Jan­ka czu­ła w krzy­żu dziw­ne uczu­cie, jakg­dy­by ocze­ki­wa­nie pchnię­cia no­żem–i dresz­cze zim­ne pły­nę­ły jej z mó­zgu wzdłuż ca­łe­go cia­ła.

Wy­cią­gnę­ła rękę, chcąc na­pić się tro­chę piwa, lecz ręka jej opa­dła–nio mia­ła od­wa­gi wo­bec tych śle­dzą­cych ją źre­nic uma­czać ust w szklan­ce.

Ku­nie­wicz do­strzegł jej gest i uśmiech­nął się iro­nicz­nie. 'mJ*W:

– A!… przej­mu­je pa­nią wstręt i obrzy­dze­nie.

Co?… Cóż pani chce! nie każ­dy może po­zwo­lić so­bie na krysz­ta­ło­we kie­lisz­ki.,

Wstręt? obrzy­dze­nie? Nie!–czło­wiek ten my­lił się naj­zu­peł­niej co do uczuć, ja­kie ogar­nia­ły jej ser­ce i du­szę. Ani na chwi­lę nie uczu­ła wstrę­tu do tych istot o zwie­rzę­cych twa­rzach, o cia­łach, sto­czo­nych ro­bac­twem, o rę­kach ta­tu­owa­nych, wy­dzie­la­ją­cych z sie­bie woń nig­dy nie my­tej skó­ry i za­skle­pio­ne­go potu.

Nie – zu­peł­nie inne uczu­cie za­czę­ło wzbie­rać w pier­si Jan­ki.

Była to nie li­tość, nic współ­czu­cie, lecz zro­zu­mie­nie ogro­mu rów­no­cze­snej nę­dzy fi­zycz­nej, jak i nad-nę­dzy mo­ral­nej tej ban­dy pa­ry­asów, kry­ją­cych swe zbrod­nie, głód, pra­gnie­nie ży­cia i uży­cia w piw­ni­cach.

Nowy świat sta­nął przed oczy­ma Jan­ki. Sły­sza­ła o nim po­tro­sze z ust Ku­nie­wi­cza, czy­ta­ła o nim w fe­lie­to­nach „Pe­tit Jo­umalV – lecz był dla niej jak cho­le­ra lub inna za­ra­za–nie­uchwyt­ny i w kra­inie le­gend prze­by­wa­ją­cy.

Dziś sta­nę­ła na­gle bru­tal­nie, oko w oko z naj­niż­szą war­stwą spo­łe­czeń­stwa–z tą, któ­ra za­bi­ja i krad­nie, któ­ra ręce w po­so­ce dru­gie­go cia­ła ma­cza bez drgnie­nia, któ­ra ma żyły od po­czę­cia prze­po­jo­ne al­ko­ho­lem, a mózg całą masą po­żą­dań zbrod­ni iczy­eh. Nie była to już „kla­sa”, ani „ka­sta”, nie li­czy­ło się to już do ni­cze­go, tak bar­dzo ten zbio­ro­wy wrzód był strasz­ny i niz­ko upa­dły… Pod mu­ra­mi spa­ły całe sto­sy łu­dzi, jed­ni na dru­gich, bez­przy­tom­ni z wy­cień­cze­nia, znu­że­nia iub pi­jań­stwa. Byli to ci, któ­rym za­kład udzie­lał go­ścin­no­ści na go­dzi­ny noc­ne–lecz o dru­giej w nocy na nogi sta­wiał i tę trzo­dę strasz­ną, drżą­cą, głod­ną, wy­pę­dzał na bruk, aby, roz­sy­paw­szy się po uli­cach mia­sta, mord i roz­bój nio­sła, jak zwie­rzę­ta bez le­go­wi­ska, na wiecz­ną włó­czę­gę ska­za­ne. Jan­ka po­rwa­ła się od sto­łu i, od­su­nąw­szy d sie­bie szklan­kę, za­czę­ła wo­łać po pol­sku: – Ja stąd pój­dę! ja stąd pój­dę! Rzu­ci­ła się w tłum, któ­ry roz­stą­pił się przed lia zdzi­wio­ny.

Zwy­kle lu­dzie z lep­szej war­stwy przy­cho­dzi­li do Pa­ła­cu Czer­wo­ne­go, aby pa­trzeć na nich, jak na wi­do­wi­sko: oglą­da­li szklan­ki, kosz­to­wa­li piwa, roz­da­wa­li susy, śmie­li się z ich pio­se­nek, oglą­da­li ta­tu­owa­nie i czy­ta­li na­pi­sy, wy­ry­te błę­ki­tem na ich pier­siach lub ple­cach.

Ta dziew­czy­na, zry­wa­ją­ca się z krzy­kiem od sto­łu i za­la­na łza­mi, rzu­ca­ją­ca się ku wyj­ściu, była dla nich nie­zwy­kłem zja­wi­skiem.

Za­8zem­ra­li do­ko­ła–uczu­li się znie­wa­że­ni. Są­dzi­li, iż de­li­kat­ne ner­wy tej ko­bie­ty nie mogą znieść wi­do­ku ich nę­dzy i że to wstręt ka­zał jej po­rwać się i ucie­kać z da­le­ka od ich sie­dli­ska.

Za­ki­pia­ło wśród krwa­wych ścian–kil­ka obelg po­le­cia­ło wślad za Jan­ką, lecz ona, bez­przy­tom­na pra­wie, wy­do­sta­wa­ła się już na uli­cę, nie sły­sząc

13Ł

ich, nie wi­dząc ni­ko­go. Za nią biegł Ku­nie­wicz, ki wresz­cie na za­krę­cie uli­cy do­padł do niej i za­rę­kę ją po­rwał.

– Co pani wy­ra­bia?….–za­wo­łał ostro. –Gdy­bym wie­dział, że pani ma tak de­li­kat­ne ner­wy, nie po­pro­wa­dził­bym pani do Czer­wo­ne­go Pa­ła­cu… Mo­gła się pani jed­nak po­ha­mo­wać i obrzy­dze­niem swo­jem nie znie­wa­żać nę­dzy tych łu­dzi… Ostrze­ga­łem pa­nią przed wej­ściem do tego szyn­ku – to nie war­szaw­skie sa­lo­ny! Lu­dzie ci mają tyl­ko tego ro­dza­ju roz­ryw­ki. Trze­ba je umieć zro­zu­mieć!….

W ży­łach Jan­ki za­wrza­ła na­gle krew.

Jak to? więc on aie zro­zu­miał, eo spo­wo­do­wa­ło w niej ten na­gły wy­buch, któ­re­go po­wstrzy­mać nie była w sta­nie!

I na­gle–od­trą­ciw­szy od sie­bie rękę Ku­nie­wi-eza, pa­trząc mu pro­sto w oczy, któ­re w ciem­no­ści do­sko­na­le wi­dzia­ła, wy­rze­kła ury­wa­nym gło­sem:

– Nie obrzy­dze­nie, nie wstręt im oka­za­łam! Dla­cze­go pła­ka­łam, dla­cze­go ucie­kłam, zda­ję so­bie do­sko­na­le spra­wę, i to mi wy­star­cza. Pan tego nie zro­zu­miesz nig­dy! nig­dy!…. Pan mnie nie zro­zu­mia­łeś i dla­te­go nic nie od­czu­łeś dla mnie w głę­bi swej du­szy… Pana duch… ach!…, pana duch… bied­ny on!….

Dła­wi­ła się te­raz łza­mi, drża­ła cała. Ku­nie­wicz pa­trzał na nią z po­dzi­wem. Zda­wa­ła mu sic # wie­le wyż­szą niż zwy­kle. Świa­tło ła­ta­mi pa­da­te pro­sto na jej twarz, i w niem rysy jej na­bie­ra­ły ostrych to­nów, czy­nią­cych ją o wie­le jesz­cze bled­szą i chud­szą, niż była w isto­cie.

W tej chwi­li do­pie­ro do­strzegł zmia­nę w jej twa­rzy i ca­łej po­sta­ci. Chciał coś prze­mó­wić, wy cią­gnął rękę, lecz dziew­czy­na na­głym bun­tem zdję­ta, szarp­nę­ła lli cała..

Te­raz bru­tal­na nie­spra­wie­dli­wość, z jaką on wzglę­dem niej po­stą­pił, sta­nę­ła jej przed oczy­ma. Krew za­le­wa­ła jej mózg i oczy – szyb­kim ru­chem ręki uto­ro­wa­ła so­bie dro­gę do odej­ścia. – Jan­ko!….

Lecz ona, za­cię­ta te­raz w upo­rnem mil­cze­niu, prze­bie­gła uli­cę­mi­mo fi­zycz­ne­go bólu, jaki ten po­stę­pek spra­wiał jej ser­cu, bie­gła da­lej, nie oglą­da­jąc się po za sie­bie, są­dząc, że po­zo­sta­wia w tej chwi­li za sobą udrę­cze­nie swe­go ży­cia.

Na dru­gi dzień nad wie­czo­rem zja­wi­ła się Eu­ge­nia i bla­da, wy­czer­pa­na, po­ło­ży­ła się na łóż­ku mat­ki… v – Jan­ka po­wró­ci­ła wła­śnie od pani Ber­nard. Ko­ko­ty nie było i cały dzień prze­sie­dzia­ła bez­czyn­nie, nie je­dząc śnia­da­nia, gdyż pani Ber­nard nie dała ani susa dnia tego swo­im ro­bot­ni­com.

Lecz Jan­ka była w tak go­rącz­ko­wem pod­nie­ce­niu, iż ani na chwi­lę na­wet nie uczu­ła gło­du.

Dziś jaz ża­ło­wa­ła swe­go po­stęp­ku wzglę­dem Ku­nie­wi­cza i ob­wi­nia­ła sie­bie, że to ona te­raz wła­śnie znisz­czy­ła swe szczę­ście. Czyż nie było jej są­dzo­ne, nie­mal od pierw­szej chwi­li, aże­by ten czło­wiek nie znał nig­dy jej my­śli, ani istot­ne­go sta­nu jej umy­słu i we­wnętrz­ne­go uspo­so­bie­nia?…. Dla­cze­go więc wczo­raj wła­śnie uczu­ła się tak bar­dzo do­tknię­tą i zbun­to­wa­ła się w tej sa­mej chwi­li, gdy może on się do niej zwra­cał w ta­zie ja­kiejś du­cho­wej roz­ter­ki? W do­dat­ku przy­po­mnia­ła so­bie, że nie wie­dział jej obec­ne­go ad­re­su, nie mogł więc do niey na­pi­sać i żą­dać wi­dze­nia.

Ona na­to­miast pa­mię­ta­ła ad­res jego miesz­ka­nia, aie na samą myśl na­pi­sa­nia do nie­go Ita­ta drę­twia­ła cała.

Ko­cha­ła go znów jak sza­lo­na, i cała po­tę­ga tego uczu­cia, uśpio­na przez cięż­ki przej­ścia i czas nie­wi­dze­nia go, od­ży­ła w niej ze zdwo­jo­ną giłą. Gdy ułu­da po­zy­ska­nia jego uczu­cia opusz­cza­ła ją, wpa­da­ła w krań­co­wą roz­pacz na myśl o tej ko­niecz­no­ści.

Przez dzień wczo­raj­szy Ku­nie­wicz od­żył cały w jej wspo­mnie­niu i gdzie­kol­wiek się ob­ró­ci­ła, mia­ła go znów przed sobą naj­wy­raź­niej–tak bliz­ko, iż zda­wa­ło się jej, że rękę tyl­ko wy­cią­gnąć po­win­na, aby go do sie­bie przy­gar­nąć.

Co się z nią sta­ło?… dla­cze­go ucie­kła tak na­gle, rzu­ciw­szy mu kil­ka słów har­dych?–tego po­jąć nie mo­gła.

Zda­wa­ło się jej, że gdy­by go dziś zo­ba­czy­ła, przy­pa­dła­by mu do ra­mion, po­kor­na i ci­cha, że sło­wo bun­tu nie wy­szło­by z jej ust zdrę­czo­nych.

Sta­ło się jed­nak. Ro­ze­szli się – te­raz z jej winy, gdyż w roz­ża­le­niu swo­jem winę tej roz­łą­ki przy­pi­sy­wa­ła so­bie je­dy­nie.

Cały dzień wy­cze­ki­wa­ła na coś, gdyż po wczo­raj­szych nie­spo­dzie­wa­nych zda­rze­niach mia­ła na­dzie­ję, że na­stą­pi dal­szy łań­cuch nad­zwy­czaj­nych wy­pad­ków.

Po­wró­ci­ła do domu i za­sta­ła Eu­ge­nię, któ­rą re­gu­la­min szpi­ta­la Ma­ter­ni­te, jesz­cze cho­rą i osła­bio­ną, po ośmiu dniach do domu ode­słał.

Eu­ge­oia le­ża­ła bla­da jak płót­no i fe­brycz­nie po­czę­ła Jan­ce opo­wia­dać cały prze­bieg swo­jej sła­bo­ści. O swe) cór­ce mó­wi­ła z unie­sie­niem, na­zy­wa­jąc ją naj­pięk­ni­cJ8zem dziec­kiem z ca­łej sali, w któ­rej le­ża­ła.

Jan­ka sie­dzia­ła koło łóż­ka Eu­ge­nii, chmur­na i mil­czą­ca. Po­zna­wa­ła te­raz, że lu­dzie są nad­to wiel­cy ego­iści, któ­rzy nie po­zwa­la­ją na­wet dru­gim być aiesz­czę­śli­wy­roi i nie chcą zro­zu­mieć, że są na świe­cie inne cier­pie­nia, prócz ich wła­snych.

Hor­ten­sya wró­ci­ła póź­no i przy­nio­sła tro­chę re­so­łu w gar­nusz­ku i bo­che­nek czer­stwe­go chle­ba. Eu­ge­nia wy­pi­ła ro­sół z chci­wo­ścią. Jan­ka od­mó­wi­ła przy­ję­cia po­sił­ku i zgo­rącz­ko­wa­na, z nie­zmier­nym bó­lem gło­wy po­ło­ży­ła się spać, znaj­du­jąc w tem fi­zycz­nem udrę­cze­niu ro­dzaj ode­rwa­nia się od mo­ral­ne­go bólu, któ­ry tor­tu­ro­wał jej du­szę.

Za­le­d­wie zga­si­ła świe­cę, po­stać Ku­nie­wi­cza sta­nę­ła przed nią z taką sub­tel­ną do­kład­no­ścią, że dziew­czy­na po­rwa­ła się z po­ście­li i, gwał­tow­nym ru­chem wy­cią­gnąw­szy przed sie­bie ręce, zda­wa­ła się chcieć ode­pchnąć od sie­bie to po­twor­ne wi­dzia­dło, ja­śnie­ją­ce pra­wie wśród ciem­no­ści nocy.

Ręce jej opa­dły i sie­dzia­ła te­raz, opar­ta o wil­got­ną ścia­nę, drżąc jak w fe­brze, z oczy­ma sze­ro­ko otwar­ty­mi, z któ­rych pły­nę­ły dwie stru­gi łez, ma­jąc przed sobą tę mare upar­tą i mi­stycz­ną, sto­ją­cą­fprzed nią, jak nie­ubła­ga­ne i fa­tal­ne zja­wi­sko.

W kil­ka dni po­źniej gdy Eu­ge­nia le­ża­ła w go­rącz­ce mlecz­nej, bre­dząc i mę­cząc się w ciem­nym za­du­chu stan­cyj­ki, otwo­rzy­ły się drzwi i wszedł przez nie męż­czy­zna nie­mło­dy, ubra­ny w cien­kie pal­to i lśnią­cy cy­lin­der. Wszedł­szy, nie zdjął ka­pe­lu­sza, lecz z dość zu­chwa­łą miną sta­nął obok łóż­ka i pa­trzał na cho­rą z pod przy­mru­żo­nych po­wiek.

Jan­ka, wy­bie­ra­ją­ca się wła­śnie do pra­cow­ni, po­da­wa­ła Eu­ge­nii tro­chę śla­zu.

Hor­ten­sya po­szła do swych za­jęć, zna­la­zł­szy jesz­cze jed­no miej­sce, któ­re obec­nie da­wa­ło jej pięt­na­ście fran­ków wię­cej mie­sięcz­nie za­rob­ku.

Nie­zna­jo­my za­py­tał o imię i na­zwi­sko Eu­ge­nii, jej lata, wiek mat­ki i środ­ki do ży­cia. Był wy­de­le­go­wa­ny z do­bro­czyn­no­ści pu­blicz­nej, aże­by za­opi­nio­wać, czy rze­czy­wi­ście owa Eu­ge­nia za­słu­gu­je na po­moc dzie­się­ciu fran­ków mie­sięcz­nie, jaką jej pań­stwo udzie­lić mia­ło.

Wy­py­ty­wał bru­tal­nie o ojca dziec­ka i zmu­sił Jan­kę do ostrej od­po­wie­dzi:

– Gdy­by oj­ciec dziec­ka był w sta­nie się niem za­jąć, nie po­trze­bo­wa­ła­by mat­ka zwra­cać się po po­moc do pań­stwa. Spełń pan swo­ją po­win­ność i nie bądź za­nad­to cie­ka­wy…

Męż­czy­zna wy­szedł, gło­śno trza­ska­jąc drzwia­mi.

Przez czte­ry ty­go­dnie we­ge­to­wa­ła jesz­cze Jan­ka, w na­dziei zna­le­zie­nia so­bie za­trud­nie­nia.

Te­raz już i Eu­ge­nia pod­nio­sła sic z łóż­ka, i obie co­dzień rano wy­cho­dzi­ły na wiatr, śnieg i deszcz, że­brząc o za­ro­bek, pu­ka­jąc do wszyst­kich drzwi, wy­cią­ga­jąc nie­za­ję­te ręce po pra­cę.

W kan­to­rach strę­czeń pra­cy ka­za­no im na­przód pła­cić' wpi­so­we.

Kil­ka­krot­nie Hor­ten­sya zdo­by­ła się na za­pła­ce­nie wpi­so­we­go Eu­ge­nii, lecz i to na nic się nie zda­ło.

Wie­czo­rem, gdy dziew­czy­ny wró­ci­ły i sia­da­ły do­ko­ła sto­łu, na któ­rym Hor­ten­sya za­sta­wia­ła tro­che zupy i chle­ba–pa­no­wa­ła ci­sza smut­na i zgnę­bio­na, prze­ry­wa­na tyl­ko plu­skiem desz­czu, pły­ną­ce­go ze szme­rem z da­chu w ryn­nę.

Lecz już Hor­ten­sya, po­wo­li – wi­dząc, że cór­ka jej stra­ci­ła ostat­ni 2a­ro­bek, a w do­dat­ku rzu­ci­ła jej na ręce dziec­ko, za któ­re pła­cić trze­ba było trzy­dzie­ści fran­ków mie­sięcz­nie – za­czy­na­ła swo­je żale i na­rze­ka­nia.

Eu­ge­nia bla­da, chu­da, z oczy­ma pod­si­nia­łe­mi trzy­ma­jąc się pod boki, zio­nę­ła zło­ścią, la­men­ta­mi i prze­kleń­stwem. „

Na­za­jutrz przy­nie­sio­no te­le­gram, ad­re­so­wa­ny na ręce Eu­ge­nii.

Dziew­czy­na, drżąc, roz­ła­ma­ła pie­cząt­kę i prze­bie­gła błę­kit­ny świ­stek oczy­ma.j
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: