Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jedno i już - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
11 kwietnia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Jedno i już - ebook

Czy jedynacy wychowują jedynaków?

Dziennikarka Lauren Sandler jedynaczka i matka jedynaka skłania się do nieco bardziej złożonych rozważań, na temat przyczyn coraz częściej spotykanego zjawiska rodziny z jednym dzieckiem. Poza otwartością z jaką przyznaje, że bycie jedynakiem to po prostu wielkie szczęście, jak wygrana losu na loterii, autorka podejmuje bardziej społecznie ryzykowne wyzwanie – uzasadnienia rodziny jednodzietnej – jako najwłaściwszej w naszych czasach. Teza może niezbyt popularna, zwłaszcza obecnie w Europie, ale broni się bardzo dobrze…

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-5286-4
Rozmiar pliku: 339 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

To nie są moje wspomnienia, ale dla zaspokojenia oczekiwań jedynaczki rozpocznę od siebie.

Moja matka była głęboko oddana wychowywaniu mnie. Uważała, że dziecko, aby było szczęśliwe, potrzebuje szczęśliwej matki, a matka, żeby być matką szczęśliwą, musi być szczęśliwym człowiekiem. By tak się stało, musiała zachować swoje autentyczne ja, a nie wyobrażała sobie, jak można to osiągnąć, posiadając drugie dziecko.

– Chodziło mi o siebie – przyznała bez skrępowania pewnego wieczoru, co sprawiło, że wypięłam pierś z dumy (feminizm!), a jednocześnie skuliłam ramiona z zażenowania (egoizm!). Rodzice przyjechali do mnie do Brooklynu z wizytą na weekend. Zbliżała się północ, a matka i ja siedziałyśmy nakryte kocami, w nocnych koszulach, na sofie. Mój mąż Justin i ojciec popijali piwo ze stopami spoczywającymi wygodnie w nogach łóżka.

– Kiedy miałaś trzy lata – ciągnęła matka – zdawało mi się, że zaszłam w ciążę. Całą noc robiłam listę wszystkich za i przeciw. Nad ranem byłam już zupełnie pewna, że nie powinnam mieć kolejnego dziecka. – I matka z pamięci wyrecytowała całą litanię argumentów przeciwko: mogłaby nieprzerwanie robić karierę zawodową, pozostać w swoim ukochanym mieszkaniu w centrum miasta, zamiast przeprowadzać się na przedmieścia, zachować do pewnego stopnia niezależność i nie troszczyć się tak bardzo o pieniądze.

Przerwałam jej pytaniem o listę argumentów za. Nie mam pojęcia, co by mi powiedziała. Stwierdziła tylko, że też była długa. I kontynuowała poprzednią myśl:

– Mając kolejne dziecko, byłabym zupełnie inną osobą. Moje życie uległoby całkowitej zmianie.

– Rozumiem, mamo. Naprawdę. Ale co z tamtą drugą listą? – Matka milczała. Ojciec skupił się na czytaniu nalepki na butelce od piwa. – A ty czego chciałeś, tato? – zapytałam.

Ojciec oderwał wzrok od nalepki i spojrzał na mnie.

– Tak bardzo pokochałem bycie ojcem, że chciałem to doświadczenie powtarzać – odpowiedział cicho. Ale wyczuwalne w głosie napięcie przeczyło jego następnym słowom. – Ale znasz mnie przecież. Nie mam żalu. – Ponownie zajął się studiowaniem nalepki. – Cóż mam powiedzieć? – dodał. – Minęły lata. Stało się, jak się stało. – Uśmiechnął się do mnie. – I nie stało się źle. Potrzebowałem po prostu trochę czasu, żeby się z tym oswoić.

Wszystkim nam zajmuje trochę czasu oswojenie się z taką myślą. Jako jedynacy musimy pogodzić się z brakiem czegoś, co większość ludzi posiada. Jako rodzice, którzy zdecydowali się poprzestać na posiadaniu jednego dziecka, musimy pogodzić się z dokuczliwym odczuciem, że stawiamy nasze własne dziecko w sytuacji, której nie będzie mogło zmienić. Decydujemy się nie zobaczyć nigdy dwojga dzieci chlapiących się w kąpieli, tarzających w stercie zgrabionych liści, szepczących pod kołdrą, kłócących się przy stole podczas obiadu, trzymających się za ręce na naszym pogrzebie.

Wszystkim wydaje się, że wiedzą, kim są jedynacy i rodzice jedynaków. Są samolubni. Ja muszę być podwójnie samolubna jako jedynaczka i matka jedynaczki. Przecież tylko jedynaczce może przyjść do głowy, żeby pisać o tym, jak to jest być jedynakiem, i jeszcze uważać, że innych ludzi to obchodzi.

Ale po dogłębnym zbadaniu całej sprawy pozwolę sobie nie zgodzić się z taką opinią. Samotny. Egoistyczny. Nieprzystosowany. Toni Falbo, wybitny naukowiec zajmujący się badaniami nad jedynakami, takich właśnie słów używa do opisania naszych wyobrażeń na temat jedynaków. Falbo stosuje je tak często, że zdają się tworzyć jedno słowo: samotnieegoistycznienieprzystosowany.

Dlaczego taka opinia wciąż pokutuje? Akademicką podstawą opisania nieszczęsnego gatunku jedynaków były prace jednego człowieka, który twierdził: „Bycie jedynakiem samo w sobie jest chorobą”. Granville Stanley Hall kierował pod koniec XIX wieku badaniami nad dziećmi i był jednym z założycieli krajowej sieci grup naukowych, zwanych Klubami Halla, które szerzyły jego nauki. A zwłaszcza jedno badanie z 1896 roku, znane pod nazwą „Dzieci osobliwe i wyjątkowe”, które opisywało wiele dziwnych zachowań jedynaków jako objaw ich trwałego nieprzystosowania. I nieważne, że Hall otwarcie fetyszyzował swoje pochodzenie z rolniczej, wielodzietnej rodziny, a z lekceważeniem traktował mniejsze rodziny miejskie, które stawały się coraz powszechniejsze w gwałtownie industrializującym się kraju. Wyobraźcie sobie, że Hall – ani żaden inny świeżo upieczony psycholog – nie wiedział prawie nic na temat wiarygodnych praktyk badawczych.

Mimo to naukowcy i autorzy poradników rozpowszechniali wnioski Halla, jakoby jedynacy nie byli w stanie rozwinąć w sobie takich samych zdolności przystosowawczych jak dzieci posiadające rodzeństwo. Jedynacy są kulturowo postrzegani jako osoby „nadmiernie uprzywilejowane, aspołeczne, po królewsku niezależne, skoncentrowane na sobie, zdystansowane i przeintelektualizowane”, napisała w 1989 roku Judith Blake w swojej książce Family Size and Achievement, w której próbowała w sposób naukowy rozprawić się ze stereotypem jedynaka. Późniejsze pokolenia naukowców starały się naprawić ten błąd, ale ich ustalenia nigdy nie przedostały się do powszechnego dyskursu na temat rodzicielstwa. „Osobliwi” jedynacy przeniknęli do popkultury, począwszy od dziwacznych bohaterów serialowych komedii z lat osiemdziesiątych po demoniczne dzieci z horrorów. Sławni stali się opętani przez diabła jedynacy z takich filmów jak Lśnienie, Egzorcysta, Piątek trzynastego czy Chłopak rzeźnika. W każdym z tych filmów jedynak z poważnymi zaburzeniami psychicznymi (także w filmie Psychoza Hitchcocka) terroryzuje niewinnych ludzi.

Ale jedynacy są obsadzani nie tylko w filmach grozy. W każdym gatunku filmowym znajdziemy całe mnóstwo bohaterów odpowiadających stereotypowi jedynaka: Tom Ripley, Veruca Salt czy Eric Cartman. Do tego stereotypu pasują nawet superbohaterowie, odmieńcy i samotnicy, niezdolni do współżycia z innymi obywatelami w realnym świecie, podejrzani z powodu swojej nadmiernej inteligencji, często broniący się przed otaczającą ich sławą. Batman, Superman, Spiderman, Iron Man – to wszystko są jedynacy. Ten zakorzeniony w masowej świadomości wizerunek bywa jednak bardziej skomplikowany w przypadku jedynaków, którzy wykazali się heroizmem w świecie rzeczywistym i potrafiąc nawiązać kontakty z innymi, zyskali nadzwyczajną moc. Być może nie wiecie, ale jedynakami byli także Mahatma Gandhi, Eleanor Roosevelt i Walter Cronkite.

Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy pisała swoją listę za i przeciw drugiemu dziecku, moja matka spotkała się z dyrekcją przedszkola, do którego chodziłam, próbując przekonać ją do wydłużenia czasu pracy do szóstej po południu, co bardziej odpowiadałoby potrzebom pracujących rodziców. Następnego ranka pod drzwiami przedszkola otoczył ją wianuszek matek w płaszczach narzuconych na piżamy. Pozwoliły mojej matce odesłać mnie do sali, a następnie przystąpiły do frontalnego ataku.

– Czekałyśmy tu na panią – powiedziały. Były zdecydowanie przeciwne jej propozycji wydłużenia czasu funkcjonowania przedszkola. – Chcemy pani powiedzieć, że najważniejsze dla nas są nasze dzieci.

Kiedy przeprowadzałam wywiad z brytyjską psycholożką, Bernice Sorensen, która napisała książkę pod tytułem Only-Child Experience and Adulthood, wspomniałam, że moja matka postanowiła pozostać przy jednym dziecku i ja zamierzam podjąć podobną decyzję w przypadku mojej rodziny. Pani psycholog prychnęła wtedy i powiedziała: „w takim razie pani matka jest narcystyczna, i pani również. Na dodatek zagwarantuje pani prawdopodobnie taką samą przyszłość swojej córce”.

Muszę tu wyjaśnić, że Bernice Sorensen sama jest jedynaczką, niezadowoloną ze swoich doświadczeń.

Większość rodziców twierdzi, że decyduje się na drugie dziecko ze względu na pierwsze, a przynajmniej tak od dziesięcioleci mówi ankieterom Instytutu Gallupa. Trudno jednak wyobrazić sobie, jak można sprowadzić do jednego prostego pytania w ankiecie tak ważną kwestię dotyczącą rodziny, szczęścia, odpowiedzialności, dziedzictwa – całego życia i samej śmierci. Jednocześnie wiemy, że jest w tej odpowiedzi ziarno prawdy: pierwsze dziecko zwykle przychodzi na świat z wyboru rodziców i ma wypełnić ich życie, natomiast drugie ma wypełnić życie ich obecnego już na świecie dziecka.

Część ludzi uważa, że rodzina z jednym dzieckiem nie jest prawdziwą rodziną, ale ja stanowczo protestuję przed definiowaniem tego, co dzisiaj jest normą. Dzieci są coraz częściej wychowywane – szczęśliwie – przez pary jednopłciowe (wyniki najnowszych badań wskazują, że matki lesbijki są najlepszymi rodzicami). Powszechne stały się rozwody. Zapłodnienie in vitro przesunęło czas płodności daleko poza czterdziestkę. Rodzeństwem są równie często przybrani bracia i siostry, jak dzieci biologicznych rodziców.

Zmiany, jakie zaszły w definiowaniu rodziny, rodzą pytania, jak zdefiniować jedynaka. Statystycy zwykle stosują regułę, że dziecko wychowywane bez rodzeństwa przez siedem lat jest traktowane jako jedynak. Spotkałam jednak mnóstwo ludzi, którzy uważają się za jedynaków, ponieważ nie czuli więzi z przyrodnim rodzeństwem, a także takich, którzy nigdy nie myśleli o sobie jak o jedynakach, ponieważ byli tak blisko związani z bratem lub siostrą mimo różnicy wieku sięgającej kilkunastu lat. Wszystkie te definicje są niejasne. Niektóre doświadczenia jedynaków pasują do konkretnych sytuacji (na przykład reguła siedmiu lat sprawdza się, kiedy zajmujemy się egoizmem i osiągnięciami), a inne nie pasują (na przykład nawet jeśli twoja siostra chodziła już do szkoły średniej, kiedy ty przyszedłeś na świat, radzenie sobie ze śmiercią rodziców wyglądałoby zupełnie inaczej bez niej). Błędem jest myślenie, że istnieje coś takiego jak norma, a już tym bardziej nie powinniśmy do niej dążyć.

Jednym z największych amerykańskich sukcesów było jednak rozpowszechnienie na całym świecie przekonania, że szczęśliwa rodzina to duża rodzina: poczynając od musicalu Spotkamy się w St. Louis po kolejne wersje Fałszywej dwunastki, od rodziny Partridge’ów po Duggarów. Pewna młoda kobieta z Chin, która dorastała w małej wiosce, gdzie byli sami jedynacy, powiedziała mi, że nie wiedziała, jak wygląda „normalna” rodzina, dopóki władze chińskiej telewizji nie zgodziły się na pokazanie serialu Dzieciaki, kłopoty i my, kiedy była w szkole średniej. „Rodzina Seaverów była pierwszą «prawdziwą rodziną», jaką widziałam”, powiedziała, przyznając, że durzyła się w Kirku Cameronie, i opowiadając z przejęciem, że aktor grający Bena Seavera ożenił się z dziewczyną z Szanghaju. „Wydawali się tacy szczęśliwi razem, dlaczego ja nie chciałabym być?”

„Nikt tego nie chce – nie tak ludzie wyobrażają sobie swoje życie”, mówi socjolog Philip Morgan z Centrum do spraw Dzieci i Polityki Rodzinnej Duke’a, kiedy pytam go o komentarz na temat rosnącej liczby jedynaków. Kiedy w ramach badań pracownicy Centrum pytają młode kobiety, ile dzieci chciałyby mieć, żadna nie deklaruje chęci posiadania tylko jednego dziecka. Moim zdaniem to tak, jakby pytać podlotka, jak wyobraża sobie swój idealny ślub. Kiedy byłam dzieckiem, marzyłam, żeby wziąć ślub w ogrodach na wyspie w Bostonie i wystąpić w sukni z wielką kokardą, którą babcia przywiezie mi z Paryża. A goście powinni znajdować się w łodziach ozdobionych figurkami łabędzi. Tymczasem moja babcia zamieszkała w domu opieki, a ja miałam na sobie gotową suknię za 200 dolarów. Zaślubiny odbyły się w domu moich rodziców, a potem tańczyliśmy przy sześciogodzinnej składance wypluwanej z głośników ojca. Gdyby nie nieobecność babci, ślub byłby wspaniały. Co innego sobie wyobrażamy, a co innego niesie nam życie. Nasze ideały zmieniają się w zetknięciu z rzeczywistością. Widać to wyraźnie, kiedy przypomnimy sobie, czego chcieliśmy i dlaczego wydawało nam się, że tego chcemy.

Oto czego ja chcę: chcę wykonywać sensowną pracę. Chcę podróżować. Chcę jadać w restauracjach i pić w barach. Chcę chodzić do kina i na koncerty. Chcę czytać książki. Chcę nurzać się w samotności. Chcę mieć przyjaciół, którzy będą mnie wspierać i wprawiać w radosny nastrój. Chcę romantycznego związku, w którym komunikacja nie będzie się ograniczała do banalnych pytań i wydawania sobie nawzajem poleceń. Chcę być znana. I chcę tulić swoją córkę tak długo, jak będzie mi na to pozwalała, być obecną w jej życiu na tyle, żeby pozostawić jej przestrzeń potrzebną do odkrywania życia na własnych warunkach. Chcę pełnego udziału: w świecie, w rodzinie, w gronie przyjaciół i w mojej własnej narracji.

Innymi słowy, żeby mieć szczęśliwe dziecko, muszę być szczęśliwą matką, a żeby być szczęśliwą matką, muszę być szczęśliwym człowiekiem. Podobnie jak moja matka czuję, że muszę dokonywać wyborów, żeby utrzymać się w realiach – pomyśleć o pracy, finansach, przyjemnościach. I w tej chwili nie potrafię sobie wyobrazić, jak mogłabym funkcjonować, mając kolejne dziecko. Pewnego razu ktoś zadał pytanie Alice Walker, czy kobiety (kobiety artystki) powinny mieć dzieci.

– Powinny mieć dziecko – odpowiedziała – zakładając, że chcą je mieć, ale tylko jedno.

– Dlaczego?

– Ponieważ z jednym możesz się poruszać. Jeśli masz więcej, nie zrobisz nic.

Czuję jednak udrękę za każdym razem, kiedy widzę, jak moja córka pokazuje palcem dziecko przyjaciółki, serce mi się kraje, kiedy biorę takie maleństwo na ręce, czuję jego słodycz, gładzę delikatną szyję, przechodzi mnie dreszcz, kiedy uśmiecha się do mnie. Zanim urodziła się moja córka, bałam się, ponieważ nigdy wcześniej nie zmieniałam pieluch, twierdziłam, że wolę żywe stworzenia, z którymi jest możliwa komunikacja werbalna, byłam przekonana, że więź będzie się rodziła w nieskończoność, obawiałam się, że nie będę zdolna do poświęceń. Ale kiedy wzięłam ją na ręce, tuż po urodzeniu, po prostu wiedziałam, co mam robić. Byłam zdumiona swoimi umiejętnościami i pewnością, z jaką wykonywałam wszystkie czynności. A także umiejętnościami Justina, choć zawsze wiedziałam, że da sobie radę. Mimo to teraz, kiedy próbuję sobie wyobrazić, że robię to wszystko znowu, mam więcej wątpliwości niż wcześniej.

Jest mnóstwo rodziców, którzy bardzo chcą mieć więcej niż jedno dziecko i są gotowi do poświęceń, byleby stworzyć rodzinę, jakiej pragną. Nie miewają mieszanych odczuć, nie dręczy ich strach, że zrobią swojemu pierwszemu dziecku krzywdę, nie dając mu w prezencie rodzeństwa. Są przekonani, że do tego zostali stworzeni, i mają świadomość, jakich wyrzeczeń będzie ich decyzja wymagała. Ostatnią rzeczą, jakiej chcemy, to, żeby ktoś mówił kobietom, co mają, a czego nie mają robić ze swoimi jajowodami, ze swoimi pieniędzmi i ze swoją przyszłością. Nie zamierzam wygłaszać peanów na cześć jedynaków, chociaż mogę zacytować napis na drzwiach kościoła w Brooklynie: „Jezus był jedynakiem”.

Chcę tylko powiedzieć, że jeśli dręczą nas wątpliwości, jaki wózek wybrać, czy używać pieluszek z tetry, czy jednorazowych, czy karmić dziecko produktami organicznymi, czy dziecko powinno słuchać Mozarta czy Mingusa, czy dziecko przekarmiamy, czy głodzimy, czy szczepimy, czy nie, a mimo to nie zastanawiamy się, czy rzeczywiście powinniśmy zdecydować się na kolejne dziecko, to czas zmienić sposób myślenia.

Zawsze pytamy, czy ludzie mają dzieci – nie dziecko, nie jedno dziecko, choć przecież często tak się zdarza. Jeśli dziecko nie ma rodzeństwa, podejrzewamy, że, cicho-sza, jest tego jakaś przyczyna: rodzice nie lubią być rodzicami (ponieważ są egoistami) albo bardziej dbają o swoją pozycję – zawodową, finansową, materialną – niż o dzieci (ponieważ są egoistami), albo zbyt długo czekali z decyzją (ponieważ są egoistami).

W poprzednim stuleciu dorosłość przestała oznaczać jedynie obowiązki, zaczęła również dawać satysfakcję. Szukamy partnera, który zaspokoi nasze pragnienia, robimy karierę zgodną z naszymi możliwościami, budujemy sobie życie odpowiadające nie tylko naszym potrzebom, ale także pragnieniom. I choć nie da się już z jednej, a często nawet z dwóch pensji żyć na stopie właściwej klasie średniej, to wyobrażamy sobie nasze życie jako wyzwolone, dające satysfakcję i poczucie spełnienia, zbudowane na intencjonalności i indywidualizmie, a nie na obowiązkach i odgrywaniu określonych ról. A taka wyzwolona dorosłość nie idzie w parze z rodzicielstwem.

To nie żadna wymuszona kontrola urodzeń sprawiła, że jest coraz więcej jedynaków. Stało się tak, ponieważ macierzyństwo i współczesny świat nie zawsze idą w parze. Dzietność kobiet w takich krajach jak Niemcy, Austria, Hiszpania, Włochy, Japonia i Korea wynosi mniej niż 1,4 i jest o połowę niższa niż w latach siedemdziesiątych. W Stanach Zjednoczonych polityka rodzinna, która pomagałaby w godzeniu rodzicielstwa, a szczególnie macierzyństwa z pracą, praktycznie nie istnieje. Natomiast rządy pozostałych krajów aktywnie zajęły się sprawami rodziny, próbując radzić sobie z faktem, że tak wiele ludzi uznało, iż koszty posiadania dzieci są zbyt duże.

Na początku lat sześćdziesiątych w Europie mieszkało niecałe 13 procent światowej populacji. Blisko sto lat później liczba ta spadła do około 5 procent. Kobiety świadomie rezygnują z macierzyństwa na rzecz edukacji, kariery, większej swobody albo tak opóźniają moment zajścia w ciążę, że w końcu to biologia podejmuje za nie decyzję. Z powodu kryzysu „wyludnienia”, jak określiła to Unia Europejska, stała się niezbędna pomoc publiczna, która złagodziłaby zakres poświęceń wymaganych od rodziców. W bardziej zeświecczonych regionach Stanów Zjednoczonych współczynnik dzietności jest podobny do tego w Europie, ale średnia dla całego kraju jest wyższa.

Dzieje się tak dlatego, że wielu Amerykanów jest przywiązanych do tradycyjnych wartości rodzinnych, sławiących poświęcenie matki i wielodzietne rodziny. Hasło „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się” miało kiedyś swoje uzasadnienie. Im więcej urodzisz dzieci, tym większa szansa, że twoja rodzina nie wymrze – tak było w czasach wysokiej śmiertelności niemowląt i dzieci. Imperatyw biologiczny stał się nakazem religijnym, głoszonym przez przywódców duchowych i wspólnoty religijne. Kiedy przyjrzymy się wynikom badań World Values Survey, zauważymy, że religijność i liczba potomstwa idą w parze. Z powodu ścisłych związków wiary i płodności wielu myślicieli, wśród nich demografowie, antropolodzy i psycholodzy ewolucji, uważa, iż ziemię przejmą w posiadanie ludzie religijni. Rodzice tacy jak ja, którzy cenią sobie wartości pozarodzinne, zostaną z czasem zdominowani przez bardziej płodnych i konserwatywnych.

Recesja w Stanach Zjednoczonych w sposób dramatyczny zmieniła sposób myślenia o posiadaniu potomstwa. Tak dzieje się przy okazji każdego krachu finansowego. W czasie Wielkiego Kryzysu liczba rodzin posiadających jedno dziecko wzrosła do blisko 30 procent, a przecież wtedy jedynak był uważany za anomalię. Dzisiaj wygląda to jeszcze gorzej, głównie ze względu na cenę, jaką trzeba zapłacić, żeby pozostać członkiem wciąż kurczącej się klasy średniej. Z ostatnich badań Instytutu Guttmachera wynika, że w opinii dwóch trzecich Amerykanów nie stać ich na posiadanie dziecka w dzisiejszej sytuacji ekonomicznej. Nic dziwnego: same długi zaciągnięte na studiowanie sięgają 1 biliona dolarów i zmuszają młodych ludzi do odłożenia na później decyzji o pierwszym dziecku albo do rezygnacji z posiadania następnego. Część demografów przewiduje, że liczba rodzin z jednym dzieckiem może osiągnąć poziom odnotowywany na Manhattanie, czyli ponad 30 procent. Co wcale nie oznacza, że kogoś to cieszy.

Nasze pragnienia i nasza tożsamość ewoluują, a my w dalszym ciągu deifikujemy stare mity zamiast tworzyć nowe. Opóźniamy czas urodzenia dziecka. Chodzimy do szkoły, studiujemy, pracujemy, chodzimy na randki. Nasze ciała się starzeją. Nasze życie toczy się w zawrotnym tempie. Mamy coraz bardziej rozbudzone marzenia. I w końcu musimy przyznać, że nigdy nie będziemy gotowi na posiadanie dziecka. A już na pewno na posiadanie drugiego. Dotyczy to większości ludzi w rozwiniętych krajach – jesteśmy ogarnięci paniką dotyczącą płodności. Jest jednak jeszcze inny rodzaj paniki, ignorowany zarówno przez rządy, jak i pokolenie naszych dziadków. Strach przed wychowywaniem jedynaka.

Wszyscy wiemy, że stereotypy muszą do pewnego stopnia mieć oparcie w rzeczywistości, nawet jeśli są odzwierciedleniem wypaczonej i naciąganej wersji prawdy. Ale rozkładając na czynniki tożsamość samotnieegoistycznienieprzystosowaną, tylko dzieci nie są tym, czego się spodziewamy. W dalszej części szczegółowo odmitologizuję wszystkie stereotypy, a na razie kilka krótkich uwag. Na temat samotności: jako dzieci, zwykle jej nie odczuwamy, w okresie dojrzewania często czujemy się spięci i wyobcowani. Jako dorośli musimy się zmierzyć z koszmarem, jakim jest starzenie się i w końcu śmierć naszych rodziców. Na szczęście z wiekiem rozwijamy w sobie najsilniejszy związek z samym sobą. Na temat egoizmu: póki chodzimy do szkoły, potrafimy bawić się z innymi dziećmi. Na temat nieprzystosowania: dajemy sobie radę. Ogólnie rzecz biorąc, jesteśmy fantastyczni.

Zwykle stereotypy pomijają dwa ważne obszary, które oddzielamy od reszty. Pierwszym są osiągnięcia. Zwyczajnie mamy znacząco większą szansę na sukces w porównaniu z osobami posiadającymi rodzeństwo, czy to w szkole, czy na polu zawodowym. Zajęcia takie jak czytanie ćwiczą koncentrację i rozbudzają ciekawość, a życie w otoczeniu osób dorosłych, w środowisku silnie zwerbalizowanym wspomaga proces uczenia się. Ponadto w rodzinie z jednym dzieckiem wszystko ulega wzmocnieniu. Oznacza to, że dynamika małżeństwa – i rozwodów – naszych rodziców i sposób wyznaczania granic oraz wyrażania potrzeb ma na jedynaka silniejszy wpływ. W rodzinie wielodzietnej emocje rozkładają się na całe rodzeństwo i ulegają rozmyciu, w przypadku jedynaków bywają bardzo intensywne – zarówno te dobre, jak i te złe. Rzuca się w oczy brak danych badawczych na temat tej intensywności, natomiast jest ona wyraźnie obecna w życiu, pojawia się w przeprowadzonych przeze mnie wywiadach, w przeczytanych biografiach, a także w moich własnych doświadczeniach rodzinnych. Jak szepnął mi kiedyś na ucho pewien psycholog: „To najskuteczniejszy sposób, żeby dorosnąć”.

Opisując problem posiadania jedynaka, pragnę rozpocząć dyskusję na temat zwiększonych kosztów społecznych posiadania więcej niż jednego dziecka. Nie jest to tylko kwestia tego, kto zwycięży w tej wojnie kulturowej, ale także kto za to zapłaci. Kto będzie nas wspierał na starość? Kto będzie siłą roboczą? Trzeba jednak rozważyć nie tylko kwestie ekonomiczne, ale wpływ na nasze środowisko naturalne. Czy nie będzie lepiej dla naszej planety, jeśli zaludniać ją będzie mniej kierowców SUV-ów zużywających dużo paliwa i mniej pasażerów samolotów uzależnionych od klimatyzacji i cheeseburgerów?

Ale tak jak nikt nie będzie miał więcej dzieci ze względu na ekonomię kraju, tak większość ludzi nie pozostanie przy jednym dziecku, żeby ratować naszą planetę. Żadna inna decyzja nie jest do takiego stopnia osobista. A mimo to tak wielu z nas jest poddawanych presji społecznej i kulturowej i ulega stereotypom. Jeśli rodzice nie będą przekonani, że muszą posiadać drugie dziecko, żeby uchronić pierwsze przed zepsuciem, to czy większość z nich zdecyduje się na nie? A jeśli ci z nas, którzy nie czują się zmuszeni do posiadania kolejnego dziecka, wybiorą większą niezależność i możliwość samorealizacji? Skoro literatura fachowa – setki badań prowadzonych od dziesięcioleci – dowodzi, że moje dziecko nie będzie lepsze z racji posiadania rodzeństwa, to komu ten wybór ma służyć?

Kiedy nasze wewnętrzne potrzeby stoją w sprzeczności z powszechnie akceptowaną mądrością, to należałoby się zastanowić, dlaczego tak się dzieje. Uważam, że jeśli przyjrzymy się bliżej naszym założeniom, okaże się, że mają one podłoże kulturowe, wymuszające na nas odpowiednie zachowania. Zadając sobie pytanie, dlaczego nasze dziecko powinno mieć rodzeństwo, powinniśmy się wykazać większą asertywnością. Jeśli bowiem zamierzam zdecydować się na drugie dziecko, i miliony ludzi postępują tak samo, powinnam przynajmniej wiedzieć dlaczego.

Jeżeli jednak nie chcę – naprawdę nie chcę – mieć drugiego dziecka, to również powinnam sięgnąć do dostępnej wiedzy i zacząć zadawać pytania. Dla siebie samej. Dla swojej córki. Dla świata, na który ją wydałam. Zamiast podejmować decyzję o powiększeniu rodziny na podstawie stereotypów i pod wpływem presji kulturowej, możemy dokonać zupełnie niezależnego, ważnego wyboru. Zyskamy wówczas coś, co ludziom rzadko kojarzy się z rodzicielstwem – poczucie wolności.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: