Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jego wysokość penis - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 marca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,90

Jego wysokość penis - ebook

Czy atrybut Twojej męskości płata ci czasem figle, uporczywie prężąc się na baczność lub pozostając nieczuła na uroki chwili? Może od lat bez powodzenia starasz się o dziecko czy wręcz przeciwnie – marzysz o tym, by zarówno dzieci, jak i wszelkie plagi trzymały się od ciebie na bezpieczną odległość? Czy masz świadomość, do czego dokładnie służy prostata? Chcesz się dowiedzieć, co zrobić, na wypadek gdyby pęcherz czy nerki zbuntowały się przeciwko Tobie?
O tym i o wielu innych męskich sprawach jest ta dowcipna, pełna zabawnych historii książka. Bo o zdrowie – jak przekonuje dr Wittkamp – mając odpowiednią wiedzę, da się skutecznie zadbać.

Część tematów, o które być może wstydzisz się zapytać:
× Skrzywienie wzwiedzionego członka
× Złamanie penisa
× Wzwód przetrwały
× Choroby weneryczne
× Skręt jąder
× Przedwczesny wytrysk
× Antykoncepcja dla mężczyzn
× Leczenie bezpłodności
× Osłabienie erekcji
× Zapalenie pęcherza
× Nietrzymanie moczu
× Kamica nerkowa
× Prostata

Dla jasności: urologia nie jest seksistowska – leczymy też panie (w zakresie tych narządów, którymi dysponują).

Kategoria: Popularnonaukowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7229-656-6
Rozmiar pliku: 3,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP DO WYDANIA POLSKIEGO

Książka wydana pod przewrotnym tytułem Jego Wysokość Penis jest opracowaniem przygotowanym przez początkowo adepta, a następnie młodego specjalistę urologa. Autor, opierając się na swoich doświadczeniach pochodzących ze studiów specjalizacyjnych, z dużą swadą, w sposób łatwy i powszechnie dostępny pokazuje, czym powinniśmy się kierować, chcąc zachować zdrowie (a nawet życie) na długie lata, zależne od układu moczowego oraz moczopłciowego męskiego.

Popularno-naukowy charakter książki sprawia, że jest ona atrakcyjna dla Czytelników obu płci, niezależnie od wieku, a także rodzaju wykształcenia. Z satysfakcją stwierdzam, że skutecznie przyczynia się również do zmiany niewłaściwie funkcjonującego do tej pory wizerunku lekarza urologa jako specjalisty wyłącznie tzw. „chorób męskich”. Tymczasem urolog to chirurg układu moczowego u obu płci i układu moczopłciowego męskiego, a dominującym obszarem jego działalności jest operacyjne leczenie chorych na nowotwory wywodzące się z układu moczowego! Częstość występowania tych nieprawidłowości ocenia się na ponad 25 procent globalnej liczby nowotworów. Ponieważ przeważająca większość nowotworów „urologicznych” jest zależna od wieku, a systematyczne wydłużanie średniego czasu życia w populacji europejskiej jest od dawna potwierdzone wynikami poważnych badań, dlatego może się okazać, że w niedalekiej przyszłości urolog będzie nie tylko lekarzem dedykowanym dla każdego z nas, tak jak już teraz – lecz najlepszym przyjacielem mężczyzny i kobiety, oczywiście w kontekście zdrowotnym.

Ogromnym atutem polskojęzycznego wydania książki jest jej przekład. Wykorzystanie zwrotów i potocznych definicji charakterystycznych dla rodzimego języka czyni książkę przyjemną do czytania i jest gwarantem szybkiego powrotu do jej treści. Wydawnictwu Feeria z Łodzi gratuluję przedsięwzięcia i wyrażam głęboką nadzieję, że zainteresowanie książką będzie w przyszłości podstawą do kolejnych wydań. Podsumowując: lektura obowiązkowa!

prof. dr hab. n. med. Piotr Chłosta, FEBU, FRCS (Glasg.)
prezes Polskiego Towarzystwa Urologicznego
Warszawa, luty 2017WPROWADZENIE

Sobotni wieczór. Stoję sobie w kuchni na jakiejś imprezie. Gospodarzy znam tylko przelotnie, podobnie jak większość gości. Nigdy nie byłem mistrzem small talku, a już na pewno nie na trzeźwo z całkiem obcymi ludźmi.

Klasycznym zagajeniem jest w takich sytuacjach pytanie: „A ty czym się zajmujesz?”. Zgodnie z prawdą odpowiadam więc, że jestem lekarzem.

Rozmówca zwykle robi wówczas zdumioną minę, bo wyglądam dosyć, powiedzmy, młodzieńczo. Kiedy Bóg rozdzielał wąsy i brody, stałem raczej na końcu kolejki…

Ochłonąwszy ze zdziwienia, interlokutor przez chwilę zapewnia mnie, jak to wspaniale, i dodaje, że lekarz to świetny zawód, chociaż ciężkie studia i na pewno musiałem mnóstwo wkuwać na pamięć. Nieuchronnie nadciąga kolejne, nieco drażliwe pytanie – o specjalizację.

„Jestem urologiem!”

Zaledwie dwie literki dzielą mnie od neurologa, a stąd już całkiem niedaleko do takich obiektów damskich westchnień, jak choćby doktor Derek Shepherd „McDreamy” z serialu Chirurdzy, neurochirurg z zabójczą fryzurą. Niestety, nic z tego. Jestem u-ro-lo-giem!

Na twarzy rozmówcy maluje się teraz mieszanina zakłopotania i obrzydzenia. W najlepszym wypadku za chwilę dołączy do nich jeszcze przebłysk nieco perwersyjnego zainteresowania – zawsze można przecież liczyć na jakąś zabawną anegdotkę na temat męskiego przyrodzenia.

Obstawiam, że ludzie myślą wtedy coś w stylu: „Ojoj, nie dość, że biedak ma taki mizerny zarost, to jeszcze chyba zaspał, kiedy trzeba się było zgłosić na egzamin specjalizacyjny”.

W takiej na przykład Francji to właśnie stopień z egzaminu decyduje o tym, jaką specjalizację będzie można potem wybrać. Najlepsi zostają neurochirurgami w Paryżu, najgorsi – proktologami gdzieś na zapadłej północy (pamiętacie Jeszcze dalej niż Północ? No właśnie).

„No dobrze, ten przynajmniej nie jest proktologiem” – świta w głowie mego rozmówcy, więc zbiera się na odwagę i pyta, dlaczego właściwie zostałem urologiem, skoro sprawiam wrażenie całkiem sensownego gościa.

Po maturze byłem absolutnie pewien, że chcę studiować coś konkretnego i praktycznego. Kiedy i w jakich okolicznościach wpadła mi do głowy medycyna – szczerze mówiąc, nie umiem powiedzieć. Ale chyba zawsze musiałem lubić szpitale, bo pamiętam, że byłem dumny jak paw, gdy w siódmej klasie zostałem kontuzjowany podczas meczu piłkarskiego i paradowałem z gipsem zakrywającym całe ramię. Moja średnia z matury wynosiła 2,1 (system oceniania w Niemczech jest odwrotny w stosunku do polskiego, czyli 6 jest najgorszą, a 1 najlepszą oceną), co dało mi wstęp na uniwersytet w Bonn (z pewnym trudem, ale jednak). Obecnie najwytrwalsi kandydaci na medycynę na tej uczelni czekają nawet dwadzieścia semestrów na swoistej „liście rezerwowej”.

W trakcie studiów dorabiałem sobie jako didżej w knajpie, sprzedawca win oraz instrumentariusz przy operacjach. Podczas przerw międzysemestralnych już na pierwszych latach zacząłem odbywać praktyki urologiczne. Moja ówczesna dziewczyna była zdania, że ta problematyka świetnie do mnie pasuje. No cóż…

Ale wbrew obawom praca w tej dziedzinie naprawdę sprawiała mi frajdę i dlatego moja dzisiejsza odpowiedź na standardowe pytanie podczas pierwszego spotkania towarzyskiego brzmi tak: „Urologia to rzeczywiście dosyć wąska dziedzina, ale mimo to w jej ramach przeprowadza się sporo operacji, często poważnych, a poza tym daje szansę, żeby z czasem otworzyć prywatną praktykę. No i leczymy nie tylko zgrzybiałych dziadków, mamy też pacjentki, niektóre całkiem młode. Ponadto urologowie to najwięksi kawalarze wśród wszystkich lekarzy”.

W tym miejscu widzę wreszcie błysk akceptacji w oczach rozmówcy. A w każdym razie kończy się drążenie tematu.

Jeśli chodzi o wybór specjalizacji, najprawdopodobniej znalazłem się po prostu w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. To było chyba po prostu TO. I jak dotąd nie żałuję swojej decyzji. Oczywiście niekiedy stykam się z zapachami, bez których doskonale mógłbym się obejść w życiu. Ale w takiej sytuacji, w przypadku ostrej infekcji dróg moczowych, wystarczy wejść do pomieszczenia i można stawiać diagnozę z zamkniętymi oczami. Czysta oszczędność – i czasu, i pieniędzy…

Napisałem tę książkę po to, żeby na następnej imprezie móc po prostu wręczyć jej egzemplarz, zamiast męczyć się z odpowiedzią na pytanie o pracę. A przy okazji, żeby trochę przybliżyć czytelnikom, czym właściwie zajmuje się urologia (spokojnie, jak na razie nie wynaleziono książek zapachowych). Z pewnością nie jest to fachowy podręcznik, a ja nie roszczę sobie pretensji do wyczerpania tematu. Mam jednak nadzieję, że niniejsza książka da czytelnikom wyobrażenie, o co właściwie w tym wszystkim chodzi, a może też zmniejszy nieuzasadniony wstyd, który często skutecznie powstrzymuje cierpiących ludzi przed wizytą u urologa. Zwłaszcza że, jak już wspomniałem, urolodzy to naprawdę weseli goście.

Przez pięć lat asystentury w klinice urologicznej przeżyłem mnóstwo zabawnych sytuacji i tylko trochę smutnych. Pracując nad tą książką, sporo gadałem o przypadłościach urologicznych z kolegami i przyjaciółmi, a także z przygodnymi starszymi facetami spotykanymi w kolońskich knajpach. Przewertowałem mnóstwo literatury i udzielałem się na wielu forach internetowych. Wziąłem wolne w pracy, a mamie powiedziałem, że wreszcie zabrałem się do doktoratu. Tyle pożytku, że jednocześnie zdołałem pouczyć się do egzaminu specjalistycznego. Przed wami wynik mojej pracy – życzę wszystkim dobrej zabawy!DROGA DO UROLOGA

Niemal wszystkie narządy i części ciała, którymi zajmuje się urologia, położone są na jednym szlaku. To drogi, którymi z organizmu wydostają się mocz i nasienie.

Zacznijmy od moczu. Jak wiadomo, wytwarza go i wydala każdy człowiek na świecie – z wyjątkiem kolejnych przywódców Korei Północnej. Jak głoszą legendy, czy może raczej propaganda, żaden z Kimów nie potrzebuje nic wydalać: ani moczu, ani stolca. Dlaczego? To przecież oczywiste, ukochany przywódca zużywa całą energię na wielkie i wspaniałe dzieła, takie jak komponowanie oper, nauka chodzenia w wieku trzech tygodni czy zaliczenie jedenastu golfowych dołków pojedynczymi strzałami hole-in-one już przy pierwszej próbie.

Natomiast zwykli śmiertelnicy, zarówno kobiety, jak i mężczyźni, muszą przeznaczyć część energii na pracę nerek. To one wytwarzają mocz! Zazwyczaj mamy je dwie, po jednej z każdej strony ciała. Z nich mocz spływa moczowodami (nie mylić z cewką moczową!) do pęcherza. Tutaj musi poczekać, aż pęcherz wypełni się na tyle, by warto było wybrać się do toalety. W pewnym momencie pęcherz wysyła wreszcie informację do mózgu, że wizyta w owym przybytku byłaby jak najbardziej wskazana. Dzieje się tak, gdy objętość płynu osiągnie 400–500 ml.

Kiedy mózg i pęcherz dogadają się w tej sprawie, mocz może ruszyć w dalszą drogę. U kobiet wydostaje się na wolność już po chwili, po przebyciu krótkiej cewki moczowej (mającej 2–4 centymetry długości). U mężczyzn musi się jeszcze przecisnąć przez doczepioną na zewnątrz, dłuższą lub krótszą, „zjeżdżalnię”.

W tym miejscu pożegnamy na chwilę panie i skupimy się na procesie zachodzącym wyłącznie u panów, a mianowicie na wytwarzaniu nasienia. Wstępna produkcja plemników zachodzi w jądrach. Stamtąd wędrują one do najądrzy, gdzie dojrzewają niczym leżakujące wino. Jednak w odróżnieniu od niego plemniki do osiągnięcia odpowiedniego stanu nie potrzebują aż kilkunastu miesięcy pobytu w dębowej beczce. Wystarczy osiem do siedemnastu dni, a już beczka jest całkiem zbędna. Warto tu dodać, że plemniki, które opuszczają najądrza podczas orgazmu, stanowią zaledwie trzy procent objętości ejakulatu, czyli tego, co wydobywa się na zewnątrz. Reszta to wydzieliny pęcherzyków nasiennych i prostaty, zawierające substancje niezbędne do tego, by plemniki zdołały przeżyć i skutecznie zadziałać poza organizmem swego wytwórcy. Dlatego też ejakulat mężczyzny, który poddał się zabiegowi sterylizacji, nie różni się wyglądem ani objętością od spermy mężczyzny płodnego. Zresztą jeszcze do tego wrócimy.

Minąwszy prostatę, która znajduje się tuż poniżej pęcherza moczowego i otula cewkę moczową, mocz i sperma podążają już wspólnie poprzez cewkę, by wreszcie wydostać się na zewnątrz. Droga, którą muszą pokonać, jest oczywiście o wiele dłuższa niż u pań, co ma duże znaczenie w wypadku zapaleń pęcherza.

Z punktu widzenia urologa w kobiecym ciele można wyróżnić następujące ciekawe narządy:

- nerki
- moczowody
- pęcherz moczowy
- cewkę moczową…
- …i piersi (hm, niestety nie)

U mężczyzn natomiast do wymienionych powyżej narządów należy dodać jeszcze:

- jądra
- najądrza
- pęcherzyki nasienne
- prostatę
- prącie

W każdym z powyższych narządów – nie tylko w pęcherzu – pod wpływem bakterii lub wirusów może rozwinąć się stan zapalny. Poza tym w nerkach mogą tworzyć się kamienie, które następnie zapychają moczowody. I wreszcie, niestety, każdy z tych narządów może również paść ofiarą nowotworu bądź też już od urodzenia nie funkcjonować prawidłowo. Jak więc widać, istnieje naprawdę sporo powodów, które mogą nas skłonić do wizyty u urologa w jakimś momencie życia.

Czego konkretnie podczas takiej wizyty może się spodziewać pacjent, którego bolą nerki, coś ciśnie w jądrze albo strumień moczu nie jest już taki jak przed laty? Jak trafić do urologa? I – skoro już przy tym jesteśmy – jak znaleźć naprawdę dobrego specjalistę?

Klasyczna „droga służbowa” zaczyna się niezmiennie od lekarza pierwszego kontaktu. To właśnie lekarz rodzinny, ten prawdziwy omnibus medyczny, stanowi ogniwo łączące chorego z lekarzem specjalistą i to on musi zdecydować, czy ból nerek nie wynika przypadkiem ze skurczu mięśni, a ucisk w jądrze nie wskazuje na ostry przypadek zagrożenia, z którym trzeba jak najprędzej zgłosić się do najbliższego szpitala. Oczywiście niekiedy sami mamy całkowitą pewność, że potrzebujemy porady urologicznej, i wtedy możemy zgłosić się bezpośrednio do specjalisty.

W tym miejscu pojawiają się dwa problemy. Po pierwsze, trzeba znaleźć odpowiedni gabinet. Obecnie takie poszukiwania przeprowadza się najczęściej w Internecie: Jak daleko jest ode mnie do gabinetu lekarza? Czy przy okazji będzie można wpaść do sklepu po jakieś potrzebne (albo niepotrzebne) rzeczy? Czy może w pobliżu mieszka ktoś znajomy, kto mógłby służyć pociechą, gdyby okazało się, że lekarz ma dla nas złe wieści?

Jeśli gabinet ma swoją stronę internetową, można tam poszukać dalszych informacji. Z reguły wylicza się na takiej stronie oferowane formy terapii oraz pokrótce omawia poszczególne dolegliwości. O tym, jaką opinię na temat gabinetu wyrobi sobie pacjent przeglądający sieć, decydują też zamieszczane nierzadko na takich stronach zdjęcia personelu oraz naturalnie samych lekarzy wraz z krótkimi biogramami. Aha, mamo – ten nieszczęsny doktorat może mi się przydać również i na tę okazję.

Na koniec robi się jeszcze szybki przegląd opinii na portalu typu Znany lekarz – „na pewno do niego wrócę!”, „szybko i konkretnie, piątka z plusem!”, „specjalistka pierwszej klasy!” – i już można chwytać za słuchawkę. Podobnie przebiegają poszukiwania odpowiedniego szpitala, jeśli czeka nas operacja. Choć tutaj cennych rad i wskazówek może też udzielić urolog, do którego w końcu trafimy. Natomiast w nagłych przypadkach, takich jak atak kolki nerkowej, kryterium wyboru jest właściwie jedno: odległość do najbliższego szpitala.

Problem numer dwa pojawia się w momencie, gdy pod wybranym numerem nikt nie odbiera telefonu albo okazuje się, że najbliższy termin wizyty przypada dopiero w przyszłym roku (oczywiście poza nagłymi przypadkami). W takiej sytuacji cała zabawa zaczyna się od nowa. Jeśli jednak wszystko przebiega pomyślnie, nasuwają się dalsze pytania: Czy do takiej wizyty należy się jakoś specjalnie przygotować? Co ze sobą zabrać?

Pacjenci wprost uwielbiają chwalić się w przychodniach próbkami własnego moczu, dajmy na to, zabarwionego na czerwono. Przynoszą je zresztą w rozmaitych naczyniach – największą popularnością cieszą się słoiki po dżemach albo kiszonych ogórkach. Osobiście odradzałbym tę metodę ze względów higienicznych. W przychodniach urologicznych powinniśmy mieć możliwość oddać mocz do sterylnego pojemnika tuż przed badaniem (jeśli w naszej placówce nie jest to możliwe, lepiej zmienić przychodnię). A nawet jeżeli w pobranej wtedy próbce nie będzie już krwi, urolog uwierzy nam na słowo.

Znacznie ważniejszy od takiego czy innego naczynia jest organizm, w którym znajduje się chory narząd. Dlatego warto zabrać ze sobą dokumentację przebytych cho…, o przepraszam, stanu zdrowia, i listę leków, które regularnie zażywamy.

Warto też zarezerwować sobie trochę czasu. A jeżeli Galę i Życie na gorąco zdążyliśmy już przekartkować u fryzjera, a wiszące na ścianach reprodukcje Van Gogha znamy na pamięć z wizyt u lekarza rodzinnego, dobrze też wziąć ze sobą coś do czytania. Choćby niniejszą książkę!

Także na skutki kuracji trzeba nieraz poczekać. Niekiedy musi minąć trochę czasu, zanim dany lek zacznie działać. Niemniej zawsze warto zadać sobie pytania: Czy lekarz, który mnie przyjął, był kompetentny i życzliwy? Czy potraktował mnie poważnie? Oczywiście jeśli wszystko skończy się na tej jednej wizycie, nie ma to może większego znaczenia, pod warunkiem że nasz problem udało się odpowiednio rozwiązać. To trochę jak z przygodnym seksem…

Jeśli jednak planujemy dłuższy związek z urologiem, wtedy dobry kontakt z lekarzem bądź lekarką ma naprawdę duże znaczenie, choć oczywiście również w tym przypadku najważniejsza jest skuteczność medycznych zaleceń.

Tak czy owak, warto wracając do domu zastanowić się nad przebiegiem właśnie odbytej wizyty, by następnie zamieścić przychylną (lub nie) notkę na odpowiednim portalu.Jakiś czas temu siedzieliśmy z bratem w jednym z berlińskich klubów muzycznych, gadając o tej książce. W pewnej chwili do naszej rozmowy wtrąciły się dwie młode damy. Jedna twierdziła, że nie istnieje żadne sensowne słowo, którym można by określić męski narząd płciowy. Nawet pomijając te najbardziej wulgarne, pozostałe są albo zbyt potoczne, mechaniczne czy brutalne (pyta, pała, laska, dzida), albo dziwaczne (kapucyn, fred, wacek), albo przesadnie infantylne (ptaszek, siusiak, sisiorek, fifutek).

Myślę, że wszystko zależy od tego, w jakim kontekście będziemy się tymi słowami posługiwać. Wyobraź sobie na przykład, że stoisz ze swoim czteroletnim synkiem przy publicznych pisuarach, on oczywiście przy dziecięcym, zawieszonym w połowie wysokości, po czym na zakończenie pouczasz go, że powinien jeszcze „otrząsnąć pałę”. Równie dziwaczne wrażenie sprawiłby dorosły facet, który w czasie gry wstępnej szepnąłby do ucha wybrance, że jego „fifutek” właśnie wznosi się do lotu. Osobiście całkiem nieźle wystarczają mi w komunikacji słowa „penis” i „członek”, zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnie. Na szczególne okazje rezerwuję sobie jednak prawo do określeń bardziej fantazyjnych. Oczywiście absolutnie prywatnych.

Ale na różnorodności leksykalnej problemy się nie kończą. W ludzkim ciele nie ma chyba innego narządu, z którym wiązałoby się tyle legend, mitów i zabobonów. W malarstwie i rzeźbie penis stanowi symbol męskości i płodności, z reguły występuje więc jako wyprostowany jak świeca fallus. W niektórych krajach azjatyckich ze zwierzęcych penisów sporządza się nawet potrawy lub lecznicze proszki, które mają zwiększać potencję i płodność. „Zupa z penisa tygrysa raz, na wynos!”

Takie praktyki nie mają żadnego medycznego uzasadnienia. Istnieje natomiast wiele rzetelnych badań na temat przeciętnych rozmiarów męskiego prącia, kwestii bardzo dla mężczyzn istotnej. W Szwajcarii przeprowadzono też badanie, w którym zapytano kobiety o najważniejsze z ich punktu widzenia cechy penisa. Wyniki ankiety były naprawdę zastanawiające. Na pierwszym miejscu znalazło się „ogólne wrażenie wzrokowe”, a tuż za nim wylądował „wygląd włosów łonowych”. Dobrze wiedzieć, bo w tej ostatniej kwestii łatwo można coś poprawić czy uwydatnić. Schludnie przystrzyżone, wygolone na gładko czy przycięte w fantazyjne wzory – wszystko jest możliwe. Na trzecie miejsce trafiły „właściwości skóry”, a na czwarte „średnica penisa”. Tu już, wraz z „kształtem żołędzi”, który zajął miejsce piąte, przechodzimy do kwestii, na które mamy mniejszy wpływ. Dopiero zaś na szóstym miejscu pojawiła się budząca takie emocje „długość penisa” (co prawda, uczestniczkom badań prezentowano wyłącznie zdjęcia, nie zapewniając wrażeń dotykowych, ale wszystkie panie miały za sobą rozmaite doświadczenia seksualne).

Na miejscu siódmym znalazł się „wygląd moszny”, a za najmniej istotny aspekt uczestniczki ankiety uznały „kształt ujścia cewki moczowej”. Tymczasem to właśnie ta ostatnia kwestia zainspirowała lekarzy do przeprowadzenia wspomnianych badań. Wśród prezentowanych penisów znalazły się bowiem również takie, których właściciele cierpieli na wrodzoną wadę anatomiczną cewki moczowej, zwaną spodziectwem. Polega ona na tym, że ujście cewki znajduje się nie na czubku żołędzi, lecz na jej spodniej stronie. Ankietowanym paniom pokazywano zarówno penisy mężczyzn, u których spodziectwo usunięto operacyjnie, jak i zdrowe egzemplarze. Z całą pewnością lekarze wykonali więc rzetelną robotę. W każdym razie badania te dobitnie potwierdzają również wyniki moich skromnych dociekań prywatnych. Otóż kobiety przywiązują do długości penisa znacznie mniejszą wagę, niż mają na to nadzieję lub się tego obawiają mężczyźni.

No dobrze, ale teraz wreszcie kawa na ławę: otóż, jak wynika z innych badań¹, przeciętna długość męskiego członka w stanie wzwodu, wyliczona na podstawie danych zebranych z całego świata, wynosi 13,12 centymetra.

Jak tam, wróciliście już do czytania? Nie zapomnijcie tylko umyć rąk. Dodajmy jeszcze, że jeśli penis w stanie wzwodu ma długość mniejszą niż 7 centymetrów, lekarze mówią o tzw. mikropenisie. Trochę zbaczamy teraz z tematu, ale mężczyznom to się często zdarza.

Owe rekordowe 48 centymetrów, czyli maksymalna długość penisa, zaznaczona w „złotych myślach” na s. 21, to, owszem, fakt stwierdzony naukowo, ale jednocześnie prawdziwe przekleństwo. Można założyć, że członek tych rozmiarów absolutnie nie jest zdolny do wypełniania swojego zadania. Prącie stanowi męski zewnętrzny narząd płciowy i jako taki służy przede wszystkim do celów reprodukcyjnych. Oczywiście sam akt też jest przyjemny, co zresztą nie jest przypadkiem, tylko sprytną sztuczką ze strony Matki Natury. Oprócz tego wewnątrz penisa biegnie cewka moczowa, dlatego służy on także do opróżniania pęcherza. Choć nie jest do tego absolutnie niezbędny – nawet w przypadku ciężkiej postaci wspomnianego wyżej spodziectwa, w której ujście cewki moczowej znajduje się w pobliżu moszny, da się mimo wszystko w miarę normalne oddawać mocz (co prawda, wyłącznie na siedząco). Żeby jednak zrozumieć rozmaite procesy, które zachodzą wewnątrz penisa i w jego okolicach, musimy najpierw powiedzieć parę słów o anatomii.

Z zewnątrz całe oprzyrządowanie wygląda stosunkowo prosto: trzon penisa, żołądź na czubku plus otaczający ją „fartuszek” skórny, czyli napletek. U niektórych mężczyzn u dołu żołędzi znajdują się jeszcze niewielkie wypukłości – to tzw. perliste grudki prącia, całkowicie niegroźne.

Kiedy jednak przyjrzymy się, jak wygląda penis w przekroju poprzecznym, sprawa nieco się komplikuje. Na poniższym rysunku przypomina on trochę internetową „buźkę”, przedstawiającą niezbyt zadowolonego z życia kosmitę.

Oczy naszego kosmity to ciała jamiste penisa, corpora cavernosa. Źrenice to naczynia krwionośne – tętnice mające podstawowe znaczenie dla przebiegu erekcji. Za otwór gębowy służy cewka moczowa, otoczona przez tzw. ciało gąbczaste. To właśnie ono tworzy żołądź na czubku penisa, która podczas erekcji także nabrzmiewa. Swą budową ciało to przypomina gąbkę, jak zresztą wskazuje sama nazwa. Żeby lepiej je sobie wyobrazić, nie trzeba żadnej wiedzy specjalistycznej, wystarczy obejrzeć parę odcinków SpongeBoba. Ciała jamiste i ciało gąbczaste otacza osłonka zbudowana z mięśni i licznych warstw tkanki włóknistej, poddawanych podczas erekcji olbrzymim naprężeniom. Do kwestii ewentualnych zaburzeń erekcji i pytania, czy owe mięśnie penisa można wytrenować tak samo jak biceps, wrócimy jeszcze na kolejnych stronach.

Z zewnątrz wszystkie osłonki prącia pokryte są skórą, której właściwości mogą, jak już wiemy, znacząco wpływać na ogólną ocenę penisa. Podchodząc do tych spostrzeżeń w duchu komercyjnym, można by właściwie wypełnić lukę rynkową i stworzyć specjalne nawilżające kremy do penisa (z próbką dołączoną do niniejszej książki, przez analogię do zaopatrywania czasopism dla pań w próbki kremów przeciwzmarszczkowych). Ponieważ jednak do utrzymania higieny intymnej całkowicie wystarcza w tym wypadku czysta woda, pomysł ten musi niestety spalić na panewce.

Na czubku penisa pokrywająca go skóra płynnie przechodzi w fałd zwany napletkiem. I już w tym miejscu może pojawić się pierwszy problem.

Stulejka i obrzezanie

Na początek krótka relacja z ostrego dyżuru.

W żadnej dobrze wyposażonej kuchni nie może zabraknąć porządnego noża. Zwłaszcza gotujący mężczyźni chętnie zgłębiają tajniki technologiczne całego procesu i dobierają gadżety, poświęcając na to nierzadko więcej czasu niż na samo przyrządzanie potraw. Nóż Santoku, nóż szefa kuchni, nóż do filetowania – to wszystko absolutna konieczność (obok innych ważnych sprzętów, takich jak na przykład zgrzewarka próżniowa). Być może części czytelników już robi się trochę słabo, gdy zerkają na nagłówek tego podrozdziału. Stulejka i… ostry nóż. Zestaw, od którego każdemu normalnemu człowiekowi ciarki przebiegają po plecach.

Każdemu?

Nie pewnemu młodzieńcowi, który trafił do mnie na pogotowie z silnym krwotokiem z okolic genitaliów. Takie sytuacje nie zdarzają się zbyt często i w pierwszej chwili pomyślałem, że to naderwanie wędzidełka (powiemy o nim więcej na kolejnych stronach).

Ale nic z tych rzeczy. Ów młody człowiek próbował samodzielnie oskalpować swojego „wacka”, czyli usunąć napletek – i naprawdę użył do tego noża Santoku. Szczęście w nieszczęściu, że po pierwszym nieśmiałym nacięciu pojawił się na tyle silny krwotok, że skłoniło to młodzieńca do porzucenia pierwotnych zamiarów. Fachowo opatrzywszy ranę ręcznikiem kuchennym, stał teraz przede mną z przyrodzeniem owiniętym połową rolki ręczników papierowych ozdobionych wesołym wytłaczanym wzorem kwiatków i listków. Gdy bez większych problemów udało mi się wyłuskać stamtąd jego interes i usunąć resztki papieru roztworem soli kuchennej, moim oczom ukazał się widok… na szczęście nie aż tak straszny. Krwawienie było już niemal całkiem zatamowane, a na penisie mężczyzny widać było „tylko” powierzchowną ranę ciętą. Młodzieńcowi opatrzono ją więc jak należy, wręczono na wszelki wypadek zapas bandaża, porządny skalpel, a także wyznaczono termin profesjonalnego obrzezania.

Zapewne nigdy nie poznamy motywów, jakie stały za tą samurajską akcją, warto jednak wiedzieć, co należy robić w przypadku fimozy, jak w medycznym żargonie określa się niekiedy stulejkę.

Na początek powiedzmy kilka słów o budowie napletka. Składa się on z części wewnętrznej, otaczającej żołądź, oraz z widocznej części zewnętrznej. Te listki napletkowe, jak nazywają je urologowie, mogą się względem siebie swobodnie przesuwać. U nowo narodzonego chłopczyka są one jednak jeszcze ze sobą sklejone. Mamy więc do czynienia z naturalną stulejką. W normalnym przypadku obie warstwy „rozklejają się” w ciągu pierwszych lat życia, co pozwala odciągać napletek. Jeśli tak się nie stanie, małemu pacjentowi można pomóc, aplikując maści z kortyzonem. Ale nawet jeśli smarowanie nie przyniesie żadnych efektów, nie trzeba od razu umawiać się z lekarzem na obrzezanie. Bezwzględnym wskazaniem do takiego zabiegu u chłopca jest dopiero ból przy siusianiu spowodowany stulejką, zapalenie napletka albo infekcje dróg moczowych. Można zdecydować się wówczas na przeprowadzenie procedury pozwalającej zachować część napletka, choć niektórzy urologowie odradzają to postępowanie, ponieważ stwarza ono możliwość ponownego powstania stulejki w przyszłości.

Ale z problemem stulejki mogą zmagać się również dorośli mężczyźni. Często nie jest ona bowiem dolegliwością wrodzoną, lecz nabytą. Słowo „fimoza” (phimosis) wywodzi się ze starożytnej greki, gdzie znaczy tyle co „kaganiec”. Na Amazonie istotnie można kupić coś w rodzaju kagańca czy też pasa cnoty na penis, z kluczykami w zestawie. Gorzej, jeśli partnerka, partner, względnie domina zgubi te klucze, co się ostatnio przytrafiło pewnemu pacjentowi, który trafił do nas na ostry dyżur. W jego przypadku udało się w miarę łatwo rozwiązać problem – wystarczyły nożyce do cięcia prętów. Sprzęt, który wcale nie jest urologom tak obcy, jak mogłoby się wydawać.

Wróćmy jednak do stulejki. U dorosłych może do niej dojść na przykład wskutek zapalenia napletka, co szczególnie często przytrafia się na przykład cukrzykom. W takich wypadkach często dochodzi już wcześniej do względnego zwężenia ujścia napletka, które z czasem zacieśnia się coraz bardziej. Chory wpada w błędne koło – nawracające drobne stany zapalne skutkują bliznowaceniem i zwężeniem napletka, co powoduje ból nie tylko podczas stosunków płciowych. Taki stan jest istotnym wskazaniem do obrzezania. Dlatego najpóźniej wtedy, gdy w wyniku stulejki dojdzie do zapalenia napletka, należy pilnie rozważyć wizytę u urologa, zwłaszcza że obie te dolegliwości zwiększają ryzyko rozwoju raka prącia.

Wędzidełko

Wspomniałem już o wędzidełku. Co to właściwie jest? Otóż wędzidełko to nitka skórna znajdująca się na spodniej stronie penisa i łącząca żołądź z napletkiem. Można je porównać z inną skórną nitką, umiejscowioną pod językiem i zwaną zresztą również wędzidełkiem, tyle że podjęzykowym. Zdarza się niekiedy, że wędzidełko napletkowe jest za krótkie i wtedy zbytnio napina się podczas erekcji. Może to wywoływać ból w trakcie stosunku, a w najgorszym razie spowodować nawet naderwanie wędzidełka. Ponieważ w jego środku biegnie maleńka tętniczka, zwykle dochodzi wówczas do dość obfitego krwawienia, które jednak łatwo można zatamować. Zazwyczaj wystarczy po prostu przez dziesięć minut mocno uciskać urażone miejsce. Niekiedy zresztą naderwanie wędzidełka rozwiązuje istniejący problem, ponieważ w jego wyniku nadmierne napięcie samoistnie znika. Zwykle jednak wędzidełko trzeba później przedłużyć, co wykonuje się w ramach drobnego zabiegu ambulatoryjnego.

Zdążyłem właśnie zaliczyć pierwszy miesiąc na urologii, gdy w obecności pewnej młodej damy taki pech przytrafił się właśnie mnie. Chwyciłem więc za komórkę i zadzwoniłem do bardziej doświadczonego kolegi. Gdy przedstawiłem mu swój problem, usłyszałem: „Wyślij zaraz panienkę do apteki, niech przyniesie trochę gazy, a potem wszystko dobrze ściśnij”. Dziś chętnie opowiadam tę historyjkę, zwłaszcza przerażonym młodym pacjentom, którzy zgłaszają się do mnie z tym samym problemem. Klasyczna anegdotka na przełamanie pierwszych lodów.

Ale wróćmy jeszcze na chwilę do napletka. Trzeba przyznać, że o tym maleńkim kawałku skóry mówi się zaskakująco dużo, zważywszy na jego udział w całej powierzchni ciała człowieka, która wynosi przeciętnie 1,7 metra kwadratowego. (Na marginesie dodam, że całkowita powierzchnia ciała ludzkiego ma w medycynie znaczenie przede wszystkim w dwóch przypadkach: podczas określania dawki chemioterapii oraz oceny rozległości oparzeń.)

Nie chcę tu zajmować stanowiska w kwestii obrzezania motywowanego religijnie. Powiem tylko, że zgodnie z niemieckim prawem obrzezania u chłopców do szóstego miesiąca życia mogą dokonywać również osoby bez wykształcenia medycznego, o ile mają odpowiednie kwalifikacje. Z medycznego punktu widzenia obrzezanie ma właściwie same zalety. Obrzezani mężczyźni rzadziej cierpią na infekcje dróg moczowych, niższe jest również ryzyko, że zachorują na rzadki nowotwór prącia. Dawniej sądzono też, że obrzezanie zmniejsza prawdopodobieństwo zarażenia wirusem HIV, jednak najnowsze badania nie potwierdzają tej hipotezy². Z drugiej strony obrzezanie, jak każdy zabieg chirurgiczny, pociąga za sobą określone ryzyko, które trzeba wcześniej omówić z pacjentem.

Przyjrzyjmy się rozmaitym technikom obrzezania, ponieważ istnieją pomiędzy nimi stosunkowo duże różnice. Penis obrzezany „po amerykańsku” wygląda zwykle zupełnie inaczej niż jego europejski odpowiednik. Jeśli ktoś z czytelników zna te sprawy z własnego doświadczenia albo widział, w czym rzecz, na stosownym filmie, wie dobrze, że u obrzezanego Amerykanina odstęp pomiędzy normalną brązowawą skórą penisa a żołędzią jest o wiele większy niż u obrzezanego Europejczyka. Jest to jednak różnica wyłącznie wizualna.

Istnieje co prawda niewielkie ryzyko, że po obrzezaniu zmieni się nieco czucie „w dole”, jednak niezależnie od przyjętej techniki zawsze dokłada się starań, by zakończenia nerwowe znajdujące się tuż pod powierzchnią żołędzi pozostawić nienaruszone. Ostatecznie chodzi przecież o to, by pozbawić pacjenta napletka, a nie doznań. Z tego względu ciemniejsza skóra z trzonu penisa nie sięga po zabiegu bezpośrednio do żołędzi, tylko zachowuje od niej pewien niewielki odstęp.

W klinice, w której dawniej pracowałem, zabiegi obrzezania wykonywano tradycyjnie w piątek. W sobotę maleńkich pacjentów przynoszono zwykle na kontrolę i zdjęcie opatrunku, o ile ten w ogóle zdołał się utrzymać w swoim pierwotnym położeniu. Trzeba tu bowiem zaznaczyć, że penis nie jest najłatwiejszym miejscem do opatrywania, zwłaszcza jeśli chodzi o miniaturowe jeszcze siusiaki małych chłopców. Ważne jest, by opatrunek był z jednej strony dostatecznie obcisły, z drugiej zaś, by nie zacisnąć go zbyt mocno, mogłoby to bowiem prowadzić do zaburzeń ukrwienia oraz urazu cewki moczowej.

Samą żołądź, która po obrzezaniu bywa naprawdę bardzo wrażliwa, zwykle tylko obficie smaruje się maścią, zamiast ukrywać ją pod opatrunkiem. Pamiętam pewnego chłopaczka, którego tata przyprowadził na kontrolę po zabiegu. W spodniach od dresu chłopiec miał z przodu wyciętą okrągłą dziurę, żeby goły siusiak nie obcierał się o ubranie. Z tego właśnie względu szyje się nawet specjalne majtki dla mężczyzn ze stulejką, które można sobie wyobrazić jak zwykłe majtki z wpuszczoną z przodu plastikową miseczką, pozwalającą zachować odpowiednią ilość wolnej przestrzeni.

Po zdjęciu opatrunku, co często jest bardziej nieprzyjemne od przeprowadzanej poprzedniego dnia w pełnym znieczuleniu operacji, pacjent najgorsze ma już za sobą. Kilka dni po zabiegu warto jednak zastosować jeszcze nasiadówki z rumianku. Ziołowy napar przyspiesza bowiem gojenie się ran i rozpuszczanie nici chirurgicznych.

Te same zasady dotyczą oczywiście także naszych dorosłych pacjentów, choć w tym przypadku zabieg przeprowadza się raczej w znieczuleniu miejscowym. Osobiście odradzałbym też paradowanie w spodniach od dresu z wyciętą z przodu dziurą, bo takie zachowanie mogłoby nas narazić na zarzuty o sianie publicznego zgorszenia.

Zanim ostatecznie porzucimy temat napletka i przejdziemy do innych fascynujących historii dotyczących penisa, trzeba jeszcze w kilku słowach wspomnieć o innej nieprzyjemnej dolegliwości, wiążącej się z tym maleńkim kawałkiem skóry. Znana jest ona między innymi pod dźwięczną nazwą:

„Hiszpański kołnierz”

Wbrew pozorom, nie jest to choroba weneryczna, której można się nabawić podczas gorącego urlopu na Costa Brava (all inclusive, a jakże), figlując z piękną Hiszpanką, która o poranku okazuje się Helgą, stałą bywalczynią solarium w Bochum. Nie chodzi tu także o skutki uboczne pewnego środka wspomagającego potencję, który wytwarzany jest ze zmielonych chrząszczy Lytta vesicatoria, a powszechnie znanych pod błędną nazwą „hiszpańska mucha”. (Notabene po polsku owada tego, jakże apetycznie, określa się mianem „pryszczel lekarski”.)

Dolegliwość, o której mowa, zawdzięcza swą nazwę modowemu wynalazkowi popularnemu wśród XVI-wiecznych strojnisiów, który zapewne znamy z rozmaitych dawnych portretów. Chodzi o lśniącą białą kryzę, ciasno okalającą szyję – chociaż w naszym przypadku „kryza” wygląda raczej, jakby jej właściciel przeszedł właśnie wypadek samochodowy.

Jakim cudem coś takiego tworzy się na napletku? Również i ta dolegliwość wiąże się ze zwężeniem jego ujścia, tym razem jednak niezupełnym. Oznacza to, że napletek co prawda daje się odprowadzić poza żołądź, potem jednak nie można naciągnąć go z powrotem, więc zostaje w pozycji odprowadzonej i uciska prącie. Często przytrafia się to starszym mężczyznom w domach opieki lub szpitalach, u których po zakończeniu zabiegów higienicznych napletek nie zostaje sprowadzony ponownie na żołądź. Ale pewnej niedzieli ratowałem też na pogotowiu swojego znajomego, który zgłosił się do mnie z takim problemem. Wspomniany „hiszpański kołnierz”, zwany też parafimozą lub załupkiem, tworzy się w sytuacji, gdy odciągnięty napletek „spuchnie” i nie można go normalnie nasunąć z powrotem.

1. Veale, D., Miles, S., Bramley, S., Muir, G. and Hodsoll, J. (2015), Am I normal? A systematic review and construction of nomograms for flaccid and erect penis length and circumference in up to 15 521 men. BJU International, 115: 978–986. doi: 10.1111/bju.13010

2. Connolly, C., Simbayi, L. C., Shanmugam, R., & Nqeketo, A. (2008). Male circumcision and its relationship to HIV infection in South Africa: results of a national survey in 2002. SAMJ: South African Medical Journal, 98(10), 789–794.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: