Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Józef Balsamo, T.II - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Józef Balsamo, T.II - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 387 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

XXVII KSIĘŻ­NA LU­DWI­KA FRAN­CU­SKA

Naj­star­sza cór­ka kró­la cze­ka­ła na ojca w wiel­kiej ga­le­rii Le­brun. Lu­dwik XV przy­był w chwi­li, gdy gru­py dwo­rzan za­czę­ły się gro­ma­dzić w przed­sion­ku. Po­wzię­te przez księż­nicz­kę po­sta­no­wie­nie było przed­mio­tem ogól­ne­go za­in­te­re­so­wa­nia.

Kró­lew­na Lu­dwi­ka, o ma­je­sta­tycz­nej po­sta­wie i iście kró­lew­skiej uro­dzie, księż­na, na ob­li­czu któ­rej zna­czył się nie­wy­sło­wio­ny smu­tek wzbu­dza­ła z po­wo­du swych licz­nych cnót sza­cu­nek u oto­cze­nia dla sie­bie i dla wła­dzy, któ­rej od lat pięć­dzie­się­ciu pod­da­wa­no się je­dy­nie ze wzglę­du na ko­rzyść oso­bi­stą lub strach.

W owych cza­sach ogól­nej nie­chę­ci dla wład­ców, ją jed­ną tyl­ko szcze­rze ko­cha­no. Była peł­na cnót, ale nie su­ro­wa; choć nie­wie­le o niej mó­wio­no, pa­mię­ta­no, że ma do­bre ser­ce. Przy­po­mi­na­ła o tym do­bry­mi uczyn­ka­mi, pod­czas gdy resz­ta dwo­ru sia­ła zgor­sze­nie.

Lu­dwik XV oba­wiał się jej, ale tym bar­dziej ją sza­no­wał. Nie­kie­dy był z niej na­wet dum­ny. Ona też była je­dy­ną z jego có­rek, któ­rą po­mi­jał w swych zło­śli­wych żar­ci­kach i pła­skich kon­cep­tach. I kie­dy trzy swo­je cór­ki: Ade­laj­dę, Wik­to­rię i Zo­fię, na­zy­wał Łach­man­kiem, Gał­gan­kiem i Ochłap­kiem, to Lu­dwi­kę za­wsze ty­tu­ło­wał „Ma­da­me”.

Od cza­su śmier­ci mar­szał­ka de Saxe, o cha­rak­te­rze i umy­śle Tu­re­niu­szów i Kon­de­uszów, oraz Ma­rii Lesz­czyń­skiej, któ­rej wła­dza kró­lew­ska god­na była ma­je­sta­tu kró­lo­wej Ma­rii Te­re­sy – wszyst­ko skar­la­ło wo­kół tro­nu.

Je­dy­nie pe­łen do­sto­jeń­stwa cha­rak­ter kró­lew­ny Lu­dwi­ki ja­śniał wśród jej oto­cze­nia. Księż­na Lu­dwi­ka, o praw­dzi­wie kró­lew­skim, he­ro­icz­nym cha­rak­te­rze, była dumą ko­ro­ny fran­cu­skiej, jak praw­dzi­wa per­ła wśród fał­szy­wych bły­sko­tek.

Trud­no stwier­dzić, czy Lu­dwik XV ko­chał swo­ją cór­kę. Ko­chał on bo­wiem tyl­ko sie­bie. Moż­na je­dy­nie są­dzić, że ob­cho­dzi­ła go ona wię­cej niż po­zo­sta­łe cór­ki.

Kie­dy król wszedł, spo­strzegł księż­nicz­kę na środ­ku ga­le­rii wspar­tą o in­kru­sto­wa­ny dro­gi­mi ka­mie­nia­mi sto­lik.

Ubra­na była na czar­no. Jej pięk­ne wło­sy, bez pu­dru, skry­te były pod dwo­ma rzę­da­mi ko­ro­nek, spię­tych wy­so­ko po­nad gło­wą. Wy­raz jej twa­rzy był ła­god­ny i smut­ny za­ra­zem. Pe­łen me­lan­cho­lii wzrok prze­su­wał się po wi­ze­run­kach kró­lów Eu­ro­py, wśród któ­rych na czo­ło­wych miej­scach ja­śnie­li jej przod­ko­wie, wład­cy Fran­cji.

Czar­ny ubiór po­sia­dał dłu­gie kie­sze­nie, ja­kie no­szo­no jesz­cze w owej epo­ce, po­dob­nie jak za daw­nych cza­sów, i kró­lew­na Lu­dwi­ka, jak daw­ne kró­lo­we, mia­ła na zło­tym kół­ku u pasa mnó­stwo klu­czy od swo­ich szaf i ku­frów.

Król za­du­mał się, wi­dząc z jaką cie­ka­wo­ścią i uwa­gą przy­pa­try­wa­no się cór­ce i jemu.

Ale ga­le­ria była tak dłu­ga, że dwo­rza­nie sto­jąc w obu jej koń­cach mo­gli wszyst­ko wi­dzieć, nie mo­gli jed­nak nic usły­szeć.

Kró­lew­na zbli­ży­ła się do kró­la i uca­ło­wa­ła z usza­no­wa­niem jego rękę.

– Mó­wią, pani, że wy­jeż­dżasz? – spy­tał Lu­dwik. – Po­dob­no do Pi­kar­dii?

– Nie, Naj­ja­śniej­szy Pa­nie – od­po­wie­dzia­ła kró­lew­na.

– A! – rzekł król pod­no­sząc głos – uda­jesz się więc z piel­grzym­ką do No­ir­mo­utiers.

– Nie, Naj­ja­śniej­szy Pa­nie – od­po­wie­dzia­ła Lu­dwi­ka – uda­ję się do klasz­to­ru kar­me­li­ta­nek w Sa­int-De­nis, gdzie jak już Jego Kró­lew­ska Mość wie, mogę być prze­ło­żo­ną.

Król drgnął, ale za­pa­no­wał nad sobą. Twarz jego za­cho­wa­ła spo­kój, choć był wzru­szo­ny.

– Nie, moja cór­ko! – po­wie­dział. – Nie opu­ścisz mnie, nie wie­rzę w to! To nie­moż­li­we, że­byś mia­ła mnie opu­ścić.

– Oj­cze! Od daw­na już po­sta­no­wi­łam, że udam się do klasz­to­ru, na co Wa­sza Kró­lew­ska Mość wy­ra­ził zgo­dę. Racz­że nie co­fać jej te­raz,

– Tak, praw­da, zgo­dzi­łem się, ale od tego cza­su sta­ra­łem się za­wsze wpły­nąć na zmia­nę twej de­cy­zji, zgo­dzi­łem się, ma­jąc jed­nak wciąż na­dzie­ję, że gdy przyj­dzie chwi­la twe­go od­jaz­du, two­je ser­ce nie po­zwo­li ci mnie po­rzu­cić. Nie mo­żesz po­grze­bać się w klasz­to­rze. Dziś już się tak nie po­stę­pu­je. Do klasz­to­ru wstę­pu­je się tyl­ko z po­wo­du cięż­kie­go zmar­twie­nia lub nie­do­stat­ków. Cór­ka kró­la fran­cu­skie­go, o ile wiem, nie jest ubo­ga, a je­śli jest nie­szczę­śli­wa, nikt o tym wie­dzieć nie po­wi­nien.

Król wzru­szał się co­raz bar­dziej wła­sny­mi sło­wa­mi, czu­jąc się kró­lem i oj­cem jed­no­cze­śnie.

– Naj­ja­śniej­szy Pa­nie! – rze­kła Lu­dwi­ka, spo­strze­gł­szy wy­ru­sze­nie ojca, tak rzad­kie u ego­isty ja­kim był Lu­dwik XV, Zro­bi­ło to na niej więk­sze wra­że­nie, niż­by chcia­ła oka­zać.

– Naj­ja­śniej­szy Pa­nie – cią­gnę­ła da­lej. – Nie osła­biaj mej de­cy­zji wa­szą czu­ło­ścią. Moje zmar­twie­nie nie jest zwy­czaj­ne, to­też i moje po­sta­no­wie­nie nie jest zgod­ne ze zwy­cza­ja­mi na­sze­go wie­ku.

– Masz więc zmar­twie­nie? – za­wo­łał król z unie­sie­niem i czu­ło­ścią. – Zmar­twie­nie! O! Moje bied­ne dziec­ko!

– Strasz­ne zmar­twie­nie, Naj­ja­śniej­szy Pa­nie! – od­po­wie­dzia­ła księż­na.

– Cór­ko moja, dla­cze­go ja nic o nim nie wiem?

– Bo to są ta­kie zmar­twie­nia, ja­kim ręka ludz­ka nie może za­po­biec.

– Na­wet ręka kró­la? – Na­wet kró­la.

– Ani ojca?

– Ani ojca, Naj­ja­śniej­szy Pa­nie.

– Je­steś po­boż­na, Lu­dwi­ko, w re­li­gii więc po­win­naś zna­leźć siłę…

– To za mało, Naj­ja­śniej­szy Pa­nie! Pra­gnę za­mknąć się w klasz­to­rze, aby zna­leźć tam wię­cej sił. W ci­szy Bóg prze­ma­wia do ser­ca czło­wie­ka. W sa­mot­no­ści czło­wiek prze­ma­wia do Boga.

– Ale czy­nisz z sie­bie ogrom­ną ofia­rę, któ­rej nic nie wy­na­gro­dzi. Tron Fran­cji ota­cza opie­ką dzie­ci wy­cho­wa­ne w jego cie­niu. Czyż cie­bie on nie ochra­nia?

– W celi, mój oj­cze, jest cień jesz­cze głęb­szy. Orzeź­wia on ser­ce, jest miły dla sil­nych i sła­bych, dla po­kor­nych' i dum­nych, dla wiel­kich i ma­lucz­kich.

– Czyż są­dzisz, że za­gra­ża ci ja­kieś nie­bez­pie­czeń­stwo?, W ta­kim ra­zie, Lu­dwi­ko, masz prze­cież kró­la na swą obro­nę.

– Naj­ja­śniej­szy Pa­nie, oby Bóg sa­me­go kró­la naj­pierw; obro­nił.

– Po­wta­rzam ci, Lu­dwi­ko, uno­sisz się źle ro­zu­mia­ną żar­li­wo­ścią. Do­brze jest się mo­dlić, ale nie mo­dlić bez ustan­ku. Ty, tak do­bra, tak po­boż­na, czy mu­sisz się sta­le mo­dlić?

– Nig­dy mej mo­dli­twy za dużo, mój oj­cze! Nig­dy za dużo, aby od­su­nąć wszel­kie nie­szczę­ścia ja­kie mają nas spo­tkać. Do­broć, jaką mnie Bóg ob­da­rzył, nie­win­ność, jaką od dwu­dzie­stu lat sta­ram się za­cho­wać bez ska­zy, to na tę in­ten­cję jesz­cze o wie­le za mała ofia­ra.

Król cof­nął się o krok i pa­trząc ze zdzi­wie­niem na Lu­dwi­kę, rzekł:

– Nig­dy nie prze­ma­wia­łaś do mnie w po­dob­ny spo­sób. Błą­dzisz, moje dziec­ko. Gubi cię asce­za!

– Och, Naj­ja­śniej­szy Pa­nie! Nie na­zy­waj tak praw­dzi­we­go po­świę­ce­nia, po­świę­ce­nia, któ­re jest naj­bar­dziej po­trzeb­ne ze wszyst­kich, ja­kie kie­dy­kol­wiek pod­da­na mo­gła ofia­ro­wać swe­mu kró­lo­wi, a cór­ka ojcu w naj­więk­szej po­trze­bie. Naj­ja­śniej­szy Pa­nie! Twój tron, w któ­re­go cie­niu, jak dum­nie mó­wi­łeś, mia­łam zna­leźć opie­kę – chwie­je się pod cio­sa­mi, o któ­rych ty jesz­cze nie wiesz, ale któ­rych ist­nie­nie ja już od­ga­du­ję. Otwie­ra się przed nami prze­paść, któ­ra na­gle może po­grą­żyć mo­nar­chię. Czy mó­wio­no ci,' Pa­nie, kie­dy­kol­wiek praw­dę?

Lu­dwi­ka spoj­rza­ła wo­kół sie­bie, aby się prze­ko­nać, czy nikt jej roz­mo­wy z oj­cem nie może do­sły­szeć, a wi­dząc, że wszy­scy znaj­du­ją się w na­le­ży­tej od­le­gło­ści, mó­wi­ła da­lej:

– A ja wiem, ja, któ­ra w ha­bi­cie sio­stry mi­ło­sier­dzia po dwa­dzie­ścia razy od­wie­dza­łam ciem­ne uli­ce, wy­głod­nia­łych lu­dzi na pod­da­szach, ulicz­ki, w któ­rych roz­le­ga się jęk. W tych uli­cach, na tych pod­da­szach, Naj­ja­śniej­szy Pa­nie, umie­ra­ją lu­dzie z gło­du i zim­na w po­rze zi­mo­wej, a w le­cie z pra­gnie­nia i upa­łu. We wsiach, któ­rych nie wi­dzisz, Naj­ja­śniej­szy Pa­nie, bo jeź­dzisz tyl­ko z Wer­sa­lu do Mar­ly i z Mar­ly do Wer­sa­lu, we wsiach nie ma zbo­ża, nie tyl­ko na żyw­ność dla ludu, ale na za­siew grun­tów, któ­re jak­by prze­klę­te przez wro­gą moc, po­że­ra­ją na­sie­nie, nie wy­da­jąc plo­nu. Wszy­scy ci, któ­rym brak chle­ba szem­rzą głu­cho. Nowe idee, mgli­ste i jesz­cze nie­zna­ne krą­żą w po­wie­trzu, wy­pły­wa­ją z mro­ków nocy. Mówi się o kaj­da­nach, ty­ra­nii, a na te sło­wa nie­szczę­śli­wi lu­dzie prze­sta­ją na­rze­kać – lecz się bu­rzą. Izby po­sel­skie ze swej stro­ny do­ma­ga­ją się pra­wa gło­su, pra­wa wy­po­wie­dze­nia tego gło­śno, o czym wszy­scy mó­wią po ci­chu: „Kró­lu gu­bisz nas. Ra­tuj nasi Albo sami za­cznie­my się ra­to­wać!”

Ucze­ni sze­rzą idee wol­no­ści, mó­wią lu­do­wi o tym jak po­stę­pu­jesz, Naj­ja­śniej­szy Pa­nie, a pod­da­ni marsz­czą czo­ło ile­kroć uj­rzą swych wład­ców.

Wa­sza Kró­lew­ska Mość żeni obec­nie syna! Nie­gdyś, gdy że­nił się syn Anny Au­striac­kiej, Pa­ryż niósł w da­rze upo­min­ki dla księż­nicz­ki Ma­rii Te­re­sy. Dziś prze­ciw­nie… mia­sto nie ofia­ro­wu­je nic i trze­ba było pod­nieść gwał­tem po­dat­ki, aby opła­cić po­wo­zy wio­zą­ce cór­kę ce­sa­rzy sy­no­wi Lu­dwi­ka Świę­te­go.

Czyż wresz­cie mó­wić ci trze­ba, Pa­nie, o tym, o czym sam wiesz do­brze, na co pa­trzy­łeś z taką go­ry­czą, że ni­ko­mu nie chcia­łeś o tym mó­wić?

Kró­lo­wie, nasi bra­cia, któ­rzy za­zdro­ści­li nam daw­niej, dziś od­wra­ca­ją się od nas. Two­je czte­ry cór­ki, Naj­ja­śniej­szy Pa­nie, cór­ki kró­la Fran­cji, nie wy­szły za mąż. A jest prze­cież dwu­dzie­stu ksią­żąt w Niem­czech, szes­na­stu w kra­jach pół­noc­nych, nie li­cząc na­szych krew­nych Bo­ur­bo­nów w Hisz­pa­nii i Ne­apo­lu, któ­rzy albo o nas za­po­mnie­li, albo od­wra­ca­ją się od nas, po­dob­nie jak i inni. Może by ze­chciał oże­nić się z nami Tu­rek, gdy­by­śmy nie były cór­ka­mi ar­cy­chrze­ści­jań­skie­go kró­la. Och! Nie mó­wię o so­bie, mój oj­cze! Ja nie na­rze­kam. Uwa­żam, że je­stem szczę­śli­wa, po­nie­waż je­stem wol­na, po­nie­waż nie je­stem po­trzeb­na ni­ko­mu z mo­jej ro­dzi­ny, po­nie­waż pra­gnę w sa­mot­no­ści, w ci­szy i ubó­stwie pro­sić Boga, aby od­wró­cił od was nad­cią­ga­ją­cą strasz­ną bu­rzę.

– Cór­ko! Dziec­ko moje! – rzekł król. – Two­je oba­wy spra­wia­ją, że wi­dzisz przy­szłość w tak czar­nych bar­wach.

– Naj­ja­śniej­szy Pa­nie! O! Naj­ja­śniej­szy Pa­nie! – rze­kła Lu­dwi­ka. – Przy­po­mnij so­bie ową księż­nicz­kę sta­ro­żyt­ną, kró­lew­ską pro­ro­ki­nię. Prze­po­wia­da­ła ona woj­nę, znisz­cze­nie, po­żar. A jej oj­ciec i bra­cia śmia­li się z tych wróżb, na­zy­wa­jąc ją sza­lo­ną. Nie po­stę­puj ze mną, jak oni z nią. Strzeż się, mój oj­cze! Za­sta­nów się, mój kró­lu!

Lu­dwik XV skrzy­żo­wał ręce na pier­si i opu­ścił gło­wę.

– Cór­ko moja – rzekł – su­ro­wo do mnie prze­ma­wiasz. Czyż nie­szczę­ścia, o któ­rych mó­wisz, są moją winą?

– Niech Bóg ucho­wa, że­bym mia­ła tak my­śleć. Ale są one dzie­łem cza­sów, w któ­rych ży­je­my. Je­steś wcią­gnię­ty w wir zda­rzeń, jak i my wszy­scy. Zwróć uwa­gę, pa­nie, jak okla­sku­ją w te­atrze naj­mniej­szą alu­zję wy­mie­rzo­ną prze­ciw­ko wła­dzy kró­lew­skiej. Zo­bacz, jak wie­czo­rem gru­py we­so­łych lu­dzi zbie­ga­ją po ma­łych schod­kach, pod­czas gdy tym­cza­sem wiel­kie, mar­mu­ro­we scho­dy po­nu­re są i pu­ste. Naj­ja­śniej­szy Pa­nie! Lud i dwo­ra­cy zna­leź­li so­bie roz­ryw­ki, róż­ne od na­szych. Ba­wią się bez nas. A gdy zja­wia­my się tam, gdzie oni się ba­wią – za­chmu­rza­ją się za­raz. Nie­ste­ty! – mó­wi­ła da­lej kró­lew­na, z peł­ną sło­dy­czy me­lan­cho­lią w gło­sie. – Nie­ste­ty! Pięk­ni mło­dzień­cy! Ślicz­ne ko­bie­ty! Ko­chaj­cie się! Śpie­waj­cie! Baw­cie się! Bądź­cie szczę­śli­wi! Tu wam za­wa­dzam, tam – słu­żyć wam będę. Tu­taj mój wi­dok tłu­mił wasz ra­do­sny;

śmiech, tam mo­dlić się będę z ca­łe­go ser­ca za kró­la, za sio­stry, za sio­strzeń­ców, za was, za na­ród fran­cu­ski, za wszyst­kich wresz­cie, któ­rych uko­cha­łam całą siłą mego ser­ca, da któ­re­go do­tąd żad­na na­mięt­ność nie mia­ła przy­stę­pu.

– Cór­ko moja – rzekł po chwi­li cięż­kie­go mil­cze­nia król – bła­gam cię, nie opusz­czaj mnie. Przy­najm­niej w tej chwi­li.

Lu­dwi­ka wzię­ła w swe dło­nie rękę ojca i wpa­tru­jąc się w jego szla­chet­ną twarz, po­wie­dzia­ła;

– Nie, nie, mój oj­cze! Nie po­zo­sta­nę w tym pa­ła­cu, ani go­dzi­ny dłu­żej. Czas już, abym się mo­dli­ła. Czu­ją w so­bie siłą oku­pie­nia mymi łza­mi wszyst­kich roz­ry­wek, ja­kim się od­da­je­cie. Prze­bacz mi, do­bry oj­cze, któ­ry umiesz prze­ba­czać.

– Po­zo­stań z nami, Lu­dwi­ko, po­zo­stań z nami – pro­sił król trzy­ma­jąc ją w ob­ję­ciach.

Kró­lew­na od­mó­wi­ła ru­chem gło­wy.

– „Kró­le­stwo moje nie jest z tego świa­ta”– po­wie­dzia­ła wy­zwa­la­jąc się z uści­sków. – Że­gnam cię, oj­cze. Po­wie­dzia­łam dziś to, co od dzie­się­ciu lat le­ża­ło mi na ser­cu. Ten cię­żar mnie przy­gnia­tał. Że­gnam cię! Je­stem za­do­wo­lo­na. Patrz! Uśmie­cham się. Je­stem szczę­śli­wa do­pie­ro od tej chwi­li. Ni­cze­go nie ża­łu­ję.

– Na­wet mnie, moja cór­ko?

– Och! Ża­ło­wa­ła­bym cię, gdy­bym nie mia­ła cię wię­cej wi­dzieć. Ale od­wie­dzisz cza­sem Sa­int-De­nis. Nie za­po­mnisz o mnie zu­peł­nie.

– Och! Nig­dy! Nig­dy!

– Nie roz­tkli­wiaj się, Naj­ja­śniej­szy Pa­nie! Niech się nie do­my­śla­ją, że roz­sta­je­my się na za­wsze. Jak mi się zda­je, moje sio­stry nie do­my­śla­ją się jesz­cze ni­cze­go. Tyl­ko moje dwor­ki do­pusz­czo­ne są da tej ta­jem­ni­cy. Od ty­go­dnia po­czy­ni­łam wszyst­kie przy­go­to­wa­nia i pra­gnę­ła­bym go­rą­co, aby wieść o moim od­jeź­dzie wte­dy do­pie­ro się ro­se­szła, gdy za­mkną się za mną cięż­kie wro­ta klasz­to­ru.

Król wy­czy­tał w oczach cór­ki, że jej po­sta­no­wie­nie jest nie­odwo­łal­ne. Wo­lał przy tym, by wy­je­cha­ła bez ro zgło­su. Je­śli Lu­dwi­ka bała się la­men­tów, ja­kie mo­gły to­wa­rzy­szyć jej od­jaz­do­wi, król lę­kał się jesz­cze wię­cej o stan swych ner­wów.

Po­nad­to, wy­bie­rał się do Mar­ly, a nie chciał, by żale i pła­cze opóź­nia­ły jego wy­jazd.

Wresz­cie po­my­ślał so­bie, iż może bę­dzie le­piej, gdy po­wra­ca­jąc z ja­kiejś uczty, nie­god­nej kró­la i ojca, nie na­po­tka wię­cej tej twa­rzy po­waż­nej i smut­nej, pa­trzą­cej na nie­go z wy­rzu­tem za nie­wła­ści­we po­stę­po­wa­nie.

– Niech się więc sta­nie tak, jak chcesz, moje dzie­cię – rzekł. – Przyjm bło­go­sła­wień­stwo ojca, któ­re­mu za­wsze przy­no­si­łaś szczę­ście.

– Daj mi, Naj­ja­śniej­szy Pa­nie, twą rękę do uca­ło­wa­nia i w my­ślach mnie po­bło­go­sław! – po­wie­dzia­ła Lu­dwi­ka.

Dla tych, któ­rzy wie­dzie­li o jej po­sta­no­wie­niu, była to wiel­ka i uro­czy­sta chwi­la, w któ­rej szla­chet­na kró­lew­na zda­wa­ła się świad­czyć swym po­stę­po­wa­niem, że god­na jest cnót swych wiel­kich przod­ków, któ­rzy pa­trzy­li te­raz na nią z ob­ra­zów opra­wio­nych w zło­ci­ste ramy.

Król do­cho­dząc do drzwi od­wró­cił się i zło­żył ukłon cór­ce. Po czym wy­szedł nie rze­kł­szy już ani sło­wa.

Za nim udał się dwór, jak tego wy­ma­ga­ła ety­kie­ta.XXVIII ŁACH­MA­NEK, GAŁ­GA­NEK I OCHŁA­PEK

Król skie­ro­wał swe kro­ki do ga­bi­ne­tu. Tam za­zwy­czaj przed po­lo­wa­niem lub prze­jażdż­ką spę­dzał kil­ka chwil, aby wy­dać roz­ka­zy służ­bie.

Gdy do­szedł do koń­ca ga­le­rii, dał znak ręką dwo­rza­nom, że pra­gnie po­zo­stać sam w ga­bi­ne­cie.

Po­tem po­szedł ko­ry­ta­rzem, któ­ry pro­wa­dził do apar­ta­men­tów có­rek. Sta­nął na chwi­lę przed por­tie­rą osła­nia­ją­cą drzwi i mruk­nął:

– Jed­na tyl­ko była do­bra i ta od­je­cha­ła!

Na to zda­nie usły­szał w od­po­wie­dzi krzyk trzech có­rek.

Uchy­li­ła się por­tie­ra i Lu­dwik po­wi­ta­ny zo­stał przez roz­gnie­wa­ną trój­kę. Cór­ki oto­czy­ły kró­la.

– Ach! To ty Łach­man­ku – rzekł do naj­star­szej, Ade­laj­dy. – No, cóż, gnie­waj się czy nie gnie­waj, ale po­wie­dzia­łem praw­dę.

– Och! – ode­zwa­ła się Wik­to­ria. – Nie po­wie­dzia­łeś nam nic no­we­go. Naj­ja­śniej­szy Pa­nie, wie­my, że wo­la­łeś od nas Lu­dwi­kę.

– Istot­nie! Po­wie­dzia­łaś praw­dę, Gał­gan­ku!

– I z ja­kiej to ra­cji te wy­jąt­ko­we wzglę­dy? – rzu­ci­ła kwa­śno naj­młod­sza z księż­ni­czek, Zo­fia.

– Bo Lu­dwi­ka nig­dy i ni­czym mi nie do­ku­czy­ła – od­po­wie­dział do­bro­dusz­nie król, to­nem cha­rak­te­ry­stycz­nym dla nie­go w chwi­lach, kie­dy ule­gał wła­sne­mu ego­izmo­wi.

– O! Do­ku­czy ci ona, do­ku­czy jesz­cze nie raz. Bądź na to przy­go­to­wa­ny, mój oj­cze! – rze­kła Zo­fia, w spo­sób tak uszczy­pli­wy, że zwró­ci­ła tym szcze­gól­ną uwa­gę kró­la.

– Skąd­że to przy­pusz­cze­nie, Ochłap­ku? – rzekł. – Czy Lu­dwi­ka od­jeż­dża­jąc zwie­rza­ła ci się? Bar­dzo by mnie to zdzi­wi­ło, bo o ile wiem, nie bar­dzo cię ona ko­cha.

– Mniej­sza z tym. Od­pła­cę jej za to z pro­cen­tem.

– Do­sko­na­le! – rzekł Lu­dwik XV. – Nie­na­widź­cie się, gnie­waj­cie, kłóć­cie się mię­dzy sobą, by­le­by­ście nie ka­za­ły mi przy­wra­cać po­rząd­ku w wa­szym kró­le­stwie Ama­zo­nek. Ale rad­bym jed­nak wie­dzieć, czym to ma mi do­ku­czyć Lu­dwi­ka?

– Bied­na Lu­dwi­ka! – po­wtó­rzy­ły ra­zem Wik­to­ria i Ade­laj­da, wy­krzy­wia­jąc usta, każ­da w inny spo­sób.

– Czym ci ma do­ku­czyć? Owszem, mo­że­my ci po­wie­dzieć, oj­cze.

Lu­dwik XV za­siadł w wiel­kim fo­te­lu, przy drzwiach, tak umiesz­czo­nym, aby w każ­dej chwi­li mógł się wy­co­fać z po­ko­ju.

– Tym oto, że Lu­dwi­ka – za­czę­ła Zo­fia – jest opę­ta­na przez de­mo­na, tego sa­me­go, któ­ry na­ga­by­wał ksie­nię z Chel­les, i uda­ła się do klasz­to­ru dla prze­pro­wa­dze­nia do­świad­czeń.

– Tyl­ko bar­dzo pro­szę – oświad­czył Lu­dwik XV – pro – szę bez żad­nych dwu­znacz­ni­ków. Nikt, nig­dy nie mógł jej nic za­rzu­cić, choć lu­dzie za­wsze wie­le ga­da­ją. No, za­czy­naj­że, ty.

– Ja? – spy­ta­ła Zo­fia.

– Tak, ty.

– Och! Ja nie mó­wię o jej cno­cie – rze­kła Zo­fia – do­tknię­ta do ży­we­go szcze­gól­nym to­nem, z ja­kim oj­ciec wy­rzekł sło­wo „ty”, i po­wtó­rze­niem tego sło­wa w spo­sób prze­sad­ny.

– Mó­wię, że bę­dzie ro­bi­ła do­świad­cze­nia. Nic wię­cej!

– A gdy­by na­wet zaj­mo­wa­ła się che­mią, gdy­by wy­ra­bia­ła broń lub kół­ka do fo­te­li, gdy­by gra­ła na fle­cie lub bęb­ni­ła na kla­wi­kor­dzie. Cóż by­ście wi­dzia­ły w tym złe­go?

– Mó­wią, że chce się zaj­mo­wać po­li­ty­ką. Lu­dwik XV drgnął.

– Bę­dzie stu­dio­wa­ła fi­lo­zo­fią i teo­lo­gię. My zaś przy niej nic nie bę­dzie­my zna­czyć w ro­dzi­nie, my…

– Je­że­li wa­sza sio­stra pra­gnie w ten spo­sób to­ro­wać so­bie dro­gę do nie­ba, cóż wam to może prze­szka­dzać? – od­parł Lu­dwik XV, wspo­mi­na­jąc z przy­kro­ścią po­li­tycz­ną treść roz­wa­żań Lu­dwi­ki. – Czy jej cza­sem nie za­zdro­ści­cie? By­ło­by to nie po chrze­ści­jań­sku.

– O! Wca­le jej nie za­zdrosz­czę – po­wie­dzia­ła Wik­to­ria. – I nie pój­dę w jej śla­dy.

– Ani ja – do­da­ła Ade­laj­da.

– Ani ja – wtrą­ci­ła Zo­fia.

– Ta bied­na, ko­cha­na Lu­dwi­ka, nie­na­wi­dzi­ła nas – za­uwa­ży­ła Wik­to­ria.

– Was? – za­py­tał Lu­dwik XV.

– Tak, nas – od­po­wie­dzia­ły sio­stry.

– Wi­dzi­cie więc – po­wie­dział król – że dla­te­go tyl­ko wy­bra­ła so­bie nie­bo, żeby się tam nie spo­tkać z ro­dzi­ną.

Żart ten roz­śmie­szył na chwi­lę sio­stry. Naj­star­sza, Ade­laj­da wy­si­la­ła tym­cza­sem swój umysł, aby zna­leźć sło­wa, któ­re by do­tknę­ły kró­la bo­le­śniej niż do­tych­cza­so­we do­cin­ki.

– Moje pa­nie – rze­kła to­nem uszczy­pli­wym, ja­kim zwy­kle się po­słu­gi­wa­ła w chwi­lach, w któ­rych opusz­cza­ła ją ospa­łość „ dzię­ki cze­mu zy­ska­ła so­bie prze­zwi­sko Łach­man­ka –

moje pa­nie, albo nie zna­cie, ale nie ma­cie od­wa­gi wy­ja­wić kró­lo­wi praw­dzi­we­go po­wo­du od­jaz­du Lu­dwi­ki.

– No, no, mów! – czu­ję zno­wu ja­kieś oszczer­stwo, no, co tam Łach­man­ku, co tam? – ode­zwał się król.

– Je­stem jed­nak pew­na, Naj­ja­śniej­szy Pa­nie, że spra­wię ci tym przy­krość.

– Po­wiedz ra­czej, że się tego spo­dzie­wasz. Ade­laj­da przy­gry­zła war­gi.

– Po­wiem tyl­ko praw­dę.

– Praw­dę?… No, no… to coś in­te­re­su­ją­ce­go. Ra­dzę ci się od­uczyć po­wta­rza­nia po­dob­nych rze­czy. Czyż ja mó­wię kie­dy praw­dę. Nig­dy… i wca­le mi z tym nie jest źle, dzię­ki Bogu!

I Lu­dwik XV wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Za­raz się do­wie­my, mów sio­stro, mów – za­wo­ła­ły dwie młod­sze księż­nicz­ki, za­cie­ka­wio­ne tym, co tak moc­no mia­ło zra­nić kró­la.

– Do­bre ser­dusz­ka – mruk­nął Lu­dwik XV – jak one ko­cha­ją swe­go ojca.

Po­cie­szył się jed­nak za­raz my­ślą, że wy­pła­cał im pięk­nym za na­dob­ne.

– Otóż – za­czę­ła zno­wu da­lej Ade­laj­da – sio­stra na­sza Lu­dwi­ka, któ­ra tak bar­dzo prze­strze­ga­ła ety­kie­ty, bała się naj­bar­dziej tego…

– Cze­go?… – pod­chwy­cił król. – Mów­że, mów, sko­ro za­czę­łaś.

– Bała się, Naj­ja­śniej­szy Pa­nie, wtar­gnię­cia tu no­wych osób…

– Wtar­gnię­cia, mó­wisz?… – po­wtó­rzył kwa­śno Lu­dwik XV, do­my­śliw­szy się o co cho­dzi… – Wtar­gnię­cia!… Czyż mają wstęp na dwór ja­cyś in­tru­zi? Czy mnie ktoś zmu­si, abym ko­goś przyj­mo­wał, je­śli so­bie tego nie ży­czę.

Był to dość zręcz­ny spo­sób do zmia­ny te­ma­tu roz­mo­wy. Ale księż­nicz­ka Ade­laj­da mia­ła zbyt dużo spry­tu i zło­śli­wo­ści, by się dać zbić z tro­pu.

– Może źle się wy­ra­zi­łam – po­wie­dzia­ła – może uży­łam nie­wła­ści­we­go wy­ra­zu. Za­miast „wtar­gnię­cia” trze­ba mi było po­wie­dzieć: „wpro­wa­dze­nia”.

– O! O! Nie­szcze­gól­ne, ale za­wsze wła­ściw­sze jest wy­ra­że­nie „wpro­wa­dze­nie” niż „wtar­gnię­cie”, bez­wa­run­ko­wo wła­ściw­sze – rzekł król.

– Nie jest to jed­nak, Naj­ja­śniej­szy Pa­nie, naj­od­po­wied­niej­sze jesz­cze okre­śle­nie – wtrą­ci­ła Wik­to­ria.

– Ja­kież więc bę­dzie naj­wła­ściw­sze?

– Przed­sta­wie­nie!…

– Tak, tak! – ode­zwa­ły się dwie sio­stry, zga­dza­jąc się ze star­szą. – To do­sko­na­le. Przed­sta­wie­nie!…

Król przy­gryzł war­gi.

– Tak są­dzi­cie? – rzekł po chwi­li.

– Tak – po­wie­dzia­ła Ade­laj­da. – Król oba­wia się ogrom­nie no­wych pre­zen­ta­cji.

– Cóż da­lej? – po­wie­dział król chcąc jak naj­szyb­ciej skoń­czyć roz­mo­wę na ten te­mat. – Cóż da­lej?

– Prze­ra­ża­ła ją po­gło­ska, że ta pani… hra­bi­na Du­bar­ry ma być przed­sta­wio­na na dwo­rze.

– Do­syć! – za­wo­łał król w po­ry­wie nie­po­ha­mo­wa­ne­go gnie­wu. – Mów wprost, bez tych wy­krę­tów i ko­ło­wa­nia. Co masz do po­wie­dze­nia ty „mó­wią­ca praw­dę”?

– Naj­ja­śniej­szy Pa­nie – od­po­wie­dzia­ła Ade­laj­da – je­że­li nie chcia­łam wprost oznaj­mić ci, co ci chcia­łam po­wie­dzieć, to tyl­ko dla­te­go, że mnie wstrzy­my­wał sza­cu­nek dla cie­bie. Tyl­ko wy­raź­ny roz­kaz Wa­szej Kró­lew­skiej Mo­ści otwo­rzył mi usta.

– Nie tak bar­dzo trzy­masz je za­mknię­te, mó­wisz, zie­wasz, ką­sasz!…

– Jed­nak­że to praw­da – koń­czy­ła Ade­laj­da – że ta pre­zen­ta­cja, to istot­na przy­czy­na usu­nię­cia się stąd Lu­dwi­ki.

– My­lisz się, moja ko­cha­na!

– Naj­ja­śniej­szy Pa­nie – ode­zwa­ły się ra­zem Wik­to­ria i Zo­fia – je­ste­śmy tego naj­zu­peł­niej pew­ne!

– Pa­trz­cie no! – prze­rwał Lu­dwik XV. – Ach! Ach! Zjed­no­czy­ły­ście się jak wi­dzę w opi­nii. Zda­je się, że mam tu do czy­nie­nia z praw­dzi­wym spi­skiem w ro­dzi­nie. Więc dla­te­go ta pre­zen­ta­cja nie może dojść do skut­ku? Dla­te­go nie ma pań w domu wła­śnie wte­dy, gdy ma być zło­żo­na im wi­zy­ta? Dla­te­go nie od­po­wia­da­ją na pi­sma, ani na proś­by o po­słu­cha­nie?

– Ja­kie proś­by, ja­kie żą­da­nia? – spy­ta­ła Ade­laj­da.

– Jak to, nie wiesz? – wtrą­ci­ła Zo­fia. – Na pi­sma pan­ny Jo­an­ny Vau­ber­nier.

– Na proś­by o po­słu­cha­nie pan­ny Lan­ge – do­da­ła Wik to­ria.

Król po­wstał, za­gnie­wa­ny. Jego za­zwy­czaj spo­koj­ne i o ła­god­nym spoj­rze­niu oczy, ci­ska­ły te­raz bły­ska­wi­ce. Po­nie­waż żad­na z trzech sióstr nie była zdol­na do prze­ciw­sta­wie­nia się oj­cow­skie­mu obu­rze­niu, wszyst­kie trzy schy­li­ły czo­ła, aby nie wy­wo­ły­wać jesz­cze więk­szej bu­rzy.

– I to wszyst­ko dla­te­go tyl­ko, żeby mnie prze­ko­nać, że się my­li­łem utrzy­mu­jąc, iż naj­lep­sza z mych có­rek od­je­cha­ła.

– Naj­ja­śniej­szy Pa­nie – po­wie­dzia­ła Ade­laj­da. – Wa­sza Kró­lew­ska Mość ob­cho­dzi się z nami źle, go­rzej niż ze swy­mi psa­mi.

– Moje psy cie­szą się, gdy do nich przy­cho­dzę. Moje psy to moi praw­dzi­wi przy­ja­cie­le. Że­gnam pa­nie. Idę wła­śnie do Char­lot­ki, Bel­le-Fil­let­ki i Gre­di­net. Ko­cham bar­dzo te bied­ne zwie­rzę­ta, ko­cham za to, że nie szcze­ka­ją praw­dy.

Król wy­szedł roz­gnie­wa­ny, ale nim zdą­żył zro­bić kil­ka kro­ków, po­sły­szał jak trzy księż­nicz­ki śpie­wa­ły chó­rem:

W Pa­ry­żu, wiel­kim mie­ście, Ser­ca mę­skie i nie­wie­ście, Bez wy­jąt­ku mięk­kie, sła­be, Wy­krzy­ku­ją ach! ach! ach!

Bła­że­ja fa­wo­ry­ta Ma się źle i kwi­ta.

Źle,

Źle,

Źle,

Leży so­bie na szez­lon­gu, Ach! Ach! Ach!

Była to pierw­sza zwrot­ka wo­de­wi­lu, skie­ro­wa­ne­go prze­ciw pani Du­bar­ry, a obie­ga­ją­ce­go uli­ce pod ty­tu­łem Pięk­na bur­bon­ka.

Król miał za­miar wró­cić, co za­pew­ne nie wy­szło­by na do­bre jego cór­kom, ale zmie­nił za­miar i po­szedł da­lej, wo­ła­jąc, aby za­głu­szyć do­bie­ga­ją­cy go śpiew có­rek:

– Pa­nie ka­pi­ta­nie od char­tów! Pa­nie ka­pi­ta­nie! Ofi­cer, któ­re­go za­szczy­ca­no tym szcze­gól­nym ty­tu­łem, nad­biegł.

– Pro­szę otwo­rzyć psiar­nię – po­wie­dział król,

– Naj­ja­śniej­szy Pa­nie – za­wo­łał ofi­cer rzu­ca­jąc się przed kró­la – niech Wa­sza Kró­lew­ska Mość za­trzy­ma się! Ani kro­ku da­lej!

– Cóż tam zno­wu? Zo­bacz­my – rzekł król, za­trzy­mu­jąc się przed drzwia­mi, spod któ­rych wy­su­wa­ły się py­ski psów.

– Wy­bacz mi, Naj­ja­śniej­szy Pa­nie, moją gor­li­wość, nie mogę jed­nak po­zwo­lić, aby Wa­sza Kró­lew­ska Mość wszedł do psów.

– Acha! Ro­zu­miem, psiar­nia nie jest w na­le­ży­tym po­rząd­ku. Wy­puść więc Gre­di­ne­ta!

– Naj­ja­śniej­szy Pa­nie! – wy­szep­tał ofi­cer, a twarz jego wy­ra­ża­ła smu­tek. – Gre­di­net od dwóch dni nie je, ani nie pije. Za­cho­dzi oba­wa, czy nie jest wście­kły.

– Och! Je­stem za­tem – nie­wąt­pli­wie naj­niesz­czę­śliw­szym z lu­dzi – za­wo­łał Lu­dwik XV. – Gre­di­net wście­kły? To prze­peł­nia mia­rę mo­ich utra­pień.

Ofi­cer od char­tów po­czuł się w obo­wiąz­ku uro­nić łzę dla oka­za­nia współ­czu­cia kró­lo­wi.

Lu­dwik XV od­wró­cił się i po­szedł do swe­go ga­bi­ne­tu, w któ­rym cze­kał na nie­go po­ko­jo­wiec. Spo­strze­gł­szy zmar­twio­ną twarz kró­la ukrył się on we fra­mu­dze okna.

– Tak. Do­brze wi­dzę – mó­wił do sie­bie Lu­dwik XV, nie zwra­ca­jąc uwa­gi na wier­ne­go słu­gę – wi­dzę to do­brze – po­wta­rzał cho­dząc wiel­ki­mi kro­ka­mi po ga­bi­ne­cie – wi­dzę! wi­dzę! Pan de Cho­iseul drwi so­bie ze mnie. Del­fin uwa­ża się już nie­mal za pana i są­dzi że za­raz nim zo­sta­nie, gdy tyl­ko po­sa­dzi Au­striacz­kę obok sie­bie na tro­nie. Lu­dwi­ka mnie ko­cha, ale pra­wi mo­ra­ły i od­jeż­dża. Trzy młod­sze cór­ki wy­śpie­wu­ją pio­sen­ki, w któ­rych na­zwa­no mnie Bła­że­jem. Hra­bia Pro­wan­sji tłu­ma­czy Lu­kre­cju­sza. Hra­bia d'Ar­to­is włó­czy się po ulicz­kach. Moje psy wście­ka­ją się i chcą mnie ką­sać. Osta­tecz­nie ko­cha mnie tyl­ko ta jed­na, bied­na hra­bi­na. Niech dia­bli po­rwą” tych wszyst­kich, któ­rzy chcą jej spra­wić przy­krość!

Z roz­pacz­li­wym po­sta­no­wie­niem usiadł przy sto­li­ku, przy któ­rym Lu­dwik XIV pod­pi­sy­wał pań­stwo­we pa­pie­ry i gdzie le­ża­ły ostat­nie trak­ta­ty oraz li­sty wiel­kie­go kró­la. Mó­wił:

– Do­pie­ro te­raz ro­zu­miem, dla­cze­go całe moje oto­cze­nie tak przy­śpie­sza przy­by­cie na­rze­czo­nej del­fi­na. Są­dzą, że gdy ona Się tu po­ka­że, sta­nę się jej nie­wol­ni­kiem, ule­gnę wpły­wom jej ro­dzi­ny. Do­praw­dy! Nie mam po co przy­śpie­szać przy­by­cia mo­jej sy­no­wej, je­śli jej przy­jazd ma spo­wo­do­wać nowe po­wi­kła­nia i kło­po­ty. Trze­ba nam spo­ko­ju, jak moż­na naj­dłu­żej, aby więc go osią­gnąć, za­trzy­maj­my ją w dro­dze. Mia­ła, nie za­trzy­mu­jąc się w Re­ims i Noy­on, przy­być pro­sto do Com­pi­ègne. Utrzy­maj­my po­przed­ni ce­re­mo­niał. Trzy dni przy­ję­cia w Re­ims i je­den… nie, dwa… nie, trzy dni uro­czy­sto­ści w Noy­on, to ra­zem sześć dni, któ­re zy­ska­my, sześć wspa­nia­łych dni.

Król wziął pió­ro i sam na­pi­sał roz­kaz do pana de Sta­in-vil­le, roz­kaz za­trzy­ma­nia się przez trzy dni w Re­ims i trzy dni w Noy­on. Po­tem we­zwaw­szy ku­rie­ra, po­wie­dział:

– Pędź, co koń wy­sko­czy, póki nie wrę­czysz tego roz­ka­zu po­dług ad­re­su.

Tym sa­mym pió­rem na­pi­sał na­stęp­nie:

„Dro­ga hra­bi­no! Urzą­dza­my dziś Za­mo­rę na gu­ber­na­tor­stwie. Wy­jeż­dżam do Mar­ly. Dziś wie­czo­rem przy­bę­dę do Lu­cien­nes, aby po­wie­dzieć ci wszyst­ko o czym te­raz my­ślę.

Fran­cja”

– Masz, Le­bel, za­nieść ten list pani hra­bi­nie. A spraw się szyb­ko. To rada, jaką ci daję. Po­ko­jo­wiec skło­nił się i wy­szedł.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: