Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kajto. Jadę po swoje - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 listopada 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
31,20

Kajto. Jadę po swoje - ebook

Marzenia. Upór. Pasja. Poznaj historię najlepszego kierowcy rajdowego w Europie!

Kajetan Kajetanowicz jako mały chłopiec został zabrany przez ojca na rajd samochodowy. Potem było podkradanie samochodu rodzicom i godziny  spędzane w   warsztacie samochodowym ojca. O karierze rajdowej w tamtym czasie nawet jeszcze nie marzył.  

W młodości był obibokiem, palił papierosy, nie unikał alkoholu, chodził na wagary. To jednak nie przeszkodziło mu odnieść sukcesu... Początki nie były łatwe. Na pierwsze auto zarobił sprzedając czajniki, a kiedy wreszcie z pomocą ojca udało mu się wystartować w rajdzie, przesadził z prędkością i dachował, paliwo zaczęło ciec z samochodu, a jego pilotka – przyszła żona – w szoku uciekła do lasu. Później wcale nie było lepiej…

Ale Kajetan się nie poddał. Dzisiaj na linii startu budzi postrach wśród europejskich kierowców. Wielu uważa go za największy talent rajdowych na kontynencie.

"Kajto. Jadę po swoje" to porywająca i szczera opowieść o małych marzeniach, które stają się wielkimi sukcesami i wyzwaniach, które musimy stawiać najpierw samym sobie. Ale to przede wszystkim kopalnia wiedzy dla każdego fana rajdów samochodowych.

Powiem szczerze – od zawsze wszystko co robiłem, było podporządkowane temu, by jeździć w rajdach. I nadal tak jest. Nie, nie żalę się. Lubię tę robotę. I mam świadomość, że każdy rajd może być moim ostatnim. Jazda 200 km/h do bezpiecznych nie należy.

Kajetan Kajetanowicz

Kajto robi coś wielkiego. Warto o tym przeczytać. Ta książka wbija w fotel!

Krzysztof Hołowczyc

To jeden z trzech najszybszych kierowców, z którymi jeździłem w ostatnim 20-leciu. Kajetan ma bardzo dużą podzielność uwagi, piekielną wyobraźnię i niesamowity refleks.

Maciej Wisławski

Kajetana wyróżnia to, że samochody go słuchają, a ten facet robi z nimi niesamowite rzeczy. I o wszystkim opowiada w tej książce. Mocna rzecz, obok której nie można przejść obojętnie.

Adam Małysz

Kajetan Kajetanowicz – jeden z najlepszych polskich kierowców rajdowych. Po raz pierwszy za kółkiem w trakcie rajdu usiadł w 2000 roku, startując w Cieszyńskiej Barbórce. Zawodnik Lotos Rally Team. Dwukrotny Rajdowy Mistrz Europy (2015, 2016) i czterokrotny Rajdowy Mistrz Polski w latach 2010-2013. W 2013 roku został odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi. Na co dzień mieszka w Ustroniu. 

Krzysztof Pyzia – autor bestsellerów – książki "Jerzy Dziewulski o polskiej policji" i  wywiadu rzeki z Wojciechem Pokorą "Z Pokorą przez życie". Producent porannego programu „Dzień Dobry Bardzo” w Radiu ZET, dziennikarz „Playboya” i tygodnika „Angora”. Autor bloga KtoPyziaNieBladzi.pl. Na co dzień jeździ „zabytkowym” samochodem (20-letnie Polo!).

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8123-552-5
Rozmiar pliku: 13 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Kajtowstęp

Moje życie to jedna wielka jazda na krawędzi. Jednego dnia wygrywam rajd tylko po to, by w kolejnym rajdzie zaliczyć dzwon, zrobić kilka kozłów i modlić się, bym wyszedł z tego cało. Pamiętam jak dziś. Samochód zatrzymuje się na najbliższym drzewie, pierwsze, co robię, to rozglądam się i sprawdzam, czy jestem cały. Czy nic mi nie krwawi, czy nie połamałem rąk, czy nie czuję bólu. Kiedy wszystko jest w porządku, serce bije jeszcze szybciej. Teraz najważniejsze przede mną – trzeba ocenić straty. Na ile poważne są zniszczenia samochodu? Czy mój zespół da radę wszystko błyskawicznie naprawić, żebym jutro mógł wystartować w kolejnym etapie? Jeżeli się okaże, że potrzebna jest jakaś część, to przecież nie pójdziemy po nią do sklepu motoryzacyjnego. Dajmy na to rajd na Azorach. Zaliczyłem dzwon. Samochód po wypadku nie wyglądał dobrze. Ale udało się i następnego dnia po raz kolejny uruchomiłem moją rajdówkę i gnałem po zwycięstwo. Wiecie co? Powiem Wam coś zupełnie szczerze. Nie mam łatwej roboty, ale kocham ją nawet wtedy, gdy nie wszystko układa się po mojej myśli. Muszę w tym miejscu do czegoś się przyznać. Nie umiem opowiadać o swojej karierze. Zdarzenia mi się zlewają, szczegóły zacierają. Pewnie dlatego, że zaraz po rajdzie skupiam się na kolejnym starcie. W myśl zasady – jesteś tak dobry jak twój ostatni rajd. No cóż. Trudno, jakoś damy sobie radę. Opowiem to, co będę pamiętał.

Zapraszam Was w podróż, na fotel pasażera… prawdziwej rajdówki. Przejedziecie wzdłuż i wszerz rajdową mapę, zdobędziecie tytuły mistrza Polski i Europy, poznacie, jaki jest smak zwycięstwa. Statystyki sobie darujemy, znajdziecie je na końcu. Wolę opowiadać o kulisach rajdów, o moich przeżyciach, o których nigdzie dotąd nie czytaliście.

Dlatego już za chwilę odpalimy silnik, dodamy gazu, by rozpocząć ekstremalny i niebezpieczny rajd. I choć do mety jeszcze daleko, to już teraz czuć zapach kurzu, który długo nie opadnie... Zatem rozsiądźcie się wygodnie i zapnijcie pasy. Ruszamy w rajdową podróż, w której Waszym kierowcą będę ja, Kajetan Kajetanowicz!

Kajetan KajetanowiczCo to teraz będzie?!

Zawrotne prędkości, piękne samochody, łzy szczęścia i porażki, zapach benzyny, a do tego krew, pot i łzy, a prócz tego rajdy od kuchni. Poznacie historię kilkuletniego Kajetana z szesnastotysięcznego Ustronia, który pewnego dnia zaczyna marzyć, by zostać kierowcą rajdowym. Ciuła grosz do grosza, by kupić swój pierwszy samochód, wziąć udział w rajdzie tylko po to, by z powodu nadmiernej brawury go rozbić. Ale nawet po takiej porażce Kajto się nie poddaje. Uparcie dąży do celu, pokonując szczebel po szczeblu swojej kariery. Kiedy jest ciężko – zaciska zęby i walczy do końca. Marzy o tym, by ścigać się z najlepszymi, i wierzy, że kiedyś mu się to uda. Jego największe marzenie to zostać rajdowym mistrzem. Najpierw mistrzem Polski – a później? Nie, nie ma tyle odwagi, by marzyć o zdobyciu tytułu mistrza Europy. To jasne, że droga do sukcesu jest kręta, a przy tym cholernie niebezpieczna. I on to wie. Kajetan Kajetanowicz. Od dawna jeden z najlepszych, a dziś zdecydowanie najlepszy – polski kierowca rajdowy.

Jaki jest prywatnie Kajto, jak zwykli go nazywać kibice? W dużym skrócie – równy gość, i to nikogo akurat nie dziwi. A co go stresuje? Bardziej porody niż rajdy. Bardziej wybór imienia dla nowo narodzonej córeczki niż wpadanie w ostre zakręty z prędkością ponad 200 kilometrów na godzinę. Czy ma jakieś kompleksy? Tak, jeden (Kajto, wybacz, musiałem to napisać!). Zażartujcie w jego towarzystwie, że ma wielką głowę, a będziecie tego żałowali do końca wieczoru. „Ej, Kajto, patrz na tę karykaturę. Zobacz, jaką masz wielką głowę” – ten żart był jednym wielkim błędem.

Ktoś powie pracoholik. I będzie miał rację, ale tylko poniekąd. Z Kajetanem robimy sobie przerwę podczas pracy nad tą książką, by chwilę odetchnąć, tak z pół godziny... Czym w tym czasie zajmuje się Kajto? Oczywiście ogląda, jak tam konkurenci radzą sobie w kolejnym rajdzie. Czy to pracoholizm? Nie. Prędzej pasja w czystej postaci. Puchary? Trofea? A skąd, większość gdzieś przepadła, poszła w cudze ręce. Gdzie się podziały tamte puchary – można by zapytać, parafrazując słowa Wojciecha Gąssowskiego. Kajetan nie przywiązuje wagi do tych pamiątek minionych zwycięstw. – Oddałem je na aukcje charytatywne. Dzięki temu zdziałały więcej, niż gdyby stały tutaj u mnie w domu.

– Ale ja nie mam o czym opowiadać! – to pierwsza reakcja Kajetana na propozycję napisania wspólnej książki. Rzeczywiście, Kajetan nie ma o czym opowiadać. No bo przecież historia małego chłopca, który marzy, by się ścigać i zostaje mistrzem Europy, to nic wielkiego, prawda?

Krzysztof Pyzia

[email protected],

www.ktopyzianiebladzi.plKim jest Kajetan Kajetanowicz?

Kajetan Kajetanowicz w rajdach debiutował w 2000 roku. Wziął wówczas udział w Rajdzie Cieszyńska Barbórka. Debiutował za kierownicą fiata 126p. Później ważnym etapem w karierze był rok 2003. Wówczas po raz pierwszy wystartował w Rajdowych Samochodowych Mistrzostwach Polski, zajmując peugeotem 106 rallye pierwsze miejsce w klasie N2. Później, w 2005 roku, rozpoczął starty w Pucharze Peugeota, odnosząc sukcesy – dzięki wygraniu sześciu z ośmiu rund eliminacji uplasował się na drugim miejscu w klasyfikacji końcowej. Rokiem przełomu był 2008. Wówczas Kajto zdobył tytuł wicemistrza Polski, zostając jednocześnie najszybszym Polakiem w Rajdowych Samochodowych Mistrzostwach Polski. Następnie, w 2009 roku, stał się kierowcą w zespole Subaru Poland Rally Team, gdzie zasiadał za kierownicą subaru impreza N14. Przez kolejne cztery lata, od 2010 do 2013 roku, cztery razy z rzędu wygrywał tytuł mistrza Polski w klasyfikacji generalnej RSMP1.

Później, w 2015 roku, jako trzeci Polak w historii zdobył fordem fiestą R5 swój pierwszy tytuł mistrza Europy. Rok później udało mu się obronić wynik i zostać mistrzem Europy po raz drugi. Również dwukrotnie wywalczył tytuł Gravel Master, przyznawany najszybszemu kierowcy na nawierzchni szutrowej, a w sezonie 2015 zgarnął tytuł Ice Master, czyli był najszybszy na śniegu i lodzie.

1 RSMP – Rajdowe Samochodowe Mistrzostwa Polski.Zapnijcie pasy

– Ile masz centymetrów…

– …Zaraz, zaraz! Na pewno będziemy rozmawiać o samochodach?!

– Spokojnie, chodziło mi o wzrost…

– Trzeba było tak od razu! 172 cm. A dlaczego pytasz?

– Internauci najczęściej o to pytają, wpisując w Google twoje nazwisko.

– Zainteresowanie rozmiarami Marcina Prokopa czy Marcina Gortata bym zrozumiał, ale moimi? Nie miałem o tym pojęcia.

– O co nikt nigdy cię nie zapytał, a zawsze chciałeś, żeby cię zapytano?

– Ładnych parę lat temu myślałem, że wyznacznikiem popularności, tego jak fajny jesteś, jest to, jak często zapraszają cię do popularnych programów. Moim marzeniem było wziąć udział w talk-show Kuby Wojewódzkiego. Ale w momencie kiedy zostałem zaproszony do tego programu, pomyślałem, jakie to jest głupie. Co to za marzenie? Wcale nie chciałem tam iść. Już mnie to wtedy nie interesowało. Wiesz, o co chodzi?

– Chodzi ci o to, że marzenia się dezaktualizują.

– Właśnie, tak jak wgrane mapy do GPS-a. A mówiąc serio, miałem już inne wartości. Co nie znaczy, że nie poszedłem do Wojewódzkiego, poszedłem… tylko nie po to, by zrealizować swoje marzenie, ale z poczucia... obowiązku? Może jest coś takiego, co zawsze chciałem zrobić, tylko nie potrafię sobie tego uświadomić? Generalnie jestem szczęśliwym człowiekiem. Robię to, co kocham. Opowiem ci o tym...Za górami, za lasami mieszkał Kajtek z rodzicami

– W drodze z ustrońskiego dworca do hotelu taksówkarz Bronek powiedział mi więcej o tobie, niż możesz sobie wyobrazić. Słowem, wiem o tobie wszystko...

– Ha, ha, ha! Nie dziwię się. U nas, w Ustroniu, wszyscy się znają, wszystko o sobie wiedzą. Mieszka tutaj 16 tysięcy osób. Piękne miasto.

– Przekonałem się o tym na własnej skórze. Wystarczyło wspomnieć: „To podobno tu, w Ustroniu, mieszka ten mistrz Europy, ten kierowca Kajetanowicz”. I dalej już poleciało.

– Czego się dowiedziałeś?

– Pan Bronek powiedział, że mieszkasz z ładną brunetką, że jej ojciec jest mechanikiem, tak samo jak twój. Usłyszałem też, że jesteś swój chłop i na razie ci nie odbiło. A, i jeszcze że twój tata naprawiał ludziom samochody za darmo...

– Ludzie, którzy mnie znają, wiedzą, że mam słabą pamięć, ale skąd ten taksówkarz to wszystko wie, to nie mam pojęcia. Nie znam chyba tego pana Bronka...

– Miał garaż obok waszego. Mówił, że odkąd pamięta, zawsze tam się kręcił mały Kajetan. Wsiądźmy teraz do wehikułu czasu. Kiedy twoja mama Anna zaczyna rodzić, tata Jakub, niczym rajdowiec, gna do szpitala?

– Z moimi narodzinami wiąże się zabawna historia. Rzecz dzieje się w marcu 1979 roku. Jest już kilka dni po moim planowym terminie przyjścia na świat. Rodzice mieszkają w pobliżu trasy Skoczów–Cieszyn, w niewielkiej wsi Ogrodzona. Tata idzie po mleko do pobliskiego gospodarza. Długo nie wraca, czas płynie, a ojca wciąż nie ma. W tym czasie mama zaczyna być lekko podenerwowana. Podobnie niepokoi się moja malutka, dwuletnia siostra, która, nawiasem mówiąc, teraz mieszka w Irlandii. Zaczynają się bóle, a ojciec ciągle nie wraca. Na szczęście w końcu się zjawia. Dopytywany, dlaczego tak długo go nie było, opowiada, że oglądał u gospodarza, jak rodziło się cielątko… Zaraz po tym rodzice szybko wsiadają do malucha i tata gna na łeb na szyję do pobliskiego szpitala w Cieszynie. Tam wszystko dzieje się błyskawicznie. Pielęgniarka nie zdążyła mamy położyć na sali. Moja rodzicielka nie doszła nawet do połowy szpitalnego holu i zaczął się poród. Po 25 minutach – licząc od przyjazdu do szpitala – czyli w tempie iście rajdowym, przychodzę na świat. Jest 5 marca 1979 roku. Zegar pokazuje kilka minut po północy.

– Rozmawiałem o twoich narodzinach z mamą. Mama od dawna się śmiała, że urodzisz się 5 marca. Wiesz pewnie dlaczego?

– Taaak! Mama urodziła się 8 dnia miesiąca, siostra tak samo. Za to tata 5 dnia miesiąca i dlatego mama obstawiała, że o ile to będzie chłopak, to też urodzi się 5 marca!

W czasach kiedy Kajetan przyszedł na świat, dziecięce wózki najpierw były tzw. głębokie, a później spacerowe, czyli już bez zadaszenia. Mama Anna zapakowała dwuletniego Kajtka do takiego spacerowego wózka i poszła na spacer, mimo że na polach wciąż leżał śnieg. Pewnie chciała nieco zahartować malucha… Białego puchu było jednak tyle, że wózek, zamiast pchać, trzeba było ciągnąć jak sanie. Akurat kiedy zdyszana Anna Kajetanowicz ciągnęła wózek po pobliskiej polnej drodze, nadjechał śnieżny pług. Mama małego Kajtka postanowiła odwrócić wózek, żeby Kajtuś zobaczył sobie maszynę. „Nagle patrzę, a synka nie ma” – wspomina pani Ania. Okazało się, że… mały Kajtek tak się zapatrzył, że wypadł z wózka. Na szczęście nic mu się nie stało.

Kajetan od początku brał samodzielne kąpiele.

– McCrash (McKraksa) – tak kibice nazywali nieżyjącego już, legendarnego kierowcę Colina McRae. Tobie chyba pseudonim nie jest potrzebny…

– No nie…

– Zdarzyło się, żeby ktoś zapytał cię, czy Kajetan Kajetanowicz to pseudonim artystyczny?

– Tak, Krzysztof Pyzia!

– A poza mną nikt cię nigdy nie pytał, czy to nie jest jakiś żart?

– Może kiedyś ktoś o to zapytał, nie pamiętam... To u ciebie w Radiu ZET zawsze Marcin Sońta witał mnie: „Kajetan Kajetanowicz, kierowca kierowcowicz”.

– To imię to jest jakaś rodzinna tradycja?

– Tak. Dziadek, tata mojego taty, miał na imię Kajetan.

– Brzmi, jakby rodzice zrobili ci na złość albo jakby to była słodka zemsta mamy za to, że nie chciałeś się rodzić o czasie, tylko kazałeś na siebie czekać.

– Nie... Myślę, że zrobili to, bo podobało im się to imię. Tak miał na imię dziadek, którego niestety nie poznałem, bo zmarł, zanim się urodziłem, czyli nazwali mnie tak trochę na cześć dziadka. Był dyrektorem stadniny koni, więc jest to troszkę analogia do tego, co robię teraz, tylko że ja mam do czynienia z wierzchowcami… mechanicznymi.

Początki Kajetana za kierownicą. Chorzów.

– A gdzie? Tutaj gdzieś w okolicach rodzinnego Ustronia?

– Tak, w Ochabach. Kiedyś była tam duża stadnina koni, jedna z bardziej znanych w Polsce.

Pewnego poranka mama Kajetana, Anna Kajetanowicz, postanowiła sprawić niespodziankę swoim dzieciom. Wzięła czteroletniego Kajetana i sześcioletnią Gabrysię i pojechała do pobliskiego wesołego miasteczka. Trzeba było przejść obok kiosku z zabawkami. Mały Kajtek wypatrzył na wystawie duży, zdalnie sterowany samochód, od dawna o takim marzył. „Dziecko, kupimy ci go, jak nam jeszcze coś zostanie – obiecała mama i dodała: – Na razie idziemy na karuzelę”.

Kajtek grzecznie przytaknął. O dziwo, nie wymuszał, był spokojny. „Poszliśmy na huśtawki, karuzele, a ja zaczęłam się niepokoić, że nam sklep zamkną… Zrobiło mi się żal Kajtusia” – opowiada pani Anna. „Wiesz co, synku? Zostało nam jeszcze trochę pieniędzy… Jak kiosk jeszcze będzie otwarty, to kupimy ci ten samochód” – powiedziała mama. Kajtek nie był w stanie ukryć swojej radości. Rozpromieniony pobiegł w stronę kiosku. Czterolatek dostał ogromne pudło z samochodem i całą drogę do domu trzymał je pod pachą. Radości nie było końca.

Na urodzinowy tort Kajetana zawsze ochotę miała jego siostra Gabrysia.

– Jak w szkole na ciebie wołali?

– Wiesz, kiedy byłem małym chłopcem, nie było mi za wesoło, moje imię, nazwisko było na różne takie przezwiska podatne… Oczywiście dzieci mówiły na mnie „Kajtek bez majtek”.

– To typowe dziecięce rymowanki, wiesz, „Wojtek bez portek” czy „Ewa spadła z drzewa...”. Ale rozumiem, że tobie raczej do śmiechu nie było.

– Jak w tym kawale: „Mamo, mamo, dzieci mówią, że mam dużą głowę!”, to ja mówiłem: „Mamo, mamo, dlaczego wy mi tak daliście na imię?”.

– I mama wtedy brała cię na kolana i mówiła: „Synku, to na cześć twojego dziadka”?

– Właśnie tak. Mama inteligentnie wytłumaczyła mi, dlaczego moje nazwisko zaczyna się od imienia. Zresztą długo ta dziecięca „trauma” z imieniem nie trwała... A w momencie kiedy zacząłem jeździć w rajdach i odnosić pierwsze sukcesy, zrozumiałem, że tak naprawdę to imię, na dodatek wzmocnione przez nazwisko... pomaga, a nie przeszkadza. I teraz jest to fajne.

– Swojego psa też dziwnie nazwałeś. Taka mała zemsta.

– No tak, Lappi.

– Lappi?! Maks, Pimpek, Reksio to rozumiem, ale Lappi?!

– Lappi to nazwa szwedzkiej opony z kolcami. Ona daje niewiarygodne możliwości. Im bardziej ślisko, tym lepiej trzyma. Im więcej lodu, tym jest bardziej przyczepna. To coś niesamowitego. Gdy gnasz po lodzie rajdówką zbrojną w opony Lappi, możesz pomyśleć, że prawa fizyki nie działają, a Izaak Newton oszukiwał. Kiedyś przewiozłem Olę – wiesz, moją byłą żonę, wozem obutym w takie właśnie opony i Ola zdumiona przyczepnością powiedziała: „Ja pierdzielę! Tak się będzie nazywał nasz pies!”. Doszło do tego, że Lappi jest starszy niż wszystkie moje samochody razem wzięte. Teraz Lappi mieszka z rodzicami, ale widuję się z nim tak często jak z mamą i tatą.

Kajetan romantyk.

– Porozmawiajmy o tobie. Od małego bawiłeś się samochodami?

– Oj, tak. Samochodami interesowałem się od małego. Zresztą nieodłącznym atrybutem większości moich zdjęć z dzieciństwa są samochodziki. A tych akurat miałem sporo. Jeden upatrzyłem sobie szczególnie. To była jakaś miniaturka sportowego samochodu. Pech chciał, że siostrze też najbardziej podobał się ten samochodzik. Wielokrotnie dochodziło przez to do kłótni. Z dzieciństwa zapadła mi w pamięć taka historia... Otóż któregoś razu, idąc z mamą do przedszkola, znaleźliśmy na ulicy banknot, wysoki nominał. Nie minęła godzina mojego pobytu w przedszkolu, a już wszyscy wiedzieli, że mały Kajtek znalazł taką kupę szmalu. Byłem wtedy taki szczęśliwy. Historia zakończyła się tak, że za te pieniądze postanowiliśmy z mamą kupić zabawki i zanieść je do przedszkola, żeby mogły się nimi bawić wszystkie dzieci. Zresztą mało kto wie, że chodziłem do przedszkola z córką Apoloniusza Tajnera, a obecnie również żoną Michała Wiśniewskiego, czyli Dominiką Tajner.

– To w tamtym czasie okłamałeś rodziców jak nigdy w życiu…

– Myślę, że najgorsze było to, co powiedziałem mamie, do dziś mam wyrzuty sumienia. Kiedy byłem w II klasie szkoły podstawowej, mama została pilnie wezwana do szkoły w tak zwanej sprawie palenia papierosów. Gdy wróciła, okłamałem ją, mówiąc, że wcale, ale to wcale nie paliłem.

– Już w II klasie podstawówki jarałeś?!

– Próbowałem. I na próbie się skończyło. Źle.

– To znaczy? Przyłapali cię?

– Tak. Kupiliśmy pierwszą paczkę papierosów i przy tej pierwszej paczce zostaliśmy przyłapani. Siostra kolegi znalazła w jego kurtce papierosy, a on powiedział, że to ja kupiłem. Nie pamiętam, czy rzeczywiście ja kupowałem szlugi. To nie miało znaczenia. Wsypał mnie, więc miał przerąbane. Później mu się odgryzłem. Na pewno nie spuściłem mu manta, bo był większy. Musiałem to inaczej załatwić, ale to na pewno nie była bójka. Wiesz, ja jestem człowiekiem, który bił się tylko kilka razy w życiu... Zresztą mam związane z tym bardzo złe wspomnienia. Biłem się kiedyś z chłopakiem, który kilka dni później zginął w wypadku. Strasznie to przeżywałem, mimo że nie miałem z tym nic wspólnego.

– Ale kłamać to ty potrafiłeś.

– To było to kłamstwo, którego żałuję do dzisiaj. Niestety potrafiłem mamie w żywe oczy nałgać, że nie paliłem, a ona dowiedziała się następnego dnia, że to nie była prawda. Pamiętam jak dziś, to było 12 lutego, w czwartek. W dzienniczku została mi wpisana uwaga, że rodzic ma przyjść następnego dnia. Mama pyta, w jakiej sprawie, a ja odpowiadam: „Mówią, że palę papierosy”. A mama na to: „Powiedz szczerze, jak było”. Powiedziałem, że to nieprawda, a ona, pamiętam, odetchnęła z ulgą i dała mi jeszcze wafelek, bodajże Prince Polo. W tamtym momencie wiedziałem już, że to się wyda, ale nie potrafiłem się przyznać. Powiedziałem, że nie paliłem. Rodzice mnie nie bili, nie bałem się kary, ja tylko... bałem się w tym momencie ich zawieść. Strach zwyciężył.

– Zaklinałeś rzeczywistość.

– Tak, ale w dobrej wierze. Po prostu wiedziałem, że moi rodzice bardzo dużą wagę przykładają do tego, żebym jednak został dobrze wychowany, a ja w tamtym momencie ich zawiodłem. Wynikało to z tego, że lubiłem robić swoje. Wiązało się z ryzykiem. Doszedłem do tego po jakimś czasie. Ja wtedy paliłem papierosy nie dlatego, że to lubiłem.

– Adrenalina?

– Myślę, że tak. Robienie czegoś, co jest zakazane. To mnie wciągnęło.

– Już wiem, dlaczego podbierałeś... kury.

– Podbierałem to za dużo powiedziane. Zrobiliśmy to z kolegami dwa, może trzy razy. Wiesz, niedaleko była duża ferma drobiu. Zdarzało nam się bawić w okolicy kurników. Zniknęły ze dwie albo trzy kury. Myślę, że właściciel tej fermy nie poniósł z tego powodu wielkiej straty.

– Jest jeszcze historia z kolegą i galaretą.

– No tak, miałem takiego przyjaciela, był starszy ode mnie o dwa lata. Poznałem go w okolicach słynnego garażu, gdzie tata wciąż naprawiał naszego malucha, a ja – a jakże, takie to były czasy – bawiłem się na pobliskim gruzowisku. Pamiętam, że miałem na sobie taki zimowy, jednoczęściowy kombinezon, trudno go było włożyć, zdjąć. I tak się niefortunnie złożyło, że ten mój przyjaciel, podczas zabawy, rzucił mi butelkę pod nogi. Butelka oczywiście pękła, szkło poharatało mi dosyć mocno kolano, które zaczęło przypominać krwawą galaretę. Krew lała się niemiłosiernie, rana była głęboka, zresztą bliznę mam do dzisiaj.

– Powiedziałeś o tym tacie?

– Tak, ale dla niego to, że krew lała mi się z nogi, to nie była wielka rzecz. Najpierw musiał naprawić samochód, poskręcać go do końca i dopiero wtedy mogliśmy wrócić do domu. Później mama krzyczała na ojca niemiłosiernie: dlaczego od razu nie zabrał mnie z podwórka?! Pojechaliśmy szybko na pogotowie. Szwów miałem mnóstwo.

– Jakie plakaty wisiały u ciebie w dzieciństwie nad łóżkiem?

– Dostałem na religii od księdza plakat jednego z samo­chodów cywilnych, nie pamiętam marki. Ale taki­ duży, rozkładany. I taki wisiał. Nie wisiały plakaty z „Popcornu”, jakichś tam boysbandów czy ponętnych ak­to­­reczek. Ale ten pamiętam, jak dostałem za to, że na religii dobrze odpowiedziałem na jakieś pytanie tyczące zasadniczych kwestii wiary. A ksiądz już wiedział, w jakim kierunku zmierzają moje zainteresowania. Już wyczuwał pismo nosem. Zdecydowanie wiedział, komu ma dać ten plakat.

– W którymś numerze „Playboya” czytałem wywiad z Maćkiem Kotem. On z kolei przyznał, że nad jego łóżkiem wisiały między innymi twoje plakaty.

– Nie miałem o tym pojęcia! Znamy się. Maciek Kot i jego tata uwielbiają rajdy. Zresztą nawet noszą nasze barwy klubowe. Widzisz ten stolik obok?

– Widzę .

– Siedziałem przy nim z Rafałem Kotem, kiedy jego syn skakał na skoczni Malinka w Wiśle. Sam Rafał jako ojciec jest przeciwny temu, by Maciek się ścigał w rajdach w ramach rozrywki. Ma świadomość, że to nie jest bezpieczne hobby. Rozumiem obu – ojciec chce jak najlepiej dla syna, a skoczkowie szukają adrenaliny. Maciek jest inteligentnym człowiekiem. Ale czasami trudno sobie odmówić przyjemności, zwłaszcza rajdów samochodowych.

– A Piotrek Żyła? Ty jesteś z Ustronia, on z sąsiedniej Wisły.

– Z Piotrkiem to zupełnie inna historia. Kiedyś serwisował swój samochód u mojego taty, który jest mechanikiem. Słyszałem, że on też interesuje się rajdami. O Adamie Małyszu wspominać nie muszę. On sam tkwi w rajdach po uszy.

– Dzwonił do ciebie z prośbą o poradę?

– Nie. Za to chciał się przejechać na prawym fotelu, na miejscu pilota. Udała nam się przejażdżka.

– Jakie były jego pierwsze słowa, wypowiedziane po tej… przejażdżce?

– Niech sam Adaś ci o tym opowie.

Tak się składa, że z Kajetanem jesteśmy niemalże sąsiadami. Ja mieszkam w Wiśle, on w Ustroniu. Dzieli nas dziesięć kilometrów. Dla jednych dużo, dla innych – szczególnie dla zmotoryzowanych – to mało. Ale przecież nie odległości są tu istotne, tylko wrażenia z jazdy… Kajto przewiózł mnie dwa razy w okolicach Wisły Kamiennej. Szutrowe drogi, które znam bardzo dobrze. Często jeździłem tam nawet na quadzie i wiedziałem, że przy dużych prędkościach w zakręty mogą tam wchodzić tylko najlepsi.

W trakcie całej przejażdżki byłem pod niemałym wrażeniem. Umiejętności, które posiada ten facet, zasługują na uznanie. W życiu nie przypuszczałem, że prawie nie zdejmując nogi z gazu, można pokonywać równie niebezpieczne zakręty z taką precyzją! To, co wtedy pokazał mi na drodze Kajto, ta technika i umiejętności, mocno wbiły mnie w fotel. A przecież od ładnych kilku lat obracam się w świecie motoryzacyjnym i nie jest mnie tak łatwo zadziwić. Jest coś, co spośród wielu zawodowych kierowców wyróżnia najsłynniejszego mieszkańca Ustronia. To precyzja prowadzenia i pewność, że nawet najtrudniejszy manewr się uda.

Pamiętajmy, że motosport jest dość ryzykowny. I doświadczenie odgrywa bardzo dużą rolę. Po przejechanych rajdach, odcinkach specjalnych, setkach treningów itp. nabierasz pewności siebie i tej precyzji, która czyni z ciebie naprawdę dobrego kierowcę. Jak ktoś siada po raz pierwszy za kółkiem rajdowego wozu, by przejechać trudną technicznie trasę, to jest wręcz przerażony. Przecież wystarczy musnąć nogą gaz, by się rozbić, by znaleźć się dosłownie o krok od śmierci. Ale jeśli jesteś już w tym motoświatku i wiesz, jak to wygląda od środka, to doskonale zdajesz sobie sprawę, że ratuje cię technika. To są umiejętności. To jest coś, co ćwiczysz latami. Oczywiście talent do tego też musi być. Musi być też czucie samochodu, żeby maszyna stanowiła jedność z kierowcą. Żeby wóz nas słuchał. Jeśli chcemy, by samochód nas słuchał, musimy z nim rozmawiać. Wielu tak robi, ja tak robię.

Myślę, że Kajetana przede wszystkim wyróżnia to, że samochody go słuchają. Uwielbiają go słuchać i dlatego pozwalają mu, by robił z nimi tak niesamowite rzeczy. Jeżdżę w rajdach od lat i jak już mówiłem, nie jest mnie łatwo zadziwić, a jednak Kajto się udało… Oczywiście nie było tego strachu, który jest u amatora. Wiedziałem, że to jest pewny zawodnik, którego umiejętności są bardzo, bardzo duże. Przyznam się, że nie tylko wrażenia z jazdy były istotne, te dosłownie migające zakręty… Jako kierowca rajdowy patrzyłem też pod kątem tego, co mi może się przydać. Wszystkie szczegóły techniczne, na przykład praca nóg Kajto, kiedy i jak wciska pedały, ruchy dłoni na kierownicy, zmiany biegów… To było niezwykle pouczające. Te dwie przejażdżki były dla mnie solidną życiową lekcją.

Kajetan ze świętym Mikołajem. Jeszcze długo będzie wstydził się tego zdjęcia. :)

– Wróćmy do twojego dzieciństwa.

– Skoro mówimy o dzieciństwie, to mam jeszcze jedną ciekawą historię. W tamtych czasach marzyłem o BMX-ie, a moich rodziców długo nie było na niego stać. Oczywiście, nie róbmy z mojej rodziny biedaków, ale faktycznie to nie był tani rower i chwilę trzeba było na niego popracować, z czegoś zrezygnować. Rodzice doszli do wniosku, że kupią mi tego BMX-a – ja oczywiście o tym nie wiedziałem, to miała być wielka niespodzianka. Rower był ukryty w garażu. Jednej takiej pięknej niedzieli wybieraliśmy się do babci. Mieliśmy taki zwyczaj, że kiedy gdzieś jechaliśmy, biegłem do naszego garażu – oddalonego może o 400 metrów od bloku? – tata dawał mi klucze, żebym mógł otworzyć drzwi od garażu i cofnąć malucha, wyjechać nim z garażu – to było moje wielkie zadanie.

– Ile miałeś lat?

– Nie wiem, może dziesięć, może jedenaście? Ale fiacikiem tylko wyjeżdżałem. Tylko na tym mi zależało. To były moje emocje, tym żyłem przez cały tydzień. Niedziela była moim wielkim dniem, moją pasją. Już później, u babci, siedziałem przy stole cierpliwie, smakowałem nad ciastkiem i herbatą tę chwilę, w której samochód był mi posłuszny, kiedy mogłem cofnąć... Aż tu pewnej niedzieli moi rodzice jakoś za bardzo się spieszyli. Pobiegłem do naszego garażu, ale zanim go otworzyłem, rodzice zdążyli nadejść. Ale to w tym momencie nie zwróciło mojej uwagi. Najważniejsze było, żeby być przed tatą w samochodzie, bo wtedy mogłem nim wyjechać. Oczywiście, to wszystko działo się za przyzwoleniem ojca. Ale kiedy wszedłem do garażu, o auto był oparty BMX.

– Schowany dla ciebie.

– Rodzice wiedzieli, że podbiegnę, bo to była tradycja. Wiedzieli, że otworzę garaż i zobaczę BMX-a. To przez długi czas było moje marzenie. I co zrobiłem? Odstawiłem w kąt BMX-a, jak gdyby nigdy nic, wsiadłem do samochodu i wyjechałem nim. BMX mógł nie istnieć. Co więcej, BMX był przeszkodą, bo przecież musiałem go odstawić. Był konkurencją. Myślę, że tamtego dnia sprawiłem rodzicom trochę przykrości, bo kupili mi tego BMX-a, wydali na niego niemało, a byli świadkami czegoś, czego kompletnie się nie spodziewali. Wyjazd z garażu samochodem to było to. Później myślałem o tym, że nie zachowałem się okej, bo powinienem przynajmniej powiedzieć, że dziękuję – wiedziałem, ile ten rower kosztował rodziców, nie tylko pieniędzy, ale choćby czasu... Później oczywiście jeździłem tym BMX-em, co prawda nie były to cztery kółka... Tak naprawdę moja przygoda z rajdami zaczęła się dosyć niewinnie. Jako dziesięcio- albo jedenastolatek poszedłem z tatą na Rajd Wisły. Czyli to musiało być w 1989 albo 1990 roku.

Spacer po parku.

– Poszliście na ten rajd przez przypadek? Czy to ty namawiałeś ojca, żeby cię zabrał?

– Prawdę mówiąc, dokładnie tego nie pamiętam. Byłem małym chłopcem i tata chciał po prostu zagospodarować mi popołudnie. Zabrał mnie na rajd, który był organizowany w pobliżu. To był Rajd Wisły, runda mistrzostw Polski. Rajdówki były wtedy znacznie głośniejsze. Do tego stopnia, że kiedy przejeżdżały, ziemia drżała. Jasne, interesowały mnie samochody, kiedy byłem jeszcze młodszy, kiedy chodziłem do przedszkola. W pewnym momencie miałem samochód zdalnie sterowany, który dostałem od mieszkającej w Niemczech matki chrzestnej. Ba, miałem cały zestaw samochodzików, ze dwadzieścia w komplecie. Jestem przekonany, że tacie absolutnie nie przyszło do głowy, że to niewinne popołudnie przyczyni się do tego, że moje życie zostanie skierowane w tę stronę. Właściwie, że to życie pojedzie w tę stronę. Tamtego dnia rozpoczął się we mnie pewien proces. Na pewno wtedy szybciej biło mi serce. Rajd pamiętam trochę jak przez mgłę. Wtedy biło mi szybciej serce, jak za każdym razem, kiedy widzę rajdówki, które jadą na granicy przyczepności, tych facetów, którzy są – w mojej ocenie – naprawdę odważnymi gośćmi. Wszystko, co nie tylko sili się na profesjonalizm, ale też nim w tym pięknym sporcie jest, pasjonuje mnie. A Rajd Wisły, runda mistrzostw Polski, wyglądał bardzo profesjonalnie. Te samochody pędzące po górskich serpentynach, ryk silników, zapach palonej gumy i spalin. To mnie urzekło.

Krata w modzie od zawsze.

– Po tamtym dniu zacząłeś chodzić z tatą na inne rajdy?

– Rok później był jeden wielki dramat. Płakałem, kiedy mnie nie zabrał, bo musiał „ryć działkę”, czyli całą szpadlem przekopać. Z tego powodu płacz był niesamowity, ryczałem jak bóbr. Tata spulchniał ziemię, a ja słyszałem te samochody, jak jeżdżą po górach. I było to dla mnie frustrujące. Oczywiście gdyby tata wiedział, że ja się tym tak bardzo będę przejmował i tak bardzo mnie to zmartwi, to pewnie dałby spokój grządkom i zabrałby mnie na rajd kolejny raz.

– Trzeba mu było mówić, że chcesz iść.

– Mówiłem, ale on miał inne plany. I wcale mnie to nie dziwi. Nie można robić wszystkiego, co chce dziecko, spełniać jego kaprysów. Później to się zmieniło. Bardzo mi pomagał, kiedy zacząłem jeździć w rajdach. Co prawda z rajdami nie miał nic wspólnego, za to był mechanikiem samochodowym. Zresztą nawet dziś, choć jest już na emeryturze, to i tak cały czas pracuje. Jest współwłaścicielem warsztatu samochodowego. Myślę, że ojca samochody kręcą tak samo jak mnie.

Zima to jego żywioł.

– Tata mechanik, a mama – kim była z zawodu?

– Księgową. Skromna osoba, tak samo jak mój tata.

Za oknem zima hula w najlepsze. Mały Kajtek razem ze starszym kolegą idą na sanki. We dwójkę na jednych sankach szaleją na stoku. Raz po raz zjeżdżają z pobliskiej góry. Przy setnym zjeździe siedzący z przodu Kajto niefortunnie przechyla się do przodu, wkładając przedramię pod płozę sanek. Na szczęście nic Kajtka nie boli. Nic nie jest spuchnięte. Dopiero na drugi dzień – w niedzielę – maluch zaczyna się skarżyć na bolące ramię. „No to idziemy do lekarza” – mówią zgodnym głosem rodzice. Lekarz stwierdza jednoznacznie, że Kajtek ma pękniętą kość. „Bez gipsu się nie obejdzie” – słyszy malec. Jednak nie ma tego złego... Gips przydaje się w przedszkolu. Idealna tarcza przed koleżanką ze starszaków, która w napadzie furii uderza Kajtka w gips. Raz wystarczy, by dostała nauczkę. Więcej już nie będzie zaczepiać malucha.

Fryzura na pazia i pozowanie.

– W kogo bardziej się wdałeś? W mamę czy w tatę?

– W oboje rodziców. Przejąłem ich i wady, i zalety. Z tymi genami wiąże się nawet pewna historia. Mieszkałem w dzielnicy nazywanej Manhattanem, w bloku numer dziesięć, na dziewiątym piętrze. Jak jechałeś na górę windą, migały ci kolejne piętra. Na dziewiątym był prawdziwy sajgon. To nasza robota, moja i moich kumpli. Wiesz, nudziliśmy się, paliliśmy tam papierosy i drapaliśmy kluczami po lamperii. W pewnym momencie rodzice – trochę żartowali, trochę byli wkurzeni – powiedzieli, że wystawią mi tam biurko z dwoma krzesłami i będzie to taki punkt przyjęć, bo większość czasu spędzałem na korytarzu, a nie w domu. I tam, gdzie był ten nasz sajgon, wiadomo, śmierdziało papierosami...

– Tanie wino?

– Aż tak ostro nie było. Tata w pewnym momencie odkrył mój czuły punkt. Strasznie chciałem zdawać na prawo jazdy, skończyłem właśnie siedemnastkę… I tata powiedział: „Okej, ale nie dam ci pieniędzy na egzamin, dopóki nie pomalujesz tego korytarza. Dam ci pieniądze na farbę, a ty zorganizujesz kolegów, z którymi to zniszczyłeś, i będziesz to malował”. No i wiesz, musiałem skrzyknąć kumpli, którzy rysowali na naszym korytarzu pacyfy, swoje podpisy – mocno tam wszystko było podrapane. Oczywiście w całości sajgonu nie odrestaurowaliśmy, bo podłogi nie wymieniliśmy, ale – powiedzmy – doprowadziliśmy klatkę schodową do takiego stanu, że nie trzeba było się już za bardzo wstydzić, że tam się mieszka...

– A jak to pomalowaliście, to...

– To tata dał mi kasę i zdałem za pierwszym razem. Dziesięć z dwudziestu godzin jazd – to tak w kategorii chwalenia się. Co było dalej? Instruktor był uczciwy i oddał mi pieniądze. Stwierdził, że umiem jeździć i szkoda czasu na dalszą naukę. Tym sposobem kasa została u mnie, a nie u taty. Ojciec oczywiście nie miał pojęcia, że instruktor zwrócił mi pieniądze.

To Kajetan musi trzymać kierownicę. Lipnica Wielka.

– Te opowieści potwierdzają to, co słyszałem od innych na twój temat. Chodzi mi o metamorfozę, którą przeszedłeś. Od imprezowicza, rozrabiaki, lenia…

– Myślę, że na początku byłem grzeczny…

– Na początku, czyli chyba tuż po urodzeniu.

– Tak (śmiech). Ale później, jako nastolatek, już tak grzeczny nie byłem. Dzisiaj alkohol mi nie smakuje. Mocniejszy – tym bardziej. Wypiję piwo, czasem wino, ale nie dlatego, że mi smakuje. To nie jest tak, że się wzbraniam. Mocniejszych trunków wręcz nie lubię. Ale w siódmej klasie tak się spiliśmy z kolegami, że dyrekcja szkoły poprzydzielała nas do różnych klas, żebyśmy na siebie już tak źle nie oddziaływali… W ogóle mam na swoim koncie dużo grzechów młodości. Papierosy, alkohol, imprezowanie do rana. Robiliśmy to, co wtedy robiła ta niezbyt grzeczna młodzież. I to, co robi się teraz, i co zapewne będzie się robiło. Na szczęście to było dawno temu.

– Może i dawno temu, ale na pewno masz z tamtego czasu jakieś wspomnienia. Najbardziej niezapomniana impreza?

– Razem z kolegą pojechaliśmy do pobliskiego klubu. Zaczęliśmy imprezować. W pewnym momencie tak się zacząłem bawić, że wszedłem na jakiś podest i zacząłem tańczyć. Nagle przestała grać muzyka. Kompletna cisza. Konsternacja, o co chodzi? Chwilę później didżej bierze mikrofon, patrzy w moją stronę i mówi: „Ty, łysy, weź zejdź z tego drzewa”. Okazało się, że wdrapałem się na jakiś podest w kształcie drzewa, owinąłem się jakimiś światełkami i bawiłem się w najlepsze. Widocznie didżej uznał, że bawię się za dobrze, i kazał mi zeskakiwać. Po tym incydencie powinienem pójść w ślady Adama Małysza i Kamila Stocha!

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

Kajtowstęp

Co to teraz będzie?!

Kim jest Kajetan Kajetanowicz?

Zapnijcie pasy

Za górami, za lasami mieszkał Kajtek z rodzicami

Kajto rozrabiaka

Pierwszy rajd, pierwsze dachowanie

Kiedy upadasz, trzeba powstać

Była żona była pilotem

Synek, tylko jedź wolno!

Krzysztof Hołowczyc o Kajto

W pogoni za swoim idolem

Maciej Wisławski

Mój pilot to Baran. Jarosław Baran

Trening czyni mistrza

Bądź jak mistrz Ćwiczenie od mistrza

Stajnia Kajetana

Czego nie wiesz o przygotowaniach do rajdów?

Czas na start!

Doping, czyli seks, alkohol i kobiety

Rajd od kuchni

Rękoczyny na rajdach, haki i pierogi

Pytania tylko z pozoru głupie

Od śmierci dzieli cię tylko krok. Dzwony

Rozebrana do naga…

Ile to wszystko kosztuje?

Rajdy w Europie i nie tylko

Jaka jest cena bycia kierowcą rajdowym?

Kiedy kurz już opadnie

Góral z Ustronia. Dzień jak co dzień

Odcinek specjalny Koniec kariery

Słowo na pożegnanie

Kariera w pigułce

NAJWAŻNIEJSZE OSIĄGNIĘCIA

DROGA KAJETANOWICZA I BARANA DO TYTUŁU RAJDOWYCH MISTRZÓW EUROPY 2016

KALENDARIUM

Podziękowania – od Kajetana Kajetanowicza

Podziękowania – od Krzysztofa Pyzi
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: