Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kąpielisko - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 sierpnia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kąpielisko - ebook

Kate, dwudziestosześciolatka walcząca z napadami lęku i atakami paniki, pracuje w gazecie w Bixton. Zostaje poproszona o przygotowania artykułu na temat lokalnego kąpieliska i ludzi z nim związanych. To miejsce spotkań, nawiązywania nowych znajomości, budowania relacji rodzinnych. Pewnego dnia wśród lokalnej społeczności zaczyna krążyć plotka, że kąpielisko zostanie zamknięte. Żeby zbliżyć się do ludzi związanych z basenem, Kate kupuje strój kąpielowy i udaje się na kąpielisko, gdzie poznaje Rosemary, najstarszą bywalczynię tego miejsca. Dla Kate jest to próba zmierzenia się ze swoimi lękami i atakami paniki oraz szansa poznania nowych ludzi. Rosy przychodzi na basen niemalże codziennie od osiemdziesięciu lat. Kąpielisko jest dla niej niezwykle ważne – każde najważniejsze wydarzenie z jej życia jest z nim związane.

Kate i Rosemary zaprzyjaźniają się i postanawiają walczyć o kąpielisko.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8015-808-5
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Wystarczy, że opuścisz stację metra Brixton, a znajdziesz się w kalejdoskopie dźwięków – otoczy cię melodia blaszanych bębnów, biały szum przejeżdżających pojazdów i krzyki stojącego na rogu mężczyzny, który woła: „Bóg cię kocha!” nawet do tych, których kochać nie sposób.

– Bilety na dzisiejszy koncert w Brixton Academy! – reklamuje konik przy wejściu na stację. – Kupujemy i sprzedajemy bilety do Brixton Academy!

Przechodnie potrząsają głowami, opędzając się od naganiaczy i kaznodziejów próbujących im wetknąć ulotki do zaciśniętych dłoni. Przedzierając się przez tłum, mijasz rastafarianina handlującego kadzidełkami i płytami przed Starbucksem. Po przeciwnej stronie ulicy od wielu lat stoi dom towarowy Morley’s. W witrynie pobliskiego sklepu TK Maxx jarzy się neonowy napis „Kocham Brixton”.

W wiadrach na straganie kwiaciarza kwitną wiosenne pąki: żonkile, tulipany i mięsiste piwonie. Sprzedawca jest starszym mężczyzną przepasanym ciemnozielonym fartuchem, z brudnymi paznokciami i złotym łańcuchem na szyi. Bez względu na pogodę sprzedaje bukiety kwiatów układających się w słowa „przepraszam” i „kocham cię” – w rozsądnych cenach. Owiń je w papier pakowy i zwiąż tasiemką.

Wzdłuż stacji biegnie Electric Avenue – ulica ugina się pod ciężarem tłumów i straganów, na których można kupić wszystko, od warzyw po ładowarki do telefonów. Powietrze przesycone jest słodyczą melonów i ostrą wonią ryb. Ryby leżą na posłaniach z lodu, który w ciągu dnia nabiera różowej barwy, przypominając przechodniom, że śniegu w tym kolorze także nie należy jeść.

Ustawieni po obu stronach ulicy straganiarze przerzucają się cenami, a rabaty szybują jak frisbee. Złap je i odrzuć.

– Trzy za dziesiątaka. Trzyzadziesiątaka.

– Nie przegap okazji. Trzy za piątaka. TRZYZAPIĄTAKA.

– Trzy za piątaka? U mnie za piątaka masz pięć!

Młoda matka z dzieckiem ciągnie wózek na zakupy przez rynek, omijając spłaszczone kartonowe pudełka i rzucone na ziemię liście bananów. Porusza się powoli, od czasu do czasu przystając, by przyjrzeć się warzywom: podnosi je i obraca w dłoniach jak hodowca psów obmacujący szczeniaka. Te, które przechodzą test pozytywnie, wymienia na monety wyszperane w portmonetce. Jakiś mężczyzna fotografuje jeden ze straganów, koncentrując wzrok na kolorach warzyw widzianych na ekranie telefonu. Po chwili odchodzi, by kupić mrożonki w sklepie Iceland.

Po drugiej stronie ulicy Kate idzie pośpiesznie w przeciwnym kierunku; wraca do domu z redakcji „Brixton Chronicle”, gdzie pracuje jako dziennikarka. Nie ma czasu oglądać warzyw. A może po prostu nie wiedziałaby, na co zwrócić uwagę. Choć jest wiosna, nad Kate wisi deszczowa chmura, która towarzyszy jej wszędzie i, mimo że kobieta robi, co może, nie potrafi jej przegonić. Kate wymija przechodniów slalomem, marząc, by znaleźć się w domu, zamknąć za sobą drzwi i położyć się do łóżka. Kiedy nie jest w pracy, to właśnie w łóżku spędza większość czasu. Na ulicy próbuje nie dopuścić do siebie otaczających ją dźwięków, nie pozwolić, by ją wypełniły i przytłoczyły. Opuszcza głowę i skupia wzrok na chodniku.

– Przepraszam – mamrocze, nie podnosząc wzroku, kiedy mija pulchną starszą kobietę.

– Proszę – odpowiada Rosemary, pozwalając Kate przejść.

Staruszka wpatruje się w plecy oddalającej się szybko młodej kobiety – ma drobną sylwetkę i półdługie jasnobrązowe włosy ściągnięte w kucyk, który podskakuje w rytm jej pospiesznych kroków. Rosemary się uśmiecha, przypominając sobie ten stan. W wieku osiemdziesięciu sześciu lat rzadko zdarza jej się gdzieś spieszyć. Podnosi zakupy i pomału stawia kroki, oddalając się od rynku w stronę mieszkania na skraju parku Brockwell. Ma na sobie zwyczajny, ale schludny strój – spodnie, wygodne buty i wiosenny płaszcz przeciwdeszczowy – a cienkie, pofalowane włosy odgarnęła z twarzy i upięła spinką. Z upływem lat jej ciało zmieniło się do tego stopnia, że kobieta ledwie je poznaje, ale oczy pozostały takie same – jasnoniebieskie i uśmiechnięte nawet wtedy, gdy kąciki jej ust pozostają nieruchome.

Dziś jest jej dzień zakupów. Rosemary obeszła swoje ulubione sklepy i stragany, przywitała się z Ellisem z zieleniaka i jak co tydzień odebrała od niego papierową torbę z jedzeniem. Wstąpiła do księgarni z używanymi książkami prowadzonej przez Franka i jego partnera Jermaine’a, gdzie przez chwilę gawędzą we troje. Rosemary zajmuje miejsce w oknie wraz ze Sproutem, golden retrieverem właścicieli, i przesuwa wzrok po regałach, szukając czegoś, co tydzień temu być może przegapiła. Lubi tu zaglądać i wdychać zbutwiały zapach setek starych książek.

Po odwiedzinach w księgarni umawia się z przyjaciółką Hope na kawałek ciasta w ich ulubionej kawiarni w Brixton Village, zadaszonym targowisku na tyłach Electric Avenue. Rosemary i Hope wciąż używają jego dawnej nazwy: Granville Arcade. Było to jedyne miejsce, gdzie Hope mogła dostać karaibskie jedzenie – kiedy jako dwunastolatka przeprowadziła się do Brixton, bardzo za nim tęskniła. Dziś powierzchnię targowiska wypełniają restauracje, sklepy i stragany. Choć starsze panie wciąż nie przywykły do zmiany, lubią kawiarnię, gdzie młody barista zna ich gust i zaczyna parzyć dla nich kawę, kiedy tylko dostrzega je przez okno. Poza tym mają tu doskonałe ciasto.

Kiedy Rosemary przekracza próg Village, uderza ją zapach przypraw i gwar rozmów ludzi jedzących przy stolikach wzdłuż alejek – dzięki cotygodniowym wizytom zdążyła się już do nich przyzwyczaić. Targowisko jest przewiewne, a niektóre restauracje zapewniają koce, którymi klienci owijają sobie ramiona lub przykrywają kolana w czasie posiłku. Z wysokiego sklepienia zwisają sznury lampek, tak że nawet wiosną panuje tu bożonarodzeniowa atmosfera.

Hope i Rosemary piją kawę i rozmawiają, a Hope z dumą opowiada przyjaciółce o swojej wnuczce Aieshy i córce Jamili – jak zwykle zapracowanej. Rosemary z czułością wspomina Jamilę, swoją chrześniaczkę, która zdaje właśnie egzamin lekarski. Wysłała jej kwiaty z dedykacją: „Dla kochanej pani doktor”.

Kobiety jak co tydzień wspominają czasy, kiedy pracowały razem w bibliotece.

– Pamiętasz, jak Robert zebrał się w końcu na odwagę i zaprosił cię na randkę? – pyta Rosemary z uśmiechem. Zanim mąż Hope, Robert, kilka lat temu przeszedł na emeryturę, był kierowcą autobusu, a za młodu co kilka dni wstępował po swojej zmianie do biblioteki, z utęsknieniem wypatrując kształtnej sylwetki Hope.

– Trochę mu to zajęło – odpowiada Hope. – Nigdy nie zapomnę, jak w czasie jego wizyt wspinałaś się na drabinę i zaczynałaś układać książki, żeby musiał ze mną porozmawiać.

Kobiety wybuchają śmiechem, radując się z cotygodniowego spotkania. Jednak Rosemary czuje ból w stopach i chciałaby już iść do domu.

– Za tydzień o tej samej porze? – proponuje przy rozstaniu, obejmując przyjaciółkę i uświadamiając sobie, że sześćdziesięcioośmioletnia Hope też jest już starą kobietą. Ściska ją nieco mocniej. Dla niej Hope już zawsze będzie radosną młodą dziewczyną, która zaczęła pracę w bibliotece jako osiemnastolatka i którą Rosemary wzięła pod swoje skrzydła.

– Tak jest – potwierdza Hope, machając jej na pożegnanie, po czym odwraca się i rusza ulicą, by odebrać Aieshę ze szkoły (to jej ulubiona część dnia).

Rosemary mija kolejki pasażerów ustawiających się do autobusu i przechodzi przez skrzyżowanie przy starym kinie, gdzie na czarnej tablicy białymi literami wypisane są tytuły wyświetlanych w tym tygodniu filmów. Naprzeciwko znajduje się duży skwer, gdzie starsi mężczyźni siedzą na krzesłach i palą papierosy, a wokół nich młodzież jeździ na deskorolkach.

Kiedy kobieta oddala się od stacji, sklepy ustępują miejsca domom szeregowym i blokom mieszkalnym. W końcu dociera do Hootananny, walącego się starego pubu słynącego z koncertów na żywo. Zapach marihuany unosi się nad wystawionymi na zewnątrz ławkami; siedzące na nich grupki klientów piją piwo i palą. Tu Rosemary skręca w lewo w drogę wijącą się wokół parku i dociera do swojego wieżowca.

Kobieta oddycha z ulgą, bo winda, która często się psuje, tym razem działa.

Spędziła tu prawie całe życie. Wprowadziła się do tego mieszkania z mężem George’em tuż po tym, jak blok został wybudowany – byli wtedy świeżo upieczonym małżeństwem. Korytarz biegnie od drzwi frontowych wprost do salonu, gdzie uwagę przykuwa regał zajmujący całą prawą ścianę pomieszczenia.

W przylegającej do salonu kuchni znajduje się stół i dwa krzesła, a na pralce stoi telewizor. Rosemary rozpakowuje zakupy, przechodzi przez salon, otwiera drzwi balkonowe i wychodzi na zewnątrz. Jej granatowy kostium kąpielowy powiewa na lince niczym flaga. Jest tu trochę roślin: kilka doniczek z lawendą, żadnej ekstrawagancji – to nie w jej stylu. Roztacza się stąd widok na park Brockwell, który pozwala jej uciec od hałasu i tłumów Electric Avenue.

Wiosna zaczyna rozkwitać i park otulił się nowym zielonym płaszczem. Kobieta patrzy na drzewa, korty tenisowe, ogród i niewielkie wzgórze ze starym domem – kiedyś był to dworek, teraz organizuje się tam przeróżne wydarzenia i sprzedaje lody oraz przekąski dzieciakom o lepkich palcach. Park opasują tory kolejowe: prawdziwe, należące do linii, która przecina Południowy Londyn, oraz miniaturowe, po których jeździ kolejka dla malutkich dzieci, obsługiwana jedynie latem. Słońce chyli się ku zachodowi; Rosemary patrzy na spacerujących ludzi, którzy po pracy korzystają z coraz dłuższych dni. Biegacze wspinają się na wzgórze, po czym z niego zbiegają. Na skraju parku, który znajduje się najbliżej jej balkonu, niski budynek z czerwonej cegły otacza ramionami prostokąt doskonale błękitnej wody. Basen poprzecinany jest linkami oddzielającymi od siebie tory, widać rozłożone na betonie ręczniki. Pływacy unoszą się na wodzie jak płatki kwiatów. Rosemary dobrze zna to miejsce. To kąpielisko. Jej kąpielisko.2

Każdego ranka w drodze do pracy Kate mija nieznajomych czekających na autobus lub wychodzących z domów wprost do zaparkowanych przed nimi samochodów. Ale zdarzają się także znajome twarze. Widuje tych ludzi co dzień, a ich stroje i fryzury – zmienne jak pogoda – wyznaczają upływ czasu.

Na głównej ulicy mija rosłego blondyna o wysokim czole, który bez względu na aurę ma na sobie czarną skórzaną kurtkę. W zależności od tego, czy Kate wyszła z domu punktualnie, czy jest spóźniona, mijają się w różnych punktach wzdłuż ulicy. Jeśli spotykają się na jednym z jej końców, kobieta wie, że ma czas wstąpić po kawę, jeśli na przeciwległym – przyspiesza i zaczyna biec truchtem.

Kate spotyka też młodą ciemnowłosą kobietę o ożywionej twarzy, która kiwa głową w rytm muzyki, a czasem nawet śpiewa. Często towarzyszy jej młody mężczyzna w martensach. Ilekroć są razem, kobieta zawiesza słuchawki na szyi i rozmawia z partnerem, trzymając go pod ramię. Dziś jest sama.

Kiedy się mijają, Kate prawie kiwa jej głową na powitanie, ale przypomina sobie, że przecież jej nie zna. Nie wie, jak ma na imię ani dokąd zmierza co rano, kierując się w przeciwną stronę niż ona. Nigdy się nie poznały, ale twarz kobiety wydaje jej się równie znajoma jak H&M na głównej ulicy, kino czy targowisko. Jest taką samą częścią Brixton jak cegły, z których je zbudowano.

Wiosenne niebo niespodziewanie zasnuwa się chmurami i zaczyna padać deszcz. Kate przeklina pod nosem, że zostawiła parasolkę w domu. Do redakcji „Brixton Chronicle” dociera przemoczona do suchej nitki. Na schodach mija Jaya, redakcyjnego fotografa, który uśmiecha się do niej zza jasnorudej brody. Kręcone włosy tworzą wokół jego głowy nieokiełznaną aureolę. Jest wysoki i barczysty, ale nie kanciasty, i wypełnia sobą większość klatki schodowej. Nie mieli okazji zbyt często współpracować, ale co rano w redakcji mówią sobie „dzień dobry”, a spotykając się w Brixton, witają się kiwnięciem głowy lub do siebie machają. Mężczyzna zdaje się zawsze uśmiechać, co sprawia, że nawet w najgorszy dzień Kate ma ochotę odpowiedzieć tym samym, nawet jeśli nie potrafi zmusić swoich warg do uśmiechu.

– Dzień dobry! – mówi Jay, kiedy przeciskają się obok siebie na schodach. Ma silny południowolondyński akcent.

– Dzień dobry. Wychodzisz?

– Tak, mam zlecenie. – Wskazuje na przewieszoną przez ramię torbę z aparatem. – Zdjęcie do recenzji. Na miejscu dawnego pubu otwiera się nowa restauracja. Mój tata wspominał, że kiedy był w moim wieku, chodził tam na piwo.

– W takim razie do zobaczenia – odpowiada Kate. – Nie zapomnij o…

Zanim udaje jej się dokończyć, fotograf wskazuje na parasol zaczepiony o plecak.

Kate kiwa głową i kieruje się do biura.

– Pływałaś? – pyta redaktor naczelny, kiedy kobieta wiesza mokry płaszcz na oparciu krzesła.

Widać, że Phil Harris nigdy nie troszczył się o swoje ciało. Jego policzki zawsze mają odcień purpury. Taki sam jak wino, które wypija co wieczór w lokalnym pubie ze swoją żoną – lub, jak głosi plotka, z nieswoją żoną. Stek i frytki zadomowiły się na dobre w rejonie jego pasa, tak że przypomina on teraz koło ratunkowe, które koniec końców pociągnie mężczyznę na dno. Nie jest zamożny – nie dorobił się nawet stanowiska w gazecie o zasięgu ogólnokrajowym – ale jego bogactwem jest jedzenie i picie.

Kate kręci głową.

– Nie, złapał mnie deszcz. Właściwie nie potrafię pływać.

To nieprawda. Potrafi. Gdyby przypadkiem wpadła do basenu, dotarłaby do krawędzi. Wie, jak poruszać rękami i nogami, by utrzymać się na powierzchni. Po prostu nie robiła tego, odkąd była nastolatką. W jej szkole organizowano lekcje pływania, ale kiedy tylko nadarzyła się okazja, by z nich zrezygnować, natychmiast z niej skorzystała. Miało to miejsce mniej więcej w okresie dojrzewania, kiedy dziewczynki zaczynają się czuć w swoich ciałach jak w niewygodnym ubraniu, które najchętniej by z siebie zrzuciły. Kate pamięta tę transformację: chichoczący tłumek dziewcząt zamienił się w przygnębioną, przycupniętą nad wodą grupkę; oplatały się ramionami, by ukryć wstyd wypełniający ich idealne, obrzydliwe ciała.

– To może być problem – mówi Phil. – Mam dla ciebie zlecenie na kąpielisku. Oczywiście nie wymagam, żebyś pływała, ale mogłoby ci to pomóc zagłębić się w tę historię, zrozumieć, o co tyle krzyku…

Kate przypomina sobie posmak chloru i to, jak bała się rozebrać na oczach dzieciaków z klasy. Bez żadnych dodatkowych wyjaśnień Phil rzuca złożoną ulotkę, która przelatuje ponad stosem książek oddzielającym ich biurka. Kartka ląduje na klawiaturze komputera Kate. Pierwszą stronę zajmuje czarno-białe zdjęcie odkrytego basenu. Na fotografii widać umieszczoną wysoko trampolinę i mężczyznę uchwyconego w locie, z ramionami rozpostartymi jak skrzydła jaskółki. Wewnątrz znajduje się kolorowa fotografia i Kate domyśla się, że tak wygląda kąpielisko dziś: jasnoniebieska woda i dzieci z ramionami opuszczonymi wzdłuż tułowi, z impetem wymachujące nogami.

„Uratujmy nasze kąpielisko” – głosi ręcznie wykonany napis na ulotce. Kate czyta tekst umieszczony na wewnętrznej stronie: „Nasze kąpielisko, działające od 1937 roku, jest zagrożone. Rada gminy ogłosiła problemy z płynnością finansową i ujawniła, że firma deweloperska Rajskie Życie wyraziła zainteresowanie kupnem budynku. Chce zamienić nasze ukochane kąpielisko w prywatny klub fitness. Czy się na to zgodzimy? Jeśli sądzisz, że możesz się włączyć w naszą kampanię, zwróć się do pracowników kąpieliska Brockwell”.

„Pływacy z kąpieliska Brockwell” – głosi złożony starannym pismem podpis u dołu strony. Kate myśli, że ulotka wygląda na wykonaną za pomocą pary nożyczek i kserokopiarki. Intuicja jej nie zawodzi.

– Mam o tym napisać? – pyta.

Do tej pory artykuły Kate dotyczyły zaginionych zwierząt, planowanych prac drogowych lub projektów. Jej teksty zamieszczano pod koniec numeru, ale nie na samym końcu – tam znajdował się dział sportowy. Teksty, których nikt nie czyta. Nie pokazałaby ich swoim wykładowcom ze studiów dziennikarskich. Mimo to jej mama wciąż wkleja je do specjalnego zeszytu, co tylko pogarsza sprawę.

„Jak staniesz się sławna, będziesz się cieszyć, że je zachowałam” – mawia, a Kate czuje wtedy zażenowanie, które owija ją niczym płaszcz.

– Owszem – odpowiada Phil. – Myślę, że w tej historii coś się kryje. Wiesz, że Rajskie Życie wybudowało już cztery bloki w Brixton. Sprzedają mieszkania za grube miliony. Uważają, że prywatny klub fitness na miejscu kąpieliska pomoże im podnieść zyski. – Odwraca się do Kate i rzuca: – Mówiłaś, że chcesz napisać jakiś większy tekst. Ten artykuł jest twój.

Teksty były przyjaciółmi Kate, zanim dotarła do ludzi. Przeszukiwała je, kryła się w nich, wtulała w ich strony. Na cały dzień wcielała się w Hermionę Granger lub George’a z serii książek Enid Blyton albo Katarzynę Morland z Opactwa Northanger. W liceum jej przyjaciółmi byli bohaterowie, których poznała na kartach powieści. Siedzieli z nią w bibliotece, kiedy ukradkiem jadła kanapki za książkami, chowając się przed bibliotekarką (która zawsze przymykała na to oko).

Teraz opowiada historie innych ludzi. Nawet wypytując kogoś o zaginionego kota, Kate stara się robić to w interesujący sposób. Rozmówcy często są zaskoczeni pytaniami, które im zadaje: „Jakie jest pani najwcześniejsze wspomnienie dotyczące Smudge?”, „Jak wyglądałoby pana życie, gdyby nie było w nim Milo?”, „Gdyby Bailey mógł wypowiedzieć tylko jedno zdanie, to co by powiedział?”.

W druku jej wywiady okrajane są zazwyczaj do podstawowych informacji: „Trzyletnia pręgowana kotka Smudge zaginęła z domu państwa Oliver trzeciego września. Na znalazcę czeka nagroda”. Kate jednak przechowuje te opowieści w pamięci i przegląda je niczym karty ukochanej książki.

Ta historia jest jak piłka rzucona jej przez redaktora, a Kate za nic w świecie jej nie upuści.3

Kąpielisko bez pływaków wydaje się bezradne. Jest wczesny ranek, rozespany ratownik w milczeniu pociąga za plastikową plandekę przykrywającą basen. Ze swojego punktu obserwacyjnego na balkonie Rosemary widzi, jak z powierzchni basenu podnosi się mgiełka, jak gdyby woda była żywym, oddychającym organizmem. Choć niebo ma odcień błękitu, powietrze jest chłodne jak wzruszenie ramion. Kobieta obserwuje kąpielisko, otaczając dłońmi miskę z owsianką. Kiedy tylko ratownik kończy oswobadzać wodę, naciąga polar i chowa się w budynku.

Wokół panuje cisza, do czasu, aż pojawia się para kaczek. Lądując, ptaki biegną po powierzchni wody. Basen należy teraz do nich. Rosemary lubi patrzeć, jak kaczki co rano cieszą się pustym akwenem, a słońce rozsypuje na wodzie swoje błyski niczym konfetti.

W końcu pojawiają się pierwsi pływacy. Zachowują się cicho, częściowo dlatego, że wciąż są zaspani, a częściowo z szacunku dla bezruchu i kaczek. Dobrze znają te ptaki i omijają je do czasu, aż para zdecyduje się wyruszyć dalej, zrywa się, biegnie po wodzie i wzlatuje nad mur kąpieliska.

Ratownik spogląda na basen ze swojego krzesełka jak sędzia na meczu tenisa. Obserwowanie przemieszczających się w tę i z powrotem pływaków jest dla niego niczym poranna medytacja, podobnie jak dla Rosemary. Staruszka kończy jeść owsiankę, wchodzi do mieszkania i sięga po leżącą przy drzwiach torbę z rzeczami na basen.

Dociera na kąpielisko codziennie o siódmej rano. Po przebraniu się w kostium popycha drzwi szatni i wychodzi na chłodne powietrze. Ma ochotę uciec, ale zbliża się do krawędzi basenu – jej stopy dochodzą do niej trzy minuty później niż umysł. Jej wola jest silniejsza niż ciało – starzejąc się, nauczyła się cierpliwości.

Podchodząc do drabinki, patrzy na pozostałych pływaków: basen wypełniony jest przecinającymi powierzchnię wody ramionami. Rozpoznawalne twarze mają tylko ci, którzy pływają żabką.

Schodząc po stopniach drabinki, Rosemary czuje się jak drzewo na wietrze. Jej konary skrzypią. Odrywa się od poręczy i oddaje wodzie, pozwala, by otoczył ją jej chłód, i przyzwyczaja się do temperatury. Odpycha się nogami od ściany. Powoli wpływa w mgłę. Nie widzi końca toru, ale wie, że jeśli nie przestanie poruszać nogami, w końcu do niego dotrze. Rosemary ma osiemdziesiąt sześć lat, ale w wodzie jest wiecznie młoda.

Mieszka w Brixton od zawsze. Podczas wojny była jednym z niewielu dzieci, które nie wyjechały. Poza sytuacjami, kiedy straż pożarna odsysała wodę z basenu, by ugasić okoliczne pożary, kąpielisko zawsze było otwarte, a ona przychodziła tu, kiedy tylko mogła. Z początku czuła się winna, że pływa, podczas gdy jej ojciec i jego przyjaciele są na wojnie. Zdarzały się chwile, które kąpielisko cudem przetrwało, jak wtedy, gdy pewnej nocy bomby spadły na okalający je park i biegnącą wzdłuż niego Dulwich Road. Pamięta to, co zobaczyła tam nazajutrz – widok zapłakanych ludzi potykających się o gruzy i sąsiadów pomagających im uratować resztki dobytku ze zniszczonych domów.

Kąpielisko jednak ocalało. Mijały miesiące, a Rosemary nie potrafiła odczuwać tylko smutku – miała wrażenie, że za długo siedzi w niedzielnym ubraniu. W końcu poczuła, że musi się zacząć wiercić, wyciągnąć bluzkę zza paska i zedrzeć buty – znowu być nastolatką. W ciągu tych lat na kąpielisku panował spokój. Większość dzieci z Brixton zostało ewakuowanych poza miasto na bezpieczną prowincję, a wśród pracujących mężczyzn i kobiet trudno było znaleźć ratowników. Bywało, że chłodny błękit wody należał tylko do niej.

Zza muru kąpieliska słyszy warkot autobusu odjeżdżającego z przystanku. Dobiega ją też łoskot pociągu, który zatrzymuje się na Herne Hill, by po chwili zniknąć za rogiem w drodze na stację Loughborough Junction. Życie Rosemary obudowane jest murem tych nazw. Są wzgórza: Tulse, Brixton, Streatham, Herne. A także dzielnice: Dulwich, West Norwood, Tooting. Czuje w ustach ich smak, znajomy jak smak pasty do zębów. Poznaje numer autobusu po jego kształcie, a nazwy ulic po ich brzmieniu – App-ach, Strad-ella, Dal-keith, Holling-bourne, Tal-ma.

Dawniej znała też wszystkie witryny sklepowe, ale ostatnio miewa trudności z ich zapamiętaniem. Czasem wydaje jej się, że ktoś stroi sobie z niej żarty. Ilekroć jakieś znajome miejsce zostaje zastąpione nowym, musi je zdrapać z mapy przechowywanej w pamięci i zastąpić pośrednikiem nieruchomości czy kawiarnią. Niełatwo nadążyć za zmianami, ale Rosemary się nie poddaje. Jeśli nie pozna tych miejsc, wkrótce zgubi się w nowym mieście, które przestanie należeć do niej. Chciałaby, żeby ktoś docenił ilość informacji, które zgromadziła w życiu. Gdyby opróżniła umysł ze wszystkich przechowywanych w pamięci numerów, nazw i ulic, może zdołałaby nauczyć się czegoś przydatnego, na przykład nowego języka lub robienia na drutach. Robienie na drutach to pożyteczne zajęcie na zimę.

Rosemary płynie miarową żabką, rytmicznie zanurzając głowę i pozwalając, by jej uszy wypełniły się wodą. Widzi zmarszczki na palcach – sama już nie wie, za które winić wodę, a za które swój wiek. Zmarszczki zawsze ją zaskakują. Młode dziewczęta ich nie mają. Jest młodą dziewczyną pływającą rano pod czujnym spojrzeniem potężnego starego zegara i ratownika obracającego w dłoniach gwizdek. Po kąpieli idzie do pracy w bibliotece – jeśli chce zdążyć, musi się szybko przebrać. Wkrótce zacznie przechadzać się pomiędzy regałami, a z jej włosów będzie kapać woda.

– Przepłynęłaś już Kanał¹, Rosy? – zapyta George, kiedy tego wieczoru Rosemary wróci do domu.

– Wciąż nad tym pracuję.

Biblioteka jest jednak zamknięta, a George’a tu nie ma. Rosemary zatrzymuje się na płyciźnie i opiera o ścianę, po czym powoli podchodzi do drabinki. Wyobraża sobie kąpielisko przekształcone w prywatny klub fitness i choć przywykła do zimnej wody, przechodzi ją dreszcz. Po wyjściu z basenu nie jest już młoda i nagle boleśnie uświadamia sobie istnienie swoich kolan. W młodości nawet ich nie zauważała – teraz stały się częścią jej życia – jak darmowa karta na autobus, której nienawidzi. Rosemary wciąż płaci za bilet – ot, dla zasady.5

Dzieci ze szkoły pływania są nieustraszone. Rosemary patrzy, jak wiją się niczym kijanki, pływając wzdłuż torów. Są na tyle małe, że śmiało stoją na krawędzi basenu, gotowe dać nura. Szturchając się, mocniej naciągają na głowy kolorowe czepki.

Z okna kawiarni typuje urodzonych sportowców, którzy zdają się mieć zbyt długie ciało i stożkowaty tułów zwężający się ku dołowi. Niektóre dzieci są drobniejsze i mają małe brzuszki, które tworzą w ich kostiumach pagórki, ale nadrabiają odwagą, z jaką wskakują do wody. Gdy trener dmucha w gwizdek, jedno po drugim wpadają do basenu, niczym przewrócone butelki, ufając, że woda powita je z uśmiechem, a ich ciała staną na wysokości zadania i będą wiedziały, co robić. Rosemary żałuje, że nie ma takiej pewności w ciele, które nie zawsze robi to, czego ona od niego oczekuje.

– Pani Rosemary?

Rosemary odrywa wzrok od basenu i spogląda na stojącą obok drobną młodą kobietę. Dziewczyna trzyma w dłoniach notatnik i plik dokumentów. Jej ubranie w odcieniach szarości i czerni wygląda tak, jakby po prostu na nią spadło. Włosy związała w niedbały kucyk.

– Mogę się przysiąść? – pyta młoda kobieta. – W recepcji powiedziano mi, że to z panią powinnam porozmawiać o kąpielisku.

– Tak, jestem Rosemary. Czego chciałaby się pani dowiedzieć?

– Nazywam się Kate Matthews. Pracuję dla lokalnej gazety. Chcielibyśmy wydrukować artykuł o potencjalnym zamknięciu basenu. Czy to pani dzieło? – Wyciąga ulotkę „Uratujmy nasze kąpielisko”.

Rosemary się rumieni. Wstydzi się odręcznego napisu i tego, że ulotka została odbita na ksero. Teraz widzi, że wygląda amatorsko.

– Owszem – odpowiada. – Ale nie wiem, w czym mogłabym pani pomóc.

Słychać szuranie plastiku po kamiennej posadzce. Kate odsuwa krzesło i siada. Podąża za wzrokiem Rosemary i spogląda na basen.

– Słodkie dzieciaki – stwierdza Kate. – I dobrze sobie radzą. – Razem obserwują, jak dzieci wykonują polecenia trenera, który każe im się „odpychać” i „mocniej machać nogami”. Są małe, ale zwinne jak rybki.

– Chcę pomóc. – Rosemary jeszcze przez chwilę nie odrywa wzroku od basenu. Woda zamienia się w białą pianę wypełnioną machającymi nogami i rękami dzieci, które chcą się przypodobać trenerowi. Pokonały już prawie cały wyznaczony dystans, a najszybsze z nich gramolą się właśnie na brzeg i zaczynają podskakiwać. Ostatni pływacy docierają do końca basenu, machając nogami mocniej niż ich szybsi koledzy.

– Nie mogłam siedzieć bezczynnie. Słyszałam jednak, że Rajskie Życie zaoferowało sporą kwotę, a rady miasta nie stać na odmowę. – Milknie. Spogląda na wodę. Słońce odbija się od jej powierzchni i oświetla pływające dzieci. – „Rajskie życie” – śmieje się. – Najwyraźniej niewiele wiedzą o raju.

– Słyszałam o nich – mówi Kate. – W naszej gazecie ukazał się artykuł o tym deweloperze. Buduje luksusowe bloki. – Na krótko milknie. – Chciałabym przeprowadzić z panią wywiad.

– Ze mną? Po co? – dziwi się Rosemary.

– Do gazety. Dobrze by było, gdyby obok tekstu o kąpielisku ukazał się krótki artykuł o pani. To mu nada osobisty charakter. Czytelnicy dowiedzą się, czym jest kąpielisko dla kogoś, kto przychodzi tu od lat. Menadżer powiedział mi, że jest pani ich najwierniejszą pływaczką.

Starsza pani uśmiecha się na myśl o Geoffie, kierowniku kąpieliska, którego na przestrzeni lat zdążyła dobrze poznać. Spogląda na Kate, zastanawiając się, czy może jej zaufać. Z zasady nieufnie podchodzi do reporterów, choć nigdy dotąd z żadnym nie rozmawiała. Ta młoda kobieta nie wygląda tak, jak Rosemary wyobraża sobie dziennikarkę. Przypomina raczej dziecko.

– Od jak dawna tu pani przychodzi? – pyta Kate.

– Od zawsze.

Rosemary nie potrafi sobie przypomnieć czasu, kiedy w jej życiu nie było tego kąpieliska – stało się ono częścią jej dnia, podobnie jak filiżanka herbaty wypijana na balkonie.

– Czy pani pływa? – zwraca się do Kate.

– Nie, właściwie to nie. To znaczy… – Głos Kate zanika, a ona sama mocniej wciska się w krzesło.

Na głębinie jakiś mężczyzna wykonuje perfekcyjny skok do wody z rozłożonymi ramionami. Rosemary patrzy na Kate, która obserwuje skoczka z niepokojem. Jej włosom przydałoby się mycie, a oczy otoczone są ciemnymi obwódkami. Siedzi na krześle zgarbiona, jej ramiona są lekko zaokrąglone, jak gdyby kobieta próbowała się przed czymś ochronić. Nieufność Rosemary pęka jak powierzchnia wody pod ciałem skoczka.

– Zgodzę się na wywiad, jeśli popływasz w basenie – zwraca się do niej.

Kate wydaje się przerażona. Rozgląda się niepewnie. Przez chwilę się nie odzywa, ale kiwa głową.

– Dobrze – mówi powoli. – Kiedy umawiamy się na wywiad?

– Nie – odpowiada Rosemary. – Najpierw popływaj. Potem ustalimy termin. Oto mój adres e-mail. Napisz, kiedy wrócisz z basenu. I nic się nie martw. Pływanie jest jak jazda na rowerze. Tego się nie zapomina.

Kiedy po rozstaniu z Kate starsza pani wraca do swojego mieszkania, zastanawia się, dlaczego wymusiła na biedaczce taką obietnicę. Coś jej jednak podpowiadało, że Kate przyda się kąpiel w basenie.6

Na kąpielisku ciężarna kobieta przebiera się w kostium. Jej ciało wprawia ją w osłupienie. Zamieniła się w piłkę plażową, nadmuchany balon, planetę. Naciąga koszulkę do pływania na wystający pagórek. Choć to właściwie nie pagórek, a góra. Czuje, jak dziecko kopie w jądrze jej Ziemi.

– Tak, maleństwo – szepcze. – Zaraz popływamy.

Nikomu w szatni nie przeszkadza to, że mówi do siebie. Odkryła, że ludzie akceptują szaleństwo kobiet w ciąży, podobnie jak huśtawki nastroju, bezustanne bieganie do toalety i jedzenie dwóch (no dobrze – trzech) hamburgerów w tygodniu.

Dół jej kostiumu zatrzymuje się nisko na biodrach i z dwuczęściowego stroju wystaje półksiężyc ciała. W zeszłym tygodniu jeszcze na nią pasował. Kobieta kładzie ręcznik na swojej górze, wkłada ubrania do torby i zatrzaskuje szafkę, po czym bierze ręcznik i przewiesza go przez ramię.

Jakaś nastolatka przytrzymuje jej drzwi. Kobiecie będzie brakowało tej życzliwości, która zdaje się rozświetlać jej ciążę. Uśmiecha się i wychodzi na płytę kąpieliska, gdzie słońce odwzajemnia jej uśmiech. Jej stopy stąpają miękko po mokrym betonie. Kobieta ma spuchnięte kostki i niepomalowane paznokcie u nóg – brzuch jest już tak duży, że przyszła matka nie może się schylić. Czuje, że ludzie spoglądają na nią, kiedy idzie wzdłuż basenu, a ona patrzy na nich.

Wcześniej nigdy tak często nie rozmawiała z nieznajomymi. Ciąża jest jak pogoda – wszyscy chcą o niej pogadać. Ludzie radzą jej kłaść się na lewym boku, co ma przynieść ulgę spuchniętym kostkom. Widziała niezliczone fotografie wnucząt, a nieznajomi zdążyli podzielić się z nią pomysłami na plan porodu. Prawdę mówiąc, cieszy ją to zainteresowanie. Cieszy się, że to ona, a nie jej mąż, jest jego obiektem. Nikomu by się do tego nie przyznała, ale obawia się, że dziecko bardziej niż ją pokocha ojca.

Zejście po drabince okazuje się wyzwaniem, ale kiedy kobieta w końcu się zanurza, rosnący przez osiem miesięcy ciężar znika – woda unosi ich oboje. Jej chłód jest przyjemny i koi ciało pływaczki, które często rozgrzane jest od dźwigania dziecka.

Pływając, myśli o przyziemnych sprawach. „Muszę kupić karmę dla kota” i „Czy śmieciarze już dziś przyjechali?” oraz „Żebym tylko nie zapomniała zadzwonić do teściowej i podziękować jej za obiad”. Jej ruchy są powolne, ale mocne – kobieta i dziecko suną przez wodę jak pewnie płynący przy brzegu statek. Niebo upstrzone jest chmurami w odcieniu słoniowej skóry, a w koronach drzew dokazuje wiatr. Przepływając przez cienie rzucane przez gałęzie, rozmyśla o ich małym ogródku i o tym, czy zmieści się tam huśtawka. Może maluch najpierw będzie musiał nauczyć się chodzić. Jaka jest kolejność? A może kupią huśtawkę dla niemowląt?

Odpycha się nogami; dziecko robi to samo.

Siedząca na krawędzi basenu kobieta naciąga czepek dziecku i uśmiecha się do ciężarnej. Tak właśnie muszą się czuć wyjątkowo piękni ludzie, myśli ta, przepływając obok.

Dziś kolację gotuje jej mąż. Ostatnio często to robi. Kobieta zastanawia się, co dziś zje – ma nadzieję, że nie stir-fry. Jej ciało niespodziewanie wzdryga się na myśl o makaronie, choć przecież go lubi.

Kiedy powiedziała mu, że jest w ciąży, płakali z radości. Tego wieczoru nie przestawał całować jej brzucha. Przyciskał czule usta do jej pępka, a potem między udami.

Kilka tygodni później płakali ze strachu. Nie pamięta nawet, co się wtedy wydarzyło, ale poczuła się nagle tak, jakby dziecko przekazało jej tajemnicę, której nie potrafiła udźwignąć. Na początku była podekscytowana, po jakimś czasie przytłoczona. Jej mąż musiał się czuć podobnie, bo płakali, dygotali i żałowali, że nie są tylko we dwoje. Mieli tylko dwa wiosła i dość siły oraz doświadczenia, by wiosłować na wprost. Trzecia osoba mogła ich zepchnąć z kursu.

To on zdołał ją w końcu uspokoić. Kupił książki, po czym zmusił ją, by razem je przeczytali. Z początku omijała je z lęku, że przytłoczy ją temat laktatorów i miękkich niemowlęcych główek. Ale kiedy usiedli nad książkami i zaczęli je studiować jak nastolatki przed egzaminem, wszystko się ułożyło.

Zatrzymuje się na chwilę na płyciźnie, przyciska plecy do ściany i kładzie dłonie na wilgotnej tkaninie zakrywającej brzuch. Kiedyś denerwowało ją, kiedy kobiety w ciąży publicznie głaskały się po brzuchu – wydawało jej się to zbyt intymne. Teraz sama nie potrafi się powstrzymać.

Nie może się doczekać narodzin swojego dziecka. Ciało boli ją od dźwigania jego ciężaru, serce od pragnienia, by je ujrzeć. Ale płynąc, marzy, by tak już zostało – tylko ona i jej dziecko cieszący się największą bliskością, jaka może łączyć dwoje ludzi. Otula ich woda, a oni tulą się nawzajem.7

Kate nie spodziewała się, że kupno kostiumu kąpielowego okaże się takim wyzwaniem. Stoi w oświetlonej jarzeniówkami przymierzalni i przygląda się swojemu ciału w lustrze. Zawsze była drobna, ale w ciągu ostatniego roku nieco przytyła – żywi się głównie gotowymi daniami i masłem orzechowym. Niemal nie rozpoznaje swojego odbicia. Biodra – za szerokie. Uda – zbyt okrągłe, ze śladami cellulitu. Piersi – wciąż za małe.

Kate nie lubi nagości. Kiedy bierze prysznic, szybko wchodzi do kabiny i ubiera się jeszcze w łazience. Nawet piżamę naciąga w pośpiechu. Kiedy była dzieckiem, rodzice nigdy nie przechodzili nago z sypialni do znajdującej się po drugiej stronie korytarza łazienki. W jej rodzinie nikt nie opalał się topless ani nie podchodził do nagości naturalnie. Pruderię wyssała z mlekiem matki.

Ubrania leżą w sflaczałej stercie w rogu przymierzalni. Nogawki dżinsów układają się w kształt jej nóg, ale skotłowane na podłodze przypominają jej zmięty cień. Kobieta desperacko pragnie po nie sięgnąć, ale musi przymierzyć jeszcze jeden – czwarty z kolei – kostium. Musi podjąć decyzję.

Kiedy Rosemary oznajmiła, że zgodzi się na wywiad pod warunkiem, że Kate popływa, dziennikarka prawie odmówiła. Ale to miał być jej pierwszy prawdziwy artykuł – szansa na udowodnienie Philowi swojej wartości i pisanie tekstów, z których jej mama rzeczywiście mogłaby być dumna.

W głowie wciąż słyszy słowa Rosemary: „Pływanie jest jak jazda na rowerze. Tego się nie zapomina”. Owszem, był czas, kiedy Kate lubiła pływać. Jako mała dziewczynka, niezainfekowana jeszcze wirusem skrępowania, chodziła z Erin na pobliski basen, gdzie na dnie wymalowane były delfiny i foki i gdzie fontanna opryskiwała piszczące dzieci. Przypomina sobie beztroską radość, jaką czuła, pływając z siostrą. Jeśli choć spróbuje wejść do wody, może zdoła przypomnieć sobie to uczucie.

Kate spogląda na swój brzuch w lustrze. Jest miękki, a od pępka w dół, aż do gumki majtek, biegnie linia ciemnych włosów. Włosy. Przerażający element dorastania. Dlaczego musiały zacząć wyrastać w takich dziwnych miejscach? Odkąd skończyła czternaście lat, próbowała je golić, usuwać za pomocą wosku i kremów do depilacji, które pachniały jak ciastolina. Jednak nic nie zgoli, nie wyrwie ani nie zmyje pierwszego nastoletniego skrępowania, które towarzyszy odkryciu, że te włosy istnieją.

Kate chwyta kostium opuszczony w okolicy kostek, po czym naciąga go na biodra i piersi. Zapach lycry więźnie jej w gardle i kobieta ma wrażenie, jakby tonęła, choć nie weszła jeszcze nawet do basenu. W sklepie jest gorąco, tak gorąco, że Kate zaczyna czuć znajome kłucie pod pachami i zawroty głowy.

Powróciła. To ona. Panika. Nie teraz, myśli Kate. Nie tutaj. Ale Panika już jest z nią w przebieralni i sprawia, że pomieszczenie gwałtownie się kurczy. Unosi się wokół, a wypełniając sobą ciasną kabinę, napiera na Kate z zewnątrz i rozpiera ją od środka. Popycha ją na ziemię, tak że kobieta klęka i łapie oddech gwałtownymi haustami. Brakuje jej powietrza. Musi się napić wody, ale po chwili grzebania w torebce uświadamia sobie, że zostawiła butelkę w domu. Jej płuca zaciskają się, kiedy Kate desperacko próbuje utrzymać się na powierzchni. Panika chwyta ją za skronie i mocno ściska.

Nie płacz, nie płacz, myśli, kiedy łzy atakują jej policzki.

Jeden. Jest za gorąco. Dwa. Przestań, proszę. Trzy. Nie mogę. Cztery. Głęboki oddech. Pięć. Sześć. Siedem. Osiem. Dziewięć. Po kilku minutach odzyskuje kontrolę nad oddechem. Siada na podłodze przymierzalni. Lustro jest pęknięte na pół. Zupełnie jak ja, myśli Kate. Wycieńczona, siedzi skulona na podłodze.

Pierwszego ataku paniki Kate dostała w centrum handlowym, w dziale z kosmetykami. Tuż po tym, jak przeprowadziła się do Londynu i zaczęła studia dziennikarskie. Kiedy dorastała, lęk zawsze czaił się w tle i czekał. Nigdy nie lubiła tłumów. Kiedy inne dzieci zapraszały ją na przyjęcie do parku rozrywki lub na seans do kina, symulowała przed mamą ból brzucha, choć tak naprawdę wiła się ze strachu, że znajdzie się pośród tak wielu ludzi. Wolała posiedzieć w ciszy nad lekturą. Mama znajdowała ją czasem śpiącą na dnie szafy, z otwartą książką na kolanach. To tam się zaszywała, żeby poczytać, w bezpiecznym kokonie wnętrza wypełnionego ubraniami mamy i zapachem jej perfum, które chroniły ją przed światem.

Kate czuła się bardziej komfortowo w świecie książek niż w rzeczywistości. Uwielbiała czytać po wielokroć swoje ulubione opowieści – świadomość, że zna ich zakończenie, dawała jej ukojenie, jak gdyby sama była ich autorką. A kiedy nie podobał jej się kierunek, w jakim zmierzała nowa lektura, zawsze mogła zamknąć książkę, zrobić sobie przerwę i powrócić do niej, kiedy poczuła się gotowa, lub wybrać inną. W prawdziwym życiu było inaczej.

Po przeprowadzce do Londynu miała wrażenie, że straciła kontrolę nad swoim życiem – jakby było ono odjeżdżającym samochodem, który wlecze ją za sobą po asfalcie, poobijaną i poranioną. Wszystko było nowe, wielkie i dziwne, a ona czuła się mała i samotna.

Pierwszego dnia zajęć wykładowca prosił kolejno studentów, by opowiedzieli o sobie. Kate wspomniała o Bristolu i swojej rodzinie, a także o tym, że mieszka teraz w Brixton.

– I jak przystało na typową dziewczynę z Bristolu, uwielbiam cydr.

Potem przyszła kolej na pozostałych.

– Jestem Josh, byłem redaktorem naczelnym gazety uniwersyteckiej. Za cykl artykułów na temat rasizmu zostałem nominowany do ogólnokrajowej nagrody dziennikarskiej.

– Mam na imię Henrietta. Moje komentarze są regularnie zamieszczane w „The Independent” i „The Guardian”.

– Cześć, jestem Lucas i skończyłem studia licencjackie z literatury angielskiej na Uniwersytecie Cambridge, gdzie byłem także przewodniczącym samorządu. Na dyplomie otrzymałem najwyższą notę na roku.

I tak dalej. Każda kolejna autoprezentacja sprawiała, że Kate czuła się coraz mniejsza. Zalało ją zwątpienie – co ona tu robi? Podziwiała kolegów, ale sama nie potrafiła mówić o sobie w taki sposób. Czuła się zażenowana.

Po wykładzie udała się na Oxford Street – pomyślała, że mogłaby tam kupić prezent urodzinowy dla mamy. Była godzina szczytu, a ona nigdy nie widziała naraz tylu ściśniętych ciał, co tamtego popołudnia w metrze. Tłum porwał ją jak kawałek dryfującego drewna, pchał wzdłuż peronu, aż do jego krawędzi i przez drzwi, wciśniętą w jakiegoś nieznajomego.

Kiedy wydostała się na ulicę, wcale nie było lepiej. Elegancko ubrani ludzie zmierzający do domów wymijali slalomem tłumy turystów oddających się zakupom. Kate przepchnęła się przez przejście dla pieszych, po czym wolno ruszyła ulicą. Co kilka kroków przystawała za wózkiem dziecięcym lub grupką kupujących. Ilekroć ludzie na nią wpadali lub szturchali ją torbami, zaczynało jej walić serce. Panował nietypowy dla końcówki września upał i Kate czuła, że poci się pod płaszczem, którego nie mogła zdjąć, bo napierał na nią tłum.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: