Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Karolina Tom 1: powieść w trzech tomach - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Karolina Tom 1: powieść w trzech tomach - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 277 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DO CZY­TEL­NI­KA.

Za­dzi­wi to moźe daw­nych i ła­ska­wych czy­tel­ni­ków mo­ich, iź bę­dąc za­wsze prze­ciw­ną ro­man­som, dziś z ro­man­sem wy­stę­pu­ję? – Bo tez Ka­ro­li­na nie ro­mans; jest to so­bie po­wieść ko­bie­ca, do­mo­wa, dro­bia­zgo­wa, gdzie fan­ta­zyi i ima­gi­na­cyi wca­le nie­ma, in­try­ga pra­wie żad­na i nie nowa, mo­ra­łów ile się zmie­ści­ło i wie­le ga­da­ni­ny; jest to po­wieść, któ­rej – i pro­szę o tem pa­mię­tać – nie pi­sa­łam ani dla dzie­ci ani dla uczą­cych się pa­nien, tyl­ko dla ma­tek, dla pa­nien w wie­ku za­męź­cia, sło­wem, dla ko­biet doj­rza­łych.

Ale jak­kol­wiek moja Ka­ro­li­na ko­bie­tom jest prze­zna­czo­na, zga­du­ję wcze­śnie, źe wie­lu się nie po­do­ba. Te zwłasz­cza, co juź na­wy­kły do za­dzi­wia­ją­cych wy­pad­ków, do śmia­łych zdań i wi­do­ków, do nad­zwy­czaj­nych cha­rak­te­rów dzi­siej­szych fran­cuz­kich ro­man­sów, te co się oswo­iły z cza­row­nem i go­rą­cem pió­rem au­tor­ki In­dy­any9 te mó­wię, uzna­ją w niej po­wieść sta­ro­świec­ką, bla­do na­pi­sa­ną, a prze­bie­gł­szy ją z nie­chce­nia ziew­ną i rzu­cą.

Z prze­pro­sze­niem tych pan, taka re-cen­zya, taki los mo­jej pra­cy z ich ust i ręki, ani mnie zdzi­wi, ani za­smu­ci. Czo­łem bi­jąc przed świet­no­ścią ta­len­tu, dow­ci­pu, ima­gi­na­cyę Bal­za­ków, Su­lie­rów, i im po­dob­nych, po­dzi­wia­jąc męz­ki ge­niusz Pani Sand, nie po­wa­żam sic, a na­wet nie pra­gnę mie­rzyć się z nie­mi, ani im spro­stać. Moje chę­ci są bar­dzo skrom­ne. Do ma­łej licz­by dzi­siej­szych ksią­żek to­wa­rzy­skich pol­skich, chcia­łam do­rzu­cić jed­ne 5 chcia­łam ro­ze­rwać sic sama w tę­sk­nych nie raz chwi­lach; chcia­łam – i to był po­dob­no głów­ny cel mój – za­sa­dy i zda­nia, któ­re już od dwu­dzie­stu lat gło­szę, ubrać w krój od­mien­ny, dla mnie nowy, pu­ścić je tak w świat i oba­czyć czy nie przy­sta­ną le­piej? –

Wiem ja do­brze, iź co do bar­wy, toku, sty­lu tej po­wie­ści by­ło­by wie­le do po­wie­dze­nia, wiem, że jej brak bar­dzo wie­le, ale wiem i to, że jest w tem wszyst­kiem moja i nie moja wina…. Moźe dal­sze da Bóg, lep­sze będą. –

Sa­int Ger­ma­in en Laye, 28. Czerw­ca 1839.

wie­ści wzię­ta iest z

Wj '"I" A m*maSe of * ro­man­su ran­ny

SPIS ROZ­DZIA­ŁÓW

w tym pierw­szym To­mie za­war­tych

I. Dzień i wie­czór ślub­ny.

II. Oba oj­co­wie, syn i jesz­cze któś czwar­ty. III. Mat­ka i cór­ka..

IV* Pierw­sze dwa ty­go­dnie.

V. Ro­dzi­ce u dzie­ci.

VI. Go­ście.

KA­RO­LI­NA.

ROZ­DZIAŁ I.

Dzień i wie­czór ślub­ny*

Je­den z naj­śwież­szych dni wio­sny, dwu­dzie­sty maja, ty­siąc ośm­set czwar­te­go roku, wy­bra­ny na ślub pięk­nej Ka­ro­li­ny z mło­dym Hra­bią Le­onem***, już za­wi­tał. Już tez wszyst­ko było przy­go­to­wa­ne do tego uro­czy­ste­go ob­rzę­du, któ­ry na wy­raź­ne żą­da­nie ka­wa­le­ra od­być się miał w po­ko­ju, w domu ro­dzi­ców Pan­ny mło­dej, na Dłu­giej uli­cy, w War­sza­wie. Sa­lon, czy­li jak w ów­czas mó­wio­no, po­kój ba­wial­ny, nie tyle ele­ganc­ko, ile uczci­wie i wy­god­nie ume­blo­wa­ny, na­peł­nio­ny był kre-wne­mi i przy­ja­ciół­mi Pań­stwa mło­dych. Wszy­scy mie­li stro­je go­do­we i we­sel­ny uśmiech na Tom i… I

twa­rzach; wszy­scy chwa­li­li zwią­zek za­wrzeć się ma­ją­cy i wró­ży­li mu po­myśl­ność, cho­ciaż może wie­lu in­a­czej my­śla­ło.

Oj­ciec Pan­ny mło­dej, Pan Mar­cin Dy­ble­wicz, nie­dyś syn Ber­dy­czew­skie­go kup­ca, po­źniej pi­sar­czyk przy ko­mi­sa­rzu wiel­kie­go pana na Ukra­inie, da­lej sam ko­mi­sarz, ple­ni­po­tent i pra­wa ręka kil­ku znacz­nych ma­gna­tów, a na­resz­cie przy pro­tek­cyi i pie­nią­dzach, szlach­cic, Cze­śnik i ka­wa­ler S. Sta­ni­sła­wa, uzbie­rał był so­bie pra­cu­jąc lat prze­szło czter­dzie­ści, nie bez mo­zo­łu i szczę­ścia, ale bez ska­zy na ho­no­rze, bar­dzo znacz­ny ma­ją­tek. No­sił się po pol­sku; a dziś w no­wym ama­ran­to­wym żu­pa­nie i w per­ło­wym kon­tu­szu, na któ­rym ja­śnia­ła gwiaz­da, w zło­to­li­tym pa­sie, z bia­łą czap­ką pod pa­chą, sza­stał się we­so­ło po ca­łym po­ko­ju, za­krę­cał si­we­go wąsa, gła­skał rzad­ką już czu­pry­nę, kła­niał się ni­sko go­ściom, ści­skał nie­któ­rych za ko­la­na, do­da­wał to świec ja­rzą­cych, to kwia­tów do przy­rzą­dzo­ne­go oł­ta­rza, prze­sta­wiał krze­sła; zgo­ła, wi­dać było z każ­de­go jego ru­chu i sło­wa, iż ob­rzą­dek na­stą­pić ma­ją­cy speł­niał daw­ne i ser­decz­ne jego ży­cze­nia; ja­koż, nada­wał cór­ce je­dy­nacz­ce, pan­nie kil­ku mi­lio­no­wej, to jed­no, cze­go cała mi­łość ro­dzi­ciel­ska i naj­więk­sze na­kła­dy za­pew­nić jej in­a­czej nie mo­gły: imię zna­ko­mi­te w kra­ju od wie­ków, ty­tuł Hra­bi­ny i Wo­je­wo­dzi­co­wej, i miej­sce w naj­pierw­szem to­wa­rzy­stwie.

Obej­ście się Pani Cze­śni­ko­wej, rów­nież sto­sow­nie i suto ubra­nej, zdra­dza­ło mniej swo­bod­ną ra­dość; łzę było wi­dać w jej oku, wte­dy na­wet kie­dy od­po­wia­da­ła z wdzięcz­nym uśmie­chem na kom­ple­men­ta ze­bra­nych go­ści. Lubo dzi­siej­sze po­sta­no­wie­nie cór­ki było tak­że od lat kil­ku, szcze­rem jej pra­gnie­niem, prze­cież, zda­wa­ło się ja­ko­by w tej sta­now­czej chwi­li my­śla­ła o tem szcze­gól­niej: że utra­cą na za­wsze je­dy­nacz­kę: że ją od­da­je Hra­bie­mu w praw­dzie, panu z pa­nów, ale mło­dzień­co­wi któ­re­go zna mało, i o któ­rym pew­ną nie jest, czy go­dzien tego skar­bu? –

Wszy­scy już się ze­bra­li, prócz Pań­stwa mło­dych. Oj­ciec ka­wa­le­ra, Pan Wo­je­wo­da***, któ­ry zda­wał się nie­mal rów­nie szczę­śli­wy­jak oj­ciec pan­ny – lubo wy­schła i bla­da twarz jego, nie od­bi­ja­ła tak szcze­rze we­se­la jak peł­ne i ru­mia­ne lica Cze­śni­ka – już był od go­dzi­ny przy­je­chał, a Le­ona jesz­cze nie było. Dzi­wi­li się temu obec­ni, ukry­wa­jąc jed­nak sta­ran­nie za­dzi­wie­nie swo­je. Któś po­wie­dział: ze tu ja­dąc wi­dział sze­ścio­kon­ną ka­re­tę Wo­je­wo­dzi­ca przed bra­mą jego pa­ła­cu, na Kra­kow­skiem przed­mie­ściu, i że nie­ba­wem przy­je­dzie. Dama nie­zu­peł­nie już mło­da i świe­ża, lecz naj­wy­kwint­niej ubra­na i naj­gło­śniej mó­wią­ca, Szam­be­la­no­wa R., wy­rze­kła z pewr­nym uśmie­chem: iż przed go­dzi­ną w da­le­kiej czę­ści mia­sta koło Ujaz­do­wa, jej słu­żą­cy spo­tkał jego an­giel­ską ka­ry­ol­kę. „Za­pew­ne jedź­dził sam po bu­kiet do Ła­zien­kow­skiej oran­że­ryi” do­da­ła z po­spie­chem oba­czyw­szy – su­ro­we wej­rze­nie Wo­je­wo­dy, któ­re­go mia­ła za­szczyt być da­le­ką ku­zy­na. – Jak­kol­wiek bądź, to spóź­nie­nie za­czy­na­ło się wy­da­wać wzsyst­kim wca­le nie zwy­czaj­ne; a oba oj­co­wie, zwłasz­cza Wo­je­wo­da, wi­docz­nie sic nie­spo­ko­ili. Sko­ro zda­le­ka tur­kot po­wo­zu ja­kie­go sły­szeć się da­wał, wy­chy­la­li gło­wę przez otw­rar­te szyb­ki; ale na próż­no, nie­był to Leon.

Roz­mo­wa ogól­na za­czę­ła usta­wać.. Już jej nie pod­sy­cał jak z po­cząt­ku Cze­śnik, sze­ro­kiem opo­wia­da­niem o za­le­tach i ta­len­tach cór­ki. Wo­je­wo­da mimo ca­łej zna­jo­mo­ści świa­ta i słyn­ne­go zdaw­na sa­lo­no­we­go dow­ci­pu, nic nie mógł wy­na­leźć do po­wie­dze­nia. Było tam pari kil­ka mło­dych i nie mło­dych z naj­pierw­szej ele­gan­cyi, prócz wspo­mnia­nej Szam-be­la­no­wej, było i kil­ku pa­ni­czów z lo­ry­net­ką przy oku i bre­lo­ka­mi u ze­gar­ka, któ­rzy, jak się zda­wa­ło by­li­by mie­li z czem się ode­zwać; lecz ci szep­ta­li mię­dzy sobą i to pół­gęb­kiem i bar­dzo ostroż­nie; do­syć, że na­sta­ło wkrót­ce zu­peł­ne mil­cze­nie, prze­ry­wa­ne tyl­ko kie­dy nie­kie­dy ja­kiem czczem słów­kiem ob­my­ślo­nem z trud­no­ścią, i na któ­re zwy­kle dwie oso­by od razu się zdo­by­wa­ły; jak to się zda­rza po­wszech­nie, tam gdzie roz­mo­wa nie idzie.-– Go­spo­dy­ni domu choć za­wsze przy­zwo­ita i na swo­jem miej­scu, nie była też by­najm­niej w sta­nie za­ba­wie­nia kom­pan­ji; cier­pia­ła sro­gie męki; to bla­da, to czer­wo­na, wy­cho­dzi­ła na­wet czę­sto z po­ko­ju, piła wodę, wą­cha­ła ocet, żeby pła­czu ser­decz­ne­go nie do­stać.

Na­resz­cie, usły­sza­no ja­dą­cy pe­dem po­wóz; za­trzy­ma­ła się an­giel­ska ka­ry­ol­ka przed do­mem, i wnet wszedł do po­ko­ju Leon bla­dy, i pra­wie bez tchu; a cho­ciaż mo­ment po­dob­ny, był­by za­pew­ne dla każ­de­go przy­kry i że­nu­ją­cy, prze­cież po­mię­sza­nie jego jesz­cze więk­sze się zda­wa­ło.

Hra­bia Leon, mło­dzie­niec dwu­dzie­sto pie-cio let­ni, był bar­dzo do­rod­ny i co się zo­wie do­bre­go tonu. Oczu czar­nych peł­nych ognia i uczu­cia, wło­sów ciem­nych, czo­ła pięk­ne­go, płci bla­da­wej, wy­so­ki i szczu­pły w mia­rę, za­wsze mod­nie, lecz bez prze­sa­dy ubra­ny, zwra­cał w każ­dem to­wa­rzy­stwie po­wszech­ną uwa­gę: nie tyle jesz­cze re­gu­lar­nym skła­dem twa­rzy, męz­kim i udat­nym kształ­tem, ile szla­chet­no­ścią wy­ra­zu i po­sta­wy, i do­rzecz­no­ścią ca­łe­go ukła­du. Miał coś tak uj­mu­ją­ce­go i wyż­sze­go w spoj­rze­niu, w uśmie­chu, w ukło­nie, w mo wie, ie obo­jęt­ne na­wet lab źle uprze­dzo­ne oso­by ła­two roz­bro­ił i znie­wo­lił, sko­ro się do nich zbli­żyć i prze­mó­wić ra­czył. – Lecz w tym ra­zie ta­kie było jego po­mię­sza­nie, iż zda­wa­ło się, że brak mu nie na woli, ale na siie uży­cia tych ko­rzy­ści; wy­rze­kł­szy słów kil­ka bez ładu i gło­su, spu­ścił oczy, sta­nął kolo okna, i stał za­my­ślo­ny.

„Wo­je­wo­dzie, wi­dać, roz­trop­ny choć mio­dy, po­boż­ny choć z za­gra­ni­cy wra­ca – po­wie­dzia­ła ci­cho po­czci­wa ja­kaś Sta­ro­ści­na do drżą­cej za­wsze Cze­śni­ko­wej – mał­żeń­stwo uwa­ża jako rzecz waż­ną, jako sa­kra­ment i zwią­zek do­zgon­ny. Nie tak jak pra­wie cała dzi­siej­sza mło­dzież, co ze śmie­chem do oł­ta­rza idzie, bo w du­chu o roz­wo­dzie my­śli. J świę­tej pa­mię­ci mąż mój bar­dzo był po­mie­sza­ny ja­dąc do ślu­bu; trzy­dzie­ści tez lat z górą prze­ży­li­śmy w zgo­dzie.44 – Bied­na Mat­ka le­d­wie do­sły­sza­ła tych słów; jej du­sza, jej oczy wle­pio­ne były w drzwi któ­re­mi wnijść mia­ła cór­ka. Już oj­ciec po­szedł po nią. Ja­koż otwo­rzy­ły sic wnet po­dwo­je i we­szli.

Ka­ro­li­na skoń­czy­ła lat ośm­na­ście. Do­rod­ne­go i ślicz­nie roz­wi­nię­te­go wzro­stu i kształ­tu, szczu­pła w sta­nie, sze­ro­ka w ra­mio­nach, szyi ła­bę­dziej, ry­sów twa­rzy de­li­kat­nych i na­dob­nych, wło­sów dłu­gich i ja­snych, nad­zwy­czaj bia­ła, gład­ka i świe­ża, w ca­łym ukła­dzie, w każ­dem ru­sze­niu, mia­ła coś zu­peł­nie nie­wie­ście­go; a w błę­kit­nych oczach czar­ne­mi rzę­sa­mi ocie­nio­nych, w uśmie­chu i w gło­sie, wy­ra­zi dźwięk pra­wie dzie­cin­ny, a ra­czej aniel­ski. Kto spoj­rzał na po­go­dę jej czo­ła, na płci zdro­wie i prze­zro­czy­stość, kto ogar­nął okiem ki­bić jej udat­ną, a nie­wy­mu­szo­ną, temu przy­po­mi­na­ła dzie­cię kwit­ną­ce, albo pierw­szą nie­wia­stę, kie­dy ją Stwór­ca sta­wił przed Ada­mem w ca­łej chwa­le i wdzię­ku ko­bie­cej mło­do­ści; kto wej­rze­nie jej spo­tkał, kto gło­su do­sły­szał, do kogo się uśmiech­nę­ła, temu anioł przez myśl prze­la­ty­wał. – I w tej chwi­li gdy we­szła do po­ko­ju lek­kim a po­waż­nym kro­kiem, sama jed­na w dłu­giej sza­cie bia­łej i w zie­lo­nych li­ściach, wśród tylu ko­biet stroj­nych w ja­skra­we bar­wy i upię­cia, wy­da­ła się jak gość z gór­nych kra­in;

i mi­mo­wol­ne usza­no­wa­nie ogar­nę­ło wszyst­kich, choć na chwi­lę.

Przy­stą­pio­no do ślub­ne­go ob­rząd­ku. Pan­na mło­da prze­ję­ta głę­bo­ko uro­czy­sto­ścią owej naj­waż­niej­szej chwi­li w ży­ciu ko­bie­ty, była zu­peł­nie przy­tom­na, z na­my­słem i do­bro­wol­nie czy­nią­ca; wi­dać było oczy­wi­ście: że nie tyl­ko lu­dzi ale Boga i Świę­tych jego ma świad­ka­mi. Pan mło­dy drżał jak liść, zda­wa­ło sic że le­d­wie wie co robi, jak­by z musu czy­ni, i pra­wie za­po­mi­na, że kto­kol­wiek bądź na nie­go pa­trzy. Ksiądz, nie ża­den dy­gni­tarz, jak­by może zna­ko­mi­tość ze­bra­nych osób wy­ma­ga­ła, ale pro­sty Ka­pu­cya z dłu­gą bro­dą, nie­wia­do­mo czy z li­to­ści dla obec­nych, czy z wła­sne­go wzru­sze­nia, skró­cił prze­mo­wę do ja­kiej sic był przy­go­to­wał, i zła­go­dził nie­któ­re su­row­sze jej wy­ra­zy, tak, że wie­le co do wy­mo­wy stra­ci­ła.– Gdy przy­szło do wy­rze­cze­nia sa­kra­men­tal­nych od­po­wie­dzi, i do zło­że­nia świę­tej i nie­złom­nej przy­się­gi, Ka­ro­li­na mó­wi­ła do­bit­nie i sko­ro; jak naj­wy­raź­niej ślu­bo­wa­ła mi­łość, wia­rę i po­słu­szeń­stwo mał­żeń­skie, i przy­się­gła „nie opu­ścić wy­bra­ne­go do­brą wolą mał­żon­ka, aż do śmier­ci.64 Leon po­wta­rzał sło­wa ka­pła­na le­ni­wo i tak ci­cho, ie oj­ciec sto­ją­cy za nim mu­siał mu pod­po­wia­dać pra­wie każ­dy wy­raz. – Ale jak­kol­wiek bądź od­pra­wił się ów akt ślub­ny, speł­nił się prze­cież. Ksiądz Onu­fry za­mie­nił zło­te ob­rącz­ki, we­zwał obec­nych za świad­ków: „jako mał­żeń­stwo ni­niej­sze przy­stoj­nie zo­sta­ło za­war­te, i od Ko­ścio­ła po­twier­dzo­ne:44 zwią­zał ręce Pań­stwa mło­dych stu­łą, po­bło­go­sła­wił, i złą­czo­ne zo­sta­ły na całe ży­cie dwie oso­by, któ­re nie zo­bo­pól­nie jak się zda­je, tego związ­ku pra­gnę­ły.

Po ślu­bie na­stą­pi­ły zwy­kłe uści­ska­nia, po­win­szo­wa­nia, kom­ple­men­ta, a tym cza­sem sze­ścio­kon­na ka­re­ta wie­deń­ska z her­ba­mi i sutą li­be­ryą, za­je­cha­ła z trza­skiem przed dom. – Mało jesz­cze uży­wa­nym wte­dy oby­cza­jem, a świe­żo prze­nie­sio­nym z An­gl­ji do Pol­ski, wraz z sio­dła­mi dam­skie­mi, żo­kie­ja­mi i her­ba­tą, nie­któ­rzy pa­no­wie z naj­wyż­szej ele­gan­cyi, nie ob­cho­dzi­li już we­sel po sta­ro­pol­sku, w kil­ku­dnio­wych fa­mi­lij­nych ucztach, ale na­tych­miast po ślu­bie, pę­dzi­li pocz­tą we dwo­je na wieś prze­żyć w sa­mot­no­ści pierw­sze mio­do­we ty­go­dnie. Hra­bia Leon rów­nie jak ślu­bu w do­rau za­in­dul­tem i bez za­po­wie­dzi, tak i tej prze­jażdż­ki żą­dał był wy­raź­nie. Bar­dzo sic nie po­do­ba­ło w du­chu, i jed­no i dru­gie Cze­śni­ko­wi i jego żo­nie: od­daw­na ma­rzy­li so­bie jak cór­ka ich i Pan Wo­je­wo­dzie „spa­dać będą z am­bo­ny­44 we dwóch przy­najm­niej pa­ra­fiach, przez trzy na­stęp­ne nie­dzie­le, jaki bę­dzie zjazd i ciż­ba na ślu­bie u Fary, w ka­pli­cy Pana Je­zu­sa, ja­kie hucz­ne we­se­le, jaka wspa­nia­ła wie­cze­rza: – prze­cież jak na wie­le in­nych nie­smacz­nych w tym związ­ku rze­czy, tak i na to po­mru­czaw­szy przy­sta­li. –
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: