Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kartki z dziennika doktora Twardego - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 marca 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kartki z dziennika doktora Twardego - ebook

Pierwsze wydanie wspomnień okupacyjnych Juliana Aleksandrowicza ukazało się w 1962 roku – czyli wtedy, gdy dzielenie się tymi przeżyciami z innymi nie było zjawiskiem powszechnym. Potem było wydanie rozszerzone w 1967, trzecie w 1983 i czwarte w 2001.

Wznowienie tych wspomnień może liczyć na nowych czytelników w zupełnie już odmiennej sytuacji, dużego zainteresowania okupacyjnymi wspomnieniami Żydów.

Książkę – a tym samym biografię autora – wyróżnia spośród innych to, że Aleksandrowicz po przejściu, wraz z rodziną, gehenny w krakowskim getcie brał udział w kampanii wrześniowej, potem wstąpił do oddziałów partyzantki AK i walczył na kielecczyźnie. Są to zatem, jak twierdzi autor: „wspomnienia krakowskiego getta i z lasu”. Doktor Twardy to partyzancki pseudonim.

Posługując się formą dziennika lub opowiadania tworzy Aleksandrowicz zapis o charakterze autobiograficznego i historycznego świadectwa, przejmujący autentyzmem i prawdą tamtych czasów.

Posłowie napisał Władysław Bartoszewski.

Ocalałem kilka razy w sytuacjach indywidualnego zagrożenia, w których, zgodnie z zasadami logiki, „nie miałem prawa” ocaleć. Poczucie „darowanych” dodatkowych lat życia uświadomiło mi, że sensu istnienia należy poszukiwać w życiu dla innych.

Julian Aleksandrowicz

„Kartki z dziennika doktora Twardego dedykowane są «ludziom prawdziwym»: lekarzom, pedagogom, artystom i robotnikom, socjalistom, ludowcom, żołnierzom akowskiej partyzantki, działaczom społecznym konspiracyjnej Rady Pomocy Żydom, słowem, tym wszystkim, którzy swym zachowaniem w tragicznych latach okupacji przywrócili prześladowanym wiarę w sens człowieczeństwa.

Jeden z bohaterów opowieści doktora Aleksandrowicza — majster murarski Adamski — wyznawca zasady „«tyle człowiek wart, ile drugiemu może pomóc», przypłacił życiem próby praktycznego realizowania tej maksymy.

Autor zalicza go do «mędrców prawdziwych, a więc ludzi, którzy w trosce o drugiego człowieka znajdują sens istnienia»”.

Władysław Bartoszewski, "Posłowie"

Julian Aleksandrowicz, pseud. Doktor Twardy (1908 -1988) – wybitny lekarz internista, hematolog, filozof medycyny, prekursor polskiej myśli ekologicznej. W 1933 ukończył Wydział Lekarski Uniwersytetu Jagiellońskiego. Podczas II wojny światowej walczył w kampanii wrześniowej. Przez trzy lata był więziony w getcie krakowskim, z którego uciekł i został aktywnym członkiem Armii Krajowej, odznaczony później Virtuti Militari. Wieloletni kierownik Kliniki Hematologicznej Akademii Medycznej w Krakowie. Lekarz uczony i humanista, lekarz pasjonat, lekarz przyjaciel, człowiek o głębokiej wiedzy i wielkim sercu. Autor książek, m.in.: "Nie ma nieuleczalnie chorych", "Sumienie ekologiczne", "Wszechstronna nadzieja", "Kuchnia i medycyna" z Ireną Gumowską oraz z G. Dudą – "U progu medycyny jutra". W milenijnym plebiscycie zorganizowanym przez Radio Kraków, „Gazetę Wyborczą” i Telewizję Kraków otrzymał tytuł „Krakowianina XX wieku”.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-08-05621-9
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Śp. Józefowi Adamskiemu, jego żonie Michalinie, córce śp. Helence Adamskiej, wnuczce Misi Lewartowskiej, śp. mjr. „Huraganowi” — Kazimierzowi Aleksandrowiczowi, dyr. Marii Armatys, śp. Mieczysławowi Bobrowskiemu i jego rodzinie, śp. dr. Janowi Gołąbowi, śp. Stefanowi Hartabusowi i jego rodzinie, Stanisławowi Jakubowskiemu i jego rodzinie, śp. Józefowi Jedynakowi i jego rodzinie, mjr. „Grabowi” — Władysławowi Molendzie, mgr. Tadeuszowi Pankiewiczowi, śp. Leonowi Polonce i jego rodzinie, inż. Kazimierzowi Stefanikowi i jego żonie, śp. prof. „Duszkowi” — Stopce, i jego żonie Wiculi, dr Helenie Szlapak, rodzinie Towpaszów, mjr. „Kłosowi” — Jerzemu Wareckiemu, dyr. Ksaweremu Wielgusowi z rodziną, śp. Piotrowi i Karolinie Wilkoniom wraz z rodziną, śp. dr. Ludwikowi Żurowskiemu i innym
LUDZIOM PRAWDZIWYM
poświęca tę pracę

_Autor_OD AUTORA

Treścią _Kartek z dziennika doktora Twardego_ są przeżycia krakowskiego lekarza, który przetrwał lata hitlerowskiej okupacji w Polsce. Znajduje tu Czytelnik wspomnienia „niewolnika” krakowskiego getta i „wolnego człowieka” z lasu. Autor spisał swe spostrzeżenia w formie opowiadań, które nie roszczą sobie pretensji do literackich aspiracji. Na ludzi, ich postawę i czyny patrzył okiem przyrodnika, którego przede wszystkim interesował aspekt biologiczny i społeczny ich postępowania. Pragnął ukazać skalę ludzkich poczynań — od heroizmu aż do znikczemnienia — zarówno wśród ludzi prostych, jak i uczonych, wierzących — jak i ateistów, biednych — i bogatych.

Zamierzeniem autora było pobudzenie Czytelnika do refleksji nad odwiecznymi pytaniami: Dlaczego ludzkie życie jest tak pełne cierpień? Czy nie ma sposobu, aby im zapobiec?

Ludzkość dziś znalazła się w niezwykłym okresie historycznym. Wystarczyło zaledwie ćwierćwiecze naszego życia, a więc czas trwania młodości jednego pokolenia, ażeby w naszych oczach zmieniła się rzeczywistość. Przekształcił się krajobraz naszego globu, przekształciły się też tradycyjne sposoby myślenia. Runęły pozornie najmocniej ugruntowane kultury, rozprzęgły się systemy uchodzące za najbardziej trwałe. Nic dziwnego, że te historyczne wstrząsy odmieniły rytm życia, światopogląd i sposób działania ludzi, a co za tym idzie — ich poczucie radości życia i zdrowia. Pojawiły się nowe cierpienia i choroby.

Nabrzmiały one zwłaszcza w tragicznych latach zawieruchy wojennej, gdy człowiek uświadomił sobie swój anonimowy byt, podległy bezlitosnym prawom silniejszego. Wyrwany ze swego naturalnego środowiska, pozbawiony złudzeń, nieszczęśliwy, bezradny, odarty ze wszystkich wiar, które dawniej pomagały mu żyć, widział jedynie bezsens swej egzystencji, wiodący go do cierpień, chorób i przedwczesnej śmierci.

Gdy człowiek, uratowany z kataklizmu, poczuł ponownie, że żyje, nasunęło mu się pytanie: Dlaczego życie, ewoluowane na najwyższy szczebel, którym jest istota ludzka, przyjmuje takie formy bytowania, w których człowiek zadaje drugiemu człowiekowi cierpienie? Istnieje przecież biologiczna moralność, która opiera się na przeświadczeniu, że złe jest to, co przeciwstawia się rozwojowi ludzkiej świadomości i tym samym wyzwoleniu własnemu i innych ludzi. Zło cofa nas do tego, co jest nieświadome. Oddziela nas od innych, czyni samolubnymi, wyobcowuje z grupy społecznej. Dobro — w biologiczno-społecznym sensie — zwiększa solidarność między ludźmi zamieszkującymi ziemski glob.

Jeśli uświadomimy sobie, kim jest człowiek we wszechświecie, zrozumiemy, że nie wolno nam już być biernymi przedmiotami ewolucji, gdyż przez to ją opóźniamy. Musimy kierować jej postępem i tym samym losami świata. Jest to jak najbardziej możliwe, zwłaszcza dziś, gdy dzięki nauce zdobyliśmy umiejętność, która pozwala kształtować środowisko tak, by ludziom było dobrze ze sobą i aby tym samym ich cierpienia były coraz mniej dotkliwe. Dziś ludzkość potrafi już nie tylko opisywać rzeczywistość, ale i sterować nią, choć nie zawsze ku dobru.

Świadoma ewolucja — to działanie w myśl zasady, że człowiek przyszłości będzie taki, jakim czyni go człowiek współczesny. Człowiek bowiem jest twórcą tego świata. Przez człowieka rzeczy nabierają sensu. Przez człowieka istnieje prawda i wartość.

Myśl ludzka, też duszą zwana, produkt najdoskonalej uorganizowanej żywej materii, zwielokrotniona w bilionach ludzkich istnień, ukształtowała wszechpotężną naukę. Ona dała ludziom moc, jakiej nigdy przedtem nie posiadali. Ona też przynieść może powszechną pomyślność albo kataklizm, zależnie od potencjału sumienia, bez którego nauka jest — jak rzekł ongiś mędrzec Rabelais — „ruiną duszy i ludzkości”.

Słuszne jest chyba stanowisko poparte dziejami kultury, że wychowaniem w domu, szkole i w codziennych kontaktach międzyludzkich można uzyskać największe dobro, jakiego z utęsknieniem oczekuje ludzkość całego świata, tj. umiejętność współistnienia ludzi i narodów. Wówczas dopiero człowiek, wzbogacony o tę wiedzę, stanie się prawdziwym człowiekiem, czyli będzie stwarzał ludziom dobry los.

Autor maleńką tylko garstkę takich ludzi przedstawił Czytelnikowi, lecz jest ich wielokrotnie więcej; znajdują się w każdej społeczności. Są ich miliony, często nawet nieświadomych swej ludzkiej wartości. Dlatego w przyszłość świata winniśmy patrzeć z ufnością.WSTĘP DO WYDANIA TRZECIEGO

W dwu pierwszych wydaniach mych _Kartek z dziennika_ kierowałem się pragnieniem przedstawienia w możliwie obiektywny sposób dostrzeganych faktów, po to, by ci, co po nas przyjdą, nie powtarzali błędów już raz przez nas popełnionych. Przyczyniamy się tym samym do ewolucji kulturowej rodzaju ludzkiego. Obecne wydanie, które dziś, po dwudziestu latach, oddaję znów w ręce Czytelników, jest poszerzone. Zawiera nie tylko portrety i opisy losów ludzi związanych z naszym ruchem oporu w czasie drugiej wojny światowej, ogromu cierpień ludzi bezbronnych i uzbrojonych, lecz również wzbogacone jest o liczne refleksje nad sensem życia i śmierci, nad sensem cierpienia i sensem dziejów. Na ich tle rodziły się inspiracje, które miałem szczęście przetworzyć w działania naukowe po zakończeniu wojny i tragicznej okupacji hitlerowskiej naszego kraju.

Pięć lat obcowania twarzą w twarz ze śmiercią stanowiło bodziec do zastanowienia się nad istotą zjawiska, jakim jest zanikanie życia wraz z fizycznymi jego oznakami, a więc nad śmiercią człowieka. Życie jest przecież po śmierci kontynuowane w płaszczyźnie społecznej, a więc w kulturze, ideach, literaturze, historii, a więc i w pamięci innych ludzi identyfikujących je z człowiekiem, który umarł jako jednostka. Wielu lekarzy i żołnierzy, wielu ludzi różnych zawodów, zwłaszcza intelektualistów, przekraczając stereotypy myślowe swojej epoki, umieszczało swe życie „w przyszłości”. Pragnęli, by ich twórcza myśl nie uległa zniszczeniu. Dążyli, by przeniknąć w przestrzeń drugiego człowieka, aby on ją kontynuował i ożywiał.

Poświęciłem również nieco refleksji cierpieniu, gdyż ono jest koniecznością egzystencjalną. Decyduje bowiem o rozwoju zarówno pojedynczego człowieka, jak i całych populacji, narodów, państw, ras. Bez cierpienia zmniejszona jest możliwość korygowania dążeń ludzkich i potrzeba doskonalenia się. Gdy człowiek znajdzie się w bezpośrednim zagrożeniu życia, w przeświadczeniu, że bliska jest chwila jego unicestwienia, wyzwalają się w nim jakieś mechanizmy mobilizujące intelektualne siły drzemiące w jego świadomości. Określa się je terminem „olśnienie”, „iluminacja”, a być może jest to tylko wyzwolona intuicja.

Do tej kategorii należą zapewne inspiracje wielu moich powojennych prac, kontynuowanych w zespołach interdyscyplinarnych do chwili obecnej. Doznawałem od ludzi tak wiele dobra i byłem świadkiem tylu nikczemności, że mój „trud istnienia” przetworzył się w cyklu działań naukowych wyrażanych dążeniem do humanizacji różnych dziedzin życia. W przeświadczeniu, że pokój jest tym dla prawidłowego rozwoju ludzkości, czym zdrowie dla pojedynczego człowieka, podjęliśmy badania nad ochroną pokoju, inicjując rewolucję naukowo-etyczną. Szczególna rola w tej profilaktyce wojen przypada lekarzom. Świat medyczny jest przez swoją doktrynę zawodową szczególnie powołany do badań nad ochroną pokoju, zarówno w pojedynczej osobie (różne formy psychoterapii), jak i w całej społeczności globalnej. Jest to bowiem działalność profilaktyczna chroniąca przed chorobami uwarunkowanymi zmianą środowiska psychospołecznego i biofizycznego, zachodząca pod wpływem współczesnej cywilizacji preferującej rewolucję naukowo-techniczną przed naukowo-etyczną.

Olśnieniem w chwili zagrożenia była dla mnie koncepcja „opancerzonego pojazdu sanitarnego”. Podobnie jak i „światło dobrych ludzi” stanowiło inspirację do psycho- i estetoterapii w życiu klinicznym i w życiu społecznym. Wiele innych koncepcji, jak cytogeneza krwinek i podział chorób krwi, powstało w okresie ogromnego zagrożenia ze strony odurzonych alkoholem hitlerowskich żołdaków. Te idee przedstawione są w mej pierwszej książce napisanej w podziemiu pt. _Schorzenia narządów krwiotwórczych w świetle badań bioptycznych_, która stanowiła potem pierwszy podręcznik hematologii w naszym kraju.

Pomiędzy organizm a jego naturalne środowisko wbudowana jest kultura, produkt ludzkiego mózgu. Oczywiste, że jedynie kultura bogata w wartości etyczne, a więc rozwijająca się pod impulsem „ekologicznego sumienia”, decyduje o tym, że ludzie żyją i działają zgodnie z imperatywami chroniącymi innych i siebie przed ekotoksynami, chorobami cywilizacyjnymi uszkadzającymi narządy ciała, a więc i mózgi ludzkie — siedlisko rozumu.

Idee naukowe zrodzone w epoce tragicznych losów minionej przeszłości pozwoliły zbliżyć się do wyjaśnienia mechanizmów kryzysów etycznych i ekologicznych, demograficznych i gospodarczych, politycznych i militarnych i wielu innych. Pozwoliło to skoncentrować naszą uwagę nad problemem „sensu dziejów”, a więc drogi wytyczonej przez prawdę, piękno i dobro. Jest oczywiste, że sensem istnienia rodzaju ludzkiego jest jego trwanie, wzajemne wyniszczanie się ludzi jest bowiem bezsensem. I dlatego celem każdego z nas jest przyczynienie się do trwania filogenetycznego łańcucha rodów ludzkich, a tym samym do przetrwania rodzaju ludzkiego.

Niechże to, co przeżyłem sam i przeżyli inni, będzie posłaniem dla tych, co po nas przyjdą, by budować Nowy Ład.

KARTKI Z DZIENNIKA DOKTORA TWARDEGO

1939

_18 sierpnia, godzina 4.15 rano._ Woźny magistratu przyniósł mi rozkaz natychmiastowego zgłoszenia się do mojej macierzystej jednostki wojskowej. Szybko spakowałem walizkę. Wymuszony uśmiech na twarzach zatroskanych rodziców i żony, szczebiot dziecka skaczącego z radości w łóżeczku na widok ojca w mundurze — to wspomnienia krótkiego pożegnania z przeszłością i start w nieznane.

_18 sierpnia, godzina 17._ Jestem w koszarach 74 pp. w Lublińcu. Magazyny mob., zazwyczaj ciche i zamknięte, dziś ożyły. W długich kolejkach czekają rezerwiści na przydział umundurowania i broni. Zameldowałem się naczelnemu lekarzowi pułku majorowi Cesarzowi¹. Jest pełen czarnych myśli.

_27 sierpnia._ Odprawa u dowódcy pułku. Sytuacja polityczna nie budzi już żadnych wątpliwości. Z wybuchem wojny należy się liczyć w każdej chwili. Wydano odpowiednie zarządzenia, rozdano mapy aż do rejonu Częstochowy, wypłacono trzymiesięczne gaże itd.

„Pamiętajcie — mówi po odprawie ppłk Wilamowski — my z Niemcami możemy tylko przegrać bitwę, ale nigdy wojny. To już nasze historyczne przeznaczenie i nasze szczęście”.

_30 sierpnia._ Wczesne popołudnie. Alarm. Wymarsz pułku marszem ubezpieczonym w kierunku Częstochowy. Każdy pluton otrzymał dodatkowy sprzęt w długiej płaskiej skrzyni z napisem: „przyrządy miernicze”. Jak się później okazało, były to znakomite przeciwpancerne rusznice. Nieswojo się czułem na mojej wierzgającej zadem klaczy. Na wozie sanitarnym obok woźnicy siedział mój ordynans Ch. Danek z Będzina.

Lubliniec już dawno za nami. Maszerowaliśmy przez całą noc, odpoczywając tylko na krótko. Nad ranem z szarej mgły wyłoniły się linie zasieków. Znaleźliśmy się wreszcie na przedmieściach Częstochowy. Oczekiwał nas łącznik, który pilotował pułk przez labirynt pól minowych, kolczastych drutów i zapór czołgowych.

_Noc z 31 sierpnia na 1 września._ Znużeni i senni maszerujemy w kierunku Włoszczowej. Częstochowę ominęliśmy. Nad ranem odezwały się głuche odgłosy bombardowania. Było jeszcze szaro i ziąb przenikał do kości.

A więc wojna się zaczęła. O nic nie pytamy dowódców, o niczym nie myślimy. Znużenie stępia myśl. Żołnierz musi słuchać. Czekamy rozkazów i maszerujemy dalej.

_1 września, godzina 11._ Zajęliśmy pozycje na lewo od szosy Włoszczowa–Częstochowa. Okopaliśmy się. Rozwijam BPO². Dzień jest bezchmurny i słoneczny. Wysoko szybują samoloty. Z dala dochodzą detonacje bombardowań.

Około 500 metrów od mego punktu opatrunkowego zajął stanowisko jeden z plutonów. Wpadłem na chwilę do dowódcy, z którym byłem zaprzyjaźniony. W plutonie cisza jak makiem zasiał. Wyczuwało się nerwowe napięcie. Porucznik zatrzymał mnie zniecierpliwionym gestem ręki, szeptem wydaje rozkazy. Pluton przygotowuje się do boju. Nieprzyjaciela nie widzę, choć wypatruję go w każdym szczególe horyzontu. Serce wali w piersiach jak młot. Nie mogę ruszyć się z miejsca, jakby przygwożdżony do ziemi, czekając na coś nieodwołalnego jak przeznaczenie.

Zza zakrętu szosy wynurzyły się trzy punkty, które szybko urosły w trzy samochody pancerne. W plutonie cisza. Słychać tylko szum drzew i tętno krwi w uszach. Wozy pancerne ostrożnie posuwają się w naszym kierunku. Słychać już warkot motorów. Drugi wóz wysuwa się na czoło. Suną coraz bliżej. Chyba dzieli je od nas mniej niż 100 metrów.

Strzelec przy rusznicy wstrzymuje oddech, a ja wraz z nim trzymam w wyobraźni palec na języczku spustowym. Przenikliwy głos dowódcy: „Odczekaj jeszcze, jeszcze… — ognia! ognia!”. Dwa samochody stanęły w płomieniach. Jakże zaskoczeni musieli być Niemcy, skoro sterczące ku nam lufy broni maszynowej nie zdołały ani razu wystrzelić. Trzeci samochód rozpaczliwie ostrzeliwał się na oślep długimi seriami, ale po chwili też zadymił i umilkł.

Kilku Niemców w białych drelichowych mundurach wyskoczyło z samochodów i tarzając się po ziemi, usiłowali zgasić płonące ubrania. Jeden przytomniejszy, leżąc na szosie, strzela z pistoletu. Jakiś nasz zawadiaka dobiega do niego i saperską łopatką wytrąca pistolet, zanim tamten zdołał go powtórnie załadować, a reszta przerażonej załogi poddaje się. Było to nasze pierwsze zwycięstwo.

Chłopcy szaleją z radości. Brawurowego bohatera dnia owacyjnie podrzucają. Ja opatruję moich pierwszych w tej wojnie rannych, i to wyłącznie Niemców, poparzonych dotkliwie. Twarze mieli umorusane, oczy wystraszone jak u schwytanego zwierza. Odprowadzono ich do sztabu, a ja we wspaniałym nastroju wróciłem na mój punkt opatrunkowy.

W międzyczasie narastała coraz gwałtowniejsza wymiana ognia. Coraz głośniejsze i bliższe były detonacje artylerii, granatników i bomb samolotowych. Szybki terkot niemieckiej broni maszynowej i powolny naszej pozwalały zróżnicować partnerów tego piekielnego dialogu. Nagle przeciągły grzmot, dudnienie i wycie stworzyły prawdziwe piekło. Pierwszy chrzest ogniowy. Leżymy przywarci do ziemi. Konie przywiązane do drzew rżą. Niektóre zerwały więźby i pocwałowały w las. Za chwilę ogień ustał.

Starałem się nawiązać telefoniczną łączność z pułkiem. Połączenie telefoniczne zerwane. Łączność z drugim batalionem, którego lekarzem był mój przyjaciel, ppor. Teodor Drach-Nowak, jest też zerwana. Posłałem tedy gońca do naczelnego lekarza pułku. Nie wrócił. Poszedłem sam.

Zastałem sztab przy szosie. Major Cesarz, blady jak kreda, objaśnia sytuację: „Nie zdołamy się już chyba wydostać z kotła” — powiada. Dyskutujemy, czy podjąć ryzyko przebicia się. Jak gdyby na poparcie tych słów ukazały się na niebie zielone rakiety. Jesteśmy w kotle. Zrozumiałem, odmeldowałem się i co sił pobiegłem z powrotem do mego punktu opatrunkowego.

1.

Major dr Józef Cesarz, wzięty do niewoli w okolicy Iłży, został postrzelony z karabinu maszynowego z samochodu, który posuwał się za kolumną jeńców. Ranny padł na szosę wraz z kilku innymi jeńcami. Wszystkich jeńców dobito (wg relacji dr. Franciszka Bardzika _Polegli w latach okupacji_, „Służba Zdrowia” 1963, nr 47).

2.

Batalionowy Punkt Opatrunkowy.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: