Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kenia widziana moimi oczami - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lipca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kenia widziana moimi oczami - ebook

GDY PRZYJECHAŁAM DO KENII PO RAZ PIERWSZY, BYŁAM ZAINTRYGOWANA, GDY WYJEŻDŻAŁAM OSTATNIM RAZEM – ZAKOCHANA DO SZALEŃSTWA.

Nie sądziłam, że gdzieś na ziemi istnieje miejsce, w którym ja, wygodna Europejka, poczuję się jak w domu. Znalazłam swój raj i teraz chciałabym podzielić się z Tobą moimi wrażeniami. Niech zaleje Cię fala doświadczeń i przeżyć. Być może relacja ta da Ci impuls do zmian w życiu, których początkiem będzie podróż do jedynego kraju na świecie, w którym możesz zobaczyć czerwone słonie? W którym upalne stepy sawanny zlewają się z ośnieżonymi szczytami Kilimandżaro i w którym samemu, ale nie w samotności, można zastanowić się nad swoim życiem.

Reportaż? Owszem, ale z nutką filozoficznej odpowiedzi na to, czego ludzkość poszukuje od dawna – recepty na szczęście. Autorka w fascynujący sposób potrafi pokazać piękno egzotycznego kraju, który idealnie koegzystuje z europejską mentalnością białych turystów. Każdy, kto przeczyta tę książkę, z pewnością nie raz zastanowi się, czy aby to nie jest czas na nową przygodę?

Monika Nowicka – aplikant adwokacki, doktorantka w Instytucie Nauk Prawnych, dyplomowany coach Akademii Coachingu C-People, w trakcie procesu międzynarodowej akredytacji na poziomie Associate Certified Coach (ACC) ICF, absolwentka studiów podyplomowych z prawa karnego skarbowego gospodarczego oraz prawa karnego materialnego i procesowego na Uniwersytecie Jagiellońskim, ukończyła roczny moduł specjalizacyjny z prawa lotniczego przy akredytacji Ministerstwa Infrastruktury i Rozwoju, absolwentka licznych szkoleń z zakresu prawa przeprowadzonych przez Uniwersytet Warszawski, Lexis Nexis oraz Beck Akademia, uczestniczka konferencji prawniczych, autorka publikacji i reportaży podróżniczych.

Prywatnie współautorka bloga podróżniczego www.skarbonkawrazen.pl , absolwentka Akademii Rezydentów Rainbow Tours, pracowała jako stewardesa, jej pasją są podróże.

Kategoria: Podróże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7942-765-9
Rozmiar pliku: 15 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pomysł na książkę powstał już po trzeciej wyprawie do Kenii, jednak dopiero po piątej podróży na Czarny Ląd postanowiłyśmy z przyjaciółką, że zaczniemy prowadzić blog podróżniczy. Blog, jak wiadomo, polega między innymi na dzieleniu się z innymi prywatnymi odczuciami wyłamującymi się spod pewnych kanonów pisarskich. Książka, którą właśnie trzymasz w rękach, drogi Czytelniku, również jest moim autorskim pomysłem. Myślę, że będzie się ona różnić od innych książek podróżniczych. Uprzedzam o tym, ponieważ będzie można zauważyć tutaj pewien chaos, niepoukładanie, ale taka właśnie jest Kenia.

Będąc do tej pory w Afryce siedem razy, usłyszałam wiele niesamowitych historii, ale postanowiłam opisać te, o których nie tylko słyszałam, ale w których uczestniczyłam. Wioska masajska, sierociniec, fawele w Nairobi, Lamu, to tylko niektóre miejsca, w które postanowiłam was zabrać.

Czarny Ląd sprzyja odnajdywaniu siebie. Chociażby patrząc na prostotę życia w Kenii, człowiek zaczyna wstydzić się swojego zaściankowego, europejskiego podejścia do otaczającej go rzeczywistości. Już na blogu zwracałam uwagę na to, że choć na Ziemi żyje siedem miliardów ludzi, to my, w naszej maleńkiej Europie, czujemy się pępkiem świata.

Tak… Afryka to kontynent wielu sprzeczności i trudno się w nim odnaleźć poczciwemu Europejczykowi. Jednak kiedy się to już uda, a uwierzcie mi, nie trwa to długo, otwiera przed nami zupełnie nowe horyzonty, nowe doznania, nowe przygody, do których lektury zapraszam. Poczujcie Kenię…ZACHÓD SŁOŃCA NA SHIMBA HILLS I NOWE SPOJRZENIE NA MOMBASĘ

Nazajutrz postanowiłam wybrać się na plażę. Wypiłam poranną kawę i rozpoczęłam przygotowania do wypadu (fot. 2).

Tuż przed wyjściem z troską oznajmiono mi, że przejście przez busz nie jest dobrym pomysłem, i zostałam zmuszona, aby udać się tam samochodem – urok prywatnych „apartamentów”, których właściciele naprawdę martwią się o swoich klientów. Na samochód czekałam poza bramą, ale nie sama. Na ulicę wyszedł za mną również ochroniarz, który dyskretnie trzymał się kilka kroków z tyłu. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że on, dbając o moje bezpieczeństwo, stoi na czterdziestostopniowym upale w glanach, czekając, aż ja – turystka – wsiądę do pojazdu. Przeprosiłam go uprzejmie i powiedziałam, że gdybym wiedziała, to poczekałabym w środku. A on na to odpowiedział po prostu: Don’t worry (nie martw się). Samochód przyjechał po 20 minutach…

Wspomniane apartamenty Bahari Beach.

Na plażę wjechałam od strony apartamentów Bahari Beach (fot. 3). Oh, co za niesamowite miejsce! Niestety bardzo drogie. A jako że mnie nie stać, szybko o nim zapomniałam, pozostawiając sobie na pamiątkę zdjęcia. Na plaży znajdował się uroczy bar, więc usiadłam wygodnie przy jednym ze stolików i podziwiałam błękitny ocean z charakterystycznymi łódkami dhow (fot. 4). Chwilo, trwaj!

Nie omieszkałam wybrać się także na inną część plaży. Również wspaniałe miejsce (fot. 5).

Powoli robiłam się głodna, więc postanowiłam udać się do jednego z lokalnych barów. Było niedzielne popołudnie, więc gości tam wielu miejscowych, zwłaszcza muzułmanów. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to fakt, że większość klientów je rękoma. Specjalnie dla nich w rogu ustawiona została umywalka, aby przed posiłkiem mogli umyć dłonie. Muzułmanie uważają, że jedząc w ten sposób, są lepiej połączeni z posiłkiem. Krąży również opinia, że posiłki należy spożywać tylko prawą ręką, ponieważ lewa służy do spraw higienicznych. Nie omieszkałam zapytać o ten fakt samych zainteresowanych. Co ciekawe, stwierdzili oni, że to, którą ręką jedzą, jest zależne głównie od tego, czy są lewo-, czy praworęczni. Jeśli ktoś jest leworęczny, je również lewą ręką. Jak jest naprawdę? Może zależy to od tego, z jak bardzo radykalnym odłamem religii mamy do czynienia. Przeciętnemu Europejczykowi trudno jest się przyzwyczaić do takiego widoku, zwłaszcza że wszyscy jedzą ze wspólnego talerza. Uwierzcie mi, nie ma rzeczy, do której nie można przywyknąć.

Powoli robiło się ciemno. Pewnie wspomnę o tym jeszcze wielokrotnie, uważam jednak, że to wyjątkowo ciekawe. W Kenii zarówno zachód słońca, jak i jego wschód następują praktycznie w jednej chwili. Nie istnieje tutaj powolne chowanie się słońca za górami. Wszystko dzieje się w kilka sekund. Chciałam zobaczyć, jak pierwsze promienie porannego słońca zalewają sawannę, wystarczyło jednak, że spóźniłam się kilka minut i już pozostawało mi tylko oglądać, jak całe słońce odbija się w porannej rosie.

Wieczór postanowiłam spędzić na wzgórzach Shimba (fot. 6). Jest to Rezerwat Narodowy, po którym można zrobić sobie krótkie safari. Ja jednak chciałam zobaczyć zachód słońca, który przykrywa dolinę. Nie wjechałam do samego parku, nie było takiej potrzeby. Poprosiłam kierowcę, aby wysadził mnie przy skałach położonych tuż przy wzgórzach. Można z nich obserwować całą dolinę. Skały, chociaż nie zachęcają, aby na nich usiąść, jednak nie brudzą, więc spokojnie bez koca również się obędzie. Podobno w tym miejscu ludzie często zastanawiają się nad sensem życia, jednak ja czuję, jakby wyłączył mi się rozum, a nostalgia i przemyślenia przychodzą później. W tym momencie próbowałam tylko chłonąć mistyczną atmosferę tego miejsca. Zamknijcie powieki i spróbujcie oczami wyobraźni przenieść się tam… Pod nami przepaść, nad nami afrykańskie niebo i daleko nasze problemy, troski, wszystko w tym miejscu wydaje się nie mieć sensu, tylko my… Tu i teraz…

I tak minął mój drugi wieczór na Czarnym Lądzie.

Następnego dnia zastanawiałam się nad tym, gdzie udać się tym razem. Uświadomiłam sobie, że zawsze chciałam pojechać na Lamu, jednak całkiem przez przypadek wylądowałam w Mombasie. Jak to się stało? Kierowcy, który miał jechać do Malindi (Malindi było pośrednim przystankiem na trasie do Lamu), popsuł się samochód. Zapytana, czy nie chciałabym pojechać z nim do warsztatu w Mombasie, zgodziłam się bez zastanowienia. Była to jednak hardcorowa podróż: samochód bez klimatyzacji, ze skórzanymi siedzeniami, w prawie czterdziestopniowym upale, spowodował, że szybko pożałowałam decyzji. Nie zrażając się, postanowiłam wyciągnąć z „wycieczki” dobre strony: zobaczyłam zupełnie inną Mombasę – niby te same uliczki, którymi spacerowałam kilka razy wcześniej, a jednak inne…

Jak to w warsztacie samochodowym (nie tylko w Mombasie), kobiety bywają rzadko, a białe kobiety to już naprawdę egzotyka. Muszę jednak przyznać, że nikt na mnie nie zwracał zbyt dużej uwagi. Z początku zerkali ukradkiem, czy się nie zgubiłam, ale szybko wszyscy wracali do swoich obowiązków. W międzyczasie musieliśmy pójść do jakiegoś domu coś zanieść czy wziąć. Nie wiem… Byłam w tak głębokim szoku, poruszając się po zatłoczonych uliczkach Mombasy, że pilnowałam tylko, aby nie zgubić kierowcy, nazwijmy go na potrzeby książki Nasabem, który zupełnie nie zwracał na mnie uwagi. Uliczki, które mijaliśmy, sprawiały wrażenie, jakby nigdy nie gościły u siebie obcokrajowców. Tym bardziej się pilnowałam. Dziś myślę, że miałam więcej odwagi niż rozumu, chyba jednak częstotliwość pobytów w Kenii uśpiła moją czujność, dzięki Bogu wróciłam cała.

To, co zwróciło moją uwagę, to momenty przejść przez zatłoczone ulice Mombasy, gdzie ma się wrażenie, że nie panują żadne zasady. Kto chociaż raz był w tym mieście, z pewnością wie, o czym mówię. Stojąc na środku ulicy, nie jestem pewna, czy nagle rozpędzony samochód nie uderzy we mnie z całym impetem. Tylko od chęci kierowcy zależy, czy się zatrzyma, czy nie. To jest przerażające! Oczywiście Nasab w ogóle nie zwracał uwagi na to, gdzie jestem.

Była już godzina 14:00, a czekała nas jeszcze prawie trzygodzinna podróż powrotna do Diani. Po drodze minęliśmy wypadek i zastanawiałam się, jak wyglądają w Kenii procedury w takich przypadkach. Jak wygląda sprawa z ubezpieczeniem? Już z poprzednich podróży wiedziałam, że jeżeli nie stać kobiety na poród w szpitalu, to po prostu rodzi w domu, a pomagają jej inne kobiety, natomiast jeżeli ktoś poważnie zachoruje, to z buszu muszą dostać się do lekarza. Przeważnie do głównej drogi jadą na ośle, aby później złapać jakąś „podwózkę” do szpitala, za który oczywiście muszą zapłacić. Nasab wyjaśnił mi, że w momencie wypadku samochodowego policja często wzywa karetkę, za którą później trzeba oczywiście zapłacić (nie wiem, jaka jest ściągalność tej wierzytelności). Natomiast jeżeli ktoś dostanie zawału serca, to karetka nie przyjedzie i chorego trzeba dowieźć do szpitala. Istnieje również prywatne ubezpieczenie, ale działa ono tylko w przypadku pobytu w szpitalu i kosztuje około 400 euro rocznie. Dla większości mieszkańców Kenii jest to jednak kwota znacznie przewyższająca ich możliwości. Nasab wytłumaczył mi, że jeżeli byłoby to rozłożone na miesięczne raty, to może byłoby to jakieś wyjście, a tak wyłożenie takiej kwoty za jednym razem jest zarezerwowane tylko dla nielicznych. Kwota ta nie obejmuje wizyt u lekarza, za taką usługę trzeba dodatkowo płacić lub dopłacić do składki ubezpieczeniowej.

Zanim powrócimy na prom, muszę jeszcze wspomnieć, że poprzedniego dnia miałam okazję odwiedzić lokalnego dentystę. Ów lekarz kształcił się w Europie, przyjmował w dosyć miłym miejscu, a i ceny były zachęcające, np. za konsultację zapłacimy w przeliczeniu cztery złote, za czyszczenie już 20 złotych. Dla obcokrajowców ceny są niestety podwójne, ale i tak stanowi to dobrą ofertę (fot. 7 i 8).

Do Diani dotarłam około godziny 18:00. Marzyłam tylko o prysznicu i odpoczynku, jednak okazało się, że jeżeli faktycznie chcę dojechać na Lamu, to musieliśmy jechać jeszcze w ten sam dzień. Oczywiście, że jadę! Miałam godzinę, aby doprowadzić się do porządku, i wciąż nie mogłam uwierzyć, że się na to zdecydowałam. Nie wiedziałam, gdzie będę spać, nie miałam czasu, aby zarezerwować nocleg, więc musiałam poszukać czegoś na miejscu. Przygoda!

O 20:00 ponownie wyjechaliśmy do Malindi. Postanawiam spędzić tam noc, aby rano udać się w sześciogodzinną podróż autobusem na Lamu. Na drodze panowały niesprzyjające warunki, padał deszcz, a i nawet bez tego drogi w Kenii są wyjątkowo niebezpieczne. Zdarzało mi się zamykać oczy, gdy mijaliśmy przejeżdżający samochód. Oczywiście, po drodze zepsuła nam się jedna wycieraczka, a druga nie nadążała z czyszczeniem szyby. Nie wiem, czy byłam tak zmęczona, czy przerażona, ale nie reaguję już na nic, chcę tylko dojechać na miejsce.

Około godziny 23:00 dotarłam do Malindi. Czas na poszukiwanie noclegu. Pierwszy budynek – wszystko zajęte. Drugi – bingo! Jeden wolny pokój w cenie około 40 złotych. Cudownie! Po kilku dniach spędzonych w Kenii, mimo wszystko w trudnych warunkach, ciepła woda, która lała się z prysznica, staje się luksusem. Byłam tak zmęczona, że wzięłam tylko szybki prysznic i domknęłam balkon, co prawda, pokój znajdował się na szóstym piętrze, ale na drzwiach balkonu umieszczona została notatka, aby przed pójściem spać upewnić się, że drzwi na balkon są zamknięte. Już wchodzenie na 6. piętro spowodowało, że dziwnie się poczułam. Dziwnie, ale przyjemnie. Lubię takie lokalne klimaty. Miałam wrażenie, że jestem tam jedyną białą kobietą. Przez szybę, która była umieszczona nad wejściowymi drzwiami, wpadało światło z korytarza, a zasypiając, słyszałam gwar z innych pokoi (fot. 9).

Późna kolacja na wynos: ketchup w woreczku i coś dziwnego, niby-ziemniak z czymś ostrym w środku.

Zasnęłam dopiero około 2:00 w nocy, pobudka przed 8:00. Szybki prysznic, na dole czekał już tuk-tuk, aby zawieźć mnie na niby-dworzec autobusowy (fot. 11). Zrobiłam jeszcze kilka zdjęć okolicy z balkonu i szybko zbiegłam na dół (fot. 12, 13).

Okazało się, że dotarłam na dworzec akurat w momencie, kiedy miał odjeżdżać autobus na Lamu. Gdybym nie zdążyła, to następny był dopiero wieczorem. Pośpiesznie wsiadłam, zajmując miejsce przy oknie. W autobusie panowały trochę dziwne zasady; podczas jazdy dwóch chłopaków, domniemywam, że pracowników, stało przy drzwiach i na nieoznakowanych przystankach, których podczas prawie sześciogodzinnej podróży było może pięć, otwierali je pospiesznie, wypuszczając i wpuszczając ludzi, a sami wskakiwali z powrotem dopiero podczas jazdy (fot. 14 i 15).

Niby-przystanek. Wi-Fi nie działa.

Podróż była męcząca, w autobusie oczywiście nie ma klimatyzacji. Warto wspomnieć jeszcze, że bilet kosztował około 40 złotych, więc jak na sześciogodzinną jazdę, to cena nie była wygórowana. Gdy autobus zatrzymuje się chociaż na moment, od razu wchodzą do niego ludzie oferujący jakieś przekąski i zimne napoje. Powiem szczerze, robi to wrażenie, pozytywne wrażenie. Lokalną słodkością jest latanina, czyli coś w rodzaju cukierków karmelowych (fot. 16).

Podczas jazdy drugi kierowca nagle wstał i zaczął nam opowiadać kawał. W autobusie zrobiło się gwarno od śmiechu i podróż upływała nam wyjątkowo miło, aż do czasu, gdy na ulicy, tuż przed nami pojawiła się policyjna blokada. Kilkoro mundurowych weszło do środka i zaczęło wszystkich legitymować. Ze strachem uzmysłowiłam sobie, że przecież nie mam przy sobie paszportu! Jak na ironię, ze względów bezpieczeństwa zostawiłam go w drewnianym pudełku w pokoju w Diani. Paszport był moim głównym dowodem tożsamości, a dowód osobisty, który na szczęście wzięłam ze sobą, nic im nie mówił. Młody policjant, który podszedł do mnie, zapytał o paszport. Podałam mu dowód, mówiąc, że niestety nie mam przy sobie paszportu. Odszedł na chwilę, aby za moment przyjść chyba ze swoim przełożonym. Powiedział mu coś na ucho i ów przełożony ponownie spytał mnie o paszport, a ja powtórnie podałam mu dowód, na co on jeszcze raz zapytał o paszport. Powoli zaczęłam się irytować, chociaż tak naprawdę wiem, że nie miałam racji i powinnam była zabrać ze sobą paszport. Mówię zdenerwowanym głosem, że zostawiłam paszport w Mombasie, bo przecież nadal jestem w Kenii, więc uznałam, że nie jest mi potrzebny. Dali w końcu za wygraną i odeszli. Na szczęście.

Muszę przyznać, że jest to bardzo dziwne uczucie, kiedy nagle do autobusu wchodzi kilkoro uzbrojonych w karabiny policjantów, którzy dla mnie wyglądają jak wojsko. Później nie daje mi spokoju to, dlaczego w ogóle była ta policyjna blokada i dlaczego tak uparcie domagali się ode mnie paszportu. Zawsze miałam wrażenie, że, przepraszam za określenie, turysta jest traktowany jak święta krowa.

Szybko okazało się, jaka była tego przyczyna. W 2013 roku w Nairobi doszło do zamachu terrorystycznego, którego jednym ze sprawców była prawdopodobnie biała kobieta mieszkająca w Kenii. Słysząc to, ucieszyłam się, że moja przygoda z mundurowymi skończyła się tak, a nie inaczej.

W końcu dotarłam na Lamu. Wyjście z gorącego pudła na kółkach sprawiło mi ogromną przyjemność. Jestem brudna, zmęczona, a włosy mam pełne kurzu. Nieważne. Dotarłam na Lamu
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: