Klasztor zapomnienia - ebook
Klasztor zapomnienia - ebook
Klara jest Polką, która spędziła dzieciństwo i wczesną młodość w Grecji. Jako policyjny psycholog uczestniczy w śledztwie mającym rozwikłać zagadkę szokującej zbrodni popełnionej na mnichu. Jej powrót do kraju Homera ożywia upiory z przeszłości, o których pragnęła zapomnieć. Pamiętnik nieżyjącego ojca, odnaleziony przez nianię, rzuca nowe światło na wydarzenia sprzed lat. Jaki sekret skrywa półwysep Athos, że grecka policja staje się bezradna i musi prosić o pomoc Interpol? Kim jest tajemniczy mnich Konstantinos? Kogo naprawdę kochał ojciec Klary?
Nowe, poprawione wydanie powieści obyczajowo-sensacyjnej, która po raz pierwszy ukazała się pod tytułem Monachos.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65684-35-6 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Powieść Klasztor zapomnienia to książka o zbrodni i o miłości. Tło kulturowe tej historii uważam za bardzo ważne i dlatego sensacyjną, całkowicie fikcyjną fabułę wplotłam w realia współczesnej Grecji. Zależało mi bowiem, by perypetie powieściowych postaci, podkreślam, także fikcyjnych, zyskały przekonujący grecki klimat.
Aby maksymalnie uprawdopodobnić fabułę, opisałam wyłącznie miejsca istniejące w rzeczywistości, choć nie obyło się bez drobnych przekłamań.
W Republice Mnichów Świętej Góry Athos nie ma klasztoru św. Sotirisa, tak samo jak w malowniczym Vurvuru willi o wdzięcznej nazwie Rosa! Policja portowa w mieścinie Uranopolis zyskała w książce rangę policji miejskiej, ale przecież taki awans może być dla wspomnianego posterunku jedynie kwestią czasu.
Pisząc tę książkę miałam dwa cele. Pierwszy, literacki, oparty na fikcyjnej fabule, to dzielenie się z czytelnikiem moimi przemyśleniami o życiu. Drugi, ukryty w tle, to analiza prawdziwych faktów związanych ze zjawiskiem, które mnie fascynuje. Z istnieniem w samym sercu Europy XXI wieku niezawisłego Teokratycznego Państwa Mnichów. Ze wszystkimi tego konsekwencjami!
Wszystkim osobom, które przyczyniły się do powstania i wydania tej książki, a w szczególności moim greckim przyjaciołom, za wsparcie i merytoryczną pomoc – dziękuję.Prolog
Był mimowolnym świadkiem ich śmierci. Znalazł się tu przypadkowo i jednego był pewien: nie powinien był tego widzieć. Stał teraz na skraju przepaści i czuł, jak ogarniają go mdłości. Widok na dole, na postrzępionym skałami brzegu morza był potworny, ale rozpaczliwy krzyk konających na tym pustkowiu spłoszył tylko kilka mew. Zaraz potem zapanował błogi spokój. W dodatku wszystko potoczyło się błyskawicznie. Pochylił się, żeby poprawić sznurowadło, a gdy podniósł głowę, było już po wszystkim. Jeszcze przed chwilą siedzieli przy tym stole i rozmawiali…
Mój Boże, Jezu Chryste! Co mam robić?! – rozpaczliwie szukał w myślach rozwiązania.
W końcu padł na kolana i zaniósł się bezgłośnym szlochem.
W histerycznym zapamiętaniu zaczął szarpać wokół siebie kępy trawy. Rzucał źdźbła w przepaść, szczękając zębami jak w gorączce.
Wokoło rozchodził się słodki zapach pinii, a z nieba lał się żar. Przyroda była obojętna na tragedię, w której mimo woli uczestniczył.
Nagle zaciśnięta na źdźbłach trawy dłoń zapiekła. Chłopak syknął z bólu i z pokrwawionej ręki wypuścił coś błyszczącego. W promieniach słońca, w trawie, zamigotał złoty krzyż na rozerwanym łańcuchu. Chwilę trwało, zanim dotarło do niego, że biżuteria należała do jednej z ofiar.
Znowu dopadły go dreszcze.
Zraniona ręka krwawiła, ale jego oczy jak magnes przyciągał błyszczący w trawie przedmiot. Na złotym krzyżu, wysadzanym czarnymi kamieniami, konał realistycznie wyrzeźbiony Chrystus. Ten wzruszający widok, nie wiadomo dlaczego, ukoił emocje. Przyszło opamiętanie, a następnie lęk. Jeszcze tylko rzut oka na brzeg przepaści i refleksja, że skoro nie potrafił im przeszkodzić i nie może już w niczym pomóc… nie ma tu czego szukać.
Gdzieś w pobliżu mewa poderwała się do lotu.
* * *
Chłopak rozejrzał się niespokojnie wokoło. Schował krzyż do kieszeni. Chustką do nosa owinął zranioną rękę i czym prędzej oddalił się z miejsca, gdzie przed chwilą skonało dwóch mężczyzn.Rozdział 1
Wycieraczki nie nadążały zbierać wody spływającej strumieniami po przedniej szybie. Wielkie krople waliły w dach samochodu. Północ Grecji witała Klarę deszczem.
Choć mieszkała w krainie Homera od wielu lat, w czasie każdej podróży z wysp na kontynent Polka odkrywała uroki Hellady od nowa. Od nowa ulegała jej czarowi.
Porozmazywane kontury krajobrazów przesuwających się za szybą stały się teraz wysokie i przytłaczające. Uświadomiły jej, że wjechała do Doliny Tembi. Przed pustym przy tej pogodzie parkingiem przy Sanktuarium Aghia Paraskiewi* nacisnęła powoli na hamulec. Samochód potoczył się jeszcze kilka metrów i posłusznie stanął. Deszcz nagle ustał, ale Klara nie była pewna, czy chce wysiąść. Ostatecznie uchyliła szybę samochodu i po chwili do środka wtargnęła odurzająca woń igliwia. Upajała się przez chwilę ostrym, drażniącym nozdrza aromatem greckiej ziemi, która pachniała inaczej niż na wyspach Dodekanezu. Klara kochała te strony, ale bała się złych wspomnień i chyba wolałaby nigdy tu nie wracać. Miała mieszane uczucia i była wściekła na Tasosa. Nie dość, że zatelefonował i niepotrzebnie uprzedził Jorgosa o planach ściągnięcia jej na całe lato do Vurvuru**, to jeszcze, poza ogólnikami, niczego się od niego nie dowiedziała. Wtargnął w jej życie, zasiał niepokój i zanim zdążyła go wypytać o szczegóły prowadzonego śledztwa, zakończył rozmowę.
* Aghia Paraskiewi – sanktuarium położone w Dolinie Tembi, uznawane za miejsce cudownych uzdrowień chorób oczu.
** Vurvuru – pisownia uproszczona, właściwie: Vourvourou; kurort u północnych wybrzeży Morza Egejskiego. Popularne miejsce wypoczynku greckiej elity naukowej.
– Wszystkiego się dowiesz na miejscu, jak przyjedziesz – burknął. – Nie będziemy tej sprawy omawiać przez telefon. Jestem w firmie. Dzwonię ze służbowego aparatu. Sama rozumiesz – uciął.
Oczywiście zaraz po tej rozmowie pokłócili się z Jorgosem, choć Klara starała się tym razem wysłuchać pretensji męża ze zrozumieniem i uległością właściwą żonie Greka. Sytuacja ją przerosła, bo jak zwykle przesadzał. Początkowo mówił wyłącznie o tym, że jest nierozsądna i naraża swoje życie, zadając się z kryminalistami. Następnie były wyrzuty, że mimo składanych obietnic znowu zamierza współpracować z policją. Gdy padły gorzkie słowa o ich nieplanowanych i nienarodzonych, rzecz jasna przez nią, dzieciach, straciła cierpliwość. Przekrzykiwali się w zapamiętaniu, a potem, jak zwykle, godzili się w łóżku. Rozkosznie, długo i niespiesznie.
Rano Jorgos był wykończony, ale humor mu dopisywał.
Spakował swoje rzeczy błyskawicznie, jak przystało na zawodowego marynarza. Szepnął jej do ucha schrypniętym głosem, że chętnie powtórzyłby wczorajszą kłótnię i że ma pomysły na nowe sposoby pojednania. Przygarnął ją przy tym gwałtownie i tak mocno, że poczuła przez koszulę nocną jego twarde, pięknie rzeźbione ciało.
W drzwiach zatrzymał się na chwilę.
– Kocham cię. Wiesz, że cię kocham. – Patrzył na nią rozpalonym wzrokiem. – Proszę cię, bądź ostrożna i nie daj się skrzywdzić.
Zanim wyszedł i zniknął na długie miesiące, usłyszała kolejne wyznanie. Że już tęskni, a wpatrzone w nią oczy faktycznie wyglądały na… co najmniej stęsknione.
Teraz Klara siedziała w samochodzie, w drodze na Półwysep Chalcydycki, i rozmyślała o Tasosie. Jego zachowanie, a szczególnie niechęć do rozmowy o śledztwie, które prowadził, a w którym i ona przecież miała uczestniczyć, były zastanawiające.
Skąd aż taka powściągliwość? – trapiły ją różne domysły.
Tasos był agentem Interpolu, z pochodzenia Grekiem. Przeważnie prowadził głośne i trudne sprawy. Dochodzenia z jego udziałem zazwyczaj poprzedzały doniesienia prasowe. Tymczasem w mediach panował spokój, a on przez telefon zdradził tylko półsłówkami, że sprawa jest nietypowa i grozi poważnym skandalem.
Cóż to za tajemnicza historia? – zastanawiała się. – W dodatku czeka mnie wyprawa do Vurvuru.
Kiedy usłyszała tę nazwę przez telefon, miała mętlik w głowie, a serce zatłukło się jej w piersiach jak oszalałe. Dzieciństwo i znaczną część życia Klara spędziła w Grecji, właśnie w Vurvuru. Choć przywykła, żeby nie angażować się emocjonalnie w zadania powierzane jej przez agencję wywiadowczą, tym razem była podekscytowana. Nurtowało ją, z powodu jakiej zagadki kryminalnej los rzuca ją w tamte strony.
To w Vurvuru bowiem Klara pokochała Grecję i kulturę antyczną. Po ślubie, zgodnie z oczekiwaniami męża Greka, miała szczere intencje realizować się zawodowo jako hellenistka, ale życie chciało inaczej. Uzyskane w Polsce kwalifikacje policyjnego psychologa, znajomość miejscowych realiów i trzech języków obcych, a nade wszystko skłonność do ekstremalnych przeżyć – no i spotkanie Tasosa – zaważyły na jej losach. Dla agenta Interpolu, wychowanego i wykształconego w Anglii, po pierwszej wspólnej sprawie stała się niezbędnym współpracownikiem. Choć mąż Klary, Jorgos, nie znosił Tasosa za wciąganie żony do pracy w policji i narażanie jej na niebezpieczeństwo, oficjalnie byli zaprzyjaźnieni. Agent, choć często powierzał jej swoje sekrety, teraz milczał jak zaklęty, ale dawał do zrozumienia, że gra toczy się o wysoką stawkę. Klarę zżerała ciekawość, jednak musiała w spokoju pomyśleć i zrobić jakiś plan. Była zmęczona. Spojrzała niechętnie na kierownicę i na tkwiące w stacyjce wozu kluczyki.
Krótka decyzja i znalazła się przed samochodem.
Parking, na którym się zatrzymała, był duży i o tej porze zupełnie pusty, dlatego zaparkowała samochód tuż obok schodów prowadzących do podziemnego przejścia, łączącego dwie strony drogi. Zbiegła po wyszczerbionych betonowych stopniach do tunelu. Po drugiej stronie ulicy, wchodząc na wielki wiszący most prowadzący do Sanktuarium Aghia Paraskiewi, minęła zdziwionych jej wieczorną wizytą handlarzy dewocjonaliami.
Nagle zawróciła, pognała w kierunku najbliższego, wciąż rozłożonego straganu i zaczęła z uwagą oglądać wystawiony towar. Z drewnianego stołu i z betonowych płyt pod nogami spoglądały na nią tandetne podobizny świętych, których imion od lat z trudem się uczyła. W kilku miejscach widać było przedstawioną w prawosławnej konwencji Madonnę z Dzieciątkiem. Ikon było mnóstwo i na większości straganów były identyczne. Gdzieniegdzie kusiły nabazgrane w różnych językach reklamy – promocje obrazków po pięć, cztery, a nawet, w przypływie biznesowej determinacji, po trzy euro za sztukę. Egzemplarz do wyboru – proponowano rezolutnie.
– Może ta? Aghios Nikolaos. – Jakaś ręka wskazała ikonę św. Mikołaja.
Klara żachnęła się. Podniosła głowę i uświadomiła sobie, że jest jedyną klientką. Sprzedawca przyglądał się jej z uśmiechem, a Grecy wokół przysłuchiwali się rozmowie.
Bezwiednie wyciągnęła rękę w stronę Matki Boskiej z Dzieciątkiem.
– Cudzoziemka! – wykrzyknął tryumfalnie sprzedawca i uśmiechnął się szeroko, nie do niej, a do kolegów.
– Tak? A to dlaczego? – zapytała zaczepnie.
– Cudzoziemcy kupują wyłącznie Madonnę. Poza tym ten twój akcent… – wyraźnie popisywał się przed kolegami.
– Pięknie mówi po grecku. Czego się czepiasz dziewczyny. – Ktoś natychmiast stanął w jej obronie.
– A… a skąd jesteś? – Zażywny staruszek już zmierzał w jej kierunku.
Sytuacja przybierała niechciany przez Klarę obrót. Żeby uniknąć odpowiedzi, zrobiła głupkowatą minę, jakby nie dosłyszała pytania.
Oho, zaczyna się – pomyślała spanikowana. – Z ich wrodzoną ciekawością nie jest w stanie konkurować nawet późna godzina. Trzeba się natychmiast stąd wynosić.
– Daj mi Madonnę z Dzieciątkiem – powiedziała szybko do sprzedawcy. – Taką, jaką podarowałbyś własnej… – zamilkła nagle. Nie wiedziała, jakiego słowa użyć.
– Matce? – dokończył za nią.
– Komuś bliskiemu – dopowiedziała wymijająco. Czuła, jak przez jej twarz przeszedł nerwowy skurcz.
– Starszej kobiecie? – drążył temat, ale w końcu, nie czekając na odpowiedź, wszedł na zaplecze straganu.
Po chwili wrócił.
– Może być taka? – Podał jej ładną, ręcznie malowaną ikonę w bordowo-złotych barwach.
– Jak dla ciebie – taksował ją spojrzeniem – za dwieście pięćdziesiąt euro.
Sądząc po cenie, robię piorunujące wrażenie – pomyślała zgryźliwie Klara.
– Niech będzie. Dodaj jeszcze i to. – Wybrała trzy cienkie świece i zapłaciła.
Zakończyła transakcję i nie czekając na kolejne pytania, pośpiesznie skierowała się znowu na wiszący most. W sanktuarium zapaliła świece i wbiła je z namaszczeniem do piasku w świeczniku, a potem usiadła w pobliżu templonu***. Lubiła przesiadywać i rozmyślać w cerkwi, dlatego poczuła się tu prawie jak w domu. Usiłowała się nawet pomodlić, ale zupełnie nie mogła zebrać myśli. Patrzyła więc w migocący płomień świec i wspominała. Przez całą drogę miała przed oczyma osobę, w intencji której płonęły teraz świeczki. Klara rozpamiętywała bolesne zdarzenia, które dzisiaj, kiedy po latach wracała do Vurvuru, wolałaby wymazać z pamięci. Tasos nie miał pojęcia, jak szokujące było dla niej ulokowanie ich obojga, po przyjeździe w te strony, w Villi Rosa. W jak kłopotliwej postawiono ją sytuacji. Niepokój Klary budziło nie tylko śledztwo, w którym miała uczestniczyć. W Vurvuru czyhały upiory przeszłości, o których, jak dotąd, udawało się jej zapomnieć.
*** Grecki templon (ikonostas) – przegroda, zbiór ikon oddzielający w cerkwi nawę przeznaczoną dla wiernych od prezbiterium, z ukrytym przed ich oczyma ołtarzem.
* * *
Dopiero późnym wieczorem minęła Saloniki, stolicę greckiej Macedonii, i skierowała się na Półwysep Chalcydycki. Kiedy wjechała na środkowy „palec” półwyspu, Sithonię, zrobiło się już całkiem ciemno. Droga była niezbyt przyjemna, ale na szczęście dość krótka. Klara mijała charakterystyczne dla tych obszarów tereny bujnej zieleni. W światłach samochodu migały najpierw drzewa sosnowe, których było tu mnóstwo, a potem gaje oliwne. Gdy dotarła wreszcie na wzgórze z panoramą malowniczej osady Vurvuru, poświata księżyca otulała miasteczko i okolicę. Nic nie było widać.
– Jaka szkoda – mruknęła do siebie.
Vurvuru najpiękniej wyglądało właśnie z tego miejsca, obserwowane w dzień i z góry. Położone w zatoce o turkusowej barwie wody, na wprost dziewięciu wysepek otaczających największą, wyspę Diaporos, było rajem jej dzieciństwa.
Widok, który się stąd roztaczał za dnia, trudno było zapomnieć. Pamiętała tę panoramę doskonale przez cały ten czas, gdy jej tutaj nie było. To znaczy, przez całe dorosłe życie.
Melina i Tasos czekali na nią na trawniku przed domem. Tak jak się spodziewała.
Siedzieli przy niewielkim stole ogrodowym i głośno rozprawiali, wymachując rękoma. Na odgłos silnika zamilkli. Odwrócili się w kierunku samochodu i spokojnie czekali, aż zaparkuje.
Oświetlony pensjonat Villa Rosa, zatopiony w kwitnących pnączach róż, wśród wysokich palm, wydał się jej całkiem obcy. Po licznych przebudowach i remontach prezentował się okazale, ale nie przywoływał żadnych wspomnień.
Klara była rozczarowana. Przez całą drogę obawiała się momentu, kiedy zobaczy ten dom, a teraz nic nie czuła. Tasos wstał i z szeroko rozpostartymi ramionami wyszedł jej na spotkanie.
– Jak się masz, Klaro? Wszystko w porządku? – Objął ją i jak piórko podniósł do góry.
– Dobrze, dobrze, już wystarczy, bo mnie udusisz – jęknęła. Najwyraźniej jestem ci bardzo potrzebna. Od roku się nie odzywasz, a tu proszę, co za wylewność – zrzędziła demonstracyjnie. – Tak, ja też się za tobą stęskniłam. – Cmoknęła go w policzek. – Kiedy przyjechałeś z Londynu?
– Jestem tu jakiś czas. – Popatrzyli na siebie porozumiewawczo.
– Aż tak kiepsko jest z tym śledztwem, że zaklęcia i domniemania psychologiczne są niezbędne?
W odpowiedzi pokiwał głową i delikatnie pociągnął ją w głąb ogrodu.
Na trawniku, pod parasolem przeciwsłonecznym, siedziała przy stoliku Melina. Obserwowała ich powitanie, nie ruszając się z miejsca. Jak zwykle paliła papierosa. Gdy się zbliżali, wstała, zgniotła w popielniczce połówkę niedopalonej karelii i powoli kołysząc biodrami, podeszła do Klary.
– Witaj, moja mała. – Uśmiechnęła się na jej widok.
Zanim Klara zdążyła się odezwać, zatonęła w przepastnych, silnych ramionach przyjaciółki swojej matki.
Melina nic się nie zmieniła. Była duża, pulchna i pachniała tak samo jak przed laty. Perfumami Chanel 5 i papierosami. Nawet sukienkę miała identyczną – czarną i prostą. Czerwona opaska, którą niedbale przewiązała włosy, spadała jej końcami aż do ramion. Odsłaniała piękną, opaloną twarz z lekko garbatym nosem i wiecznie roześmianymi oczyma.
Kolorowe przepaski we włosach i markowe torby były nieodłącznym elementem jej image’u, wyróżniały ją. Melina uzupełniała nimi swój strój, zawsze czarny, a zamawiała je u najlepszych kreatorów mody. Najpierw dobierała kolorowe dodatki ubioru, a potem stawała w drzwiach swojej garderoby i mawiała przekornie: Już jestem gotowa, teraz tylko muszę się ubrać.
Nosiła też piękną biżuterię. Wyłącznie białe złoto i szlachetne kamienie. Klara podziwiała jej szyk i teraz też przyłapała się na tym, że patrzy na nią z zachwytem dziecka. Była zła, że Melina zdaje sobie z tego sprawę.
– Ano witaj, witaj – oswobodziła się wreszcie z uścisków gospodyni. – Wyglądasz wspaniale, czyli jak zwykle – Klara zaśmiała się nienaturalnie.
– Ty też, kurczaku, wyglądasz pięknie. – Melina oglądała jej twarz z odległości kilku centymetrów. – Słowiański anioł. – Mrugnęła do Tasosa. – Dla tych niebieskich oczu i blond włosów niejeden Grek jest w stanie oszaleć. Ten twój Jorgos pozwala ci na takie eskapady? – Mówiąc to, obserwowała Tasosa spod oka.
– Jesteśmy partnerskim małżeństwem, Melino – oburzyła się Klara bez przekonania.
– Grek i partnerski związek. Ha, ha, ha… akurat. Czyżby w Grecji zaszły zmiany, o których nic nie wiem? – Melina śmiała się głośno i chrapliwie. – Jednym słowem, potrafiłaś go przekonać. Masz na to jakiś patent?
– Mam. To znany patent. – Klara uśmiechnęła się do swoich myśli. Najstarszy na świecie.
– Umieszczę cię w pokoju na poddaszu. – Spoważniała nagle Melina. – Dużo w nim zmieniłam – dodała prędko. – Nawet książki profesora przeniosłam na dół, do pokoju Nikosa.
– Gabinet ojca z widokiem na lagunę i Athos**** będzie mój? – zapytała w odpowiedzi Klara. Podeszła i wreszcie pocałowała ją w policzek. – Powinnam była wrócić tu wcześniej. Kocham ten dom, to miejsce i kocham ciebie – powiedziała, nie patrząc na Melinę.
**** Athos – wschodni, górzysty cypel Półwyspu Chalcydyckiego, tzw. trzeci paluch, ze szczytem o tej samej nazwie. Ma status okręgu autonomicznego zamieszkiwanego wyłącznie przez mnichów prawosławnych.
W odpowiedzi gospodyni ogarnęła ją spojrzeniem pełnym ciepła.
– Umówcie się na jutro. Klara powinna odpocząć. To była długa podróż – powiedziała nie do niej, a do Tasosa. Dotknęła jej ramienia jakby zamierzała jeszcze coś powiedzieć, ale nic nie dodała.
– Wiesz, gdzie jest klucz. Jeśli jesteś głodna, zajrzyj do kuchni – poradziła, zanim zniknęła za oszklonymi drzwiami willi.