Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kobieta na schodach - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
24 maja 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kobieta na schodach - ebook

Znakomita powieść autora bestsellerowego Lektora.

Uporządkowane życie niemieckiego prawnika odmienia się w mgnieniu oka, gdy w muzeum w Sydney natyka się on na obraz od lat uznawany za zaginiony. To wizerunek Irene, kobiety, dla której był gotów zaryzykować wszystko, a ona bez słowa zniknęła z jego życia. Wiadomość o odnalezieniu obrazu jest zaskoczeniem także dla dwóch innych mężczyzn, którzy kiedyś ją kochali – i nadal czują się przez nią oszukani. Wszyscy czworo spotkają się po latach nad odludną australijską zatoką: każdy z mężczyzn chce odzyskać to, co mu się rzekomo należy. Tylko jeden z nich wykorzystuje szansę, żeby odnowić swoje uczucie do Irene, choć nie zostaje im już dużo czasu…

Przejmujący w ascetycznym ujęciu Schlinka obraz gry pozorów, bliskości w obliczu nieodwołalnego, odchodzenia, utraty. Kobieta na schodach zaczyna się jak kryminał, a kończy jak historia życia i miłości.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8062-818-2
Rozmiar pliku: 878 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Może pewnego dnia zobaczą państwo ten obraz. Zniknął na długi czas i nagle się odnalazł – wszystkie muzea będą chciały go pokazywać. Nic dziwnego, Karl Schwind jest obecnie najsłynniejszym i najdroższym malarzem na świecie. W dniu jego siedemdziesiątych urodzin natykałem się na niego we wszystkich gazetach i na wszystkich kanałach telewizyjnych. Musiałem jednak długo się wpatrywać, zanim w starym człowieku rozpoznałem młodego.

Obraz skojarzyłem natychmiast. Wszedłem na ostatni dziedziniec Art Gallery: tam wisiał – i poruszył mnie jak wtedy, kiedy wszedłem do salonu w domu Gundlacha i zobaczyłem go po raz pierwszy.

Kobieta schodzi po schodach. Prawa stopa staje na dolnym stopniu, lewa dotyka jeszcze górnego, ale przymierza się już do następnego kroku. Kobieta jest naga, jej ciało blade, włosy łonowe i na głowie są w kolorze blond, te na głowie błyszczą, bo pada na nie światło. Naga, blada i blond – mając za sobą niewyraźne szarozielone tło w postaci stopni schodów i ścian, kobieta stąpa w kierunku oglądającego lekko, jakby unosiła się nad ziemią. A jednocześnie za sprawą długich nóg, krągłych, pełnych bioder i jędrnych piersi emanuje świadomością swej zmysłowej władzy.

Podszedłem powoli do obrazu. Byłem zmieszany, teraz tak samo jak wtedy. Wtedy byłem zmieszany, bo kobieta, która poprzedniego dnia w moim biurze siedziała naprzeciwko mnie w dżinsach, topie i kurtce, na obrazie podchodziła do mnie nago. Teraz byłem zmieszany, bo obraz przypomniał mi o tym, co wydarzyło się wtedy, w co się wtedy wdałem i co wkrótce potem wyrzuciłem z pamięci.

Kobieta na schodach – taki był napis na tabliczce obok obrazu, wraz z informacją, że chodzi tylko o depozyt. Odnalazłem kuratora i zapytałem go, kto pożyczył obraz Art Gallery. Odpowiedział, że nie może podać nazwiska. Ja na to, że znam kobietę przedstawioną na obrazie i jego właściciela i z góry mogę go zapewnić, że dojdzie do sporu o własność obrazu. Zmarszczył czoło, ale nie ustąpił, nadal twierdząc, że nie może mi podać nazwiska.2

Lot powrotny do Frankfurtu miałem zabukowany na czwartek po południu. Kiedy pertraktacje w Sydney zakończyły się już w środę przed południem, mogłem właściwie przebukować bilet na ten sam dzień. Chciałem jednak spędzić trochę czasu w ogrodzie botanicznym.

Tam zamierzałem zjeść obiad, poleżeć w trawie, a wieczorem wysłuchać Carmen w Operze. Lubię ogród botaniczny, z którym graniczy od północy katedra, a od południa Opera: na jego terenie stoją galeria sztuki i konserwatorium, a z pagórków rozciąga się widok na zatokę. W ogrodzie mieszczą się palmiarnia, rozarium i herbarium, sadzawki, altany i posągi, a przede wszystkim jest wiele trawników ze starymi drzewami; to tam wylegali dziadkowie z wnukami, samotne kobiety i mężczyźni z psami, grupy piknikujących osób, pary kochanków, ludzie, którzy postanowili poczytać lub pospać. Czas się zatrzymał na loggii restauracji pośrodku ogrodu: stare żelazne kolumny, stara żelazna balustrada i widok na drzewa z latającymi psami oraz na fontannę z barwnie upierzonymi ptakami o długich zakrzywionych dziobach.

Zamówiłem jedzenie i zadzwoniłem do kolegi. Tego, który przygotował fuzję przedsiębiorstw po stronie australijskiej, ja po niemieckiej. Jak to się zdarza przy fuzjach przedsiębiorstw, byliśmy zarówno partnerami, jak przeciwnikami. Byliśmy jednak w tym samym wieku, obaj seniorzy jednej z ostatnich wielkich kancelarii nieprzejętych jeszcze przez Amerykanów lub Anglików, obaj wdowcy – i lubiliśmy się. Zapytałem go o firmę detektywistyczną, z której usług korzysta jego kancelaria, a on podał mi nazwę.

– Jest jakiś problem, w którym moglibyśmy pomóc?

– Nie, to tylko dawna ciekawość, którą chciałbym zaspokoić.

Zadzwoniłem do firmy detektywistycznej. Do kogo należy obraz Karla Schwinda pokazywany w Art Gallery Nowej Południowej Walii: czy do niejakiej Ireny Gundlach lub primo voto Gundlach i czy kobieta o tym nazwisku mieszka w Australii? Szef firmy wyraził nadzieję, że za kilka dni będzie mógł mi odpowiedzieć. Zaproponowałem premię, jeśli to zrobi nazajutrz rano. Roześmiał się. Albo jeszcze dziś dotrze do informacji w galerii sztuki, albo potrwa to parę dni, bez względu na premię. Da mi znać.

Potem przyniesiono jedzenie. Zamówiłem do niego butelkę wina, której nie zamierzałem wypić, ale wypiłem. Od czasu do czasu budziły się latające psy, wszystkie naraz, sfruwały z furkotem i okrążały drzewa, po czym zawisały na powrót na gałęziach i otulały się własnymi skrzydłami. Czasem jeden z kolorowych ptaków przy fontannie wydawał okrzyk. Czasem krzyknęło dziecko albo zaszczekał pies, albo dobiegały mnie rozmowy grupy Japończyków przypominające ćwierkanie stada ptaków. A czasem słyszałem tylko cykanie świerszczy.

Położyłem się w trawie na zboczu poniżej konserwatorium. W garniturze – nie przestraszyło mnie, choć zwykle by mnie przestraszyło, wyobrażenie, że będę później chodził w wygniecionym, może też poplamionym ubraniu. Potem zobojętniało mi także, co mnie czeka w Niemczech. Nie było takiej rzeczy, z której nie mógłbym zrezygnować, ani sprawy, w której nie można by zrezygnować ze mnie. We wszystkim, co było przede mną, dało się mnie zastąpić. Nie dało się mnie zastąpić tylko w tym, co było już za mną.3

Właściwie nie chciałem zostać adwokatem, tylko sędzią. Zdałem egzamin na odpowiednią ocenę, wiedziałem, że sędziowie są poszukiwani, byłem gotów przenieść się tam, gdzie by mnie potrzebowano, i uważałem rozmowę kwalifikacyjną w Ministerstwie Sprawiedliwości za formalność. Było to pewnego popołudnia.

Referentem do spraw personalnych okazał się starszy pan o dobrotliwym spojrzeniu.

– Zrobił pan maturę, kiedy miał siedemnaście lat, potem w wieku dwudziestu jeden lat pierwszy, a w wieku dwudziestu trzech drugi egzamin… Nigdy dotąd nie miałem takiego młodego i rzadko kiedy takiego dobrego kandydata.

Byłem dumny ze swoich dobrych ocen i młodych lat. Chciałem jednak zrobić wrażenie człowieka skromnego.

– Rok wcześniej poszedłem do szkoły, a potem przesuwano mnie przy rozpoczęciu nauki, jeden raz z wiosny na jesień i drugi z jesieni na wiosnę, to dało mi dodatkowo dwa razy po pół roku.

Pokiwał głową.

– Dwa podarowane półrocza. Kolejne podarowane pół roku, bo po pierwszym egzaminie nie musiał pan czekać, tylko od razu został aplikantem. Zarobił pan mnóstwo czasu.

– Nie rozumiem…

– Czyżby? – Popatrzył na mnie łagodnie. – Jeśli zacznie pan od przyszłego miesiąca, będzie pan sądził innych przez czterdzieści dwa lata. Będzie pan siedział u góry, na podwyższeniu, a inni na dole. Będzie ich pan wysłuchiwał, rozmawiał z nimi, czasem się do nich uśmiechał, ale koniec końców ze swojego podwyższenia decydował o tym, kto nie naruszył prawa, a kto je naruszył i kto straci wolność, a kto ją zachowa. Chce pan tego: przez czterdzieści dwa lata zasiadać na podwyższeniu, przez czterdzieści dwa lata być w prawie? Sądzi pan, że będzie panu z tym dobrze?

Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Owszem, podobało mi się wyobrażenie, że będę siedział jako sędzia na podwyższeniu i sprawiedliwie rozpatrywał sprawy innych, i wydawał sprawiedliwe wyroki o ich winie lub niewinności. Dlaczego nie przez czterdzieści dwa lata?

Referent zamknął leżące przed nim akta.

– Naturalnie weźmiemy pana, jeśli pan naprawdę chce. Ale dzisiaj pana nie wezmę. Proszę przyjść w przyszłym tygodniu, mój następca pana zatrudni. Albo proszę przyjść za półtora roku, kiedy zużyje pan oszczędności. Albo za pięć lat, kiedy przyjrzy się pan od dołu światu prawa jako adwokat lub radca prawny, lub oficer śledczy.

Wstał, więc ja też wstałem, zmieszany, nie mogłem słowa wykrztusić, przyglądałem mu się tylko, jak wyjmuje płaszcz z szafy i przewiesza przez ramię, wyszedłem z nim z pokoju, ruszyliśmy korytarzem, potem po schodach w dół i w końcu stanęliśmy przed gmachem ministerstwa.

– Czuje pan lato w powietrzu? Już niedługo będziemy mieli gorące dni, ciepłe wieczory i letnie burze. – Uśmiechnął się. – Niech Bóg ma pana w opiece.

Byłem urażony. Nie chcą mnie? W takim razie ja też ich nie chcę. Zostałem adwokatem, ale nie z powodu rady starszego pana, tylko wbrew niej. Przeniosłem się do Frankfurtu, przystąpiłem do Karchingera i Kunzego, pięcioosobowej kancelarii, równolegle z pracą w charakterze adwokata pisałem pracę doktorską i po trzech latach zostałem ich partnerem. Byłem najmłodszym partnerem we frankfurckich kancelariach, co napawało mnie prawdziwą dumą. Karchinger i Kunze przyjaźnili się od czasów szkolnych i studenckich, Kunze nie miał żony ani dzieci, Karchinger miał żonę tryskającą nadreńską wesołością i syna w moim wieku, który pewnego dnia miał znaleźć miejsce w kancelarii, a póki co przebijał się przez studia i z moją pomocą przygotowywał do egzaminu. Na szczęście dobrze się rozumieliśmy i nadal rozumiemy. Dzisiaj jest seniorem, jak ja, a to, czego mu brakuje w zakresie prawniczych kompetencji, nadrobił obrotnością w stosunkach towarzyskich. Zyskał ważne zlecenia. To także jego zasługa, że mamy obecnie siedemnastu młodych partnerów i trzydziestu ośmiu stałych pracowników.4

W pierwszych latach dostawałem sprawy, którymi Karchinger i Kunze nie byli zainteresowani. Malarz, który wykonał zlecenie, otrzymał zapłatę, a teraz toczył spór ze zleceniodawcą – coś takiego doświadczony kierownik biura przekazywał od razu mnie, nawet nie pytając Karchingera i Kunzego.

Karl Schwind nie przyszedł sam. Razem z nim, mężczyzną tuż po trzydziestce, przyszła kobieta, tuż po dwudziestce, i podczas gdy on z rozczochranymi włosami i w ogrodniczkach pasował do lata 1968 roku, ona w swojej nieskazitelności prezentowała się u jego boku jak istota z obcej planety. Miała spokojne ruchy, mierzyła mnie chłodnym spojrzeniem, a kiedy malarz się zaperzył, położyła mu dłoń na ramieniu.

– On nie pozwala mi zrobić zdjęć.

– Panu…

– Moje portfolio zostało zniszczone i muszę zrobić nowe zdjęcia niektórych obrazów. Wiem, kto je kupił, więc dzwonię do nabywców, a oni zgadzają się, bym do nich zajrzał i sfotografował obrazy. Oni cieszą się z moich odwiedzin. On odmawia.

– Dlaczego?

– Nie mówi dlaczego. Zadzwoniłem do niego, odłożył słuchawkę, a kiedy napisałem, nie odpowiedział. – Unosił i opuszczał ręce, rozcapierzał palce i zaciskał pięści. Miał duże dłonie, wszystko w nim zresztą było duże, sylwetka, twarz, oczy, nos, usta. – Jestem przywiązany do swoich obrazów. Ledwo mogę znieść, że muszę je sprzedawać.

Wyjaśniłem mu, że według przepisów prawa malarz, który chce sporządzić kopie, ma zapewniony dostęp do swojego obrazu.

– Jeśli ma w tym uzasadniony interes i nie koliduje to z uzasadnionymi interesami właściciela. Czy jest w pańskim postępowaniu coś, wobec czego właściciel mógłby zgłosić zastrzeżenia?

Malarz wysunął podbródek, zacisnął wargi i pokręcił głową. Popatrzyłem pytająco na kobietę – z uśmiechem wzruszyła ramionami. Schwind podał mi nazwisko właściciela obrazu: Peter Gundlach, oraz adres w najlepszej okolicy na zboczu Taunusu.

– W jaki sposób pańskie portfolio zostało zniszczone? Nie żeby to było szczególnie ważne, ale jeśli będę mógł wyjaśnić dlaczego…

Znowu mi przerwał i miałem to sobie za złe, bo wtedy zawsze miałem sobie za złe, że nie potrafię rozegrać rozmowy tak, jak tego od siebie oczekuję.

– Miałem wypadek, portfolio spłonęło razem z autem.

– Mam nadzieję…

– Mnie nic się nie stało. Ale Irena była zakleszczona i doznała – położył dłoń na jej kolanie – wielu poparzeń.

– Przykro…

Machnął ręką.

– Nic poważnego i dawno się zagoiło.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: