Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kolejarze Tom 2: powieść w dwóch tomach - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kolejarze Tom 2: powieść w dwóch tomach - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 304 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

XI.

Do kasy ko­le­jo­wej wszedł pierw­szy o go­dzi­nie ósmej pi­sarz, w swem wy­tar­tem ubra­niu, bla­da­wy, z twa­rzą po­mię­tą i usiadł­szy za sto­li­kiem wy­jął z bocz­nej kie­sze­ni sur­du­ta dru­ko­wa­ny wy­kaz liczb, wy­cią­gnię­tych w ubie­głym roku na lo­ter­ji licz­bo­wej. Otwo­rzył na stro­ni­cy z na­głów­kiem: Lwów, i kom­bi­no­wał pół­gło­sem:

– Dwa­dzie­ścia trzy nie wy­szło od trzech lat, a osiem­dzie­siąt sześć od dwóch… gdy­by tak trze­cią cy­frę dać trzy­dzie­ści dzie­więć, bo pięć razy w roku była… a nuż ter­no wyj­dzie!

Oczy sza­re, zwy­kle bez bla­sku, za­ja­śnia­ły, a uśmiech szczę­ścia za­błysł na twa­rzy.

– Ter­no za dwie ko­ro­ny! – po­wie­dział tak gło­śno, że str­wo­rzo­ny obej­rzał się.

– A może Wie­deń lep­szy – i znów za­czął kom­po­no­wać cy­fry, i tak się oży­wił, że wstał z krze­sła i wyj­rzał przez okno. Nie za­uwa­żył na­wet, że do biu­ra wszedł Jar­kow­ski, ka­sjer pa­kun­ko­wy, któ­ry ci­cho pod­szedł i za­wo­łał:

– Pa­nie Szy­rec, cóż tam cie­ka­we­go?

Pi­sarz, zmie­sza­ny, szyb­ko scho­wał ksią­żecz­kę dru­ko­wa­ną i wy­ją­kał po chwi­li:

– Taki ład­ny dzień, to i pa­trzę.

– Ze­bra­ło się panu na mi­łość – za­śmiał się szy­der­czo – pew­no li­ścik od dziew­czy­ny scho­wał pan tak po­spiesz­nie… no, no, bę­dzie we­se­li­sko.

– Ależ nie… wca­le nie… pa­nie ka­sje­rze, to nie list – bro­nił się nie­śmia­ło.

W tej chwi­li wszedł Ostec­ki, ka­sjer oso­bo­wy, przy­stoj­ny bru­net, lat dwu­dzie­stu ośmiu. Spoj­rzał ciem­ne­mi, dość ład­ne­mi, lecz bez wy­ra­zu oczy­ma, i pod­krę­ca­jąc czar­ny wą­sik, rzekł z pro­gu:

–– Cóż za we­so­ła roz­mo­wa? – zwró­cił się do Jar­kow­skie­go.

– Al­boż nie wiesz, Szy­rec się żeni, już li­ści­ki od pan­ny otrzy­mu­je…

– No, cie­kaw je­stem, któ­ra się zła­ko­mi­ła – uśmiech­nął się wzgar­dli­wie.

– Bo to wiesz, pan Szy­rec ma pie­niąż­ki – drwił Jar­kow­ski.

– To wi­dać po ubra­niu – za­śmiał się Ostec­ki, po­pra­wia­jąc swój tu­żu­rek.

– Ot, drwij­cie pa­no­wie, ani się nie że­nię, ani pie­nię­dzy nie po­sia­dam – ode­zwał się ci­cho Szy­rec.

– Więc gdzie idzie pen­sja pana – za­czął Jar­kow­ski – miesz­ka pan w iz­deb­ce pod­łej, nie pije pan, nie do­ja­da, za­tem są oszczęd­no­ści.

– A może tra­ci na ko­biet­ki – śmiał się gło­śno Ostec­ki, a po chwi­li spy­tał: – czy ta ka­sjer­ka ład­na? bo mi opo­wia­da­no cuda.

– Nie wiem jak komu – wzru­szył ra­mio­na­mi Jar­kow­ski – twa­rzycz­ka ni­cze­go, ale ja nie lu­bię ta­kich wiot­kich, czło­wiek bał­by się co prze­trą­cić – uśmiech­nął się.

– No, zo­ba­czę ją – wy­jął lu­ster­ko, przej­rzał się, mu­snął wąsy, po­pra­wił ja­sno zie­lo­ną kra­wat­kę.

– Nie kuś się, tam jest już Ler­che, nic nie wskó­rasz – uśmiech­nął się zja­dli­wie – bo cho­ciaż ty mło­dy, ale on ma pie­nią­dze i wpły­wy, i ani się opa­trzysz, jak wy­le­cisz,

– Ho, ho, nie taki ja sko­ry do za­stra­sze­nia, je­śli mi się ona spodo­ba… to przy­pnę mu rogi.

– I sam się na­tkniesz – do­rzu­cił Jar­kow­ski.

W tej chwi­li we­szła Ja­ni­na, po­zdra­wia­jąc obec­nych. Ostec­ki ze swym naj­pięk­niej­szym uśmie­chem skło­nił się i przed­sta­wił, ści­ska­jąc za dłu­go po­da­ną rękę. Cof­nę­ła mu ją, mó­wiąc z pew­ną nie­śmia­ło­ścią:

– Przy­szłam na prak­tycz­ną na­ukę.

– Bar­dzo do­brze… cóż wie pani z ka­so­wo­ści? –

otwo­rzył swój ter­nion – w ja­kim po­rząd­ku idą bi­le­ty? umie pani?

Ja­ni­na szyb­ko i bez omył­ki za­czę­ła cy­to­wać sta­cje i po­ka­zy­wać prze­gród­ki z bi­le­ta­mi, czem nie­ma­ło zdzi­wi­ła obu ka­sje­rów.

– Ależ to bar­dzo do­brze… mo­gła­by pani na­wet sprze­da­wać bi­le­ty – mó­wił Ostec­ki uprzej­mie – no, a z książ­ka­mi?

– To tro­chę go­rzej – rze­kła pew­niej­szym gło­sem, bo ucie­szy­ło ją uzna­nie – ale wiem, że w „jo­ur­na­lu” ze­sta­wia się co­dzien­ną sprze­daż, że w książ­ce „Ver­wen­dungs Vor­merk” wpi­su­je się nu­me­ry bi­le­tów, a po­kwi­to­wa­nie z pie­nię­dzy za­zna­cza się w „Ab­fuhrs­bu­chu”.

– No, no, ale z pani po­jęt­na uczen­ni­ca… bo ten Izy­dor nie­szcze­gól­ny na­uczy­ciel – uśmiech­nął się.

– Na­uczył mnie jed­nak…

– Po­sta­ram się być lep­szym na­uczy­cie­lem – spoj­rzał w jej oczy za­lot­nie – niech pani spo­cznie, bo otwie­ram kasę.

Sprze­daż skoń­czy­ła się wkrót­ce, gdyż po­dróż­nych nie było zbyt wie­le i Ostec­ki za­czął z wiel­ką uprzej­mo­ścią wta­jem­ni­czać Ja­ni­nę w spo­sób pro­wa­dze­nia kasy i utrzy­ma­nie ra­chun­ko­wo­ści.

– A to, pro­szę ko­le­żan­ki – wska­zał na przy­rząd – na­zy­wa się „com­po­steur”, po­sia­da on wa­lec z ru­cho­me­mi licz­ba­mi, któ­ry na­sta­wia się każ­de­go dnia. Bi­let wkła­da się w otwór, na­ci­ska się rącz­ką że­la­zną, i już od­ci­ska pani datę na od­wrot­nej stro­nie bi­le­tu.

Na­uka ta trwa­ła do go­dzi­ny je­de­na­stej.

– Te­raz ko­le­żan­ko za­my­kam kasę… naj­bliż­szy po­ciąg dzie­sięć przed trze­cią. Czas się po­si­lić, może ra­zem pój­dzie­my? – uśmiech­nął się.

– Sto­łu­ję się w domu – od­po­wie­dzia­ła chłod­no, gdyż zbyt wi­docz­ne nad­ska­ki­wa­nie Ostec­kie­go było jej nie­mi­łe. Zda­wa­ło się jej, że w jego spo­so­bie roz­mo­wy, spoj­rzeń, na­wet uprzej­mo­ści był ja­kiś od­cień lek­ce­wa­że­nia.

– Jaka szko­da – wes­tchnął Ostec­ki – tak się cie­szy­łem, że wta­jem­ni­czę pa­nią w ar­ka­na na­szej re­stau­ra­cji.

– A u kogo pani się sto­łu­je? – spy­tał Jar­kow­ski.

– Od pani Zgier­skiej przy­no­szą mi je­dze­nie.

– Aha, od Zgier­skiej – uśmiech­nął się iro­nicz­nie – już pani ją po­zna­ła?

– Tak jest.

Po wyj­ściu do­dał Jar­kow­ski zło­śli­wie:

– No, swój swe­go znaj­dzie… win­szu­ję ci ko­le­żan­ki, Ste­fa­nie – za­śmiał się.

– To dla mnie obo­jęt­ne, prze­cież nie my­ślę się że­nić – uśmiech­nął się dum­nie – idzie o prze­pę­dze­nie cza­su, a ona na­praw­dę ład­na i ma ta­kie nie­win­ne oczy… Nie wiesz co wię­cej o niej?

– Tyle co i ty, że ma pro­tek­cję in­spek­to­ra, a resz­ty do­my­ślasz się za­pew­ne… Zresz­tą Stań­ski może po­wie ci coś wię­cej.

– Praw­da… zła­pię go na obie­dzie i spy­tam.

– Ach, jaki ty mło­dy, Ste­fa­nie – wes­tchnął Jar­kow­ski – le­d­wie zo­ba­czył dziew­czy­nę, już leci na nią.

– A czy mi nie wol­no? Czy je­stem zwią­za­ny jak ty, żoną? – po­ka­zał w uśmie­chu bia­łe zęby – co mi zresz­tą szko­dzi spró­bo­wać? On da­le­ko, ona tę­sk­ni, a obo­wiąz­kiem chrze­ści­jań­skim jest po­cie­szać stra­pio­nych i speł­nię moją po­win­ność – śmiał się gło­śno.

– No, z taką może ci się udać – po­ki­wał gło­wą

Jar­kow­ski – ale kie­dyś tra­fi kosa na ka­mień.

– Jesz­cze ten ka­mień głę­bo­ko – mu­snął czar­ny­wą­sik i wy­pro­sto­wał się dum­nie. – Do­wi­dze­nia sta­ry zrzę­do.

– Szczę­śli­wy – mruk­nął Jar­kow­ski, pa­trząc na od­cho­dzą­ce­go.

Ostec­ki sam i pew­na część ko­le­gów uwa­ża­li go za nie­zwy­cię­żo­ne­go zdo­byw­cę wzglę­dów ko­bie­cych. Na­wet pani na­czel­ni­ko­wa, zresz­tą bar­dzo su­ro­wa w osą­dza­niu męż­czyzn, zwłasz­cza ko­le­ja­rzy, uśmie­cha­ła się ła­ska­wie do nie­go, a swo­ją dro­gą, sta­ran­nie strze­gła cór­ki Ali­si od wszel­kie­go sam na sam z ład­nym ka­sje­rem.

Na pe­ro­nie było kil­ka ko­biet; zaj­rzał im śmia­ło w oczy, uśmiech­nął się za­do­wo­lo­ny ze sie­bie i po­szedł w kie­run­ku kan­ce­lar­ji urzęd­ni­ka ru­chu, gdzie Stań­ski prak­ty­ko­wał. Daw­niej był wpraw­dzie urzęd­ni­kiem ru­chu na mniej­szej sta­cji, jed­nak Ho­ry­nia była sta­cją wę­zło­wą i mu­siał wpierw od­być prak­ty­kę, za­nim­by ob­jął sa­mo­dziel­ne urzę­do­wa­nie. Po­słu­gi­wa­no się nim też na wszyst­kie stro­ny, a zwłasz­cza na­czel­nik, któ­ry wie­dział, że Stań­ski zo­stał za karę prze­nie­sio­ny z dy­rek­cji na prze­strzeń.

Wła­śnie Stań­ski przyj­mo­wał po­ciąg to­wa­ro­wy a sam na­czel­nik z cy­ga­rem w ustach kon­tro­lo­wał jego czyn­ność.

– "Stu­den­pass" weź pan – krzy­czał na­czel­nik na cały głos.

– Wiem, pa­nie na­czel­ni­ku.

– Gdzie się po­dzie­wa "zugs­füh­rer" wo­łał po­iry­to­wa­nym gło­sem na­czel­nik.

– Już idzie! – od­krzyk­nął Stań­ski i pod­szedł kil­ka kro­ków do pro­wa­dzą­ce­go po­ciąg, aże­by ode­brać służ­bo­we pa­pie­ry.

Spraw­dził, czy ze­ga­rek pro­wa­dzą­ce­go po­ciąg zga­dza się z urzę­do­wą go­dzi­ną i skie­ro­wał się do biu­ra, aże­by za­pi­sać na­dej­ście po­cią­gu to­wa­ro­we­go.

Na­czel­nik okiem wład­cy pa­trzał na sto­ją­cy po­ciąg i tor przed­sta­cyj­ny i rzekł do Stań­skie­go:

– Pan ma za mało prze­glą­du wszech­stron­ne­go, wi­dzi pan prze­cież, że ostat­nie wa­go­ny sto­ją na "Ge­le­ise drei", jak za­cznie pan "szy­bo­wać" wej­dą na "Ge­le­ise zwei", a tam "waj­cha" usta­wio­na jest na „per­son­kę” i może być nie­szczę­ście.

– Za­raz za­rzą­dzę – od­parł z po­śpie­chem – tyl­ko za­pi­szę – pod­niósł pa­pie­ry wgó­rę.

– Otóż tacy wy wszy­scy z dy­rek­cji – za­śmiał się drwią­co na­czel­nik – tyl­ko wi­dzi­cie, co przed no­sem, a w służ­bie na wszyst­ko trze­ba mieć oko.

– Ro­zu­miem – mruk­nął Stań­ski.

– To mało ro­zu­mieć, trze­ba zro­bić.

– Do­brze, pa­nie na­czel­ni­ku – i od­wró­cił się, aże­by wy­dać po­trzeb­ne za­rzą­dze­nia.

– Wpierw pan za­pisz – krzyk­nął na­czel­nik – na "szy­bo­wa­nie" i "przy­ku­plo­wa­nie" na­szych "pa­kwa­ge­nów" bę­dzie czas.

– Do­brze, pa­nie na­czel­ni­ku.

Mniej wię­cej do­zo­ro­wa­nie na­czel­ni­ka na dwor­cu było tego ro­dza­ju, że wy­da­wał sto­sow­ne roz­ka­zy, albo w chwi­li speł­nia­nia wy­ma­ga­nej czyn­no­ści, albo po jej speł­nie­niu, a bar­dzo rzad­ko w chwi­li od­po­wied­niej. Miał on jed­nak to głę­bo­kie prze­świad­cze­nie oso­bi­ste, że bez jego wda­nia się nie by­ło­by po­rząd­ku, zda­rzy­ły­by się zde­rza­nia po­cią­gów, i cała ko­lej sta­nę­ła­by.

I te­raz, z po­czu­ciem speł­nie­nia obo­wiąz­ku, z wiel­ką god­no­ścią po­szedł do swe­go miesz­ka­nia. Pod­wład­ni ode­tchnę­li, a cała ro­bo­ta prze­su­wa­nia wa­go­nów i do – łą­cze­nia do po­cią­gu sto­ją­cych na sta­cji wa­go­nów to­wa­ro­wych, od­by­ła się ci­cho i w po­rząd­ku.

Na­de­szła chwi­la wol­na po­mię­dzy usta­wie­niem na wska­za­nym to­rze po­cią­gu to­wa­ro­we­go, a na­dej­ściem po­cią­gu oso­bo­we­go i Stań­ski mógł wpaść do re­stau­ra­cji i po­si­lić się.

– Cóż, jak ci sma­ku­je służ­ba u nas? – spy­tał

Ostec­ki, sia­da­jąc przy­Stań­skim.

– Jak psu okra – od­parł chmur­ny – wy­peł­niam roz­ka­zy, sto­su­ję się do prze­pi­sów, a wszyst­ko na nic, na­czel­nik musi mieć „wink von oben”, aże­by spraw­dził moją nie­udol­ność do służ­by…

– To już prze­sa­da, sta­ry Kur­czyń­ski nie­zły czło­wiek, tyl­ko po­ryw­czy i krzy­kli­wy, bo w domu musi trzy­mać bu­zię na kłód­kę – za­śmiał się ze swe­go kon­cep­tu.

– Dom jest do­mem, a służ­ba służ­bą – po­wie­dział twar­do – swe złe za­mia­ry niech wy­ła­du­je na spa­ce­rze, po­lo­wa­niu, a nie na nas.

– Tyl­ko nie szu­kaj ide­ałów – uśmiech­nął się Chru­stow­ski – bierz lu­dzi ja­ki­mi są i przy­sto­suj się do nich, bo nic nie zy­skasz na ko­lei. Czy są­dzisz, że na­czel­ni­ko­wi nie za­le­wa­ją sa­dła za skó­rę tacy kon­tro­le­rzy, in­spek­to­rzy i inni?

– Et, co tam ga­dać dużo – rzekł Stań­ski – je­ste­śmy w jarz­mie pod­łem, a wy­zwo­li nas je­dy­nie zrze­sze­nie się wszyst­kich pra­cow­ni­ków.

– Ty znów wra­casz do swe­go – za­śmiał się Chru­stow­ski, gła­dząc de­li­kat­nie ły­si­nę, przy­kry­tą lek­ko bocz­ne­mi wło­sa­mi – mało ci było prze­nie­sie­nia na tę prze­strze­nio­wą, psią służ­bę.

– Praw­da, do ży­we­go mi do­je­dli, zwłasz­cza oj­ciec to od­czuł… ale nie dam się i do­pó­ki sił i moż­no­ści będę się bro­nił.

– O, za­wzię­ta z cie­bie sztu­ka – śmiał się Ostec­ki – czy i so­cja­list­ki są tak­że tak upar­te?

– So­cja­list­ki? – zdzi­wił się Chru­stow­ski – a u cie­bie skąd ten po­mysł?…,. Aha, już wiem, pew­no po­zna­łeś nową ka­sjer­kę… ład­na, bo ład­na, cóż kie­dy du­sza mar­na, sprze­da­ła się…

– No, tego nikt z nas nie wie na­pew­no, może tak, a może nie – od­parł Stań­ski, je­dząc po­da­ną po­tra­wę.

– Ale, wiesz, bądź co bądź – wtrą­cił Chru­stow­ski, gła­dząc przy­kry­tą ły­si­nę – ona była ma­ni­pu­lant­ką, a po prze­pro­wa­dzo­nej dys­cy­pli­nar­ce, że się tak wy­ra­żę, do­sta­ła wyż­szą, po­płat­niej­szą po­sa­dę. To daje dużo do my­śle­nia.

– Po­zo­ry są prze­ciw niej – rzekł Stań­ski – nie za­prze­czam, ale kto wie, ja­kie czyn­ni­ki tam dzia­ła­ły.

– Ja was po­go­dzę – za­śmiał się Ostec­ki – Ler­che albo zna­lazł, albo my­śli zna­leźć port bez­piecz­ny, ci­chy i spo­koj­ny.

– Albo też roz­kosz­ny – do­rzu­cił ze śmie­chem Chru­stow­ski – to jed­nak mu­szę mu przy­znać, że wy­szu­kał ład­ną i po­nęt­ną.

– Pal dja­bli in­spek­to­ra, czyż my i mę­żat­kom nie za­wra­ca­my gło­wy? A cóż ona lep­sze­go, jest on, to i do­brze, ci­cho, a nie­ma go – wol­ne pole. Czyż nie tak? – śmiał się Ostec­ki.

– Ach, ty za­wsze go­tów, byle ład­na bu­zia – uśmiech­nął się Chru­stow­ski – ale tra­fisz i ty na swo­ją.

– Czy tra­fię, to rzecz wąt­pli­wa – pod­krę­cił wąsa. Stań­skie­mu żal się zro­bi­ło Ja­ni­ny. Praw­da, że po­dej­rze­nia są, iż za miej­sce ka­sjer­ki zdra­dzi­ła człon­ków ze­bra­nia, ale od tego po­dej­rze­nia do za­rzu­tu, iż jest już ko­chan­ką in­spek­to­ra, da­le­ka jesz­cze dro­ga. Przy­po­mniał so­bie pierw­sze z nią spo­tka­nie, jej za­pał, czy­ste spoj­rze­nia i szorst­kość jej na wzmian­kę o po­dej­rze­niu zdra­dy, Ode­zwał się też nie bez go­ry­czy:

– Dziw­na rzecz, jak u nas są po­chop­ni są­dzić ho­nor lu­dzi, a zwłasz­cza ko­biet z lada po­zo­rów. Tra­wec­ka może, ale tyl­ko może zdra­dzi­ła se­kret­ne po­sie­dze­nie, a wy już ro­bi­cie ją ko­chan­ką.

– A któż me­blo­wał jej po­kój? Kto po­le­cił ją wzglę­dom na­czel­ni­ka? Daj spo­kój bra­cie – po­ło­żył Chru­stow­ski rękę na ra­mie­niu Stań­skie­go – ta­kie rze­czy ro­bią się dla pięk­nych oczu, dla po­żą­da­nej ko­bie­ty, a nie za gor­li­wość służ­bo­wą.

– Zgo­da… ale od sta­ra­nia się do po­zy­ska­nia jest da­le­ko – bro­nił się Stań­ski – zwłasz­cza, że ani mło­dy, ani pięk­ny… no i in­te­li­gen­cja musi być biu­ro­kra­tycz­no-ko­le­jo­wa.

– Po co in­spek­to­ro­wi in­te­li­gen­cja, uro­da, ro­zum – za­śmiał się z go­ry­czą Chru­stow­ski – ma po­zy­cję, pen­sję, eme­ry­tu­rę… no i wpły­wy, a to dla dziew­czy­ny dużo,bar­dzo dużo zna­czy. A cóż my jej damy? Mar­ną pen­sję i po­zy­cję, któ­rą dja­bli we­zmą przy lada ka­pry­sie na­czel­ni­ka, kon­tro­le­ra, in­spek­to­ra i jak się tam te zło­te koł­nie­rze na­zy­wa­ją.

– Dla lada dziew­czy­ny może to i wy­star­czy­ło­by – ode­zwał się Stań­ski – ale ona ma za­sa­dy, prze­ko­na­nia…

– Ha, ha, ha – śmiał się Ostec­ki – pa­rad­ny je­steś! U dziew­czy­ny za­sa­da mo­ral­no­ści jed­na: za­cho­wać się dla męża, bo po ślu­bie nie li­czą się ko­chan­ko­wie… a prze­ko­na­nie tak­że jed­no: wyjść za­mąż za czło­wie­ka z po­zy­cją i pen­sją. To za­wra­ca­nie gło­wy z ja­kie­miś za­sa­da­mi i prze­ko­na­nia­mi u dziew­cząt i na­tu­ral­nie u Tra­wec­kiej. Ra­czej mi po­wiedz, w ja­kich wa­run­kach żyła? W ja­kich to­wa­rzy­stwach się ob­ra­ca­ła? I kto prócz in­spek­to­ra sta­rał się o jej wzglę­dy?

– Mat­ka jest wdo­wą po nad­kon­duk­to­rze, miesz­ka­ją ubo­go… mają sub­lo­ka­to­rów. Je­den z nich, so­cja­li­sta zna­ny, Wa­pień­ski, i ten praw­do­po­dob­nie wpo­ił w nią prze­ko­na­nia so­cja­li­stycz­ne. Ile i jak da­le­ko za­głę­bi­ła się w teo­r­je so­cja­li­stycz­ne, tego nie wiem. Mam jed­nak to prze­świad­cze­nie, że to dziew­czy­na uczci­wa… cho­ciaż… cho­ciaż…

– Dla kar­je­ry was zdra­dzi­ła – śmiał się Chru­slow­ski z iro­nią. – I wiesz Stań­ski, z cie­bie do­bry czło­wiek, aleś ide­olog i nie znasz lu­dzi, ani dziew­cząt.

– To samo mógł­bym o to­bie po­wie­dzieć – od­po­wie­dział Stań­ski, koń­cząc po­da­ną pie­czeń.

– O nie!… Ja wiem, że każ­da, na­wet pięt­na­sto­let­nia wy­pro­wa­dzi każ­de­go z nas w pole; że swe ide­ały i mi­ło­ści pla­to­nicz­ne zmie­nia­ją jak rę­ka­wicz­ki; że przy­się­ga­jąc ci na­wet, już my­śli w jaki spo­sób wy­mi­gać się od przy­rze­cze­nia. Wiem dużo i gdy­by mnie eg­za­mi­no­wa­no z tego, do­stał­bym co naj­mniej ce­lu­ją­co i nie­jed­ne­go in­spek­to­ra mógł­bym po­uczyć.

Za­śmia­li się wszy­scy, a Ostec­ki pa­trząc od­niech­ce­nia po sali, rzekł nie­dba­le:

– Za­tem so­cja­list­ka, no i uzna­je wol­ną mi­łość – uśmiech­nął się drwią­co – bar­dzo miła ko­le­żan­ka i oby wię­cej było ta­kich… Słu­chaj Stań­ski, nie masz ty ja­kich bro­szur tej no­wej ewan­gel­ji?

– Ja­kiej?

– No, so­cja­li­stycz­nej.

– A to­bie naco?

– Tak… z cie­ka­wo­ści… Od­dam ci po prze­czy­ta­niu.

– Do­brze, dziś wie­czo­rem otrzy­masz.

Za­czę­li roz­ma­wiać o służ­bie ko­le­jo­wej, to na­rze­ka­jąc, to drwiąc z róż­nych przy­gód.

Stań­ski, któ­ry był z nich naj­bar­dziej pil­nu­ją­cym po­rząd­ku służ­by, wstał i rzekł do sie­dzą­cych:

– Za dwa­dzie­ścia mi­nut oso­bo­wy, mu­szę iść, bo te­raz od­po­wia­dam za cu­dze i swo­je winy.

– Mam czas – do­rzu­cił nie­dba­le Ostec­ki. Za­le­d­wie Stań­ski wy­szedł na pe­ron, już roz­legł się gło­śny, chra­pli­wy roz­kaz na­czel­ni­ka:

– Jak wy tam „szy­bu­je­cie”, trze­ba zro­bić „los”, bo „per­son­ka” bę­dzie „for­fa­ro­wać”… Pa­nie Stań­ski, cóż to za ro­bo­ta?

– Idę, pa­nie na­czel­ni­ku.

__ To mało iść… niech pan do­pil­nu­je „waj­chy”, bo wej­dzie na „ge­le­ize drei”. Pan o służ­bie ru­chu po­ję­cia nie ma, idź­że pan!

Stań­ski za­rzą­dził, co i jak mają ro­bić, na jaki tor prze­su­wać wa­go­ny, a że szedł po to­rze wy­sta­wio­nym na pro­mie­nie sło­necz­ne, był zde­ner­wo­wa­ny krzy­kiem na­czel­ni­ka, sam wy­da­wał roz­ka­zy i do­pil­no­wy­wał ich wy­ko­na­nia, wró­cił zmę­czo­ny i spo­co­ny na pe­ron.

Za­le­d­wie sta­nął w cie­niu, już ode­zwał się upo­mi­na­ją­cy głos na­czel­ni­ka:

– Idź pan do te­le­gra­fu i za­py­taj się o „per­son­kę” na vor­sta­cji" czy „per­son­ka recht”.

Po chwi­li Stań­ski wró­cił i mel­do­wał:

– Oso­bo­wy przyj­dzie w na­zna­czo­nym cza­sie.

– Co mi pan tam opo­wia­da – od­burk­nął na­czel­nik – py­ta­łem, czy „per­son­ka recht”?

– „Recht” pa­nie na­czel­ni­ku.

– Hm… to do­brze. A „waj­chy od­blo­ko­wa­ne?”

– Tak jest.

– Obej­rzy pan, czy w po­cze­kal­niach czy­sto, czy służ­ba na sta­no­wi­skach, a przed przyj­ściem spraw­dzić „waj­chy”, ostroż­ność przedew­szyst­kiem,

Stań­ski po­szedł speł­nić roz­po­rzą­dze­nia, a na­czel­nik wol­nym kro­kiem, roz­glą­da­jąc się bacz­nie na wszyst­kie stro­ny, udał się w stro­nę kasy. Za­stał okien­ko za­sło­nię­te brud­ną fi­ran­ką, a kil­ku­na­stu po­dróż­nych cze­ka­ło na otwar­cie kasy. Na­czel­nik spoj­rzał na ze­ga­rek. Za sie­dem mi­nut miał po­ciąg na­dejść. Chwil­kę cze­kał, pa­trząc swe­mi błę­kit­ne­mi, tro­chę męt­ne­mi oczy­ma na żół­ta­wą fi­ran­kę. Wśród chwi­lo­wej ci­szy po­sły­szał gło­śny śmiech Ostec­kie­go z głę­bi kasy, to pod­nie­ci­ło jego gor­li­wość służ­bi­sty i do­syć szyb­ko, jak na swą tu­szę, pod­szedł do drzwi i na­gle je otwo­rzył. Uj­rzał wła­śnie Ostec­kie­go na­chy­lo­ne­go wdzięcz­nie w stro­nę Ja­ni­ny.

– Co to za ro­man­se! – za­wo­łał grom­kim gło­sem – tu służ­ba!… Dla­cze­go kasa za­mknię­ta?

Ostec­ki zga­nio­ny wo­bec Ja­ni­ny, po­czuł ob­ra­zę i od­po­wie­dział dość po­ryw­czo:

– We­dług re­gu­la­mi­nu otwie­ram kasę – wy­jął ze­ga­rek z kie­szon­ki.

– Co mi tam re­gu­la­min?! – uniósł się na­czel­nik – tam tłu­my cze­ka­ją i przez głu­pią kasę może być "ver­spa­tung"… Pro­szę otwie­rać!

– Już otwar­ta – mruk­nął Ostec­ki, od­su­wa­jąc brud­ną fi­ran­kę.

Na­czel­nik sa­pał i wo­dził oczy­ma złe­mi po ka­sie, szu­ka­jąc przed­mio­tu do na­ga­ny. Wzrok jego padł na pi­sa­rza Szy­re­ca,

– Cze­go mi się pan tak przy­pa­tru­jesz? Masz pan pa­pie­ry przed sobą, czy pierw­szy raz wi­dzisz mnie pan?

Zga­nio­ny, omal że nie zwi­nął się w kłę­bek, wy­trzesz­czył oczy w pa­pier roz­ło­żo­ny i le­d­wie od­dy­chał. To pio­ru­nu­ją­ce wra­że­nie uspo­ko­iło co­kol­wiek roz­draż­nie­nie na­czel­ni­ka i już ła­god­niej­szym gło­sem zwró­cił się do Ja­ni­ny:

– Jak­że idzie na­uka?

– Zda­je mi się, że po­tra­fię pro­wa­dzić kasę – od­po­wie­dzia­ła śmia­ło.

– Już… no, no… Pa­nie Ostec­ki, zrób pan pró­bę. – Na­tych­miast – od­po­wie­dział usłuż­nie – pro­szę pa­nią – usu­nął się z okien­ka.

Ja­ni­na przy­stą­pi­ła i spy­ta­ła pa­sa­że­ra, si­ląc się na spo­kój, do ja­kiej sta­cji żąda bi­le­tu.

– Do Mak­sy­mów­ki.

Ja­ni­na po­bla­dła; nie wie­dzia­ła na­ra­zie, gdzie ta sta­cja i chcąc zy­skać na cza­sie, spy­ta­ła po­wtór­nie, na co otrzy­ma­ła tę samą od­po­wiedź.

Tym­cza­sem dal­szy pa­sa­żer, owład­nię­ty go­rącz­ką ko­le­jo­wą, za­wo­łał gbu­ro­wa­to:

– Daj­że mu pani bi­let, cze­kam od pół go­dzi­ny. Rów­no­cze­śnie na­czel­nik w ka­sie, znie­cier­pli­wio­ny zwło­ką, rzekł dość szorst­ko:

– No, prę­dzej… da­waj pani bi­let.

Ogrom­nym wy­sił­kiem pa­mię­ci zdo­ła­ła uprzy­tom­nić so­bie, na ja­kiej prze­strze­ni leży Mak­sy­mów­ka i za­ru­mie­nio­na ze wzru­sze­nia szyb­ko się­gnę­ła do prze­dział­ki, wy­ję­ła bi­let, wło­ży­ła do „com­po­steur`u”, stuk­nę­ła dźwi­gnią i wy­mie­ni­ła cy­frę na­le­ży­to­ści.

Ku­pu­ją­cy za­czął zwol­na wy­cią­gać pie­nią­dze z róż­nych kie­sze­ni, a Ja­ni­na, wi­dząc znie­cier­pli­wie­nie na­stęp­ne­go pa­sa­że­ra, spy­ta­ła go o sta­cję, do któ­rej je­dzie.

– Sło­bo­da Run­gur­ska! – i po­dał 20 ko­ron w zło­tej mo­ne­cie.

Ja­ni­na ode­bra­ła pie­nią­dze i się­gnę­ła po bi­let, wtem za­wo­łał na­czel­nik:

– Co pani robi? Wpierw eks­pe­djuj pani jed­ne­go, od­bierz na­le­ży­tość, a dru­gi niech cze­ka ko­lei.

– Do­brze, pa­nie na­czel­ni­ku, – za­trzy­ma­ła bi­let wy­ję­ty.

– Nie za­po­mnij pani, że da­łem dwa­dzie­ścia ko­ron – upo­mniał pa­sa­żer i do­dał pół­gło­sem: – te ko­bie­ty są za­wsze nie­za­rad­ne, cze­kam i cze­kam, a ona guz­drze się, jak z ucze­sa­niem.

Ja­ni­na prze­li­czy­ła pie­nią­dze otrzy­ma­ne za bi­let do Mak­sy­mów­ki, bra­ko­wa­ło dzie­się­ciu ha­le­rzy, o któ­re się upo­mnia­ła. Pa­sa­żer twier­dził, że dał wszyst­kie i chciał sam znów prze­li­czać. Roz­draż­nio­na Ja­ni­na za­wo­ła­ła gło­sem sta­now­czym:

– Nie dam bi­le­tu bez dzie­się­ciu ha­le­rzy… pro­szę się ustą­pić.

Ten jej ton roz­ka­zu po­do­bał się na­czel­ni­ko­wi, uśmiech­nął się ła­ska­wie i mruk­nął:

– Tak, tak… bę­dzie z pani nie­zła ka­sjer­ka. Sprze­daż dal­sza szła dość szyb­ko i skład­nie, –

a Ostec­ki, chcąc przy­po­do­bać się Ja­ni­nie, po­wie­dział pół­gło­sem:

– Wkrót­ce na­bie­rze po­trzeb­nej ru­ty­ny – spoj­rzał na na­czel­ni­ka.

– No, zo­ba­czy­my – od­wró­cił się i wy­szedł. Dzwon­ki na sta­cji brzmia­ły nie­ustan­nie, wresz­cie dał się sły­szeć gwizd prze­cią­gły i lo­ko­mo­ty­wa, sa­piąc, ku­rząc, dy­miąc, wje­cha­ła przed pe­ron. Por­tjer dzwo­nił, oznaj­mia­jąc tu­bal­nym gło­sem, do­kąd po­ciąg zmie­rza, kon­duk­to­rzy otwie­ra­jąc drzwicz­ki wa­go­nów, wy­krzy­ki­wa­li czas po­sto­ju, urzęd­nik ru­chu w czer­wo­nej czap­ce, szyb­ko prze­cho­dził z miej­sca na miej­sce, a Stań­ski cze­kał roz­ka­zów na­czel­ni­ka, któ­ry z cy­ga­rem w ustach kon­tro­lo­wał czyn­ność pod­wład­nych.

– Pa­nie Stań­ski! – za­wo­łał – sprawdź pan „waj­chy”.

– Idę.

Wtem pro­wa­dzą­cy po­ciąg za­mel­do­wał, że je­den wóz roz­luź­nił się w spię­ciu, a na­czel­nik za­wo­łał za od­cho­dzą­cym:

– Pa­nie Stań­ski!… Każ pan „za­brem­zo­wać” wa­gon,

– Do­brze, pa­nie na­czel­ni­ku.

Stań­ski za­wo­łał na niż­szą służ­bę, roz­ka­zał spiąć sil­niej i po usku­tecz­nie­niu wra­cał. Na­czel­nik wi­dząc go krzyk­nął:

– Czy „za­brem­zo­wał'' pan „fest”?

– Tak… pa­nie na­czel­ni­ku.

I wśród tego gwa­ru, krzy­ku, roz­gar­dja­szu, do na­czel­ni­ka sto­ją­ce­go dum­nie, z miną nie­przy­stęp­ną, pod­szedł po­kor­nie czło­wiek ni­ski, nie­wy­raź­ny blon­dyn, z li­sim uśmie­chem na szczu­płej twa­rzy, w mun­du­rze służ­by ko­le­jo­wej, był bo­wiem za­stęp­cą por­tje­ra – Wiel­moż­ny pa­nie na­czel­ni­ku… w kla­sie pierw­szej sie­dzi pan kon­tro­ler ru­chu…

– Co? Gdzie? – za­wo­łał zmie­nio­nym gło­sem na­czel­nik za­nie­po­ko­jo­ny.

– Wa­gon przed­ostat­ni… wła­śnie wy­sia­da.

Na­czel­nik zro­bił się na­gle bar­dzo gięt­kim w ru­chach i cho­dzie. Rzu­cił nie­do­pa­lo­ne cy­ga­ro, ob­cią­gnął ubra­nie i pod­cho­dząc szyb­ko do ad­junk­ta peł­nią­ce­go służ­bę, spy­tał gło­śno, ale gło­sem zła­go­dzo­nym:

– Czv wszyst­ko w po­rząd­ku? Stun­den­pass?… Pa­kun­ki? Tran­zi­to­rzy?

– Za­raz skoń­czę, pa­nie na­czel­ni­ku.

– Spiesz się pan… Czy te­le­gra­fi­ści na miej­scu?

– Pew­no… nie by­łem jesz­cze.

– Idź pan za­raz!… za­raz!…

Przez ten czas nie spusz­czał z oczu po­sta­ci kon­tro­le­ra, któ­ry zwol­na, roz­glą­da­jąc się bacz­nie wo­ko­ło, to znów mu­stru­jąc oczy­ma po­ciąg cały i służ­bę ru­chu, szedł w stro­nę dwor­ca.

Był to czło­wiek szczu­pły, ni­ski, z bro­dą krót­ko przy­cię­tą szpa­ko­wa­tą, ubra­ny w tu­żu­rek lek­ko wy­świech­ta­ny, w ka­pe­lu­szu fil­co­wym na gło­wie, niósł pod pa­chą tor­bę z pa­pie­ra­mi, a na ra­mie­niu miał prze­wie­szo­ną za­rzut­kę let­nią.

Na­czel­nik szyb­ko pod­szedł, uda­jąc, że do­pie­ro co spo­strzegł prze­ło­żo­ne­go, i zdej­mu­jąc ka­pe­lusz, schy­la­jąc się ni­sko w ukło­nie, rzekł:

– Słu­ga pana kon­tro­le­ra.

– Dzień do­bry panu – od­po­wie­dział su­chym, urzę­do­wym to­nem i pa­trzał na urzęd­ni­ka w czer­wo­nej czap­ce peł­nią­ce­go służ­bę.

Do tego urzęd­ni­ka zbli­ży­ło się w tej chwi­li dwóch ży­dów i trzy ko­bie­ty w to­wa­rzy­stwie kon­duk­to­ra. I ko­bie­ty i ży­dzi pod­nie­śli ogłu­sza­ją­cy ha­łas, po­ka­zu­jąc swe bi­le­ty, oskar­ża­jąc i tłó­ma­cząc się rów­no­cze­śnie. Znie­cier­pli­wio­ny urzęd­nik za­wo­łał ostro:

– Ci­cho! Nie wrzeszcz­cie!

Lecz ha­łas nie usta­wał, tyl­ko się wzma­gał.

– Milcz­cie! – za­wo­łał gło­śniej.

Kon­tro­ler spoj­rzał zim­no w oczy na­czel­ni­ka i rzekł z iron­ją:

– Ten ad­junkt nie zna za­pew­ne prze­pi­sów ko­le­jo­wych o za­cho­wa­niu się wzglę­dem pu­blicz­no­ści… a może to z po­le­ce­nia pana?

– Po­zwo­li pan kon­tro­ler, że spra­wę tę upo­rząd­ku­ję – prze­mó­wił gor­li­wym to­nem na­czel­nik.

– To obo­wią­zek pana – ski­nął gło­wą i szedł da­lej, pa­trząc na spie­szą­ce­go się na­czel­ni­ka.

Na wi­dok na­czel­ni­ka umil­kli sprze­cza­ją­cy się, Kon­duk­tor zdał spra­wę ze spo­ru o stłu­czo­ną szy­bę wa­go­no­wą. Ko­bie­ty oskar­ża­ły ży­dów o zro­bie­nie szko­dy, a ży­dzi do­wo­dzi­li, że ko­bie­ty stłu­kły szy­bę.

– Nie ścią­gać kary – za­de­cy­do­wał szyb­ko na­czel­nik – za­pi­sać na­zwi­ska i miej­sce za­miesz­ka­nia – a zwra­ca­jąc się do urzęd­ni­ka do­dał ci­cho: – kon­tro­ler sły­szał wy­my­śla­nia pana.

Szyb­ko pod­szedł do sto­ją­ce­go opo­dal kon­tro­le­ra Wa­rzec­kie­go i z uprzej­mym uśmie­chem mó­wił:

– Spra­wę za­ła­twi­łem… wszyst­ko w po­rząd­ku – a wi­dząc za­rzut­kę na ra­mie­niu prze­ło­żo­ne­go – pan kon­tro­ler po­zwo­li, że we­zmę za­rzut­kę, taki upał dzi­siaj – wy­cią­gnął rękę.

– Dzię­ku­ję panu. Upa­łu nie­ma, a swo­je rze­czy sam no­szę – po­wie­dział chłod­no i szedł w kie­run­ku sali re­stau­ra­cyj­nej.

Było już po dru­gim dzwon­ku i w re­stau­ra­cji mało było prze­jezd­nych, a ci co byli, wo­ła­li na róż­ne tony płat­ni­cze­go, aże­by się uiścić za zje­dzo­ne po­tra­wy.

Kon­tro­ler okiem ajen­ta po­li­cyj­ne­go ob­rzu­cił salę, pod­szedł do po­bocz­ne­go sto­li­ka, usiadł na krze­śle i rzekł z miną nie­za­do­wo­lo­ną:

– Za mało cen­ni­ków po­traw. ob­ru­sy brud­ne… w sali – spoj­rzał na pod­ło­gę – chy­ba od ty­go­dnia nie za­mia­ta­no. Czy ta­kie po­rząd­ki u pana?

Na­czel­nik spoj­rzał pio­ru­nu­ją­co w stro­nę bu­fe­tu, za któ­rym stał z bło­gim, uprzej­mym uśmie­chem go­spo­darz.

– Pa­nie kon­tro­le­rze, dzi­siaj był na­tłok go­ści – uspra­wie­dli­wiał się na­czel­nik – po odej­ściu „per­son­ki” zro­bi się po­rzą­dek.

– Za­wsze po­wi­nien być po­rzą­dek i czy­stość, tego wy­ma­ga re­gu­la­min. Ale już od mi­nu­ty po­wi­nien był po­ciąg opu­ścić sta­cję – spoj­rzał na swój ze­ga­rek.

– Do­wiem się – za­wo­łał na­czel­nik, idąc ku drzwiom, w któ­rych w tej chwi­li sta­nął urzęd­nik peł­nią­cy służ­bę i mel­do­wał:

– Z po­wo­du pocz­ty dwie mi­nu­ty "ver­spätung".

– Do­brze… za­no­tuj pan – i po­szedł z wy­ja­śnie­niem do kon­tro­le­ra.

Re­stau­ra­tor spoj­rzał w stro­nę na­czel­ni­ka i z ni­ski­mi ukło­na­mi, ozdo­biw­szy twarz naj­przy­jem­niej­szym uśmie­chem, zbli­żył się i spy­tał:

– Co roz­ka­że pan kon­tro­ler?

– Naj­pierw po­wiem, że u pana brud­no, peł­no śmie­cia i pyłu, a za­duch wstręt­ny. Cóż do­pie­ro musi się dziać w trze­ciej kla­sie?

– To wina pa­sa­że­rów. każę za­raz zro­bić po­rzą­dek – skło­nił się ni­sko.

– Zro­bić? Zro­bić? – drwił kon­tro­ler, spoj­rzaw­szy prze­lot­nie na na­czel­ni­ka – za­wsze po­win­no być czy­sto i po­rząd­nie… Pro­szę o bia­łą kawę z ro­gal­kiem.

– W tej chwi­li… za­raz słu­żę – ukło­nił się re­stau­ra­tor i od­cho­dząc za­wo­łał: – Ja­nie! Bia­ła kawa dla wiel­moż­ne­go pana kon­tro­le­ra.

Ode­zwa­ła się gwiz­daw­ka kon­duk­to­ra pro­wa­dzą­ce­go po­ciąg, lo­ko­mo­ty­wa prze­cią­gle gwizd­nę­ła i po­ciąg ru­szył zwol­na.

Kon­tro­ler Wa­rzec­ki, za­nim po­da­no kawę, wstał i trzy­ma­jąc tekę w ręku, prze­szedł do po­ło­żo­nej obok po­cze­kal­ni pierw­szej kla­sy.

Tuż za nim szedł na­czel­nik, a z roz­po­go­dzo­nej twa­rzy było wi­dać, że jest nie­mal pew­ny po­chwa­ły. Po­cze­kal­nia bo­wiem pierw­szej kla­sy słu­ży­ła je­dy­nie dy­gni­ta­rzom, pu­blicz­no­ści za­bra­niał por­tjer wstę­pu z po­le­ce­nia na­czel­ni­ka. A je­dy­nie wy­ją­tek ro­bił por­tjer dla tych pa­sa­że­rów, któ­rzy do­brze opła­ci­li się za po­zwo­le­nie wy­spa­nia się w nocy na krót­kiej i wą­skiej ka­nap­ce, po­kry­tej zie­lo­nym wel­we­tem, szum­nie na­zy­wa­nym ak­sa­mi­tem, Oczy­wi­sta tyl­ko wów­czas, gdy pan na­czel­nik spo­czy­wał na ło­nie ro­dzi­ny.

Istot­nie w tej po­cze­kal­ni było czy­sto, po­sadz­ka się lśni­ła, na­wet ku­rze były jako tako star­te, i na­czel­nik roz­glą­dał się po tej sal­ce z za­do­wo­le­niem,

Wa­rzec­ki w mil­cze­niu pod­szedł do ka­nap­ki, pa­trzał na nią przez chwi­lę i wska­zu­jąc na wklę­śnię­cie, rze­ki to­nem urzę­do­wym:

– W cza­sie ostat­niej kon­tro­li mo­jej tego wklę­śnię­cia nie było… wi­docz­nie ktoś spał, a była to oso­ba tęga i kor­pu­lent­na, gdy tak da­le­ce ugię­ły się sprę­ży­ny.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: