Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kolekcjoner kości - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
13 czerwca 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kolekcjoner kości - ebook

W Nowym Jorku giną ludzie. Dopóki są to bezdomni, policja działa dosyć opieszale, gdy jednak ofiarą szaleńca padają tak zwani praworządni obywatele, wybucha panika. Morderca pozostaje nieuchwytny. W tej sytuacji może pomóc tylko jeden człowiek, Lincoln Rhyme - błyskotliwy kryminalistyk, znany czytelnikom z powieści „Tańczący Trumniarz”.

Sparaliżowany Rhyme wraz z detektyw Amelią Sachs podejmują śledztwo. Zabójca prowadzi z nimi swoistą grę, podrzucając informacje, które mają wskazać miejsce ukrycia następnej ofiary. Rozpoczyna się wyścig z czasem, a jego stawką jest ludzkie życie.

„Kolekcjoner Kości” to pełna napięcia i grozy bestsellerowa powieść Jeffery'ego Deavera, na której oparto scenariusz znakomitego thrillera pod tym samym tytułem.

Jeffery Deaver: autor ponad dwudziestu thrillerów psychologicznych. Z wykształcenia dziennikarz i prawnik. Przez kilka lat współpracował z dziennikami „New York Times” i „Wall Street Journal”. Był także doradcą prawnym jednej z większych firm na Wall Street. Zaliczany jest do grona najbardziej poczytnych i nagradzanych pisarzy amerykańskich, wiele z jego powieści doczekało się ekranizacji, były także tłumaczone na kilkadziesiąt języków. Światową sławę przyniósł mu "Kolekcjoner Kości" - pierwsza powieść, w której pojawiła się para detektywów: Lincoln Rhyme i Amelia Sachs.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8123-758-1
Rozmiar pliku: 733 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Podziękowania

Jestem zobowiązany Peterowi A. Micheelsowi, autorowi „Detektywów”, i E.W. Countowi, autorowi „Rozmów policjantów”, których książki nie tylko były pomocne przy pisaniu tej powieści, ale stanowiły również doskonałą lekturę. Dziękuję Pam Dorman, której talent redakcyjny widoczny jest na każdej stronie. Dziękuję też mojej agentce Deborah Schneider... co ja bym zrobił bez Ciebie? Wyrażam wdzięczność Ninie Salter z Calman-Lévy za uwagi na temat projektu tej powieści oraz Karolyn Hutchinson z REP w Alexandrii, w stanie Wirginia, za nieocenione informacje dotyczące sprzętu używanego przez ludzi sparaliżowanych. Dziękuję również Teddy Rosenbaum za jej wysiłek edytorski. Studenci prawa mogą być zaskoczeni strukturą organizacyjną nowojorskiej policji i FBI, przedstawioną w powieści – jest ona wymysłem autora. A, jeszcze jedno... każdy, kto chciałby przeczytać „Zbrodnie w starym Nowym Jorku”, może mieć problemy ze znalezieniem egzemplarza. Oficjalna wersja mówi, że istnienie tej książki jest fikcją literacką, chociaż słyszałem o zamieszaniu wywołanym kradzieżą – przez nieznanego lub nieznanych sprawców – ostatniego istniejącego egzemplarza z Biblioteki Publicznej Nowego Jorku.

J.W.D.Rozdział 1

Myślała wyłącznie o spaniu. Samolot wylądował dwie godziny temu, jednak długo czekali na bagaż i zamówiona limuzyna odjechała. Musieli wziąć taksówkę.

Stała w kolejce z innymi pasażerami, dźwigając laptop. John prowadził monolog o kursach akcji, nowych sposobach zawierania transakcji, lecz ona myślała tylko o jednym: Jest piątek wieczór, wpół do jedenastej. Chcę się umyć i położyć spać...

Patrzyła na sznur taksówek. Ich jednakowy kształt i kolor kojarzył się z owadami. Ciarki przeszły jej po plecach, gdy przypomniała sobie, jak w dzieciństwie wraz z bratem znajdowała w górach martwego borsuka lub lisa na mrowisku czerwonych mrówek. Długo wtedy patrzyła na kłębiącą się masę owadów.

Powłócząc nogami, T.J. Colfax podeszła do taksówki, która podjechała na postój.

Taksówkarz otworzył bagażnik, ale nie wysiadł z samochodu. Sami musieli włożyć bagaż, co wyprowadziło Johna z równowagi. Był przyzwyczajony, że ludzie mu usługują. Tammie Jean nie zwróciła na to uwagi. Wrzuciła swoją walizkę do bagażnika, zamknęła go i wsiadła do taksówki.

John także wsiadł i zatrzasnął drzwi. Wytarł nalaną twarz i łysinę, jakby to włożenie torby podróżnej do bagażnika strasznie go wyczerpało.

– Najpierw pojedziemy na Siedemdziesiątą Drugą – mruknął.

– A potem na Upper West Side – dodała T.J. Pleksiglasowa szyba oddzielająca przednie siedzenia od tylnych była porysowana i T.J. nie mogła dokładnie przyjrzeć się taksówkarzowi.

Po chwili taksówka pędziła już w kierunku Manhattanu.

– Spójrz, dlatego były takie tłumy na lotnisku – powiedział John.

Wskazywał na billboard witający delegatów na rozpoczynającą się w poniedziałek konferencję pokojową ONZ. W mieście będzie około dziesięciu tysięcy gości. T.J. zerknęła na billboard – na czarnych, białych, żółtych, którzy uśmiechali się i machali rękami. Jednak kolory i proporcje były dobrane niewłaściwie. Wszyscy na billboardzie mieli ziemiste twarze.

– Handlarze żywym towarem – burknęła T.J.

Jezdnia odbijała niepokojące, żółte światło lamp ulicznych. Minęli starą bazę marynarki wojennej i przystań na Brooklynie.

John w końcu zamilkł, wyjął palmtop i zaczął wstukiwać jakieś liczby. T.J. patrzyła na chodniki i na ponure twarze ludzi siedzących na kamiennych brązowych stopniach. Wydawało się, że wszyscy w ten upalny wieczór zapadli w śpiączkę.

W taksówce też było gorąco. Poszukała przycisku do otwierania okien. Nie zdziwiła się, że nie działał. Tak samo ten po stronie Johna.

Brakowało klamek u drzwi. Dotknęła miejsc, gdzie powinny się znajdować, ale chyba zostały odpiłowane.

– Co się stało? – zapytał John.

– Drzwi... Jak je otworzymy?

John spoglądał to na jedne, to na drugie drzwi, gdy mijali tunel Midtown.

– Hej! – Zastukał w szybę. – Zapomniał pan skręcić. Dokąd jedziemy?

– Może pojedziemy przez Queens – zasugerowała T.J. Droga przez most była wprawdzie dłuższa, ale unikało się opłaty za przejazd tunelem.

Uniosła się na siedzeniu i zastukała obrączką w pleksiglasową szybę.

– Jedzie pan przez most?

Nie odezwał się.

– Hej!

Po chwili minęli zjazd do Queens.

– Cholera! – krzyknął John. – Dokąd pan nas wiezie? Do Harlemu? Założę się, że wiezie nas do Harlemu.

T.J. wyjrzała przez okno. Obok nich jechał samochód. Zaczęła walić w szybę.

– Pomocy! – krzyknęła. – Proszę...

Kierowca tamtego auta spojrzał na nią, odwrócił wzrok i po chwili znów się przyglądał, marszcząc brwi. Zwolnił i zaczął jechać za nimi, jednak taksówka zmieniła pas i gwałtownie skręciła w aleję prowadzącą do Queens. Znaleźli się w opustoszałej dzielnicy magazynów i hurtowni. Pędzili ponad sto kilometrów na godzinę.

– Co pan robi?

T.J. zaczęła walić w pleksiglasową szybę.

– Proszę zwolnić. Gdzie my...

– O Boże, nie – wyszeptał John. – Spójrz.

Taksówkarz miał na twarzy maskę.

– Czego pan chce?! – wrzasnęła T.J.

– Pieniędzy? Nie ma problemu.

Wciąż się nie odzywał.

T.J. gwałtownie otworzyła torbę i wyjęła laptop. Wzięła zamach i uderzyła komputerem w szybę. Rozległ się głośny łoskot, który mógłby przestraszyć nawet głuchego, ale szyba pozostała cała. Taksówka skręciła w bok – omal nie uderzyła w czerwoną ścianę budynku, który mijali.

– Pieniądze?! Ile? Mogę dużo dać! – wołał John bełkotliwym głosem. Łzy spływały mu po tłustych policzkach.

T.J. znów walnęła laptopem w szybę. Odpadł ekran komputera, ale szybie nic się nie stało.

Spróbowała ponownie.

Tym razem laptop rozleciał się i wypadł jej z ręki.

– Cholera...

Gwałtownie rzuciło nimi do przodu, gdy taksówka nagle zatrzymała się w ciemnej ślepej uliczce.

Kierowca wysiadł z taksówki. W ręku trzymał mały rewolwer.

– Nie, proszę – błagała.

Podszedł do tyłu taksówki i zaczął się wpatrywać przez zamazaną szybę. Stał tak dłuższy czas, podczas gdy T.J. i John siedzieli skuleni przy drzwiach.

Taksówkarz osłaniał oczy przed światłem latarni i przyglądał się im uważnie.

Nagle rozległ się głośny huk. T.J. zadrżała, natomiast John krzyknął. Na niebie za kierowcą pojawiły się czerwone i niebieskie ogniste smugi. Kolejne wystrzały i świsty. Taksówkarz odwrócił się i zaczął patrzeć na ogromnego, pomarańczowego pająka rozprzestrzeniającego się nad miastem.

Fajerwerki – T.J. przypomniała sobie, że czytała o pokazie w „Timesie”. Pokaz ogni sztucznych został zorganizowany przez burmistrza i sekretarza generalnego ONZ na powitanie delegatów uczestniczących w konferencji.

Kierowca przestał podziwiać widowisko, z głośnym trzaskiem pociągnął za klamkę i powoli otworzył drzwi.

Telefon był anonimowy. Jak zwykle.

Nie było więc możliwości sprawdzenia, o których miejscach myślał informator. Centrala przekazała: „Powiedział Trzydziesta Siódma w pobliżu Jedenastej. To wszystko”.

Miejsce to nie należało do szczególnie niebezpiecznych.

Mimo że była dopiero dziewiąta, upał mocno dawał się już we znaki. Amelia Sachs przedzierała się przez wysoką trawę – przeszukiwała teren. Nic. Schyliła się do mikrofonu przypiętego do granatowej kurtki.

– Funkcjonariusz 5885. Centrala, nic nie mogę znaleźć. Macie jakieś dalsze informacje?

Monotonny, szorstki głos odparł:

– 5885. Nie mam więcej informacji o miejscu. Ale... informator powiedział, że ma nadzieję, iż ofiara nie żyje. Uchroniłoby to ją przed czymś znacznie gorszym. To wszystko.

– Zrozumiałam.

Ma nadzieję, iż ofiara nie żyje?

Sachs przeszła nad zardzewiałym łańcuchem i przeszukała kolejny pusty plac. Nic.

Chciała opuścić to miejsce: zadzwonić pod 10-90, oznajmić, że informacja była nieprawdziwa i wrócić do Deuce, do swojego rejonu patrolowego. Bolały ją kolana, było jej bardzo gorąco. Parszywy sierpniowy upał. Chciała znaleźć się z puszką mrożonej herbaty w basenie. O 11.30, za dwie godziny, opróżni swoją szafkę i pojedzie na szkolenie.

Teraz jednak nie mogła zlekceważyć anonimowej informacji. Przeszła rozgrzanym chodnikiem i między dwoma opuszczonymi domami i dotarła do kolejnego zarośniętego chwastami placu.

Włożyła rękę pod policyjną czapkę i poprawiła długie rude włosy. Podrapała się po głowie. Pot zalewał jej czoło i oczy.

Moje ostatnie dwie godziny na ulicy. Wytrzymam, pomyślała.

Gdy weszła głębiej w zarośla, po raz pierwszy coś ją tknęło.

Ktoś mnie śledzi.

Gorący wiatr poruszył uschnięte krzewy. Samochody osobowe i ciężarówki z hałasem wjeżdżały do tunelu Lincolna i wyjeżdżały. Pomyślała – tak jak często to robią policjanci podczas patrolu w podobnych sytuacjach – że ktoś za nią idzie, jest blisko, bardzo blisko, i ma nóż. A ona nic o tym nie wie.

Unosi nóż...

Szybko się odwróciła.

Nikogo, tylko liście, zardzewiałe maszyny i śmieci.

Wchodząc na stertę kamieni, wykrzywiła twarz z bólu. Trzydziestojednoletnia – już trzydziestojednoletnia, powiedziałaby jej matka – Amelia Sachs cierpiała na artretyzm. Chorobę odziedziczyła po dziadku, podobnie jak smukłą budowę po matce, a urodę i zawód po ojcu. Tylko nie wiadomo skąd wzięły się rude włosy. Kolejny atak bólu, gdy wychodziła z uschniętych krzaków. O mało nie wpadła do stromego, dziesięciometrowego wykopu. Zatrzymała się krok przed nim.

Wykopem biegły tory kolejowe.

Zmrużyła oczy i spojrzała w dół.

Co to jest?

Rozkopana ziemia, wystająca niewielka gałąź. To wygląda jak...

Mój Boże...

Na ten widok wstrząsnęły nią dreszcze. Zrobiło jej się słabo, poczuła, że piecze ją skóra. Przez chwilę chciała odejść i udawać, że niczego nie znalazła.

Ma nadzieję, iż ofiara nie żyje. Uchroniłoby to ją przed czymś znacznie gorszym.

Podeszła do metalowej drabinki, która schodziła w dół. Chciała chwycić za poręcz, ale w ostatnim momencie cofnęła rękę. Cholera, przecież przestępca mógł tędy uciekać. Zatarłaby ślady. Okay, trzeba w inny sposób dostać się do wykopu. Poczuła ból w stawach, gdy wciągnęła głęboko powietrze, i zaczęła schodzić, wykorzystując szczeliny w skale. Ostrożnie wsuwała w szpary starannie wypastowane buty, które włożyła w pierwszym dniu swojego nowego przydziału. Gdy znalazła się metr nad torami, zeskoczyła na ziemię i podbiegła do grobu.

Jezu...

Z ziemi wystawała nie gałąź, ale ręka. Ciało zostało pochowane w pozycji pionowej. Całe było przysypane ziemią, z wyjątkiem sterczącego na zewnątrz przedramienia. Spojrzała na palec z brylantowym pierścionkiem. Z palca ściągnięto skórę i mięśnie – pierścionek znajdował się na obnażonej, zakrwawionej kości.

Sachs uklękła i zaczęła kopać rękami.

Zauważyła, że nieuszkodzone palce były naprężone. Oznaczało to, że ofiara w czasie zakopywania jeszcze żyła.

Być może wciąż żyje.

Sachs z furią kopała nieubitą ziemię, kalecząc przy tym rękę o rozbitą butelkę. Jej ciemna krew zmieszała się z ziemią. Ukazały się włosy i czoło ofiary. Z powodu braku tlenu skóra posiniała. Kopała dalej, aż ujrzała oczy i usta wykrzywione w śmiertelnym grymasie. W ostatnich sekundach życia ofiara usiłowała unieść głowę i zaczerpnąć powietrza.

Mimo że denat miał na palcu pierścień, nie była to kobieta, ale otyły mężczyzna około pięćdziesiątki. Umarł, gdy przysypano go ziemią.

Zaczęła się cofać, przypatrując się twarzy mężczyzny. Niemal potknęła się o tory. Jej głowę zaprzątała uporczywa myśl: nie można umrzeć w ten sposób.

Po chwili doszła do siebie. Zrób coś, odkryłaś miejsce zbrodni, jesteś tu pierwszym policjantem. Wiesz, co robić.

APORT

A – aresztować przestępcę.

P – poszukać śladów, świadków i podejrzanych.

O – oznakować miejsce przestępstwa.

R...

Co oznacza R?

– Funkcjonariusz 5885 do centrali – odezwała się do mikrofonu. – Podaję informacje. Jestem na torze kolejowym w pobliżu Trzydziestej Ósmej i Jedenastej. Zabójstwo. Potrzebni detektywi, ekipa do zbadania miejsca i lekarz.

– Roger, 5885. Przestępca został aresztowany?

– Brak przestępcy.

– Zrozumiałem. Czekaj.

Sachs spojrzała na pozbawiony mięśni palec z pierścionkiem, oczy, wykrzywioną twarz. Cholerny, koszmarny uśmiech. Na obozach Amelia Sachs pływała wśród węży; przechwalała się, że nie odczuwa żadnego lęku przed skokiem na bungie z wysokości 30 metrów. Jednak myśl o uwięzieniu... o znalezieniu się w pułapce – bez możliwości poruszania się – napawała ją przerażeniem. Dlatego bardzo szybko chodziła i prowadziła samochód niemal z prędkością światła.

Gdy się poruszasz, nie dopadną cię...

Usłyszała jakiś odgłos i uniosła wzrok.

Dudnienie narastało.

Kawałki papieru uniosły się w powietrze. Wzbity, wirujący pył skojarzył się jej z duchami.

Rozległ się niski sygnał.

Mająca 175 centymetrów policjantka Sachs nie wystraszyła się trzydziestotonowej lokomotywy. Czerwono-biało-niebieska kupa żelastwa zbliżała się z prędkością piętnastu kilometrów na godzinę.

– Proszę się zatrzymać! – krzyknęła Sachs.

Maszynista jednak zlekceważył jej polecenie.

Sachs wbiegła więc na tory, stanęła w rozkroku i uniosła rękę. Lokomotywa musiała się zatrzymać. Maszynista wychylił się z okna.

– Nie może pan tędy przejechać – powiedziała.

Zapytał, co to znaczy. Pomyślała, że tamten jest chyba za młody, by prowadzić tak dużą lokomotywę.

– Znajdujemy się na miejscu zbrodni. Proszę wyłączyć silnik.

– Proszę pani, nie widzę żadnej zbrodni.

Ale Sachs go nie słuchała. Patrzyła na zerwany łańcuch na wiadukcie w pobliżu ulicy Jedenastej.

Tędy przestępca mógł niepostrzeżenie przynieść ciało. Zaparkował na Jedenastej i szedł wąską alejką w kierunku wykopu. Na Trzydziestej Siódmej z okien mogło go widzieć mnóstwo ludzi.

– Ten pociąg... musi tu pozostać.

– Nie mogę tu stać i czekać.

– Proszę wyłączyć silnik.

– Nie wyłącza się silników w takiej lokomotywie jak ta. Pracują bez przerwy.

– Proszę skontaktować się z zawiadowcą lub kimkolwiek innym. Nie mogą tędy przejeżdżać pociągi.

– Tego się nie da zrobić.

– Spisałam numery pana pojazdu.

– Pojazdu?

– Powinien pan natychmiast zadzwonić, by zatrzymali pociągi.

– Co zamierza pani zrobić? Wypisać mandat?

Ale Amelia Sachs już zaczęła się wspinać po kamiennej ścianie. Bolały ją chore stawy. Ciężko oddychała, wciągając do płuc pył z wapienia i gliny. Czuła zapach potu. Przebiegła aleję, którą dostrzegła z wykopu, i zaczęła obserwować ulicę Jedenastą oraz Javits Center. W holu kłębili się ludzie: widzowie i dziennikarze. Ogromny transparent głosił: „Witamy Delegatów ONZ”. Jednak wcześnie rano, gdy ulice były puste, przestępca mógł łatwo znaleźć tutaj miejsce do parkowania i niezauważony przenieść zwłoki. Podeszła do ulicy Jedenastej i zaczęła przyglądać się sześciopasmowej jezdni zatłoczonej pojazdami.

Zrób to.

Wkroczyła na jezdnię i zatrzymała strumień samochodów. Niektórzy kierowcy postanowili jednak kontynuować jazdę. Musiała w końcu zabarykadować ulicę, używając do tego koszy na śmieci. Teraz miała pewność, że lojalni obywatele będą respektować polecenia policji.

W końcu przypomniała sobie, co oznacza R.

R – redukować dostęp do miejsca przestępstwa.

Zamglona ulica wypełniła się wściekłym odgłosem klaksonów i okrzykami kierowców. Po chwili do tej kakofonii dołączyły syreny pojazdów służb ratowniczych.

Czterdzieści minut później w miejscu, gdzie Sachs znalazła zwłoki, zaroiło się od funkcjonariuszy w mundurach i detektywów. Makabryczna zbrodnia przyciągała uwagę. Sachs dowiedziała się od jakiegoś policjanta, że zamordowany mężczyzna był współwłaścicielem stacji telewizyjnych i gazet. W nocy wylądował na lotnisku Johna Kennedy’ego. Wraz z towarzyszącą mu osobą wsiadł do taksówki i pojechał w stronę miasta. Nie dotarli do domów.

– CNN filmuje – szepnął umundurowany policjant.

Nie była zatem zaskoczona, że widzi tu Vince’a Perettiego, szefa wydziału badań i zasobów informacji. Zlustrował dokładnie miejsce, przeszedł przez nasyp i otrzepał kosztujący co najmniej tysiąc dolarów garnitur.

Była jednak zdziwiona, że przywołał ją ruchem ręki. Na jego twarzy zagościł lekki uśmiech. Zapewne podziękuje mi, że nie zatarłam śladów na drabinie, pomyślała. Być może w ostatnim dniu służby patrolowej dostanę pochwałę. Odejdę w blasku chwały.

Przyjrzał się jej uważnie.

– Nie jest pani początkującą policjantką, prawda? – odezwał się. – Chociaż mam pewne wątpliwości.

– Słucham?

– Przypuszczam, że nie jest pani początkującą policjantką.

Nie była, choć pełniła służbę dopiero od trzech lat. Inni policjanci w jej wieku mieli za sobą 9–10 lat służby. Sachs zastanawiała się kilka lat, nim poszła do akademii policyjnej.

– Nie rozumiem pana.

Spojrzał na nią zirytowany, uśmiech zniknął z jego twarzy.

– Była pani pierwszym policjantem na miejscu przestępstwa?

– Tak, sir.

– Dlaczego zamknęła pani ulicę Jedenastą? Co pani myślała?

Spojrzała na szeroką ulicę wciąż przegrodzoną pojemnikami na śmieci. Przyzwyczaiła się już do odgłosu klaksonów, ale teraz brzmiały wyjątkowo natarczywie. Utworzył się korek długości kilku kilometrów.

– Zadaniem policjanta, który odkryje przestępstwo, jest aresztować przestępcę, poszukać świadków, oznakować miejsce...

– Znam regulamin. Zamknęła pani ulicę, żeby zabezpieczyć miejsce przestępstwa?

– Tak, sir. Nie sądziłam, że przestępca zaparkował na poprzecznej ulicy. Mógłby być zauważony z okien. Jedenasta najbardziej odpowiadała...

– Pomyliła się pani. Nie ma świeżych śladów butów od strony Jedenastej, są natomiast przy drabinie prowadzącej do Trzydziestej Siódmej.

– Zamknęłam też Trzydziestą Siódmą.

– Właśnie, i to powinno być wszystko. Dlaczego zatrzymała pani pociąg?

– Cóż, myślałam, że przejeżdżający pociąg może zatrzeć ślady lub coś w tym rodzaju.

– Coś w tym rodzaju?

– Nie wyraziłam się precyzyjnie. Sądziłam...

– A co z portem lotniczym Newark? Dlaczego jego też pani nie zamknęła?

Wspaniale. Znalazł się nauczyciel. Na jej ustach pojawił się cyniczny uśmiech, jednak mówiła spokojnie:

– Sądziłam, że...

– A obwodnica nowojorska? Tamtędy również mógł uciec przestępca. Autostrada do Jersey, ekspresówka przez Long Island, I-70, drogi wylotowe do St. Louis. Też trzeba było je zamknąć.

Przyjrzała mu się uważnie. Byli tego samego wzrostu, ale Peretti miał wyższe obcasy.

– Miałem telefony od szefa policji, władz miasta, z biura sekretarza generalnego ONZ, od organizatorów... – Skierował wzrok w stronę Javits Center. – Rozpieprzyliśmy im plan konferencji. Przemowy senatorów, ruch na West Side. Tory kolejowe biegną pięć metrów od miejsca pochówku ofiary. Ulica, którą pani zamknęła, znajduje się sześćdziesiąt metrów w bok i dziesięć metrów wyżej. Nawet huragan nie zatrzymałby ruchu akurat w tym miejscu.

– Myślałam...

Peretti się uśmiechnął. Sachs była piękną kobietą – zanim wstąpiła na akademię policyjną, pracowała jako modelka – i Peretti postanowił jej wybaczyć.

– Policjantko... Sachs – spojrzał na plakietkę przypiętą na jej piersi ściśniętej kamizelką kuloodporną – przeprowadzę krótki wykład. Miejsce zbrodni jest pojęciem względnym. Może byłoby dobrze, gdyby po każdym morderstwie odizolować miasto i przesłuchać trzy miliony mieszkańców, ale to niemożliwe. Nie mówię tego ironicznie, ale ku nauce.

– Dzisiaj jest mój ostatni dzień pracy w policji patrolowej – rzekła szorstko.

Skinął głową, uśmiechając się szeroko.

– Żeby za dużo nie napisać... Muszę to jednak umieścić w raporcie: To była pani decyzja, by zatrzymać pociąg i zamknąć ulice.

– Tak jest. Nie pomylił się pan – odparła szybko.

Wyjął drogie pióro i zapisał to w swoim notatniku.

Nie, proszę...

– Teraz proszę usunąć z ulicy kosze na śmieci i kierować ruchem ulicznym, dopóki nie rozładują się korki. Czy mnie pani słyszy?

Bez słowa podziękowania czy przeprosin poszła na ulicę Jedenastą i zaczęła powoli usuwać kosze na śmieci. Nie było kierowcy, który przejeżdżając obok niej, nie rzuciłby jakiegoś przekleństwa albo chociaż nie spojrzałby na nią z nienawiścią w oczach.

Jeszcze godzina.

Wytrzymam.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: