Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Konie. Pasja od pokoleń - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Luty 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,90

Konie. Pasja od pokoleń - ebook

W jakim wieku można nauczyć się jeździć konno?

Jak wybrać dobrego trenera?

Ile czasu potrzeba, by nauczyć się dobrze jeździć?

I czy warto?

Warto! Jazda konna buduje kondycję fizyczną, wpływa na zdrowy styl życia, kształtuje charakter, a nawet? zdolności przywódcze. To fitness, medytacja i terapia w jednym.

Ta książka jest również historią rodziny, którą od wielu lat wyróżnia miłość do koni i jeździectwa. W Gałkowie rośnie już czwarte pokolenie niewyobrażające sobie życia bez tej namiętności i wolności. Karolina Ferenstein-Kraśko szczerze opisuje rodzinne dziedzictwo – chwile chwały oraz cenę, jaką czasami trzeba za nie zapłacić.

Karolina Ferenstein-Kraśko zaczęła jeździć w wieku 5 lat. W swojej karierze sportowej triumfowała w ponad stu konkursach, jako pierwsza kobieta w historii polskiego jeździectwa zdobyła medal Pucharu Polski. Wieloletnia reprezentantka naszego kraju na arenie międzynarodowej m.in. na Mistrzostwach Świata w Zangershaide w Belgii. Trenerka jeździectwa, komentatorka sportowa, bizneswoman (prowadzi firmę eventową K&F Group) oraz właścicielka Stadniny Koni Ferenstein w Gałkowie. Żona dziennikarza Piotra Kraśki, matka Konstantego, Aleksandra oraz Laury.

Najszlachetniejsza dyscyplina sportu, rekreacja, pomysł na aktywne spędzanie czasu albo sposób na życie – jeździć konno można na wiele sposobów. Warto, żeby każdy choć raz spróbował, bo to także nauka empatii i współpracy z żywym stworzeniem, które – tak jak człowiek – może mieć lepsze i gorsze dni.

Jako mama młodej amazonki obserwuję, jak wspaniale ta pasja rozwija moje dziecko. Cieszę się, że na polskim rynku pojawiła się obszerna i napisana przystępnym językiem publikacja o jeździe konno, bo mnie samej brakowało takiej książki, gdy kiedyś pełna obaw po raz pierwszy prowadziłam moją córkę do stajni. Karolina Ferenstein-Kraśko zaraża dobrą energią, a książkę czyta się jednym tchem! – Martyna Wojciechowska

Jeździectwo to najpiękniejszy sport świata. Wie o tym każdy, kto kiedykolwiek siedział w siodle. Karolina od lat przyczynia się do propagowania tego sportu, zaraża swoją pasją i miłością do koni setki osób. Mam nadzieję, że dzięki tej cudownej książce dotrze do milionów jeszcze nieświadomych. Czytajcie i szybko do stajni! – Borys Szyc

Bogate kompendium wiedzy o jeździe konnej skierowane do młodych adeptów tego sportu i ich rodziców, którym towarzyszy niepokój o bezpieczeństwo dzieci. Osobiste doświadczenie wybitnej zawodniczki pozwala nie tylko klarownie opisać zasady jazdy konnej, ale także zrozumieć dlaczego tak wielu z nas poświęca tej pasji całe życie. – Marek Trela

Kategoria: Sport i zabawa
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8103-266-7
Rozmiar pliku: 7,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Karolina Ferenstein-Kraśko, Gałkowo Masters 2010, ogier Escudero VII Pre.

W dzie­sięć koni sta­nę­li­śmy nad brze­giem, wy­da­wa­ło się to zbyt pięk­ne, by było praw­dzi­we. Ko­nie ni­g­dy nie wi­dzia­ły przed sobą tak ogrom­nej, ni­czym nie­ogra­ni­czo­nej prze­strze­ni. Za naj­roz­le­glej­szą na­wet łąką za­wsze wi­dać drze­wa, płot czy domy. Tu była tyl­ko biel. Gdy wje­cha­li­śmy na lód, spod czter­dzie­stu ko­pyt wy­do­był się dźwięk, ja­kie­go ni­g­dy wcze­śniej nie sły­sza­ły ani na­sze ko­nie, ani my. Na po­cząt­ku by­li­śmy ostroż­ni. Już stęp był nie­zwy­kły. Po­tem kłus, a na ko­niec ga­lop.

Gdy­bym mia­ła po­wie­dzieć, co naj­traf­niej opi­su­je uczu­cie wol­no­ści – wska­za­ła­bym koń­ski ga­lop. Ni­g­dy to uczu­cie nie było tak sil­ne, jak wte­dy. Bez żad­nych prze­szkód w nie­koń­czą­cej się bie­li. Pod­ło­że było sprę­ży­ste, da­wa­ło wra­że­nie lek­kie­go uno­sze­nia się nad zie­mią. Bieg był swo­bod­ny i nie­wy­mu­szo­ny. Nie pro­wa­dzi­łam ko­nia, po pro­stu by­łam z nim. Wy­da­wał się wol­ny i szczę­śli­wy, tak samo jak ja. Ale ta­kich zim nie ma już od daw­na…

Wy­obraź­cie so­bie bez­kre­sną bia­łą prze­strzeń. Biel śnie­gu tak ide­al­ną, że mu­si­cie aż lek­ko przy­mknąć oczy. i tak gład­ką po ho­ry­zont, że wy­da­je się nie­rze­czy­wi­sta. Ma­jąc za­mknię­te oczy, jesz­cze le­piej usły­szy­cie prze­pięk­ny dźwięk – a nie każ­dej zimy dane jest go sły­szeć. Skrzy­pią­cy śnieg… Ale nie pod sto­pa­mi. Pod ko­py­ta­mi koni. Jest ta­kie miej­sce, gdzie może się to wy­da­rzyć – na Śniar­dwach, naj­więk­szym pol­skim je­zio­rze. Za­ma­rza każ­dej zimy, ale nie za­wsze tak moc­no, by umoż­li­wić do­świad­cze­nie tego, co dane nam było prze­żyć wte­dy, dwa­dzie­ścia lat temu. Przez kil­ka dni tem­pe­ra­tu­ra trzy­ma­ła się po­ni­żej mi­nus dwu­dzie­stu stop­ni Cel­sju­sza. Na je­zio­rze poza lo­dem była też spo­ra war­stwa śnie­gu, zmro­żo­ne­go na tyle, by się w nim nie za­pa­dać, ale i nie tak bar­dzo, by się po nim śli­zgać. Choć na Ma­zu­rach miesz­kam od lat, ni­g­dy wcze­śniej ani póź­niej nie prze­ży­łam ta­kie­go dnia.

Po­my­śl­cie te­raz o jed­nym z pierw­szych cie­plej­szych wio­sen­nych po­ran­ków. Gdy wo­kół nie­mal wszyst­ko jesz­cze śpi, a nad łąką i pa­stwi­ska­mi przy domu uno­si się mgła. Przy wjeź­dzie do lasu czu­je się jesz­cze tro­chę zi­mo­wy chłód. Wszyst­kie ścież­ki znam tu od lat, ale za każ­dym ra­zem i o każ­dej po­rze roku wy­glą­da­ją ina­czej. Po zi­mie nad­cho­dzi wio­sna, a gdy tyl­ko li­ście po­ja­wia­ją się na drze­wach, po raz ko­lej­ny nie mogę uwie­rzyć, jak tu jest pięk­nie. My­śla­łam, że nie ma nic wspa­nial­sze­go od sa­mot­nej wy­pra­wy kon­no do lasu, aż do pew­ne­go dnia, gdy po raz pierw­szy po­je­cha­łam ra­zem z sy­na­mi. Byli już na tyle duzi i tak do­brze jeź­dzi­li, że mo­głam ich za­brać, wie­dząc, że so­bie po­ra­dzą. By­łam w ich wie­ku, gdy po raz pierw­szy po­je­cha­łam kon­no ra­zem z moim oj­cem. Kil­ka­dzie­siąt lat wcze­śniej mój dzia­dek za­brał mo­je­go ojca na taką samą wy­pra­wę.

Nie znam ży­cia bez koni. By­łam tak mała, gdy po raz pierw­szy sie­dzia­łam na ko­niu, że nie mogę tego pa­mię­tać. Choć ja­kiś czas temu wła­ści­wie to zo­ba­czy­łam. Mój naj­star­szy syn Kon­stan­ty stał tuż koło mnie, gdy sio­dła­łam ko­nia przed tre­nin­giem. Pa­trzył, jak Pa­ra­doks po­chy­la gło­wę na wy­so­kość jego twa­rzy – ma­łe­go, ­dwu­let­nie­go chłop­ca. Nie mógł jesz­cze wie­dzieć, że jego pra­dziad­ko­wi ko­nie wie­le razy ra­to­wa­ły ży­cie, a on sam go­tów był je od­dać za nie. Na­gle mój oj­ciec sto­ją­cy obok za­py­tał ze zdzi­wie­niem:

– Ale wła­ści­wie dla­cze­go Ko­stek nie jeź­dzi jesz­cze kon­no?

– Tato, on ma dwa lata!

– No wła­śnie!

Do­kład­nie tyle lat miał mój oj­ciec, kie­dy dzia­dek Lu­dwik po raz pierw­szy po­sa­dził go w sio­dle. i tyle samo mia­łam ja, gdy zo­ba­czy­łam swo­je­go ojca wra­ca­ją­ce­go z ko­lej­nym pu­cha­rem z ja­kichś wiel­kich za­wo­dów. Mama twier­dzi, że nie by­wa­łam wy­jąt­ko­wo upar­ta, ale wte­dy nie mo­gła so­bie ze mną po­ra­dzić. Nie prze­sta­wa­łam roz­pa­czać, do­pó­ki ktoś nie po­sa­dził mnie na ko­niu taty. Był to uko­cha­ny, wspa­nia­ły koń, któ­ry do­pie­ro co star­to­wał w za­wo­dach. Wciąż aż ki­piał ener­gią. Pew­nie w in­nej ro­dzi­nie ni­g­dy by się to nie wy­da­rzy­ło, ale że w tej naj­pierw uczy­li­śmy się jeź­dzić kon­no, a po­tem cho­dzić, w koń­cu zna­la­złam się w sio­dle. Ktoś trzy­mał Ko­bry­nia, ktoś inny mnie. i w jed­nej chwi­li ten pe­łen tem­pe­ra­men­tu spor­to­wy koń stał się po­tul­ny. Za­wsze mnie to po­tem fa­scy­no­wa­ło, że ko­nie do­sko­na­le wy­czu­wa­ją, że sie­dzi na nich dziec­ko. Są wte­dy ostroż­ne i uważ­ne. Je­śli lu­dzie wo­kół nie zro­bią nic nie­roz­sąd­ne­go, one będą się bar­dzo sta­ra­ły, by tej ma­łej istot­ce na ich grzbie­cie nic się nie sta­ło.

Do­kład­nie tak samo jak mój oj­ciec, po­tem ja, a w koń­cu wszyst­kie moje dzie­ci zna­la­zły się w sio­dle. i żad­ne­go z nas nikt do tego nie zmu­szał. Może naj­bar­dziej zde­cy­do­wa­na w tym oka­za­ła się naj­młod­sza Lara – zo­sta­ła ama­zon­ką, nim skoń­czy­ła dwa lata. Na­wet nie wy­obra­ża­łam so­bie, że ta­kie ma­leń­stwo może tak bar­dzo tego chcieć. Pew­ne­go dnia, wi­dząc, jak jej bra­cia wsia­da­ją na swo­je ko­nie, a mój już był osio­dła­ny, sta­nę­ła przed staj­nią z ka­skiem w ręku, któ­ry gdzieś zna­la­zła, i z pła­czem pod­nio­sła ręce do góry. Nie by­ło­by to może aż tak wy­jąt­ko­we, gdy­by nie to, że Lara nie pła­cze wła­ści­wie ni­g­dy – jest naj­bar­dziej po­god­ną isto­tą, jaką znam. Uspo­ko­iła się do­pie­ro wte­dy, gdy ­zna­leź­li­śmy naj­mniej­sze­go ku­cy­ka i ona cho­ciaż na chwi­lę mo­gła na nim usiąść. Wte­dy jej szczę­ście nie mia­ło gra­nic. Od tej pory co rano bu­dzi nas, stu­ka­jąc swo­im ka­skiem o pod­ło­gę, li­cząc na to, że znaj­dzie się ktoś, kto jesz­cze przed śnia­da­niem za­pro­wa­dzi ją cho­ciaż na chwi­lę do koni.

Karolina Ferenstein-Kraśko, Ca­va­lia­da 2016, klacz Anta-Mo­ni­ka.

Ko­niom za­wdzię­czam nie tyl­ko to, jak żyję, ale pew­nie i to, że w ogó­le żyję. Dzia­dek Lu­dwik Fe­ren­ste­in był bo­ha­te­rem dwóch wo­jen świa­to­wych i pol­sko-bol­sze­wic­kiej w 1920 roku. Miał pięt­na­ście lat, gdy po raz pierw­szy z sza­blą w ręku wraz ze swo­im od­dzia­łem brał udział w wal­ce. Nikt nie zro­zu­mie mi­ło­ści uła­nów do swo­ich wierz­chow­ców, je­śli nie bę­dzie pa­mię­tał, że to od koń­skiej wy­trwa­ło­ści, szyb­ko­ści, a czę­sto i od­wa­gi po pro­stu za­le­ża­ło ich ży­cie. W swo­ich pa­mięt­ni­kach z wy­pra­wy pod Ki­jów i z po­wro­tem dzia­dek wie­le razy opi­sy­wał, że bra­ko­wa­ło im je­dze­nia. Ale ja­koś ni­g­dy nie bra­ko­wa­ło im szam­pa­na. Każ­de­go wie­czo­ra pierw­szy to­ast pili za zdro­wie ofi­ce­rów, a dru­gi za zdro­wie koni. 20 lat póź­niej, już w cza­sie kam­pa­nii wrze­śnio­wej, bę­dąc w bry­ga­dzie puł­kow­ni­ka Macz­ka, prze­dzie­ra­jąc się przez Łań­cut, dzia­dek mu­siał za­re­kwi­ro­wać dla szta­bu sa­mo­chód, któ­ry zna­lazł w pa­ła­co­wym ga­ra­żu. Zgod­nie z pra­wem wo­jen­nym woj­sko mia­ło pra­wo tak zro­bić. Je­dy­nym sa­mo­cho­dem był aku­rat rolls-roy­ce. Dzia­dek Lu­dwik za­brał sa­mo­chód, a zo­sta­wił ko­nia. Przez wie­le mie­się­cy miał wy­rzu­ty su­mie­nia. Ale roz­kaz to roz­kaz.

Moje dzie­ci nie po­zna­ły już swo­je­go pra­dziad­ka, ale nie­raz zda­rza im się w ga­lo­pie za­wo­łać „je­stem rot­mistrz Fe­ren­ste­in i będę ata­ko­wał”. Je­śli dzia­dek pa­trzy na nich z góry, to musi mu się to po­do­bać. Pa­mię­tam też wzru­sze­nie ojca, gdy jako pierw­sza ko­bie­ta sta­nę­łam na po­dium Pu­cha­ru Pol­ski w je­dy­nym prze­cież spo­rcie, w któ­rym ko­bie­ty ry­wa­li­zu­ją ra­zem z męż­czy­zna­mi. Tak, ro­dzi­na jest naj­waż­niej­sza, ale w na­szej ko­nie są po pro­stu jej czę­ścią. Ko­lej­ne na­ro­dzi­ny w na­szej stad­ni­nie za­wsze ją po­więk­sza­ją, a ko­nie, któ­rych już nie ma, wciąż są w na­szej pa­mię­ci. Wiem, że jest wie­le wspa­nia­łych dys­cy­plin ­spor­to­wych, ale dla mnie ta jest jed­nak naj­bar­dziej wy­jąt­ko­wa. W re­la­cji z koń­mi wspa­nia­ła jest nie tyl­ko chwi­la, gdy na nich ga­lo­pu­je­my albo po­ko­nu­je­my prze­szko­dy. Więk­szość na­szych koni pa­mię­tam od mo­men­tu, gdy przy­szły na świat. Pa­mię­tam, jak sta­wia­ły pierw­sze nie­po­rad­ne kro­ki, ich nie­pro­por­cjo­nal­nie dłu­gie nogi, i jak bie­ga­ły za swo­imi mat­ka­mi po pa­stwi­sku. Ra­zem wy­my­śla­my im imio­na i za­sta­na­wia­my się, ja­kie będą, gdy do­ro­sną. Nie­mal za­wsze są pięk­niej­sze, niż to so­bie wcze­śniej wy­obra­ża­li­śmy.

Karolina Ferenstein-Kraśko z dziećmi, CSIO Sopot 2016.

Je­stem im też wdzięcz­na za to, co jest w oczach mo­ich dzie­ci, gdy na nie pa­trzą. Za to, że uczą je od­po­wie­dzial­no­ści, roz­sąd­ku, sza­cun­ku i od­wa­gi. Że dają im po­czu­cie wol­no­ści. Na­wet nie­wiel­ki koń jest wie­lo­krot­nie sil­niej­szy od do­ro­słe­go czło­wie­ka, a co do­pie­ro od dziec­ka. Siłą na ko­niu ni­cze­go się nie osią­gnie. Dziec­ko ro­zu­mie to le­piej niż do­ro­sły i może dla­te­go szyb­ciej bę­dzie ro­bić po­stę­py. Każ­de­go ko­nia mu­sisz zro­zu­mieć, na­uczyć się go, wie­dzieć, jaki ma na­strój da­ne­go dnia, co go może wy­stra­szyć, co lubi, i prze­ko­nać go by­ście zro­bi­li ra­zem to, co za­pla­no­wa­łaś. Ale wła­śnie prze­ko­nać, a nie zmu­sić. Gdy za­czy­nasz jeź­dzić kon­no, upły­wa spo­ro cza­su, za­nim bę­dziesz go­to­wy mu za­ufać. Ale na­praw­dę do­brze bę­dziesz jeź­dzić wte­dy, gdy zro­zu­miesz, że naj­waż­niej­sze jest to, by koń ufał to­bie. A je­śli obo­je so­bie ufa­cie, to jest to po­czą­tek naj­bar­dziej nie­zwy­kłej re­la­cji, jaką tyl­ko moż­na so­bie wy­obra­zić. i wte­dy moż­li­we jest wszyst­ko – dla mo­je­go dziad­ka to było zwy­cię­stwo albo po pro­stu uj­ście z ży­ciem w ko­lej­nej bi­twie, dla mo­je­go ojca ko­lej­ne wy­gra­ne w mi­strzo­stwach Eu­ro­py i Pol­ski, dla mnie mi­strzo­stwa i za­wo­dy, w któ­rych star­to­wa­łam, od kie­dy skoń­czy­łam sześć lat. Ale też każ­da chwi­la, któ­rą spę­dzam w sio­dle, idąc przez staj­nię, pa­trząc, czy wszyst­ko do­brze z koń­mi, albo nie mo­gąc ode­rwać oczu od tego, jak ga­lo­pu­ją na pa­stwi­sku.

Je­śli chciał­byś wie­dzieć, jak wspa­nia­łym przy­ja­cie­lem może być koń, jak za­cząć tę przy­jaźń i jak pięk­na może być ta re­la­cja dla two­ich dzie­ci – ta książ­ka jest dla cie­bie.DLACZEGO WARTO JEŹDZIĆ KONNO?

Wielki Bieg Świętego Huberta w Stadninie Koni Ferensteinów. W roli „lisa” Monika Pasik na wałachu Night Chief xx.

Co jest wyjątkowego w jeździe konnej? Jakie zalety ma ten rodzaj aktywności?

Jazda konna kształtuje charakter

Jeź­dziec­two to znacz­nie wię­cej niż sport. Jest to przede wszyst­kim współ­pra­ca i zro­zu­mie­nie dru­giej ży­wej isto­ty. To bez­cen­ne do­świad­cze­nie dla du­cha i cia­ła. Upra­wia­nie jaz­dy kon­nej wpły­wa na styl ży­cia. Do­da­je od­wa­gi, roz­wi­ja po­zy­tyw­ny spo­sób my­śle­nia i dzia­ła­nia, a na­wet zmie­nia re­la­cje w ro­dzi­nie. Kon­takt z tymi zwie­rzę­ta­mi przy­nie­sie ko­rzyść każ­de­mu. Wie­lo­krot­nie wi­dzia­łam, jak kon­takt z koń­mi po­ma­ga w roz­wo­ju cha­rak­te­ru i emo­cjo­nal­no­ści na­wet bar­dzo ma­łych dzie­ci, nie mó­wiąc o na­sto­lat­kach. W XXI wie­ku to bez­cen­ny po­mysł na choć część ży­cia, któ­ra nie bę­dzie zdo­mi­no­wa­na przez kom­pu­te­ry, smart­fo­ny i in­ter­net. W staj­ni, w hali czy na par­ku­rze nie tyl­ko mają za­pew­nio­ny ruch i prze­by­wa­ją na świe­żym po­wie­trzu, ale mu­szą wejść w kon­takt z in­ny­mi ludź­mi, zwie­rzę­ta­mi i o wie­le le­piej po­znać sa­mych sie­bie. Spraw­dza­ją się nie w grach na ­kom­pu­te­rze, ale w praw­dzi­wym świe­cie. Bo jaz­da kon­na to nie tyl­ko wy­si­łek fi­zycz­ny i tech­ni­ka, ale przede wszyst­kim sil­na in­te­rak­cja z na­tu­rą. W kon­tak­cie z koń­mi przy­swa­ja­my so­bie jej pra­wa, uczy­my się żyć z nią w zgo­dzie.

Oczy­wi­ście, że każ­dy klub jeź­dziec­ki ma swo­je za­sa­dy, ale za­wsze uwa­żam, że przy­naj­mniej w sto­sun­ku do naj­młod­szych jeźdź­ców od sa­me­go po­cząt­ku po­win­no się ich uczyć nie tyl­ko jaz­dy kon­no, ale też opie­ki nad ko­niem. Bar­dzo ła­two jest do­pro­wa­dzić do sy­tu­acji, kie­dy dzie­ci nie do koń­ca wi­dzą róż­ni­cę mię­dzy ko­niem a ro­we­rem. Kie­dy przy­cho­dzą na jaz­dę, przed staj­nią cze­ka na nich już wy­czysz­czo­ny i osio­dła­ny koń, na któ­re­go wy­star­czy wsiąść. Po jeź­dzie sta­jen­ny od­bie­rze go od ma­łe­go jeźdź­ca i zro­bi wo­kół nie­go wszyst­ko to, co po­win­no się zro­bić, za­nim koń wró­ci do swo­je­go bok­su. Kie­dy mój mąż za­czął star­to­wać w tria­th­lo­nach, na­wet swój ro­wer za­czął trak­to­wać z więk­szą czu­ło­ścią, a żywe stwo­rze­nie za­słu­gu­je na pew­no na o wie­le wię­cej. Naj­droż­szą ra­kie­tę te­ni­so­wą po skoń­czo­nym me­czu moż­na po pro­stu odło­żyć do szaf­ki, ro­wer od­sta­wić, a nar­ty po­sta­wić w ką­cie ga­ra­żu. Han­tle czy sztan­ga będą wy­ma­ga­ły jesz­cze mniej tro­ski. Klat­ka tre­nin­go­wa do cross­fi­tu nie po­trze­bu­je na­szej uwa­gi i cza­su. Koń tak, ale z cza­sem oka­że się, że dla nas to jest tak samo waż­ne do­świad­cze­nie.

Wszyst­ko po­win­no być oczy­wi­ście do­sto­so­wa­ne do wie­dzy, umie­jęt­no­ści i wie­ku ma­łe­go ucznia, ale waż­ne, by od sa­me­go po­cząt­ku nie­do­świad­czo­ny jeź­dziec miał świa­do­mość wszyst­kie­go, co ko­niecz­ne, by koń był oto­czo­ny opie­ką, za­dba­ny i go­to­wy do jaz­dy. Z do­świad­cze­nia wiem, że dla zde­cy­do­wa­nej więk­szo­ści dzie­ci na­ucze­nie tego, jak ro­bić to bez­piecz­nie – czysz­cze­nie ko­nia czy za­pla­ta­nie jego grzy­wy, są tak samo waż­ne i fa­scy­nu­ją­ce, jak sama jaz­da. Fakt, że o wie­le więk­sze i sil­niej­sze od nich stwo­rze­nie cier­pli­wie cze­ka, aż jego mały opie­kun zaj­mie się nim z tro­ską, jest nie­zwy­kłym do­świad­cze­niem tak na­praw­dę dla oboj­ga. Obo­je na­bie­ra­ją wte­dy do sie­bie za­ufa­nia i za­czy­na­ją się o wie­le bar­dziej przy­wią­zy­wać, niż gdy­by spę­dzi­li ze sobą go­dzi­nę tre­nin­gu. Oczy­wi­ście do­sko­na­le ro­zu­miem, że w co­dzien­nej go­ni­twie rzad­ko mo­że­my mieć na to czas i do­ce­nia­my ob­słu­gę staj­ni, któ­ra nam we wszyst­kim po­mo­że, albo wręcz za nas zro­bi, ale na let­nich obo­zach w Gał­ko­wie na­uka opie­ki nad koń­mi i ich co­dzien­na pie­lę­gna­cja są ab­so­lut­nie obo­wiąz­ko­wą czę­ścią szko­le­nia.

Pew­nie w każ­dym klu­bie spor­to­wym jego człon­ko­wie i wy­cho­wan­ko­wie na­wią­zu­ją wspa­nia­łe przy­jaź­nie, ale ma­jąc do­świad­cze­nia w upra­wia­niu in­nych spor­tów, je­stem co­raz bar­dziej prze­ko­na­na, że i pod tym wzglę­dem jeź­dziec­two jest wy­jąt­ko­we. Nie mam wąt­pli­wo­ści, że pił­ka­rze mogą przez lata wspo­mi­nać wy­gra­ne i prze­gra­ne me­cze, a ko­la­rze swo­je naj­wspa­nial­sze wy­ści­gi, ale prze­cież ci pierw­si nie będą go­dzi­na­mi roz­pra­wiać o sa­mej pił­ce, któ­rą gra­li, a ci dru­dzy o prze­rzut­ce w ro­we­rze sprzed dzie­się­ciu lat. Tym­cza­sem jeźdź­cy poza wspo­mi­na­niem prze­bie­gu sa­mych kon­kur­sów i ry­wa­li­za­cji po­mię­dzy sobą – mogą go­dzi­na­mi opo­wia­dać albo kłó­cić się o za­le­ty swo­ich koni, na ja­kich star­to­wa­li na­wet przed laty. Koń ma cha­rak­ter bez po­rów­na­nia bar­dziej zło­żo­ny niż za­zwy­czaj o wie­le le­piej zna­ne psy. Każ­de­go dnia może być w tro­chę in­nym na­stro­ju, a to spra­wia, że w cza­sie trzy­dnio­wych za­wo­dów – co­dzien­nie bę­dzie­my two­rzy­li z nim tro­chę inną parę. Pił­ka na mun­dia­lu w cza­sie każ­de­go me­czu bę­dzie taka sama, a Ro­ger Fe­de­rer w fi­na­le Wim­ble­do­nu bę­dzie miał w tor­bie trzy ta­kie same ra­kie­ty i ge­ne­ral­nie bę­dzie mu obo­jęt­ne, któ­rą z nich jako pierw­szą wy­cią­gnie do gry. Tym­cza­sem nasz koń każ­de­go dnia może być te­ma­tem na tro­chę inną opo­wieść.

Jeź­dziec­two uczy mło­dych lu­dzi har­tu du­cha, cier­pli­wo­ści, rów­no­wagi we­wnętrz­nej, kon­se­kwen­cji, sys­te­ma­tycz­no­ści, ­obo­wiąz­ko­wo­ści, za­sad part­ner­stwa, pa­no­wa­nia nad sil­ny­mi emo­cja­mi, ­odpo­wie­dzial­no­ści za sie­bie i in­nych. Wszyst­kie te ce­chy uła­twia­ją po­tem funk­cjo­no­wa­nie w śro­do­wi­sku ró­wie­śni­ków, w domu i w szko­le. A kie­dyś, w do­ro­słym ży­ciu, oka­żą się bez­cen­ne.

Nie­wie­le jest spor­tów, któ­re dają ta­kie moż­li­wo­ści. Sport czę­sto ma za za­da­nie po pro­stu uwol­nić ener­gię, gniew czy wręcz agre­sję. Wie­le dys­cy­plin ba­zu­je na tym, że w coś ude­rza­my, ko­pie­my albo si­łu­je­my się z prze­ciw­ni­kiem. W jeź­dziec­twie mu­si­my na­uczyć się okieł­znać tego ro­dza­ju od­ru­chy. I to bar­dziej niż w przy­pad­ku ja­kiej­kol­wiek in­nej dys­cy­pli­ny. Naj­lep­si te­ni­si­ści po­tra­fią rzu­cić w zło­ści ra­kie­tą, wście­kać się, mio­tać po kor­cie, krzy­czeć i wy­kłó­cać z sę­dzią. Oczy­wi­ście nie jest to za­cho­wa­nie mile wi­dzia­ne, ale jed­nak się zda­rza. Na za­wo­dach jeź­dziec­kich by­ło­by ab­so­lut­nie nie­do­pusz­czal­ne i po pro­stu za­ka­za­ne jako okru­cień­stwo wo­bec zwie­rzę­cia. A do tego nic by nie dało, a je­dy­nie przy­nio­sło od­wrot­ny sku­tek. Koń to nie sprzęt, na któ­rym moż­na się wy­żyć, ale czu­ją­ca isto­ta. Na bru­tal­ne trak­to­wa­nie re­agu­je stra­chem i nie­po­słu­szeń­stwem, a to może się skoń­czyć zu­peł­ną utra­tą kon­tro­li nad nim i po­waż­nym wy­pad­kiem. Mu­si­my więc w każ­dych oko­licz­no­ściach, na­wet moc­no zde­ner­wo­wa­ni, pa­no­wać nad swo­imi re­ak­cja­mi. Po to, aby nie na­ra­zić zwie­rzę­cia, sie­bie, a tak­że in­nych na nie­bez­pie­czeń­stwo. Jeź­dziec­two więc w na­tu­ral­ny spo­sób uczy wcho­dze­nia w głąb sie­bie i ro­zu­mie­nia wła­snych emo­cji po to, aby wy­pra­co­wać na­wyk sa­mo­kon­tro­li i umiar­ko­wa­nia, jak rów­nież pew­nych tech­nik przy­wódz­twa. Trze­ba je opa­no­wać, po­nie­waż siłą z tym wiel­kim zwie­rzę­ciem nie je­ste­śmy w sta­nie nic zro­bić. W do­ro­słym ży­ciu też po­kaz siły zwy­kle nie daje do­brych efek­tów. A tu­taj uczy­my się part­ner­stwa, któ­re po­zwa­la dojść do celu.

Aleksander Kraśko na ogierze Topaz (Efekt x Decoration).

Na let­nich obo­zach jeź­dziec­kich w na­szej stad­ni­nie od lat już ob­ser­wu­ję set­ki mło­dych, cza­sem na­wet bar­dzo ma­łych jeźdź­ców. Je­stem pod ogrom­nym wra­że­niem ich pa­sji i za­an­ga­żo­wa­nia, z ja­ki­mi przy­jeż­dża­ją do Gał­ko­wa, ale wspa­nia­le jest pa­trzeć, jak się zmie­nia­ją w cza­sie ko­lej­nych dni tre­nin­gów, wy­jaz­dów w te­ren do prze­pięk­nej Pusz­czy Pi­skiej, pła­wie­nia koni w Kru­ty­ni i opie­ki nad nimi. Wie­le go­dzin po­tra­fią spę­dzić, po­ma­ga­jąc so­bie na­wza­jem w czysz­cze­niu już od daw­na ide­al­nie czy­stych ru­ma­ków. Ale po pro­stu każ­dą wol­ną chwi­lę chcą spę­dzać ze swo­imi pod­opiecz­ny­mi, a to spra­wia, że sie­dząc po­tem w sio­dle, są w sta­nie zbu­do­wać z nimi zu­peł­nie inną, o wie­le głęb­szą re­la­cję. Sta­ją się co­raz bar­dziej od­po­wie­dzial­ny­mi i pew­ny­mi sie­bie mło­dy­mi ludź­mi.

Jazda konna wszechstronnie buduje kondycję fizyczną

Sport jeź­dziec­ki to jed­na z naj­lep­szych ak­tyw­no­ści słu­żą­cych po­pra­wie kon­dy­cji fi­zycz­nej. Uła­twia pra­wi­dło­wy roz­wój ukła­du kost­no-mię­śnio­we­go u dzie­ci i mło­dzie­ży, zwięk­sza zdol­no­ści mo­to­rycz­ne i ko­or­dy­na­cję ru­cho­wą, po­ma­ga zni­we­lo­wać wady po­sta­wy, na przy­kład skłon­ność do gar­bie­nia się. Po­lep­sza kon­cen­tra­cję, uczy głę­bo­kie­go od­dy­cha­nia i ła­go­dzi nad­mier­ne na­pię­cie mię­śnio­we spo­wo­do­wa­ne dłu­gim sie­dze­niem w ław­ce szkol­nej czy przy biur­ku w pra­cy, roz­ła­do­wu­je co­dzien­ne stre­sy. Ma nie­oce­nio­ny, po­zy­tyw­ny wpływ na układ krą­że­nia. Sa­tys­fak­cja i spo­kój du­cha jeźdź­ca idą w pa­rze z do­tle­nie­niem, wzmoc­nie­niem siły mię­śni, zwięk­sze­niem ener­gii wi­tal­nej i pra­wi­dło­wą po­sta­wą.

Jaz­da kon­na, któ­ra dla ob­ser­wa­to­ra może wy­glą­dać jak bier­ne sie­dze­nie w sio­dle, w rze­czy­wi­sto­ści wy­ma­ga in­ten­syw­ne­go za­an­ga­żo­wa­nia mię­śni ud i ły­dek, a tak­że mię­śni brzu­cha, ra­mion, przy­krę­go­słu­po­wych i wie­lu in­nych. To je­den z tych spor­tów, któ­re wszech­stron­nie i har­mo­nij­nie roz­wi­ja­ją całą syl­wet­kę. W po­rów­na­niu z wie­lo­ma in­ny­mi za­ję­cia­mi, ma rów­nież tę za­le­tę, że sy­me­trycz­nie roz­wi­ja obie po­ło­wy cia­ła. W ran­kin­gach naj­bar­dziej ko­rzyst­nych ak­tyw­no­ści dla or­ga­ni­zmu ludz­kie­go jaz­da kon­na zaj­mu­je trze­cie miej­sce, tuż po spa­ce­rach i pły­wa­niu.

Jazda konna sprzyja zdrowemu stylowi życia

Jak prze­ko­nać dziec­ko, żeby wy­bra­ło owoc za­miast ba­to­ni­ka? Jeź­dziec­two to rów­nież kwe­stia zdro­we­go sty­lu ży­cia, co daje ro­dzi­com prze­ko­nu­ją­cy ar­gu­ment prze­ma­wia­ją­cy za pra­wi­dło­wym od­ży­wia­niem. „Nie piję sztucz­nych, sło­dzo­nych, ga­zo­wa­nych na­po­jów i nie jem śmie­cio­we­go je­dze­nia dla­te­go, że upra­wiam sport”, brzmi zu­peł­nie ina­czej, niż „dla­te­go że mama mi nie po­zwa­la”, praw­da? Niby fi­gu­ra na ko­niu nie jest naj­waż­niej­sza, bo to zwie­rzę duże i sil­ne, ale jed­nak ma zna­cze­nie. Zwy­kle jeźdź­cy, któ­rzy upra­wia­ją ten sport re­gu­lar­nie, są szczu­pli lub ta­ki­mi się sta­ją.

Ruch na świe­żym po­wie­trzu, do­tle­nie­nie, zwięk­szo­ne dzię­ki ak­tyw­no­ści za­po­trze­bo­wa­nie na biał­ko, wi­ta­mi­ny i mi­ne­ra­ły zwy­kle bu­dzą też na­tu­ral­ny ape­tyt na war­to­ścio­we po­sił­ki.

A dzie­ciom za­ko­cha­nym w ko­niach ła­twiej tra­fia­ją do prze­ko­na­nia za­sa­dy zdro­we­go ży­wie­nia, któ­re na­wią­zu­ją do zwy­cza­jów ich ulu­bień­ców. Ko­nie na śnia­da­nie je­dzą owies, więc lu­dzie też mogą jeść owsian­kę za­miast na przy­kład ham­bur­ge­ra. A czy twój ku­cyk pije wodę ga­zo­wa­ną czy nie­ga­zo­wa­ną? Oczy­wi­ście, że nie­ga­zo­wa­ną. Nie lu­bisz zie­lo­ne­go? A ko­nik traw­kę zie­lo­ną bar­dzo lubi i bie­ga o wie­le szyb­ciej niż Usa­in Bolt. Ta­kim dzie­ciom o wie­le sku­tecz­niej się tłu­ma­czy, żeby zdro­wo się od­ży­wia­ły. Prze­by­wa­jąc wśród in­nych mło­dych spor­tow­ców, uczą się do­brych na­wy­ków przez na­śla­do­wa­nie. A to jest ka­pi­tał na całe ży­cie.

Jazda konna leczy duszę i ciało

Ko­nie mają dzia­ła­nie te­ra­peu­tycz­ne, któ­re wy­ko­rzy­stu­je się w re­ha­bi­li­ta­cji osób z nie­peł­no­spraw­no­ścią (hi­po­te­ra­pia) i pro­ble­ma­mi emo­cjo­nal­ny­mi.

Do­bro­czyn­ne dla zdro­wia skut­ki kon­tak­tu z tymi zwie­rzę­ta­mi zna­no już w sta­ro­żyt­no­ści. Jako me­to­da le­cze­nia ta for­ma re­ha­bi­li­ta­cji psy­cho­ru­cho­wej z udzia­łem wierz­chow­ców po­ja­wi­ła się w no­wo­cze­snej me­dy­cy­nie w la­tach pięć­dzie­sią­tych i sześć­dzie­sią­tych XX wie­ku. Ba­da­nia wska­zu­ją, że jest ona jed­ną z naj­sku­tecz­niej­szych me­tod te­ra­pii osób nie­peł­no­spraw­nych. Jaz­dę kon­ną wy­ko­rzy­stu­je się z po­wo­dze­niem zwłasz­cza w neu­ro­lo­gii, or­to­pe­dii i psy­chia­trii. Uzu­peł­nia ona inne for­my le­cze­nia, uspraw­nia­jąc pa­cjen­ta ru­cho­wo, sen­so­rycz­nie, psy­chicz­nie i spo­łecz­nie. Co waż­ne, hi­po­te­ra­pia sta­no­wi je­den z ele­men­tów re­ha­bi­li­ta­cji lecz­ni­czej i jako taka musi być pro­wa­dzo­na przez spe­cja­li­stę, na zle­ce­nie i pod kon­tro­lą le­ka­rza.

Jeź­dziec­two w for­mie hi­po­te­ra­pii po­le­ca­ne jest dzie­ciom i mło­dzie­ży, ale tak­że do­ro­słym oso­bom, któ­re zma­ga­ją się z nie­peł­no­spraw­no­ścią, w tym z nie­do­wła­dem dol­nej po­ło­wy cia­ła. Ci, któ­rzy na co dzień ko­rzy­sta­ją z wóz­ka in­wa­lidz­kie­go, mogą dzię­ki te­ra­peu­tycz­nej jeź­dzie kon­nej do­świad­czyć więk­szej sa­mo­dziel­no­ści, od­czuć na­miast­kę cho­dze­nia o wła­snych si­łach. Jest to moż­li­we dla­te­go, że ruch wierz­chow­ca po­wo­du­je prze­miesz­cza­nie się bio­der i mied­ni­cy jeźdź­ca w taki sam spo­sób, w jaki po­ru­sza się cia­ło idą­ce­go czło­wie­ka.

Prze­ka­zy­wa­nie wzor­ca cho­du jest tym naj­bar­dziej uni­ka­to­wym ce­lem hi­po­te­ra­pii. Dla­te­go sto­su­je się ją czę­sto u dzie­ci, któ­re cho­dzą wpraw­dzie sa­mo­dziel­nie, ale nie­pra­wi­dło­wo, albo uczą się cho­dzić czy też nie­sta­bil­nie sie­dzą.

Osob­ne za­gad­nie­nie to kon­takt z koń­mi jako po­moc w te­ra­pii dzie­ci au­ty­stycz­nych. Ist­nie­je po­mię­dzy nimi a tymi zwie­rzę­ta­mi pew­ne po­do­bień­stwo w po­strze­ga­niu świa­ta, re­ago­wa­niu i spo­so­bie po­ro­zu­mie­wa­nia się.

Nie mniej istot­ny jest udział koni w te­ra­pii osób, któ­re po­trze­bu­ją po­mo­cy przede wszyst­kim w sfe­rze psy­chicz­nej i emo­cjo­nal­nej. Do­ty­czy to szcze­gól­nie róż­ne­go ro­dza­ju uza­leż­nień oraz za­bu­rzeń emo­cjo­nal­nych. Jaz­dę kon­ną i opie­kę nad miesz­kań­ca­mi staj­ni wpro­wa­dzo­no mię­dzy in­ny­mi do pla­nu za­jęć pen­sjo­na­riu­szy ośrod­ków Mo­nar-Mar­kot, któ­rzy zma­ga­ją się ze swo­imi uza­leż­nie­nia­mi. Efek­tem jest zwięk­sze­nie po­czu­cia wła­snej war­to­ści, zmniej­sze­nie za­bu­rzeń emo­cjo­nal­nych, umie­jęt­ność roz­luź­nie­nia się, wy­ro­bie­nie na­wy­ku od­po­wie­dzial­nych za­cho­wań czy wresz­cie roz­wi­ja­nie po­zy­tyw­nych kon­tak­tów spo­łecz­nych.

Nie trze­ba być jed­nak oso­bą nie­peł­no­spraw­ną czy po­trze­bu­ją­cą psy­cho­te­ra­pii, aby od­czuć lecz­ni­cze dzia­ła­nie koni. Te zwie­rzę­ta mają ogrom­ny wpływ na na­sze zdro­wie fi­zycz­ne i psy­chicz­ne. Wy­zwa­la­ją emo­cje, od stra­chu po mi­łość. Uczą wraż­li­wo­ści i opie­kuń­czo­ści, ale tak­że sta­now­czo­ści i po­dej­mo­wa­nia szyb­kich de­cy­zji. Mo­ty­wu­ją do dzia­ła­nia, uczą po­ko­ny­wać sła­bo­ści i skła­nia­ją do zma­ga­nia się z prze­ciw­no­ścia­mi losu. Wie­le osób upra­wia­ją­cych jaz­dę kon­ną w chwi­li za­ła­ma­nia pró­bu­je ła­go­dzić cier­pie­nie, wy­bie­ra­jąc się do staj­ni. To po­ma­ga. Im bar­dziej od­czu­wasz przy­jem­ność z tego, co ro­bisz, tym czę­ściej po­wra­ca ra­dość ży­cia. Mi­łość do zwie­rzę­cia po­tra­fi zdzia­łać cuda.

Koń nauczy cię lepiej zarządzać firmą. Warsztaty przywództwa

Ze­tknię­cie się ze świa­tem koni to rów­nież na­uka part­ner­stwa. Tu pa­nu­je re­gu­ła do­sto­so­wa­nia się. Dla­te­go na­ucze­nie się jaz­dy kon­nej przez do­ro­słe­go jest zwy­kle trud­niej­sze niż w przy­pad­ku dziec­ka, cho­ciaż moż­li­we. Do­ro­śli już na­uczy­li się pa­no­wać nad swo­im ży­ciem. Na­rzu­ca­ją ja­kieś re­gu­ły, za­sa­dy i trud­no się im do­sto­so­wy­wać do in­nych.

Wi­dzę czę­sto, jak róż­ni na­wy­kli do „kie­ro­wa­nia za­so­ba­mi ludz­ki­mi” pre­ze­si czy dy­rek­to­rzy z tru­dem wdra­ża­ją się w na­ukę jaz­dy kon­nej, w ko­mu­ni­ko­wa­nie się z tym zwie­rzę­ciem tak, aby wy­ko­ny­wa­ło po­le­ce­nia. Nie ro­zu­mie­ją bo­wiem, że nie moż­na ka­zać ko­nio­wi wy­ko­nać po­le­ce­nia czy zmu­sić go do cze­goś krzy­kiem albo groź­bą. Trze­ba z nim zbu­do­wać re­la­cję part­ner­ską.

Wierz­cho­wiec to rów­no­praw­ny czło­nek na­sze­go te­amu ma­ją­cy wła­sne zda­nie tak samo jak my. Ni­cze­go nie da się zro­bić z nim na siłę. To cie­ka­we do­świad­cze­nie w tre­no­wa­niu osób za­rzą­dza­ją­cych fir­ma­mi.

Ist­nie­ją warsz­ta­ty pra­cy nad sobą i re­la­cja­mi z oto­cze­niem, gdzie do szko­le­nia uczest­ni­ków w aser­tyw­no­ści oraz sto­so­wa­niu tech­nik tzw. mięk­kie­go przy­wódz­twa wy­ko­rzy­stu­je się kon­takt z koń­mi. Ja sta­ram się zna­leźć dro­gę do każ­de­go ze swo­ich uczniów. Je­den bę­dzie chciał dojść do wy­so­kie­go po­zio­mu spor­to­we­go, inny po­ko­nać swój lęk, a ktoś spę­dzić czas w prze­pięk­nym miej­scu. Nie moż­na tej sa­mej me­to­dy sto­so­wać wo­bec każ­de­go jeźdź­ca. To bar­dzo in­dy­wi­du­al­ny sport i nie­po­wta­rzal­na re­la­cja tre­ne­ra, ucznia i wierz­chow­ca.

Jazda konna a inne pasje – pozytywne oddziaływanie w obie strony

Ryt­mi­ka, ta­niec, gim­na­sty­ka, joga czy bie­ga­nie to tyl­ko nie­któ­re za­ję­cia po­le­ca­ne jako do­peł­nie­nie jeź­dziec­twa. Rytm i har­mo­nia to pod­sta­wa w tym spo­rcie, a ogól­na spraw­ność fi­zycz­na, rów­no­wa­ga i ko­or­dy­na­cja ru­cho­wa uła­twia­ją na­ukę jaz­dy kon­nej. Wszyst­ko to pro­wa­dzi do uzy­ska­nia pra­wi­dło­we­go i sta­bil­ne­go do­sia­du, czy­li spo­so­bu uło­że­nia cia­ła na ko­niu.

Lek­cje w sio­dle będą da­wa­ły wię­cej przy­jem­no­ści i przy­nio­są lep­szy re­zul­tat, je­że­li po­tra­fisz za­pa­no­wać nad swo­im cia­łem. Jaz­da kon­na to do­sko­na­ły spo­sób na ćwi­cze­nie ko­or­dy­na­cji. Ce­lem jest osiąg­nię­cie do­sia­du nie­za­leż­ne­go, co ozna­cza, że np. w tym sa­mym mo­men­cie, kie­dy łyd­ki dzia­ła­ją ak­ty­wi­zu­ją­co, ręka jeźdź­ca po­zo­sta­je sta­bil­na. Nie­sko­or­dy­no­wa­ne ge­sty mogą de­ner­wo­wać i nie­po­ko­ić ko­nia.

Przy ca­łej mo­jej mi­ło­ści do jeź­dziec­twa nie prze­ko­ny­wa­ła­bym ni­ko­go, by swo­je dzie­ci wy­sy­łał tyl­ko na lek­cję jaz­dy kon­nej. Dzie­ci po­win­ny mieć szan­sę spró­bo­wać róż­nych spor­tów i z cza­sem wy­brać ten, któ­ry im wyda się naj­bar­dziej fa­scy­nu­ją­cy, a nie ten, któ­ry nam się wy­da­je naj­wspa­nial­szy. Ma speł­niać swo­je ma­rze­nia, a nie na­sze ocze­ki­wa­nia.

Moje dzie­ci jako pierw­szy sport upra­wia­ły jaz­dę kon­ną. Je­stem dum­na z ich po­stę­pów i szczę­śli­wa, wi­dząc ich ra­dość z tego po­wo­du. Mam też świa­do­mość ich fa­scy­na­cji pił­ką noż­ną i ido­lem Ro­ber­tem Le­wan­dow­skim. Uwiel­bia­ją cho­dzić na me­cze na Sta­dio­nie Na­ro­do­wym oraz grać w pił­kę w szko­le. Z cza­sem się oka­że, któ­ra z pa­sji zwy­cię­ży, choć nie mam wąt­pli­wo­ści, że jeź­dziec­two może być spor­tem na całe ży­cie, bar­dziej niż pił­ka noż­na. W olim­pij­skiej ka­drze Nie­miec zna­la­zła się kie­dyś za­wod­nicz­ka po sie­dem­dzie­siąt­ce, co ra­czej by­ło­by nie­wy­obra­żal­ne w pił­ce noż­nej, siat­ków­ce czy na­wet w spor­tach mo­to­ro­wych, gdzie siła mię­śni teo­re­tycz­nie nie jest aż tak waż­na.

Człowiek, od którego wszystko się zaczęło, mój dziadek major Ludwik Ferenstein

Ułańska fantazja

– Jadą!

Nikt nie usły­szał okrzy­ku. W ma­łej wio­sce pod Ki­jo­wem, wcze­snym la­tem 1920 roku, gru­pa pol­skich jeźdź­ców w mun­du­rach 1. Puł­ku Uła­nów Kre­cho­wiec­kich tło­czy­ła się wo­kół pla­cu z prze­szko­da­mi. Jed­ni ukoń­czy­li prze­jazd, inni cze­ka­li na swo­ją ko­lej. Wcze­śniej zro­bi­li za­kła­dy z ko­le­ga­mi z in­nych jed­no­stek, kto wy­gra, i te­raz w na­pię­ciu ocze­ki­wa­li na koń­co­wy re­zul­tat za­wo­dów. Ob­ser­wo­wa­li prze­jazd pod­po­rucz­ni­ka Hen­ry­ka Do­brzań­skie­go w mun­du­rze 2. Puł­ku Szwo­le­że­rów Ro­kit­niań­skich. Ten dwu­dzie­sto­trzy­let­ni do­wód­ca plu­to­nu, któ­ry po la­tach miał za­sły­nąć jako ma­jor „Hu­bal” (ostat­ni żoł­nierz Woj­ska Pol­skie­go, któ­ry po za­koń­cze­niu kam­pa­nii wrze­śnio­wej 1939 roku nie zdjął mun­du­ru i nie od­dał bro­ni, lecz stwo­rzył pierw­szy od­dział par­ty­zanc­ki i da­lej wal­czył z Niem­ca­mi), zbli­żał się wła­śnie do prze­szko­dy, ja­kiej na po­przed­nim po­sto­ju ni­ko­mu nie uda­ło się bez­błęd­nie po­ko­nać. Tym ra­zem Do­brzań­ski prze­fru­nął nad nią w świet­nym sty­lu, jak przy­sta­ło na skocz­ka ka­dry na­ro­do­wej. Ukoń­czył prze­jazd z naj­lep­szym wy­ni­kiem. Ale prze­cież zo­sta­ło jesz­cze kil­ku za­wod­ni­ków. Obej­rze­li się na Lu­dwi­ka ­Fe­ren­ste­ina, któ­ry wy­lo­so­wał nu­mer star­to­wy bez­po­śred­nio po mi­strzu. Chy­ba się nie boi? Ten drob­ny blon­dyn, zwy­kle ma­ło­mów­ny, o nie­na­rzu­ca­ją­cym się sty­lu by­cia, ob­da­rzo­ny ci­chym gło­sem, po­wtó­rzył:

– So­wie­ci jadą!

Wresz­cie do nich do­tar­ło. Zno­wu dep­ta­ła im po pię­tach 1. Ar­mia Kon­na Sie­mio­na Bu­dion­ne­go. Chmu­ra pyłu nad­cią­ga­ła od po­łu­dnia, za­snu­wa­jąc let­nie nie­bo sza­ro­ścią. Na ho­ry­zon­cie jesz­cze nie moż­na było do­strzec syl­we­tek, ale obec­ność wro­gich od­dzia­łów zdra­dzał kurz wzbi­ja­ją­cy się spod ko­pyt wierz­chow­ców ga­lo­pu­ją­cych nie­utwar­dzo­ny­mi dro­ga­mi. Woj­na pol­sko-bol­sze­wic­ka prze­ta­cza­ła się wła­śnie przez ­pół­dzi­kie, ukwie­co­ne łąki Ukra­iny, ży­zne zie­mie ob­sia­ne psze­ni­cą i ci­che wio­ski wo­kół dwo­rów. W jed­nym z ma­jąt­ków pol­scy ka­wa­le­rzy­ści na­tknę­li się na go­to­wy plac do sko­ków przez prze­szko­dy. Przy­jem­na od­mia­na po tym, jak mu­sie­li bu­do­wać okse­ry i sta­cjo­na­ty z przy­pad­ko­wych be­lek, stoł­ków czy żer­dzi wy­ję­tych z wiej­skich pło­tów. Żal było opusz­czać ta­kie miej­sce. Lu­dwik, speł­niw­szy obo­wią­zek wo­bec ko­le­gów, ru­szył więc na par­kur. Jed­na prze­szko­da, dru­ga, trze­cia. Wresz­cie ta naj­trud­niej­sza.

Podporucznik Ludwik Ferenstein w mun­du­rze ga­lo­wym z po­cząt­ku lat trzy­dzie­stych.

Nie dane mu było jed­nak spraw­dzić swo­ją for­mę. Tę­tent ko­pyt na­si­lił się, do uszu do­la­ty­wa­ły już okrzy­ki ro­syj­skich ka­wa­le­rzy­stów, przed ocza­mi wy­rósł las sza­bel wznie­sio­nych do ata­ku. Wróg zbli­żał się na wy­cią­gnię­cie ręki.

Prze­rwa­li za­wo­dy w ostat­niej chwi­li, jak zwy­kle, z ża­lem za­wra­ca­jąc ko­nie na ko­men­dę do­wód­cy.

– Ga­lo­pem marsz!

Wkrót­ce tę­tent się wzmógł. Wy­nik za­wo­dów po­szedł w za­po­mnie­nie. Spor­tow­cy z za­mi­ło­wa­nia znów byli tą ka­wa­le­rią, któ­ra roz­gro­mi­ła ar­mię Bu­dion­ne­go pod Wo­ło­dar­ką, Ko­ro­ste­niem, Za­mo­ściem i Ostró­giem, nad rze­ka­mi Słu­czą, Bu­giem, Sty­rem i Ho­ry­niem. Pod­po­rucz­nik Hen­ryk Do­brzań­ski ze swo­im plu­to­nem wziął udział we wszyst­kich wal­kach pod­czas ofen­sy­wy ki­jow­skiej, w tym ak­cji na Ko­zia­tyn. Lu­dwik Fe­ren­ste­in w cza­sie woj­ny pol­sko-bol­sze­wic­kiej do­tarł z 1. Puł­kiem Uła­nów Kre­cho­wiec­kich aż pod Ki­jów.

Z dzi­siej­szej per­spek­ty­wy tam­ta woj­na może wy­da­wać się jed­nym wiel­kim kosz­ma­rem. Ale to byli mło­dzi lu­dzie, peł­ni fan­ta­zji i pa­sji. A nade wszyst­ko mi­ło­ści do koni. Tak bar­dzo ko­cha­li sko­ki przez prze­szko­dy, że po­mię­dzy ko­lej­ny­mi star­cia­mi z prze­ciw­ni­kiem urzą­dza­li so­bie za­wo­dy! Prze­ry­wa­li je do­pie­ro wte­dy, gdy wy­da­wa­no roz­kaz do wy­mar­szu albo na ho­ry­zon­cie wi­dać już było nad­cią­ga­ją­cych So­wie­tów. W po­tycz­kach ka­wa­le­rii umie­jęt­no­ści jeź­dziec­kie były zresz­tą rów­nie waż­ne, jak ta­lent do wła­da­nia sza­blą. W każ­dych oko­licz­no­ściach sta­ra­li się więc tre­no­wać.

Dzia­dek Lu­dwik przez całe ży­cie pro­wa­dził dzien­nik, mimo że w cza­sie ko­lej­nych wo­jen tra­cił więk­szość za­pi­sków. Ale miał do­sko­na­łą pa­mięć do spo­ty­ka­nych lu­dzi, miejsc i wy­da­rzeń. Dla­te­go kie­dy już zde­cy­do­wał się po­dzie­lić z roz­mów­cą ja­kimś frag­men­tem swo­je­go ży­cia albo je opi­sać – co czy­nił rzad­ko, bo był wy­jąt­ko­wo ma­ło­mów­nym i skrom­nym czło­wie­kiem, nie lu­bił zwra­cać na sie­bie uwa­gi – to na­wet po la­tach po­tra­fił od­two­rzyć to, co go spo­tka­ło, z fo­to­gra­ficz­ną do­kład­no­ścią.

Woj­nę pol­sko-bol­sze­wic­ką mógł opo­wie­dzieć dzień po dniu. Kto do­wo­dził, na ja­kim od­cin­ku to­czy­ła się bi­twa, po­mię­dzy ja­ki­mi mia­sta­mi. Kto zgi­nął, kto co zro­bił, i co żoł­nie­rze je­dli przed bi­twą. Za­baw­ne było to, że każ­de­go dnia wie­czo­rem pi­sał wte­dy w dzien­ni­ku: „I zno­wu nie było nic na ko­la­cję”. Ale szam­pan był za­wsze. Nie wiem, jak to było moż­li­we. Kie­dy szli pod Ki­jów, mu­sie­li zdo­by­wać je­dze­nie w każ­dym ko­lej­nym miej­scu po­sto­ju. Ale szam­pa­na chy­ba ciąg­nęli ze sobą jesz­cze z Pol­ski. Mie­li ta­kie za­pa­sy tego trun­ku, że ni­g­dy im go nie bra­ko­wa­ło. I każ­de­go dnia piło się naj­pierw zdro­wie ofi­ce­rów, a po­tem zdro­wie koni.

Tęsknota do koni i munduru

Zna­łam dziad­ka Lu­dwi­ka z ostat­nich lat jego ży­cia. Jako mała dziew­czyn­ka, od naj­wcze­śniej­sze­go dzie­ciń­stwa na­zy­wa­na przez do­mow­ni­ków Ma­li­ną, by­łam jego oczkiem w gło­wie. On był już wte­dy star­szym pa­nem po osiem­dzie­siąt­ce.

Za­pa­mię­ta­łam dziad­ka jako bar­dzo cie­płe­go, spo­koj­ne­go czło­wie­ka. Biła od nie­go do­broć, po­zy­tyw­na ener­gia. Sie­dząc mu na ko­la­nach, czu­łam się za­wsze cu­dow­nie bez­piecz­nie. I pa­mię­tam, że dzia­dek Lu­dwik sam był jak od­ręb­ny świat. Kom­plet­nie się róż­nił od lu­dzi, któ­rych zna­łam. Był z in­nej epo­ki.

Zmarł w wie­ku dzie­więć­dzie­się­ciu je­den lat, kie­dy ja mia­łam trzy­na­ście. Nie zdą­żył, a może nie chciał mi zbyt wie­le o so­bie opo­wie­dzieć. A prze­cież same jego prze­ży­cia wo­jen­ne mo­gły­by wy­peł­nić kil­ka to­mów. Pięt­na­sto­let­ni chło­pak, któ­ry na ochot­ni­ka zgła­sza się do woj­ska po wy­bu­chu pierw­szej woj­ny świa­to­wej, aby wal­czyć o nie­pod­le­głą Pol­skę. W punk­cie wer­bun­ko­wym skła­mał, że ma szes­na­ście, bo młod­szych nie przyj­mo­wa­no. Pro­szę so­bie wy­obra­zić dzi­siej­szych pięt­na­sto­lat­ków rzu­co­nych w wir woj­ny, w któ­rej pod­sta­wo­wym orę­żem była tak czę­sto sza­bla, a wro­ga za­bi­ja­ło się nie z od­le­gło­ści kil­ku­set me­trów, strze­la­jąc do nie­go z ka­ra­bi­nu, a w wal­ce wręcz. Ko­niec jed­nej woj­ny był dla dziad­ka tak na­praw­dę po­cząt­kiem dru­giej, pol­sko-bol­sze­wic­kiej. Wresz­cie po­tem był to już doj­rza­ły męż­czy­zna w sile wie­ku, któ­ry wy­ru­sza na front we wrze­śniu 1939 roku jako do­świad­czo­ny ofi­cer, i zo­sta­je wcią­gnię­ty w naj­strasz­niej­szą woj­nę w hi­sto­rii ludz­ko­ści.

A wszyst­ko to było kon­se­kwen­cją tę­sk­no­ty do koni i mun­du­ru, to­wa­rzy­szą­cej mu od dzie­ciń­stwa.

Kro­ni­ka rodu za­czy­na się dla nas w 1899 roku. Wte­dy to, jesz­cze w XIX wie­ku, przy­szedł na świat Lu­dwik Fe­ren­ste­in, bez wąt­pie­nia naj­od­waż­niej­szy i naj­słyn­niej­szy jeź­dziec w hi­sto­rii ro­dzi­ny. Za jego spra­wą ko­lej­ne po­ko­le­nia będą mia­ły w zwy­cza­ju naj­pierw wsia­dać na ko­nia, a na­stęp­nie uczyć się cho­dzić. W tam­tych cza­sach było to zresz­tą dość po­wszech­ne, jak dzi­siaj ko­rzy­sta­nie z sa­mo­cho­du. Wy­jąt­ko­wa była jed­nak mi­łość mego dziad­ka do koni. Ale sta­je się to zro­zu­mia­łe, je­że­li pa­mię­ta­my, że ko­nie były nie tyl­ko jego pa­sją, mi­ło­ścią i pra­cą, ale też wie­le razy ra­to­wa­ły mu ży­cie.

Uro­dził się w miej­sco­wo­ści Bia­ła­czów nie­da­le­ko Opocz­na, w dzi­siej­szym wo­je­wódz­twie łódz­kim. Ro­dzi­ca­mi byli Mi­chał Fe­ren­ste­in i Ja­dwi­ga z domu Sty­czyń­ska. Dzier­ża­wi­li oni fol­wark z klu­cza bia­ła­czew­skie­go, na­le­żą­cy do hra­bie­go Lu­dwi­ka Bro­ela-Pla­te­ra.

Skąd w Pol­sce cen­tral­nej wzię­ło się na­zwi­sko Fe­ren­ste­in, Po­la­kom ko­ja­rzą­ce się z nie­miec­kim? W tam­tej oko­li­cy jesz­cze dzi­siaj moż­na spo­tkać spo­ro osób, któ­re…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: