Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Konsekwencje pragnień - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
Listopad 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Konsekwencje pragnień - ebook

Bestsellerowa seria Aleathy Romig

 

Czy o przeszłości da się zapomnieć?

 

Kochał ją wbrew sobie.

Jej uległość go zachwycała.

Nie spodziewał się jednak, że jest tak silna.

 

Najpierw więzieniem Claire Nichols był luksusowy apartament, w którym stanowiła obiekt zabawy i zemsty Anthony’ego Rawlingsa. Potem za próbę morderstwa trafiła do zakładu karnego. W końcu pełna determinacji, ale i obaw, ucieka na rajską wyspę. Niestety nawet z najbezpieczniejszego azylu czasami trzeba wyjść...

 

Jeśli życie Claire Nichols kiedykolwiek ma przypominać rodzinną sielankę, o której marzy, powinna po raz ostatni zawalczyć o miłość, a także ochronić najbliższych. Tylko czy dotychczasową, pełną ambiwalentnych emocji, relację z byłym mężem można tak łatwo przekreślić? I po prostu zacząć od nowa?

 

Czy uczucie Claire i Tony’ego przetrwa kolejną próbę, w której stawką jest życie ich najbliższych?

Wspaniała, genialna, rewelacyjna – tylko tak mogę określić tę serię.

Sylwia Stawska, www.kobiecerecenzje365.blogspot.com

 

Jeśli szukacie ciekawego thrillera o relacjach damsko-męskich, dajcie szanse Konsekwencjom. Ta historia zafascynuje was równie mocno jak mnie.

Natalia Pych, duzeka.pl

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7642-947-2
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Zło, któ­re­go je­steś au­to­rem, w osta­tecz­nym roz­ra­chun­ku oka­że się de­struk­cyj­ne. Nie da się uciec przed kon­se­kwen­cja­mi swo­ich czy­nów.

Leon Brown

Roz­dział 1

Lato 2016

Ko­bie­ta sta­ła w mil­cze­niu, kry­jąc się w cie­niu wy­so­kich drzew. Cha­rak­te­ry­stycz­ny dla sta­nu Iowa wiatr po­ru­szał li­ść­mi nad jej gło­wą. Za­fa­scy­no­wa­na ob­ser­wo­wa­ła bie­ga­ją­ce po pla­cu za­baw dzie­ci. Spo­ro ma­lu­chów ści­ga­ło się ze sobą na dra­bin­kach i ram­pach, ona jed­nak sku­pia­ła się na ślicz­nej, ciem­no­wło­sej dziew­czyn­ce i ja­sno­wło­sym chłop­cu, ba­wią­cych się w pia­skow­ni­cy. Wie­le razy mia­ła już oka­zję je wi­dzieć, za­wsze z da­le­ka. Wie­dzia­ła, że chłop­czyk nie­dłu­go skoń­czy dwa lat­ka, a dziew­czyn­ka jest od nie­go pół roku star­sza. Wy­pro­sto­wa­ła się i po­sta­no­wi­ła, że dzi­siaj w koń­cu sta­wi czo­ło ba­rie­rze dzie­lą­cej ją od celu i przed­sta­wi swo­ją proś­bę.

Dzie­ci nie wie­dzia­ły, kim ona jest ani dla­cze­go się tu­taj zja­wi­ła. Pew­ne za to było, że ko­bie­ta o so­ko­lim wzro­ku mat­ki i ciot­ki, ob­ser­wu­ją­ca każ­dy ruch swo­ich pod­opiecz­nych, nie tyl­ko ją roz­po­zna, ale tak­że każe jej odejść, a może na­wet we­zwie po­li­cję.

Me­re­dith Banks, au­tor­ka z list be­st­sel­le­rów „New York Ti­me­sa”, ode­tchnę­ła głę­bo­ko, po czym wy­szła z ka­mu­flu­ją­ce­go jej obec­ność cie­nia. De­ner­wo­wa­ła się. To nie bę­dzie pro­ste. Emi­ly Van­der­sol w prze­szło­ści ja­sno dała do zro­zu­mie­nia, że nie ży­czy so­bie, aby dzie­ci sta­ły się czę­ścią tego me­dial­ne­go cyr­ku – zdą­żył on już bo­wiem ujaw­nić zbyt wie­le ro­dzin­nych se­kre­tów, któ­re dla do­bra dzie­ci le­piej, aby w ogó­le nie uj­rza­ły świa­tła dzien­ne­go.

Kie­dy Me­re­dith zbli­ży­ła się do par­ko­wej ław­ki, za­trzy­mał się na niej czuj­ny wzrok Emi­ly. Ich spoj­rze­nia się skrzy­żo­wa­ły. Nim Emi­ly zdą­ży­ła za­pro­te­sto­wać, Me­re­dith do­tknę­ła jej ra­mie­nia.

– Pro­szę mnie wy­słu­chać. Pro­szę… niech mi pani po­zwo­li do­koń­czyć ich hi­sto­rię.

W zie­lo­nych oczach Emi­ly pło­nę­ły emo­cje. Wy­pro­sto­wa­ła się i ci­cho, ce­lo­wo ostrym to­nem od­po­wie­dzia­ła:

– Nie wol­no pani prze­by­wać tak bli­sko mnie ani jej. Mam na­kaz są­do­wy za­adre­so­wa­ny do wszyst­kich przed­sta­wi­cie­li pra­sy.

– Wiem, ale nie je­stem tyl­ko dzien­ni­kar­ką – pod­kre­śli­ła Me­re­dith. Je­stem przy­ja­ciół­ką Cla­ire. By­łam – po­pra­wi­ła się. – Pro­szę, chcę, aby świat po­znał dal­szy ciąg ich hi­sto­rii.

Emi­ly na­chy­li­ła się ku niej, a kie­dy się ode­zwa­ła, w jej gło­sie sły­chać było jesz­cze więk­sze wzbu­rze­nie.

– Nie uwa­ża pani, że już wy­star­cza­ją­co wiele opo­wie­dzia­ła? Pew­ne­go dnia będę mu­sia­ła wy­ja­śnić jej pani książ­kę. Nie uwa­ża pani, że wy­rzą­dzi­ła już do­sta­tecz­nie dużo szkód? A może cho­dzi pani po pro­stu o pie­nią­dze. Je­stem prze­ko­na­na, że ujaw­nie­nie ko­lej­nych pry­wat­nych in­for­ma­cji świet­nie by się sprze­da­wa­ło.

Me­re­dith nie po­do­bał się ton Emi­ly. I choć wie­dzia­ła, że na nie­go za­słu­ży­ła, nie za­mie­rza­ła po­zwo­lić na to, aby ją po­wstrzy­mał. Zresz­tą już sama roz­mo­wa z sio­strą Cla­ire to wię­cej, niż do­tąd uda­ło jej się osią­gnąć.

– Pro­szę mi uwie­rzyć, że nie cho­dzi mi o wskaź­ni­ki sprze­da­ży. To Cla­ire przy­szła do mnie ze swo­ją hi­sto­rią. Za­war­ły­śmy umo­wę i wy­wią­za­łam się ze swo­ich zo­bo­wią­zań. Nie wy­pie­ram się tego, że dzię­ki jej hi­sto­rii za­ro­bi­łam kro­cie. Co chce pani usły­szeć? Że cały do­chód z dal­szej czę­ści hi­sto­rii prze­ka­żę Ni­chol? Chęt­nie bym to zro­bi­ła, ale obie wie­my, że cze­go, jak cze­go, ale pie­nię­dzy to jej nie bra­ku­je.

Do Emi­ly pod­bie­gła ciem­no­wło­sa dziew­czyn­ka. Nie­zra­żo­na wi­do­kiem nie­zna­jo­mej oso­by za­wo­ła­ła:

– Mamo. – Po­krę­ci­ła gło­wą i po­pra­wi­ła się: – To zna­czy cio­ciu Em, Mi­key nie chce się dzie­lić. Chcę swo­ją…

Me­re­dith wpa­try­wa­ła się w nią jak urze­czo­na. Ni­chol była ucze­sa­na w war­ko­czy­ki, któ­re pod­ska­ki­wa­ły, kie­dy bie­gła. Mia­ła ja­sną cerę, za­ró­żo­wio­ne od słoń­ca po­licz­ki i błysz­czą­ce brą­zo­we oczy. Dzien­ni­kar­ka roz­po­zna­ła po­waż­ne spoj­rze­nie dziew­czyn­ki, któ­re odzie­dzi­czy­ła po ro­dzi­cach. Z ko­lei de­ter­mi­na­cję w gło­sie mia­ła nie­wąt­pli­wie po ojcu.

Jesz­cze ni­g­dy Me­re­dith nie była tak bli­sko dziec­ka An­tho­ny’ego i Cla­ire. Tak bar­dzo pra­gnę­ła wziąć małą w ra­mio­na i moc­no przy­tu­lić – zro­bić wszyst­ko, aby có­recz­ce przy­ja­ciół­ki żyło się le­piej.

Pod­czas gdy Emi­ly wy­ja­śnia­ła drob­ne nie­po­ro­zu­mie­nie mię­dzy dzieć­mi, Me­re­dith my­śla­ła o wy­da­rze­niach, któ­re do­pro­wa­dzi­ły do obec­nej sy­tu­acji i na za­wsze zmie­ni­ły ży­cie ma­łej Ni­chol. Wspo­mi­na­ła daw­ną Cla­ire Ni­chols, bez­tro­ską dziew­czy­nę, któ­ra opusz­cza­ła cza­sem za­ję­cia w Val­pa­ra­iso, żeby spę­dzić dzień na Wri­gley Field. Wspo­mi­na­ła ko­bie­tę, któ­ra opi­sa­ła po­twor­ne szcze­gó­ły jej ży­cia, ja­kie­go nie chcia­ła ani na ja­kie nie za­słu­ży­ła. Przy­po­mnia­ła so­bie tak­że ich ostat­nie spo­tka­nie, od któ­re­go mi­nę­ły pra­wie trzy lata.

To Cla­ire je za­ini­cjo­wa­ła. Chcia­ła po­roz­ma­wiać o pierw­szej książ­ce Me­re­dith, któ­ra uka­za­ła się pod ty­tu­łem Moje ży­cie bez ma­ski po­zo­rów. Pra­gnę­ła nie do­pu­ścić do pu­bli­ka­cji.

Me­re­dith przy­po­mniał się wy­raz twa­rzy Cla­ire: na­resz­cie szczę­śli­wej i bez wąt­pie­nia za­ko­cha­nej. Pod­czas ich wspól­ne­go lun­chu w Chi­ca­go wy­zna­ła, że zmie­ni­ła zda­nie i że jest w cią­ży. Ze stro­ny Cla­ire był to prze­jaw ogrom­ne­go za­ufa­nia, gdyż in­for­ma­cja o jej od­mien­nym sta­nie nie zo­sta­ła jesz­cze po­da­na do pu­blicz­nej wia­do­mo­ści. Z całą pew­no­ścią był­by to ła­ko­my ką­sek dla pra­sy, Me­re­dith nie za­mie­rza­ła jed­nak do­pu­ścić do wy­cie­ku in­for­ma­cji. Już raz zro­bi­ła przy­ja­ciół­ce coś ta­kie­go, a re­per­ku­sje tego czy­nu będą ją drę­czyć do koń­ca ży­cia.

Nie­ste­ty nie mia­ła już wpły­wu na pro­ces pu­bli­ka­cji książ­ki. Ra­zem z kon­kret­ny­mi in­struk­cja­mi znaj­do­wa­ła się ona w rę­kach wy­daw­cy. Cla­ire była go­to­wa za­ofe­ro­wać do­wol­ną kwo­tę za to, aby ich hi­sto­ria ni­g­dy nie uj­rza­ła świa­tła dzien­ne­go. Nie chcia­ła do­pu­ścić do tego, żeby ich dziec­ko pew­ne­go dnia po­zna­ło praw­dę zwią­za­ną z po­zna­niem się jego ro­dzi­ców.

Me­re­dith obie­ca­ła jej, że się po­sta­ra. I do­trzy­ma­ła sło­wa.

A po­tem, nie­ca­ły mie­siąc póź­niej, Cla­ire znik­nę­ła, przez co za­czął obo­wią­zy­wać frag­ment za­war­tej przez nie umo­wy mó­wią­cy o pu­bli­ka­cji książ­ki. Wy­sił­ki Me­re­dith oraz praw­ni­ków Raw­ling­sa nie były w sta­nie nie do­pu­ścić do jej wy­da­nia. A kie­dy Moje ży­cie bez ma­ski po­zo­rów po­ja­wi­ło się w księ­gar­niach, na­tych­miast tra­fi­ło na li­stę be­st­sel­le­rów.

Me­re­dith mia­ła na­dzie­ję, że je­śli opo­wie świa­tu resz­tę hi­sto­rii Cla­ire i Tony’ego, ich cór­ka pew­ne­go dnia może wszyst­ko zro­zu­mie.

Głos Emi­ly przy­wo­łał ją do te­raź­niej­szo­ści.

– Od­po­wiedź brzmi „nie”, a je­śli ujaw­ni pani ja­kie­kol­wiek in­for­ma­cje na te­mat Ni­chol, mój mąż po­mo­że do­pro­wa­dzić do pani aresz­to­wa­nia.

– Nie zja­wi­łam się tu­taj po to, aby zde­ma­sko­wać Ni­chol – pod­kre­śli­ła Me­re­dith. – Chcę po­roz­ma­wiać z Cla­ire. Od pra­cow­ni­ków ośrod­ka Ever­wo­od do­wie­dzia­łam się, że wszy­scy go­ście mu­szą uzy­skać pani ak­cep­ta­cję. Pro­szę więc o nią.

Emi­ly się wy­pro­sto­wa­ła.

– Pani Banks, nie je­stem pew­na, któ­rej czę­ści tej roz­mo­wy pani nie sły­szy albo nie ro­zu­mie, ale od­po­wiedź brzmi „nie”. – Nim Me­re­dith zdą­ży­ła co­kol­wiek po­wie­dzieć, Emi­ly kon­ty­nu­owa­ła: – Poza tym nic by pani z ta­kie­go spo­tka­nia nie wy­nio­sła. Cla­ire nie jest w sta­nie opo­wie­dzieć swo­jej hi­sto­rii, nie jest w sta­nie od­po­wia­dać na py­ta­nia.

– Wo­bec tego pro­szę po­zwo­lić mi z nią po­roz­ma­wiać.

– Nie ro­zu­mie pani? Ona nie roz­ma­wia z ni­kim.

– Per­so­nel nie po­wie­dział, że jej stan wy­klu­cza go­ści, ale że to pani nie wy­ra­ża na to zgo­dy.

– Pani Banks, je­śli prze­czy­tam o tym w oświad­cze­niu pra­so­wym, oso­bi­ście do­bio­rę się pani do skó­ry. Zro­zu­mia­no?

Me­re­dith kiw­nę­ła gło­wą i rze­kła:

– Chcę po­móc Cla­ire, na­praw­dę. Chcę ujaw­nić praw­dę, tak żeby świat się do­wie­dział, co się wy­da­rzy­ło.

– Mó­wię to tyl­ko dla­te­go, że moja sio­stra uwa­ża­ła pa­nią za przy­ja­ciół­kę – cią­gnę­ła Emi­ly. – Część le­ka­rzy okre­śla jej stan mia­nem za­bu­rzeń psy­cho­tycz­nych wy­wo­ła­nych stre­sem na­tu­ry fi­zycz­nej i psy­chicz­nej. Inni twier­dzą, że to re­zul­tat kil­ku ura­zów gło­wy. – Po­krę­ci­ła gło­wą i do­da­ła: – Cla­ire nie roz­ma­wia­ła z nikim od po­nad dwóch lat!

Me­re­dith za­krę­ci­ło się w gło­wie. Wie­dzia­ła o uzna­niu nie­po­czy­tal­no­ści. Zna­ła całą hi­sto­rię i czy­ta­ła o tym, co się wy­da­rzy­ło. To praw­da, je­śli ktoś miał pra­wo być nie­po­czy­tal­nym, to na pew­no Cla­ire, ale wcze­śniej Me­re­dith nie zda­wa­ła so­bie spra­wy z po­wa­gi sy­tu­acji.

– Co to zna­czy? – Zni­ży­ła głos. – Cla­ire nie może mó­wić?

– Nie­zu­peł­nie. Mówi. Cza­sem pro­wa­dzi roz­mo­wy, tyle że nie z oso­bą, któ­ra jej aku­rat to­wa­rzy­szy. Nie wie, gdzie się znaj­du­je ani na­wet tego, że ma dziec­ko. Cza­sa­mi sama jest dziec­kiem, cza­sa­mi jest z nim. Tak na­praw­dę trud­no okre­ślić, co w da­nej chwi­li so­bie my­śli.

– Kie­dy więc Ni­chol na­zwa­ła pa­nią mamą…

– Ni­chol wie, że je­stem jej ciot­ką – prze­rwa­ła Emi­ly. – Cza­sa­mi jed­nak, kie­dy Mi­cha­el mówi na mnie mama, za­po­mi­na o tym.

– Może mo­gła­bym po­móc? Może moja roz­mo­wa z Cla­ire po­mo­gła­by jej w po­wro­cie do rze­czy­wi­sto­ści.

Po po­licz­ku ob­ser­wu­ją­cej dzie­ci Emi­ly spły­nę­ła łza.

– Gdy­bym uwa­ża­ła, że ist­nie­je taka szan­sa, od razu po­zwo­li­ła­bym pani na spo­tka­nie z moją sio­strą, ale sko­ro ci, co ją od­wie­dza­ją, nie są w sta­nie do niej do­trzeć, sko­ro nie po­tra­fi tego na­wet Ni­chol… – Wy­pro­sto­wa­ła się i ton jej gło­su stał się tward­szy. – Nie. I pro­szę nie przy­cho­dzić i nie py­tać o to po­now­nie.

– A co z pa­nem Raw­ling­sem?

Emi­ly od­wró­ci­ła się gwał­tow­nie w stro­nę Me­re­dith i wark­nę­ła:

– Nie ma go i nie po­zwo­lę, aby kto­kol­wiek wy­po­wia­dał jego imię przy Cla­ire czy Ni­chol. Jego rzą­dy ter­ro­ru w mo­jej ro­dzi­nie do­bie­gły koń­ca!

– Ale pew­ne­go dnia…

Emi­ly wsta­ła.

– Do wi­dze­nia, pani Banks. Za­bie­ram moje dzie­ci do domu. Je­śli jesz­cze raz pa­nią zo­ba­czę albo prze­czy­tam gdzie­kol­wiek o tym, o czym roz­ma­wia­ły­śmy, nie tyl­ko wnio­sę oskar­że­nie, ale tak­że nie spo­cznę, do­pó­ki nie tra­fi pani za krat­ki. Że­gnam.

Me­re­dith kiw­nę­ła gło­wą, po czym nie ru­sza­jąc się z ław­ki, ob­ser­wo­wa­ła, jak Emi­ly bie­rze Mi­cha­ela na ręce i wy­cią­ga dłoń do Ni­chol, a po­tem nie od­wra­ca­jąc się, od­da­la się ra­zem z nimi.

To było oczy­wi­ste, że Emi­ly ko­cha i trosz­czy się o obo­je dzie­ci, nie­mniej jed­nak Me­re­dith kwe­stio­no­wa­ła po­ło­że­nie, w ja­kim się zna­la­zła Ni­chol. Je­śli ist­nie­ją­cy stan rze­czy zo­sta­nie utrzy­ma­ny, moż­li­we, że dziew­czyn­ka ni­g­dy nie po­zna praw­dy o swo­ich ro­dzi­cach.

Na­słu­chu­jąc de­li­kat­ne­go szep­tu wia­tru, po­mknę­ła my­śla­mi ku swo­im dzie­ciom, nie po­tra­fi­ła so­bie wy­obra­zić ży­cia bez nich. Cóż za pust­ka i po­czu­cie stra­ty mu­sia­ły drę­czyć jej przy­ja­ciół­kę ze stu­diów. Z jej ży­cia znik­nę­li wszy­scy i wszyst­ko, co się dla niej li­czy­ło. Po po­licz­kach Me­re­dith po­pły­nę­ły łzy.

Czy­ta­ła do­nie­sie­nia pra­so­we i mia­ła pew­ność, że kry­je się za tym hi­sto­ria, któ­rą trze­ba opo­wie­dzieć. Nie za­le­ża­ło jej na pie­nią­dzach ani sła­wie. Cof­nę­ła się my­śla­mi do zło­żo­ne­go przed laty przy­rze­cze­nia. Ona i Cla­ire przy­rze­kły so­bie sio­strza­ne od­da­nie. Nie była to więź krwi, jaka łą­czy­ła Cla­ire z Emi­ly – to było coś wię­cej: zo­bo­wią­za­nie. Me­re­dith nie za­mie­rza­ła do­pu­ścić do tego, aby jej sio­stra po­zo­sta­ła za­gu­bio­na już na za­wsze. Już ona znaj­dzie ja­kiś spo­sób na to, aby po­znać praw­dę.

Przy­po­mniał jej się tam­ten dzień, kil­ka lat temu, kie­dy spo­tka­ła się z Cla­ire w San Die­go. Pod­czas ich roz­mo­wy Me­re­dith za­pew­ni­ła przy­ja­ciół­kę, że pra­gnie opo­wie­dzieć świa­tu prawdę, bez wzglę­du na kon­se­kwencje. Nie­wy­klu­czo­ne, że Emi­ly po­dej­mie kro­ki praw­ne. Kie­dy jed­nak Me­re­dith ob­ser­wo­wa­ła, jak mała ro­dzi­na zni­ka za wzgó­rzem, gdzie znaj­do­wał się par­king, do­tar­ło do niej, że de­cy­zja zo­sta­ła już pod­ję­ta. Je­śli zdro­wie psy­chicz­ne Cla­ire i spo­kój Ni­chol będą skut­ko­wać aresz­to­wa­niem – trud­no. Wo­la­ła zo­stać ska­zana za to, że za­cho­wa­ła się jak praw­dzi­wa sio­stra, niż po­zwo­lić, aby ta ślicz­na dziew­czyn­ka żyła w nie­świa­do­mo­ści.

Ever­wo­od, pry­wat­ny ośro­dek dla osób z za­bu­rze­nia­mi psy­chicz­ny­mi, oka­zał się rów­nie pięk­ny jak na za­miesz­czo­nych na stro­nie in­ter­ne­to­wej zdję­ciach. W tym eks­klu­zyw­nym cen­trum le­czo­no wy­łącz­nie ko­bie­ty. Usy­tu­owa­ne na ubo­czu, nie­da­le­ko od Ce­dar Ra­pids, zaj­mo­wa­ło ob­szar o po­wierzch­ni czter­dzie­stu ośmiu akrów, z mnó­stwem ście­żek i szla­ków przy­rod­ni­czych – co dla Cla­ire było ide­al­ne.

Me­re­dith wie­dzia­ła, że po­cząt­ko­wo Cla­ire tra­fi­ła do tego typu ośrod­ka, gdyż sta­no­wi­ło to wa­ru­nek uzna­nia wnio­sku o nie­po­czy­tal­ność. Umiesz­czo­no ją wte­dy w ośrod­ku pań­stwo­wym. Nie mi­nę­ło wie­le cza­su, a zo­sta­ła prze­nie­sio­na do re­no­mo­wa­nej pla­ców­ki pry­wat­nej, gdzie mo­gła li­czyć na do­sko­na­łą ochro­nę, za­cho­wa­nie po­uf­no­ści i cie­szą­cy się sza­cun­kiem per­so­nel.

Jako krew­na i jed­no­cze­śnie peł­no­moc­nicz­ka, Emi­ly Van­der­sol mia­ła peł­ną wła­dzę nad le­cze­niem sio­stry. Bez jej po­zwo­le­nia Me­re­dith nie wol­no było się spo­tkać z Cla­ire w po­miesz­cze­niach prze­zna­czo­nych na od­wie­dzi­ny, nie wspo­mi­na­jąc o jej pry­wat­nym po­ko­ju, dla­te­go też mu­sia­ła ob­my­ślić plan. Za­wsze ma­rzy­ła o dzien­ni­kar­stwie śled­czym – te­raz nad­szedł jej czas.

Pie­nią­dze, któ­re za­ro­bi­ła na sprze­da­ży książ­ki, za­pew­ni­ły jej dzie­ciom naj­lep­sze moż­li­we wy­kształ­ce­nie. Obec­nie uczęsz­cza­ły do re­no­mo­wa­nej szko­ły z in­ter­na­tem na Wschod­nim Wy­brze­żu. Choć Me­re­dith cier­pia­ła, że dzie­li ich tak duża od­le­głość, mia­ła dzię­ki temu czas na to, aby po­świę­cić się po­zna­niu hi­sto­rii Cla­ire.

Jej plan nie na­le­żał do skom­pli­ko­wa­nych. Sko­ro nie mo­gła się spo­tkać z Cla­ire jako gość, po­sta­no­wi­ła, że naj­mie się do pra­cy w ośrod­ku. Nie mia­ła upraw­nień, aby się ubie­gać o po­sa­dę te­ra­peu­ty czy le­ka­rza, ale tak się szczę­śli­wie zło­ży­ło, że szu­ka­no osób do pra­cy w kuch­ni.

Dzię­ki od­po­wied­niej kwo­cie i kon­tak­to­wi z po­dej­rza­nym źró­dłem Me­re­dith zna­la­zła się w po­sia­da­niu fał­szy­we­go do­wo­du oso­bi­ste­go i da­ją­cej się zwe­ry­fi­ko­wać hi­sto­rii za­trud­nie­nia. Nie mia­ła pew­no­ści, czy bę­dzie pa­mię­tać o tym, aby re­ago­wać na inne na­zwi­sko, dla­te­go zde­cy­do­wa­ła się na bar­dzo rzad­ko przez nią uży­wa­ne na­zwi­sko męża. Jed­ną roz­mo­wę i łza­wą hi­sto­ryj­kę póź­niej Me­re­dith Rus­sel zo­sta­ła za­trud­nio­na przez Cen­trum Be­ha­wio­ral­ne Ever­wo­od. Kie­dy prze­glą­da­ła się w lu­strze, po­pra­wia­jąc bia­ły, sto­łów­ko­wy uni­form, uśmiech­nę­ła się z lek­kim sar­ka­zmem i po­my­śla­ła: „Oto speł­nie­nie mo­ich ży­cio­wych am­bi­cji – pra­ca za pła­cę mi­ni­mal­ną”.

Przez kil­ka pierw­szych dni w no­wej pra­cy ro­bi­ła tyl­ko ro­ze­zna­nie. Mu­sia­ła po­znać to­po­gra­fię te­re­nu oraz punk­ty wej­ścia i wyj­ścia z Ever­wo­od. Nie­mal od razu do­wie­dzia­ła się, że jej przy­ja­ciół­ka prze­by­wa tu jako Cla­ire Ni­chols. Nie bra­ła udzia­łu w za­ję­ciach i te­ra­piach gru­po­wych ani nie spo­ży­wa­ła po­sił­ków na sto­łów­ce. Za­no­szo­no je do jej po­ko­ju i w kom­pu­te­rze wid­nia­ła in­for­ma­cja, że cza­sem po­trzeb­na była po­moc w je­dze­niu.

Pani Ni­chols cza­sa­mi wy­cho­dzi­ła na ze­wnątrz w to­wa­rzy­stwie swo­jej te­ra­peut­ki, in­ne­go pra­cow­ni­ka ośrod­ka lub oso­by od­wie­dza­ją­cej. Kie­dy Me­re­dith zo­ba­czy­ła ją po raz pierw­szy, wra­ca­ła wła­śnie z ta­kie­go spa­ce­ru…

*

Cla­ire uwiel­bia­ła prze­by­wać na ło­nie na­tu­ry. Za­wsze tak było – wiatr na twa­rzy, za­pach świe­żo sko­szo­nej tra­wy czy do­pie­ro co opa­dłe li­ście wy­wo­ły­wa­ły w niej cie­płe uczu­cia. Czu­ła, że w ja­kiś spo­sób łą­czy się to z jej prze­szło­ścią. Nie wie­dzia­ła jed­nak dla­cze­go, nie pa­mię­ta­ła żad­ne­go imie­nia ani twa­rzy, ale coś ma­ją­ce­go zwią­zek z przy­ro­dą za­pew­nia­ło jej po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa. Kie­dy wy­pro­wa­dza­no ją na ze­wnątrz, za­my­ka­ła oczy, pra­gnąc wi­dzieć świat zu­peł­nie na nowo. Czę­sto po­ja­wia­ły się prze­bły­ski przed­sta­wia­ją­ce męż­czy­znę w uni­for­mie. Cla­ire za­kła­da­ła, że te do­zna­nia oraz to, że czu­ła się bez­piecz­na, tak­że mają zwią­zek z jej daw­nym ży­ciem. Za­ło­że­nia były o wie­le prost­sze niż py­ta­nia.

Nie py­ta­ła o nic. Ro­zu­mia­ła, że ze świe­że­go po­wie­trza czy słoń­ca, któ­re mu­ska­ło jej skó­rę, może ko­rzy­stać tyl­ko wte­dy, kie­dy ktoś jest z nią. Nie za­wsze zna­ła to­wa­rzy­szą­cą jej oso­bę, wie­dzia­ła jed­nak, że wyj­ście z bu­dyn­ku w po­je­dyn­kę jest wbrew za­sa­dom. Je­śli zaś cho­dzi o za­sa­dy i ich prze­strze­ga­nie – och, o tym aku­rat mia­ła sze­ro­ką wie­dzę. To praw­da, że w prze­szło­ści zda­rza­ły jej się po­tknię­cia: do­ko­ny­wa­ła błęd­nej oce­ny sy­tu­acji albo po­dej­mo­wa­ła nie­wła­ści­we de­cy­zje, któ­re mia­ły nie­przy­jem­ne na­stęp­stwa. Tego wła­śnie na­uczył ją Tony: każ­de za­cho­wa­nie ma swo­je kon­se­kwen­cje.

Cla­ire wo­la­ła te po­zy­tyw­ne. Ow­szem, nie raz i nie dwa go roz­cza­ro­wa­ła. Każ­de­go mi­ja­ją­ce­go dnia przy­rze­ka­ła so­bie, że już go ni­g­dy wię­cej nie za­wie­dzie. Nie była pew­na, czy po tym, co zro­bi­ła, ma to jesz­cze zna­cze­nie, nie­mniej to je­dy­ne, co jej po­zo­sta­ło i nie za­mie­rza­ła stać się przy­czy­ną roz­cza­ro­wa­nia.

Co ja­kiś czas po­ja­wia­li się tu­taj lu­dzie z in­ny­mi twa­rza­mi i in­ny­mi gło­sa­mi. Ich sło­wa nie były praw­dzi­we, tak samo jak przy­no­szo­ne przez nich je­dze­nie. Och, wy­glą­da­ło na au­ten­tycz­ne, re­je­stro­wa­ła na­wet jego za­pach, jed­nak gdy­by było praw­dzi­we, ona po­czu­ła­by głód. A naj­czę­ściej tak się nie dzia­ło.

Po­ma­ga­no jej brać prysz­nic, ubie­rać się i cze­sać. Po­cząt­ko­wo wal­czy­ła z ludź­mi, któ­rzy się nią opie­ko­wa­li, w koń­cu jed­nak za­ak­cep­to­wa­ła ich po­moc. Na swój spo­sób mia­ło to na nią ko­ją­cy wpływ. Na­uczo­no ją prze­cież, jak waż­ne jest za­cho­wy­wa­nie po­zo­rów, a po­nie­waż czyn­no­ści dnia co­dzien­ne­go oka­zy­wa­ły się dla niej zbyt ob­cią­ża­ją­ce, te ano­ni­mo­we ręce po­ma­ga­ły speł­niać jej obo­wiąz­ki.

Za nic na świe­cie nie chcia­ła roz­cza­ro­wać Tony’ego. Zda­rza­ło się, że jej cia­łem wstrzą­sał szloch. Bądź co bądź mu­sia­ła żyć ze świa­do­mo­ścią tego, co zro­bi­ła. Z całą pew­no­ścią go roz­cza­ro­wa­ła. No bo jaki był inny po­wód tego, że nie ujaw­niał swo­jej obec­no­ści? Cza­sem jej mó­wio­no, że znik­nął. Już ona swo­je wie­dzia­ła.

Była pew­na, że to nie­praw­da. Na­wet je­śli ci po­zba­wie­ni twa­rzy lu­dzie nie wi­dzie­li go ani nie sły­sze­li, on tam był. Kie­dy do niej przy­cho­dził, po­tra­fi­ła spo­koj­nie spać i śnić. Żyła dla jego do­ty­ku, uśmie­rza­ją­ce­go ten obez­wład­nia­ją­cy ból, któ­ry wy­peł­niał jej pu­stą eg­zy­sten­cję. Ow­szem, daw­niej w ich wspól­nym ży­ciu cier­pie­nie też było obec­ne, ale nie­po­rów­ny­wal­nie mniej­sze niż to, któ­re od­czu­wa­ła, nie wie­dząc, kie­dy Tony wró­ci. Dla­te­go też gdy byli ra­zem, cho­wa­ła je do od­po­wied­niej szu­fla­dy. Bę­dąc z nim, nie po­ka­zy­wa­ła mu swe­go smut­ku – po­zo­sta­wał jej wła­snym skry­wa­nym cier­pie­niem. Po tym, co zro­bi­ła, za­słu­gi­wa­ła na nie­go.

Cla­ire pa­mię­ta­ła każ­de sło­wo wy­po­wie­dzia­ne przez Tony’ego. Po­wie­dział, że pro­po­zy­cja umiesz­cze­nia jej w za­kła­dzie psy­chia­trycz­nym ma ją chro­nić. Te­raz – bez wzglę­du na to, czy za­słu­ży­ła na po­byt w tym miej­scu, czy nie – była chro­nio­na.

Cza­sa­mi lu­dzie za­da­wa­li jej py­ta­nia. Przy każ­dej ta­kiej oka­zji w jej gło­wie roz­brzmie­wał jego głos: „Ujaw­nia­nie in­for­ma­cji pry­wat­nych na­dal jest za­bro­nio­ne…”.

Nie kwe­stio­no­wa­ła już tego, co sta­no­wi in­for­ma­cje pry­wat­ne. Nie opo­wie o ni­czym – i nie­waż­ne, czy w grę wcho­dzi­ły jej wspo­mnie­nia, ich wspól­ne prze­ży­cia czy też to, co mia­ła ocho­tę zjeść na obiad. Chcąc nie do­pu­ścić do wy­ja­wie­nia tego, cze­go nie po­win­na, Cla­ire wy­bra­ła mil­cze­nie. Wraz z upły­wem cza­su kosz­to­wa­ło ją to co­raz mniej wy­sił­ku. Sło­wa wy­po­wia­da­ne przez po­zba­wio­nych twa­rzy lu­dzi rzad­ko prze­bi­ja­ły się przez bań­kę, któ­rą się oto­czy­ła.

By­wa­ło, że to­wa­rzy­szą­cym jej oso­bom bez żad­ne­go ostrze­że­nia zmie­nia­ły się ob­li­cza, a wte­dy nie pa­mię­ta­ła o zło­żo­nej so­bie obiet­ni­cy mil­cze­nia i od­zy­wa­ła się. Bo prze­cież uj­rze­nie daw­no nie­wi­dzia­nych przy­ja­ciół było czymś eks­cy­tu­ją­cym. Ale kie­dy ich twa­rze zni­ka­ły, szyb­ko o nich za­po­mi­na­ła. Przez więk­szość cza­su nie mia­ło to żad­ne­go zna­cze­nia. Bez wzglę­du na to, czy byli praw­dzi­wi, czy wy­ima­gi­no­wa­ni, ci lu­dzie rzad­ko ro­zu­mie­li, o czym ona mówi. Za­wsze, kie­dy tak się dzia­ło, Cla­ire przy­po­mi­na­ło się jej nie­po­słu­szeń­stwo. Doj­mu­ją­ce uczu­cie wsty­du moc­no nią wstrzą­sa­ło, a to we­dług gło­sów sta­no­wi­ło za­gro­że­nie dla jej zdro­wia.

Nie była w sta­nie kon­tro­lo­wać tego we­wnętrz­ne­go po­ru­sze­nia. Pra­gnę­ła prze­stać, pra­gnę­ła po­praw­nie się za­cho­wy­wać, ale cza­sa­mi nie po­tra­fi­ła zmu­sić cia­ła do tego, aby za­cho­wy­wa­ło się zgod­nie z jej wolą. I wte­dy ci po­zba­wie­ni twa­rzy lu­dzie ją wią­za­li. Tak wie­le ob­ra­zów po­ja­wia­ło się w jej gło­wie. Nie zno­si­ła, kie­dy ją krę­po­wa­no. Sły­sza­ła gło­sy, któ­re mó­wi­ły, że to dla jej do­bra, że ogra­ni­cza­ją jej ru­chy po to, aby nie zro­bi­ła so­bie krzyw­dy. Cla­ire i tak się wy­ry­wa­ła. No bo prze­cież ni­g­dy ni­ko­go nie skrzyw­dzi­ła. A nie, chwi­lecz­kę, jed­nak wy­rzą­dzi­ła ko­muś krzyw­dę.

Zo­sta­ło to udo­ku­men­to­wa­ne, więc le­piej, żeby chro­nio­no ją przed nią samą. A po­tem, kie­dy wszyst­ko wy­da­wa­ło się stra­co­ne, kie­dy naj­mniej się tego spo­dzie­wa­ła, po­ja­wia­ło się uczu­cie ulgi.

Cla­ire sły­sza­ła jego głos.

Nie była w sta­nie prze­wi­dzieć, kie­dy to się sta­nie. Nie umia­ła przy­wo­łać go ani za­chę­tą, ani bła­ga­niem. Nie, Tony po­ja­wiał się wte­dy, gdy on miał na to ocho­tę. Cza­sem wy­po­wia­dał szep­tem sło­wo, cza­sa­mi de­cy­do­wał się na dłu­gą prze­mo­wę. Żad­ne le­kar­stwo nie po­tra­fi­ło przy­nieść jej uko­je­nia tak, jak ten głę­bo­ki ba­ry­ton.

Po tym, jak Cla­ire tra­fi­ła do Ever­wo­od, twa­rze i ręce za­pro­wa­dzi­ły ją do ogro­du. Wkła­da­ły jej w dło­nie na­rzę­dzia, ale ona ich nie chwy­ta­ła. Nie umia­ła. Spra­wia­ło jej to zbyt duży ból, bo przy­po­mi­na­ło o ogro­dzie w po­sia­dło­ści albo tym w raju. Z cza­sem twa­rze dały za wy­gra­ną. Tak przy­naj­mniej uzna­ła Cla­ire. Nie py­ta­ła je o to. Bez wzglę­du na po­wód już jej nie na­ma­wia­ły.

Nie­kie­dy pró­bo­wa­ła przy­po­mnieć so­bie swo­je daw­ne ży­cie, lecz nie była w sta­nie. Wszyst­ko zle­wa­ło się w jed­ną sza­rość, ciem­ność sta­wa­ła się ja­sno­ścią, ja­sność ciem­no­ścią, a ona znaj­do­wa­ła się gdzieś po­mię­dzy. Daw­no temu świat, któ­ry ją ota­czał, był ko­lo­ro­wy, a po­tem wy­gra­ła sza­rzy­zna i całe jej ży­cie znik­nę­ło.

Wy­sił­ki Cla­ire zmie­rza­ją­ce do po­wstrzy­ma­nie sza­ro­ści oka­za­ły się nada­rem­ne, więc po ja­kimś cza­sie prze­sta­ła pró­bo­wać. Sza­rość wy­do­sta­wa­ła się z wszyst­kich szu­fla­dek, są­czy­ła do jej my­śli i wy­peł­nia­ła sobą każ­dą pust­kę. Cały jej świat był po­zba­wio­ny barw.

Cza­sem jed­nak, rów­nie nie­ocze­ki­wa­nie jak głos Tony’ego, do jej świa­ta wśli­zgi­wa­ły się strzęp­ki ko­lo­rów. Nie­pro­szo­ne wspo­mnie­nia. Nie po­tra­fi­ła ich po­wstrzy­mać. Za­zwy­czaj za­czy­na­ło się od zie­le­ni to­wa­rzy­szą­cej wio­śnie i błę­ki­tu fal na je­zio­rze. Wte­dy, bez ostrze­że­nia, po­ja­wiał się obez­wład­nia­ją­cy, przy­tła­cza­ją­cy ból. I na­tra­fia­ła na coś gor­sze­go niż sza­rość: nie biel, nie czerń, tyl­ko NI­COŚĆ!

Ta pust­ka była spo­wo­do­wa­na nie tyl­ko utra­tą Tony’ego. Och, Cla­ire zdą­ży­ła go już do­brze po­znać – wró­ci, aby roz­pa­lić na­mięt­ność, a po­tem zno­wu znik­nie. Ta było coś in­ne­go – nie umia­ła tego zde­fi­nio­wać. Do tej ni­co­ści nie była w sta­nie się prze­bić na­wet sza­rzy­zna. Kie­dy Cla­ire po­zwa­la­ła swo­im my­ślom błą­dzić wo­kół niej zbyt dłu­go, roz­ry­wa­ło to jej du­szę na strzę­py. W ulot­nych wspo­mnie­niach, któ­re ją na­cho­dzi­ły, po­ja­wia­ło się małe dziec­ko i ogień. Było to naj­po­twor­niej­sze cier­pie­nie, ja­kie dane jej było do­świad­czyć, a prze­cież prze­ży­ła stra­tę, tra­ge­dię i znio­sła ból fi­zycz­ny. Sta­wi­ła na­wet czo­ło sa­mej śmier­ci.

Pust­ka po­ja­wia­ła się bez ostrze­że­nia, po­trzą­sa­ła jej du­szą i ka­za­ła upaść na ko­la­na. A po­tem jej cia­ło się prze­wra­ca­ło. Sły­sza­ła, jak z jej ust wy­do­by­wa się pier­wot­ne bła­ga­nie. Nie płacz, nie zwy­kły szloch do po­dusz­ki. Do jej uszu do­cie­ra­ło peł­ne udrę­ki za­wo­dze­nie, któ­re­go nie ro­zu­miał nikt oprócz niej. Kie­dy tak się dzia­ło, zja­wia­li się lu­dzie. Mó­wi­li coś, co do niej nie do­cie­ra­ło, a po­tem czu­ła kłu­ją­cy ból w ręce.

Cza­sa­mi krzy­cza­ła tyl­ko po to, żeby po­czuć bło­gość, jaka na­stę­po­wa­ła po tym ukłu­ciu. Twa­rze i gło­sy tego nie ro­zu­mia­ły… Nie mo­gła ich o to pro­sić. By­ło­by to rów­no­znacz­ne z ujaw­nia­niem in­for­ma­cji, jed­nak to ostre ukłu­cie pro­wa­dzi­ło do snu sta­no­wią­ce­go uciecz­kę od sza­ro­ści i du­szą­cej ni­co­ści. Ży­cie nie było już wte­dy rze­czy­wi­ste. Być może ni­g­dy ta­kie nie było i ni­g­dy nie bę­dzie…

By­wa­ło, że Cla­ire przy­po­mi­na­ły się czar­ne próż­nie. Te my­śli nie na­pa­wa­ły jej prze­ra­że­niem, wprost prze­ciw­nie – czerń obez­wład­nia­ła sza­rość, po­że­ra­ła ni­cość i za­pew­nia­ła obiet­ni­cę in­ten­syw­nych uczuć. Nic, co mia­ło zwią­zek z To­nym, ni­g­dy nie było sza­re. Za­wsze to­wa­rzy­szy­ły temu ko­lo­ry… nie­bie­ski, zie­lo­ny, czer­wo­ny i brą­zo­wy. Tak wie­le moż­na wy­czy­tać z od­cie­nia brą­zu. Na wspo­mnie­nie tego, jak brąz prze­kształ­cał się w czerń, szyb­ciej biło jej ser­ce, a całe cia­ło ogar­niał głód, któ­ry tyl­ko on był w sta­nie za­spo­ko­ić.

Zda­rza­ło się, że Cla­ire fan­ta­zjo­wa­ła o oczach Tony’ego, wspo­mi­na­jąc jego nie­zwy­kłą umie­jęt­ność ko­mu­ni­ka­cji za­le­d­wie jed­nym spoj­rze­niem. Wi­dok tę­czó­wek w ko­lo­rze ciem­ne­go brą­zu albo czer­ni elek­try­zo­wał każ­dy nerw w jej cie­le, kie­dy jed­nak wi­dzia­ła brąz w od­cie­niu cze­ko­la­dy, cała za­czy­na­ła drżeć z wy­cze­ki­wa­nia.

Prze­sta­ła się wszyst­kim przej­mo­wać mie­sią­ce albo lata temu. Czas nie miał już dla niej zna­cze­nia. Zna­la­zła so­bie nowy cel. Za­mie­rza­ła cze­kać, do­pó­ki Tony nie wró­ci i nie oto­czy jej swo­imi ra­mio­na­mi i mi­ło­ścią. Do­pó­ki jego spoj­rze­nie nie wy­peł­ni jej ca­łej, do­pó­ki nie prze­go­ni ni­co­ści i sza­ro­ści, do­pó­ki nie przy­wró­ci jej świa­tu ko­lo­rów.

Cla­ire prze­cha­dza­ła się po ogro­dzie w to­wa­rzy­stwie po­zba­wio­ne­go twa­rzy gło­su. Głos mó­wił, a ona szła. Było cie­pło, na nie­bie nie po­ja­wi­ła się ani jed­na chmu­ra. Uzna­ła, że jest błę­kit­ne, choć wi­dzia­ła je­dy­nie sza­rość – mniej wię­cej tak, jak w czar­no-bia­łym te­le­wi­zo­rze. Idą­ca obok niej i mó­wią­ca coś ko­bie­ta chwi­la­mi wy­da­wa­ła się zna­jo­ma.

Cla­ire nie pró­bo­wa­ła na­wet słu­chać, za­miast tego kon­cen­tro­wa­ła się na sta­wia­niu ko­lej­nych kro­ków. Dzię­ki po­słu­szeń­stwu mo­gła cho­ciaż na chwi­lę uciec od pust­ki swo­je­go po­ko­ju. To był kom­pro­mis, na któ­ry cza­sa­mi była w sta­nie przy­stać. Kie­dy we­szły do bu­dyn­ku i skie­ro­wa­ły się w stro­nę sto­łów­ki, Cla­ire zer­k­nę­ła na chwi­lę poza swo­ją bań­kę, na tyle dłu­go, aby do­strzec ko­goś zna­jo­me­go. Znie­ru­cho­mia­ła. Przez jej gło­wę ga­lo­po­wa­ły wspo­mnie­nia, sza­rość prze­ni­ka­ły ko­lo­ry. Nie po­tra­fi­ła so­bie po­ra­dzić z wy­star­cza­ją­co szyb­kim szu­flad­ko­wa­niem.

Nim do­tar­ło do niej, co się dzie­je, le­ża­ła na pod­ło­dze. Je­dy­ne, co wi­dzia­ła i sły­sza­ła, to buty i gło­sy…

*

Re­ak­cja Me­re­dith nie oka­za­ła się wy­star­cza­ją­co szyb­ka. Wie­dzia­ła, że ta ko­bie­ta na dru­gim koń­cu po­miesz­cze­nia to Cla­ire. Po­zna­ła ją, mimo że ma­to­we brą­zo­we wło­sy mia­ła zwią­za­ne w ku­cyk, a jej cera była nie­na­tu­ral­nie bla­da. Roz­po­zna­ła ją po oczach. Tak, brak w nich było bla­sku cha­rak­te­ry­stycz­ne­go dla jej wie­ku, ale Me­re­dith nie mia­ła wąt­pli­wo­ści: ta chu­da ko­bie­ta ze szma­rag­do­wy­mi ocza­mi to z całą pew­no­ścią Cla­ire.

Mia­ła ocho­tę do niej za­wo­łać, gdy­by to jed­nak zro­bi­ła, zde­ma­sko­wa­ła­by się. Ich spoj­rze­nia na chwi­lę się spo­tka­ły. Za­nim Me­re­dith zdą­ży­ła się po­ru­szyć, ode­zwać czy zro­bić co­kol­wiek in­ne­go, Cla­ire upa­dła na pod­ło­gę, jak­by ją ra­ził pio­run. Le­ża­ła w po­zy­cji em­brio­nal­nej, krę­ci­ła gło­wą i mam­ro­ta­ła nie­zro­zu­mia­le.

Ko­bie­ta to­wa­rzy­szą­ca Cla­ire spo­koj­nie uklę­kła obok i za­te­le­fo­no­wa­ła. Nie mi­nę­ło kil­ka se­kund, a do­łą­czy­li do nich inni pra­cow­ni­cy ośrod­ka. Po­ło­żo­no Cla­ire na no­szach i pod­łą­czo­no do kro­plów­ki.

W tym mo­men­cie Me­re­dith, drżąc, ode­tchnę­ła. Bez­sze­lest­nie po­de­szła do ko­bie­ty, któ­rą kie­dyś zna­ła. Gdy zna­la­zła się przy no­szach, w szma­rag­do­wych oczach Cla­ire po­ja­wił się prze­błysk roz­po­zna­nia. Ko­rzy­sta­jąc z za­mie­sza­nia, Me­re­dith do­tknę­ła de­li­kat­nie ra­mie­nia przy­ja­ciół­ki i szep­nę­ła jej do ucha:

– Cla­ire, to ja, Me­re­dith. Pro­szę, po­móż mi opo­wie­dzieć swo­ją hi­sto­rię.

Le­żą­ca na no­szach roz­trzę­sio­na ko­bie­ta za­czy­na­ła od­pły­wać. Jej ostat­nie­mu spoj­rze­niu po­sła­ne­mu Me­re­dith to­wa­rzy­szy­ło uczu­cie ulgi i spo­kój. Leki za­czy­na­ły dzia­łać. Me­re­dith pa­trzy­ła bez­rad­nie, jak jej przy­ja­ciół­ka jest od­wo­żo­na do swo­je­go po­ko­ju.

*

Wró­cił ból w ręce, ale ra­zem z nim spo­kój. Nim Cla­ire za­pa­dła w sen, pró­bo­wa­ła roz­gryźć toż­sa­mość tam­tej ko­bie­ty. Wszyst­ko jej mó­wi­ło, że po­win­na ją znać, jed­nak coś jej się nie zga­dza­ło. Ta ko­bie­ta nie pa­so­wa­ła do tego miej­sca, do tej bez­piecz­nej przy­sta­ni… Jej hi­sto­ria – nie, ta hi­sto­ria nie była tyl­ko jej.

Ta hi­sto­ria na­le­ża­ła do tylu in­nych osób, któ­re po­dob­nie jak ona już ni­g­dy nie będą mo­gły opo­wie­dzieć świa­tu o tym, co się wy­da­rzy­ło. Tylu in­nych osób, któ­re zo­sta­ły uci­szo­ne – te­raz i na za­wsze. Ale Cla­ire ją zna­ła – prze­cież to wszyst­ko prze­ży­ła.

Opo­wie­dzieć swo­ją hi­sto­rię? Nie… Le­piej, żeby nie­któ­re spra­wy po­zo­sta­ły ta­jem­ni­cą!Lu­dzie są głu­pi: po­daj im od­po­wied­nie wy­tłu­ma­cze­nie, a nie­mal we wszyst­ko uwie­rzą*.

* Cy­tat z tomu I cy­klu Miecz praw­dy, tłum. Lu­cy­na Tar­gosz, Dom Wy­daw­ni­czy Re­bis.

Ter­ry Go­od­kind

Roz­dział 2

Wrze­sień 2013

Wes­tchnąw­szy, Cla­ire za­pię­ła wa­liz­kę i ob­ró­ci­ła się do Phi­la.

– Cie­szę się, że nie mu­sia­łeś le­cieć do Iowa, aby się spo­tkać z tam­tej­szą po­li­cją.

W orze­cho­wych oczach Phi­la za­mi­go­ta­ły zło­te plam­ki.

– No cóż, pani Ale­xan­der, jaki był­by ze mnie mąż, gdy­bym wy­słał cię do We­ne­cji zu­peł­nie samą. – Po­ka­zał gło­wą na jej brzuch i do­dał: – Zwłasz­cza w two­im sta­nie.

Dłoń Cla­ire od­ru­cho­wo po­mknę­ła ku roz­wi­ja­ją­ce­mu się w jej ło­nie dziec­ku. Z uśmie­chem od­par­ła:

– Do­ce­niam to, pa­nie Ale­xan­der.

Po­pra­wi­ła ciem­ną pe­ru­kę. Na­bra­ła wpra­wy w spra­wia­niu, aby ta wy­glą­da­ła jak praw­dzi­we wło­sy. Co nie zna­czy, że nie swę­dzia­ła jej przez to gło­wa. Nie mo­gła się do­cze­kać, kie­dy po­rzu­ci wszel­kie prze­bra­nia.

– Wy­glą­da na to, że po­li­cja w Iowa City nie po­trze­bu­je już mo­ich in­for­ma­cji. W pro­ku­ra­tu­rze do­wie­dzia­łem się, że mają nowe do­wo­dy, któ­ry­mi mu­szą się za­jąć, i po­pro­szo­no mnie, abym po­zo­stał w kon­tak­cie.

– Hmm – mruk­nę­ła Cla­ire, przy­pi­na­jąc pe­ru­kę kil­ko­ma do­dat­ko­wy­mi spin­ka­mi. – Cie­ka­wa je­stem, co to za do­wo­dy.

Sta­nął za nią i przyj­rzał się jej od­bi­ciu w lu­strze. Kie­dy ich spoj­rze­nia się skrzy­żo­wa­ły, uśmiech­nął się i rzekł:

– Usły­szaw­szy to, co ty masz do po­wie­dze­nia, po­wie­dział­bym, że pro­ku­ra­tu­ra zo­sta­ła po­in­for­mo­wa­na o bar­dzo…

Prze­rwa­ło mu gło­śne pu­ka­nie do drzwi. W oczach Cla­ire Phil do­strzegł nie­po­kój. Każ­dy kon­takt był po­dej­rza­ny i wy­ma­gał nad­zo­ru oraz ostroż­no­ści. Kiw­nął gło­wą, wy­pro­sto­wał się i ru­szył w stro­nę drzwi.

Do­pie­ro kie­dy Cla­ire usły­sza­ła głos swo­je­go męża, do­tar­ło do niej, że wstrzy­my­wa­ła od­dech.

– To boy ho­te­lo­wy. Go­to­wa do wyj­ścia?

Roz­luź­niw­szy się nie­co, po raz ostat­ni omio­tła spoj­rze­niem apar­ta­ment. Luk­su­so­we wy­po­sa­że­nie bla­dło w po­rów­na­niu z roz­cią­ga­ją­cym się z bal­ko­nu cu­dow­nym wi­do­kiem. Wscho­dzą­ce słoń­ce spra­wia­ło, że na po­wierzch­ni Je­zio­ra Ge­new­skie­go tań­czy­ły iskrzą­ce się fale błę­ki­tu. Kie­dy się za­trzy­ma­ła i jesz­cze raz po­pa­trzy­ła na ten wi­dok, jej po­licz­ki owiał wy­jąt­ko­wo cie­pły jak na tę porę roku wiatr. Wie­dzia­ła, że pora ru­szać w dro­gę, wa­liz­ki już na nich cze­ka­ły. Ode­tchnę­ła głę­bo­ko i od­po­wie­dzia­ła:

– Tak, je­stem go­to­wa.

Phil kiw­nął gło­wą, po czym otwo­rzył drzwi i wpu­ścił do apar­ta­men­tu boya ho­te­lo­we­go.

– Si­gno­re, si­gno­ra. – Choć w Ge­ne­wie obo­wią­zu­ją­cym ję­zy­kiem był fran­cu­ski, pań­stwa Ale­xan­der uwa­ża­no za Wło­chów i dla­te­go na­wet per­so­nel zwra­cał się do nich w ich ro­dzi­mym ję­zy­ku. Praw­da była taka, że więk­szość miesz­kań­ców tego mia­sta mó­wi­ła bie­gle po fran­cu­sku, wło­sku albo nie­miec­ku.

Cla­ire się­gnę­ła w mil­cze­niu po to­reb­kę, gdy tym­cza­sem jej mąż wy­da­wał in­struk­cje do­ty­czą­ce ba­ga­żu. Na­stęp­nie Phil swo­bod­nym ge­stem ob­jął żonę i po­wiódł ją w stro­nę win­dy, a po chwi­li sie­dzie­li już w tak­sów­ce. Ich przed­sta­wie­nie po­zo­sta­wa­ło bez­błęd­ne.

– Mamy już wszyst­kie re­zer­wa­cje? – za­py­ta­ła szep­tem, my­śląc o swo­jej przy­szło­ści.

Phil na­chy­lił się ku niej.

– Tak, moja dro­ga, szcze­gó­ły omó­wi­my na osob­no­ści.

Cla­ire się wy­pro­sto­wa­ła, zer­k­nę­ła na kie­row­cę i ski­nę­ła gło­wą. Ni­ko­mu nie moż­na ufać. Roz­pły­nię­cie się w ciem­no­ściach nocy było spe­cjal­no­ścią Phi­la. Do­ko­na­nie tego ra­zem z cię­żar­ną żoną i ich po­kaź­nym ba­ga­żem oka­że się praw­dzi­wym spraw­dzia­nem jego umie­jęt­no­ści.

Przy­glą­da­jąc się ską­pa­nym w po­ran­nym świe­tle uli­com Ge­ne­wy, Cla­ire roz­my­śla­ła o ostat­niej wi­zy­cie w in­sty­tu­cji fi­nan­so­wej – tej, któ­ra za­le­d­wie kil­ka dni temu uczy­ni­ła ją ko­bie­tą nie­zwy­kle za­moż­ną. Na­wet je­śli pra­cow­ni­ków ban­ku za­sko­czy­ła po­now­na wi­zy­ta Ma­rie Rawls, nie dali tego po so­bie po­znać. Za­miast tego grzecz­nie za­pro­wa­dzo­no ją do skryt­ki de­po­zy­to­wej, gdzie do­koń­czy­ła to, co so­bie za­pla­no­wa­ła. Nie mo­gła mieć stu­pro­cen­to­wej pew­no­ści, ale in­tu­icja jej pod­po­wia­da­ła, że Tony tak­że w koń­cu tu tra­fi. Zde­cy­do­wa­ła, że jego skar­biec nie oka­że się zu­peł­nie pu­sty. Wie­dzia­ła tak­że, że to, co w nim po­zo­sta­nie, wca­le go nie ucie­szy. Tym ra­zem jed­nak to ona roz­da­wa­ła kar­ty. A on po­stą­pi zgod­nie z jej za­sa­da­mi albo nie. Nie za­mie­rza­ła za­sta­wiać na nie­go pu­łap­ki. Nie, wie­dzia­ła do­brze, jak to jest. Pod­czas ich me­ta­fo­rycz­nej gry w sza­chy to ona trzy­ma­ła go w sza­chu. Gdy­by jej roz­mo­wa z Mar­cu­sem Ever­gre­enem przy­bra­ła inny ob­rót, był­by to szach-mat. Pa­trząc, jak chod­ni­ki za­peł­nia­ją się ludź­mi, Cla­ire za­sta­na­wia­ła się, czy Tony za­słu­gu­je na to, co mu ofia­ro­wy­wa­ła.

Nie była w sta­nie od­po­wie­dzieć so­bie na to py­ta­nie. Mo­gła je­dy­nie przy­znać, że chce, aby otrzy­mał tę szan­sę. A co z nią zro­bi – to już jego wy­bór.

Phil uści­snął lek­ko jej dłoń.

– My­śla­mi błą­dzisz da­le­ko stąd. Dasz so­bie radę?

Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Nie wiem. Czas po­ka­że.

Za­sta­na­wia­ła się nad tym, jak to moż­li­we, że ona i Phil za­szli tak da­le­ko, że ich zna­jo­mość sta­ła się tak za­ży­ła. Zwłasz­cza ma­jąc w pa­mię­ci ich pierw­sze spo­tka­nie w San An­to­nio. Cla­ire wes­tchnę­ła i z po­wro­tem od­wró­ci­ła gło­wę w stro­nę szy­by. Wy­glą­da­ło na to, że nie­wie­le re­la­cji w jej ży­ciu mo­gło się po­chwa­lić nor­mal­ny­mi po­cząt­ka­mi. Po­ło­ży­ła ostroż­nie dłoń na brzu­chu i po­mo­dli­ła się o szczę­śli­we za­koń­cze­nie.

Na wcze­sne po­po­łu­dnie mie­li za­re­zer­wo­wa­ny lot li­nia­mi Air Fran­ce do Rzy­mu. Obo­je wie­dzie­li, że tam nie po­le­cą. Phil za­trosz­czył się o to, aby cze­kał na nich pry­wat­ny sa­mo­lot, któ­ry ze Szwaj­ca­rii uda się bez­po­śred­nio do We­ne­cji. Do­pie­ro co zdo­by­ta for­tu­na Cla­ire po­zwo­li­ła mu na luk­sus utwo­rze­nia dość zło­żo­nej sie­ci śla­dów. Ona sama nie mia­ła pew­no­ści, czy ktoś rze­czy­wi­ście bę­dzie pró­bo­wał po­dą­żać ich tro­pem, gdy­by jed­nak mia­ło do tego dojść, zgo­dzi­ła się, żeby Phil ce­lo­wo to utrud­nił.

W We­ne­cji po­now­nie zmie­nią toż­sa­mość. By­wa­ło, że Cla­ire przy­dał­by się do­cze­pio­ny do niej iden­ty­fi­ka­tor, po­ma­ga­ją­cy re­ago­wać na od­po­wied­nie imię. Na­praw­dę nie ob­cho­dzi­ło ją to, ja­kie­go imie­nia i na­zwi­ska uży­wa, o ile tyl­ko mo­gła da­ro­wać so­bie pe­ru­ki i ko­lo­ro­we so­czew­ki kon­tak­to­we.

Nie­ste­ty jej sio­stra Emi­ly ro­bi­ła wszyst­ko, aby na­zwi­sko i wi­ze­ru­nek Cla­ire re­gu­lar­nie po­ja­wia­ły się w wia­do­mo­ściach. Ostat­nia in­for­ma­cja, któ­rą prze­czy­ta­ła w In­ter­ne­cie, mó­wi­ła o tym, że Cla­ire na­dal się nie od­na­la­zła i że spe­ku­la­cje łą­czą jej za­gi­nię­cie z oso­bą An­tho­ny’ego Raw­ling­sa. Po­cie­sza­ją­ca była dla niej myśl, że jej te­le­fon do Ever­gre­ena oczy­ścił Tony’ego z po­ten­cjal­nych za­rzu­tów.

Gdy­by wol­no jej było jesz­cze raz sko­rzy­stać z te­le­fo­nu, za­dzwo­ni­ła­by do Emi­ly. Ja­dąc w stro­nę lot­ni­ska, przy­po­mnia­ła so­bie cza­sy, kie­dy Tony ogra­ni­czał jej moż­li­wo­ści ko­mu­ni­ka­cji. Iro­nią losu było to, że po raz ko­lej­ny znaj­do­wa­ła się w ta­kiej sy­tu­acji. Tym ra­zem nie wie­dzia­ła, kogo za to wi­nić. Czy była to wina Ca­the­ri­ne? To prze­cież przez nią ucie­kła z kra­ju. A może Tony’ego? Gdy­by przed laty jej nie po­rwał… Cla­ire na­wet nie była w sta­nie wy­obra­zić so­bie ta­kie­go sce­na­riu­sza. Jej ży­cie wy­glą­da­ło zu­peł­nie ina­czej, niż to so­bie w cza­sach mło­do­ści wy­obra­ża­ła. Przy­po­mnia­ła so­bie, że gdy­by Tony jej nie upro­wa­dził, nie no­si­ła­by te­raz pod ser­cem jego dziec­ka. Kie­dy do­tar­ła do niej praw­da, po­czu­ła łzy wzbie­ra­ją­ce pod po­wie­ka­mi. Jej obec­ne po­ło­że­nie, po­łą­czo­ne z oszu­ki­wa­niem ro­dzi­ny i przy­ja­ciół, było do­bro­wol­ne. Winą mo­gła obar­czyć je­dy­nie sie­bie. Po raz ko­lej­ny jej im­pul­syw­ność była prze­ciw­ni­ko­wi na rękę. Cla­ire po­win­na była po­zo­stać wier­na umo­wie, jaką za­war­ła z To­nym, po­win­na była mu ufać. Za­miast tego po­zwo­li­ła, aby górę nad nią wziął strach.

Zbyt waż­ne było dla niej bez­pie­czeń­stwo jej dziec­ka. Mu­sia­ła do­pro­wa­dzić to do koń­ca. Wy­co­fa­nie się w ogó­le nie wcho­dzi­ło w grę.

Pan Ever­gre­en wy­ja­śnił, że wkrót­ce w całą tę spra­wę zo­sta­nie za­an­ga­żo­wa­ne FBI, i po­le­cił jej, aby re­gu­lar­nie się mel­do­wa­ła. Ostrzegł, że FBI naj­praw­do­po­dob­niej bę­dzie na­le­gać na bez­po­śred­ni kon­takt. Jako miej­sce swo­je­go po­by­tu po­da­ła Ge­ne­wę i nie za­mie­rza­ła tego zmie­niać. Za dużo w ży­ciu sły­sza­ła kłamstw, żeby te­raz ko­mu­kol­wiek ufać.

Cla­ire przy­sta­ła na wa­run­ki Ever­gre­ena w za­mian za to, że po­zo­sta­nie ano­ni­mo­wa i bez­piecz­na. Nie wspo­mnia­ła o tym, że ma po­moc­ni­ka. Ta in­for­ma­cja nie wy­da­wa­ła się istot­na. W tej grze w po­ke­ra o wy­so­ką staw­kę Phil był jej asem.

Wdzięcz­na mu była za jego tro­skę. Wie­dzia­ła, że jest dla nie­go kimś wię­cej niż zle­ce­niem. W in­nych oko­licz­no­ściach może i na­wet od­wza­jem­ni­ła­by jego uczu­cie – Phil ro­zu­miał jed­nak jej po­sta­wę. Ak­cep­to­wa­ła jego pla­to­nicz­ną mi­łość wy­łącz­nie ze wzglę­du na bez­pie­czeń­stwo swo­je i dziec­ka. Obie­ca­ła Mar­cu­so­wi Ever­gre­eno­wi, że chwi­lo­wo po­zo­sta­nie w ukry­ciu, on z ko­lei za­pew­nił, że Tony’emu nic się nie sta­nie. Phil po­ma­gał jej do­peł­nić wa­run­ków tej umo­wy.

*

Dzie­sięć dni póź­niej…

Har­ry zer­k­nął na wy­świe­tlacz te­le­fo­nu i jego oczy zro­bi­ły się wiel­kie jak spodki. Pod­niósł gło­wę i zo­ba­czył minę Am­ber. Na­tu­ral­nie wy­czu­ła, że coś się dzie­je. Kiw­nął gło­wą.

– Kto to? – za­py­ta­ła ci­cho, pod­czas gdy po­zo­sta­łe obec­ne oso­by nie prze­ry­wa­ły roz­mo­wy.

Har­ry nie od­po­wie­dział, za­miast tego wy­szedł szyb­ko z kuch­ni sio­stry i chwi­lę póź­niej zna­lazł się w daw­nym po­ko­ju Cla­ire. Ode­brał te­le­fon.

– Agent Bal­dwin, słu­cham.

Te­le­fon ten nie tyl­ko go za­sko­czył, ale tak­że spra­wił ulgę. Słu­chał uważ­nie, jak Wil­liams, agent spe­cjal­ny FBI od­po­wie­dzial­ny za okręg San Fran­ci­sco, wy­ja­śniał mu, co się dzie­je: Cla­ire Ni­chols żyła, była bez­piecz­na i ukry­wa­ła się za gra­ni­cą. Oso­bi­ście skon­tak­to­wa­ła się z pro­ku­ra­to­rem Iowa City, któ­ry na­tych­miast po­in­for­mo­wał o tym FBI. Jesz­cze bar­dziej in­te­re­su­ją­ce oka­za­ło się to, o czym opo­wie­dzia­ła panu Ever­gre­eno­wi. Twier­dzi­ła, że choć opu­ści­ła mia­sto kie­ro­wa­na stra­chem o swo­je bez­pie­czeń­stwo, mia­ła te­raz po­wód, aby się oba­wiać o bez­pie­czeń­stwo An­tho­ny’ego Raw­ling­sa. Pod­kre­śli­ła rów­nież, że w żad­nym ra­zie nie oskar­ża o nic swo­je­go by­łe­go męża.

Z każ­dym sło­wem mię­śnie w ra­mio­nach Har­ry’ego sta­wa­ły się co­raz bar­dziej roz­luź­nio­ne. Aż do te­raz oszu­ki­wał sa­me­go sie­bie, że nie mar­twi się o Cla­ire. Od chwi­li, kie­dy odło­żył te­le­fon po tej dzi­wacz­nej roz­mo­wie z An­tho­nym Raw­ling­sem, py­ta­ją­cym go, czy nie wie, gdzie się po­dzie­wa Cla­ire, po­wta­rzał so­bie, że ona sama po­dej­mu­je de­cy­zje. Do­bro­wol­nie zna­la­zła się w stre­fie wpły­wu Raw­ling­sa i za­słu­ży­ła na to, aby po­nieść kon­se­kwen­cje. To Raw­lings od­po­wia­dał za jej znik­nię­cie – albo bez­po­śred­nio, albo sta­no­wi­ło to pro­dukt ubocz­ny jego za­moż­no­ści. Tak czy ina­czej, nie było to już zmar­twie­niem Har­ry’ego. Poza tym Cla­ire była w cią­ży z Raw­ling­sem.

Po­tem, bez ostrze­że­nia, przy­po­mniał mu się jej głos. Przez uła­mek se­kun­dy – wte­dy, gdy jego świa­do­mość nie oka­za­ła się wy­star­cza­ją­co szyb­ka, aby po­wstrzy­mać pod­świa­do­me my­śli – za­sta­na­wiał się, jak by się wszyst­ko po­to­czy­ło, gdy­by to było jego dziec­ko. Kie­dy wi­dział zdję­cie Cla­ire w te­le­wi­zji albo sły­szał nie­spo­koj­ny głos Emi­ly, do­pa­dał go nie­po­kój i wów­czas wma­wiał so­bie, że Cla­ire na to nie za­słu­gu­je.

Słu­chał te­raz tego, co ma mu do po­wie­dze­nia jego zwierzch­nik, o tym, że Cla­ire jest cała i zdro­wa, a po jego po­licz­kach po­pły­nę­ły łzy ulgi. Nie mógł oczy­wi­ście do­pu­ścić do tego, żeby prze­peł­nia­ją­ce go uczu­cia zna­la­zły od­zwier­cie­dle­nie w jego gło­sie. Bądź co bądź to re­la­cja z przed­mio­tem jego mi­sji sta­no­wi­ła je­den z po­wo­dów, dla któ­rych od­su­nię­to go od obo­wiąz­ków.

To po ata­ku Pa­tric­ka Che­ste­ra i po tym, jak się oka­za­ło, że może być oj­cem dziec­ka Cla­ire, agent spe­cjal­ny Wil­liams oso­bi­ście wy­słał agen­ta Har­ri­so­na Bal­dwi­na na przy­mu­so­wy urlop, twier­dząc, że roz­głos, jaki nada­no ata­ko­wi Che­ste­ra, za­gro­ził zde­ma­sko­wa­niem ich od daw­na za­pla­no­wa­nej ope­ra­cji. W kil­ku roz­mo­wach wspo­mniał na­wet o trwa­łym wy­da­le­niu z sze­re­gów Fe­de­ral­ne­go Biu­ra Śled­cze­go.

Te­raz nie mia­ło to już zna­cze­nia. Har­ry słu­chał, a kie­dy agent spe­cjal­ny, stresz­cza­jąc mu ostat­nie wy­da­rze­nia, pod­kre­ślił nie­win­ność Raw­ling­sa, nie był w sta­nie dłu­żej trzy­mać ję­zy­ka za zę­ba­mi.

– Wiem, co w prze­szło­ści ro­bił jej ten drań. Może mówi to pod przy­mu­sem?

– Nie roz­ma­wia­łem z nią bez­po­śred­nio, ale Ever­gre­en jej wie­rzy – od­parł Wil­liams.

– No ja­sne. Tym ra­zem jej ze­zna­nia po­ma­ga­ją Raw­ling­so­wi. Ever­gre­en to pio­nek Raw­ling­sa. Kie­dy mia­ła coś do po­wie­dze­nia na jego nie­ko­rzyść, ten cho­ler­ny pro­ku­ra­tor w ogó­le nie chciał słu­chać i ob­ró­cił wszyst­ko prze­ciw­ko niej.

– Słu­chaj, Bal­dwin, gdy­by za­stęp­ca dy­rek­to­ra biu­ra nie przy­wró­cił cię oso­bi­ście do tej spra­wy, ja bym tego na pew­no nie zro­bił. Je­śli masz coś osią­gnąć, mu­sisz my­śleć ja­sno.

Har­ry kiw­nął gło­wą. Wil­liams miał ra­cję. Je­że­li miał zno­wu po­móc i do­wie­dzieć się cze­goś wię­cej na te­mat se­kre­tów wią­żą­cych się z wen­de­tą Rawl­sów, mu­siał my­śleć jak agent, a nie ko­cha­nek.

– Tak, sir, ro­zu­miem. Dzię­ku­ję, że mogę wró­cić do tej spra­wy.

– Masz się zja­wić w biu­rze ju­tro o dzie­wią­tej rano. Wy­bie­rasz się w po­dróż.

Prze­peł­nia­ło go pod­eks­cy­to­wa­nie. To była szan­sa, któ­rej nie mógł nie wy­ko­rzy­stać.

– Sir, a co z Raw­ling­sem? Gdzie się te­raz znaj­du­je?

– W tej chwi­li w aresz­cie FBI, choć nie spo­dzie­wam się, aby taka sy­tu­acja trwa­ła dłu­go. Ju­tro dłu­żej na ten te­mat po­roz­ma­wia­my.

– Ro­zu­miem – od­parł Har­ry. – Agen­cie spe­cjal­ny, je­śli trze­ba prze­słu­chać Raw­ling­sa, wno­szę o to, abym mógł wziąć w tym udział.

– Chy­ba już po­wie­dzia­łem, że zda­niem pani Ni­chols pan Raw­lings nie ma nic wspól­ne­go z jej znik­nię­ciem.

Har­ry oparł się o ścia­nę i omiótł wzro­kiem pu­sty po­kój. Cla­ire nie miesz­ka­ła tu­taj już od nie­mal trzech mie­się­cy. Na­le­żą­ce do niej rze­czy spa­ko­wa­no i ode­sła­no, a jed­nak kie­dy za­mknął oczy, wi­dział jej twarz i sły­szał jej śmiech. W za­ka­mar­kach po­miesz­cze­nia uno­sił się jesz­cze za­pach jej ulu­bio­nych per­fum. Po­trzą­snął gło­wą i pró­bo­wał się sku­pić.

– Tak, oczy­wi­ście. Zja­wię się ju­tro.

– Agen­cie, to się ro­zu­mie samo przez się, ale zda­jąc so­bie spra­wę z tego, że zbli­żył się pan do ro­dzi­ny pani Ni­chols, przy­po­mi­nam, że te in­for­ma­cje są taj­ne. Nikt inny nie może się tego do­wie­dzieć.

Har­ry po­my­ślał o zgro­ma­dzo­nych w kuch­ni oso­bach: Am­ber, Ke­ato­nie, Joh­nie, Emi­ly i Liz. Jak mógł tam te­raz wró­cić i nie po­wie­dzieć Emi­ly, że jej sio­stra żyje?

Prze­łknął śli­nę.

– Tak jest, sir, ro­zu­miem. Dzię­ku­ję za tę szan­sę, agen­cie spe­cjal­ny.

– Nie schrzań tego, agen­cie Bal­dwin. To może być two­ja ostat­nia szan­sa.

– Zro­zu­mia­łem, sir.

Kie­dy za­koń­czy­li roz­mo­wę, Har­ry udał się do przy­le­ga­ją­cej do po­ko­ju ła­zien­ki. Spoj­rzał w lu­stro i sta­rał się prze­gnać uśmiech ze swo­jej twa­rzy. W koń­cu pod­dał się uczu­ciu ulgi. Z jego oczu po­pły­nę­ły łzy i z uśmie­chem szep­nął:

– Dzię­ki ci, Boże. Dzię­ki za to, że Cla­ire jest bez­piecz­na. A te­raz po­móż mi raz a do­brze roz­pra­wić się z tym su­kin­sy­nem!

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: