Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Krótki sznur - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 marca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Krótki sznur - ebook

Przed dziesięcioma laty zaginęła Susan, córka Benjamina Lombarda, obecnie wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych ubiegającego się o fotel w Białym Domu. Była najbardziej poszukiwaną osobą w historii Ameryki, mimo to nie została odnaleziona.

Dla Gibsona Vaughna, legendarnego hakera i żołnierza piechoty morskiej, ta sprawa ma charakter osobisty, ponieważ Susan była dla niego jak siostra. W dziesiątą rocznicę jej zaginięcia były szef ochrony wiceprezydenta, zdobywszy nowe dowody, prosi Vaughna o pomoc w tajnym śledztwie.

Gibsonowi na drodze stają potężni, bezlitośni gracze, którzy zrobią wszystko, żeby go uciszyć.

Matthew FitzSimmons urodził się w Illinois, a wychował w Londynie. Obecnie mieszka w Waszyngtonie, gdzie od ponad dziesięciu lat uczy literatury angielskiej i teatrologii w prywatnej szkole średniej. Krótki sznur jest jego debiutancką powieścią.

FitzSimmons wymyślił odrażającego socjopatę.

„The Washington Post”.

Ta elektryzująca powieść zaczyna się od obiecującego tropu w sprawie zaginionej przed laty córki wiceprezydenta, a potem, gdy pojawiają się coraz to nowe teorie spiskowe, obłudni politycy oraz szukający zadośćuczynienia skompromitowany haker, jej akcja przyspiesza jak obłąkana kolejka górska. Trzymajcie się; miłej jazdy!

„People”

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8031-723-9
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Gibson Vaughn siedział samotnie przy zatłoczonej ladzie w Nocnym Marku. Trwała śniadaniowa godzina szczytu i goście kłębili się w przejściu w oczekiwaniu na wolne miejsce. Ale on prawie nie słyszał brzękliwego crescendo sztućców na talerzach, nie zauważył nawet, kiedy kelnerka postawiła przed nim jedzenie. Nie odrywał oczu od ekranu telewizora na ścianie za ladą. Leciał dziennik i znowu pokazywano to nagranie. Przez lata rozbierane na kawałki, dokładnie analizowane, przywoływane w filmach fabularnych i programach telewizyjnych było dosłownie wszechobecne, stanowiło nieodłączną część ducha czasów. Tak jak większość Amerykanów widział je niezliczoną ilość razy i tak jak większość ich nie mógł oderwać wzroku od ekranu, ilekroć je puszczano. Bo jak by mógł? Tylko tyle mu po niej pozostało.

Początek nagrania był ziarnisty i wyblakły. Obraz skakał, klatki drgały i opadały, zniekształcone linie kotłowały się na ekranie jak fale atakujące niezbadany brzeg – produkt uboczny tego, że właściciel sklepu nie zmieniał zapętlonej taśmy, raz po raz zapisując ją kolejnymi nagraniami.

Zarejestrowane pod kątem, zza kasy, wideo przedstawiało wnętrze sklepu na osławionej stacji benzynowej w Breezewood w Pensylwanii. Najgorsze, że dojść do tego mogło wszędzie. Choćby w twoim mieście. Że mogła to być twoja córka. Jako całość ten niemy film z monitoringu był smutnym hołdem złożonym najsłynniejszej dziewczynie, jaka kiedykolwiek zaginęła w Ameryce: Suzanne Lombard. Według znacznika czasu zaczynał się o dwudziestej drugiej czterdzieści siedem.

Ostatnią znaną z imienia i nazwiska osobą, która z nią rozmawiała, była Beatrice Arnold, studentka college’u pracująca na nocnej zmianie. O dwudziestej drugiej czterdzieści siedem siedziała na stołku za ladą z zaczytanym egzemplarzem Drugiej płci w ręku. Kiedy wiadomość o zaginięciu Suzanne trafiła do mediów, to właśnie Beatrice jako pierwsza przypomniała sobie, że ją widziała, i jako pierwsza zadzwoniła do FBI.

O dwudziestej drugiej czterdzieści osiem do sklepu wszedł łysiejący blondyn o długich strąkowatych włosach. W internecie nadano mu miano Żula, choć FBI zidentyfikowało go jako Davy’ego Oksenberga, kierowcę tira z Jacksonville notowanego za przemoc domową. Oksenberg kupił paczkę suszonej wołowiny w plasterkach i napój izotoniczny Gatorade. Zapłacił gotówką, poprosił o paragon, ale pozostał przy ladzie, flirtując z Beatrice, jakby nigdzie mu się nie spieszyło.

Przez wiele tygodni i miesięcy po zniknięciu Suzanne FBI ciągle go przesłuchiwało. Jego ciężarówkę wiele razy przeszukano, lecz nie znaleziono żadnych obciążających śladów. W końcu, choć niechętnie, śledczy oczyścili go z zarzutów, jednak przedtem Oksenberg zdążył stracić pracę i otrzymać dziesiątki listów, w których grożono mu śmiercią.

Po jego wyjściu w sklepie zapanował bezruch. Tyk-tyk-tyk – minęła wieczność, zanim ukazała się pierwszy raz ona, czternastoletnia dziewczynka w obszernej bluzie z kapturem i czapce baseballowej Filadelfijczyków. Z plecaczkiem Hello Kitty na ramieniu, przebywała tam cały czas, ale w martwej strefie kamery. Co ciekawe, nikt nie wiedział na pewno, jak się tam znalazła. Beatrice Arnold nie pamiętała, żeby Suzanne wchodziła do sklepu, a taśma okazała się bezużyteczna, przynajmniej pod tym względem.

Suzanne była wątła, blada i chuda, dlatego bluza zwisała z niej jak kotara, grubymi, zwalistymi fałdami. Media lubiły porównywać ten czarno-biały kadr z jej kolorowymi zdjęciami rodzinnymi, z wesołą jasnowłosą dziewczynką w błękitnej sukience druhny, roześmianą dziewczynką na plaży z matką, uśmiechniętą dziewczynką czytającą książkę i wyglądającą przez okno. Zdjęcia te stanowiły ostry kontrast z tymi z monitoringu, na których posępna Suzanne, w czapce baseballowej i z rękami w kieszeniach, stała pochylona jak zwierzę nieufnie obserwujące okolicę ze swojej nory.

Przez jakiś czas chodziła niespiesznie między półkami, lecz głowę miała zwróconą w stronę okna. Minęła sto siedemdziesiąta dziewiąta sekunda nagrania. I wtedy Suzanne znieruchomiała, jakby jej uwagę przykuło coś za oknem. Może jakiś samochód. Szybko wzięła z półki trzy rzeczy: paczkę Ring Dingsów, paczkę lukrecjowych Red Vinesów i butelkę Dr Peppera. Zestaw, który zyskał w Stanach upiorną nazwę Lunchu Zaginionej Dziewczynki. Ona też zapłaciła gotówką, zmiętymi banknotami i garścią drobnych, a potem schowała zakupy do plecaka.

Kamera uchwyciła jej twarz, bo przez długą chwilę Suzanne patrzyła prosto w obiektyw – jej zastygłą w czasie minę interpretowano potem na tysiące różnych sposobów, jak uśmiech Mony Lisy.

Tak jak zawsze Gibson patrzył jej prosto w oczy, czekając, aż Suzanne uśmiechnie się do niego nieśmiało, jak wtedy, gdy chciała mu zdradzić jakąś tajemnicę. Aż powie mu, co się stało. Dlaczego uciekła. Bo mimo upływu lat nie stracił nadziei. Ale dziewczynka z taśmy wciąż milczała, nie chciała nic powiedzieć.

Ani jemu, ani nikomu innemu.

Zdecydowanym gestem naciągnęła czapkę na oczy i odwróciła się na dobre. O dwudziestej drugiej pięćdziesiąt sześć otworzyła drzwi, wyszła i zniknęła w ciemności. Przesłuchiwana przez FBI Beatrice Arnold powiedziała potem, że Suzanne była niespokojna i miała zaczerwienione oczy, jakby płakała. Ani ona, ani małżeństwo, które akurat brało benzynę, nie zauważyło, czy wsiadła do jakiegoś samochodu. Kolejny martwy trop w śledztwie, w którym aż się od nich roiło.

FBI nie zdołało znaleźć ani jednego istotnego śladu. Nikt nie zgłosił się po odbiór dziesięciu milionów dolarów nagrody wyznaczonej przez Lombardów, ich przyjaciół, znajomych i nieznajomych. Mimo że sprawę nagłośniono w burzliwej kampanii medialnej, mimo słynnego ojca, Suzanne Lombard wyszła w noc i przepadła jak kamień w wodę. Jej zniknięcie pozostawało nieprzemijającą amerykańską tajemnicą, tak jak zaginięcie Jimmy’ego Hoffy, D.B. Coopera i Virginii Dare.

Dziennik się skończył, poleciały reklamy i Gibson dopiero teraz zdał sobie sprawę, że przez cały czas wstrzymywał oddech. To nagranie zawsze go wykańczało. Jak długo jeszcze będą je pokazywali? Od lat śledztwo tkwiło w miejscu. Wiadomością dnia było to, że Żul ściął włosy i odsiadując wyrok za handel narkotykami, ukończył w więzieniu college. Jak zawsze złośliwy internet natychmiast przechrzcił go na Profesora Żula albo Żula w Wersji Ulepszonej. Znowu podano im odgrzewane kotlety, wszystko, o czym wiedzieli, czyli nic.

Chodzi o to, że zbliżała się dziesiąta rocznica zaginięcia, co znaczyło, że odgrzewane kotlety będą serwowane jeszcze częściej. Że dziennikarze jeszcze częściej będą wykorzystywać jej pamięć. Wyciągać z lamusa każdego, kto choćby przelotnie znał jej rodzinę czy miał związek ze sprawą. Że znowu zaroi się od niesmacznych rekonstrukcji wydarzeń na stacji benzynowej w Breezewood i zdjęć przedstawiających jej komputerowo postarzoną twarz.

Gibson nie mógł na nie patrzeć. Suzanne miałaby dzisiaj dwadzieścia cztery lata, kończyłaby college. I widząc te cyfrowo spreparowane podobizny, wyobrażał sobie, jak wyglądałoby jej życie. Gdzie by mieszkała. Czym by się zajmowała – na pewno czymś związanym z książkami. Uśmiechnął się do siebie i natychmiast spoważniał. To było chore. Czy nie nadszedł już czas, żeby dać jej odrobinę spokoju? Żeby dać odrobinę spokoju im wszystkim?

– Paskudna sprawa. – Siedzący obok mężczyzna też oglądał dziennik.

– Fakt – zgodził się z nim Gibson.

– Pamiętam, gdzie byłem, kiedy się o tym dowiedziałem: w hotelu w Indianapolis, na wyjeździe służbowym. Jakby to było wczoraj. Mam trzy córki. – Mężczyzna odpukał w drewnianą ladę. – Przez dwie godziny siedziałem na łóżku i nic tylko oglądałem telewizję. Straszne. Mija dziesięć lat, a ty ciągle nie wiesz, czy twoja córeczka żyje, czy nie. We łbie się nie mieści. Nie wiem, jak wytrzymuje to jej rodzina. Lombard to porządny człowiek.

Rozmowa o Benjaminie Lombardzie była ostatnią rzeczą, jakiej Gibson sobie życzył. Kiwnął tylko głową z nadzieją, że na tym się skończy, ale tamten nie dał się tak łatwo zbyć.

– No bo jeśli jakiś, za przeproszeniem, zboczony skurwysyn porywa córkę wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych i uchodzi mu to na sucho, to co może zrobić nam, zwykłym ludziom?

– Lombard nie był wtedy wiceprezydentem.

– Tak, oczywiście, ale był senatorem. A senator to też nie byle kto. Myśli pan, że nie miał chodów w FBI?

Przeciwnie, Gibson doskonale wiedział, jakie Lombard miał wpływy i jak bardzo lubił je wykorzystywać. Te sprawy były kolejnym tematem, którego Gibson wolałby nie poruszać.

– Będzie dobrym prezydentem – ciągnął mężczyzna. – Otrząsnąć się po czymś takim? Walczyć o nominację, podczas gdy większość ludzi zwinęłaby się w kłębek? A teraz ubiegać się o prezydenturę? To wymaga niepojętej siły.

Od dwóch kadencji Lombard był zastępcą popularnego prezydenta, dlatego oczekiwano, że w cuglach zdobędzie nominację i sierpniowa konwencja będzie tylko formalnością, czymś w rodzaju oficjalnej koronacji. Ale jak spod ziemi pojawiła się Anne Fleming, gubernatorka Kalifornii, która postanowiła zepsuć mu szansę na pewne zwycięstwo. I teraz szli dosłownie łeb w łeb. Lombard miał po swojej stronie więcej delegatów i wciąż był faworytem, ale Fleming wcale nie ułatwiała mu zadania.

Fakt, że dziesiąta rocznica zaginięcia Suzanne zbiegła się z rokiem wyborczym, w przewrotny sposób uskrzydlił jego kampanię. Ale nie było w tym nic nowego: Lombard przeprowadził przez senat tak zwane Prawo Suzanne, dzięki czemu zdobył ogólnokrajową popularność. Oczywiście nigdy nie chciał rozmawiać o córce, taktownie odmawiał. Cynik powiedziałby, że nie musi, bo rozmawiały za niego media. No i miał jeszcze żonę, Grace Lombard. Jej nieustające wysiłki na rzecz Centrum dla Dzieci Zaginionych i Wykorzystywanych stanowiły główny temat wiadomości nadawanych w najlepszych godzinach antenowych. Choć trudno w to uwierzyć, była chyba jeszcze bardziej popularna od swojego potężnego męża.

– Jeśli dostanie nominację, zagłosuję na niego w listopadzie – oznajmił mężczyzna. – Nieważne, kogo wystawią tamci. Ja zagłosuję na niego.

– Na pewno się ucieszy – powiedział Gibson i sięgnął po keczup. Nalał solidną porcję na brzeg talerza, wymieszał keczup z odrobiną majonezu, po czym – tak jak kiedyś nauczył go ojciec – obtaczał w tym smażone ziemniaki. Przypomniały mu się jego nieśmiertelne słowa: „Jeśli nie masz do powiedzenia nic miłego, zapchaj gębę jedzeniem i długo żuj”.

Nie ma to jak dobra rada.

------------------------------------------------------------------------

1 Amerykański działacz związkowy, znany z powiązań z przestępczością zorganizowaną; zaginął w 1975 roku. (Wszystkie przypisy od tłumacza).

2 Nazwisko przypisywane mężczyźnie, który 24 listopada 1971 roku porwał w USA samolot z 42 osobami na pokładzie i po otrzymaniu 200 tys. dolarów wyskoczył z niego na spadochronie.

3 Pierwsze angielskie dziecko, które przyszło na świat w Ameryce, w kolonii Roanoke w 1587 roku.Rozdział 2

Jenn Charles siedziała z tyłu nieoznakowanej białej furgonetki parkującej naprzeciwko Nocnego Marka. I miała nieodparte wrażenie, że wszyscy ją widzą i wytykają palcami. Cholera jasna, gdyby przerzucili ją do wysuniętej bazy operacyjnej na pakistańskiej granicy, od razu poczułaby się jak w domu, ale północna Wirginia? Biała furgonetka? Nie, to nie w jej stylu.

Spojrzała na zegarek i odnotowała czas w dzienniku. Gibson Vaughn. Facet nie należał do przewidywalnych. Miało to swoje plusy i minusy. Plusem był fakt, że obserwacja nie przysparzała żadnych trudności, minusem, że szybko się nudziła. Wpisy w dzienniku wyglądały jak robione przez kalkę. Jego dzień zaczynał się o wpół do szóstej rano, od ośmiokilometrowej przebieżki. Potem wykonywał dwieście pompek, dwieście skłonów z pozycji leżącej do siedzącej, jeszcze potem brał prysznic. Po prysznicu jadł śniadanie, zawsze w tej samej taniej restauracji, zawsze na tym samym stołku przy ladzie. Chodził tam dzień w dzień, cholera, jak do kościoła.

Założyła za ucho niesforny kosmyk kruczoczarnych włosów. Marzyła o prysznicu i chciałaby się porządnie wyspać, najlepiej we własnym łóżku. Przydałoby się jej trochę słońca. Tak, to też. Po dziesięciu dniach w furgonetce, w której – co było dość żałosne – zaczynała czuć się jak w domu, jakby wyblakła, powoli pogrążając się w szarym letargu. Furgonetkę, i tak już ciasną, wyładowano sprzętem do prowadzenia obserwacji. W przedniej części kabiny stało małe łóżko polowe, dzięki czemu mogli pracować na zmianę, ale poza tym nie było tam żadnych udogodnień.

Życie jak w Madrycie. O tak, życie jak w Madrycie.

Jeśli Vaughn nie zmienił rozkładu dnia, za dwadzieścia minut, już po godzinie śniadaniowego szczytu, powinien przejść na tyły restauracji i usiąść przy stoliku w boksie. Przyjaźnił się z właścicielem, który pozwolił mu urządzić tam prowizoryczne biuro. Wciąż szukał pracy, choć minęły już trzy tygodnie, odkąd wyrzucono go z małej, podupadającej firmy biotechnologicznej, gdzie był dyrektorem do spraw informatycznych. Jak dotąd nie miał szczęścia i zważywszy na jego przeszłość, Jenn nie spodziewała się, żeby szybko coś znalazł.

Dan Hendricks, jej partner, był pierwszorzędnym fachowcem. Przed tygodniem włamał się do jego mieszkania i dokładnie w półtorej godziny nafaszerował je urządzeniami monitorującymi. Aktywowanymi ruchem kamerami na podczerwień, pluskwami i tak dalej. Dzięki temu mogli śledzić na bieżąco to, co się tam działo, i podziwiać surowość jego warunków życia.

Po rozwodzie przeprowadził się do taniej kawalerki w bloku. W jego saloniku stał używany stół z Ikei i drewniane krzesło. Nie było tam nic więcej, ani telewizora, ani tapicerowanych mebli, dosłownie nic. Sypialnię też urządził po spartańsku, ale utrzymywał tam idealny wprost porządek – osiem lat w piechocie morskiej odciska piętno na wszystkich. Na podłodze, obok lampki do czytania na niskim stoliku, leżał materac na stelażu. W kącie stała nielakierowana komoda ze złamaną nogą, którą sam naprawił. I koniec, nic więcej. Wystrój wnętrza rodem z Franza Kafki.

Trudno było uwierzyć, że mając szesnaście lat, znalazł się na liście najbardziej poszukiwanych hakerów w Ameryce. Gibson Vaughn, okryty złą sławą BrnChr0m, prekursor współczesnego, politycznie motywowanego ruchu hakerskiego. Nastolatek, który omal nie pogrążył senatora Benjamina Lombarda, gdy wykradł dziesięcioletni zbiór jego mejli i rozliczeń finansowych i przekazał go „Washington Post”. Anonimowo, a przynajmniej tak myślał, agenci FBI aresztowali go w szkole i w kajdankach wyprowadzili z lekcji chemii. Jenn wyświetliła na monitorze jego zdjęcie z kartoteki policyjnej i przyjrzała się mu uważnie, jego wystraszonej, lecz aroganckiej twarzy. A teraz? Teraz skończył dwadzieścia osiem lat i miał za sobą bogate życie.

Szybkie zatrzymanie szesnastoletniego hakera było wielką sensacją. Ale dokumenty, które przekazał prasie, okazały się prawdziwą bombą. Wynikało z nich jednoznacznie, że przeznaczone na kampanię pieniądze w sposób cyniczny i przestępczy przelewano do banków na Kajmanach. Co więcej, tym, który je przelewał, był nie kto inny jak Benjamin Lombard. Przez jakiś czas wszystko wskazywało na to, że kariera polityczna senatora dobiegła kresu i media oszalały na wieść, że do upadku doprowadził go amerykański nastolatek. Cóż, opowieść o walce Dawida z Goliatem podoba się każdemu, nawet jeśli Dawid złamał przy okazji kilkanaście praw stanowych i federalnych.

Czy aby na pewno cel uświęca środki? Jenn studiowała wtedy w college’u i dobrze pamiętała te wkurzające dyskusje. Ten wzniosły, czysto abstrakcyjny bełkot, który drażnił jej pragmatyczną naturę. Urażona tym, że większość kolegów uważała Vaughna za kogoś w rodzaju cyfrowego Robin Hooda, poczuła mściwą satysfakcję, gdy odkryto, że BrnChr0m popełnił fatalny błąd.

Okazało się, że wiele z najbardziej obciążających dokumentów spreparowano, a nawet bezczelnie sfałszowano. Owszem, doszło do przestępstwa, jak najbardziej, FBI stwierdziło jednak, że popełnił je nie Benjamin Lombard, tylko Duke Vaughn, jego były szef sztabu, który niedawno odebrał sobie życie. Duke Vaughn nie tylko sprzeniewierzył miliony dolarów, ale też zatarł za sobą ślady i zwalił winę na Lombarda. Już samo to było iście szekspirowskim aktem zdrady, lecz gdy okazało się, że zatrzymany przez FBI anonimowy haker jest jego synem... Wybuchła kolejna sensacja i BrnChr0m stał się legendą.

Dzisiejszy Gibson Vaughn nie używał tego nicka i już przed laty przestał być legendą.

Mężczyzna całymi dniami przesiadywał w restauracji, toteż Hendricks chciał założyć podsłuch i tam. Jenn zaprotestowała, chociaż powstała w ten sposób duża luka obserwacyjna, z którą musieli jakoś żyć. O szóstej Vaughn szedł prosto na siłownię, gdzie spędzał dokładnie półtorej godziny. O ósmej był już w domu. Jadł przy komputerze kolację z mikrofalówki i o jedenastej gasił światło. Rano wstawał i wszystko się powtarzało. Dzień w dzień. Chryste. Jenn doceniała wagę samodyscypliny i kondycji fizycznej, ale prędzej palnęłaby sobie w łeb, niż zdecydowała się na takie życie.

Zdążyła już zauważyć, że cały jego świat kręci się wokół byłej żony i dziecka. Było również oczywiste, że Vaughn umartwia się celowo. Ale czy próbował w ten sposób odzyskać żonę, czy też po prostu oddawał się pokucie? Bo najpierw ją zdradził, a potem zmienił się w świętego Franciszka ze Springfield w Wirginii. Jenn nie rozumiała mężczyzn, a zwłaszcza jego. Ten facet nie wydawał na siebie ani centa, pozwalając sobie tylko na jeden luksus: na siłownię. Chociaż musiała przyznać, że były to pieniądze dobrze zainwestowane.

Nie żeby był w jej typie. Przeciwnie. Tak, oczywiście, miał swój przaśny urok i fascynowały ją jego bladozielone oczy, to, jak patrzył nimi na, a raczej przez ludzi. Widziała jednak, że czuje się gorszy i wciąż ma pretensje do całego świata za to, że najpierw trafił pod sąd, a potem do marines. Bez względu na dawne przeżycia nie miał żadnego powodu, żeby ciągle się tym katować. Przeszłość nie może nikogo przekreślać, to niedopuszczalne.

Przesunęła językiem po górnych zębach. Znowu. Nerwowy tik. Irytował ją, ale nie mogła się powstrzymać. Co irytowało ją jeszcze bardziej. Gdzie jest ten Hendricks z kawą?

Jak na zawołanie stanął w drzwiach z dwoma kubkami i pączkiem z dziurką. Starszy od niej o dwadzieścia kilka lat, przekroczył już pewnie pięćdziesiątkę, ale tylko się tego domyślała. Pracowała z nim od dwóch lat i wciąż nie znała daty jego urodzin. Włosy rzedły mu na skroniach, a w kącikach ust i wokół oczu bielactwo wykroiło białe placki, ostro kontrastujące z ciemną skórą.

– Ciągle tam siedzi?

Jenn kiwnęła głową.

– Jak w zegarku – mruknął Hendricks. – Jak poranna kupa.

Podał jej kubek i ugryzł solidny kawałek pączka.

– Skończyły im się z marmoladą. Dasz wiarę? Przed dziewiątą rano. Co to za piekarnia?! Ten stan potrzebuje porządnego kręgarza.

Faktycznie Wirginia była wspólnotą narodową, nie stanem, ale Jenn nie chciała go poprawiać. Każdy prztyczek tylko go prowokował.

– To już dzisiaj – powiedziała.

– Ano dzisiaj.

– Wiesz o której?

– George da nam znać.

Tego dnia byli w pełnym pogotowiu. Mieli nawiązać bezpośredni kontakt z Vaughnem. Oni, a raczej ich szef, George Abe. Oczywiście dobrze o tym wiedziała, ale skierowanie rozmowy na tematy służbowe zwykle powstrzymywało Hendricksa od wygłaszania tyrad.

Zwykle.

Osiem lat pracy w CIA nauczyło ją bliskiej współpracy z mężczyznami – bliskiej w sensie fizycznym. Na pierwszej lekcji dowiedziała się, że mężczyźni nigdy nie przystosowują się do kobiet. To był klub tylko dla chłopców, dlatego kobieta albo zmieniała płeć, albo stawała się wyrzutkiem. Wszystko, co kobiece, uważano za mięczakowate. Kwitły tylko te, które głośniej przeklinały, pieprzyły większe bzdury i nie okazywały słabości. I tylko tym przyznawano w końcu miano „twardej suki”, i tylko te niechętnie tolerowano.

Ona zdobyła ten tytuł po ciężkich trudach. W wysuniętych bazach operacyjnych w Afganistanie przez wiele tygodni nie widywała ani jednej kobiety. Jako jedyna w promieniu stu pięćdziesięciu kilometrów, musiała być naprawdę twarda, inaczej nie dałaby rady. Widziała, jak z wygłodniałych mężczyźni stają się wrodzy, a potem drapieżni, i nauczyła się spać lekkim, ale to bardzo lekkim snem. Bywało, że czuła się jak w więzieniu, bo wszyscy ją oceniali, szukając słabych punktów. W jednej z baz było tak źle, że zastanawiała się nawet, czy nie pójść do łóżka z dowódcą – miała nadzieję, że obroni ją jego ranga. Ale myśl, że mogłaby zostać czyjąś więzienną zdzirą, jakoś jej nie leżała.

Znowu przesunęła językiem po górnych zębach. Wydawały się prawdziwe, choć język wciąż miał wątpliwości. Gdy wypisano ją ze szpitala w bazie lotniczej Ramstein, spec od chirurgii szczękowej odwalił kawał dobrej roboty. Przeżyłaby to jeszcze bardziej, gdyby wiedziała, że jest to jej ostatni dzień pracy w CIA, ale minęło wiele miesięcy, zanim to do niej dotarło. Tak, agencji brakowało jej bardziej niż zębów.

Ten, który je wybił, nie potrzebował dentysty. Nie potrzebował nikogo, może z wyjątkiem księdza. Jednak jego wspólnik wrócił bezpiecznie do domu. Wciąż był na jej liście wraz z paroma innymi, wyżej postawionymi, którzy zwrócili się przeciwko niej, kiedy im odmówiła. Chciała, żeby napastnik stanął przed sądem, ale wtedy agencja musiałaby ujawnić tajniki bardzo wrażliwej operacji. Leżąc w niemieckim szpitalu ze zdrutowaną szczęką, słuchała, jak jeden z przełożonych tłumaczy jej twarde realia. „Niestety – mówił – taka jest cena robienia interesów w tej części świata”. Jakby zamiast dwóch sierżantów armii Stanów Zjednoczonych napadło ją dwóch talibów.

Wciągnęła go na listę dopiero wtedy, kiedy poklepał ją po ręce, jakby robił jej przysługę.

Język i przednie zęby. Znowu. „Zawsze reguluj wszystkie rachunki”. Babcia ją tego nauczyła.

W porównaniu z tamtymi Dan Hendricks był świetnym partnerem. Miał za sobą dwadzieścia dwa lata służby w policji w Los Angeles, co wyraźnie przekładało się na prostotę i pewność siebie, z jaką robił swoje. Zwłaszcza w ciasnej furgonetce, bo miał ledwie metr sześćdziesiąt siedem wzrostu i ważył najwyżej pięćdziesiąt dziewięć kilo, na dodatek z indykiem na Święto Dziękczynienia w ręku. Był też schludny i nie przepadał za wulgaryzmami. Najbardziej ceniła w nim to, że nie musiała być przy nim twardą suką, tylko po prostu dobrze pracować. Sęk w tym – co zaczynała powoli odkrywać – że kiedy już się w nią zmieniła, trudno było się wycofać.

Nie żeby Hendricks tego nie lubił. Przeciwnie, mógłby zrobić doktorat z ponurego nastawienia do świata. Należał do największych czarnowidzów, jakich kiedykolwiek poznała, i jeśli umiał się uśmiechać, robił to pewnie tylko w największej tajemnicy. Nie miała wątpliwości, że bycie czarnym w policji w Los Angeles – organizacji słynącej z historycznie złych relacji rasowych – może wprawić w rozgoryczenie nawet najbardziej odpornego. George Abe znał go od wielu lat i twierdził, że jego czarnowidztwo nie ma nic wspólnego z faktem, że kiedyś służył w LA. To był po prostu cały Hendricks, nic więcej.

Zadzwonił telefon i oboje wyjęli komórki. Odebrał Hendricks. Rozmowa była krótka.

– Wygląda na to, że już czas – mruknął.

– Przyjechał?

– Już jedzie. Chce, żebyś tam weszła. Nie wiadomo, jak gość zareaguje.

Fakt. Jej szef i Gibson Vaughn mieli ze sobą na pieńku.

I to bardzo.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.Podziękowania

Powszechnie uważa się, że pisanie jest zajęciem samotniczym. Jednak w moim przypadku okazało się inaczej: pisząc Krótki sznur, odkryłem, że to ja byłem samotnikiem. Otaczają mnie mądrzy, uroczy ludzie, rodzina i przyjaciele – musiałem napisać książkę, żeby w pełni dotarło do mnie, jak wielkie mam szczęście. Wstyd mi, że zrozumiałem to dopiero teraz, choć pocieszam się tym, że nie jest jeszcze za późno. Muszę zacząć od Mike’a Tynera, który podsunął mi pomysł postaci Gibsona Vaughna i dzięki któremu wyszedłem na mądrzejszego, niż w rzeczywistości jestem – Mike, ciągle zdumiewa mnie i niepokoi ogrom twojej wiedzy. Eric Schwerin i Gerald Smith udzielili mi schronienia przed burzą tego pierwszego, trudnego roku. Przepraszam, że nie byłem lepszym kompanem, lecz patrząc wstecz – samolubnie – wszystkim nam wyszło to chyba na dobre. Steve Feldhaus, który zawsze zawieszał poprzeczkę najwyżej, jak umiał, okazał się niezastąpionym spiskowcem – Steve, gdyby nie twoja niezrównana jasność myślenia, ta książka byłaby zupełnie inna. David i Linda Gibsonowie otworzyli przede mną swój dom w Blue Run Farm i obdarzyli mnie bezgraniczną gościnnością, gdy musiałem uciec z miasta – to u was powstały najlepsze karty tej powieści. Lori Feathers przedstawiła mnie Davidowi Hale’owi Smithowi, mojemu nowemu, jakże cennemu znajomemu, agentowi literackiemu i człowiekowi już spełnionemu – Lori, ten lunch był przełomem. Podobnie jak spotkanie z Alanem Turkusem z wydawnictwa Thomas&Mercer – Alan, to dzięki twojej wierze otworzyłem nowy rozdział mojego życia. Jestem ci głęboko wdzięczny za pasję i wskazówki. Niezrównany Ed Stackler uczył mnie bezcennej sztuki redagowania, a pracowało się z nim jak ze starym przyjacielem. Dziękuję także moim pierwszym czytelnikom, którzy użyczyli mi przychylnego ramienia, bym mógł tłuc o nie głową, zmagając się z upartymi postaciami i splątanymi wątkami; byli to: Nathan Hughes, Karen Hooper, Allie Heiman, Christine Lopez, Brian Orzechowski, Giovanna Baffico, Tom Hughes, Michelle Mutert, David Kongstvedt, Drew Hughes, Daisy Weill, Ali FitzSimmons, Kit Manougian, Rennie O’Connor i Vanessa Brimner – wasza wspaniałomyślność mnie zdumiewa. Na końcu muszę podziękować rodzicom – zacząłem od frazesu i frazesem skończę: ta książka nie powstałaby bez waszej miłości, wsparcia i mądrości. Z tym, że nie jest to metaforyczny banał, tylko szczera prawda.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: