Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Krzywda. Historia moich blizn - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
25 października 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Krzywda. Historia moich blizn - ebook

Czy zawsze czas leczy rany?

Gabi to popularna i lubiana w szkole dziewczyna. Ma wielu znajomych oraz ogromny talent do jazdy na deskorolce. Niestety nie wszystko jest tak piękne, jak się wydaje… Jedno niespodziewane wydarzenie sprawia, że dziewczyna zaczyna podejmować dramatyczne decyzje, które oddalają ją od rodziny i przyjaciół. Gabi nigdy dotąd nie czuła się tak samotna, ale wkrótce przekona się, że nie tylko ona cierpi…

 

Najnowsza powieść Eve Ainsworth to przejmująca historia bezsilności - cierpienia ciała i duszy. Autorka mierzy się z trudnymi problemami samookaleczenia i braku akceptacji wśród nastolatków.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8073-618-4
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ
PIERWSZY

Wszystko wydaje się teraz inne.

Stoję przy oknie mojego pokoju i oglądam to samo, co zawsze, ale moje odczucia są odmienne. Tak naprawdę przez piętnaście lat niewiele się zmieniło. Ciągle patrzę na ten sam ponury parking. Jak zwykle widzę jakieś samochody w rogach, zazwyczaj poobijane, popsute, porzucone. Tato stoi właśnie na środku asfaltowego parkingu i przyjmuje kolejną dostawę do pubu. Trzyma podkładkę z fakturami i śmieje się z czegoś razem z kierowcą, licząc beczki. Balansuje na lekko rozstawionych nogach, a jego brzuch wylewa się nad talię, ciasno opiętą paskiem. Dobrze widzę zaczątki łysiny, które gorliwie usiłuje zamaskować. Nadal uważa się za młodego chłopaka. Uwielbia to, odkąd pamiętam.

Nagle tracę go z oczu.

Kiedyś uczestniczyłabym w tym wszystkim. Dawna ja wybiegłaby z nim na parking, by się powygłupiać. Zbeształabym kierowcę, Terry’ego, za dziesięć minut spóźnienia. Śmiałabym się, żartowała i zachowywała się tak, jakbym nie musiała się niczym przejmować. Byłam wszak córeczką tatusia. Wszyscy to mówili, bo przecież tacy jesteśmy do siebie podobni.

Trudno o większą pomyłkę. Wcale nie jestem do niego podobna. Od dawna.

Nie sądzę, by ktoś mógł dostrzec tę różnicę. Dla świata zewnętrznego nadal jestem tą samą dziewczyną, ale liczy się to, co jest w środku. A tam doszło do pewnych zmian.

Mur okalający parking jest pokryty plamami, a tynk kruszy się tu i ówdzie. Ogród rozrasta się i wylewa, jakby próbował uciec. Widzę ogromne chwasty i pnącza, które wyzierają przez dziury. Dostrzegam również górną część wielkiej trampoliny. Bliźniacy McKenzie skakali kiedyś po niej jak wariaci – widziałam ich powykrzywiane ciała na tle nieba – ale obaj są już na to za duzi. Przypuszczam, że trampolina całkiem przerdzewiała. Na pewno stoi krzywo – wydaje mi się, że tylko ten ceglany mur utrzymuje ją w pionie.

Po prawej stronie ciągną się garaże. Najbliższy z nich został uszkodzony i brama zwisa teraz jak zepsuty ząb. Cóż, nie wydaje mi się, by wielu ludzi trzymało tam jeszcze samochody.

Dalej stoją miejscowe sklepy i punkty usługowe – kiosk, sklep spożywczy Dela, fryzjer. Kiedyś układałam wzdłuż nich trasę i wyliczałam, ile czasu zabrałoby mi dotarcie do spożywczaka i kupienie tygodniowej porcji słodyczy. Zazwyczaj, jeśli nie było żadnych przeszkód, udawało mi się obrócić w dwie minuty, ale czasami trwało to dłużej, zwłaszcza kiedy Del miał ochotę na rozmowę. Na ogół interesowało go coś śmiertelnie nudnego, na przykład szkoła. Del ma już swoje lata i sklep przejęli jego synowie, a im nie chce się z nikim rozmawiać. Cud, jeśli się któryś uśmiechnie.

Za garażami ciągnie się ulica dobiegająca do Washington Road i skateparku. Kiedyś na samą myśl o nim serce zaczynało mi bić szybciej, a myśli krążyć z ożywieniem. Stałam i wpatrywałam się w niego, wymyślając, co zrobię podczas kolejnej wizyty. Ten park to dla mnie cały świat. Zawsze tak było i chyba dalej tak będzie.

Przyciskam nos do szyby i wyobrażam sobie drogę biegnącą za drzewami z tyłu garażów. Jeśli zmrużę oczy i wytężę wzrok, udaje mi się dostrzec zarys identycznych drobnych kominów, przypominających postacie niskich grubasów pośród zieleni. Szkoda, że nie mogę tam dotrzeć. Do jego domu. Chciałabym móc się teleportować, przeniknąć przez okno, poszybować po niebie i stanąć przed popękanym, podniszczonym frontem szeregowca, w którym mieszkał. Chciałabym położyć dłonie na szorstkim, wyschniętym drewnie i pchnąć furtkę, która zawsze się zacinała.

Z drugiej strony mam nadzieję, że nigdy tam już nie dotrę.

Wciąż za nim bardzo tęsknię.

Taka oto teraz jestem. Zdezorientowana. Ośmieszona. Skrzywdzona. Wszystko legło w gruzach. Ktoś przygasił światło, które we mnie płonęło, i jest źle. Okropnie. Jestem jak opuszczony budynek, po którym snują się duchy i odżywają wspomnienia.

Muszę uciec.

Ale nie mam pojęcia, jak się za to zabrać.

Minęło trochę czasu.

Mama stoi za barem i ściąga kurtkę, odsłaniając czarną spódniczkę. Palce jej szczupłej opalonej dłoni obejmują szklankę z sokiem pomarańczowym. Śmieje się głośno. Nigdy nie pije alkoholu, nawet w święta. Jeszcze nie widziałam, by wypiła więcej niż łyk. Tato, który stoi obok niej, rozmawia głośno z jednym ze stałych klientów, Craigiem, i śmieje się z dowcipu, który wcale nie jest zabawny. Ludzie przychodzą do pubu z długą listą kawałów, które na ogół bywają równie obrzydliwe jak kawałek chleba umaczany w błocie, ale musimy się z nich śmiać. To część naszej pracy – sprawić, by poczuli się ważni i szczególni, choć na chwilę. Zwłaszcza mama jest dobra w udawaniu rozbawionej. Przyklejony uśmiech jest niemal częścią jej stroju – rzadko ją widzę bez niego. Teraz tato coś opowiada, ale w przeciwieństwie do większości bywalców jest naprawdę zabawny. Mama śmieje się najgłośniej i otacza go ramionami, a on pochyla się i całuje ją w głowę.

To prawie słodki widok. Prawie.

Nie cierpię tu siedzieć, ale mam do wyboru pub albo mieszkanie na górze, w którym bez przerwy słychać hałas. Nie da się przed tym uciec. Pub przywiera do ciebie i towarzyszy ci wszędzie.

Siedzę w kącie pubu. Szorstki aksamit krzesła ociera moje gołe nogi. Blat stołu jest lepki i wszystko dookoła śmierdzi piwem. Przybieram minę, którą w myślach nazywam: „Nawet się do mnie nie zbliżaj”, a która na ogół trzyma ludzi na dystans. Amira, siedząca obok mnie, pisze SMS-a, pewnie do Freddiego, ale nie mam nic przeciwko. I tak długo wytrzymała. Cieszę się, że tu jest, i tyle. Wygląda na to, że jest dobrą kumpelą, skoro przyszła do naszego cuchnącego, starego pubu, by dotrzymać mi towarzystwa. Ja mam karę i nie wolno mi wychodzić. Znowu.

– Freddie cię pozdrawia – mówi Amira z lekkim uśmiechem i kładzie telefon na stole. – Ma nadzieję, że dołączysz do niego jutro w parku.

– Pewnie, że tak. Jeśli mi pozwolą... – mówię i krzywię się. – Czasem mam wrażenie, że posiadanie własnej opinii to najgorsza zbrodnia świata.

Amira marszczy lekko czoło, co na moment zakłóca doskonałość jej twarzy. Jesteśmy całkowitymi przeciwieństwami – ona drobna i ładna, ja wielka, głośna i krzykliwa.

– Trochę przesadziłaś – mówi, a jej nieduże dłonie gładzą nerwowo drewniany blat. – Nie sądzę, by twoja mama zasługiwała na to, co z siebie wyrzuciłaś.

Spoglądam na Amirę gniewnie, ale po chwili odwracam wzrok. Gdybym usłyszała to od kogokolwiek innego, chyba trafiłby mnie szlag, ale Amira wie, że wiele uchodzi jej na sucho. Zna mnie nie od dziś.

– Ale ja tylko nazwałam ją suką! Mogłam sięgnąć po coś gorszego – mamroczę w odpowiedzi. Wiem, że zachowuję się jak obrażona małolata – i wkurza mnie to.

– Ile czasu upłynęło? Wciąż jest tak dziwnie od...?

– Od śmierci dziadka? – parskam. Nie chciałam, by moje słowa zabrzmiały ostro, i mój głos natychmiast łagodnieje. – Fakt, jest dziwnie. Już nie ma...

Słyszę czyjeś kroki. Unoszę głowę i widzę, że tato stoi przy nas. Stawia szklankę na stole z głośnym stuknięciem. Nieco lemoniady wylewa się na wysłużoną podstawkę do piwa, a tato odruchowo wciera krople kciukiem w lepki blat stołu.

– Wszystko w porządku, Gabs? – pyta. – Przyszło mi do głowy, że masz może ochotę na coś do picia. Głodna?

– Nie, dzięki.

– Musisz jeść. Przyniosę ci coś z kuchni – mówi i zerka na Amirę. – A ty, skarbie? Też ci coś przynieść? Mamy dziś pyszne ciasto!

– Nie, dziękuję, panie Matthews – odpowiada uprzejmie Amira. – Zjem obiad później, z mamą.

Tato dalej tam stoi. Czuję, jak przestępuje z nogi na nogę, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze. Wiem, że raczej niczego z siebie nie wykrztusi. Przemówienia nie są jego mocną stroną. Wyrażanie uczuć również nie. Ale go za to kocham. Tato przypomina wielkiego niezgrabnego niedźwiedzia.

– Nie masz czegoś do zrobienia za barem? – pytam.

– Chciałem się tylko upewnić, czy wszystko u ciebie gra...

– A czemu miałoby być inaczej?

Wzdycha.

– No tak. Czemu miałoby być inaczej – powtarza i mierzwi mi włosy. Odsuwam się odruchowo. Nie cierpię, gdy tak robi.

– To o twoją mamę się martwię – dodaje ciszej. – Nie jest wcale taka twarda, za jaką chce uchodzić. Naprawdę ją wkurzyłaś, wiesz? Nie sądzisz, że już czas na rozmowę? Na przeprosiny?

Zerkam na mamę, która właśnie pochyla się nad barem i chichocze z jakimś klientem. Moim zdaniem nic nie wskazuje na to, by coś jej dolegało.

– Ona nas potrzebuje, Gabs – dodaje ojciec cicho.

Wzruszam ramionami. Na wiele więcej nie ma co liczyć.

– Ty też jej potrzebujesz – odzywa się nieco bardziej stanowczo.

Znów spoglądam na mamę, która nadal się śmieje. Nasze spojrzenia na moment się spotykają i mam wrażenie, że czas się zatrzymuje, aż mama odwraca głowę i odchodzi. Moim zdaniem sytuacja wydaje się klarowna – jestem ostatnią osobą na świecie, której by potrzebowała.

Moje stosunki z mamą są dość skomplikowane i nie jestem w stanie inaczej tego nazwać. Niektórym ludziom dopisało szczęście i żyją blisko ze swoimi matkami. Ja zaś nie i koniec. Nie dogadywałyśmy się, odkąd sięgam pamięcią. Tato jest okej, nie narzekam. Potrafimy znaleźć nić porozumienia. Śmiejemy się razem, wiemy, kiedy trzeba dać drugiej osobie nieco przestrzeni, potrafimy się nawzajem rozbawić, ale mama... Serio, poddaję się. Czasem myślę, że z nią dosłownie nic się nie da zrobić.

Amira nie umie tego zrozumieć, co jest jedną z niewielu rzeczy, które mnie w niej irytują. Patrzy na staranny makijaż mamy oraz na jej ciuchy od projektantów i myśli, że jest odjazdową, zabawną babką. Cóż, może dałoby się miło spędzać z nią czas – gdyby nie była ze mną spokrewniona.

Wiem, że ktoś może odnieść wrażenie, że jestem surowa, ale tak nie jest. To nieprawda. Ta niechęć nie jest jednostronna, nie jestem wredną córką-suką. Po prostu... Po prostu między nami stoi ściana. Dzieli nas jakieś pole siłowe, które nie pozwala nam się do siebie zbliżyć. Tato mówi, że jesteśmy jak dwa odpychające się magnesy. Cała ta sytuacja pewnie mocno daje mu się we znaki, bo albo tkwi między nami i próbuje rozwiązać problem, albo – co przytrafia się częściej – całkiem go ignoruje i ma nadzieję, że sam zniknie.

Myślę, że już od dawna nawet nie próbujemy go rozwiązać, co w sumie jest smutne, ale nic na to nie poradzę. Niektórzy ludzie po prostu się nie dogadują i tyle. Nie można sprawić, by coś zaiskrzyło na siłę. Gdybyśmy się siliły na uprzejmość wobec siebie, którąś z nas prędzej czy później trafiłby szlag.

Wieczór mija jak we mgle. Amira siedzi jeszcze chwilę ze mną. Miałyśmy układać plany na wakacje, ale jej nie interesuje nic poza opowiadaniem o Freddiem. W końcu wychodzi, by zjeść obiad z mamą, a w pubie powoli robi się pusto. Patrzę, jak rodzice się krzątają, jak żegnają się z ostatnimi klientami i podliczają kasę, i czuję, jak narasta we mnie znajomy niepokój, a po plecach przebiega dreszcz. Znów mam przeczucie, że zanosi się na awanturę. Zawsze wiem, kiedy ma do niej dojść. Zdaje się, że w powietrzu następuje jakaś zmiana, że między nami przemyka prąd elektryczny. Jesteśmy obie naładowane i wystarczy iskra, by nagromadzony ładunek się uwolnił. Błaha rzecz, największy możliwy drobiazg i bam!

W tej chwili mama odstawia swój popisowy numer i mówi do mnie przez ojca. Dobrze wie, że mnie to drażni. Mam wrażenie, że celowo próbuje mnie zirytować.

– Jeśli sobie myśli, że tym razem machnę ręką i znów jej wybaczę, niech się dobrze zastanowi – mówi łagodnym, celowo przesłodzonym głosem. Wyciera szmatką bar, jej długie paznokcie przesuwają się po lakierze, przypuszczalnie pozostawiając na nim rysy. Wysoki pisk, jaki temu towarzyszy, wdziera mi się do uszu, ale powstrzymuję wzdrygnięcie. Na mojej twarzy nie ma żadnych emocji. Wpatruję się w matkę, jakby nie obchodziło mnie to, co sobie myśli.

– Po co przeciągacie te wasze sprzeczki? – pyta łagodnie ojciec. Spogląda na mnie, uśmiecha się lekko i kiwa głową, jakby chciał mnie zachęcić do odezwania się.

– Ona musi się nauczyć szacunku – mówi mama bardziej stanowczym głosem. – Mam już dość tych zniewag. Nie zasługuję na to. Tak nie może być!

– Jestem przekonany... – zaczyna ojciec, który nadal stara się mówić spokojnym, kojącym głosem.

– Ona nigdy o mnie nie myśli! Ona...

Oczywiście nie muszę długo czekać na chwilę, gdy trafia mnie szlag.

– Tu jestem! Ja istnieję! – Pojawiam się w jej polu widzenia i macham rękami dla lepszego efektu. – Wiem, że chciałabyś, bym zniknęła z twojego życia, ale nadal tu jestem! Wciąż żyję!

– Gabi, to nie w porządku! – mówi ojciec.

Mama jednak tylko wzdycha i wpatruje się we mnie ze smutkiem, jakbym była największym rozczarowaniem jej życia.

– Wiem, że tu jesteś.

– No to przestań tak mówić. To nienormalne!

– Przeprosiłaś już mamę, Gabi? – pyta ojciec.

– Za co?

– Za to, że nazwałaś mnie... – wtrąca się matka, którą również ponoszą nerwy. – Zaraz, jak to było? Nadętą suką z chudym tyłkiem? – Uśmiecha się słodko. – Tak, chyba dobrze zapamiętałam.

Czuję pieczenie policzków.

– Byłam zdenerwowana.

Przypominam sobie tę noc, kiedy wszystko się zaczęło. Miałam dziesiątki pytań dotyczących dziadka. Zasługiwałam na to, by poznać prawdę, a ona nadal chciała taić przede mną niektóre sprawy. Kiedy powiedziała mi prosto w twarz, że nie będzie o nim rozmawiać, nie wytrzymałam.

– To było mocno nie na miejscu! – warczy mama.

Nie mam wyboru, muszę ją przeprosić. Przecież ona nigdy nie przyjmie do wiadomości, że może się mylić, a ja nie zniosę dłużej zmartwienia na twarzy taty. Nie zasłużył sobie na to.

– Przepraszam – mówię najspokojniej, jak umiem, usiłując ukryć wszelkie emocje. Próbuję powstrzymać kolejną tyradę. Czuję smak gorzkich słów na języku, ale połykam je, nienawidząc tego uczucia. Ich gorycz oblepia mi gardło. Chcę wyrzucić z siebie resztę, oczywiście że chcę, ale to nie ma sensu. Wiem o tym.

Matka kiwa głową. Po jej ustach błąka się słaby uśmieszek. Wygląda naprawdę doskonale, jak jedna z tych idealnie zrobionych modelek w telewizji. Widzę w takich chwilach to, co dostrzega w niej Amira i wszyscy inni. Wszyscy ci, którym nie chce się zajrzeć głębiej. Nikt nie ma pojęcia, co się dzieje w jej głowie.

Widzi, że się w nią wpatruję, i wzdryga się lekko. Unosi dłoń, by poprawić włosy.

– Dziękuję – mówi, odwraca się i odchodzi.

Jest wysoka. Spokojna. Opanowana. Nie przypominam jej w niczym.

Pamiętam doprawdy śmieszne rzeczy. Wspomnienia skaczą w moim umyśle jak barwne kulki i czasem trudno jest skupić się na jakimś konkretnym. Nawet gdy bardzo, bardzo tego chcę. Odtwarzam te chwile w swej głowie raz za razem, jak film, ale obrazy się zlewają, słowa gubią i w miarę upływu czasu przestaję wierzyć w to, że wszystko dobrze zapamiętałam. Nienawidzę tej świadomości. Nienawidzę jej najbardziej ze wszystkich rzeczy na świecie.

Wszystko się sypie.

A ja chcę pamiętać KAŻDĄ RZECZ, zwłaszcza te dawne chwile. Te dni, kiedy wszystko było lepsze. Kiedy on miał się lepiej. Dlaczego nie mogę przechować tych wspomnień nietkniętych, gdzieś w bezpiecznym miejscu? Dlaczego wciąż mi uciekają?

Kilka ostatnich wspomnień jest dla mnie naprawdę cennych. Wystarczy, że poczuję zapach ziemi, a znów jestem tuż przy nim. Znów mam około pięciu lat i wygrzebuję palcami robaki, a potem obrzucam nimi jego sfatygowane białe adidasy i patrzę, jak się skręcają i wiją przy gumowej podeszwie. Słyszę, jak gdzieś wysoko nade mną nuci pod nosem melodię, która wydaje mi się nieprawdopodobnie piękna. Pamiętam też nasze wycieczki do parku, gdzie sadzał mnie na huśtawce i huśtał tak wysoko, że aż żołądek mi się przewracał.

Ale było super.

Pamiętam, kiedy pierwszy raz powrócił do naszego życia. Byłam malutką dziewczynką, mogłam mieć cztery lata. W każdym razie nie chodziłam jeszcze do szkoły. W naszym barze pojawił się jakiś nieznajomy, który siedział z mamą i tatą. Bawiłam się w kąciku, kiedy mama podeszła do mnie i chwyciła mnie za rękę. Wydawała się tego dnia inna, naprawdę zdenerwowana. Złapała mnie mocno, o wiele za mocno. Czułam, jak mnie szczypie.

– Chcemy, żebyś kogoś poznała – szepnęła, prowadząc mnie przez pub. – Kogoś niezwykłego.

Spojrzała na mężczyznę w przybrudzonej skórzanej kurtce i spłowiałych dżinsach, który siedział przy stole. Przypominał mi trochę stracha na wróble – jego ubranie było podniszczone i w ogóle do siebie nie pasowało – ale uśmiechał się promiennie. Mrugnął do mnie i zmarszczył nos. Przypominał mi jakąś postać z dziecięcych programów telewizyjnych, kogoś ciepłego i przyjaznego, ale całkiem mi nieznanego. Tak, był kimś obcym.

– To mój tato – powiedziała mama cicho. – Czyli twój dziadek.

Wpatrywałam się w przybysza z zaskoczeniem i konsternacją. Mama nigdy nie wspominała nic o swoim tacie. Nie wiedziałam nawet, że ktoś taki w ogóle istnieje.

Dziadek podniósł się uroczyście.

– Witaj, Gabi. Bardzo się cieszę, że mogę cię poznać.

Mimo jego przyjaznych oczu chyba byłam trochę wystraszona, bo pamiętam, jak wczepiłam się w nogawkę mamy i zacisnęłam rączki na materiale spodni. Mama delikatnie pogłaskała mnie po głowie.

– Wszystko w porządku, kochanie. Nie bój się. Wszystko w porządku.

Tato nie odzywał się wiele. Stał za barem, stukał palcem w podkładkę do piwa i wpatrywał się w dziadka podejrzliwie. Tym samym spojrzeniem obrzucał nielicznych klientów, którzy nie przypadli mu do gustu.

– Mam nadzieję, że tym razem będzie wszystko w porządku – odezwał się do dziadka, jakby nas tam nie było.

Ten, choć nadal się uśmiechał, usiadł szybko na krześle.

– Nie musisz mi wierzyć, ale to prawda. Nie jestem już tym samym człowiekiem co kiedyś. Wiem, że będę musiał wam wiele udowodnić, ale wróciłem, by wszystko naprawić.

Nie rozumiałam jego słów.

– Wróciłeś? – spytałam. – Skąd?

– Dziadek ma teraz dom przy naszej ulicy – powiedziała mama. – Będziemy go często widywać.

Jej głos wydawał się młodszy niż zwykle, pełen nadziei.

– A ja biorę sobie za punkt honoru, by być dla ciebie jak najlepszym dziadkiem – rzekł, spoglądając na mnie, a potem na mamę.

– Przynajmniej to jesteś mi winien – odpowiedziała cicho, z twarzą wtuloną w moje włosy. Jej oddech łaskotał mnie w ucho. Popatrzyłam na dziadka, który znów się uśmiechnął. Wydawał się sympatycznym człowiekiem z miłym uśmiechem i błyszczącymi oczami. Czułam w brzuchu radosne mrowienie. Mam dziadka!

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: