Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Księga tysiąca i jednej nocy - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Księga tysiąca i jednej nocy - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 798 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OPO­WIEŚĆ O KRÓ­LU SZA­CHRI­JA­RZE I JEGO BRA­CIE KRÓ­LU SZACH­ZA­MA­NIE

Mó­wią – lecz tyl­ko Al­lach jest wszech­wie­dzą­cy i naj­mę­dr­szy, wszech­po­tęż­ny i pe­łen świet­no­ści – że był nie­gdyś, w daw­nych cza­sach, mi­nio­nych wie­kach i stu­le­ciach, na wy­spach In­dii i Chin król pe­wien z Sa­sa­ni­dów zna­ko­mi­tych, pan ry­cer­stwa i świ­ty, nie­wol­ni­ków i sług. Król ten miał dwóch sy­nów, z któ­rych je­den był star­szy, dru­gi zaś młod­szy. Obaj byli dziel­ny­mi ry­ce­rza­mi, lecz star­szy dziel­no­ścią swo­ją prze­wyż­szał jesz­cze młod­sze­go bra­ta. Pa­no­wał on w kra­ju i rzą­dził pod­da­ny­mi spra­wie­dli­wie, to­też ko­chał go lud w ca­łym jego kra­ju i kró­le­stwie. Na­zy­wa­no go kró­lem Sza­chri­ja­rem. Młod­szy brat no­sił imię Szach­za­man i był kró­lem per­skiej Sa­mar­kan­dy. Bra­cia po­myśl­nie spra­wo­wa­li rzą­dy w swych kra­jach przez lat dwa­dzie­ścia, każ­dy z nich był dla pod­da­nych wład­cą spra­wie­dli­wym, a po­wo­dze­nie i szczę­ście nie opusz­cza­ły ich. I żyli tak, aż star­szy brat za­tę­sk­nił za młod­szym i roz­ka­zał we­zy­ro­wi, aby wy­pra­wił się do tam­te­go i wró­cił z nim ra­zem.

Szach­za­man po­wie­dział: "Sły­szę i je­stem po­słusz­ny", po czym przy­go­to­wał się do dro­gi i wy­pro­wa­dziw­szy z mia­sta wiel­błą­dy, na­mio­ty, muły, służ­bę i świ­tę, rzą­dy w kra­ju po­wie­rzył swe­mu we­zy­ro­wi i wy­ru­szył zmie­rza­jąc ku zie­miom bra­ta. Lecz o pół­no­cy spo­strzegł, że za­po­mniał cze­goś w swym pa­ła­cu. Za­wró­cił więc, a wszedł­szy do zam­ku, zo­ba­czył swą żonę śpią­cą na po­sła­niu w ra­mio­nach czar­ne­go nie­wol­ni­ka. Kie­dy to uj­rzał, po­ciem­nia­ło mu w oczach i rzekł do sie­bie: "Je­że­li ta­kie rze­czy dzie­ją się, gdy ja jesz­cze na do­bre nie opu­ści­łem mia­sta, do cze­go doj­dzie ta roz­pu­sta, gdy będę ba­wił dłu­żej u bra­ta?" Ob­na­żył miecz i ude­rzył nim, za­da­jąc oboj­gu śmierć na po­sła­niu. Po czym na­tych­miast za­wró­cił, dał roz­kaz do wy­mar­szu i je­chał, aż do­tarł do mia­sta swe­go bra­ta. Sza­chri­jar ura­do­wał się wie­ścią o przy­by­ciu Szach­za­ma­na i za­raz wy­szedł mu na spo­tka­nie, po­zdro­wił go i cie­sząc się nie­zmier­nie, ka­zał przy­stro­ić gród na jego cześć. I usiadł przy nim ura­do­wa­ny, i roz­ma­wia­li, lecz wtem przy­po­mniał so­bie kroi Szach­za­man, co było z jego żoną. Prze­jął go wiel­ki smu­tek, po­bladł, a cia­ło ogar­nę­ła sła­bość. Gdy brat uj­rzał go w ta­kim sta­nie, po­my­ślał w du­szy, że przy­czy­ną tej sła­bo­ści jest tro­ska o kraj opusz­czo­ny, jak i za­nie­dba­nie jego spraw. Nie za­py­tał więc o nic. Pew­ne­go dnia jed­nak rzekł: "Bra­cie mój, wi­dzę, że twarz ci po­bla­dła, a cia­ło osła­bło." – "Bra­cie mój – od­rzekł Szach­za­man – je­stem zra­nio­ny do głę­bi ser­ca." Lecz nie opo­wie­dział o tym, jak zo­ba­czył swo­ją żonę. Wte­dy rzekł Sza­chri­jar: "Chciał­bym, że­byś po­je­chał ze mną na łowy i po­lo­wa­nie. Może roz­we­se­li się tym two­je ser­ce." Szach­za­man wy­mó­wił się jed­nak od tego i star­szy brat sam wy­brał się na łowy.

Okna w pa­ła­cu kró­la Szach­za­ma­na wy­cho­dzi­ły na ogród. Król wy­glą­dał przez okno i na­gle uj­rzał, że bra­ma pa­ła­cu otwar­ła się i wy­szło z niej dwa­dzie­ścia nie­wol­nic i dwu­dzie­stu nie­wol­ni­ków, a mię­dzy nimi szła też żona jego bra­ta – a była ona nie­zwy­kłej pięk­no­ści i uro­dy.

Zbli­ży­li się wszy­scy do ba­se­nu z fon­tan­ną, zdję­li sza­ty i usie­dli ra­zem, a żona kró­la Sza­chri­ja­ra za­wo­ła­ła: "Ma­sud!" I pod­szedł do niej czar­ny nie­wol­nik, ob­jął ją i ona go ob­ję­ła. I czar­ny ów nie­wol­nik po­siadł żonę kró­la. Tak samo czy­ni­li po­zo­sta­li nie­wol­ni­cy z dziew­czę­ta­mi i nie za­prze­sta­wa­li po­ca­łun­ków, uści­sków i wszel­kiej roz­wią­zło­ści, póki dzień nie za­czął się zmierz­chać. Brat kró­la Sza­chri­ja­ra uj­rzaw­szy to rzekł so­bie w du­chu: "Na Al­la­cha! Moje nie­szczę­ście mniej­sze jest od tego." Po czym ustą­pi­ły drę­czą­ce go zmar­twie­nia i tro­ska i rzekł: "Za­iste, to było gor­sze od tego, co mnie się zda­rzy­ło." Na­brał też ocho­ty do je­dze­nia i pi­cia. Gdy dru­gi król wró­cił z wy­pra­wy, bra­cia po­zdro­wi­li się wza­jem­nie, a Sza­chri­jar spoj­rzaw­szy na Szach­za­ma­na za­uwa­żył, że od­zy­skał on swój zdro­wy wy­gląd, że za­ru­mie­ni­ły mu się po­licz­ki i ze sma­kiem jadł to wszyst­ko, cze­go przed­tem le­d­wie tknął. Zdzi­wi­ło to kró­la i rzekł: "Wi­dzia­łem, mój bra­cie, że two­je ob­li­cze było bla­de, a te­raz oto wró­ci­ły ci ru­mień­ce. Opo­wiedz mi więc, co się sta­ło." Od­rzekł: "Opo­wiem ci, co było przy­czy­ną mej bla­do­ści, lecz uwol­nij mnie od opo­wia­da­nia, dla­cze­go wró­ci­ły mi ru­mień­ce."

Rzekł Sza­chri­jar: "Niech więc naj­pierw usły­szę, cze­mu osła­błeś i zmie­ni­łeś się na twa­rzy." I mó­wił Szach­za­man: "Wiedz, mój bra­cie, że kie­dy przy­sła­łeś swe­go we­zy­ra wzy­wa­jąc mnie przed twe ob­li­cze, za­raz się przy­go­to­wa­łem i wy­ru­szy­łem z mia­sta. Przy­po­mnia­łem so­bie jed­nak, że w zam­ku zo­sta­ła ta per­ła, któ­rą ci ofia­ro­wa­łem. Wró­ci­łem więc i wte­dy uj­rza­łem moją żonę z czar­nym nie­wol­ni­kiem, śpią­cych na moim po­sła­niu. Za­bi­łem obo­je i przy­by­łem do cie­bie, lecz cią­gle roz­my­śla­łem o tej spra­wie. I to było przy­czy­ną mej sła­bo­ści i tego, że zni­kły mi ru­mień­ce. Co zaś do zmia­ny tego sta­nu, nie żą­daj ode mnie wy­ja­śnień." Gdy Sza­chri­jar usły­szał sło­wa bra­ta, za­wo­łał: "Za­kli­nam cię na Al­la­cha, po­wiedz mi, jaka była tego przy­czy­na!" Szach­za­man po­wtó­rzył więc wszyst­ko, co wi­dział, a wów­czas rzekł Sza­chri­jar: "Chciał­bym zo­ba­czyć to na wła­sne oczy." Od­rzekł mu brat: "Zrób tak, jak­byś miał wy­je­chać na po­lo­wa­nie i łowy, a tym­cza­sem ukryj się u mnie. Wte­dy sam bę­dziesz tego świad­kiem i prze­ko­nasz się na­ocz­nie." Król Sza­chri­jar nie­zwłocz­nie ogło­sił wy­pra­wę. Wy­szło woj­sko z na­mio­ta­mi poza mia­sto i wy­ru­szył z nimi król, a gdy już spo­czął w na­mio­cie, rzekł do swych pa­ziów: "Niech nikt do mnie nie wcho­dzi!"

Po­tem prze­brał się i nie­po­zna­ny wró­cił do zam­ku, gdzie cze­kał jego brat. Za­siadł­szy przy oknie wy­cho­dzą­cym na ogród, Sza­chri­jar wy­glą­dał chwi­lę, gdy wtem wy­szły nie­wol­ni­ce ze swą pa­nią i z nie­wol­ni­ka­mi, i czy­ni­li tak, jak opo­wia­dał Szach­za­man. A trwa­ło to aż do póź­ne­go po­po­łu­dnia. Gdy król Sza­chri­jar zo­ba­czył to wszyst­ko, ule­ciał mu z gło­wy roz­są­dek i rzekł do swe­go bra­ta Szach­za­ma­na: "Wstań, po­je­dzie­my w świat, nie dla nas bo­wiem jest god­ność kró­lew­ska. Bę­dzie­my wę­dro­wa­li, póki nie zo­ba­czy­my, że ko­goś in­ne­go spo­tka­ło to samo co nas. Je­śli tego nie osią­gnie­my – śmierć lep­sza bę­dzie dla nas od ży­cia." Szach­za­man przy­stał na to i bra­cia wy­szli z zam­ku ta­jem­ny­mi drzwia­mi, i wę­dro­wa­li bez ustan­ku dnia­mi i no­ca­mi, aż przy­by­li nad brzeg sło­ne­go mo­rza. Ro­sło tam drze­wo po­środ­ku łąki, a obok biło źró­dło. Na­pi­li się z tego źró­dła i usie­dli, by od­po­cząć.

Mi­nę­ła tak go­dzi­na, gdy na­gle mo­rze się wzbu­rzy­ło i wy­nu­rzył się z nie­go ja­kiś czar­ny słup się­ga­ją­cy nie­ba, i za­czął zbli­żać się ku łące. Uj­rzaw­szy to bra­cia, prze­ra­że­ni, wdra­pa­li się na wierz­cho­łek wy­so­kie­go drze­wa i pa­trzy­li, co bę­dzie da­lej. Nie­ba­wem uj­rze­li dżin­na ogrom­nej po­sta­ci, o czo­le sze­ro­kim i pier­si ol­brzy­miej, nio­są­ce­go na gło­wie skrzy­nię. Dżinn wy­szedł na ląd i zbli­żyw­szy się do drze­wa, na któ­rym ukry­li się kró­lo­wie, usiadł pod nim. Otwo­rzył te­raz skrzy­nię, wy­jął z niej szka­tuł­kę, a gdy i tę otwo­rzył, wy­szła ze szka­tuł­ki dziew­czy­na zdu­mie­wa­ją­cej pięk­no­ści, po­dob­na pro­mien­ne­mu słoń­cu, jak ta, o któ­rej mó­wił po­eta:

Gdy przy­szła, dzień wśród nas za­go­ścił,

Zo­rze przy­da­ły jej ja­sno­ści.

Słoń­ca ja­śnie­ją jak jej lice,

Za­zdro­sne kry­ją się księ­ży­ce.

Kie­dy roz­chy­la swe za­sło­ny,

Ko­rzy się przed nią świat zdu­mio­ny,

A gdy w na­mio­tach zni­ka swo­ich,

Zie­mia się łza­mi rosy poi.

Spoj­rzaw­szy na nią dżinn rzekł: "O pani szla­chet­nie uro­dzo­nych, któ­rą po­rwa­łem w noc za­ślu­bin, chciał­bym się tro­chę prze­spać." Po czym uło­żył gło­wę na jej ko­la­nach i za­snął. Wte­dy dziew­czy­na pod­nio­sła oczy ku wierz­choł­ko­wi drze­wa i uj­rza­ła obu kró­lów, któ­rzy wła­śnie tam się skry­li. I zdję­ła gło­wę dżin­na ze swych ko­lan, uło­ży­ła ją na zie­mi, a sta­nąw­szy pod drze­wem, za­czę­ła da­wać im zna­ki: "Zejdź­cie, nie bój­cie się tego ifri­ta!" Od­po­wie­dzie­li: "Na Al­la­cha, za­kli­na­my cię, nie wy­ma­gaj tego od nas." Ona zaś rze­kła: "Za­kli­nam was na Al­la­cha, zejdź­cie, bo in­a­czej obu­dzę ifri­ta, a on zada wam naj­okrut­niej­szą śmierć." Bra­cia prze­ra­zi­li się i ze­szli, a wów­czas dziew­czy­na sta­nę­ła przed nimi i rze­kła: "Wbi­jaj­cie moc­no, ni­czym dzi­ry­ty, bo in­a­czej obu­dzę ifri­ta." Król Sza­chri­jar rzekł w stra­chu do swe­go bra­ta Szach­za­ma­na: "Wy­peł­nij, bra­cie, jej żą­da­nie." – "Nie wy­peł­nię – od­rzekł młod­szy król – póki ty nie uczy­nisz tego przede mną."

I za­czę­li da­wać so­bie zna­ki, któ­ry pierw­szy ma ją za­spo­ko­ić. Wi­dząc to, dziew­czy­na rze­kła: "Da­je­cie so­bie tyl­ko zna­ki, a ża­den nie za­czy­na. Rób­cie, co ka­za­łam, bo in­a­czej obu­dzę ifri­ta!" I tak, ze stra­chu przed dżin­nem, uczy­ni­li, cze­go od nich żą­da­ła. Gdy już obaj skoń­czy­li, rze­kła: "Wsta­waj­cie!" I wy­do­by­ła z kie­sze­ni sa­kiew­kę, a z niej na­szyj­nik, na któ­rym było pięć­set sie­dem­dzie­siąt pier­ście­ni. "Czy wie­cie, co to jest?", za­py­ta­ła. Od­rze­kli: "Nie wie­my." Po­wie­dzia­ła: "Wła­ści­cie­le wszyst­kich tych pier­ście­ni przy­pra­wia­li ze mną rogi temu ifri­to­wi. Więc i wy, bra­cia, daj­cie mi swo­je pier­ście­nie." Dali dziew­czy­nie zdję­te z pal­ców pier­ście­nie, a wów­czas ona po­wie­dzia­ła: "Ten ifrit po­rwał mnie w noc mych za­ślu­bin. Po­tem wsa­dził mnie do szka­tuł­ki, szka­tuł­kę umie­ścił w skrzy­ni, a na skrzy­nię na­ło­żył sie­dem zam­ków. I trzy­ma mnie na dnie burz­li­we­go mo­rza, o fa­lach ude­rza­ją­cych jed­na o dru­gą, nie wie­dząc, że je­śli któ­raś z nas, ko­biet, cze­goś po­żą­da, nic jej nie zdo­ła po­wstrzy­mać, jak o tym już ktoś po­wie­dział:

Przy­ro­dze­niem się rzą­dzą w ucie­chach i gnie­wie,

W mi­ło­ści wia­ro­łom­ność oka­zu­ją swo­ją,

W zdra­dli­wo­ści są hoj­ne, o wier­ność nie sto­ją.

Niech opo­wieść Ju­su­fa bę­dzie ci prze­stro­gą

Nie za­ufaj ko­bie­tom, ich wier­no­ści nie wierz,

Przed zdra­dą, któ­rą one ugo­dzić cię mogą.

Czy­liż nie wiesz ty o tym, że z nie­wie­ściej winy

Adam mu­siał opu­ścić swe raj­skie dzie­dzi­ny?

A ktoś inny tak rzekł:

Po­rzuć nie­chę­ci, mi­nie tro­chę cza­su

I mi­łość żą­dzę roz­pa­li w dwój­na­sób.

Wszak­że nic zgo­ła nie sta­ło się wię­cej

Nad to, co z daw­na zna­ją ob­lu­bień­ce.

Ten czło­wiek jeno dzi­wić się jest w sta­nie,

Co nie wie, czym jest nie­wie­ście kno­wa­nie."

Gdy bra­cia wy­słu­cha­li słów dziew­czy­ny, dzi­wi­li się nie­zmier­nie i rzekł je­den do dru­gie­go: "To jest Ifrit, a zda­rzy­ło mu się coś gor­sze­go niż nam. Nie­chże więc to nas po­cie­szy." I na­tych­miast ode­szli, i po­wró­ci­li do mia­sta kró­la Sza­chri­ja­ra. We­szli do pa­ła­cu, a tam król ka­zał ściąć gło­wę żo­nie, a tak­że nie­wol­ni­com i nie­wol­ni­kom.

I od­tąd sta­ło się zwy­cza­jem kró­la Sza­chri­ja­ra, że każ­dej nocy brał so­bie dziew­czy­nę nie tknię­tą jesz­cze, a po­zba­wiw­szy dzie­wic­twa, po­le­cał ją za­bić z upły­wem nocy. Trwa­ło to trzy lata. Lu­dzie pod­nie­śli la­ment i ucho­dzi­li z cór­ka­mi, aż nie zo­sta­ła w mie­ście ani jed­na dziew­czy­na zdol­na do mał­żeń­stwa. A kie­dy król we­dług swe­go zwy­cza­ju roz­ka­zał we­zy­ro­wi, aby przy­pro­wa­dził mu nową dziew­czy­nę, we­zyr wy­szedł i szu­kał, lecz nie zna­lazł żad­nej. Udał się wte­dy do swo­ich kom­nat zgnę­bio­ny i smut­ny, bo­jąc się gnie­wu kró­la. A we­zyr ów miał dwie cór­ki, mło­de dziew­czy­ny o kształ­tach mło­dych, peł­ne pięk­no­ści, wdzię­ku i uro­dy. Star­sza mia­ła na imię Sze­he­re­za­da, młod­szą zaś zwa­no Dun­ja­za­da. Sze­he­re­za­da prze­czy­ta­ła licz­ne księ­gi i kro­ni­ki, po­da­nia o ży­ciu sta­ro­żyt­nych kró­lów i opo­wie­ści o ży­ją­cych nie­gdyś lu­dach. Mó­wio­no, że zgro­ma­dzi­ła ona ty­siąc ksiąg zwią­za­nych z dzie­ja­mi wcze­śniej­szych po­ko­leń i kró­lów mi­nio­nych cza­sów, a tak­że o po­etach.

Sze­he­re­za­da spy­ta­ła ojca: "Cóż wi­dzę? Je­steś ja­kiś zmie­nio­ny i tro­ska cię gnę­bi, i smu­tek.

Prze­cież po­wie­dział był ktoś:

Rzek­nij temu, kogo smut­ków drę­czy wie­le,

Że nie­dłu­go żyją smut­ki.

Jako ra­dość ry­chło mija i we­se­le,

Tak i tro­ski czas jest krót­ki."

Gdy we­zyr usły­szał sło­wa cór­ki, opo­wie­dział jej od po­cząt­ku do koń­ca, co mu się zda­rzy­ło z kró­lem. Od­rze­kła: "Na Al­la­cha, mój oj­cze, wy­daj mnie za kró­la. Albo za­cho­wam ży­cie, albo sta­nę się wy­ba­wie­niem dla dzie­wic mu­zuł­mań­skich i oca­lę je przed kró­lem." Rzekł: "Na Al­la­cha, za­kli­nam cię, nie na­ra­żaj swe­go ży­cia!" Rze­kła: "Tak musi być!" – "Boję się – po­wie­dział we­zyr – żeby nie spo­tka­ło cię to, co zda­rzy­ło się w opo­wie­ści o wole, ośle i go­spo­da­rzu." Za­py­ta­ła Sze­he­re­za­da: "Cóż im się przy­tra­fi­ło, oj­cze?"

We­zyr opo­wie­dział: Opo­wieść o ośle, wole i go­spo­da­rzu

Wiedz, moja cór­ko, że był pe­wien ku­piec, któ­ry po­sia­dał ma­ją­tek i by­dło. A miał on żonę i dzie­ci. Al­lach Naj­wyż­szy ob­da­rzył go też zna­jo­mo­ścią mowy zwie­rząt i pta­ków. Miesz­kał ów ku­piec na wsi l trzy­mał w domu osła i wołu. A pew­ne­go dnia wół wszedł do za­gro­dy osła i uj­rzał, że jest ona wy­mie­cio­na i zro­szo­na wodą, a w żło­bie zna­lazł jęcz­mień prze­sia­ny i prze­bra­ną siecz­kę, osioł zaś le­żał wy­po­czy­wa­jąc. Rzad­ko tyl­ko, w ra­zie po­trze­by, do­sia­dał go pan, ale osioł wnet wra­cał do swo­ich wy­gód. I usły­szał ku­piec któ­re­goś dnia jak wół mó­wił do osła: "Niech ci idzie na zdro­wie! Ja je­stem stru­dzo­ny, ty – wy­po­czę­ty. Ty ja­dasz prze­sia­ny jęcz­mień, cie­bie ob­słu­gu­ją, a pan do­sia­da cię tyl­ko cza­sem i za­raz wra­ca.

A ja wiecz­nie je­stem przy orce i mie­le­niu." Rzekł na to osioł: "Gdy wy­pro­wa­dzą cię w pole i za­ło­żą ci na kark jarz­mo, po­łóż się i nie wsta­waj, choć­by cię na­wet bili. A gdy­byś wstał, po­łóż się zno­wu. Gdy zaś od­pro­wa­dzą cię do obo­ry i na­ło­żą ci bobu, nie jedz go, tak jak­byś był cho­ry. Po­wstrzy­maj się od je­dze­nia i pi­cia dzień albo dwa dni, albo i trzy. W ten spo­sób wy­pocz­niesz po tru­dzie i wy­sił­ku." Ich sło­wa sły­szał ku­piec. Kie­dy po­ga­niacz przy­szedł do wołu, aby go na­kar­mić, ten zjadł tyl­ko tro­chę. Rano zaś, gdy po­ga­niacz za­brał wołu do orki, za­uwa­żył, że jest sła­by. Rzekł mu wte­dy ku­piec: "Weź osła za­miast wołu i oraj nim cały dzień." Wró­cił więc ów czło­wiek, a za­braw­szy osła za­miast wołu, orał nim dzień cały. A gdy pod ko­niec dnia osioł po­wró­cił do za­gro­dy, wół dzię­ko­wał mu za jego do­broć, za jej spra­wą bo­wiem tego dnia wy­po­czął po tru­dach. Lecz osioł nie od­po­wie­dział mu, bo ogrom­nie ża­ło­wał swych rad. Na­za­jutrz przy­szedł siew­ca i wziąw­szy osła, orał nim aż do schył­ku dnia. Osioł po­wró­cił do za­gro­dy wy­czer­pa­ny, z grzbie­tem ob­dar­tym ze skó­ry. Gdy go wół zo­ba­czył, dzię­ko­wał mu i sła­wił go, osioł zaś od­po­wie­dział: "Wy­po­czy­wa­łem so­bie i nie za­szko­dzi­ło mi nic in­ne­go, tyl­ko moja szla­chet­ność." A po­tem do­dał: "Wiedz, że je­stem do­brym do­rad­cą. Sły­sza­łem, jak pan nasz mó­wił po­ga­nia­czo­wi: «Je­że­li wół nie pod­nie­sie się z le­go­wi­ska, od­daj go rzeź­ni­ko­wi na za­rżnię­cie. Skó­rę niech po­tnie na sztu­ki.» Boję się o cie­bie i prze­strze­gam cię. Na tym ko­niec!" Gdy wół usły­szał sło­wa osła, po­dzię­ko­wał mu i rzekł: "Ju­tro pój­dę z nimi do pra­cy." Po­tem wół zjadł całą swą pa­szę i na­wet żłób ozo­rem wy­li­zał. A wła­ści­ciel sły­szał, co mó­wi­ły zwie­rzę­ta. Na­za­jutrz ku­piec wszedł ze swą żoną do za­gro­dy dla by­dła i usie­dli tam. Przy­szedł też po­ga­niacz i chwy­ciw­szy wołu wy­pro­wa­dził go. A gdy wół uj­rzał swe­go pana, pod­niósł ogon, wy­pu­ścił wia­try i bry­kał, a ku­piec śmiał się z tego do roz­pu­ku. I za­gad­nę­ła go żona: "Z cze­go się tak śmie­jesz?" Od­rzekł: "Z cze­goś, co wi­dzia­łem i sły­sza­łem, lecz cze­go nie mogę wy­ja­wić, bo bym umarł." Rze­kła: "Mu­sisz mi po­wie­dzieć, jaki był po­wód tego śmie­chu, choć­byś na­wet miał umrzeć." Od­rzekł: "Nie mogę tego wy­ja­wić ze stra­chu przed śmier­cią." Rze­kła: "Bo ty z ni­cze­go in­ne­go się nie śmia­łeś, tyl­ko ze mnie." I nie prze­sta­wa­ła mę­czyć i gnę­bić męża ga­da­niem, aż cał­kiem go po­ko­na­ła. Nie wi­dząc in­nej rady, ku­piec zgro­ma­dził swe dzie­ci, po­słał po sę­dzie­go i świad­ków chcąc spo­rzą­dzić te­sta­ment i wy­ja­wiw­szy ta­jem­ni­cę, umrzeć. Ko­chał bo­wiem swą żonę bar­dzo, jako że była cór­ką stry­ja i mat­ką jego dzie­ci. A ku­piec ów żył już sto dwa­dzie­ścia lat. Spro­wa­dził też całą ro­dzi­nę żony i miesz­kań­ców swej dziel­ni­cy i opo­wie­dział im całą przy­go­dę i to, że umrze, gdy­by ko­mu­kol­wiek zdra­dził swą ta­jem­ni­cę. I wszy­scy lu­dzie, któ­rzy byli przy tym obec­ni, mó­wi­li do żony kup­ca: "Za­kli­na­my cię na Al­la­cha, po­rzuć te żą­da­nia, by nie umie­rał twój mąż, oj­ciec two­ich dzie­ci!" Lecz ko­bie­ta od­rze­kła: "Nie od­stą­pię od tego, póki mi nie po­wie. Choć­by miał po­tem umrzeć." Za­mil­kli więc, a ku­piec wy­szedł i udał się do za­gro­dy dla by­dła, by tam do­ko­nać ablu­cji. Po­tem miał wró­cić, wy­ja­wić ta­jem­ni­cę i umrzeć. Ku­piec ów miał ko­gu­ta i pięć­dzie­siąt kur i miał tak­że psa. I usły­szał, jak pies za­wo­łał ko­gu­ta i zwra­ca­jąc się do nie­go mó­wił: "Ty się we­se­lisz, a pan nasz za­my­śla umrzeć." I za­py­tał ko­gut: "Cóż to za no­wi­na?" Po­wtó­rzył mu pies całą opo­wieść, na co ko­gut po­wie­dział: "Na Al­la­cha, do­praw­dy, panu na­sze­mu brak ro­zu­mu! Ja mam pięć­dzie­siąt żon i gdy za­do­wo­lę tę, to tam­tą roz­gnie­wam, a pan nasz ma tyl­ko jed­ną żonę i nie wie, jak uło­żyć z nią swo­je spra­wy. Cze­mu nie weź­mie na nią ró­zgi z mor­wo­we­go drze­wa, a wszedł­szy do jej izby, nie bije jej tak dłu­go, aż wy­zio­nie du­cha albo po­czu­je skru­chę i prze­sta­nie go na­ga­by­wać?" Gdy ku­piec usły­szał, co po­wie­dział ko­gut do psa, od­zy­skał ro­zum i po­sta­no­wił żonę obić.

I rzekł we­zyr do swej cór­ki Sze­he­re­za­dy: "Kto wie, czy nie po­stą­pię z tobą tak, jak ku­piec ze swą żoną." Za­py­ta­ła: "A co on uczy­nił?" Rzekł: "Wszedł do jej izby, przed­tem uciąw­szy ró­zgę z mor­wy i scho­waw­szy ją w po­ko­ju, i rzekł: «Wejdź do izby, opo­wiem ci, gdy nikt nie bę­dzie wi­dział, a po­tem umrę.» I we­szła, a wte­dy ku­piec za­mknął drzwi i rzu­cił się na żonę z ró­zgą. Bił ją aż do utra­ty przy­tom­no­ści. A ona za­czę­ła wo­łać: «Ża­łu­ję!», a po­tem uca­ło­wa­ła mu ręce i nogi oka­zu­jąc skru­chę. Póź­niej obo­je wy­szli, a zgro­ma­dze­ni i jej ro­dzi­na ra­do­wa­li się. Od­tąd żyli naj­szczę­śli­wiej aż do śmier­ci."

Gdy cór­ka we­zy­ra wy­słu­cha­ła opo­wia­da­nia swe­go ojca, rze­kła: "A jed­nak musi tak być!"

Wte­dy we­zyr przy­go­to­wał Sze­he­re­za­dę i po­szedł do kró­la. A Sze­he­re­za­da wy­da­ła po­le­ce­nie swej młod­szej sio­strze mó­wiąc: "Gdy tyl­ko przy­bę­dę do kró­la, za­raz po cie­bie po­ślę. Kie­dy przyj­dziesz do mnie i zo­ba­czysz, że król za­spo­ko­ił już ze mną swe żą­dze, mów tak: «Opo­wiedz nam, sio­stro, ja­kąś cie­ka­wą opo­wieść, aby­śmy skró­ci­li so­bie go­dzi­ny czu­wa­nia.» Wte­dy ja opo­wiem ja­kąś opo­wieść i je­śli Al­lach po­zwo­li, bę­dzie to dla nas oca­le­niem." Po­tem we­zyr, oj­ciec dziew­cząt, wpro­wa­dził Sze­he­re­za­dę do kró­la. Kie­dy go król uj­rzał, ucie­szył się i spy­tał: "Czy masz dla mnie to, cze­go mi trze­ba?" Od­rzekł: "Tak." Gdy król chciał po­siąść Sze­he­re­za­dę, ona za­czę­ła pła­kać. "Co ci to?" – za­py­tał wów­czas. "O kró­lu – od­rze­kła – mam młod­szą sio­strę i chcia­ła­bym ją po­że­gnać." Po­słał więc król po Dun­ja­za­dę, a ona nie­ba­wem przy­szła do sio­stry, uści­snę­ła ją, po czym sia­dła przy łożu. A wte­dy król pod­niósł się i za­brał dzie­wic­two Sze­he­re­za­dzie.

Po­tem sie­dzie­li roz­ma­wia­jąc, a Dun­ja­za­da rze­kła: "Na Al­la­cha, sio­stro, opo­wiedz nam co­kol­wiek, by skró­cić bez­sen­ne noc­ne go­dzi­ny." Sze­he­re­za­da od­rze­kła: "Bar­dzo chęt­nie, je­że­li tyl­ko ze­zwo­li mi nasz świa­tły król." A do kró­la sen ja­koś nie przy­cho­dził, gdy więc usły­szał te sło­wa, ura­do­wał się, że po­słu­cha opo­wie­ści.OPO­WIEŚĆ O RY­BA­KU I DŻIN­NIE

Wieść nie­sie, o kró­lu szczę­śli­wy, że nie­gdyś żył pe­wien sta­ry ry­bak. Był on bar­dzo ubo­gi, a miał żonę i tro­je dzie­ci. Swo­im zwy­cza­jem za­rzu­cał sie­ci co­dzien­nie czte­ry razy; nig­dy mniej ani wię­cej.

Pew­ne­go dnia w po­rze po­łu­dnio­wej ry­bak za­szedł na brzeg mo­rza, po­sta­wił kosz na zie­mi, za­rzu­cił sieć, po­cze­kał, aż za­nu­rzy się w wo­dzie, a gdy ścią­gnął jej sznu­ry, po­czuł, że jest cięż­ka. Za­czął wy­cią­gać sieć, lecz nie mógł po­do­łać. Wy­do­był za­tem ko­niec sie­ci na ląd, wbił ko­łek w zie­mię i przy­mo­co­wał do nie­go sieć, po czym zdjąw­szy odzie­nie wszedł do wody tuż przy sie­ci i póty się wy­si­lał, aż wy­do­stał ją na brzeg. Ura­do­wa­ny, ubrał się, po­szedł do sie­ci, lecz zna­lazł w niej zde­chłe­go osła. Po­smut­niał, gdy to zo­ba­czył, i wy­krzyk­nął: "Nie ma po­tę­gi ni siły poza Al­la­chem Wiel­kim i Moc­nym!", i mó­wił: "Za­iste, prze­dziw­ny dar ze­sła­ły mi nie­bio­sa", a po­tem wy­po­wie­dział te oto wier­sze:

O po­grą­żo­ny w ciem­no­ściach nocy, w smut­ku, w mę­czar­ni!

Po­nie­chaj tru­dów, bo­wiem trud chle­bem cię nie na­kar­mi.

To po­wie­dziaw­szy raz jesz­cze spoj­rzał na zde­chłe­go osła, wy­trzą­snął go z sie­ci, wy­krę­cił ją i roz­cią­gnął. Po­tem wszedł w mo­rze i wy­ma­wia­jąc imię Al­la­cha za­rzu­cił sieć po­wtór­nie. Po­cze­kał, aż opad­nie na dno, po czym spró­bo­wał cią­gnąć i po­czuł, że jest jesz­cze cięż­sza i moc­niej trzy­ma się dna niż za pierw­szym ra­zem. Po­my­ślał, że to ryby tak w niej cią­żą. Zno­wu uwią­zał sieć, ob­na­żył się, za­nu­rzył w wodę i nie prze­sta­wał cią­gnąć, aż pod­da­ła się i mógł ją wy­do­być na brzeg. A był w niej wiel­ki gar­nek pe­łen pia­sku i mułu. Uj­rzaw­szy to za­chmu­rzył się i wy­rzekł sło­wa po­ety:

O lo­sie drę­czy­ciel­ski, ustąp,

A je­śli nie, to cho­ciaż – zmniejsz się.

Nie jest mi wi­dać dane szczę­ście,

I mimo tru­dów sieć mam pu­stą.

Wy­sze­dłem chle­ba szu­kać ni­nie,

Lecz oto los mi chleb ode­brał.

Iluż to głup­com świa­tła nie brak,

A iluż mę­dr­ców w mro­ku gi­nie!

Wy­rzu­cił gar­nek, wy­żął i oczy­ścił sieć i pro­sząc Al­la­cha o prze­ba­cze­nie, wszedł w mo­rze po raz trze­ci, za­rzu­cił sieć, po­cze­kał, aż pój­dzie na dno, i wy­cią­gnął; zna­lazł w sie­ci sko­ru­py na­czyń i dzba­nów. I wy­po­wie­dział sło­wa po­ety:

Nie zwią­że, nie roz­wią­że twych stra­pień los, co przed tobą sta­nął,

Bo­wiem ni pió­ra, ni pi­sma ci nie da­ro­wa­no.

Po­tem wznió­sł­szy oczy ku nie­bu, prze­mó­wił: "Boże, ty wiesz, że za­rzu­cam sieć tyl­ko czte­ry razy, a oto trzy­krot­nie już ją za­rzu­ca­łem!"

Z ta­kim we­zwa­niem do Al­la­cha za­rzu­cił sieć w mo­rze. Od­cze­kał, aż opad­nie, po czym po­cią­gnął, ale wy­do­być jej nie mógł, tak ugrzę­zła w mule. I rzekł: "Nie ma po­tę­gi ni siły poza Al­la­chem Wiel­kim i Moc­nym." Zno­wu ob­na­żył się, za­nu­rzył się w wo­dzie przy sie­ci i cią­gnął tak dłu­go, aż wy­do­stał ją na brzeg. Gdy otwo­rzył sieć, zna­lazł w niej dzban z żół­tej mie­dzi czymś wy­peł­nio­ny, z szyj­ką za­la­ną oło­wiem, na któ­rym wid­niał znak pie­czę­ci pana na­sze­go Su­lej­ma­na. Uj­rzaw­szy to ry­bak ura­do­wał się i rzekł: "Za­raz sprze­dam go na ba­za­rze, gdzie han­dlu­ją mie­dzią; wart jest na pew­no dzie­sięć zło­tych de­na­rów." Po­trzą­snął dzba­nem, a czu­jąc jego cię­żar mó­wił: "Mu­szę go otwo­rzyć. Zo­ba­czę, co jest w środ­ku, a po­tem scho­wam go do wor­ka i sprze­dam na tar­go­wi­sku mie­dzi." Wy­jął nóż, do­brał się do oło­wiu, wy­grze­bał go z szyj­ki, po­sta­wił dzban na zie­mi i wstrzą­snął nim, by wy­pa­dło wszyst­ko, co mo­gło w nim się znaj­do­wać. Nic z nie­go jed­nak nie wy­pa­dło. Z dzba­na wy­szedł tyl­ko dym, któ­ry wzniósł się ku ob­ło­kom na nie­bie i słał się po zie­mi. Ry­ba­ka ogar­nę­ło bez­gra­nicz­ne zdu­mie­nie. A dym po chwi­li za­czął przy­bie­rać kształ­ty, zgęst­niał, po czym, drgnąw­szy, zmie­nił się w ifri­ta, co gło­wę miał w pod­nieb­nym bla­sku, a sto­py w nad­brzeż­nym pia­sku. Gło­wa jego była jak ko­pu­ła, ręce jak wio­sła, nogi jak masz­ty, usta jak pie­cza­ra, zęby jak ska­ły, oczy jak po­chod­nie, noz­drza jak dzba­ny, wło­sy miał zmierz­wio­ne, a ob­li­cze po­nu­re. Gdy ry­bak uj­rzał ifri­ta, lę­dź­wie mu za­drża­ły, zęby zwar­ły się, śli­na wy­schła i był po­dob­ny do ślep­ca na dro­dze. Ifrit, do­strze­gł­szy go, ode­zwał się: "Nie ma boga prócz Al­la­cha, a Su­lej­man jest Jego pro­ro­kiem." I mó­wił da­lej: "O pro­ro­ku Al­la­cha, nie za­bi­jaj mnie, bo prze­cież wró­ci­łem nie po to, by się to­bie sło­wem sprze­ci­wiać czy oka­zy­wać nie­po­słu­szeń­stwo twym roz­ka­zom."

Ry­bak rzekł: "O ma­ri­dzie, mó­wisz mi o Su­lej­ma­nie, pro­ro­ku Al­la­cha, a wszak­że Su­lej­man zmarł przed ty­sią­cem i ośmiu­set laty, my zaś ży­je­my u kre­su cza­su.

Ja­kie są two­je spra­wy i co jest po­wo­dem tego, żeś zna­lazł się w dzba­nie?" Ma­rid wy­słu­chaw­szy słów ry­ba­ka rzekł: "Nie ma boga prócz Al­la­cha. Ciesz się, ry­ba­ku." – "Z cze­góż mam się cie­szyć?" – za­py­tał ry­bak, a ifrit od­parł: "Z tego, że w tej chwi­li zgi­niesz naj­gor­sze­go ro­dza­ju śmier­cią." Ry­bak rzekł: "O ksią­żę ifri­tów, za­słu­gu­jesz na to, by utra­cić opie­kę Opatrz­no­ści. Co jest przy­czy­ną tego, Od­da­lo­ny, że chcesz mnie uśmier­cić? Czym za­słu­ży­łem na zgu­bę? Prze­cież uwol­ni­łem cię z dzba­na i ura­to­wa­łem, wy­do­by­wa­jąc z głę­bi­ny mo­rza na ląd." Lecz ifrit rzekł: "Wy­bie­raj ro­dzaj śmier­ci, jaką mam ci za­dać, i spo­sób zgła­dze­nia, któ­ry sta­nie się two­im udzia­łem." A ry­bak spy­tał: "Jaka jest moja wina, że aż taką karę chcesz mi wy­mie­rzyć?" Ifrit rzekł na to: "Ry­ba­ku, po­słu­chaj mego opo­wia­da­nia." Ry­bak rzekł na to: "Mów, ale zwięź­le, du­sza bo­wiem do stóp mi zbie­gła."

Ifrit za­czął opo­wia­dać: "Wiedz, że na­le­ża­łem do dżin­nów od­szcze­pień­ców i że zbun­to­wa­łem się prze­ciw Su­lej­ma­no­wi, sy­no­wi Dau­da, wraz z dżin­nem imie­niem Sa­chr. Su­lej­man przy­słał więc po mnie swe­go we­zy­ra Asa­fa syna Ba­ra­chi­ji, a ten zja­wił się, siłą za­wiódł mnie do swe­go pana i lek­ce­wa­żąc mą dumę po­sta­wił mnie przed jego ob­li­czem. A gdy mnie Su­lej­man zo­ba­czył, za­bez­pie­czył się przede mną za­klę­cia­mi i za­żą­dał, bym przy­siągł mu po­słu­szeń­stwo. Gdy od­mó­wi­łem, wy­szu­kał ten dzban i za­mknął mnie w jego wnę­trzu, opa­tru­jąc szyj­kę oło­wia­ną pie­czę­cią, na któ­rej wy­ry­te było imię Naj­wyż­sze­go. Po­tem na­ka­zał ja­kie­muś dżin­no­wi, aby mnie wy­niósł w tym dzba­nie i wrzu­cił w sam śro­dek mo­rza. Prze­by­wa­łem tam przez sto lat, mó­wiąc so­bie w du­chu: «Każ­de­go, kto by mnie uwol­nił, uczy­nię na wie­ki bo­ga­tym.» Sto lat mi­nę­ło, a nikt mnie nie wy­zwo­lił. Gdy wkro­czy­łem w dru­gie stu­le­cie, mó­wi­łem: «Każ­de­mu, kto­kol­wiek mnie uwol­ni, od­kry­ję skar­by ziem­skie», lecz nikt mnie nie wy­zwo­lił. W cią­gu czte­ry­stu na­stęp­nych lat mó­wi­łem: «Każ­de­mu, kto­kol­wiek mnie uwol­ni, speł­nię trzy ży­cze­nia», ale nikt mnie nie uwol­nił. Roz­gnie­wa­łem się wte­dy wiel­ce i po­wie­dzia­łem so­bie: «Każ­de­go, kto­kol­wiek uwol­ni mnie te­raz, za­bi­ję, po­zwa­la­jąc mu je­dy­nie na wy­bór śmier­ci.» Ty oto wy­zwo­li­łeś mnie, po­zwa­lam ci więc ob­my­ślić so­bie ro­dzaj śmier­ci, któ­rą chcesz umrzeć." Ry­bak wy­słu­chał słów ifri­ta i rzekł: "O cu­dzie bo­ski, dla­cze­go nie uwol­ni­łem cię kie­dy in­dziej, tyl­ko wła­śnie dzi­siaj?" Po czym zwró­cił się do ifri­ta: "Da­ruj mi ży­cie, a to­bie Al­lach da­ru­je. Nie za­bi­jaj mnie, Al­lach zaś da ci siłę, któ­ra cię chro­nić bę­dzie przed zgu­bą." Lecz ma­rid rzekł: "Nie masz przed śmier­cią uciecz­ki, wy­bie­raj za­tem, w jaki spo­sób chcesz zgi­nąć. A ry­bak, cał­kiem już pew­ny swej zgu­by, raz jesz­cze zwró­cił się do ma­ri­da mó­wiąc: "Oszczędź mnie za to że cię uwol­ni­łem." I rzekł ifrit: "Za­bi­ję cię za to wła­śnie, żeś mnie uwol­nił." Ry­bak od­po­wie­dział: "O szej­chu ifri­tów, czyż nie wy­świad­czy­łem ci do­bra? A ty mi za to od­pła­casz złem! Nie kła­mie więc przy­sło­wie, któ­re mówi:

By­li­śmy do­brzy, a od­pła­co­no nam prze­ci­wień­stwem do­bra.

Na moje ży­cie, tak czy­nić zwy­cza­jem ło­trów jest jeno.

Kto do­bro czy­ni in­nym lu­dziom, kto dro­gę uczci­wą ob­rał,

Wy­na­gra­dza­ny bywa jak taki, co się li­tu­je nad hie­ną."

Gdy ifrit wy­słu­chał tych wier­szy, rzekł: "Nie proś, bo two­ja śmierć jest po­sta­no­wio­na." Wte­dy ry­bak rzekł do sie­bie: "To jest dżinn, ja zaś je­stem czło­wie­kiem, któ­re­go Al­lach ob­da­rzył do­sko­na­łym ro­zu­mem. Po­słu­żę się więc swym umy­słem i prze­bie­gło­ścią i ob­my­ślę coś na jego zgu­bę."

I za­sta­no­wiw­szy się, rzekł pod­stęp­nie i chy­trze do ifri­ta: "Czy nie­wzru­sze­nie trwasz w za­mia­rze za­da­nia mi śmier­ci?" – "Tak" – od­rzekł ifrit. Ry­bak po­wie­dział: "W imię Naj­po­tęż­niej­sze­go, wy­ry­te na pie­czę­ci Su­lej­ma­na, po­zwól, że za­py­tam cię o coś i po­wiedz mi praw­dę." Dżinn za­drżał z bo­jaź­ni na dźwięk imie­nia Naj­po­tęż­niej­sze­go i ode­zwał się: "Py­taj, byle krót­ko." Za­py­tał tedy ry­bak: "Jak­że mo­głeś prze­by­wać w tym dzba­nie? Wszak nie zmie­ści­ła­by się w nim na­wet two­ja ręka ani noga, a cóż do­pie­ro cała po­stać?" A ifrit rzekł: "Czyż­byś nie da­wał wia­ry, że w nim by­łem?" I rzekł ry­bak: "Nie uwie­rzę ci nig­dy, chy­ba że­bym cię na wła­sne oczy zo­ba­czył w tym dzba­nie." Wte­dy ifrit za­drżał, zmie­nił się w dym skłę­bio­ny w po­wie­trzu, zgęst­niał i po­wo­li, po­wo­li za­czął wcho­dzić do dzba­na. A gdy go sobą wy­peł­nił, ry­bak chwy­cił po­spiesz­nie oło­wia­ny ko­rek opa­trzo­ny pie­czę­cią, za­tkał nim szyj­kę dzba­na i za­wo­łał do ifri­ta: "Wy­bie­raj u mnie ro­dzaj śmier­ci, jaką chcesz umrzeć. Albo nie, le­piej wrzu­cę cię do mo­rza i zbu­du­ję so­bie tu dom, a każ­de­mu, kto tu przy­bę­dzie ło­wić, za­bro­nię tego mó­wiąc: «Tu jest ifrit, któ­ry temu, co go wy­ło­wi, po­da­je róż­ne ro­dza­je śmier­ci, po­zwa­la­jąc do­ko­nać wśród nich wy­bo­ru.» Ifrit, sły­sząc sło­wa ry­ba­ka, pró­bo­wał wyjść, lecz nie mógł. Po­jął, że jest uwię­zio­ny i za­mknię­ty pod od­ci­skiem pie­czę­ci Su­lej­ma­na, i zro­zu­miał, że ry­bak trzy­ma go w dzba­nie jak naj­nik­czem­niej­sze­go, naj­bar­dziej nie­czy­ste­go i naj­mniej­sze­go z ifri­tów. A ry­bak skie­ro­wał się wraz z dzba­nem ku mo­rzu. Ifrit wo­łał do nie­go: "Nie, nie!", ale ry­bak mó­wił: "Tak, tak." Wte­dy ifrit prze­mó­wił słod­ki­mi sło­wa­mi, stał się po­kor­ny i za­py­tał: "Cóż chcesz po­cząć ze mną, ry­ba­ku?", a ów rzekł: "Wrzu­cę cię do mo­rza. Prze­by­wa­łeś tam już ty­siąc osiem­set lat, a ja spra­wię, że do­cze­kasz w mo­rzu Go­dzi­ny Sądu. Czyż nie mó­wi­łem ci: «Oszczędź mnie, a Al­lach i cie­bie oszczę­dzi. Nie za­bi­jaj mnie, bo Al­lach i cie­bie za­bi­je.»

Lecz ty nie po­słu­cha­łeś mo­ich słów. Mia­łeś ocho­tę po­stą­pić ze mną zdra­dli­wie, więc Al­lach od­dał cie­bie w moje ręce! Prze­chy­trzy­łem cię." I rzekł ifrit: "Otwórz mi, bym mógł ci świad­czyć do­bro." Od­rzekł ry­bak: "Kła­miesz, prze­klę­ty. My dwaj je­ste­śmy po­dob­ni do we­zy­ra kró­la Ju­na­na i do mę­dr­ca Ru­ja­na." Ifrit za­py­tał: "Jak mia­ła się rzecz z we­zy­rem kró­la Ju­na­na i z mę­dr­com Ru­ja­nem? Ja­kie są ich dzie­je?" Ry­bak za­czął opo­wia­dać:

Opo­wieść o we­zy­rze kró­la Ju­na­na i o mę­dr­cu Ru­ja­nie, z tego, co w niej za­war­te, po­dob­na do po­przed­niej.

Wiedz, o Ifri­cie, że w daw­nych cza­sach, w mi­nio­nych wie­kach i stu­le­ciach żył w pew­nym per­skim mie­ście, na zie­mi Ru­man, wład­ca zwa­ny kró­lem Ju­na­nem. Był on pa­nem wiel­kich bo­gactw i wojsk, miał po­tę­gę i róż­ne­go ro­dza­ju służ­bę. Lecz cia­ło jego było do­tknię­te trą­dem, wo­bec któ­re­go le­ka­rze i mę­dr­cy oka­za­li się bez­sil­ni. Nie po­ma­ga­ły na­po­je lecz­ni­cze ani prosz­ki, ni ma­ści i ża­den z le­ka­rzy nie był zdol­ny ule­czyć go. Aż kie­dyś przy­był do mia­sta kró­la Ju­na­na wiel­ki mę­drzec po­de­szły w la­tach, któ­re­go zwa­no ha­ki­mem Ru­ja­nem. Znał on księ­gi grec­kie, per­skie, bi­zan­tyj­skie, arab­skie i sy­ryj­skie, zgłę­bił też wie­dzę me­dycz­ną i astro­lo­gię. Po­siadł zna­jo­mość ich za­sad i wie­dział, kie­dy szko­da, a kie­dy ko­rzyść z ich dzia­ła­nia wy­nik­nąć może. Szcze­gól­nie do­brze znał się na ro­śli­nach, tra­wach i zio­łach, za­rów­no szko­dli­wych, jak po­ży­tecz­nych, po­siadł też na­uki fi­lo­zo­ficz­ne, le­kar­skie i inne. Gdy mę­drzec ów przy­był do mia­sta kró­la Ju­na­na i za­ba­wił w nim parę dni, po­sły­szał wieść o kró­lu i o tym, że jego cia­ło zo­sta­ło do­tknię­te trą­dem, któ­rym do­świad­czył go Al­lach, i do­wie­dział się też, że za­rów­no le­ka­rze, jak inni ucze­ni nie są w sta­nie go ule­czyć. Mę­drzec, usły­szaw­szy tę wieść, całą noc spę­dził przy pra­cy, a gdy na­stał ra­nek i za­świ­tał zo­rzą, a słoń­ce po­zdro­wi­ło pięk­no ju­trzen­ki, odział się w swe naj­pięk­niej­sze sza­ty i wszedł do kró­la Ju­na­na. Uca­ło­wał zie­mię przed nim i ży­czył mu dłu­go­trwa­łej po­tę­gi i do­bro­dziejstw, a wszyst­ko, co mó­wił, było za­iste pięk­ne. Po­wia­do­mił też kró­la o so­bie i rzekł: "Kró­lu, do­szła mnie wieść o cier­pie­niu, któ­re tra­wi two­je cia­ło, i o tym, że roz­licz­ni le­ka­rze nie zna­ją spo­so­bu, by je od nie­go uwol­nić. Otóż ja cię uzdro­wię, kró­lu, nie po­jąc cię le­ka­mi ani nie na­cie­ra­jąc ma­ścia­mi." Król Ju­nan wy­słu­chaw­szy tych słów zdu­miał się i rzekł: "Jak­że to uczy­nisz? Na Al­la­cha! Je­śli po­tra­fisz wró­cić mi zdro­wie, wzbo­ga­cę cie­bie i po­tom­ków two­ich dzie­ci, ob­da­ru­ję cię, uczy­nię wszyst­ko, cze­go tyl­ko za­pra­gniesz, a ty bę­dziesz mi przy­ja­cie­lem i to­wa­rzy­szem."

Po­tem król Ju­nan ob­da­ro­wał mę­dr­ca Ru­ja­na ho­no­ro­wą sza­tą, ob­sy­pał do­bro­dziej­stwa­mi i za­py­tał: "Czy na­praw­dę, po­tra­fisz mnie ule­czyć z tej cho­ro­by nie sto­su­jąc le­ków ni ma­ści?" Rzekł: "Tak, uzdro­wię cię, nie drę­cząc twe­go cia­ła." Król dzi­wił się nie­zmier­nie i rzekł: "Le­ka­rzu, o ja­kim cza­sie i któ­re­go dnia sta­nie się tak, jak mó­wisz? Spiesz się z tym, mój synu!" Mę­drzec Ru­jan od­po­wie­dział: "Sły­szę i je­stem po­słusz­ny", a wy­szedł­szy od kró­la, wy­na­jął so­bie dom i zło­żył w nim swe księ­gi, zio­ła i leki. Po czym wy­brał od­po­wied­nie zio­ła i leki, a z nich uczy­nił kij do gry w polo, wy­drą­żył go i zro­bił rur­kę, a tak­że spo­rzą­dził we­dle swej wie­dzy pi­łecz­kę. Na­za­jutrz, gdy już wszyst­ko przy­go­to­wał i wy­koń­czył, udał się do kró­la i wszedł do nie­go. Uca­ło­wał przed kró­lem zie­mię i po­le­cił mu, aby się wy­brał na plac go­nitw i tam za­ba­wiał pi­łecz­ką i ki­jem do gry w polo. Uda­li się więc ra­zem z kró­lem emi­ro­wie, szam­be­la­no­wie, we­zy­ro­wie i inni do­stoj­ni­cy pań­stwo­wi. Za­nim do­tar­li do pla­cu, pod­szedł do kró­la mę­drzec Ru­jan, wrę­czył mu kij i rzekł: "Weź ten kij, uj­mij go ta­kim oto spo­so­bem, wejdź na plac i ude­rzaj w pi­łecz­kę z taką siłą, by spo­ci­ła ci się dłoń i całe cia­ło i by le­kar­stwo z dło­ni prze­nik­nę­ło i ro­ze­szło się po ca­łym twym cie­le. Gdy się spo­cisz i na­siąk­niesz le­kar­stwem, wróć do zam­ku, wejdź do łaź­ni, tam się umyj, po­tem za­śnij. Wy­zdro­wie­jesz!" Wziął więc król Ju­nan od mę­dr­ca kij do gry, ujął go w rękę, do­siadł ru­ma­ka i ci­snąw­szy pi­łecz­kę, po­pę­dził za nią. Gdy do­padł pi­łecz­ki, ude­rzył z ca­łej siły ki­jem, któ­ry moc­no trzy­mał za rącz­kę. I nie prze­sta­wał ude­rzać ki­jem w pi­łecz­kę, aż dłoń i całe jego cia­ło okry­ły się po­tem, a le­kar­stwo prze­nik­nę­ło w głąb jego cia­ła przez rur­kę umiesz­czo­ną w kiju do gry. Mę­drzec Ru­jan po­znał, że le­kar­stwo ro­ze­szło się po cie­le kró­la Ju­na­na, po­le­cił mu więc wró­cić do zam­ku i udać się za­raz do łaź­ni. Król Ju­nan za­wró­cił w tej chwi­li i ka­zał opróż­nić łaź­nię, co też zo­sta­ło speł­nio­ne.

Po­spie­sza­li słu­dzy i prze­ści­ga­li się na­wza­jem bia­li nie­wol­ni­cy. Przy­go­to­wa­li kró­lo­wi sza­ty, a on wszedł do łaź­ni, umył się do­kład­nie i w łaź­ni wdział swo­je suk­nie. Po czym wy­szedł i udał się do zam­ku, a tam po­ło­żył się spać. Oto co dzia­ło się z kró­lem Ju­na­nem.

Co zaś do mę­dr­ca, to po­wró­cił on do swe­go domu i spę­dził w nim noc. A sko­ro na­stał świt, udał się do kró­la, pro­sząc, by mu po­zwo­lo­no wi­dzieć się z nim. A gdy król przy­zwo­lił, mę­drzec wszedł, uca­ło­wał przed wład­cą zie­mię i tymi wier­sza­mi zwró­cił się do nie­go:

Roz­ja­śnia się lico wy­mo­wy, gdy cie­bie oj­cem jej na­zwą,

Lecz sko­ro zwą tak in­ne­go, od­wra­ca od nie­go twarz swą.

O pa­nie pięk­ne­go ob­li­cza, któ­re­go bla­ski swą siłą

Zdol­ne są ciem­ność roz­pro­szyć, spra­wę roz­ja­śnić za­wi­łą.

Nie­chaj twe lico na wie­ki w ja­rzą­cych to­nie pro­mie­niach,

By gnie­wem się nie chmu­rzy­ła świe­tli­sta twarz prze­zna­cze­nia.

W szczo­dro­bli­wo­ści swej dla mnie da­łeś mi dar swój, któ­ry

Jest mi, jak wzgó­rzom bez­wod­nym na­pój da­ją­ce chmu­ry.

Roz­da­łeś swe mie­nie, by hoj­ność lu­dziom oka­zać bo­ga­tą,

I oto losy twe wiel­kość dać ci ze­chcia­ły za to.

Sko­ro mę­drzec Ru­jan za­koń­czył swe wier­sze, król pod­niósł się, uści­snął go, po­sa­dził u swe­go boku i da­ro­wał mu wspa­nia­łe ho­no­ro­we sza­ty. Gdy bo­wiem król wy­szedł z łaź­ni i obej­rzał swe cia­ło, nie zna­lazł na nim ani śla­du trą­du; cia­ło miał czy­ste jak ja­sne sre­bro. Ura­do­wał się tym wiel­ce, ucie­cha wy­peł­ni­ła mu pierś i był bar­dzo szczę­śli­wy. A gdy na­stał ra­nek, udał się do sali przy­jęć, by za­siąść na tro­nie swe­go kró­le­stwa. Przy­by­li do nie­go szam­be­la­no­wie i moż­ni i przy­był rów­nież mę­drzec Ru­jan. Król, uj­rzaw­szy go, po­wstał szyb­ko i usa­do­wił go przy so­bie. Wów­czas wnie­sio­no sto­ły za­sta­wio­ne po­tra­wa­mi i mę­drzec jadł, i uczto­wał cały dzień w to­wa­rzy­stwie wład­cy. A gdy na­de­szła noc, król wrę­czył mę­dr­co­wi oprócz ho­no­ro­wych szat i in­nych da­rów jesz­cze dwa ty­sią­ce de­na­rów, po czym ka­zał przy­pro­wa­dzić swe­go wła­sne­go ko­nia i ha­kim Ru­jan po­wró­cił do domu. A król był zdu­mio­ny jego umie­jęt­no­ścia­mi i mó­wił: "Uzdro­wił moją cie­le­sną po­wło­kę, nie na­cie­ra­jąc mnie żad­ną ma­ścią. Na Al­la­cha! On po­siadł głę­bo­ką wie­dzę, moim obo­wiąz­kiem jest za­tem oto­czyć go do­bro­by­tem i ob­sy­pać do­bro­dziej­stwa­mi, by mieć w nim to­wa­rzy­sza i za­ufa­ne­go do koń­ca mych dni."

Noc tę król spę­dził ra­do­sny i za­do­wo­lo­ny ze sta­nu swe­go cia­ła i z tego, że uwol­nił się od cho­ro­by. Z na­dej­ściem po­ran­ka wy­szedł, by za­siąść na tro­nie. Sta­nę­li przed nim do­stoj­ni­cy pań­stwo­wi, a emi­ro­wie i we­zy­ro­wie za­ję­li miej­sca po jego pra­wi­cy i le­wi­cy. Wte­dy król ka­zał pro­sić mę­dr­ca Ru­ja­na, a sko­ro ów zja­wił się i padł przed nim na twarz, wład­ca po­wstał i po­sa­dziw­szy go u swe­go boku, jadł z nim ra­zem, ży­czył mu dłu­gie­go ży­wo­ta i ga­wę­dzi­li, aż noc na­de­szła. Po­tem król da­ro­wał mę­dr­co­wi pięć szat ho­no­ro­wych i ty­siąc de­na­rów. Ha­kim Ru­jan pe­łen wdzięcz­no­ści dla kró­la po­wró­cił do swe­go domu.

Na­stęp­ne­go ran­ka, gdy król przy­szedł na po­sie­dze­nie dy­wa­nu, oto­czy­li go emi­ro­wie, we­zy­ro­wie i szam­be­la­no­wie. A król miał wśród we­zy­rów jed­ne­go, któ­ry od­zna­czał się szpet­nym i zło­wro­gim wy­glą­dem, był zły, chci­wy, za­zdro­sny i ogrom­nie za­wzię­ty w za­wi­ści i nie­na­wi­ści. Gdy we­zyr ów do­strzegł, że król zbli­żył się do mę­dr­ca i ob­sy­pu­je go da­ra­mi, znie­na­wi­dził ha­ki­ma Ru­ja­na i po­czął knuć prze­ciw nie­mu, tak jak mówi przy­sło­wie: "Żad­ne cia­ło nie jest wol­ne od za­wi­ści, nie­go­dzi­wość zaś w du­szy się ukry­wa; siła ją ujaw­nia, a sła­bość tai." Pod­szedł więc ten we­zyr do wład­cy, padł przed nim na twarz i rzekł: "O kró­lu cza­su i stu­le­cia, któ­ry ota­czasz lu­dzi do­bro­dziej­stwa­mi – mam dla cie­bie waż­ną i do­brą radę. Gdy­bym ją przed tobą za­ta­ił, był­bym bę­kar­tem! Je­śli ze­zwo­lisz mi wy­ja­wić tę wieść, wy­ja­wię ci ją." I rzekł król, za­nie­po­ko­jo­ny sło­wa­mi we­zy­ra: "Ja­każ jest ta do­bra rada?" – "O do­stoj­ny kró­lu – od­po­wie­dział we­zyr – wszak już sta­ro­żyt­ni po­wia­da­li: «Kto o skut­kach nie my­śli, temu los nie jest przy­ja­cie­lem» – a oto wi­dzę, że król nie­ro­zum­nie ob­sy­pu­je do­bro­dziej­stwa­mi swe­go wro­ga, któ­ry czy­ha na upa­dek jego rzą­dów. Król świad­czy mu do­bro, da­rzy naj­wyż­szym po­wa­ża­niem i do­pusz­cza go do sie­bie jak naj­bli­żej. Lę­kam się więc w związ­ku z tym o kró­la." Król za­nie­po­ko­ił się, zbladł i rzekł do we­zy­ra: "Któż to jest ten, o któ­rym mó­wisz, że bę­dąc wro­giem ko­rzy­sta z mych łask?" I od­po­wie­dział mu we­zyr: "O kró­lu, ock­nij się, sko­ro śpisz – wska­zu­ję ci na mę­dr­ca Ru­ja­na!" Lecz król od­rzekł: "Na Al­la­cha, prze­cież to mój ser­decz­ny przy­ja­ciel, któ­re­go uko­cha­łem ze wszyst­kich lu­dzi naj­bar­dziej, po­nie­waż za po­mo­cą cze­goś, co trzy­ma­łem w ręce, wy­le­czył mnie z cho­ro­by, wo­bec któ­rej oka­za­li się bez­sil­ni wszy­scy le­ka­rze! Po­dob­ne­go jemu nie znaj­dziesz wśród współ­cze­snych, ani na za­cho­dzie, ani na wscho­dzie. Jak ty mo­żesz coś ta­kie­go o nim po­wie­dzieć? Wy­zna­czę mu od dnia dzi­siej­sze­go pła­cę i upo­sa­że­nie: dam mu każ­de­go mie­sią­ca ty­siąc de­na­rów. A gdy­bym miał na­wet swym kró­le­stwem po­dzie­lić się z nim, nie by­ło­by to jesz­cze za wiel­kim dla nie­go do­bro­dziej­stwem. Przy­pusz­czam, że two­je sło­wa pły­ną z za­zdro­ści, tak jak to sły­sza­łem o kró­lu Sin­di­ba­dzie." Po czym król Ju­nan rzekł: "Lu­dzie opo­wia­da­ją, a wie­dzą ob­da­rza ich Al­lach…"

Tu za­sko­czył Sze­he­re­za­dę po­ra­nek i prze­rwa­ła do­zwo­lo­ną jej opo­wieść. A wte­dy ode­zwa­ła się do niej Dun­ja­za­da: "O sio­stro, jak­że miłe, roz­kosz­ne, peł­ne sło­dy­czy i wspa­nia­łe jest two­je opo­wia­da­nie!" Na to rze­kła Sze­he­re­za­da: "Lecz czym­że ono jest w po­rów­na­niu z tym, co opo­wie­dzia­ła­bym wam w przy­szłą noc, gdy­bym do­ży­ła i gdy­by mnie król oszczę­dził!" I rzekł król do sie­bie: "Na Al­la­cha, nie za­bi­ję jej, póki nie wy­słu­cham resz­ty jej opo­wie­ści, al­bo­wiem jest to opo­wieść prze­cud­na."

Tak więc spę­dzi­li ową noc aż do rana w swo­ich ob­ję­ciach. Po­tem król udał się do sali są­dów i spra­wo­wał rzą­dy; są­dził, roz­są­dzał, zwal­niał z urzę­dów, wy­da­wał roz­ka­zy i za­ka­zy, aż mi­nął cały dzień. Wte­dy za­koń­czył po­sie­dze­nie dy­wa­nu i po­wró­cił do swe­go zam­ku.

A gdy już noc się zbli­ża­ła, król za­żył roz­ko­szy z cór­ką we­zy­ra "Sze­he­re­za­dą… A sko­ro na­sta­ła noc pią­ta, Sze­he­re­za­da rze­kła: Wieść nie­sie, o kró­lu szczę­śli­wy, że król Ju­nan po­wie­dział do swe­go we­zy­ra: "O we­zy­rze, za­zdrość w cie­bie wstą­pi­ła z po­wo­du tego mę­dr­ca i chcesz, bym go za­bił, a po­tem ża­ło­wał tego tak samo, jak król Sin­di­bad ża­ło­wał, że za­bił so­ko­ła." – "Jak­że to było?" – za­py­tał we­zyr. A król opo­wie­dział:
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: