Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ksieni z Castro. L’Abbesse de Castro - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 kwietnia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ksieni z Castro. L’Abbesse de Castro - ebook

Opowieść o trudnej miłości między Eleną Campireali, młodą dziewczyną ze znakomitego rodu, synem rabusia. Oczywiście rodzina panny nie może dopuścić do takiego związku i zamyka dziewczynę w klasztorze. Narracja – mimo iż udaje tłumaczenie starej XVI-wiecznej kroniki włoskiej, trzyma w napięciu. Kochankowie, mezalians, znakomite rody, bandyci, klasztory, tajemnicze lochy, pojedynki, skrwawiony sztylet – wszystko to znajdzie czytelnik w tej powieści.
Fragment po francusku:
En Italie, un homme se distinguait par tous les genres de mérite, par les grands coups d’épée comme par les découvertes dans les anciens manuscrits: voyez Pétrarque, l’idole de son temps; et une femme du XVIe siècle aimait un homme savant en grec autant, et plus qu’elle n’eût aimé un homme célèbre par la bravoure militaire. Alors on vit des passions et non pas l’habitude de la galanterie. Voilà la grande différence entre l’Italie et la France, voilà pourquoi l’Italie a vu naître les Raphaël, les Giorgion, les Titien, les Corrége, tandis que la France produisait tous ces braves capitaines du XVIe siècle, si inconnus aujourd’hui et dont chacun avait tué un si grand nombre d’ennemis. Je demande pardon pour ces rudes vérités. Quoi qu’il en soit, les vengeances atroces et nécessaires des petits tyrans italiens du moyen âge concilièrent aux brigands le cœur des peuples. On haïssait les brigands quand ils volaient des chevaux, du blé, de l’argent, en un mot, tout ce qui leur était nécessaire pour vivre; mais au fond le cœur des peuples était pour eux; et les filles du village préféraient à tous les autres le jeune garçon qui, une fois dans la vie, avait été forcé d’andar alla machia, c’est-à-dire de fuir dans les bois et de prendre refuge auprès des brigands à la suite de quelque action trop imprudente.

Kategoria: Francuski
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7950-244-8
Rozmiar pliku: 825 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ksieni z Castro

I.

Melodramat pokazał nam tyle razy rozbójników włoskich szesnastego wieku i tyle osób mówiło o nich bez znajomości przedmiotu, że obecnie mamy o nich najfałszywsze pojęcia. Można rzec ogólnie, że rozbójnicy ci byli opozycją przeciw okrutnym rządom, które zajęły we Włoszech miejsce średniowiecznych republik. Nowy tyran był to zazwyczaj najbogatszy obywatel pogrzebanej republiki, który aby pozyskać sobie lud, zdobił miasta wspaniałymi kościołami i pięknymi obrazami. Tacy byli Polentini w Rawennie, Manfredi w Faenza, Riario w Imola, Cane w Weronie, Bentivoglio w Bolonii, Visconti w Mediolanie i wreszcie najmniej wojowniczy, a najobłudniejsi ze wszystkich Medyceusze we Florencji. Spomiędzy historyków tych małych państewek żaden nie ośmielił się opisać niezliczonych otruć i mordów spowodowanych strachem, który nękał tych małych tyranów; owi poważni historycy byli na ich żołdzie. Zważcie, że każdy z tych tyranów znał osobiście każdego z republikanów, o których wiedział, że go nienawidzą (wielki książę Toskanii, Kosma, znał na przykład Strozziego), że wielu z tych tyranów zginęło gwałtowną śmiercią, a zrozumiecie głębokie nienawiści, wiekuistą nieufność, które dały Włochom szesnastego wieku tyle inteligencji i odwagi, a tyle geniuszu ich artystom. Ujrzycie, iż owe namiętności nie pozwoliły się rozwinąć dość pociesznemu przesądowi z epoki pani de Sévigné, który nazwano honorem, a który polegał zwłaszcza na tym, aby poświęcić życie dla swego pana i dla spodobania się damom. W szesnastym wieku we Francji działalność mężczyzny i jego istotna wartość mogły się objawić i zyskać podziw jedynie na polu bitwy lub w pojedynkach; że zaś kobiety lubią odwagę, a zwłaszcza junactwo, stały się one najwyższymi sędziami wartości mężczyzn. Wówczas to zrodził się duch galanterii, który sprowadził stopniowe zamieranie wszystkich namiętności, a nawet miłości, na rzecz okrutnego tyrana, któremu poddajemy się wszyscy: próżności. Królowie popierali próżność i mieli rację: stąd władza wstążeczki orderowej.

We Włoszech człowiek wyróżniał się czynem wszelkiego rodzaju, pchnięciem szpady, jak odkryciem dawnego rękopisu; patrz Petrarkę, bożyszcze swoich czasów. Kobieta w XVI wieku kochała człowieka biegłego w greczyźnie tyleż, i więcej, ile by kochała wsławionego odwagą na polu bitwy. Wówczas widziało się namiętności, a nie odruch galanterii. Oto wielka różnica między Włochami a Francją; oto czemu Włochy dały życie Rafaelom, Giorgionom, Tycjanom, Correggiom, gdy Francja wydała owych wszystkich wielkich rycerzy XVI wieku, nie znanych dzisiaj, z których każdy pozabijał tak wielką liczbę nieprzyjaciół.

Proszę mi darować te surowe prawdy. Jak bądź się rzeczy mają, okrutne i konieczne pomsty na małych tyranach włoskich w średnich wiekach pozyskały rozbójnikom serce ludności. Nienawidzono bandytów, kiedy kradli konie, zboże, pieniądze, słowem rzeczy potrzebne do życia; ale w głębi serca lud był po ich stronie, a dziewczęta wiejskie przekładały nad wszystkich młodego chłopca, który bodaj raz w życiu zmuszony był andar alla machia, to znaczy umykać w las i szukać schronienia u zbójców po jakimś nierozważnym czynie.

Za naszych czasów jeszcze każdy, oczywiście, lęka się spotkania z rozbójnikami; ale kiedy ich dosięgnie kara, każdy współczuje z nimi. To stąd, że ów naród tak inteligentny, tak drwiący, który śmieje się ze wszystkich manifestów wydanych pod cenzurą swoich panów, namiętnie czytuje poemaciki opowiadające z zapałem życie najsławniejszych bandytów. Heroizm mieszczący się w tych opowiadaniach porusza strunę artystyczną, która zawsze żyje w niższych klasach. Zresztą ten lud jest tak znudzony urzędowymi pochwałami oddawanymi pewnym ludziom, że wszystko, co nie jest oficjalne, trafia mu prosto do serca. Trzeba wiedzieć, że prosty lud we Włoszech ma pewne bolączki, których podróżny, choćby żył w tym kraju dziesięć lat, nie spostrzegłby nigdy. Na przykład przed piętnastu laty, zanim roztropność rządów wytępiła zbójców, nierzadko zdarzało się, że wyprawy ich miały na celu ukaranie niesprawiedliwości gubernatorów w małych miastach. Gubernatorzy ci, samowładni urzędnicy o płacy nie przewyższającej dwudziestu talarów miesięcznie, są oczywiście na żołdzie najznaczniejszej rodziny, która za pomocą tego bardzo prostego środka gnębi swoich wrogów. Jeżeli zbójcom nie zawsze się udawało skarać tych małych despotów, przynajmniej drwili sobie z nich i płatali im psoty, co jest niedrobną rzeczą w oczach tego dowcipnego ludu. Satyryczny sonet pociesza Włocha po wszystkich niedolach, a zniewagi nie zapomina on nigdy. Oto druga zasadnicza różnica między Włochem i Francuzem.

Skoro w szesnastym wieku gubernator skazał na śmierć biednego mieszkańca znienawidzonego przez możną rodzinę, często zbójcy napadali na więzienie i próbowali uwolnić ofiarę. Ze swej strony potężne rodziny, nie ufając zbytnio ośmiu czy dziesięciu rządowym żołnierzom mającym strzec więźnia, wystawiały swoim kosztem oddział żołnierzy najemnych. Żołnierze ci, których nazywano bravi, biwakowali w pobliżu więzienia i podejmowali się odprowadzić aż na miejsce kaźni nieboraka, którego śmierć kupiono. Jeśli wpływowa rodzina miała w swoim gronie młodego człowieka, stawał on na czele tych improwizowanych żołnierzy.

Ten stan cywilizacji okropny jest z punktu widzenia moralności, przyznaję; za naszych czasów mamy pojedynek, nudę i nieprzedajnych sędziów; ale te obyczaje szesnastego wieku cudownie wspomagały produkcję mężczyzn godnych tego imienia.

Wielu historyków, wychwalanych do dziś przez pełną rutyny literaturę Akademii, siliło się ukryć ten stan rzeczy, który około roku 1550 stworzył tak wielkie charaktery. Współcześnie ostrożne ich kłamstwa nagradzano wszystkimi zaszczytami, jakimi mogli rozporządzać Medyceusze we Florencji, Este w Ferrarze, wicekrólowie Neapolu etc. Pewien biedny historyk nazwiskiem Giannone chciał uchylić rąbek zasłony; że jednak ośmielił się powiedzieć jedynie cząstkę prawdy, i to pod osłoną powątpiewań i niejasności, pozostał bardzo nudny, co mu nie przeszkodziło umrzeć w więzieniu w osiemdziesiątym drugim roku życia 7 marca roku 1758.

Pierwszą tedy rzeczą, jeśli się chce poznać historię Włoch, to nie czytać autorów powszechnie uznanych; nigdzie lepiej nie znano ceny kłamstwa, nigdzie lepiej nie było ono opłacane.

Pierwsze kroniki, które pisano we Włoszech po głębokim barbarzyństwie dziewiątego wieku, wspominają już o zbójcach i mówią o nich tak, jakby istnieli od niepamiętnych wieków (patrz zbiór Muratoriego). Kiedy nieszczęściem dla powszechnego dobra, dla sprawiedliwości, dla dobrych rządów, ale szczęściem dla sztuki średniowieczne republiki zostały zdławione, najenergiczniejsi republikanie, ci, którzy kochali wolność bardziej niż większość ich współobywateli, schronili się w lasy. Oczywiście lud gnębiony przez Baglionich, Malatestów, Bentivogliów, Medyceuszów kochał i szanował ich wrogów. Okrucieństwa małych tyranów, którzy nastąpili po pierwszych uzurpatorach, na przykład okrucieństwa Kosmy, pierwszego wielkiego księcia Florencji, który kazał mordować republikanów szukających schronienia w Wenecji, nawet w Paryżu, dostarczały zaciągu tym zbójcom. Aby pozostać w czasach bliskich tym, w których żyła nasza bohaterka, około roku 1550, Alfons Piccolomini, książę Monte Mariano i Marco Sciarra dowodzili z powodzeniem uzbrojonymi bandami, które w okolicach Albano urągały żołnierzom papieskim, wówczas bardzo dzielnym. Linia operacyjna tych słynnych wodzów, których lud do dziś podziwia, ciągnęła się od Padu i bagien raweńskich aż do lasów, które wówczas pokrywały Wezuwiusz. Las Faggiola, tak wsławiony ich czynami, a położony o pięć mil od Rzymu, na drodze do Neapolu, był generalną kwaterą Sciarry, w której za pontyfikatu Grzegorza XIII skupiało się niekiedy po kilka tysięcy żołnierzy. Szczegółowa historia tego znamienitego bandyty byłaby nie do wiary w oczach obecnego pokolenia, w tym sensie, że nikt nie zechciałby zrozumieć pobudek jego czynów. Pokonano go aż w roku 1592. Kiedy ujrzał, że sprawa jest stracona, wdał się w układy z Rzeczpospolitą Wenecką i przeszedł w jej służby ze swymi najwierniejszymi lub najbardziej występnymi (jak kto woli) żołnierzami. Na żądanie rządu rzymskiego Wenecja, która podpisała układ ze Sciarrą, kazała go zamordować, dzielnych zaś jego żołnierzy posłała na obronę wyspy Kandii przeciw Turkom. Ale roztropna Wenecja wiedziała, że na Kandii panuje mordercza zaraza; jakoż w kilka dni z pięciuset żołnierzy, których Sciarra oddał w służbę republiki, pozostało sześćdziesięciu siedmiu.

Ten las Faggiola, którego olbrzymie drzewa pokrywają dawny wulkan, był ostatnim teatrem czynów Marka Sciarra. Każdy podróżnik powie wam, że jest to najwspanialsza okolica owej cudnej Campagna Romana, której posępny wygląd jest jak stworzony dla tragedii. Las ten wieńczy swą ciemną zielenią szczyty Albano.

Wspaniałą tę górę zawdzięczamy jakiejś erupcji wulkanicznej, wcześniejszej o wiele wieków niż założenie Rzymu. W epoce, która poprzedziła wszelką historię, wyrosła ona wśród rozległej równiny rozciągającej się niegdyś między Apeninami a morzem. Monte Cavi, która wznosi się otoczona mrokami lasu Faggiola, jest jej szczytowym punktem, widzi się ją zewsząd, z Terracyny i z Ostii, jak z Rzymu i z Tivoli; góra zaś Albano, obecnie pokryta pałacami, stanowi zakończenie tego rzymskiego widnokręgu, tak słynnego wśród podróżnych. Klasztor czarnych mnichów zastąpił na szczycie Monte Cavi świątynię Jowisza Feretryjskiego, gdzie ludy łacińskie przychodziły składać wspólnie ofiary i zacieśniać węzły swego rodzaju federacji religijnej. Osłoniony cieniem wspaniałych kasztanów, podróżny dociera w kilka godzin do olbrzymich złomów będących ruiną świątyni Jowisza; ale z owego cienia, tak rozkosznego w tym klimacie, dziś nawet wędrowiec spogląda z niepokojem w głąb lasu: lęka się bandytów. Przybywszy na szczyt Monte Cavi, rozpala się ogień w ruinach świątyni, aby zgotować pożywienie. Z tego punktu, górującego nad całą Campagna Romana, widzi się ku zachodowi morze, które wydaje się o dwa kroki, mimo że jest o trzy lub cztery mile; rozróżnia się najmniejszy statek; przy pomocy najsłabszej lunety można policzyć ludzi udających się do Neapolu na statku parowym. Na wszystkie inne strony oko biegnie po wspaniałej równinie, która kończy się na wschód Apeninem, ponad Palestrina, na północ zaś bazyliką św. Piotra oraz innymi wielkimi budowlami Rzymu. Ponieważ szczyt Monte Cavi nie jest zbyt wysoki, oko rozróżnia najdrobniejsze szczegóły tego wspaniałego kraju, który mógłby się obejść bez glorii historycznej, a w którym wszelako każdy gaik, każdy złom wyszczerbionego muru widziany na równinie lub na zboczu gór przypomina którąś z owych bitew, tak cudownych patriotyzmem i męstwem, opowiedzianych przez Liwiusza.

Jeszcze za naszych dni, aby dojść do olbrzymich złomów, resztek świątyni Jowisza Feretryjskiego tworzących mur ogrodu czarnych mnichów, można iść drogą triumfalną, którą szli niegdyś pierwsi królowie Rzymu. Wyłożona jest kamieniami ciosanymi bardzo regularnie; w lesie Faggiola znajdują się długie pasy tej drogi.

Na brzegu wygasłego krateru, który, wypełniony obecnie przezroczystą wodą, zmienił się w owo ładne jezioro Albano, mające pięć czy sześć mil obwodu i oprawne w skałę z lawy, leżała niegdyś Alba, macierz Rzymu, którą polityka rzymska zniweczyła za pierwszych królów. Mimo to ruiny jej istnieją jeszcze. W kilka wieków później o ćwierć mili od Alby, na stoku biegnącym ku morzu, wyrosło Albano, ale to nowoczesne miasto odgrodzone jest od jeziora zasłoną ze skał, które kryją jezioro miastu, a miasto jezioru. Kiedy się je widzi z równiny, białe jego budynki odznaczają się na ciemnej i głębokiej zieleni owego lasu tak drogiego bandytom i tak często wsławionego, który wieńczy ze wszech stron wulkaniczną górę.

Albano, liczące dziś pięć do sześciu tysięcy mieszkańców, nie miało ani trzech tysięcy w roku 1540, kiedy wśród pierwszych rodzin szlacheckich kwitnął potężny ród Campireali, którego nieszczęścia mamy opowiedzieć.

Tłumaczę tę historię z dwóch obszernych rękopisów: jeden rzymski, a drugi florencki. Z wielkim swoim niebezpieczeństwem ośmieliłem się odtworzyć ich styl, niemal będący stylem naszych starych legend. Wykwintny i pełen umiaru styl dzisiejszy nie bardzo, jak mi się zdaje, godziłby się z treścią wypadków, a zwłaszcza z uwagami autorów. Pisali koło roku 1598. Proszę czytelnika o pobłażanie dla nich i dla mnie.

II.

Spisawszy tyle tragicznych historii, powiada autor rękopisu florenckiego, zakończę tą, którą mi jest najciężej opowiedzieć. Będę mówił o słynnej ksieni klasztoru wizytek w Castro, Helenie de Campireali, której proces i śmierć tyle dały do gadania w wielkim świecie Rzymu i całych Włoch. Już około roku 1555 bandyci władali w okolicach Rzymu, urzędnicy zaś byli zaprzedani możnym rodzinom. W 1572, to jest w roku procesu, Grzegorz XIII Buoncompagni wstąpił na stolec św. Piotra. Ten święty kapłan jednoczył wszystkie apostolskie cnoty, ale jego cywilnemu zarządowi można było zarzucić niejaką słabość; nie umiał ani dobrać uczciwych sędziów, ani też powściągnąć bandytów; gryzł się zbrodniami, a nie umiał ich karać. Zdawało mu się, iż skazując kogoś na karę śmierci, bierze na siebie straszliwą odpowiedzialność. Wynikiem tego usposobienia było, że gościńce wiodące do wiecznego miasta zaludniły się nieprzeliczoną mnogością złoczyńców. Aby podróżować z niejakim bezpieczeństwem, trzeba było być w przyjaźni z bandytami. Las Faggiola, który przecinała droga wiodąca do Neapolu przez Albano, był od dawna generalną kwaterą rządu wrogiego rządowi Jego Świątobliwości i niejeden raz Rzym zmuszony był traktować, jak równy z równym, z Markiem Sciarra, jednym z królów lasu. Siłę bandytów stanowiło to, że posiadali przychylność okolicznych wieśniaków.

Owo ładne miasteczko Albano, tak bliskie generalnej kwatery bandytów, dało życie w roku 1542 Helenie de Campireali. Ojciec jej uchodził za najbogatszego patrycjusza w okolicy, dzięki czemu zaślubił Wiktorię Carafa, dziedziczkę wielkich włości w Królestwie Neapolitańskim. Mógłbym przytoczyć starców, którzy żyją jeszcze, a którzy bardzo dobrze znali Wiktorię Carafa i jej córkę. Wiktoria była wzorem statku i rozumu; ale mimo swego wielkiego umysłu nie mogła zapobiec upadkowi rodziny. Rzecz osobliwa, okropnych nieszczęść, które będą smutnym przedmiotem mego opowiadania, nie można, jak sądzę, przypisać w szczególności żadnemu z ich aktorów, których przedstawię czytelnikowi: widzę nieszczęśliwych, ale zaiste nie mogę znaleźć winnych. Niezwykła piękność i tkliwa dusza młodej Heleny — oto były dwa wielkie niebezpieczeństwa. One to służą za usprawiedliwienie dla Juliana Branciforte, jej kochanka; tępota monsignora Cittadini, biskupa z Castro, też może do pewnego stopnia być jej wymówką. Swój szybki awans po szczeblach godności duchownych zawdzięczał on swej poczciwości, a zwłaszcza swej wielce szlachetnej urodzie oraz najskończeniej pięknej fizjonomii, jaką zdarza się spotkać. Czytałem o nim, że nie można go było ujrzeć, a nie pokochać.

Ponieważ nie chcę pochlebiać nikomu, nie będę ukrywał, że pewien święty mnich z klasztoru Monte Cavi, którego niejeden raz zdybano w celi wznoszącego się na kilka stóp ponad ziemię, jak św. Paweł, w ten sposób, iż nic prócz łaski bożej nie mogło go podtrzymać w tej niewygodnej pozycji, przepowiedział panu Campireali, że jego ród wygaśnie wraz z nim i że będzie miał tylko dwoje dzieci, które oboje zginą gwałtowną śmiercią. Z przyczyny tej przepowiedni nie mógł znaleźć żony w swoich stronach i udał się szukać fortuny do Neapolu, gdzie miał istotnie to szczęście, iż znalazł wielki majątek i kobietę zdolną geniuszem swoim odmienić jego zły los, gdyby rzecz taka w ogóle była możliwa. Ów pan Campireali uchodził za poczciwego człowieka i czynił wielkie jałmużny; ale zgoła był wyzuty z dowcipu, co sprawiło, iż stopniowo usunął się z Rzymu i spędzał w końcu cały prawie rok w swoim pałacu w Albano. Oddawał się uprawie swoich ziem, położonych na tej bogatej równinie, która się ciągnie pomiędzy miastem a morzem. Za radą żony wspaniale wychował syna swego, Fabia, młodzieńca bardzo dumnego ze swego urodzenia, oraz córkę Helenę, która była cudownie piękna, jak to można poznać jeszcze z jej portretu znajdującego się w zbiorach Farnese. Od czasu jak zacząłem pisać jej historię, zachodziłem do pałacu Farnese, aby oglądać śmiertelną powłokę daną od nieba tej kobiecie, której nieszczęścia narobiły w swoim czasie tyle hałasu i dotąd jeszcze zaprzątają pamięć ludzką. Kształt głowy tworzy wydłużony owal, czoło bardzo rozległe, włosy ciemnoblond. Fizjonomia raczej wesoła; miała duże oczy z głębokim wyrazem i kasztanowate brwi tworzące łuk o doskonałym rysunku. Wargi są bardzo cienkie: można by rzec, że zarys ust wykreślił słynny malarz Correggio. Oglądana wśród portretów otaczających ją w galerii Farnese, robi wrażenie królowej. Rzadka to rzecz, aby wesołość łączyła się z majestatem.

Spędziwszy osiem lat jako wychowanka w klasztorze wizytek w Castro, obecnie zburzonym, dokąd przeważnie posyłano córki magnatów rzymskich, Helena wróciła do domu; ale nim opuściła klasztor, ofiarowała wspaniały kielich na wielki ołtarz do kościoła. Ledwie wróciła do Albano, ojciec jej sprowadził z Rzymu, za znaczną pensję, słynnego poetę Cechino, wówczas bardzo sędziwego; ów wzbogacił pamięć Heleny najpiękniejszymi wierszami boskiego Wergiliusza, Petrarki, Ariosta i Dantego, jego słynnych uczniów.L’Abbesse de Castro

I.

Le mélodrame nous a montré si souvent les brigands italiens du seizième siècle, et tant de gens en ont parlé sans les connaître, que nous en avons maintenant les idées les plus fausses. On peut dire en général que ces brigands furent l’opposition contre les gouvernements atroces qui, en Italie, succédèrent aux républiques du moyen âge. Le nouveau tyran fut d’ordinaire le citoyen le plus riche de la défunte république, et, pour séduire le bas peuple, il ornait la ville d’églises magnifiques et de beaux tableaux. Tels furent les Polentini de Ravenne, Manfredi de Faenza, les Riario d’Imola, les Cane de Vérone, les Bentivoglio de Bologne, les Visconti de Milan, et enfin, les moins belliqueux et les plus hypocrites de tous, les Médicis de Florence. Parmi les historiens de ces petits États, aucun n’a osé raconter les empoisonnements et assassinats sans nombre ordonnés par la peur qui tourmentait ces petits tyrans; ces graves historiens étaient à leur solde. Considérez que chacun de ces tyrans connaissait personnellement chacun des républicains dont il savait être exécré (le grand-duc de Toscane Côme, par exempte, connaissait Strozzi), que plusieurs de ces tyrans périrent par l’assassinat, et vous comprendrez les haines profondes, les méfiances éternelles qui donnèrent tant d’esprit et de courage aux Italiens du seizième siècle, et tant de génie à leurs artistes. Vous verrez ces passions profondes empêcher la naissance de ce préjugé assez ridicule qu’on appelait l’honneur, du temps de madame de Sévigné, et qui consiste surtout à sacrifier sa vie pour servir le maître dont on est né le sujet et pour plaire aux dames. Au seizième siècle, l’activité d’un homme et son mérite réel ne pouvaient se montrer en France et conquérir l’admiration que par la bravoure sur le champ de bataille ou dans les duels; et, comme les femmes aiment la bravoure et surtout l’audace, elles devinrent les juges suprêmes du mérite d’un homme. Alors naquit l’esprit de galanterie, qui prépara l’anéantissement successif de toutes les passions et même de l’amour, au profit de ce tyran cruel auquel nous obéissons tous: la vanité. Les rois protégèrent la vanité et avec grande raison: de là l’empire des rubans.

En Italie, un homme se distinguait par tous les genres de mérite, par les grands coups d’épée comme par les découvertes dans les anciens manuscrits: voyez Pétrarque, l’idole de son temps; et une femme du XVIe siècle aimait un homme savant en grec autant, et plus qu’elle n’eût aimé un homme célèbre par la bravoure militaire. Alors on vit des passions et non pas l’habitude de la galanterie. Voilà la grande différence entre l’Italie et la France, voilà pourquoi l’Italie a vu naître les Raphaël, les Giorgion, les Titien, les Corrége, tandis que la France produisait tous ces braves capitaines du XVIe siècle, si inconnus aujourd’hui et dont chacun avait tué un si grand nombre d’ennemis.

Je demande pardon pour ces rudes vérités. Quoi qu’il en soit, les vengeances atroces et nécessaires des petits tyrans italiens du moyen âge concilièrent aux brigands le cœur des peuples. On haïssait les brigands quand ils volaient des chevaux, du blé, de l’argent, en un mot, tout ce qui leur était nécessaire pour vivre; mais au fond le cœur des peuples était pour eux; et les filles du village préféraient à tous les autres le jeune garçon qui, une fois dans la vie, avait été forcé d’andar alla machia, c’est-à-dire de fuir dans les bois et de prendre refuge auprès des brigands à la suite de quelque action trop imprudente.

De nos jours encore tout le monde assurément redoute la rencontre des brigands; mais subissent-ils des châtimens, chacun les plaint. C’est que ce peuple si fin, si moqueur, qui rit de tous les écrits publiés sous la censure de ses maîtres, fait sa lecture habituelle de petits poèmes qui racontent avec chaleur la vie des brigands les plus renommés. Ce qu’il trouve d’héroïque dans ces histoires, ravit la fibre artiste qui vit toujours dans les basses classes, et, d’ailleurs, il est tellement las des louanges officielles données à certaines gens, que tout ce qui n’est pas officiel en ce genre va droit à son cœur. Il faut savoir que le bas peuple, en Italie, souffre de certaines choses que le voyageur n’apercevrait jamais, vécût-il dix ans dans le pays. Par exemple, il y a quinze ans, avant que la sagesse des gouvernemens n’eût supprimé les brigands, il n’était pas rare de voir certains de leurs exploits punir les iniquités des gouverneurs de petites villes. Ces gouverneurs, magistrats absolus dont la paie ne s’élève pas à plus de vingt écus par mois, sont naturellement aux ordres de la famille la plus considérable du pays, qui, par ce moyen bien simple, opprime ses ennemis. Si les brigands ne réussissaient pas toujours à punir ces petits gouverneurs despotes, du moins ils se moquaient d’eux et les bravaient, ce qui n’est pas peu de chose aux yeux de ce peuple spirituel. Un sonnet satirique le console de tous ses maux, et jamais il n’oublia une offense. Voilà une autre des différences capitales entre l’Italien et le Français.

Au XVIe siècle, le gouverneur d’un bourg avait-il condamné à mort un pauvre habitant en butte à la haine de la famille prépondérante, souvent on voyait les brigands attaquer la prison et essayer de délivrer l’opprimé. De son côté, la famille puissante, ne se fiant pas trop aux huit ou dix soldats du gouvernement chargés de garder la prison, levait à ses frais une troupe de soldats temporaires. Ceux-ci, qu’on appelait des bravi, bivouaquaient dans les alentours de la prison, et se chargeaient d’escorter jusqu’au lieu du supplice le pauvre diable dont la mort avait été achetée. Si cette famille puissante comptait un jeune homme dans son sein, il se mettait à la tête de ces soldats improvisés. Cet état de la civilisation fait gémir la morale, j’en conviens; de nos jours on a le duel, l’ennui, et les juges ne se vendent pas; mais ces usages du XVIe siècle étaient merveilleusement propres à créer des hommes dignes de ce nom.

Beaucoup d’historiens, loués encore aujourd’hui par la littérature routinière des académies, ont cherché à dissimuler cet état de choses qui, vers 1550, forma de si grands caractères. De leur temps, leurs prudens mensonges furent récompensés par tous les honneurs dont pouvaient disposer les Médicis de Florence, les d’Est de Ferrare, les vice-rois de Naples, etc. Un pauvre historien, nommé Gianone, a voulu soulever un coin du voile; mais, comme il n’a osé dire qu’une très petite partie de la vérité, et encore en employant des formes dubitatives et obscures, il est resté fort ennuyeux, ce qui ne l’a pas empêché de mourir en prison à quatre-vingt-deux ans, le 7 mars 1758.

La première chose à faire, lorsque l’on veut connaître l’histoire d’Italie, c’est donc de ne point lire les auteurs généralement approuvés; nulle part on n’a mieux connu le prix du mensonge, nulle part il ne fut mieux payé.

Les premières histoires qu’on ait écrites en Italie, après la grande barbarie du IXe siècle, font déjà mention des brigands, et en parlent comme s’ils eussent existé de temps immémorial. Voyez le recueil de Muratori. Lorsque, par malheur pour la félicité publique, pour la justice, pour le bon gouvernement, mais par bonheur pour les arts, les républiques du moyen-âge furent opprimées, les républicains les plus énergiques, ceux qui aimaient la liberté plus que la majorité de leurs concitoyens, se réfugièrent dans les bois. Naturellement le peuple vexé par les Baglioni, par les Malatesti, par les Bentivoglio, par les Médicis, etc., aimait et respectait leurs ennemis. Les cruautés des petits tyrans qui succédèrent aux premiers usurpateurs, par exemple les cruautés de Côme, premier grand-duc de Florence, qui faisait assassiner les républicains réfugiés jusque dans Venise, jusque dans Paris, envoyèrent des recrues à ces brigands. Pour ne parler que des temps voisins de ceux où vécut notre héroïne, vers l’an 1550, Alphonse Piccolomini, duc de Monte-Mariano, et Marco Sciarra dirigèrent avec succès des bandes armées qui, dans les environs d’Albano, bravaient les soldats du pape alors fort braves. La ligne d’opération de ces fameux chefs que le peuple admire encore s’étendait depuis le Pô et les marais de Ravenne jusqu’aux bois qui alors couvraient le Vésuve. La forêt de la Faggiola, si célèbre par leurs exploits, située à cinq lieues de Rome, sur la route de Naples, était le quartier-général de Sciarra, qui, sous le pontificat de Grégoire XIII, réunit quelquefois plusieurs milliers de soldats. L’histoire détaillée de cet illustre brigand serait incroyable aux yeux de la génération présente, en ce sens que jamais on ne voudrait comprendre les motifs de ses actes. Il ne fut vaincu qu’en 1592. Lorsqu’il vit ses affaires dans un état désespéré, il traita avec la république de Venise et passa à son service avec ses soldats les plus dévoués ou les plus coupables, comme on voudra. Sur les réclamations du gouvernement romain, Venise, qui avait signé un traité avec Sciarra, le fit assassiner, et envoya ses braves soldats défendre l’île de Candie contre les Turcs. Mais la sagesse vénitienne savait bien qu’une peste meurtrière régnait à Candie, et en quelques jours les cinq cents soldats que Sciarra avait amenés au service de la république furent réduits à soixante sept.

Cette forêt de la Faggiola, dont les arbres gigantesques couvrent un ancien volcan, fut le dernier théâtre des exploits de Marco Sciarra. Tous les voyageurs vous diront que c’est le site le plus magnifique de cette admirable campagne de Rome, dont l’aspect sombre semble fait pour la tragédie. Elle couronne de sa noire verdure les sommets du mont Albano.

C’est à une ancienne éruption volcanique antérieure de bien des siècles à la fondation de Rome que nous devons cette magnifique montagne. A une époque qui a précédé toutes les histoires, elle surgit au milieu de la vaste plaine qui s’étendait jadis entre les Apennins et la mer. Le Monte-Cavi, qui s’élève entouré par les sombres ombrages de la Faggiola, en est le point culminant; on l’aperçoit de partout, de Terracine et d’Ostie comme de Rome et de Tivoli, et c’est la montagne d’Albano, maintenant couverte de palais, qui, vers midi, termine cet horizon de Rome si célèbre parmi les voyageurs. Un couvent de moines noirs a remplacé, au sommet du Monte-Cavi, le temple de Jupiter Férétrien, où les peuples latins venaient sacrifier en commun et resserrer les liens d’une sorte de fédération religieuse. Protégé par l’ombrage de châtaigniers magnifiques, le voyageur parvient, en quelques heures, aux blocs énormes que présentent les ruines du temple de Jupiter; mais sous ces ombrages sombres, si délicieux dans ce climat, même aujourd’hui, le voyageur regarde avec inquiétude au fond de la forêt; il a peur des brigands. Arrivé au sommet du Monte-Cavi, on allume du feu dans les ruines du temple pour préparer les alimens. De ce point qui domine toute la campagne de Rome, on aperçoit, au couchant, la mer qui semble à deux pas, quoique à trois ou quatre lieues; on distingue les moindres bateaux; avec la plus faible lunette, on compte les hommes qui passent à Naples sur le bateau à vapeur. De tous les autres côtés, la vue s’étend sur une plaine magnifique qui se termine, au levant, par l’Apennin, au-dessus de Palestrine, et au nord, par Saint-Pierre et les autres grands édifices de Rome. Le Monte-Cavi n’étant pas trop élevé, l’œil distingue les moindres détails de ce pays sublime qui pourrait se passer d’illustration historique, et cependant chaque bouquet de bois, chaque pan de mur en ruine, aperçu dans la plaine ou sur les pentes de la montagne, rappelle une de ces batailles si admirables par le patriotisme et la bravoure que raconte Tite-Live.

Encore de nos jours l’on peut suivre, pour arriver aux blocs énormes, restes du temple de Jupiter Férétrien, et qui servent de mur au jardin des moines noirs, la route triomphale parcourue jadis par les premiers rois de Rome. Elle est pavée de pierres taillées fort régulièrement; et, au milieu de la forêt de la Faggiola, on en trouve de longs fragmens.

Au bord du cratère éteint qui, rempli maintenant d’une eau limpide, est devenu le joli lac d’Albano de cinq à six milles de tour, si profondément encaissé dans le rocher de lave, était située Albe, la mère de Rome, et que la politique romaine détruisit dès le temps des premiers rois. Toutefois ses ruines existent encore. Quelques siècles plus tard, à un quart de lieue d’Albe, sur le versant de la montagne qui regarde la mer, s’est élevée Albano, la ville moderne; mais elle est séparée du lac par un rideau de rochers qui cachent le lac à la ville et la ville au lac. Lorsqu’on l’aperçoit de la plaine, ses édifices blancs se détachent sur la verdure noire et profonde de la forêt si chère aux brigands et si souvent nommée, qui couronne de toutes parts la montagne volcanique.

Albano, qui compte aujourd’hui cinq ou six mille habitans, n’en avait pas trois mille en 1540, lorsque florissait, dans les premiers rangs de sa noblesse, la puissante famille Campireali dont nous allons raconter les malheurs.

Je traduis cette histoire de deux manuscrits volumineux, l’un romain, et l’autre de Florence. A mon grand péril, j’ai osé reproduire leur style, qui est presque celui de nos vieilles légendes. Le style si fin et si mesuré de l’époque actuelle eût été, ce me semble, trop peu d’accord avec les actions racontées et surtout avec les réflexions des auteurs. Ils écrivaient vers l’an 1598. Je sollicite l’indulgence du lecteur et pour eux et pour moi.

II.

«Après avoir écrit tant d’histoires tragiques, dit l’auteur du manuscrit florentin, je finirai par celle de toutes qui me fait le plus de peine à raconter. Je vais parler de cette fameuse abbesse du couvent de la Visitation à Castro, Hélène de Campireali, dont le procès et la mort donnèrent tant à parler à la haute société de Rome et de l’Italie. Déjà, vers 1555, les brigands régnaient dans les environs de Rome, les magistrats étaient vendus aux familles puissantes. En l’année 1572, qui fut celle du procès, Grégoire XIII Buoncompagni monta sur le trône de saint Pierre. Ce saint pontife réunissait toutes les vertus apostoliques; mais on a pu reprocher quelque faiblesse à son gouvernement civil, il ne sut ni choisir des juges honnêtes, ni réprimer les brigands; il s’affligeait des crimes et ne savait pas les punir. Il lui semblait qu’en infligeant la peine de mort, il prenait sur lui une responsabilité terrible. Le résultat de cette manière de voir fut de peupler d’un nombre presque infini de brigands les routes qui conduisent à la ville éternelle. Pour voyager avec quelque sûreté, il fallait être ami des brigands. La forêt de la Faggiola, à cheval sur la route de Naples par Albano, était depuis long-temps le quartier-général d’un gouvernement ennemi de celui de sa sainteté, et plusieurs fois Rome fut obligée de traiter, comme de puissance à puissance, avec Marco Sciarra, l’un des rois de la forêt. Ce qui faisait la force de ces brigands, c’est qu’ils étaient aimés des paysans leurs voisins.

Cette jolie ville d’Albano, si voisine du quartier-général des brigands, vit naître, en 1542, Hélène de Campireali. Son père passait pour le patricien le plus riche du pays, et, en cette qualité, il avait épousé Victoire Carafa, qui possédait de grandes terres dans le royaume de Naples. Je pourrais citer quelques vieillards qui vivent encore, et ont fort bien connu Victoire Carafa et sa fille. Victoire fut un modèle de prudence et d’esprit; mais, malgré tout son génie, elle ne put prévenir la ruine de sa famille. Chose singulière! les malheurs affreux qui vont former le triste sujet de mon récit, ne peuvent, ce me semble, être attribués, en particulier, à aucun des acteurs que je vais présenter au lecteur: je vois des malheureux, mais, en vérité, je ne puis trouver des coupables. L’extrême beauté et l’ame si tendre de la jeune Hélène étaient deux grands périls pour elle, et font l’excuse de Jules Branciforte, son amant, tout comme le manque absolu d’esprit de monsignor Cittadini, évêque de Castro, peut aussi l’excuser jusqu’à un certain point. Il avait dû son avancement rapide dans la carrière des honneurs ecclésiastiques à l’honnêteté de sa conduite, et surtout à la mine la plus noble et à la figure la plus régulièrement belle que l’on pût rencontrer. Je trouve écrit de lui qu’on ne pouvait le voir sans l’aimer.

«Comme je ne veux flatter personne, je ne dissimulerai point qu’un saint moine du couvent de Monte-Cavi, qui souvent avait été surpris dans sa cellule, élevé à plusieurs pieds au-dessus du sol, comme saint Paul, sans que rien autre que la grace divine pût le soutenir dans cette position extraordinaire, avait prédit au seigneur de Campireali que sa famille s’éteindrait avec lui, et qu’il n’aurait que deux enfans, qui tous deux périraient de mort violente. Ce fut à cause de cette prédiction qu’il ne put trouver à se marier dans le pays, et qu’il alla chercher fortune à Naples, où il eut le bonheur de trouver de grands biens et une femme capable, par son génie, de changer sa mauvaise destinée, si toutefois une telle chose eût été possible. Ce seigneur de Campireali passait pour fort honnête homme et faisait de grandes charités, mais il n’avait nul esprit, ce qui fit que peu à peu il se retira du séjour de Rome, et finit par passer presque toute l’année dans son palais d’Albano. Il s’adonnait à la culture de ses terres situées dans cette plaine si riche, qui s’étend entre la ville et la mer. Par les conseils de sa femme, il fit donner l’éducation la plus magnifique à son fils Fabio, jeune homme très fier de sa naissance, et à sa fille Hélène, qui fut un miracle de beauté, ainsi qu’on peut le voir encore par son portrait qui existe dans la collection Farnèse. Depuis que j’ai commencé à écrire son histoire, je suis allé au palais Farnèse pour considérer l’enveloppe mortelle que le ciel avait donnée à cette femme, dont la fatale destinée fit tant de bruit de son temps, et occupe même encore la mémoire des hommes. La forme de la tête est un ovale allongé, le front est très grand, les cheveux sont d’un blond foncé. L’air de sa physionomie est plutôt gai; elle avait de grands yeux d’une expression profonde, et des sourcils châtains formant un arc parfaitement dessiné. Les lèvres sont fort minces, et l’on dirait que les contours de la bouche ont été dessinés par le fameux peintre Corrège. Considérée au milieu des portraits qui l’entourent à.la galerie Farnèse, elle a l’air d’une reine. Il est bien rare que l’air gai soit joint à la majesté.

«Après avoir passé huit années entières comme pensionnaire au couvent de la Visitation de la ville de Castro, maintenant détruite, où l’on envoyait, dans ce temps-là, les filles de la plupart des princes romains, Hélène revint dans sa patrie, mais ne quitta point le couvent, sans faire offrande d’un calice magnifique au grand autel de l’église. A peine de retour dans Albano, son père fit venir de Rome, moyennant une pension considérable, le célèbre poète Cechino, alors fort âgé; il orna la mémoire d’Hélène des plus beaux vers du divin Virgile; de Pétrarque, de l’Arioste et du Dante, ses fameux élèves.»

Ici le traducteur est obligé de passer une longue dissertation sur les diverses parts de gloire que le XVIe siècle faisait à ces grands poètes. Il paraîtrait qu’Hélène savait le latin. Les vers qu’on lui faisait apprendre parlaient d’amour, et d’un amour qui nous semblerait bien ridicule, si nous le rencontrions en 1838; je veux dire l’amour passionné qui se nourrit de grands sacrifices, ne peut subsister qu’environné de mystère, et se trouve toujours voisin des plus affreux malheurs.

Tel était l’amour que sut inspirer à Hélène, à peine âgée de dix sept ans, Jules Branciforte. C’était un de ses voisins fort pauvre; il habitait une chétive maison bâtie dans la montagne, à un quart de lieue de la ville, au milieu des ruines d’Albe et sur les bords du précipice de cent cinquante pieds, tapissé de verdure, qui entoure le lac. Cette maison, qui touchait aux sombres et magnifiques ombrages de la forêt de la Faggiola, a depuis été démolie, lorsqu’on a bâti le couvent de Palazzuola. Ce pauvre jeune homme n’avait pour lui que son air vif et leste et l’insouciance non jouée avec laquelle il supportait sa mauvaise fortune. Tout ce que l’on pouvait dire de mieux en sa faveur, c’est que sa figure était expressive sans être belle. Mais il passait pour avoir bravement combattu sous les ordres du prince Colonne et parmi ses bravi, dans deux ou trois entreprises fort dangereuses. Malgré sa pauvreté, malgré l’absence de beauté, il n’en possédait pas moins, aux yeux de toutes les jeunes filles d’Albano, le cœur qu’il eût été le plus flatteur de conquérir. Bien accueilli partout, Jules Branciforte n’avait eu que des amours faciles, jusqu’au moment où Hélène revint du couvent de Castro. «Lorsque, peu après, le grand poète Cechino se transporta de Rome au palais Campireali, pour enseigner les belles-lettres à cette jeune fille, Jules, qui le connaissait, lui adressa une pièce de vers latins sur le bonheur qu’avait sa vieillesse de voir de si beaux yeux s’attacher sur les siens, et une ame si pure être parfaitement heureuse quand il daignait approuver ses pensées. La jalousie et le dépit des jeunes filles auxquelles Jules faisait attention avant le retour d’Hélène, rendirent bientôt inutiles toutes les précautions qu’il employait pour cacher une passion naissante, et j’avouerai que cet amour entre un jeune homme de vingt-deux ans et une fille de dix-sept fut conduit d’abord d’une façon que la prudence ne saurait approuver. Trois mois ne s’étaient pas écoulés lorsque le seigneur de Campireali s’aperçut que Jules Branciforte passait trop souvent sous les fenêtres de son palais (que l’on voit encore vers le milieu de la grande rue qui monte vers le lac).»

La franchise et la rudesse, suites naturelles de la liberté que souffrent les républiques, et l’habitude des passions franches non encore réprimées par les mœurs de la monarchie, se montrent à découvert dans la première démarche du seigneur de Campireali. Le jour même où il fut choqué des fréquentes apparitions du jeune Branciforte, il l’apostropha en ces termes:

«Comment oses-tu bien passer ainsi sans cesse devant ma maison, et lancer des regards impertinens sur les fenêtres de ma fille, toi qui n’as pas même d’habits pour te couvrir? Si je ne craignais que ma démarche ne fût mal interprétée des voisins, je te donnerais trois sequins d’or et tu irais à Rome acheter une tunique plus convenable. Au moins ma vue et celle de ma fille ne seraient plus si souvent offensées par l’aspect de tes haillons.»

Le père d’Hélène exagérait sans doute: les habits du jeune Branciforte n’étaient point des haillons, ils étaient faits avec des matériaux fort simples; mais, quoique fort propres et souvent brossés, il faut avouer que leur aspect annonçait un long usage. Jules eut l’ame si profondément navrée par les reproches du seigneur de Campireali, qu’il ne parut plus de jour devant sa maison.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: