Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ku chwale Rzymu. Wojownicy Imperium - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
13 października 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Ku chwale Rzymu. Wojownicy Imperium - ebook

Wojownicy imperium w szeregach armii słynęli z żelaznej dyscypliny, ale byli też indywidualistami – wspaniałymi wojownikami, którzy zdobywali sławę w pojedynkach. Kierowało nimi pragnienie stania się bohaterem. Publicznie chwalili się bliznami po ranach odniesionych w walce. Ci sami ludzie wojny czytali z zapałem dzieła filozofów, spisywali wojenne dzieje i recytowali poezję. Autor przedstawia tych nie znających litości dla wroga bohaterów, którzy przyłączyli rozległe tereny do Imperium Rzymskiego. Szukając odpowiedzi na pytanie, dlaczego z takim oddaniem walczyli i ginęli ku chwale Rzymu, wyjaśnia motywy, wierzenia i przesądy, które nimi kierowały. Prezentuje też wnikliwe analizy strategii i kampanii, dowodzi, jak ważną rolę w ówczesnej bitwie odgrywał pojedynek, a przede wszystkim kreśli ekscytujący portret rzymskiego wojownika, który głęboko wierzył, iż jest potomkiem Marsa, boga wojny.   

Ross Cowan, brytyjski historyk specjalizujący się w militarnej historii starożytnego Rzymu. Jest autorem książek o cesarskich legionach i rzymskiej taktyce bitewnej, a także artykułów o różnych aspektach wojny w świecie antycznym.

Spis treści

PODZIĘKOWANIA
WSTĘP
ROZDZIAŁ I. WOJNA RZYMU Z PYRRUSEM
ROZDZIAŁ II. BOSKA INTERWENCJA
ROZDZIAŁ III. POJEDYNEK
ROZDZIAŁ IV. WODZOWIE I ICH WOJOWNICY
ROZDZIAŁ V. WOJOWNICY I POECI
EPILOG
SKRÓTY
PRZYPISY
BIBLIOGRAFIA

Kategoria: Popularnonaukowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7773-873-3
Rozmiar pliku: 4,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Po­dzię­ko­wa­nia

Pra­gnę po­dzię­ko­wać Mi­cha­elo­wi Le­ven­tha­lo­wi i Hen­ry’emu Al­ba­no­wi Da­vie­so­wi z wy­daw­nic­twa Gre­en­hill Bo­oks za za­mó­wie­nie u mnie tej książ­ki i do­pro­wa­dze­nie do jej pu­bli­ka­cji. Re­dak­tor Do­nald Som­me­rvil­le fa­cho­wo do­szli­fo­wał mój nie­skład­ny rę­ko­pis i zmie­nił go w zgrab­ny tekst. Dok­tor Dun­can B. Camp­bell i pro­fe­sor Law­ren­ce Kep­pie po­dzie­li­li się ze mną roz­le­głą wie­dzą na te­mat ar­mii mo­nar­chii hel­le­ni­stycz­nych i Rzy­mu, dzię­ki cze­mu mo­głem udo­sko­na­lić wie­le frag­men­tów tej książ­ki. Nie mu­szę do­da­wać, że za wszel­kie błę­dy na­le­ży wi­nić je­dy­nie au­to­ra. Gdy nie mo­głem zdo­być A Com­men­ta­ry on Livy, Bo­oks VI–X. Vo­lu­me 4: Book X (Oxford: Cla­ren­don Press, 2005), nie­zwy­kle uprzej­my pro­fe­sor Ste­phen P. Oakley prze­słał mi ko­pie swo­ich pli­ków, na czym zy­ska­ły moje opi­sy bi­tew pod Ka­me­ri­num i Sen­ti­num (patrz roz­dział II). Na pod­sta­wie mo­ich mało pre­cy­zyj­nych szki­ców Gra­ham Sum­ner wspa­nia­le zre­kon­stru­ował wy­gląd rzym­skich wo­jow­ni­ków, a jego ry­sun­ki bar­dzo wzbo­ga­ci­ły tę książ­kę. John­ny Shu­ma­te do­star­czył wspa­nia­łe ilu­stra­cje dzier­żą­ce­go sa­ri­sę ho­pli­ty z fa­lan­gi, bę­dą­ce­go prze­ciw­ni­kiem le­gio­ni­sty w bi­twach pod He­ra­kleą, Au­sku­lum i Mal­wen­tum (patrz roz­dział I). Ukoń­cze­nie tej książ­ki za­wdzię­czam en­tu­zja­zmo­wi i za­chę­tom Jima Bo­wer­sa. Jim na­ry­so­wał tak­że wal­czą­ce­go bel­la­to­ra z le­gio XXII Pri­mi­ge­nia. Ma­te­ria­ły ilu­stra­cyj­ne przy­go­to­wa­li rów­nież Ja­sper Oor­thuys i Ste­ven D. P. Ri­chard­son.

Spe­cjal­ne po­dzię­ko­wa­nia skła­dam na ręce ro­dzi­ny Co­wa­nów, Tho­ma­sa McGro­ry’ego i Kri­sty Ub­bels za wspar­cie i za­in­te­re­so­wa­nie tą pra­cą.

Książ­kę de­dy­ku­ję nie­ży­ją­ce­mu już Da­vi­do­wi Gem­mel­lo­wi. Pi­sał o wo­jow­ni­kach i bo­ha­te­rach, przede wszyst­kim grec­kich i rzym­skich. Dzię­ki jego po­wie­ści Król Wid­mo po­zna­łem le­gen­dę le­gio­nu IX i za­in­te­re­so­wa­łem się ar­mią rzym­ską.

Ross Co­wanWstęp

Miał czterdzieści pięć ran na ciele z przodu, żadnej z tyłu.

Pliniusz Starszy, Historia naturalna, 7.29

Nin­iej­sza książ­ka to opo­wieść o wal­czą­cych Rzy­mia­nach, a tak­że o ich męż­nych prze­ciw­ni­kach. Rzym­ski le­gio­ni­sta uwa­żał się za żoł­nie­rza (mi­les) lub wo­jow­ni­ka (bel­la­tor). Nie do­strze­gał róż­ni­cy mię­dzy tymi dwo­ma okre­śle­nia­mi, choć współ­cze­śnie za­ry­so­wu­je się ten­den­cja do od­róż­nia­nia żoł­nie­rza, wal­czą­ce­go w zor­ga­ni­zo­wa­nej jed­no­st­ce, od wo­jow­ni­ka sa­mot­nie to­czą­ce­go po­je­dyn­ki. Po­je­dyn­czy wo­jow­ni­cy, choć­by naj­od­waż­niej­si, zwy­kle ule­ga­ją sile i nie­złom­no­ści zdy­scy­pli­no­wa­ne­go od­dzia­łu żoł­nie­rzy. Na­wet wraz z in­ny­mi wo­jow­ni­ka­mi nie byli w sta­nie stwo­rzyć lep­szej for­ma­cji niż tłum.

Współ­cze­śni hi­sto­ry­cy na ogół opi­su­ją Rzy­mian jako za­wo­do­wych żoł­nie­rzy, a ich wro­gów, zwłasz­cza Ga­lów i Ger­ma­nów, jako wo­jow­ni­ków, mimo że cel­tyc­cy Hel­we­ci i ger­mań­scy Swe­bo­wie pod wo­dzą Ario­wi­sta wal­czy­li z le­gio­na­mi Ce­za­ra w zdy­scy­pli­no­wa­nych fa­lan­gach. Przez więk­szość okre­su ist­nie­nia Re­pu­bli­ki le­gio­ny two­rzy­li rol­ni­cy i lu­dzie wy­ko­nu­ją­cy inne po­spo­li­te za­ję­cia. Słu­ży­li w woj­sku tyl­ko w cza­sie kam­pa­nii (choć wy­ma­ga­no od nich, aby po­mię­dzy sie­dem­na­stym a czter­dzie­stym szó­stym ro­kiem ży­cia wzię­li udział w wie­lu kam­pa­niach). Wła­śnie tacy nie­za­wo­do­wi le­gio­ni­ści zmie­rzy­li się z za­wo­do­wą epi­roc­ką fa­lan­gą w bi­twach pod He­ra­kleą i Au­sku­lum.

Nie­za­wo­do­wi le­gio­ni­ści byli zor­ga­ni­zo­wa­ni w ma­ni­pu­ły – jed­nost­ki tak­tycz­ne za­zwy­czaj li­czą­ce stu dwu­dzie­stu lu­dzi. Gdy wal­czy­li ra­mię w ra­mię, ma­ni­puł sta­wał się zwar­tym i sil­nym blo­kiem, prą­cym na­przód jak klin wbi­ja­ny w li­nię wro­ga. Je­że­li le­gio­ni­ści przyj­mo­wa­li luź­ny szyk, każ­dy z nich miał do dys­po­zy­cji od­ci­nek nie­ca­łych dwóch me­trów i wal­czył sa­mo­dziel­nie, ale w ra­zie po­trze­by mógł li­czyć na wspar­cie to­wa­rzy­szy. Cza­sa­mi le­gio­ni­ści mu­sie­li wal­czyć zu­peł­nie nie­za­leż­nie, to zna­czy od­wra­cać się i bić z wro­ga­mi na­cie­ra­ją­cy­mi ze wszyst­kich stron. Uzbro­je­nie le­gio­ni­sty, na któ­re skła­da­ły się cięż­ki oszczep (pi­lum), kłu­ją­co-tną­cy miecz (gla­dius) i tar­cza (scu­tum) osła­nia­ją­ca go od ra­mion po go­le­nie, nada­wa­ło się za­rów­no do wal­ki in­dy­wi­du­al­nej, jak i w gru­pie. Na­wet gdy ma­ni­puł roz­po­czął atak jako od­dział o zwar­tym szy­ku, po zbli­że­niu się do wro­ga le­gio­ni­ści z pierw­sze­go sze­re­gu mo­gli wy­biec na­przód i po­je­dyn­czo ście­rać się z prze­ciw­ni­ka­mi, uży­wa­jąc tarcz jako ta­ra­nów, wy­ko­rzy­stu­jąc wszel­kie luki, któ­re ich grad oszcze­pów zro­bił w sze­re­gach nie­przy­ja­cie­la, i to­ru­jąc so­bie dro­gę mie­cza­mi. Za­tem rzym­ski le­gio­ni­sta łą­czył w so­bie za­le­ty żoł­nie­rza i wo­jow­ni­ka. Rzym­ska struk­tu­ra woj­sko­wa opie­ra­ła się na zdy­scy­pli­no­wa­nych gru­pach żoł­nie­rzy, wal­czą­cych ra­zem we wspól­nym celu, ale do­pusz­cza­ła, by po­je­dyn­czy wo­jow­ni­cy sta­wa­li sa­mo­dziel­nie do wal­ki, gdy nada­rza­ła się oka­zja, i za­spo­ka­ja­li pra­gnie­nie zdo­by­cia oso­bi­stej chwa­ły.

Ko­niecz­ne jed­nak było za­cho­wa­nie rów­no­wa­gi. Rzym­scy do­wód­cy nie­kie­dy sta­ra­li się po­wstrzy­my­wać le­gio­ni­stów, gdy z żoł­nie­rzy zmie­nia­li się w wo­jow­ni­ków. Zda­rza­ło się, że men­tal­ność wo­jow­ni­ka za­wład­nę­ła tak­że sa­mym do­wód­cą, a wte­dy z im­pe­tem rzu­cał się do ata­ku, choć w da­nej sy­tu­acji przy­da­ła­by się bar­dziej wy­wa­żo­na tak­ty­ka. Każ­dy rzym­ski żoł­nierz łak­nął sła­wy i chwa­ły, ale szcze­gól­nie za­le­ża­ło na niej po­cho­dzą­cym z ary­sto­kra­cji do­wód­com. Ta­lent woj­sko­wy był nie­ro­ze­rwal­nie zwią­za­ny z po­li­tycz­nym awan­sem. Wyż­sze sta­no­wi­ska urzęd­ni­cze przy­cho­dzi­ły wraz z suk­ce­sa­mi do­wód­czy­mi, wy­ko­rzy­sta­niem oka­zji do po­pro­wa­dze­nia le­gio­nów i sił sprzy­mie­rzo­nych do bi­twy, wy­ka­za­niem się umie­jęt­no­ścia­mi tak­tycz­ny­mi i an­ga­żo­wa­niem się w wal­kę wręcz z naj­dziel­niej­szy­mi spo­śród wro­gów. Zwy­cię­stwo za­pew­nia­ło naj­więk­szą chwa­łę i sza­cu­nek ca­łe­go na­ro­du. Ko­lej­ne po­ko­le­nia ary­sto­kra­tów sta­ra­ły się zdys­kon­to­wać do­ko­na­nia wo­jen­ne swo­ich przod­ków, prze­wyż­szyć pod wzglę­dem osią­gnięć kon­ku­ren­cyj­ne rody i zdo­być wpły­wy w Rzy­mie. Ta ry­wa­li­za­cja pcha­ła ich cią­gle do woj­ny i eks­pan­sji te­ry­to­rial­nej na Pół­wy­spie Ape­niń­skim. Klę­ska w bi­twie ozna­cza­ła hań­bę, ale też stwa­rza­ła oka­zję do wzię­cia spra­wied­li­we­go od­we­tu. Każ­da sto­czo­na przez Rzy­mian woj­na była za­tem w pe­wien spo­sób uspra­wie­dli­wio­na.

Prze­cięt­ny oby­wa­tel na ogół się nie uskar­żał, gdy od­ry­wa­no go od roli, by wal­czył w ko­lej­nej kam­pa­nii. On rów­nież mu­siał dbać o re­pu­ta­cję. Miał na­dzie­ję, że nada­rzy się oka­zja do zdo­by­cia łu­pów i nie­wol­ni­ków, a póź­niej do otrzy­ma­nia na­dzia­łu zie­mi. Ple­mio­na ital­skie i mia­sta sprzy­mie­rzo­ne z Rzy­mem li­czy­ły na po­dob­ne ko­rzy­ści. Z tego po­wo­du jed­nak dzia­ła­nia wo­jen­ne trwa­ły nie­ustan­nie – albo nie­mal bez prze­rwy. Suk­ces wo­jen­ny gwa­ran­to­wał ule­głość sprzy­mie­rzeń­ców.

Jed­nak Rzy­mia­nie nie po­strze­ga­li swo­jej agre­sji i za­pę­dów im­pe­ria­li­stycz­nych w tak cy­nicz­ny spo­sób. Po­czu­li­by się głę­bo­ko znie­wa­że­ni za­rzu­tem, że po­wo­do­wa­ły nimi chci­wość oraz nie­na­sy­co­na żą­dza sła­wy i chwa­ły. Byli ludź­mi ho­no­ru. Nie wi­dzie­li nic złe­go w ry­wa­li­za­cji i pod­bo­jach – prze­cież bo­go­wie je po­chwa­la­li. Bi­twa sta­no­wi­ła osta­tecz­ny spraw­dzian, a owo­ce zwy­cię­stwa były za­słu­żo­ne. Rzy­mia­nie, jako lu­dzie bo­go­boj­ni, za­wsze od­da­wa­li bo­gom na­leż­ną im część łu­pów.

Na ko­lej­nych stro­ni­cach tej książ­ki po­zna­my naj­wy­bit­niej­szych mi­li­tes i bel­la­to­res ar­mii rzym­skiej, ta­kich jak Ser­wi­liusz Ge­mi­nus Pu­leks, zwy­cięz­ca dwu­dzie­stu trzech po­je­dyn­ków; Ma­rek Ser­giusz Sy­lus, wal­czą­cy za po­mo­cą że­la­znej pro­te­zy dło­ni; Gne­jusz Pe­tre­jusz, cen­tu­rion, któ­ry wła­sno­ręcz­nie za­bił swo­je­go try­bu­na za tchó­rzo­stwo, oraz Kwin­tus Ser­to­riusz, dum­nie ob­no­szą­cy się z pu­stym oczo­do­łem, świad­czą­cym o jego wa­lecz­no­ści. Po­zna­my tak­że am­bit­nych cen­tu­rio­nów Ce­za­ra, sza­lo­nych im­pe­ra­to­rów, cha­ry­zma­tycz­nych wład­ców i prze­bie­głych kon­su­lów.

W dal­szych roz­dzia­łach dość ob­szer­nie oma­wiam woj­nę z Pyr­ru­sem, trze­cią woj­nę sam­nic­ką, pod­bój Ga­lii przez Ce­za­ra i pierw­szy etap woj­ny do­mo­wej Ce­za­ra z Pom­pe­ju­szem, ale nie przed­sta­wiam prze­bie­gu tych kon­flik­tów w ści­śle chro­no­lo­gicz­nym po­rząd­ku. Te woj­ny i kam­pa­nie po­słu­ży­ły mi do uka­za­nia bit­no­ści rzym­skich wo­jow­ni­ków, ich dą­że­nia do chwa­ły i by­cia do­ce­nio­nym za od­wa­gę. Po­zwo­li­ły mi też po­ka­zać ich upodo­ba­nie do walk je­den na jed­ne­go, głę­bo­ką wia­rę w bo­gów i prze­po­wied­nie oraz za­sa­dy lo­jal­no­ści i ho­no­ru, któ­ry­mi kie­ro­wa­li się w ży­ciu i dla któ­rych gi­nę­li.ROZDZIAŁ I

Wojna Rzymu z Pyrrusem

Toteż przystąpili z miejsca do strasznej bitwy przeciw długim lancom i gardząc życiem, jeden
mieli cel: ranić i walić wroga bez względu
na własne niebezpieczeństwo.

Plutarch, Żywoty sławnych mężów, „Pyrrus”, 21.6

W 280 roku p.n.e. Pyr­rus z Epi­ru, du­cho­wy spad­ko­bier­ca Alek­san­dra Wiel­kie­go, po­pły­nął do Ita­lii. Chciał bro­nić grec­kich ko­lo­nii na po­łu­dniu pół­wy­spu przed rzym­ską agre­sją i zbu­do­wać im­pe­rium. Był jed­ną z naj­słyn­niej­szych po­sta­ci w grec­kim świe­cie – kró­lem i wo­dzem zna­nym z od­wa­gi, bra­wu­ry i zdol­no­ści tak­tycz­nych. Jego żoł­nie­rze czci­li go ni­czym bo­ha­te­ra. Więk­szość Gre­ków nie wąt­pi­ła, że osią­gnie swój cel.

Rzym nie bu­dził spe­cjal­ne­go za­in­te­re­so­wa­nia Gre­cji kon­ty­nen­tal­nej ani kró­lestw hel­le­ni­stycz­nych. Był zna­ny z ustro­ju re­pu­bli­kań­skie­go, sta­no­wił po­tę­gę w Ita­lii, ale nie od­gry­wał zna­czą­cej roli na are­nie mię­dzy­na­ro­do­wej. Więk­szość Gre­ków uwa­ża­ła le­żą­ce na Sy­cy­lii Sy­ra­ku­zy za znacz­nie waż­niej­szy ośro­dek. Rzym­skie le­gio­ny roz­gro­mi­ły, co praw­da, ar­mie ple­mion ga­lij­skich i ligi Ita­li­ków, ale czy kie­dy­kol­wiek na­po­tka­ły ta­kie­go prze­ciw­ni­ka jak no­wo­cze­sna ar­mia hel­le­ni­stycz­na? Ja­kim spo­so­bem nie­za­wo­do­wi le­gio­ni­ści mo­gli po­ko­nać epi­roc­kie­go kró­la-wo­jow­ni­ka i jego ar­mię za­har­to­wa­nych w boju za­wo­do­wych żoł­nie­rzy? Jak mo­gli się prze­ciw­sta­wić miaż­dżą­cej sile fa­lan­gi, od­dzia­łów sło­ni, lek­kiej pie­cho­ty i jaz­dy? Jed­nak oka­za­ło się, że nie­do­ce­nia­nie moż­li­wo­ści Rzy­mu i jego ar­mii nie po­pła­ca. Woj­na z Pyr­ru­sem po­pchnę­ła Rzym do wy­stą­pie­nia na are­nie mię­dzy­na­ro­do­wej. I Rzym spro­stał temu wy­zwa­niu.

„ORZEŁ” EPIRU

Pyr­rus z Epi­ru był wład­cą Mo­los­sów, a dzię­ki kom­bi­na­cji siły zbroj­nej, szczę­ścia i nie­ba­ga­tel­ne­go uro­ku oso­bi­ste­go przez pe­wien czas tak­że kró­lem Ma­ce­do­nii. Utrzy­my­wał, że wy­wo­dzi się w li­nii pro­stej od Achil­le­sa, bo­ha­te­ra woj­ny tro­jań­skiej z rodu Zeu­sa, a tak­że od in­ne­go wo­jow­ni­cze­go he­ro­sa – He­ra­kle­sa. Sta­rał się brać z nich przy­kład, a na­wet zdo­być więk­szą sła­wę i chwa­łę, zwłasz­cza prze­ści­gnąć Achil­le­sa, i „nie ustę­pu­jąc żad­ne­mu z kró­lów w sile i od­wa­dze i chcąc ra­czej przez mę­stwo niż przez uro­dze­nie oka­zać się god­nym sła­wy Achil­le­sa”.

Bę­dąc dziec­kiem, Pyr­rus zo­stał po­zba­wio­ny ksią­żę­cej ko­ro­ny, a na­stęp­nie ad­op­to­wa­ny przez ili­ryj­skie­go kró­la, któ­ry póź­niej, z po­mo­cą ar­mii, osa­dził kil­ku­na­sto­let­nie­go Pyr­ru­sa z po­wro­tem na tro­nie Epi­ru. Jed­nak wkrót­ce Pyr­ru­sa zde­tro­ni­zo­wa­no i wy­gna­no. Wte­dy zdo­był sła­wę jako żoł­nierz w woj­nach dia­do­chów (spad­ko­bier­ców). Byli to to­wa­rzy­sze Alek­san­dra Wiel­kie­go, któ­rzy po jego śmier­ci wal­czy­li mię­dzy sobą o po­szcze­gól­ne czę­ści im­pe­rium: Pto­le­me­usz, An­ty­gon Jed­no­oki, Se­leu­kos, Kas­san­der i Li­zy­mach. Już jako doj­rza­ły męż­czy­zna Pyr­rus wró­cił do Epi­ru, aby za­bić uzur­pa­to­ra. W la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych i osiem­dzie­sią­tych III wie­ku p.n.e. za­anek­to­wał znacz­ne ob­sza­ry są­sied­nich kró­lestw i bro­nił wła­snej dzie­dzi­ny. Z ocho­tą to­czył po­je­dyn­ki z wo­dza­mi wro­gich ar­mii, a gdy nie pro­wa­dził kam­pa­nii, co zda­rza­ło się rzad­ko, czy­tał trak­ta­ty woj­sko­we albo pi­sał o tak­ty­ce wo­jen­nej i wła­snych do­ko­na­niach. W sta­ro­żyt­no­ści jego dzie­ła cie­szy­ły się dużą po­czyt­no­ścią, a póź­niej sta­ły się in­spi­ra­cją dla do­wód­ców grec­kich, kar­ta­giń­skich i rzym­skich. Han­ni­bal na­zwał Pyr­ru­sa swo­im men­to­rem. „Nikt le­piej niż on nie umiał zaj­mo­wać sta­no­wi­ska czy roz­miesz­czać sił obron­nych”, rzekł kar­ta­giń­ski do­wód­ca. Star­si, współ­cze­śni Pyr­ru­so­wi do­wód­cy byli bar­dziej po­wścią­gli­wi w po­chwa­łach. Gdy An­ty­go­na Jed­no­okie­go, do­wo­dzą­ce­go woj­ska­mi za­rów­no Fi­li­pa II, jak i Alek­san­dra Wiel­kie­go, za­py­ta­no, kto jest naj­lep­szym do­wód­cą, po­wie­dział, że do­brze za­po­wia­da się mło­dy czło­wiek, któ­ry do­pie­ro co wstą­pił do jego ar­mii: „Pyr­rus – o ile do­ży­je peł­niej­sze­go wie­ku”. Han­ni­bal do­ce­niał rów­nież zdol­ność Pyr­ru­sa do zjed­ny­wa­nia so­bie lu­dzi.

Pyr­rus był praw­dzi­wym au­to­kra­tą (przy­naj­mniej wte­dy, gdy prze­by­wał poza gra­ni­ca­mi Epi­ru) i miał nie­bez­piecz­nie im­pul­syw­ny cha­rak­ter (nie­wie­le za­dań do­pro­wa­dzał do koń­ca, za­nim wy­ru­szył da­lej w po­szu­ki­wa­niu sil­nych wra­żeń). Był tak­że ry­cer­ski oraz ob­da­rzo­ny ma­gne­ty­zmem i cha­ry­zmą, przy­cią­ga­ją­cą męż­czyzn i ko­bie­ty. Na polu bi­twy za­wsze rzu­cał się w oczy, przy­odzia­ny w prze­pięk­ną zbro­ję, hełm z ro­ga­mi oraz pe­le­ry­nę w ko­lo­rze pur­pu­ry i zło­ta. W tej epo­ce wo­jow­ni­ków za­wsze zna­leź­li się lu­dzie go­to­wi po­dą­żyć za nim na ko­lej­ną awan­tur­ni­czą wy­pra­wę, ale Pyr­rus był też nie­złom­nie prze­ko­na­ny o swo­jej umie­jęt­no­ści in­spi­ro­wa­nia na­wet tych nie­chęt­nych wstę­po­wa­niu do ar­mii. „Wy­bierz­cie po­tęż­nie zbu­do­wa­nych lu­dzi”, ma­wiał do re­kru­tu­ją­cych ofi­ce­rów. „Uczy­nię ich wa­lecz­ny­mi!”. Na­wet wiel­cy tam­tych cza­sów – męż­czyź­ni i ko­bie­ty – nie po­tra­fi­li się oprzeć jego sile per­swa­zji. „Umiał dla wła­snej ko­rzy­ści przed wyż­szy­mi chy­lić czo­ło, na niż­szych od sie­bie pa­trzał z góry”, na­pi­sał Plu­tarch. Dla­te­go za­le­d­wie w rok od przy­by­cia do Egip­tu w cha­rak­te­rze po­li­tycz­ne­go za­kład­ni­ka (298 rok p.n.e.) ocza­ro­wał żonę wład­cy Pto­le­me­usza I So­te­ra, po­ślu­bił jego pa­sier­bi­cę i po­wró­cił do Epi­ru na cze­le jego ar­mii.

Pyr­rus miał ob­se­sję na punk­cie woj­ny i uległ jej groź­ne­mu uro­ko­wi. Roz­ko­szo­wał się pla­no­wa­niem dzia­łań tak­tycz­nych i stra­te­gicz­nych, tę­sk­nił za ad­re­na­li­ną wy­dzie­la­ją­cą się w ogniu wal­ki oraz pra­gnął chwa­ły i pre­sti­żu, któ­re przy­cho­dzi­ły wraz ze zwy­cię­stwa­mi. Nie był wca­le naj­po­tęż­niej­szym spo­śród grec­kich wład­ców bę­dą­cych spad­ko­bier­ca­mi Alek­san­dra Wiel­kie­go ani tym z nich, któ­ry od­no­sił naj­więk­sze suk­ce­sy. Jed­nak ucho­dził za naj­bar­dziej po­dob­ne­go do Alek­san­dra du­chem i w czy­nach. Był na­wet ku­zy­nem słyn­ne­go kró­la, po­nie­waż mat­ka Alek­san­dra, Olim­pias, po­cho­dzi­ła z kró­lew­skie­go rodu Mo­los­sów.

Mimo że Pyr­rus był go­rą­cym epi­roc­kim pa­trio­tą, zo­stał wy­gna­ny ze swo­je­go kró­le­stwa. Ni­g­dy nie no­sił ty­tu­łu kró­la Epi­ru, jak błęd­nie po­da­ją rzym­skie źró­dła. Był kró­lem Mo­los­sów, głów­ne­go epi­roc­kie­go związ­ku ple­mion, a po­mniej­sze ple­mio­na Te­spro­tów i Cha­onów uzna­ły go za he­ge­mo­na (wo­dza). Te trzy ple­mio­na po­wo­ła­ły do ist­nie­nia Zwią­zek Epi­roc­ki. Kró­lów rzą­dzą­cych Mo­los­sa­mi ogra­ni­cza­ła kon­sty­tu­cja, któ­ra za­wie­ra­ła klau­zu­le po­zwa­la­ją­ce oby­wa­te­lom na­wet na zde­tro­ni­zo­wa­nie mo­nar­chy i wy­gna­nie jego ro­dzi­ny – co spo­tka­ło mło­de­go Pyr­ru­sa w 317 i 302 roku p.n.e. Król – za­nim zwo­łał ar­mię i roz­po­czął kam­pa­nię wo­jen­ną – mu­siał się na­ra­dzić ze Związ­kiem Epi­roc­kim. Dla­te­go za­rów­no Alek­san­der Mo­los­sos, zwa­ny też Alek­san­drem I z Epi­ru (patrz ni­żej), jak i Pyr­rus – i to w jesz­cze więk­szym stop­niu – dą­ży­li do pod­bi­cia te­ry­to­riów poza Epi­rem, na któ­rych mo­gli­by rzą­dzić w praw­dzi­wie au­to­kra­tycz­ny spo­sób, jak współ­cze­śni im mo­nar­cho­wie hel­le­ni­stycz­ni. Wy­mow­ne są pew­ne fak­ty: Pyr­rus umiej­sco­wił swo­ją peł­ną prze­py­chu sto­li­cę w Am­bra­kii – bli­sko swo­jej oj­czy­stej zie­mi, ale poza jej gra­ni­ca­mi; Cy­ne­asz, sto­ją­cy na cze­le jego rady, nie był Epi­ro­tą, lecz Te­sal­czy­kiem; a so­ju­sze, któ­re król usi­ło­wał za­wrzeć, na przy­kład z Rzy­mia­na­mi po bi­twie pod He­ra­kleą (łac. He­rac­lea), mia­ły być po­ro­zu­mie­nia­mi z sa­mym Pyr­ru­sem, a nie z nim jako re­pre­zen­tan­tem Epi­ro­tów.

W 289 roku p.n.e. Pyr­rus, w wie­ku ok. trzy­dzie­stu lat, sto­czył je­den z naj­słyn­niej­szych po­je­dyn­ków epo­ki z Pan­tau­cho­sem, bu­dzą­cym strach do­wód­cą De­me­triu­sza I Po­lior­ke­te­sa („tego, któ­ry ob­le­ga mia­sta”). De­me­triusz (syn An­ty­go­na Jed­no­okie­go) do­pie­ro co ob­jął tron Ma­ce­do­nii, za­jął Eto­lię w środ­ko­wej Gre­cji i po­ma­sze­ro­wał na sprzy­mie­rzo­ny z Eto­la­mi Epir. Pyr­rus wy­ru­szył na spo­tka­nie si­łom in­wa­zyj­nym, ale kró­lo­wie się roz­mi­nę­li. Praw­do­po­dob­nie był to ce­lo­wy za­bieg Pyr­ru­sa. Epi­ro­ci po­ma­sze­ro­wa­li da­lej na po­łu­dnie, aż do Eto­lii, gdzie De­me­triusz po­zo­sta­wił Pan­tau­cho­sa z du­ży­mi si­ła­mi oku­pa­cyj­ny­mi. Pan­tau­chos na­po­tkał ar­mię Pyr­ru­sa w bli­żej nie­okre­ślo­nym miej­scu i, być może chcąc ogra­ni­czyć kon­flikt do de­cy­du­ją­ce­go star­cia wo­dzów, wy­zwał go na po­je­dy­nek. Za­ro­zu­mia­ły Pan­tau­chos był prze­ko­na­ny o swo­jej sile i mę­stwie, ale Pyr­rus odzie­dzi­czył od­wa­gę po swo­im przod­ku Achil­le­sie:

Wal­czy­li naj­pierw na włócz­nie, po­tem prze­szli do bły­ska­wicz­nej i za­cię­tej wal­ki na mie­cze. Pyr­rus, ra­nio­ny raz, za­dał prze­ciw­ni­ko­wi dwa cio­sy, je­den w udo, dru­gi w kark. Zmu­sił go do uciecz­ki i prze­wró­cił, ale nie za­bił, bo ura­to­wa­li go przy­ja­cie­le. Za­grza­ni do wal­ki zwy­cię­stwem swe­go kró­la i po­dzi­wem dla jego mę­stwa Epi­ro­ci z tym więk­szą siłą prze­ła­ma­li fa­lan­gę ma­ce­doń­ską, po czym w po­ści­gu za ucie­ka­ją­cy­mi wie­lu lu­dzi za­bi­li, a do nie­wo­li wzię­li pięć ty­się­cy.

(Plutarch, Żywoty sławnych mężów, „Pyrrus”, 7.4–7.5)

O dzi­wo, oca­la­li Ma­ce­doń­czy­cy nie mie­li Pyr­ru­so­wi za złe miaż­dżą­ce­go zwy­cię­stwa. Naj­star­si żoł­nie­rze, za­smu­ce­ni pa­no­wa­niem sze­re­gu sła­bych kró­lów i uzur­pa­to­rów, tę­sk­ni­li za wspa­nia­ły­mi cza­sa­mi Alek­san­dra Wiel­kie­go:

Bi­twa ta nie tyle na­peł­ni­ła Ma­ce­doń­czy­ków gnie­wem z po­wo­du po­nie­sio­nej klę­ski czy nie­na­wi­ścią do Pyr­ru­sa, ile ra­czej przy­nio­sła mu sła­wę, po­dziw dla mę­stwa i roz­głos u wszyst­kich, któ­rzy byli świad­ka­mi jego dziel­no­ści i spot­kali się z nim w wal­ce. Za­uwa­ży­li na­wet u nie­go w ry­sach twa­rzy, w szyb­ko­ści i zwin­no­ści ru­chów po­do­bień­stwo z Alek­san­drem Wiel­kim, wi­dząc w jego gwał­tow­no­ści i sile pod­czas wal­ki wier­ne jak cień od­bi­cie tam­te­go. Inni wład­cy upo­dab­nia­li się do Alek­san­dra przez pur­pu­ry, świ­ty przy­bocz­ne, zgię­cie szyi i wy­nio­sły ton gło­su. Tyl­ko Pyr­rus do­rów­ny­wał mu w spraw­no­ści ręki i wła­da­niu mie­czem.

(Plutarch, Żywoty sławnych mężów, „Pyrrus”, 8.1)

Po od­nie­sio­nym przez Pyr­ru­sa zwy­cię­stwie De­me­triusz był zmu­szo­ny po­rzu­cić Eto­lię i zre­zy­gno­wać z gra­bie­ży w Epi­rze, któ­ry w po­śpie­chu opu­ścił, aby bro­nić gra­nic Ma­ce­do­nii. Gdy trium­fu­ją­cy Pyr­rus wró­cił do kra­ju, Epi­ro­ci uho­no­ro­wa­li go, na­da­jąc mu nowy ty­tuł – „Orzeł”. Król, wie­dząc, kie­dy i jak na­le­ży się zre­wan­żo­wać za kom­ple­ment, od­po­wie­dział: „Je­że­li je­stem or­łem, to je­stem nim dzię­ki wam. Bo jak­że nie mam nim być, sko­ro na wa­szej zbroi wzno­szę się w górę jak­by na skrzy­dłach”. Gdy „Orzeł” wkro­czył do Ma­ce­do­nii w 288 roku p.n.e. – ko­or­dy­nu­jąc in­wa­zję z Li­zy­ma­chem (patrz ni­żej) ata­ku­ją­cym z Tra­cji – we­te­ra­ni ar­mii ma­ce­doń­skiej byli nim wciąż tak ocza­ro­wa­ni, że od­da­wa­li mu ho­no­ry ni­czym kró­lo­wi, a De­me­triusz mu­siał się sal­wo­wać uciecz­ką. Po­gło­ski, że Pyr­rus miał wi­zję (uka­zał mu się Alek­san­der Wiel­ki, któ­ry po­bło­go­sła­wił jego przed­się­wzię­cie), za­pew­ne po­mo­gły zdo­być ich przy­chyl­ność. Pyr­rus i Li­zy­mach po­dzie­li­li kró­le­stwo mię­dzy sie­bie, lecz wkrót­ce dała o so­bie znać żą­dza wła­dzy Li­zy­ma­cha.

Li­zy­mach na­le­żał do stra­ży przy­bocz­nej Alek­san­dra Wiel­kie­go. W chwi­li nie­sta­bil­no­ści emo­cjo­nal­nej (a było ich wie­le) Alek­san­der za­mknął nie­uzbro­jo­ne­go Li­zy­ma­cha w klat­ce z wy­głod­nia­łym lwem. Ten za­bił be­stię go­ły­mi rę­ka­mi. Po śmier­ci Alek­san­dra ob­jął sa­tra­pię Tra­cji. Z cza­sem zjed­no­czył znacz­ne ob­sza­ry, two­rząc im­pe­rium roz­cią­ga­ją­ce się od Du­na­ju po góry Tau­rus, cho­ciaż jego kam­pa­nie za Du­na­jem za­koń­czy­ły się ha­nieb­ną po­raż­ką, gdyż zo­stał schwy­ta­ny przez bar­ba­rzyń­skie­go wo­dza i wy­da­ny za oku­pem. Dzię­ki za­moż­nym azja­tyc­kim pro­win­cjom, ta­kim jak Per­ga­mon, któ­re ob­ło­żył wy­so­ki­mi po­dat­ka­mi, stał się po­sia­da­czem le­gen­dar­nych bo­gactw i mógł fi­nan­so­wać wspa­nia­łą ar­mię oraz prze­ku­py­wać wyż­szych ofi­ce­rów i urzęd­ni­ków swo­ich prze­ciw­ni­ków.

Do 284 roku p.n.e. Li­zy­mach pod­ko­pał po­zy­cję Pyr­ru­sa w Ma­ce­do­nii, zma­ni­pu­lo­wał jego ofi­ce­rów i prze­ciął jego li­nie za­opa­trze­nia. Pyr­rus mu­siał się wy­co­fać do Epi­ru, ale nie­zra­żo­ny wciąż ma­rzył o po­sze­rze­niu swo­je­go kró­le­stwa na pół­noc o Ili­rię, aby po­więk­szyć zie­mie uzy­ska­ne już po­przez ma­ria­że dy­na­stycz­ne z ili­ryj­ski­mi księż­nicz­ka­mi; po­nad­to pra­gnął od­zy­skać Kor­ky­rę (dziś Kor­fu). Wy­spa sta­no­wi­ła po­sag jego dru­giej żony, La­nas­sy, któ­ra była cór­ką Aga­to­kle­sa, ty­ra­na Sy­ra­kuz na Sy­cy­lii. Ko­bie­ta nie mo­gła się po­go­dzić z po­li­ga­mią Pyr­ru­sa i opu­ści­ła go w 290 roku p.n.e., a na­stęp­nie wy­szła za De­me­triu­sza, któ­ry osa­dził na wy­spie gar­ni­zon. (De­me­triusz, gdy wy­par­to go z Ma­ce­do­nii, usi­ło­wał wy­kro­ić so­bie kró­le­stwo w Azji Mniej­szej. Zo­stał jed­nak schwy­ta­ny przez Se­leu­ko­sa, naj­bar­dziej ope­ra­tyw­ne­go z dia­do­chów. Prze­trzy­my­wa­no go w luk­su­so­wych wa­run­kach do cza­su, aż za­pił się na śmierć w 283 roku p.n.e.).

Pyr­rus od­bił Kor­ky­rę w 282 roku p.n.e., lecz zna­lazł się wte­dy w nie­zwy­kłej dla sie­bie sy­tu­acji – nie miał już z kim wal­czyć, z wy­jąt­kiem wpły­wo­we­go Li­zy­ma­cha. Po­tęż­ny „Orzeł” od­krył, że rzą­dze­nie do­stat­nim kró­le­stwem w cza­sach po­ko­ju nie przy­pa­dło mu do gu­stu i za­tę­sk­nił za przy­go­da­mi. „Po­dob­nie jak Achil­les nie umiał zno­sić bez­czyn­no­ści”, po­wia­da Plu­tarch. Na po­cząt­ku 281 roku p.n.e. Li­zy­ma­cho­wi nie uda­ło się przy­łą­czyć roz­le­głe­go kró­le­stwa Se­leu­ko­sa do swo­je­go im­pe­rium i zgi­nął w bi­twie na rów­ni­nie Ku­ru­pe­dion. Pyr­rus szy­ko­wał się do ata­ku na Ma­ce­do­nię, ale wów­czas przy­by­li po­sło­wie Ta­ren­tu z proś­bą, aby wa­lecz­ny król po­pro­wa­dził ich hel­le­ni­stycz­ną wy­pra­wę prze­ciw bar­ba­rzyń­skie­mu mia­stu zwa­ne­mu Rzy­mem.

TARENT

Ta­rent (gr. Ta­ras, łac. Ta­ren­tum) zo­stał za­ło­żo­ny w 706 roku p.n.e. na miej­scu my­keń­skie­go por­tu han­dlo­we­go, usy­tu­owa­ne­go nad naj­lep­szą za­to­ką w po­łu­dnio­wej Ita­lii. Była to je­dy­na za­mor­ska ko­lo­nia Spar­ty i przez stu­le­cia Ta­rent sta­rał się do­rów­nać mor­skiej po­tę­dze oj­czy­ste­go mia­sta. Oko­ło 473 roku p.n.e. rzą­dzą­cy Ta­ren­tem ary­sto­kra­ci zgi­nę­li w bi­twie z są­sia­du­ją­cy­mi z nim Mes­sa­pia­mi, ale zwy­kli Ta­ren­tyj­czy­cy obro­ni­li mia­sto i wpro­wa­dzi­li w nim ra­dy­kal­ną de­mo­kra­cję.

Nie dość, że Ta­ren­tyj­czy­cy wzbo­ga­ci­li się już na wy­ro­bie odzie­ży weł­nia­nej w ko­lo­rze pur­pu­ry (wy­so­ce ce­nio­nej w sta­ro­żyt­no­ści i za­re­zer­wo­wa­nej jako bar­wa kró­lew­ska i sę­dziow­ska), to jesz­cze po­mna­ża­li swój ma­ją­tek, gdyż wy­twa­rza­li ce­ra­mi­kę i wy­ro­by me­ta­lo­we, po­szu­ki­wa­ne jako do­bra luk­su­so­we. De­mo­kra­tycz­ne mia­sto, po­ło­żo­ne na głów­nych szla­kach han­dlo­wych mię­dzy Wscho­dem a Za­cho­dem i ma­ją­ce dość pie­nię­dzy oraz lu­dzi, aby utrzy­mać znacz­ną flo­tę, za­czę­ło wy­ra­stać na głów­ny ośro­dek han­dlu w po­łu­dnio­wej Ita­lii. Bita w Ta­ren­cie mo­ne­ta była po­żą­da­nym środ­kiem płat­ni­czym na te­re­nach po­ło­żo­nych na po­łu­dniu Pół­wy­spu Ape­niń­skie­go i nad Ad­ria­ty­kiem. Zna­le­zio­no ją na­wet po dru­giej stro­nie Alp. Ta­rent za­zdro­śnie bro­nił kon­tro­li nad mo­rzem i do­mi­nu­ją­cej po­zy­cji wśród grec­kich ko­lo­nii w re­gio­nie, ta­kich jak słyn­ny Kro­ton i Me­ta­pon­tum (gr. Me­ta­pon­tion). Mniej wię­cej od koń­ca V wie­ku p.n.e. do­mi­no­wał w li­dze Ita­li­ków i prze­pro­wa­dzał za­ciąg w mia­stach ligi. Jed­nak eks­pan­sja wo­jow­ni­czych ple­mion sa­bel­skich z cen­tral­nych wy­żyn na po­łu­dnie pół­wy­spu spra­wi­ła, że Ta­rent zna­lazł się pod ogrom­ną pre­sją i zre­zy­gno­wał z dal­szych prób za­gar­nię­cia buj­nych pa­stwisk Apu­lii. Te­re­ny sa­bel­skich Sam­ni­tów gra­ni­czy­ły z Apu­lią, a ich głów­nym to­wa­rem han­dlo­wym była weł­na. Nie ścier­pie­li­by więc kon­ku­ren­cji.

Ta­rent po­słu­żył się na­jem­ni­ka­mi, aby wzmoc­nić wła­sną ar­mię w wal­kach ze swoi­mi naj­bar­dziej za­wzię­ty­mi prze­ciw­ni­ka­mi, któ­ry­mi byli spo­krew­nie­ni z Sam­ni­ta­mi Lu­ka­no­wie. Na­zwa ple­mie­nia zna­czy „lu­dzie-wil­ki”. Wią­że się ona z ich prze­świad­cze­niem, że Ma­mers (imię boga woj­ny Mar­sa w ję­zy­ku oskij­skim, jed­nym z kil­ku uży­wa­nych przez ple­mio­na sa­bel­skie) po­słał swo­je­go świę­te­go wil­ka, aby po­pro­wa­dził ich z wy­żyn środ­ko­wej Ita­lii do no­wej oj­czy­zny na bo­ga­tym po­łu­dniu. Teo­re­tycz­nie Ta­rent mógł wy­sta­wić 20 tys. ho­pli­tów i 2 tys. jaz­dy (nie ma ja­sno­ści, czy byli to sami żoł­nie­rze ta­renc­cy czy po­bo­ro­wi z miast ligi Ita­li­ków), ale Ta­ren­tyj­czy­cy co­raz bar­dziej nie­chęt­nie re­zy­gno­wa­li z wy­gód i przy­jem­no­ści ży­cia w mie­ście, aby wal­czyć prze­ciw obłą­ka­nym ple­mio­nom ital­skim, od­da­nym Ma­mer­so­wi i uwa­ża­ją­cym śmierć w bi­twie za rzecz wiel­ce chwa­leb­ną. Dla­te­go za­moż­ny Ta­rent się­gnął po naj­lep­szych do­wód­ców z naj­bar­dziej za­har­to­wa­ny­mi w wal­ce od­dzia­ła­mi na­jem­ni­ków. Na­jął mię­dzy in­ny­mi Ar­chi­da­mo­sa i Kle­ony­mo­sa ze Spar­ty, a tak­że Alek­san­dra Mo­los­so­sa, wuja Alek­san­dra Wiel­kie­go i Pyr­ru­sa. Wszy­scy oni za­wie­dli.

Ar­chi­da­mos III, król Spar­ty, zgi­nął w bi­twie z Lu­ka­na­mi pod Man­du­rią w 338 ro­ku p.n.e. Le­gen­da gło­si, że sto­czo­no ją tego sa­me­go dnia, w któ­rym Fi­lip II Ma­ce­doń­ski i jego na­sto­let­ni syn Alek­san­der star­li się pod Che­ro­neą z wol­ny­mi Gre­ka­mi pro­wa­dzo­ny­mi przez Ate­ny i Teby. Wi­do­mym zna­kiem upad­ku Spar­ty był fakt, że jej król słu­żył za gra­ni­cą jako na­jem­nik, choć wcze­śniej do­wo­dził obro­ną Gre­cji.

Alek­san­der Mo­los­sos miał wię­cej szczę­ścia w wal­kach z Lu­ka­na­mi, Sam­ni­ta­mi i Bru­cja­mi (odłam Lu­ka­nów, któ­rych na­zwa za­pew­ne zna­czy „zbie­go­wie”). Nie­ste­ty sto­sun­ki z Ta­ren­tyj­czy­ka­mi po­gor­szy­ły się, gdy zda­li oni so­bie spra­wę z jego praw­dzi­wych in­ten­cji – za­mia­ru utwo­rze­nia im­pe­rium na po­łu­dniu Ita­lii. Od­mó­wi­li wy­sła­nia mu do­dat­ko­wych od­dzia­łów i pie­nię­dzy. Ar­mia Alek­san­dra Mo­los­so­sa, ma­sze­ru­ją­ca w nie­po­go­dę przez oko­li­ce Pan­do­zji (łac. Pan­do­sia), na po­gra­ni­czu Lu­ka­nii i Brut­tium, mu­sia­ła się po­dzie­lić na trzy czę­ści. Za­pew­ne nie zda­wa­ła so­bie spra­wy, że jej tro­pem po­dą­ża­ją woj­ska nie­przy­ja­cie­la. Cała lu­kań­ska ar­mia, wzmoc­nio­na przez Bru­cjów, po ko­lei roz­bi­ja­ła każ­dą część ar­mii Alek­san­dra Mo­los­so­sa. Jemu sa­me­mu, z po­mo­cą nie­wiel­kie­go od­dzia­łu, uda­ło się wy­wal­czyć so­bie dro­gę od­wro­tu. Za­bił na­wet lu­kań­skie­go do­wód­cę w wal­ce je­den na jed­ne­go (róż­ni­ce mię­dzy wal­ką je­den na jed­ne­go a po­je­dyn­kiem patrz roz­dział III). Nie­ste­ty, gdy miał się już sal­wo­wać uciecz­ką przez rze­kę, zo­stał tra­fio­ny włócz­nią przez lu­kań­skie­go uchodź­cę, słu­żą­ce­go w sze­re­gach jego ar­mii (331 lub 330 rok p.n.e.). Żąd­ni ze­msty Lu­ka­no­wie i Bru­cjo­wie prze­cię­li cia­ło Alek­san­dra na pół. Jed­ną część zwłok wy­sła­li do Kon­sen­cji (łac. Con­sen­tia), któ­rą po­przed­nio Alek­san­der ode­brał Bru­cjom, aby tam zo­sta­ła wy­sta­wio­na pod mu­ra­mi. Na dru­giej po­ło­wie zwłok wy­ła­do­wa­li swo­ją wście­kłość, ob­rzu­ca­jąc ją włócz­nia­mi i ka­mie­nia­mi.

Po po­cząt­ko­wych suk­ce­sach w wal­ce z Lu­ka­na­mi spar­tań­ski ksią­żę Kle­ony­mos rów­nież po­róż­nił się z Ta­ren­tyj­czy­ka­mi, po czym za­gar­nął i splą­dro­wał ital­skie mia­sto Me­ta­pon­tum. Ru­szył na te­re­ny Sal­len­ty­nów, po­ło­żo­ne na „ob­ca­sie” Pół­wy­spu Ape­niń­skie­go (dziś Pół­wy­sep Sa­len­tyń­ski), ale wy­par­ła go stam­tąd ar­mia rzym­ska. Aby po­we­to­wać so­bie stra­ty, ru­szył gra­bić wy­brze­że Ad­ria­ty­ku (302 rok p.n.e.). Wy­pra­wa źle się skoń­czy­ła, gdy jego od­dzia­ły pró­bo­wa­ły na­paść na Pa­ta­wium (dziś Pa­dwa) na te­ry­to­rium We­ne­tów. Miesz­kań­cy mia­sta sami się uzbro­ili i po­dzie­li­li na dwie gru­py. Jed­na po­ko­na­ła ra­bu­siów Kle­ony­mo­sa, a dru­ga za­ata­ko­wa­ła jego sła­bo bro­nio­ną flo­tę i w więk­szo­ści ją znisz­czy­ła. Kle­ony­mos uciekł z za­le­d­wie jed­ną pią­tą swo­ich stat­ków. Póź­niej za­cią­gnął się na służ­bę u kró­la Pyr­ru­sa. Na­gro­bek z Pa­ta­wium, da­to­wa­ny na mniej wię­cej 300 rok p.n.e. i zdo­bio­ny sce­ną przed­sta­wia­ją­cą dwóch jeźdź­ców z ple­mie­nia We­ne­tów, któ­rzy tra­tu­ją po­zba­wio­ne­go gło­wy wro­ga, może upa­mięt­niać miesz­kań­ca Pa­ta­wium wal­czą­ce­go w jed­nej z tych po­ty­czek. Rzym­ski hi­sto­ryk Ty­tus Li­wiusz (59 rok p.n.e.–17 rok) miesz­kał w Pa­ta­wium i za jego cza­sów wciąż z dumą ob­cho­dzo­no rocz­ni­cę tego zwy­cię­stwa:

Żyje jesz­cze wie­lu lu­dzi, któ­rzy wi­dzie­li w Pa­ta­wium dzio­by okrę­tów i łupy la­koń­skie za­wie­szo­ne w sta­rej świą­ty­ni Ju­no­ny. Pa­miąt­kę bi­twy mor­skiej ob­cho­dzi się tam każ­de­go roku w rocz­ni­cę tego dnia, w któ­rym ją sto­czo­no, przez uświę­co­ną zwy­cza­jem wal­kę ło­dzi na rze­ce, któ­ra pły­nie przez śro­dek mia­sta.

(Liwiusz, Dzieje Rzymu od założenia miasta, 10.2.14–10.2.15)

TARENT PRZECIW RZYMOWI

Je­sie­nią 282 roku p.n.e. Ta­ren­tyj­czy­cy wy­wo­ła­li woj­nę z Rzy­mem, gdy za­ata­ko­wa­li dzie­sięć rzym­skich okrę­tów wo­jen­nych pły­ną­cych w kie­run­ku Za­to­ki Ta­renc­kiej. Ta nie­wiel­ka flo­ta po­dą­ża­ła za­pew­ne do rzym­skich ko­lo­nii na wy­brze­żu Ad­ria­ty­ku lub prze­pro­wa­dza­ła re­ko­ne­sans w Ma­gna Gra­ecia (Wiel­kiej Gre­cji, jak na­zy­wa­no sko­lo­ni­zo­wa­ny przez Gre­ków re­gion, obej­mu­ją­cy po­łu­dnio­we wy­brze­że Pół­wy­spu Ape­niń­skie­go i Sy­cy­lię), choć nie moż­na wy­klu­czyć, że mia­ła wro­gie za­mia­ry. Ro­sną­ca po­tę­ga Rzy­mu wzbu­dza­ła za­wiść Ta­ren­tu. Rzy­mia­nie za­czę­li in­ge­ro­wać w spra­wy po­łu­dnio­wej Ita­lii oraz pod­ko­py­wać au­to­ry­tet i wpły­wy Ta­ren­tu.

Jak już wie­my, Rzy­mia­nie po­mo­gli Sal­len­ty­nom w 302 roku p.n.e. prze­pę­dzić Kle­ony­mo­sa, a ok. 286 roku p.n.e. przy­sta­li na proś­bę ital­skie­go mia­sta Tu­rioj (łac. Thu­rii) i za­pew­ni­li mu ochro­nę przed Lu­ka­na­mi i Bru­cja­mi. Sa­bel­lo­wie zo­sta­li od­stra­sze­ni, a Rzym wkrót­ce za­an­ga­żo­wał się w ko­lej­ną woj­nę w pół­noc­nej Ita­lii prze­ciw Ga­lom (lata 284–282 p.n.e.). Skło­ni­ło to Lu­ka­nów do ze­rwa­nia sta­re­go trak­ta­tu z Rzy­mem, a ich wódz Ste­niusz Sta­ty­liusz ob­legł Tu­rioj na cze­le po­łą­czo­nych sił Lu­ka­nów i Bru­cjów. Zde­spe­ro­wa­ne mia­sto zde­cy­do­wa­ło się na przy­mie­rze z Rzy­mem. Wej­ście w so­jusz z Rzy­mem ozna­cza­ło prze­ka­za­nie mu ca­łej wła­dzy woj­sko­wej i po­li­ty­ki za­gra­nicz­nej oraz za­cho­wa­nie znacz­nej lo­kal­nej au­to­no­mii (ci, któ­rzy zo­sta­li „sprzy­mie­rzeń­ca­mi Rzy­mu”, prze­graw­szy woj­nę, mu­sie­li się cał­ko­wi­cie pod­po­rząd­ko­wać). Co roku sprzy­mie­rzeń­cy mu­sie­li też do­star­czać lu­dzi i uzbro­je­nie ar­mii lub flo­cie rzym­skiej. Taka była cena za ochro­nę. Tu­rioj ni­g­dy nie zwró­ci­ło się o po­moc do Ta­ren­tu, po­nie­waż od za­ło­że­nia w 444 roku p.n.e. ry­wa­li­zo­wa­ło z nim o pre­stiż i wła­dzę w Ma­gna Gra­ecia, a na­wet przez krót­ki okres, gdy Alek­san­der Mo­los­sos ze­rwał z Ta­ren­tem, prze­wo­dzi­ło li­dze Ita­li­ków. Dla Tu­ryj­czy­ka pro­sze­nie Ta­ren­tu o po­moc było rów­no­znacz­ne z pod­da­niem się do­mi­na­cji jesz­cze gor­szej niż rzym­ska.

Kon­sul Ga­jusz Fa­bry­cjusz Lu­scy­nus wy­ru­szył Tu­rioj z od­sie­czą i la­tem 282 roku p.n.e. sto­czył bi­twę z ar­mią Ste­niu­sza Sta­ty­liu­sza. Rzy­mia­nie wie­rzy­li, że tam­te­go dnia sam Mars wal­czył po ich stro­nie. Sta­ty­liusz wy­pro­wa­dził swo­ją ar­mię na otwar­ty te­ren pod mia­stem i chciał wy­dać bi­twę, ale ani jego wy­sił­ki, ani sta­ra­nia rzym­skie­go kon­su­la nie po­tra­fi­ły skło­nić le­gio­ni­stów do roz­po­czę­cia ata­ku. Gdy wy­da­wa­ło się już, że kon­sul bę­dzie mu­siał przy­znać się do po­raż­ki i od­dać pole bi­twy prze­ciw­ni­ko­wi wal­ko­we­rem, oj­ciec Mars zde­cy­do­wał się na in­ter­wen­cję:

Mło­dzie­niec o wspa­nia­łej syl­wet­ce wy­ło­nił się z sze­re­gów i na­ma­wiał Rzy­mian, aby ze­bra­li się na od­wa­gę, a wi­dząc, że się wa­ha­ją, chwy­cił dra­bi­nę, uto­ro­wał so­bie dro­gę przez sze­re­gi nie­przy­ja­ciół do ich obo­zu, przy­sta­wił dra­bi­nę i wspiął się na umoc­nie­nia. Na­stęp­nie za­krzyk­nął grom­kim gło­sem, że zo­stał zro­bio­ny krok ku zwy­cię­stwu. Ścią­gnął tym na­szych lu­dzi na miej­sce, aby za­ję­li nie­przy­ja­ciel­ski obóz, a tak­że zmu­sił Lu­ka­nów i Bru­cjów do jego obro­ny.

(Waleriusz Maksymus, Czyny i słowa godne pamięci, 1.8.6)

Ów nie­zwy­kły mło­dzie­niec, zmu­siw­szy obie stro­ny do wal­ki na umoc­nie­niach obo­zu, po­ja­wił się po­now­nie, gdy sy­tu­acja sta­ła się pa­to­wa i „wy­dał Rzy­mia­nom na rzeź lub w nie­wo­lę” 25 tys. wro­gów (nie­wąt­pli­wie prze­sa­da), w tym Ste­niu­sza Sta­ty­liu­sza. Rzy­mia­nie za­gar­nę­li rów­nież dwa­dzie­ścia trzy zna­ki bo­jo­we (si­gna) wro­ga, któ­re – jako po­świę­co­ne bo­gom – sta­no­wi­ły wiel­ką zdo­bycz. Od­nie­śli cał­ko­wi­te zwy­cię­stwo i na­stęp­ne­go dnia kon­sul za­rzą­dził prze­marsz wojsk, aby uho­no­ro­wać swych dziel­nych żoł­nie­rzy. Miał za­miar na­gro­dzić wspa­nia­łe­go mło­dzień­ca co­ro­na val­la­ris (ozdo­bio­nym pa­li­sa­da­mi wień­cem sztur­mo­wym ze zło­ta), ale ów nie zja­wił się na po­cho­dzie, a jego cia­ła nie zna­le­zio­no wśród po­le­głych. Póź­niej­szy rzym­ski do­wód­ca i hi­sto­ryk Am­mia­nus Mar­cel­li­nus, do­sko­na­le zda­ją­cy so­bie spra­wę z dumy rzym­skich żoł­nie­rzy, stwier­dził, że je­śli mło­dzie­niec, któ­ry po­pro­wa­dził atak, „to był zwy­kły żoł­nierz, zgło­sił­by się do­bro­wol­nie jako czło­wiek świa­dom za­słu­gu­ją­ce­go na pa­mięć do­ko­na­nia”, aby ode­brać na­gro­dę. Żoł­nie­rze su­ge­ro­wa­li, że mu­siał do nich przy­być sam oj­ciec Mars. Tak po­tęż­nie zbu­do­wa­ny czło­wiek mógł być tyl­ko bo­giem! Po­gło­ska prze­isto­czy­ła się w „fakt”, gdy zna­le­zio­no hełm z dwo­ma pió­ra­mi, czy­li pió­ro­pu­szem Mar­sa. Wów­czas kon­sul po­pro­wa­dził ar­mię na ra­do­sne ob­cho­dy dzięk­czy­nie­nia.

W Tu­rioj ulo­ko­wa­no gar­ni­zon, któ­ry miał za­gwa­ran­to­wać, że sprzy­ja­ją­ca Rzy­mo­wi ary­sto­kra­cja za­cho­wa kon­tro­lę nad mia­stem. Ta­ren­tyj­czy­cy wpa­dli we wściek­łość. Byli pro­tek­to­ra­mi grec­kich ko­lo­nii w Ita­lii i jako ra­dy­kal­ni de­mo­kra­ci nie mo­gli się po­go­dzić ze wzmoc­nie­niem po­zy­cji ary­sto­kra­tów – zwłasz­cza w Tu­rioj! Gdy więc Ta­ren­tyj­czy­cy, za­pew­ne oglą­da­ją­cy przed­sta­wie­nie w te­atrze wy­cho­dzą­cym na za­to­kę, za­uwa­ży­li rzym­skie okrę­ty, de­ma­gog Fi­lo­cha­ris z ła­two­ścią ich pod­bu­rzył. Przy­po­mniał im, że Rzy­mia­nie, wpły­wa­jąc na wody Za­to­ki Ta­renc­kiej, ze­rwa­li trak­tat za­war­ty przed pół­wie­czem przez Alek­san­dra Mo­los­so­sa (praw­do­po­dob­nie uwa­ża­li, że daw­no już wy­gasł). Mógł też oświad­czyć, że Ga­jusz Fa­bry­cjusz Lu­scy­nus, świe­żo po trium­fie w Tu­rioj, wy­słał okrę­ty, aby udzie­lić po­par­cia ary­sto­kra­tycz­nym ro­dzi­nom Ta­ren­tyj­czy­ków i po­móc im oba­lić de­mo­kra­cję. Lu­dzie po­spie­szy­li na na­brze­że i wy­pro­wa­dzi­li w mo­rze okrę­ty wo­jen­ne. Mo­gli stra­cić za­mi­ło­wa­nie do wo­jacz­ki, ale z pew­no­ścią po­zo­sta­li spraw­ny­mi że­gla­rza­mi, więc na­tych­miast za­to­pi­li czte­ry rzym­skie okrę­ty, a je­den za­gar­nę­li wraz z za­ło­gą. Wśród ofiar był rzym­ski do­wód­ca okrę­tów. Jeń­ców stra­co­no lub sprze­da­no w nie­wo­lę. Zwy­kle opie­sza­ła ta­renc­ka ar­mia zo­sta­ła zmo­ty­wo­wa­na i po­ma­sze­ro­wa­ła na Tu­rioj. Zmu­si­ła mniej licz­ny rzym­ski gar­ni­zon do odej­ścia w hań­bie, wy­gna­ła ary­sto­kra­tów z Tu­rioj i splą­dro­wa­ła mia­sto. Rzym zo­stał upo­ko­rzo­ny.

Z Rzy­mu wy­sła­no po­sel­stwo se­na­to­rów z żą­da­niem od­szko­do­wa­nia. Po­sło­wie przy­by­li do Ta­ren­tu pod­czas hucz­nych ba­cha­na­liów (zimą na prze­ło­mie 282 i 281 roku p.n.e.) i zo­sta­li wy­śmia­ni przez pi­ja­nych bie­siad­ni­ków. Naj­bar­dziej drwio­no z pur­pu­ro­wych pa­sów ob­ra­mo­wu­ją­cych ich se­na­tor­skie togi. Po­sło­wie zo­sta­li w koń­cu przy­ję­ci w te­atrze i wy­słu­cha­ni przez radę mia­sta. Po­trak­to­wa­no ich tam po­dob­nie jak na uli­cach – kpio­no z ich kiep­skiej gre­ki. Rada mia­sta nie za­mie­rza­ła ustą­pić i wy­pła­cić im ja­kich­kol­wiek sum. Gdy Rzy­mia­nie opusz­cza­li te­atr, na­ło­go­wy pi­jak Fi­lo­ni­des za­stą­pił dro­gę prze­wod­ni­czą­ce­mu po­sel­stwu Lu­cju­szo­wi Po­stu­miu­szo­wi Me­gel­lu­so­wi, by­łe­mu kon­su­lo­wi i czło­wie­ko­wi wy­so­kiej ran­gi. Fi­lo­ni­des za­darł tu­ni­kę, wy­piął się goły na po­sła i gwał­tow­nie wy­próż­nił. Od­cho­dy obry­zga­ły togę Me­gel­lu­sa, a zgro­ma­dze­ni w te­atrze wy­buch­nę­li śmie­chem i okla­ska­mi. Rzy­mia­nin, o dzi­wo, nie był uba­wio­ny. Po­wo­li i z na­my­słem do­bie­ra­jąc grec­kie sło­wa, oświad­czył: „Śmiej­cie się, śmiej­cie, jak dłu­go mo­że­cie. Bar­dzo dłu­go bę­dzie­cie pła­kać, kie­dy tę sza­tę ob­my­je­cie wła­sną krwią!”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: