Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kurtyna śmierci - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
1 sierpnia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kurtyna śmierci - ebook

TAJNE OPERACJE tom 3.

NIEMCY, 1946 ROK.

Zimna wojna przybiera coraz bardziej osobistą i dramatyczną formę…

Na początku 1946 r. w Monachium agenci NKGB usiłują porwać dwie kobiety pracujące dla Armii amerykańskiej. Ponoszą jednak porażkę. Jeden z nich zostaje ranny, a następnie zatrzymany przez Centralny Dyrektoriat Wywiadu, w którym tak naprawdę służy jedna z kobiet.

Incydent ten ma poważne reperkusje dla szefa Dyrektoriatu Jamesa Cronleya oraz wszystkich uwikłanych w niego stron. Choć Niemcy zostały pokonane, Cronley i jego towarzysze znaleźli się na froncie innej, równie groźnej wojny.

Zmienił się wróg, zmieniły się reguły gry, lecz stawka nigdy nie była tak wysoka.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8062-951-6
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dla zmarłych

WILLIAMOWI E. COLBY’EMU

porucznikowi zespołu Jedburgh Biura Służb Strategicznych,

który został dyrektorem Centralnej Agencji Wywiadowczej

AARONOWI BANKOWI

porucznikowi zespołu Jedburgh Biura Służb Strategicznych,

który został pułkownikiem i ojcem Sił Specjalnych

WILLIAMOWI R. CORSONOWI

legendarnemu oficerowi Wywiadu Korpusu Piechoty Morskiej,

którego KGB nienawidziło bardziej niż jakiegokolwiek innego oficera wywiadu USA – nie tylko dlatego, że napisał o KGB niezrównaną książkę

RENÉ J. DÉFOURNEAUX

podporucznikowi zespołu Jedburgh Biura Służb Strategicznych,

oddelegowanemu do brytyjskiego Kierownictwa Operacji

Specjalnych, który samotnie działał na terytorium okupowanej

Francji, a z czasem stał się legendarnym oficerem kontrwywiadu Armii USA

Dla żyjących

BILLY’EMU WAUGHOWI

legendarnemu sierżantowi z Dowództwa Sił Specjalnych, który przeszedł na emeryturę, a potem ścigał niesławnego Carlosa Szakala. We wczesnych latach dziewięćdziesiątych Billy mógł wyeliminować Osamę bin Ladena, lecz nie uzyskał na to zgody.

Po pięćdziesięciu latach w zawodzie Billy wciąż ściga przestępców

JOHNOWI REITZELOWI

oficerowi Armii USA i legendzie Delta Force, który mógł wyeliminować szefa grupy terrorystów i opanować statek wycieczkowy Achille Lauro, ale nie uzyskał na to zgody

RALPHOWI PETERSOWI

oficerowi wywiadu Armii USA,

który napisał najlepszą analizę naszej wojny przeciwko terrorystom i wrogom, jaką kiedykolwiek czytałem

I dla nowego pokolenia

MARCOWI L.

wyższemu oficerowi wywiadu, który mimo młodego wieku

z każdym dniem coraz bardziej przypomina mi Billa Colby’ego

FRANKOWI L.

legendarnemu oficerowi Agencji Wywiadu Obronnego, który przeszedł na emeryturę i teraz podąża szlakiem Billy’ego Waugha

Oraz

Pamięci pułkownika w stanie spoczynku

JOSÉ MANUELA MENÉNDEZA

z Armii Argentyńskiej,

który poświęcił życie walce z komunizmem i Juanem Domingo Perónem

NARÓD AMERYKAŃSKI MA WOBEC TYCH PATRIOTÓW DŁUG, KTÓREGO NIE SPOSÓB SPŁACIĆI

Klub podoficerski Korpusu Kobiecego Armii USA

Baza Wojskowa Monachium

Amerykańska Strefa Okupacyjna

24 stycznia 1946, 00.05

Dwie kobiety w mundurach koloru OD* – krótkich kurtkach typu „Ike” i spódnicach – wyszły z klubu i ruszyły w stronę parkingu. Przyjechały dość późno, więc musiały zostawić samochód niemal na samym końcu placu.

Jedna z nich, ciemnowłosa trzydziestopięciolatka przy kości, nosiła na rękawach szewrony starszego sierżanta. Druga, raczej szczupła, dwudziestodziewięcioletnia blondynka, miała wyszyte na klapach nieduże trójkąty z literami „U.S.” w środku, które identyfikowały ją jako cywilną pracownicę Armii Stanów Zjednoczonych.

Na samym końcu parkingu stały dwa ambulanse, skierowane maskami w stronę wyjazdu. Na burtach, tylnych drzwiach i dachu jednego z nich wymalowano wielkie czerwone krzyże. Biały napis na zderzakach – 98GH oraz 102 – oznaczał, że jest to sto drugi pojazd w parku maszyn 98. Szpitala Ogólnego obsługującego rejon Monachium.

Czerwone krzyże na karoserii drugiego wozu zostały zamalowane, a na zderzakach widniało oznaczenie 711 MKRC oraz liczba 17 – był to siedemnasty pojazd należący do 711. kompanii serwisowej kuchni polowych.

Rozdzieliły się, dotarłszy do wozu 711. kompanii: brunetka w randze sierżanta ruszyła ku drzwiom pasażera, a blondynka z cywilnymi trójkątami obeszła pojazd, by usiąść za kierownicą.

W tym momencie z ambulansu 98. Szpitala Ogólnego wyskoczyło trzech mężczyzn w ciemnych ubraniach. Ten, który zajmował fotel obok kierowcy, obiegł maskę drugiego wozu i wywlókł z kabiny kobietę z trójkątami. Pozwolił, by dobrze przyjrzała się nożowi, który trzymał w ręku, po czym przytknął ostrze do jej szyi.

Dwaj pozostali, ukryci dotąd w budzie ambulansu, rozdzielili się: jeden pozostał przy drzwiach, by otworzyć ich drugie skrzydło, a drugi podbiegł do wozu 711. kompanii i siłą wyciągnął zeń brunetkę. Podobnie jak jego towarzysz, przycisnął ofierze nóż do gardła.

Poprowadził sierżantkę do otwartych już tylnych drzwi szpitalnej karetki.

– Wsiadaj! – warknął, nie odrywając ostrza od jej szyi.

Zdążyła oprzeć nogę o próg, gdy czwarty mężczyzna, ukryty we wnętrzu i także uzbrojony w nóż, wyszczekał serię rozkazów:

– Głębiej. Na drugie nosze. Połóż się na brzuchu i ani drgnij.

Usłuchała. Na czworakach popełzła ku noszom po lewej stronie budy i położyła się na nich.

Ten, który ją przyprowadził, obiegł wóz i wskoczył na siedzenie pasażera.

Tymczasem napastnik, który wyciągnął blondynkę zza kierownicy i nadal trzymał nóż na jej gardle, zdążył doprowadzić ją do otwartych tylnych drzwi ambulansu.

– Wsiadaj! – rozkazał. – Kładź się na brzuchu na dolnych noszach, tu, z tyłu.

Wykonała polecenia co do joty.

Mężczyzna zatrzasnął lewe drzwi, wskoczył do środka i przyklęknął, by zamknąć prawe.

– Jazda! – krzyknął do kierowcy. Nie wstając z kolan, przesunął się w głąb wozu. Po chwili zatrzymał się, odwrócił głowę i zawołał: – Spróbuj choćby pisnąć, gdy będziemy mijać bramę, a mój kumpel poderżnie gardło twojej koleżance. – To rzekłszy, odwrócił się znowu ku zasłonce oddzielającej szoferkę i krzyknął po raz drugi: – Jazda!

Tym razem kierowca usłyszał. Zgrzytnęła przekładnia i silnik zawył z wysiłkiem.

Blondynka w mundurze służby cywilnej zaczęła bardzo wolnym ruchem przemieszczać dłoń w stronę kołnierza kurtki.

Ambulans ruszył.

Dyskretnie odpięła drugi i trzeci guzik wojskowej koszuli i wsunęła dłoń pod spód. Odchyliła koronkę halki i sięgnęła głębiej, pod stanik.

A potem wolniutko cofnęła rękę.

Trzymała w dłoni mały, krótkolufowy, pięciostrzałowy rewolwer Smith & Wesson .38 Special.

Ześlizgnęła się z noszy na podłogę, podparła na łokciach i trzymając broń oburącz, starannie wymierzyła.

Mężczyzna, który trzymał nóż przy szyi sierżantki, próbował spoglądać przez niewielką szparę w zasłonce pozostawioną przez towarzysza. Wyczuł albo usłyszał ruch za plecami, bo właśnie zaczął się odwracać.

Pierwsza kula trafiła go w głowę, tuż poniżej ucha. Eksplodowała w mózgu, pozostawiając potężną ranę wylotową w górnej części czaszki.

Sierżantka zaczęła wrzeszczeć.

Kobieta z trójkątami strzeliła po raz drugi, tym razem poniżej lewego oka mężczyzny, który właśnie uchylił zasłonkę. Eksplozja pocisku w jego czaszce wywołała bardzo podobny efekt.

Nacisnęła spust jeszcze dwa razy, najpierw kierując lufę w lewo, gdzie miała nadzieję trafić kierowcę, a potem w prawo, gdzie zapewne siedział pasażer.

Trzeci strzał najwyraźniej nie był celny, bo ambulans nadal jechał. Czwarty, sądząc po dzikim okrzyku bólu, trafił w cel, ale nie był zabójczy.

Szofer, być może niezbyt mądrze, szarpnięciem odsunął zasłonkę, by zobaczyć, co się dzieje w budzie. Wtedy strzeliła po raz piąty. Ostatnia kula trafiła w sam środek czoła kierowcy.

Chwilę później wóz uderzył w niewidoczną przeszkodę i zatrzymał się.

Ciemnowłosa sierżantka nie przestawała krzyczeć.

– Florence! – zawołała kobieta z trójkątami. – Już po wszystkim! Zamknij się wreszcie, do kurwy nędzy!

A potem wpełzła z powrotem na nosze.

Zabieraj dupę z linii ognia. Ten sukinsyn na fotelu pasażera może jeszcze żyje i pewnie jest uzbrojony.

Dopiero teraz uświadomiła sobie, że echo strzałów jeszcze dźwięczy jej w uszach. W ciasnym blaszanym wnętrzu ich huk był przeraźliwy.

I wtedy poczuła zawroty głowy.

I zwymiotowała.

Hotel Vier Jahreszeiten

Maximilianstrasse 178

Monachium, Amerykańska Strefa Okupacyjna

24 stycznia 1946, 02.15

Starszy chorąży August Ziegler, który miał trzydzieści jeden lat, ale wyglądał młodziej, maszerował po miękkim chodniku wyścielającym korytarz na trzecim piętrze. Zatrzymał się przed podwójnymi drzwiami apartamentu 507, nad którymi umieszczono tabliczkę ze schludnym napisem XXVIITH CIC.

Na obu skrzydłach drzwi wisiały masywne mosiężne kołatki. Ziegler sięgnął po tę z prawej strony i pozwolił, by opadła z impetem. Zaraz potem powtórzył manewr z lewą kołatką.

Już wtedy, gdy unosił prawą, wydało mu się, że usłyszał cichy brzęk dzwonka, ale nie za drzwiami 507, tylko gdzieś w sąsiedztwie. Gdy uniósł lewą, był już pewny, że dźwięk rozległ się ponownie.

Nie doczekawszy się reakcji lokatora apartamentu, zakołatał raz jeszcze, obiema kołatkami naraz.

Tym razem usłyszał nie tylko daleki dźwięk dzwonka, ale i skrzypnięcie drzwi. Zaraz potem dostrzegł postać w korytarzu: nadchodził pulchny, dwudziestoparoletni mężczyzna. Miał na sobie luksusowy szlafrok z czerwonego jedwabiu oraz bardzo tandetne bawełniane kapcie kąpielowe. Jego wydatną talię spinał skórzany pas z kaburą kryjącą colta 1911A1. Ziegler rozpoznał momentalnie ową kaburę; model nosił nazwę „Secret Service High Rise Cross Draw”.

Augie Ziegler rozpoznał ją, ponieważ bardzo niewielu ludzi – naturalnie poza agentami Secret Service – używało takiego osprzętu, a jednym z nich był on sam. Miał taką przy sobie nawet w tej chwili, ukrytą pod krótką wojskową kurtką o klapach zdobnych w trójkąty, które miały zasugerować postronnemu obserwatorowi, że jest cywilnym i niewątpliwie nieuzbrojonym pracownikiem Armii Stanów Zjednoczonych.

Ziegler zaś był nie tylko starszym chorążym, ale i agentem nadzwyczajnym CID. Świadom, że funkcjonariusze obu służb – CID (Dywizji Śledczej podległej komendantowi żandarmerii) oraz CIC (Korpusu Kontrwywiadu) nie mają o sobie nawzajem najwyższego mniemania, postanowił od razu zagrać kartą serdeczności. Uśmiechnął się ciepło.

– Bardzo mi przykro, sir, że przeszkadzam o takiej porze – powiedział. – Nie zrobiłbym tego, gdyby sprawa nie była poważna.

W jego głosie dało się wyczuć jakby niemiecki akcent – no, niezupełnie niemiecki, raczej holenderski. Augie pochodził z Reading w Pensylwanii.

– Nie ma sprawy – odparł pulchny jegomość. – Co mogę dla pana zrobić o tej nieludzkiej godzinie?

Co ciekawe, i w jego głosie pobrzmiewała germańska nuta. Sierżant Friedrich Hessinger przyszedł bowiem na świat w Niemczech, w żydowskiej rodzinie, która opuściła Tysiącletnią Rzeszę w samą porę, by nie pożegnać się z życiem w komorze gazowej.

Zdaje się, że sukinkot z CIC mnie przedrzeźnia, pomyślał z niechęcią Augie, słysząc jego akcent.

– Czy mówi coś panu nazwisko Colbert, Claudette Colbert? – spytał.

– Zawsze uważałem, że jest ładniejsza od Betty Grable. A dlaczego pan pyta?

Znowu ten szwabski akcent! Przedrzeźnia mnie jak nic!

Augie sięgnął po legitymację – skórzane etui z odznaką służbową i zatopioną w plastiku kartą identyfikacyjną ze zdjęciem – i uniósł ją na wysokość twarzy pulchnego mężczyzny.

Hessinger przyjrzał się jej i skinął głową na znak, że rozumie, z kim ma do czynienia.

– Prowadzę śledztwo w sprawie strzelaniny – obwieścił Augie.

– Ktoś postrzelił Claudette? – przejął się Hessinger.

Znowu ten twardy akcent. Ty sukinsynu!

– Pytałem, czy pan ją zna – wycedził Augie.

– Nic się jej nie stało?

– A zna ją pan?

– Pytałem, czy nic się jej nie stało.

– Ja tu zadaję pytania – warknął Augie.

Zrezygnowany Hessinger wzruszył ramionami, po czym nachylił się ku drzwiom apartamentu 507 i otworzył je kluczem, który nosił na szyi wraz z nieśmiertelnikami. Wszedł do środka i włączył światło.

– Psiakrew! – mruknął Augie i podążył za nim.

Znalazł się w nader luksusowo urządzonym biurze. Hessinger zdążył już zasiąść za wielkim, bogato rzeźbionym biurkiem i sięgnąć po telefon.

– Przykro mi, że pana budzę – odezwał się do słuchawki – ale będzie lepiej, jeśli natychmiast zajrzy pan do biura.

Niemiecki akcent nie zniknął, więc Augie w końcu zaczął się zastanawiać.

Nie wygląda mi na Żyda, ale z drugiej strony – jak wygląda Żyd? Musi być niemieckim Żydem. W CIC jest ich pełno. Tylko dlaczego wcześniej na to nie wpadłem? W końcu czy i w CID nie mamy pod dostatkiem byłych niemieckich Żydów?

– Mój szef już idzie – oznajmił Hessinger.

To rzekłszy, wstał, wyszedł zza biurka i otworzył drzwi.

– A pan dokąd? – zdziwił się Augie.

– Nastawię ekspres – odparł Hessinger. – Gdy ktoś mnie budzi w środku nocy, mój mózg nie działa jak należy, póki nie napiję się kawy.

Augie obserwował w milczeniu, jak sierżant włącza elektryczny ekspres.

Po chwili Hessinger odwrócił się i zagadnął:

– Sie haben einen Akzent.

Że niby mam akcent? Przyganiał kocioł garnkowi, grubasie.

– Sind Sie ein Deutscher? Ein deutscher Jude? – indagował Hessinger.

Niewiele myśląc, zirytowany Augie odpowiedział mu po niemiecku:

– Nein, ich bin kein Deutscher. Und kein Jude. Ich bin ein gottverdammter Amerikaner! Meine Familie ist amerikanische seit der gottverdammten Revolution gewesen!

Hessinger skinął głową i odparł po angielsku:

– Skoro od czasów rewolucji, to zgaduję, że jest pan potomkiem Holendrów z Pensylwanii. Sporo wiem o waszym ludzie – pochwalił się.

– O naszym ludzie? – powtórzył z niedowierzaniem Augie.

– Gilbert du Motier, markiz de La Fayette, udał się do generała Waszyngtona i oznajmił mu, że chłopstwo przymusowo wcielone do pułku piechoty Landgrafostwa Hesji-Kassel, zwanego potocznie „Czerwonymi Kurtkami”, nie jest zbytnio zadowolone ze swego losu**. Uściślił, że być może byłoby nawet skłonne zdezerterować, gdyby każdemu obiecać sześćset czterdzieści akrów ziemi oraz muła. Waszyngton uznał, że to znakomity pomysł, i polecił markizowi, by spróbował. Udało się. Mniej więcej jedna trzecia pułku przeszła, jak to się mówi, na drugą stronę wzgórza. Gdzie konkretnie mieszka pan w Stanach? Hrabstwo Bucks w Pensylwanii?

– Hrabstwo Berks – odpowiedział bez zastanowienia Augie. – Okolice Reading.

– Powinienem był się domyślić, gdy usłyszałem heski akcent.

Przerwali rozmowę, gdy otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł dwudziestoparoletni, rosły, muskularny, jasnowłosy mężczyzna. Miał na sobie szlafrok z emblematem teksaskiego A&M University na piersi oraz stare kowbojki.

– Co się dzieje?

– Ten pan jest z CID – odparł Hessinger. – Mówi, że ktoś strzelał do Claudette.

– Chryste panie! Jest cała?

– Kim pan jest? – zapytał Augie.

– Pytałem, czy jest cała. I jak to się stało, u licha?

– Ta kobieta…

– Nazywa się Claudette Colbert – podpowiedział blondyn w szlafroku.

– To kim pan w końcu jest? – ponowił pytanie Augie.

– Freddy, pokaż mu swoją legitymację DCI. Moja została w pokoju.

– Tak jest – odpowiedział pospiesznie Hessinger.

Podszedł do olejnego obrazu wiszącego na ścianie, odchylił go i zabrał się do otwierania zamka szyfrowego.

– Moje nazwisko Cronley – rzekł tymczasem blondyn do Augiego. – Ja tu jestem szefem, więc kiedy pytam o zdrowie Claudette, radzę nie lecieć sobie w… kulki.

Augie postanowił, że już w nic nie będzie leciał.

– Kobieta z identyfikatorem wydanym dla sierżant Claudette Colbert została zatrzymana celem przesłuchania w sprawie strzelaniny na parkingu klubu podoficerskiego Korpusu Kobiecego, do której doszło krótko po północy.

– Pytam, kurwa mać, po raz ostatni: jest cała?

– Nie została ranna, sir.

Hessinger podsunął pod nos Augiego otwarte skórzane etui.

Gabinet prezydenta Stanów Zjednoczonych

Centralny Dyrektoriat Wywiadu (DCI)

Waszyngton, D.C.

Posiadacz niniejszego dokumentu tożsamości

Friedrich Hessinger

jest oficerem Centralnego Dyrektoriatu Wywiadu i działa z upoważnienia prezydenta Stanów Zjednoczonych. Wszelkie pytania związane z jego poczynaniami należy kierować wyłącznie do niżej podpisanego.

Sidney W. Souers

Sidney W. Souers

wiceadmirał USN

dyrektor DCI

– Rozumie pan, co to jest? – spytał młody mężczyzna.

– Pierwszy raz widzę coś takiego, ale tak, chyba rozumiem, sir.

Jezu Chryste, co tu jest grane?

– I wierzy pan na słowo, gdy mówię, że mam w swoim pokoju taki sam dokument?

– Tak jest.

– Zatem co się stało?

– Mniej więcej kwadrans po północy patrol żandarmerii odpowiedział na zgłoszenie o strzelaninie na parkingu przy klubie podoficerskim. Wezwano też ambulans. Zgodnie z procedurą w takich przypadkach żandarmeria ma obowiązek powiadomić CID. Tak się złożyło, że podczas nocnej służby to ja odebrałem telefon. Na miejscu znalazłem ciała trzech białych mężczyzn, leżące w karetce Dziewięćdziesiątego Ósmego Szpitala Ogólnego. Wszyscy trzej otrzymali postrzał w głowę. Czwartego, z raną postrzałową ramienia, właśnie przenoszono do ambulansu…

– Mam nadzieję, że przydzielono mu ochronę żandarmerii? – wtrącił Cronley.

– Tego nie wiem, sir.

– Dobra, w takim razie po pierwsze: siądzie pan zaraz przy tym telefonie i załatwi obstawę dwóch, a jeszcze lepiej czterech żandarmów dla tego rannego. Niech nikt nie ma do niego dostępu, poza lekarzami.

Augie spojrzał na niego z ukosa. Nie mam pojęcia, czy gość ma prawo mi rozkazywać, ale pomysł jest dobry.

– Tak jest – odpowiedział.

– Freddy, czy nie wspominałeś, że pułkownik Jak-mu-tam, szef żandarmerii, mieszka w naszym hotelu?

– Kellogg – podpowiedział Hessinger. – Istotnie, mieszka.

– Spróbuj się dodzwonić do pułkownika Kellogga. Poproś, żeby tu jak najszybciej przyszedł. Powiedz, że to ważne. A jeśli nie ma go w hotelu, dowiedz się, gdzie jest.

– Tak jest.

Cronley zwrócił się znowu do Augiego:

– Nie wyraziłem się jasno? Siadaj pan – jak nazwisko? – do tego cholernego telefonu i dopilnuj, żeby ranny dostał w szpitalu ochronę żandarmerii.

– Tak jest. Moje nazwisko Ziegler.

Pułkownik Arthur B. Kellogg, korpulentny czterdziestosześciolatek w mundurze, wkroczył do apartamentu 507 już pięć minut później.

– Pański człowiek dopadł mnie w holu, Cronley. Podobno chodzi o… incydent, o którym pewnie już pan słyszał. Witam, panie Ziegler.

– Dobry wieczór. A raczej dzień dobry.

– Co więc, u diabła, zaszło w klubie podoficerskim dla kobiet? Mamy trzy trupy? – spytał Kellogg.

– I jednego rannego. Nie licząc rozhisteryzowanej sierżantki, której trzeba było podać środek usypiający, żeby ją zapakować do karetki.

– Sierżantki? – podchwycił Cronley.

– Florence J. Miller – zameldował Ziegler. – To jedna z waszych?

Cronley skinął głową.

– Jej też powinna pilnować żandarmeria – powiedział.

– A nie możemy z tym zaczekać, aż Ziegler wprowadzi mnie w szczegóły?

– Będę wdzięczny, jeśli pozwoli mi pan działać – odparł Cronley.

Kellogg zastanawiał się przez chwilę, zanim wskazał palcem na telefon.

Gdy Ziegler ruszył w stronę aparatu, Cronley dorzucił:

– Freddy, zadzwoń do Ośrodka i powiedz Maksowi, żeby zapakował tuzin swoich ludzi do ambulansów i przysłał tutaj.

– Wyjaśnić mu po co?

– Nie. A kiedy skończysz, zrób użytek z tego ekspresu.

– W tym akurat byłem szybszy – odparł Hessinger.

– No dobrze, panie Ziegler – rzekł pułkownik Kellogg mniej więcej trzy minuty później. – Proszę zacząć od samego początku.

– Tak jest. Mniej więcej kwadrans po północy patrol żandarmerii odpowiedział na wezwanie w sprawie strzelaniny… – zaczął Augie, by minutę później zakończyć: – Czwarty, z kulą w ramieniu, trafił do karetki, a sanitariusze podali środek usypiający sierżantce z Korpusu Kobiecego i odwieźli ją do Dziewięćdziesiątego Ósmego.

– A co jej się stało? – zainteresował się pułkownik.

– Wpadła w histerię.

– Z powodu strzelaniny?

– Osoba, która strzelała – a strzelała naszym zdaniem wyłącznie niejaka Claudette Colbert, także z Korpusu Kobiecego – dobrze wiedziała, co robi. Załatwiła na miejscu trzech facetów. Sądząc po tym, jak wygląda ramię rannego, miała trzydziestkęósemkę z amunicją grzybkującą. Pociski tego typu rozszerzają się po zderzeniu z…

– Wiem – przerwał mu zniecierpliwiony Kellogg.

– Kiedy więc wpakowała tamtym trzem po kulce w łeb – ciągnął Ziegler – było tak, jakby mózgi im eksplodowały, a potem parę garści szarej masy i mnóstwo krwi buchnęło z wielkich ran wylotowych. Dwóch zabitych znaleźliśmy w budzie ambulansu, to oni upadli na sierżantkę, więc była w szoku, obryzgana krwią i mózgiem.

– Mój Boże! – zawołał Kellogg. – Ale właściwie dlaczego zginęli? Czyżby gorzki finał nieudanych figli w karetce?

– Pułkowniku – wtrącił Cronley – kobieta, którą pan Ziegler zidentyfikował jako sierżant Colbert z Korpusu Kobiecego…

– Bo miała przy sobie legitymację – wpadł mu w słowo Ziegler.

– …jest w istocie pracownikiem administracyjnym DCI Europa. Mocno bym się zdziwił, gdyby do spółki z sierżant Miller, jedną z naszych szyfrantek, zdecydowała się na gry i zabawy towarzyskie w budzie ambulansu na parkingu klubu podoficerskiego.

– Zatem co tam robiły?

– Dobra – mruknął Cronley. – Zdaje się, że od tego należało zacząć… Jaki pan ma stopień, Ziegler? Sierżant sztabowy?

– Starszy chorąży.

– W porządku. Zatem informuję pana, chorąży Ziegler – a przy okazji i pana, pułkowniku Kellogg – że wszystko, co dotyczy nocnego incydentu na parkingu klubu podoficerskiego, od tej chwili zostaje sklasyfikowane jako ściśle tajne – prezydenckie. Ponadto Centralny Dyrektoriat Wywiadu w Europie niniejszym przejmuje śledztwo w tej sprawie. Czy to jasne?

Ziegler spojrzał na Kellogga.

– Ma prawo tak zrobić, panie pułkowniku? – spytał, nie kryjąc oburzenia.

– Obawiam się, że ma – westchnął Kellogg. – W dodatku nawet nie musi nam wyjaśniać dlaczego.

– Dlatego że moim zdaniem strzelanina najprawdopodobniej była skutkiem nieudanej próby porwania panny Colbert i sierżant Miller – powiedział Cronley. – Nieudanej, bo panna Colbert sięgnęła tam, gdzie zwykle nosi broń, do stanika, i w porę pociągnęła za spust.

– Mój Boże! – jęknął znowu pułkownik Kellogg.

– O kurwa! Jezu! – zawtórował mu Augie Ziegler.

– Pułkowniku Kellogg, chcę pana prosić o przysługę – ciągnął Cronley. – Bardzo, bardzo prosić. Chciałbym, żeby pan tymczasowo oddelegował chorążego Zieglera do… Jak my to nazywamy, Freddy?

– Jednostka Wojskowa Centralnego Dyrektoriatu Wywiadu w Europie, APO 907 – wyrecytował Hessinger.

– Oczywiście – odparł bez wahania Kellogg. – Z samego rana każę przygotować rozkaz przeniesienia.

– Wolno spytać po co? – wtrącił Ziegler.

– Bo coś mi się zdaje, że łebski z pana glina – odrzekł szczerze Cronley. – A bardzo bym chciał, żeby wydarzenia tej nocy zostały poddane drobiazgowemu śledztwu, wyniki śledztwa zostały pięknie wypunktowane i przedstawione w eleganckim raporcie, który bez wstydu przekażę generałowi Bullowi, oraz żeby pomógł nam pan w innym dochodzeniu, które prowadzimy, a które prawdopodobnie ma związek z tą sprawą. Ma pan coś przeciwko temu, żeby dla nas popracować?

– Nie, sir.

– Świetnie. A teraz, w pełni świadomy faktu, iż zanim wybrzmią moje słowa, będzie pan odczuwał wielką ochotę, by wrzucić moje zdjęcie do urynału i rzęsiście je obszczać, spieszę z ostrzeżeniem, panie Ziegler: jeśli kiedykolwiek przyłapię pana na mieleniu ozorem o naszych sprawach albo na zbytnim kombinowaniu, czym się tu naprawdę zajmujemy, to jeśli pana osobiście nie zatłukę, co będzie moim pierwszym szczerym odruchem, i jeśli nie postawię pana przed sądem wojskowym, to w najlepszym razie spędzi pan resztę kariery w żandarmerii, rozdając mandaty na parkingu przed sklepem wojskowym w Fort Abercrombie, a trzeba panu wiedzieć, że fort ten stoi na wyspie Kodiak u wybrzeży Alaski. Czy wyraziłem się jasno?

– Tak jest – odpowiedział Augie. Nie umiał powstrzymać uśmiechu.

Ten gość, który wygląda, jakby w zeszłym tygodniu został podporucznikiem, jest prawdziwym twardzielem. Autentycznym twardzielem. Cokolwiek przyjdzie mi robić w jego ekipie, będzie po stokroć ciekawsze niż dochodzenia w sprawie domowych kłótni i łapanie szeregowców sprowadzających kawę i papierosy ze Stanów, żeby je sprzedawać na czarnym rynku.

– W porządku – rzekł Cronley. – A teraz, zanim poślę pana z Freddym po Claudette – gdziekolwiek się znajduje – może przedstawię wam jeszcze moją wersję wydarzeń.

– Bardzo proszę. Oczywiście zakładając, że i ja mogę posłuchać – odpowiedział mu pułkownik Kellogg.

– Sądzę, że nawet powinien pan – odparł Cronley. – Zanim pan Hessinger zwerbował dla nas Claudette, służyła w Agencji Bezpieczeństwa Armii (ASA) jako operatorka nasłuchu, szyfrantka i odpluskwiacz w jednej osobie. Jest więc specem w znajdowaniu ukrytych mikrofonów, a w konsekwencji świetnie wie, jak je instalować. To dlatego mianowano ją sierżantem do spraw technicznych. Teraz zaś nosi coś takiego… Freddy, pokaż pułkownikowi Kelloggowi swoją legitymację.

– Tak jest. – Hessinger wykonał rozkaz.

– Potrzebuje takiego dokumentu – ciągnął Cronley – albowiem jest wtajemniczona we wszystkie sprawy, którymi się tu zajmujemy. We wszystkie, panie pułkowniku.

– Rozumiem.

– Wprowadziliśmy dla agentów DCI rangi obowiązujące wśród wyższych oficerów armii. Gdy potrzebują pokoju w hotelu lub innych wygód, są traktowani co najmniej tak jak majorzy. Claudette mieszka tu, w Vier Jahreszeiten, trafiłby pan do niej tym korytarzem. Oddano nam zresztą całe piętro w tym skrzydle budynku. Dietę, którą jej przyznano, Claudette przejada zwykle w hotelowej restauracji. Wkrótce po tym, jak się do nas sprowadziła, zaproponowała Hessingerowi, by zwerbował także sierżant Miller, jej kumpelkę z ASA, także specjalistkę od szyfrów i pluskiew. I rzeczywiście załatwiliśmy jej przeniesienie.

– Pytanie – wtrącił Augie.

– Śmiało.

– Kumpelkę? Bardzo bliską kumpelkę?

– Jeśli sugeruje pan to, co podejrzewam, to nie, nie aż tak bliską kumpelkę.

– Rozumie pan, że musiałem zapytać.

– Właśnie po to pana zatrudniłem, Ziegler, żeby zadawał pan niedelikatne pytania, gdy trzeba je zadać. A wracając do sierżant Miller, nadal mieszka w naszym ośrodku w Pullach wraz z innymi paniami z Korpusu Kobiecego. Agencja Bezpieczeństwa Armii założyła u nas stację nasłuchową. Mimo iż Claudette przeniosła się tutaj, do Vier Jahreszeiten, nie zerwała przyjaźni z Florence. Ale co mogą robić dwie babki w tym mieście, gdy jedna jest sierżantką, a druga ma już prawa oficera? Pójść na zakupy albo do kina, to wszystko. Chyba że po cichu wybiorą się razem do klubu podoficerskiego, bo Claudette zatrzymała swoje dokumenty, w których figurowała jako sierżant. Przypuszczam, że poszły razem na stek i parę drinków. Jeśli mam rację, to pewnie znajdziemy legitymację DCI Claudette w naszym sejfie. Freddy?

– Sprawdzę.

– Na co dzień nosiła przy sobie broń? – spytał Ziegler.

– Jak my wszyscy – odparł Cronley i zachichotał, wskazując na Hessingera. – Freddy nawet do szlafroka.

– Hessinger nosi czterdziestkępiątkę – uściślił Ziegler – a Colbert posłużyła się niestandardową trzydziestkąósemką S & W ze spiłowanym kurkiem, a więc jedynie z mechanizmem samonapinającym. To u was standardowa broń?

– Nie. Ale zamierzam zeznać, że tak, żebyśmy… żeby Claudette jak najszybciej ją odzyskała. Mam nadzieję, że nie będzie z tym problemu?

– W życiu nie pozbawiłbym urodziwej blondynki przyjemności dodania kolejnych trzech karbów na rękojeści jej wiernej trzydziestkiósemki – odparł Ziegler.

– Jest! – zawołał Hessinger, wymachując skórzanym etui. – Faktycznie została w sejfie.

– Kolejny detal potwierdzający moją niepotwierdzoną teorię – zauważył Cronley.

– Jaką teorię, panie Cronley? – zainteresował się Kellogg.

– Moim zdaniem to NKGB próbowało porwać pannę Colbert i sierżant Miller.

– NKGB? – powtórzył z niedowierzaniem pułkownik. – Ale po co?

– Żeby ustalić, ile wiedzą o pewnych sprawach.

– O jakich „pewnych sprawach”? Czy to nie jest istotne z punktu widzenia tego śledztwa?

Głupie pytanie, pułkowniku, pomyślał Ziegler.

– Z całym szacunkiem, panie pułkowniku, gdybym odpowiedział, przekroczyłbym granicę, której nie chcę przekraczać.

– Rozumiem – westchnął Kellogg. Jego mina i głos zdradzały, że choć rozumie, to nie przepada za sytuacjami, w których ktoś mu mówi, żeby nie wtykał nosa w nie swoje sprawy. – Najlepiej będzie, jeśli pojadę na miejsce zdarzenia – dodał, wstając. – Dowódca bazy pewnie już wie o sprawie, więc spodziewam się, że go spotkam. Co mam mu powiedzieć?

– Że DCI Europa przejmuje śledztwo i dano panu do zrozumienia, że im mniej pan o nim wie, tym lepiej.

Kellogg skinął głową i bez słowa opuścił apartament.

– Zdaje się, że jest wkurzony – zauważył Ziegler.

– Nic na to nie poradzę – odparł Cronley. – Przywykłem już do tego, że wkurzam ludzi – dorzucił i spojrzał na Hessingera. – Ubierz się, Freddy, i jedź z Zieglerem. Trzeba sprowadzić Claudette do domu.

– A co z sierżant Miller? – spytał Hessinger.

– Skoro dostała prochy, lepiej niech poleży w szpitalu. Gdy przyjedzie Max, każę mu posłać do niej paru ludzi, będzie miała obstawę.

– Słyszał pan kiedyś o 711. MKRC? – zapytał Ziegler.

– A dlaczego pan pyta?

– Tuż obok ambulansu, w którym znaleźliśmy trupy, stał inny, z zamalowanymi krzyżami i właśnie takim oznaczeniem na zderzaku.

– Czyżby panna Colbert nie miała nic do powiedzenia w tej sprawie? – zapytał Cronley.

– Panna Colbert powiedziała mi – wielokrotnie – że nie ma nic do powiedzenia. Mówiąc ściślej, powiedziała, że gówno nam powie, póki nie skontaktuje się z panem osobiście albo przez telefon.

– Siedemset jedenasta kwatermistrzowska kompania naprawcza sprzętu mesowego – wyjaśnił Cronley. – Tak przynajmniej do niedawna odczytywaliśmy ten skrót. Niestety Freddy nie ma ani krzty poczucia humoru, więc zmienił nazwę i teraz jest to kompania serwisowa kuchni polowych. Umówmy się, że to nasz odpowiednik nieoznakowanego wozu policyjnego. Zgaduję, że Claudette przyjechała nim do klubu.

– A ja – wtrącił Hessinger – że towarzysze z NKGB albo wysłannicy ODESSY dawno rozgryźli ten podstęp. Moim zdaniem jechali za Claudette od samego garażu hotelowego.

– Niech pan notuje, Ziegler. Freddy jest bystrzejszy, niż mogłoby się wydawać.

– Jeszcze jedno głupie pytanie – uprzedził Augie. – Skąd pan wie, że panna Colbert nosi rewolwer w staniku?

– Sama mi powiedziała. Słowo skauta i z ręką na sercu: nigdy w życiu nie widziałem panny Colbert w bieliźnie.

Dobrze mi się wydawało, że to bystry gliniarz. Czy bystry gliniarz wyczuje, że właśnie usłyszał przeciwieństwo prawdy, całej prawdy i tylko prawdy?

Pokój przesłuchań nr 3

Posterunek żandarmerii

Heinrich-Heine-Strasse 43

Monachium, Amerykańska Strefa Okupacyjna

24 stycznia 1946, 03.35

Kapitan żandarmerii siedzący za małym biurkiem naprzeciwko Claudette Colbert zirytowany uniósł głowę, gdy usłyszał skrzypnięcie drzwi za plecami. A kiedy się odwrócił, żeby sprawdzić, kto śmie mu przeszkadzać, na jego twarzy odmalowało się, prócz złości, także zaciekawienie.

Hessinger, ubrany w oficerski mundur znany jako „róże i zielenie”, z trójkątami na klapach, wkroczył do pokoju w asyście Augiego Zieglera.

– Ziegler – warknął kapitan. – Gdy nad tymi drzwiami pali się lampka, to znak, że nikomu nie wolno wchodzić. Powinieneś o tym wiedzieć.

– Pan kapitan pozwoli, że przedstawię pana Hessingera z Centralnego Dyrektoriatu Wywiadu – odpowiedział mu niezrażony Ziegler.

– A co to jest Centralny Dyrektoriat Wywiadu, u diabła? – zdziwił się kapitan.

Hessinger podał mu legitymację. Kapitan przyjrzał się jej bardzo bacznie.

– DCI przejmuje śledztwo w tej sprawie – oznajmił Hessinger. – Jak się pani miewa, panno Colbert?

– Nie za dobrze – odpowiedziała.

Freddy skinął głową. Plamy na jej mundurze świadczyły o tym, że próba usunięcia zeń pozostałości po strzelaninie skończyła się kompletnym fiaskiem.

– „Przejmuje śledztwo”? – powtórzył kapitan. – Dwa pytania. Po pierwsze: co to właściwie znaczy? A po drugie: co na to dowódca żandarmerii?

– To znaczy, że poprowadzi pan śledztwo w taki sam sposób, jak uczyniłby to pan w normalnych okolicznościach, ale z pewnymi zastrzeżeniami: nie będzie pan ani udzielał, ani żądał jakichkolwiek informacji od innych agencji rządowych, chyba że na wyraźne polecenie DCI. Ponadto wszelkie informacje, które pan posiądzie, oraz wszelkie dowody w sprawie będą tajne i przechowywane z dala od wszelkiej innej dokumentacji tak długo, aż DCI rozstrzygnie, co należy z nimi zrobić. Co się zaś tyczy pułkownika Kellogga, kapitanie, to nie tylko jest on w pełni świadomy naszego udziału w sprawie, ale także wypożyczył nam pana Zieglera, który udzieli nam pomocy w śledztwie i, co oczywiste, będzie pełnił funkcję łącznika między Dyrektoriatem a dowództwem żandarmerii.

– Ciekawe – mruknął kapitan.

– Informuję też, że to, co pan właśnie usłyszał, kapitanie, to informacje ściśle tajne – prezydenckie, którymi nie wolno się panu dzielić z nikim, bez wyraźnego zezwolenia z DCI. Czy to wszystko jest dla pana zupełnie jasne?

Kapitan patrzył Hessingerowi w oczy przez bardzo długą chwilę, po czym zwrócił się do Zieglera:

– Pułkownik Kellogg na pewno o wszystkim wie?

– Tak jest – odparł Ziegler. – Właśnie się z nim widzieliśmy.

– Czy wszystko jasne, kapitanie? – powtórzył Hessinger.

Kapitan skinął głową i po zauważalnej pauzie odpowiedział:

– Tak jest.

– Dziękuję – odrzekł uprzejmie Hessinger.

– Domyślam się, że mam panów zostawić?

– Byłoby świetnie, kapitanie, gdyby wraz z panem Zieglerem zechciał pan zebrać wszelkie raporty, fotografie i inne dokumenty, które żandarmeria zdążyła sporządzić w tej sprawie. Zabiorę je ze sobą. Najprawdopodobniej wrócą do pana, ale szef mówił, że jeszcze tej nocy – a raczej tego ranka – chciałby je przejrzeć.

– Broń sprawcy też zabieramy? – spytał Ziegler.

– Broń sprawcy też – przytaknął Hessinger. – I wszelką inną, bo jak rozumiem, w użyciu były też noże?

– Zgadza się – potwierdził Ziegler.

– Ponadto, kapitanie, proszę poinformować swoich ludzi z Dziewięćdziesiątego Ósmego, że nasza ochrona jest już w drodze do szpitala i przejmie ich zadania. Byłbym jednak wdzięczny, gdyby kilku waszych zostało, żeby udzielić im wsparcia.

– Naturalnie.

– Wszyscy oni muszą zostać poinformowani, że śledztwo poprowadzi inna agencja – proszę jednak nie wspominać, że chodzi o DCI – oraz że wszystkie szczegóły objęto klauzulą tajności. Powtórzę: niech będą po prostu tajne, nie ściśle tajne – prezydenckie, żeby nie wzbudzać niepotrzebnego zaciekawienia.

– Rozumiem.

– I jeszcze dwie sprawy – ciągnął Hessinger. – Zakładam, że pańscy ludzie nadal są obecni na miejscu zdarzenia?

– Tak jest.

– Proszę ich uprzedzić, że zabierzemy stamtąd ambulans stojący obok karetki, w której doszło do strzelaniny.

– Tak jest. A skoro już mowa o karetkach, ta, w której doszło do strzelaniny, została dzisiaj – to znaczy wczoraj – skradziona z parku maszynowego Dziewięćdziesiątego Ósmego Szpitala Ogólnego.

– Przyjrzy się pan tej sprawie, Ziegler? – spytał Freddy.

– Oczywiście.

– Ale i ten drugi wóz, panie Hessinger, ten z zamalowanymi krzyżami, wydaje się nie mniej podejrzany.

– Jeśli wierzyć symbolom ze zderzaka, należy do 711 MKRC, ale na liście USFET*** nie figuruje taka jednostka.

– Proszę się tym nie martwić. To nasz wóz i dlatego zamierzam go zabrać – odparł Hessinger.

– A mogę spytać, co znaczy MKRC?

– To nie jest istotne.

Zwłaszcza że gdy tylko ambulans trafi do garażu w hotelu Vier Jahreszeiten, zmienimy to oznaczenie. Ale, na Boga, nie mogę tego zrobić! Nazistowski kuzyn Cronleya łyknął przecież w całości historyjkę o kompanii serwisowej kuchni polowych!

– Druga sprawa, panie kapitanie – dodał Hessinger – jest następująca. Jeżeli pańscy ludzie stojący za tym lustrem weneckim – to mówiąc, wskazał na taflę umocowaną do ściany – nie słyszeli, o czym mówiłem, to proszę ich wtajemniczyć, zanim stąd wyjdą.

– Tak jest – odpowiedział kapitan i posłał Augiemu lodowate spojrzenie, widząc lekki uśmiech na jego ustach.

– Bardzo proszę o pośpiech, panie Ziegler. Chcę zabrać Claudette do domu tak szybko, jak będzie to możliwe.

– Tak jest.

Wyraz twarzy kapitana wskazywał, że słowa „zabrać Claudette do domu” należycie go zaskoczyły. Ziegler uśmiechnął się jeszcze szerzej.

Tym razem spojrzenie kapitana było już otwarcie wrogie.

Słono zapłacę za te uśmiechy, gdy moja tymczasowa służba w DCI dobiegnie końca, pomyślał Augie. I co z tego? Warto było, choćby po to, żeby zobaczyć, jak Hessinger wycina kapitana Tchórzofretkę równo z trawą. A może uda się zostać w DCI dłużej?

Claudette chciała wstać, gdy tylko zamknęły się drzwi pokoju przesłuchań numer 3, ale Hessinger pokręcił głową i uniósł dłoń, dając jej znak, by została na miejscu.

Trzydzieści sekund później podszedł do lustra weneckiego i zasłonił je plecami. Upewniwszy się, że nawet jeśli ktoś pozostał w sąsiednim pokoju, to i tak nic nie zobaczy, dopiero teraz skinął na Claudette, by podeszła bliżej.

Gdy to zrobiła, otworzył ramiona i przytulił ją.

– Och, Freddy! – westchnęła i rozpłakała się.

Poklepał ją po plecach, jakby to miało ją pocieszyć.

– Nie dziwię się, że jesteś roztrzęsiona – powiedział. – To normalna reakcja. Nie jest łatwo, gdy się zabije człowieka.

– Jestem wkurzona, że się rozkleiłam. Gdybym nie zastrzeliła tych drani, zabiliby i mnie, i Florence. Co z nią?

– Jest w Dziewięćdziesiątym Ósmym. Pilnuje jej żandarmeria, a wkrótce dotrą tam ludzie Maksa. Będą czuwać i nad nią, i nad żandarmami.

– A Jim Cronley?

– Myślę, że właśnie dzwoni do Wallace’a i referuje mu sprawę.

– Potrzeba mi kąpieli i czystego ubrania – powiedziała Claudette. – Nie miałam pojęcia, że głowy naprawdę eksplodują trafione kulą.

Odsunęła się, tknięta nagłą myślą, i zlustrowała Hessingera szybkim spojrzeniem.

– A teraz i ty jesteś upaprany. Przepraszam, Freddy.

– Nie ma o czym mówić.

– A kiedy już… Nie. Zanim zrzucę ubranie i wskoczę pod prysznic, strzelę sobie kielicha.

Hessinger bez słowa sięgnął do kieszeni munduru i wydobył z niej płaską flaszkę w skórzanym etui.

– Koniak – oznajmił, wręczając piersiówkę Claudette.

– Freddy, jesteś niesamowity – powiedziała, zdejmując zakrętkę.

– Wiem.

Zachichotała i pociągnęła zdrowy łyk.

Klub podoficerski Korpusu Kobiecego Armii USA

Baza Wojskowa Monachium

Amerykańska Strefa Okupacyjna

24 stycznia 1946, 04.15

Claudette siedziała na fotelu pasażera w samochodzie Zieglera – czarnym sedanie marki Ford, rocznik 1941 – przyglądając się Augiemu, który stojąc nieopodal, odprowadzał wzrokiem ambulans z Hessingerem za kierownicą. Wóz właśnie mijał żandarmów i polskich ochroniarzy strzegących bramy.

Teraz Ziegler podbiegł truchtem do samochodu, wskoczył do środka i ruszył śladem karetki.

– Panno Colbert – zagaił po chwili – pan Hessinger przedstawił mnie jako „pana Zieglera”. Na imię mam August, a przyjaciele mówią na mnie Augie. – Wyciągnął rękę, którą ona bez wahania uścisnęła.

– A ja jestem Claudette. Przyjaciele mówią na mnie Dette.

– Cześć, Dette.

– Cześć, Augie.

Uśmiechnął się i spod krótkiej wojskowej kurtki wydobył krótkolufowy rewolwer Colt „Detective Special” kalibru .38. Podał go Claudette.

Przyjrzała się broni, sprawdziła zawartość bębenka mieszczącego pięć nabojów i na powrót go zatrzasnęła.

– Co mam z tym zrobić? – spytała.

– Pożyczyć – odparł. – Pan Cronley polecił, żebym odzyskał twoją krótkolufową spluwę, ale wolę tego nie robić, póki laboratorium w Heidelbergu nie ustali, że kule znalezione w ciałach – oraz w rannym – pochodzą właśnie z niej.

– I nie postawi kropki nad „i”?

– Oraz kreski w „t”.

– Dziękuję – powiedziała. – Mam w sejfie czterdziestkępiątkę, ale…

– Ale czy łatwiej będzie ją nosić?

– Właśnie. Dlatego dziękuję. Będę dbała o twoją broń. – Schowała rewolwer do torebki.

– Byłem gliniarzem w Reading w Pensylwanii – odezwał się po chwili Augie. Po co jej o tym mówię? I po co właściwie oddałem jej własną spluwę? – Ojciec też pracował w policji. Dał mi tę trzydziestkęósemkę, gdy zdałem egzamin na detektywa.

– Naprawdę?

– Tylko że nigdy nie zostałem detektywem. Gdy się dowiedziałem, że mnie wycięli, wkurzyłem się i poszedłem prosto do komisji poborowej.

– Wycięli?

– Mieli cztery etaty dla detektywów, a ja byłem piąty na egzaminie.

– Ach tak.

– I oto jestem agentem CID w Monachium. I pożyczam własną trzydziestkęósemkę atrakcyjnej blondynce.

– Co by na to powiedziała twoja żona?

– Nie mam żony. Ani dziewczyny.

Umilkli na dłużej. Claudette odezwała się, dopiero gdy wjechali do podziemnego garażu hotelu Vier Jahreszeiten.

– Tam jest winda.

– Wiem – odpowiedział.

Gdy stanęli przy drzwiach kabiny, Augie w porę przypomniał sobie o manierach.

– Panie przodem.

Uśmiechnęła się i weszła do windy. Hessinger dołączył do nich truchtem, a gdy w blasku żarówki przyjrzał się plamom krwi i resztkom mózgu na swym mundurze, skomentował to zwięźle:

– Scheisse!

* Z ang. olive drab, czyli wojskowa zieleń (przyp. tłum.).

** W XVII i XVIII w. popularna była praktyka wypożyczania jednostek wojskowych i tak elitarny kontyngent heski został oddany przez landgrafa Fryderyka II do dyspozycji Brytyjczyków próbujących zdławić powstanie w swych amerykańskich koloniach (przyp. tłum.).

*** United States Forces European Theater – Amerykańskie Siły Zbrojne w Europie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: