Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lato nad jeziorem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 kwietnia 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Lato nad jeziorem - ebook

Jezioro Como we Włoszech – pięknie, czarująco, romantycznie. To właśnie tu krzyżują się losy trzech osób.

Dla Floriany jest to miejsce, w którym miłość jej życia  poślubia inną kobietę i do tego otrzymuje zaproszenie na ich wesele.

Dla Esme to miejsce gdzie około 6 lat temu pierwszy raz się naprawdę zakochała. Często się zastanawia, co stało się z mężczyzną, który skradł jej serce i zmienił kierunek jej życia.

Adam rzucił się w wir pracy po tym jak rzuciła go dziewczyna. Czy podróż nad jezioro Como zmieni jego życie i pozwoli zapomnieć  o smutku?

Dla każdego z nich nadchodzi czas, w którym zrozumieją, że przeszłość to nie jakiś odległy kraj i przyjdzie taki moment, że będą musieli się z nią zmierzyć.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-464-8
Rozmiar pliku: 960 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Podziękowania

Nie mogłabym napisać tej książki bez pomocy kilkorga fantastycznych ludzi, którzy poświęcili mi swój czas i wiedzę.

W Oksfordzie pomogła mi niezwykle kompetentna Digna Martinez z Centrum Informacji Turystycznej.

Miałam również szczęście zwiedzać bibliotekę The Queen’s College, oprowadzana przez Lynette Dobson.

Szukając bliżej domu, dziękuję Grace Hulley za poprowadzenie mnie właściwą ścieżką.

We Włoszech otrzymałam pomoc z kilku wspaniałych źródeł, a w szczególności od Rity Annunziaty, która wraz ze swoją nonną¹ dostarczyła mi bezcennych informacji i cierpliwie odpowiadała na wszystkie moje pytania.

Pomoc okazał mi również Danilo, który zaprosiwszy mnie na kolację, przedstawił swej uroczej matce.

Nie mogę też zapomnieć o Mikaelu Mammenie, który nieświadomie wskazał mi drogę. Żałuję tylko, że nie znalazłam sposobu na wykorzystanie łodzi podwodnej z salami.

Na koniec specjalne podziękowania należą się Sarze Cilii za to, że wiedziała, jaka ze mnie wścibska kobieta, i pokazała mi willę, która stała się hotelem Margherita.

Większość występujących w powieści miejsc istnieje naprawdę, ale kilka wymyśliłam. Na przykład hotel Margherita. Wystarczy jednak przyjechać nad jezioro Como, a takich willi znajdziecie tam mnóstwo.

Gdy tworzysz opowieść

o parze szczęśliwych kochanków,

umieść ją nad brzegami jeziora Como.

Franciszek LisztRozdział pierwszy

Popełniła błąd, otwierając kopertę.

Nie powinna była tego robić. Gdyby uczyniła to po powrocie z pracy do domu, albo gdyby listonosz się spóźnił, nie miałaby zrujnowanego dnia. A tak nieustannie wracała myślami do bożonarodzeniowej pocztówki od Seba – ze Świętym Mikołajem o rumianych policzkach, stojącym w śniegowej zaspie.

Jednak prawdziwy szok wywołała elegancka kartka wsunięta w środek. Widniała na niej wytłoczona złotymi literami prośba, aby zarezerwowała sobie dziesiąty lipca na ślub Imogeny Alicii Morgan z Sebastianem Hughesem. Na odwrocie widniał odręczny dopisek Seba: Floriano, mam nadzieję, że przyjedziesz. Bardzo mi na tym zależy. W dole kartki figurował adres e-mailowy, którego nie znała.

Czy naprawdę Sebowi zależało, żeby przyjechała? Trudno jej było w to uwierzyć. Od dwóch lat nie dawał znaku życia. Żadnego SMS-a, e-maila czy telefonu. I nagle taka wiadomość. Poczuła się, jakby dostała w twarz. A potem jeszcze raz, tylko mocniej. A gdy udało jej się wymazać to z pamięci, bach! – kolejny policzek.

Z The High skręciła w Radcliff Square, gdzie wcześniej tłumaczyła grupie amerykańskich turystów zapaleńców, że jest to najpiękniejszy przykład okrągłej biblioteki w Anglii. Potem w przejmującym chłodzie pojechała Catte Street, mijając z lewej ogólnouniwersytecką bibliotekę Bodleian Library i Most West­chnień z prawej. W tym miejscu zawsze ostrzegała ludzi, żeby uważali na nadjeżdżających rowerzystów. Straciła już rachubę, ilu turystów omal nie wywinęło kozła, gdy przystawali, aby podziwiać most i robić jego zdjęcia.

Pracując jako przewodniczka po Oksfordzie, nie miała dwóch takich samych dni. I to najbardziej lubiła w tej pracy. Wczoraj oprowadzała grupę zapalonych fanów seriali Sprawy inspektora Morse’a i Lewis². Kilkoro z nich próbowało przyłapać ją na nieznajomości jakichś drobnych szczegółów, ale dzięki wspaniałej pamięci – którą Seb nazywał ciemną supermocą – musieli szybko skapitulować.

Dzisiaj prowadziła wycieczkę nazywaną przez biuro turystyczne Malownicze Wieże klasycznym objazdem po uniwersytecie i mieście, zakończoną popołudniową herbatą w hotelu Randolph. Tu na grupę Amerykanów czekał autokar, żeby ich zawieźć do Woodstock, gdzie mieli nocować. Następnego dnia w planie była wizyta w Blenheim Palace z grzanym winem i śpiewaniem kolęd. Gdy żegnała się z nimi, przyjmując dyskretnie wciskane w jej dłoń napiwki, zapragnęła nagle wsiąść do autokaru z wesołą, beztroską grupą i uciec, choćby tylko do Woodstock. Byle nie wracać do domu i nie musieć zmierzyć się z kartką od Seba, kartką, która obudziła uśpione i poniżające uczucie niespełnionej miłości.

Zmierzała jednak właśnie w stronę domu w Północnym Oksfordzie. Wybrała spokojniejszą Parks Road, unikając Broad Street i plątaniny kolejek do autobusów przy St Giles. Zwykle jeździła do pracy rowerem, ale tego dnia rano nie dość, że dostała kartkę od Seba, to jeszcze okazało się, że ma przedziurawioną dętkę w rowerze.

Załatanie dętki to kolejne zadanie, które musiała dopisać do rosnącej listy rzeczy do zrobienia. Głównie były na niej sprawy, które stale odkładała, bo nie chciało jej się nimi zajmować. Takie jak wymiana dwóch zepsutych od miesiąca halogenowych żarówek w kuchni czy sprowadzenie szklarza, by wstawił nową szybę w łazience w miejsce pękniętej. Należało również przeczyścić rynnę i naprawić cieknący kran w łazience. Gdzieś „z tyłu głowy” czaiła się myśl, że jeżeli poczeka, aż wszystko, co ma się zepsuć, zepsuje się, wtedy sprowadzi kogoś, żeby to naprawił za jednym zamachem.

„Na litość boską, Floriano – powiedziałaby jej siostra. – Przestań odkładać wszystko na jutro”. Pewnie dodałaby, że takie sprawy można załatwić samemu i dlaczego, na Boga, nie zakasze rękawów i nie zajmie się tym?

Ann, o cztery lata od niej starsza, nigdy niczego nie odkładała. Była niezrównana, jeżeli chodzi o załatwianie różnych spraw. Świat określał takie osoby mianem dorosłych – jako żony, matki, domowe złote rączki i tyrani w miejscu pracy. Nadzwyczaj rozsądna, prowadziła starannie poukładane i przykładne życie i przy każdej okazji dawała Florianie do zrozumienia, że coś sknociła, nawet jeżeli tak nie było. Wypowiadane przez nią komentarze sprawiały, że Floriana czuła się przy niej gorsza i kompletnie nieodpowiedzialna. A przecież, chociaż rzeczywiście kilka razy przez swój impulsywny charakter była o włos od nieszczęścia – zawsze udało jej się uniknąć katastrofy.

Taka sytuacja miała miejsce na pierwszym roku studiów tu, w Oksfordzie, gdy spędziła noc w policyjnej celi. Sądziła, że uda jej się to ukryć przed mamą i tatą, ale przyszedł wtedy do domu list z wydrukowanym na kopercie napisem „Posterunek Policji w Thames Valley”. Ann pojechała do miasta i zrobiła z tego wielką aferę, pytając, dlaczego Floriana dostaje listy od policji.

– Jeden list – sprostowała Floriana. – I nie twoja to sprawa.

Biedni rodzice byli przerażeni, gdy przyznała się do wybryku, który wymknął się spod kontroli.

– Chyba nie opiszą tego w gazetach? – spytała mama drżącym głosem.

– Oczywiście że nie – zapewniła ją Floriana, krzyżując palce. – Wśród rozmaitych wykroczeń to małe piwo i nikogo nie będzie interesowało.

– I nie zostaniesz zrelegowana?

– Relegowana? Nie, nie zostanę. – Znowu mocno skrzyżowała palce.

Na szczęście zarówno ona, jak i Seb – jej wspólnik w przestępstwie – dostali jedynie ostrzeżenie. „Jestem pewien, że nie muszę wytykać błędów w pani postępowaniu” – powiedział dyrektor kolegium Floriany, a następnie właśnie to uczynił, opisując szczegółowo ich pijacki wygłup, jakim było wspięcie się na ścianę budynku, żeby zajrzeć do środka z zewnątrz. Nie wiedzieli jednak, że właśnie tu wykonywano badania na zwierzętach, przez co był on jednym z najlepiej strzeżonych budynków w Oksfordzie. W chwili gdy wspięli się na dach, rozbłysły światła reflektorów i włączył się alarm. Zanim zdołali zejść na dół, przyjechał radiowóz i zawieziono ich na posterunek policji. Nazajutrz rano po przeszukaniu ich pokoi w akademikach oraz dokładnym sprawdzeniu laptopów i telefonów komórkowych, czy ich użytkownicy nie są obrońcami praw zwierząt, oznajmiono, że nie zostanie wniesione przeciw nim oskarżenie i zwolniono ich do domu zawstydzonych i skruszonych.

Floriana miała teraz trzydzieści jeden lat, lecz Ann bez wahania wypominała jej ten incydent jako przykład niesubordynacji. Tyle że w porównaniu z Ann każdy był lekkomyślny i nieodpowiedzialny.

Cała Ann, bez E na końcu. Giselle Anne Day nie wybaczyła matce, że nadała im imiona, które inni mogliby uznać za dziwaczne. Gdy tylko dorosła, mając dość żartów i wyśmiewania się z nich w szkole, oświadczyła, że chce, aby nazywano ją Ann, skracając środkowe imię do trzech liter, jakby zbędne E było powodem kłopotów.

Floriana, w przeciwieństwie do siostry, uwielbiała swoje imię i nigdy nie kusiło jej, aby skrócić je do Flory albo nie daj Boże do Flo. Rozprawiała się z każdym, kto tego próbował. Wyjątkiem był Seb, który nazywał ją Florrie.

Zapadł już zmrok, gdy z Parks Road skręciła w Banbury Road i przed oczyma stanęła jej wiadomość Seba. Napisał „Floriana”, nie Florrie, podkreślając tym samym, jak bardzo się od siebie oddalili. Przepaść między nimi przypieczętował również fakt, że zaproszenie wysłał na jej stary adres; stamtąd dopiero dotarło ono do Floriany.

Zaproszenie było jednak gałązką oliwną, pomimo szoku, jaki wywołała wiadomość, że Seb żeni się z tą piękną i doskonałą w każdym calu Imogen. Chyba że… chyba że stała za tym Imogen. A jeżeli to ona zaproponowała, żeby zaprosili Florianę, by móc pokazać, że to ona wygrała, a Floriana przegrała?

Skręciła w lewo, w spokojną i cichą North Parade Avenue, pomachała Joemu stojącemu za ladą w sklepie Buddy’ego i Joe i pomyślała, że ogarnia ją paranoja. Upłynęły dwa lata, więc zaproszenie na pewno zostało wysłane ze szczerego serca, a nie z powodu jakiegoś ukrytego motywu.

Doszła do końca ulicy, skręciła w prawo i zbliżając się do domu, sięgnęła do torby po klucze.

A jeżeli Seb wysłał zaproszenie za plecami Imogen? A jeżeli chciał zapomnieć o urazach i znowu być jej przyjacielem? Jak zareagowałaby na to Imogen? Przede wszystkim jednak, czy ona chciałaby odnowić ich przyjaźń i znowu narazić się na ból?

Nie, pomyślała, nie może tego zrobić. I z tym postanowieniem zeszła z chodnika, żeby przejść na drugą stronę ulicy do Church Close, gdzie mieszkała.

Dziwne, pomyślała kilka chwil później, nie zdając sobie sprawy z upływu czasu, dlaczego leżę na twardej ziemi, z twarzą boleśnie wciśniętą w asfalt? I dlaczego czuję się taka ociężała i jednocześnie taka lekka? Co za dziwne uczucie.Rozdział drugi

Adam Strong bębnił palcami w kierownicę. To był piekielny tydzień, ale przynajmniej skończył się dobrze. Tego popołudnia sfinalizował wreszcie umowę kupna domu przy Latimer Street, którą podpisał przed trzema tygodniami, i właśnie odebrał klucze od agenta. Teraz jechał go obejrzeć.

W każdym razie taki miał zamiar, lecz utknął w korku. Powinien zaczekać do jutra i wybrać się tam za dnia, i nie w godzinach szczytu, ale musiał czymś zająć myśli.

Światła na skrzyżowaniu zmieniły się, ruszył więc wolno, jednocześnie dochodząc do wniosku, że ten nowy projekt pozwoli mu nie myśleć o Jesse.

Siedem dni temu, w sobotę, Jesse poinformowała go, że nie widzi dla nich wspólnej przyszłości, bo traktuje go jedynie jak brata. Skąd mogła wiedzieć, jakie to uczucie, skoro miała jedynie dwie siostry, pomyślał w przypływie irytacji. Jasna cholera, brat! Tak właśnie się czuła, gdy byli razem w łóżku? Że uprawia seks z bratem?

Byli ze sobą od prawie dwóch lat i szczerze mówiąc, nie przeczuwał, że coś takiego może nastąpić. Co prawda pracował jak szalony, więc pewnie dlatego niczego nie zauważył, ale nie tylko on tak żył – również jej ciągle nie było przez ostatnie jedenaście miesięcy. Jeździła po kraju jako przedstawicielka środowiska lekarskiego, nie mówiąc już o zjazdach organizowanych przez firmy farmaceutyczne i konferencjach.

Zaprzeczyła, że ma kogoś, o co zapytał w pierwszym rzędzie, ale nie miał co do tego pewności. Może uważała, że nie mówiąc prawdy, mniej go zrani. Dałby głowę, że chodzi o kogoś, kogo poznała podczas jednego z wyjazdów.

– Zapewniam cię, że nie ma nikogo innego – powiedziała.

– Więc chcesz się rozstać? – spytał z niedowierzaniem, usiłując stłumić coraz dotkliwszy ból, który groził wybuchem. – Jeżeli coś jest nie tak między nami, spróbujmy to naprawić.

Ze łzami w oczach pokręciła głową.

– Adamie, to nie jest coś, co możesz naprawić jak domy, które kupujesz i sprzedajesz.

Uraziło go oskarżenie, że upraszcza sprawy.

– Robisz ze mnie jakiegoś emocjonalnego półgłówka – odparł.

Miał świadomość, że w każdym związku zdarzają się trudności i że trzeba czasem pójść na kompromis. Nie był przecież kompletnym nowicjuszem, jeśli chodzi o te sprawy. Ale gdzieś musiał popełnić błąd – i pewnie nie zauważył dawanych przez Jesse znaków, że nie czuje się szczęśliwa. Przypomniał sobie dzień jej urodzin przed kilkoma tygodniami. Zabrał ją wtedy na weekend do Cliveden House. Wszystko jej się tam podobało, a szczególnie spa i torebka od Mulberry’ego, którą zaskoczył ją przed kolacją. Czy już wtedy wiedziała, że zamierza go rzucić? To pytanie dręczyło go przez cały tydzień i spowodowało, że zbyt szybko pokonał skręt w Banbury Road, omal nie zderzając się z samochodem jadącym przed nim. Kilka centymetrów i już by go stuknął.

Starając się zachować odległość i odpowiednią prędkość, uznał, że odpowiedź na jego pytanie brzmi: tak, Jesse już od jakiegoś czasu wiedziała, że zamierza od niego odejść. Przypomniał sobie, że gdy w jej urodziny kochali się w hotelu, sprawiała wrażenie dziwnie obojętnej. Uznał wtedy, że jest zmęczona, bo była w drodze przez prawie cały tydzień.

Od weekendu mieszkała u przyjaciółki, ale jutro, czyli w sobotę, miała przyjechać po swoje rzeczy. Powiedział, że nie będzie go w domu, jednak jakaś jego część pragnęła tam być i spróbować przekonać ją, że nie powinni przekreślać ostatnich dwóch lat.

A co z ich planami? Zaledwie przed dwoma tygodniami debatowali nad tym, jak podzielić czas w święta Bożego Narodzenia między jej i jego rodziców, nie obrażając żadnych. Zarezerwowali też pobyt w St Lucia na marzec.

Jak mógł się aż tak straszliwie pomylić? To pewnie dlatego, że samousprawiedliwianie i kłamstwa, którymi się karmimy, są częścią ludzkiej natury i gwarantują, że widzimy tylko to, co chcemy widzieć.

Przerwał te rozmyślania, zdając sobie sprawę ze swojej słabości do poddawania analizie wszystkich uczuć i zachowań. Przez cały tydzień bezskutecznie usiłował zrozumieć, co dokładnie było nie tak między nimi, a także samą Jasse.

Skręcił w North Parade Avenue z jej witrynami sklepowymi ozdobionymi świątecznymi lampkami. Tę część Oksfordu lubił najbardziej. Wiedział, że kupienie tu domu było dobrym posunięciem. Większość okolicznych nieruchomości należała do uniwersytetu, ale przy Latimer Street stały domy mieszkalne. Ten pod numerem szóstym, kupiony przez niego, był niewielką wiktoriańską willą z dwoma pokojami na dole i dwoma na górze, zbudowaną z żółtej i czerwonej cegły. Wymagała generalnego remontu, wymiany instalacji elektrycznej i wodociągowej, postanowił jednak, że postara się zrobić z niej prawdziwy klejnot. Jeszcze nie zdecydował, czy doda go do swojej kolekcji wynajmowanych mieszkań i domów, czy sprzeda. Czas pokaże.

Głupotą było oglądać go po ciemku, ale od czasu, gdy kupił swój pierwszy dom, zawsze jeździł obejrzeć nowy nabytek zaraz po otrzymaniu kluczy i w ten sposób brał go w posiadanie. Wyjmie z bagażnika latarkę i będzie chodził od pokoju do pokoju, układając w myślach plan remontu.

Pierwszy dom kupił, gdy miał dwadzieścia lat, pożyczając na to z banku absurdalną sumę pieniędzy. W tamtych czasach banki nie dawały tak szybko pożyczek. Dom był ruiną, którą doprowadzał do porządku przez sześć miesięcy – ucząc się przy tym wszystkiego – i z powodzeniem śpiąc w nim, a potem sprzedał z niezłym zyskiem ku zaskoczeniu rodziców. Przeraził ich, gdy na drugim roku studiów oznajmił z pewnością siebie, że chce być przedsiębiorcą budowlanym. Równie dobrze mógł powiedzieć, że będzie dealerem narkotyków. Z radością zrezygnował ze studiów, cierpiał na dysleksję i czasami nauka zmieniała się w prawdziwą mordęgę.

Teraz miał trzydzieści siedem lat i pomimo imponującej kolekcji domów na wynajem wątpił, by jego ojciec zrezygnował z nadziei, że pewnego dnia podejmie porządną pracę jak jego brat Giles, który pracował w prestiżowym banku. Jednak w czasach, gdy banki uważano za równie wielkie zagrożenie dla ludzkości jak broń nuklearna, prestiżowy nie było właściwym słowem.

– W rodzinie jest dość tych, którzy osiągają wyniki lepsze od oczekiwanych – oznajmił rodzicom, gdy wyrazili rozczarowanie jego wyborem kariery zawodowej. – Ja na swój wyjątkowy sposób wnoszę normalność do rodziny – zażartował.

Matka odpowiedziała na to, że nie jest ani za stary, ani za wysoki na to, żeby oberwać po uchu, po czym zapytała, co rozumie przez słowo „normalność”?

Na skrzyżowaniu z Winchester Road skręcił w prawo i właśnie przyspieszył, gdy oślepiający blask reflektorów pojawił się we wstecznym lusterku. Wiedział, że nie łamie przepisów, mimo to zwolnił. Dwa miesiące temu na autostradzie M4 zatrzymała go policja w nieoznakowanym radiowozie za zbyt szybką jazdę i wciąż reagował paranoicznie na błysk reflektorów w obawie, że jadące za nim auto to obserwujący go radiowóz. Odetchnął z ulgą, gdy samochód wyprzedził go z nadmierną prędkością. Pokręcił głową, zastanawiając się, gdzie jest policja, gdy ktoś tak poważnie łamie prawo. Zaraz też zapaliło mu się w głowie czerwone światło. Nigdy nie zapomniał słów instruktora jazdy, który powiedział, że dobry kierowca wyczuwa niebezpieczeństwo na kilka sekund wcześniej i nieustannie ma się na baczności przed szaleńcami drogowymi, gdyż takie nieoczekiwane zagrożenie może doprowadzić do śmierci. A właśnie zdarzyło się coś takiego. Kierowca, który go wyprzedził, nacisnął jednocześnie na hamulec, gwałtownie skręcił, po czym pomknął dalej.

Nagle w świetle rzucanym przez uliczną latarnię zobaczył starszą panią biegnącą w stronę leżącego na ulicy ciała.Rozdział trzeci

Esme Silcox od ponad sześćdziesięciu lat mieszkała w północnym Oksfordzie i przez ten czas była świadkiem wielu zmian, istny kalejdoskop ludzkich losów.

Teraz zamknęła torebkę, włożyła rękawiczki z koźlej skóry, a Joe odprowadził ją do drzwi, co robił za każdym razem, gdy w sklepie był mały ruch. Doceniała ten gest, jednocześnie uświadamiając sobie przemijanie czasu.

Patrząc na Joego, nikt by się po nim nie spodziewał takiej galanterii. Z ogoloną głową, mnóstwem kolczyków i dziwacznymi tatuażami wyglądał jak ktoś, kogo raczej lepiej unikać. Esme wiedziała jednak swoje; ktoś, kto mieszka w takim mieście jak Oksford, nigdy nie będzie oceniał książki po okładce.

– Proszę uważać – powiedział Joe aksamitnym głosem, górując nad nią. – Jest już ciemno. I proszę nie zapominać, że kiedy tylko pani zechce, z przyjemnością przyjmiemy zamówienie przez telefon i dostarczymy zakupy do domu. Wystarczy zadzwonić.

Gdyby nie powiedział tego z autentyczną troską w głosie, uznałaby, że traktuje ją protekcjonalnie.

– Dziękuję – odpowiedziała. – To bardzo miłe z twojej strony. Będę o tym pamiętać.

Z torbą z zakupami w ręku i torebką na ramieniu ruszyła szybkim, pewnym siebie krokiem ulicą tonącą w chłodnym, wieczornym mroku. Przynajmniej wydawało jej się, że idzie szybkim, pewnym siebie krokiem, lecz zważywszy na jej osiemdziesiąt dwa lata, należało to uznać za optymistyczne spojrzenie.

Minęła sklepy i restauracje i na skrzyżowaniu z Winchester Road skręciła w prawo, odczekała, aż sznur samochodów przejedzie, po czym przeszła na drugą stronę, uważając, żeby nie potknąć się w ciemności. W zeszłym roku o tej porze jedyna przyjaciółka, jaka jej pozostała, wyskoczyła po racuszki do herbaty i pośliznęła się na chodniku. Biedna Margaret czuła się tak upokorzona tym, że karetka zabrała ją do szpitala ze złamanym biodrem i pękniętym łokciem, że kiedy uznano, iż może wrócić do domu, straciła całą pewność siebie i jej stan gwałtownie się pogorszył. Zmarła na Wielkanoc. Ciągle tak się zdarza: banalny wypadek, a potem koniec.

Może jeżeli w ciągu najbliższych tygodni pogoda bardzo się pogorszy, skorzysta z propozycji Joego i poprosi o dostarczenie zakupów do domu. Poprzedni właściciel sklepu nigdy o tym nie pomyślał. Wprost przeciwnie. Był okropnym człowiekiem, grubiańskim i wybuchowym, wiecznie kłócił się z klientami i warczał na każdego, a szczególnie na studentów, którzy ośmielili się dotknąć czegokolwiek. A latem próbował ją nawet oszukać. Nazwał ją kłamczuchą, twierdząc, że dała mu dziesięciofuntowy banknot, a nie dwudziestofuntowy, i zdziecinniałą staruszką, która nie wie, co robi. Dopiero gdy zagroziła, że wezwie policję, wycofał się i wydał jej tyle, ile trzeba. Miesiąc później, na początku września, sklep nagle opustoszał, a na drzwiach zawisła tabliczka z napisem „Do wynajęcia”.

Joe i Buddy pojawili się w październiku z atrakcyjnymi wiklinowymi koszykami pełnymi świeżych produktów – chlebem, jajkami, świeżymi owocami i warzywami, a także przepysznymi pasztetami, pierożkami i ciastami. Zgromadzili organiczną żywność, sery, szynkę, salami, oliwki, a ostatnio zaczęli robić kanapki i bagietki oraz wypisywać na czarnej tablicy za ladą specjalność dnia. Joe poinformował ją, że zastanawiają się nad zupami domowej roboty. Miała nadzieję, że ich entuzjazm i pomysłowość zostaną nagrodzone stałym napływem lojalnych klientów. Mieli wszystko, czego potrzebowała.

Doskonale zdawała sobie sprawę, że gdy się zestarzała, jej własny świat zaczął się kurczyć, a teraz zmniejszył się do małego skrawka północnego Oksfordu, ściśniętego między ulicami Banbury i Woodstock. Pewnie w końcu ograniczy się do Trinity House, a potem do jednego pokoju. Życie w miniaturze, pomyślała z krzywym uśmiechem.

Rzadko teraz wyruszała gdzieś dalej. Czasami brała ją ochota, żeby wsiąść do autobusu i pojechać do centrum albo wziąć taksówkę, żeby obejrzeć sztukę w Playhouse lub wysłuchać koncertu w St Mary’s³, przeważnie jednak wolała siedzieć w domu, czytać i słuchać radia. Jej ulubionym miejscem było okno w salonie. Stamtąd mogła obserwować ulicę i sąsiadów wychodzących oraz wracających do domów. Sprawiali wrażenie, jakby strasznie się spieszyli i nie mieli czasu na poznanie ludzi mieszkających w pobliżu. Byli, tak jak ona, małymi samowystarczalnymi wyspami.

Kiedyś znała najbliższych sąsiadów, ale potem szybko zaczęli się zmieniać, co stworzyło barierę anonimowości. Podjęto niezbyt udaną próbę zorganizowania święta ulicznego z okazji diamentowego jubileuszu królowej, lecz ona w tym nie uczestniczyła. Ukryta za firanką obserwowała, jak ludzie stoją zakłopotani na ulicy i usiłują rozmawiać, trzymając w rękach kieliszki z winem lub szklanki z piwem. Bała się, że jakaś pełna dobrych intencji duszyczka zapuka do jej drzwi i z litości zmusi ją do wzięcia udziału w uroczystości. Wyobrażała sobie, jak mówią: „biedna staruszka, trzeba ją zaprosić”. Ale nikt nie przyszedł. Przyjęła to z ulgą i jednocześnie z przekornym rozczarowaniem.

Nie pamiętała, kto powiedział, że przeszłość to miejsce, nie czas. Święta prawda. Jej przeszłość kojarzyła się z miejscem tętniącym życiem, pełnym wspomnień: o wspinaniu się na Wieżę Magdaleny, żeby zobaczyć wschód słońca w Święto Pracy, o piknikach nad rzeką, podczas których piło się pimm’sa⁴ i jadło truskawki, o spacerach po parku i ogrodach botanicznych, o przyjęciach, na których rozmawiało się do późna w nocy z poważnymi młodymi mężczyznami i kobietami, którzy sądzili, że zmienią świat. Widziała ich teraz, widziała, jak w ich oczach płonie pewność, że znają wszystkie odpowiedzi.

Już dawno przekonała się, że odpowiedzi nie ma, są jedynie pytania.

Idąc ciemną ulicą, pomyślała o sąsiednim domu. Od jedenastu miesięcy stał pusty. Właściciel, który mieszkał w Londynie i wynajmował go kolejnym lokatorom, zmarł. Dopiero teraz testament się uprawomocnił i dom można było sprzedać. Wiedziała o tym wszystkim, bo któregoś popołudnia była w ogrodzie i podsłuchała rozmowę agenta nieruchomości z kimś, kogo oprowadzał po posesji. Ten, kto go kupił, pewnie odremontuje dom i zamieni go na kilka mieszkań.

Przystanęła, żeby przełożyć ciężką torbę z zakupami z jednej ręki do drugiej, i wtedy usłyszała za plecami samochód. Obejrzała się przez ramię i natychmiast oślepiły ją reflektory. Mimowolnie cofnęła się w głąb chodnika, w tym momencie minął ją samochód pędzący z przerażającą szybkością i rykiem silnika. Chwilę później usłyszała dźwięk, który sprawił, że głośno wciągnęła powietrze w płuca.

Z bijącym sercem przyspieszyła kroku.Rozdział czwarty

Floriana czuła, że coś jest nie tak.

Jakiś obcy mężczyzna pytał o nazwisko. Mniejsza o jej nazwisko, ale jak on się nazywał? Kim był i dlaczego ją o to pytał, skoro wiedziała, gdzie się znajduje? Przecież wiedziała gdzie. Była… była… Zaraz, chwileczkę, właściwie to gdzie ona była?

W pracy, no właśnie. Piła popołudniową herbatę w hotelu Randolph z wesołą grupą turystów amerykańskich. Ale gdzie oni się podziali? Cholera, chyba ich nie zgubiła. To był zawsze koszmar, gdy ktoś się oddalał. Wiele razy gubiła kogoś, bo wymykał się do toalety, nie informując jej o tym. Spróbowała odwrócić głowę, żeby rozejrzeć za grupą, i stwierdziła, że nie może. Widziała jedynie tego mężczyznę.

To pewnie on pytał ją o nazwisko. Miał interesującą twarz. Uprzejmą, z arystokratycznym nosem, długim i prostym, z szerokim czołem, smukłą szczęką i łagodnym podbródkiem. Widziała jego twarz tuż przy swojej, ale może dlatego, że było ciemno i inaczej by jej nie widział. I znajdował się pod dziwnym kątem. A może to ona znajdowała się pod dziwnym kątem? Usiłowała zmienić pozycję, ale znieruchomiała, bo coś ją zabolało. Usiłowała zorientować się, która to część ciała, ale nie mogła.

Kimkolwiek był ten człowiek, jedno mogła o nim powiedzieć z całą pewnością, że jest uparty – znowu spytał ją, jak się nazywa.

– Floriana – odpowiedziała, żeby dał jej święty spokój. – A pan?

– Adam – odparł. – Karetka jest w drodze, wkrótce tu będzie.

– Karetka? – powtórzyła z rosnącą ciekawością. Znowu spróbowała się rozejrzeć. – Dlaczego?

– Lepiej, żeby pani się nie ruszała – odpowiedział. – Proszę leżeć nieruchomo. A pani nazwisko, Floriano?

Oho, czyżby próbował ją podrywać?

– Day – odparła. – Floriana Day.

Usłyszała jeszcze jeden głos, kobiecy, niski, wytworny i nieco apodyktyczny.

– Proszę ją zapytać, gdzie mieszka. I czy powinniśmy kogoś zawiadomić.

Floriana zamknęła oczy, zastanawiając się, o czym ta kobieta mówi, i usiłując przypomnieć sobie, z którą to grupą była w hotelu Randolph, gdy ktoś się zgubił.

Tylko że nikogo nie brakowało i co więcej, nie była w Randolphie. Była… No tak, wracała do domu. I była zdenerwowana. Ale dlaczego?

W głowie miała kompletny mętlik. Zaraz, to miało coś wspólnego z Sebem. Przysłał jej kartkę na święta Bożego Narodzenia. Teraz sobie przypomniała. On i Imogen zamierzali się pobrać.

Miała wrażenie, że już samo przypomnienie sobie tego wywołało falę bólu i nagłe mdłości. Zaczęła się trząść i szczękać zębami.

Poczuła, że coś ją dotknęło. Otworzyła oczy i zobaczyła, że mężczyzna, który pytał ją o imię, okrywa ją kocem. Nie, to nie był koc, lecz jesionka. Miękka wełniana jesionka, która ładnie pachniała. Bardzo miły gest z jego strony.

– Co się stało? – spytała, szczękając zębami. – Co się ze mną dzieje? Co ja zrobiłam i gdzie jestem?

– Jest pani na Latimer Street, potrącił panią samochód – odpowiedział.

– Och – jęknęła. – To nie brzmi dobrze. Jestem ciężko ranna?

– Nie wiemy.

– A jak pan ocenia?

– Ratownicy będą wiedzieli lepiej.

Zastanowiła się, próbując jakoś to zrozumieć. Nie była jednak w stanie. W całym swoim życiu nie czuła się tak zmęczona jak teraz, a w dodatku podekscytowana. Prócz tego całe ciało przeszywał ból. Może zniknie, jeżeli uda jej się zasnąć. Zamknęła oczy i poczuła, że świat odpływa. Znowu była w Randolphie, pokazywała grupie turystów bar Morse’a, a potem prowadziła ich do salonu na herbatę. Śmiali się i rozmawiali między sobą, a jedna z kobiet powiedziała: „Niech pan do niej mówi i nie pozwoli jej zasnąć”.

Nie powiedziała tego jednak amerykańska turystka, lecz ta kobieta o charakterystycznym głosie, który słyszała wcześniej.

– Floriano, słyszy mnie pani? – powiedział mężczyzna. – Niech pani opowie, co dzisiaj robiła.

– Chcę spać – mruknęła, nie otwierając oczu.

– Wiem, że pani chce, ale proszę odpowiedzieć. Czym się pani zajmuje? A może jest pani studentką?

Z ogromnym wysiłkiem uniosła powieki i spojrzała prosto w jego oczy.

– Jestem przewodniczką.

– To musi być interesująca praca. Pewnie poznaje pani najróżniejszych ludzi, prawda?

– Każe mi pan mówić, bo boi się pan, że umrę? Tak jak robią w filmach?

– Nie umrze pani.

– Dobrze wiedzieć. Jest pan lekarzem?

– Niestety nie.

– Więc nie wie pan tego, prawda? Jak pan mówił, że ma na imię?

– Adam.

– No więc, Adamie, chyba nic mi nie jest, skoro z panem rozmawiam. A może… może wyobrażam sobie tę rozmowę?

– Nie, rozmawia pani ze mną.

– A jeżeli tylko wyobraziłam sobie, że pan to powiedział?

Poprawił palto, którym ją okrył.

– Interesujące rozumowanie. Ale trudno mi będzie z nim polemizować. Musi mi pani uwierzyć na słowo.

Podobało jej się brzmienie jego głosu. Uspokajało.

– Głowa mnie boli – oświadczyła nagle, uświadamiając sobie, że tam właśnie jest źródło bólu.

– Tym bardziej nie powinna się pani ruszać – stwierdził.

– Proszę zapytać, kogo możemy zawiadomić.

To znowu ta kobieta mówiąca niezwykle staranną angielszczyzną. Tym razem jej głos był bardziej natarczywy.

– Kim jest pańska apodyktyczna znajoma? – spytała Floriana. – Chyba nie chciałabym jej podpaść.

– Nie mam pojęcia, kim ona jest. Dopiero się poznaliśmy. Myślę jednak, że to raczej strach i troska przez nią przemawiają. O, karetka już jedzie.

– Nigdy jeszcze nie byłam w karetce – powiedziała, słysząc zbliżającą się na sygnale karetkę.

Był to jednak radiowóz, a dopiero za nim nadjechała karetka. Dwaj ratownicy dokonali szybkich oględzin Floriany, po czym przenieśli ją ostrożnie na nosze. Wtedy to mignęła jej przed oczyma kobieta, która wydawała rozkazy. Była zbyt otumaniona, więc nie miała pewności, ale wydało jej się, że już ją gdzieś widziała.

Karetka odjechała, a garstka gapiów, którą wywabił na ulicę sygnał alarmowy i niebieski błysk świateł, wracała do domów po uprzednim przekazaniu swoich danych funkcjonariuszowi policji. Jako że niczego nie widzieli, ten zwrócił się do Adama i starszej pani. Spisał ich zeznania, po czym zaczął oglądać jezdnię w poszukiwaniu jakiegoś dowodu.

Adam włożył jesionkę i oczyścił spodnie z brudu, bo klęczał na jezdni; następnie po raz pierwszy przyjrzał się uważniej towarzyszącej mu starszej pani. Była niskiego wzrostu – nie sięgała mu nawet do ramienia – w eleganckiej, czarnej jesionce, z rękawami obszytymi futerkiem. Siwe włosy częściowo przykrywał równie szykowny jak jesionka beret z broszką w kształcie pantery. Szyję miała owiniętą czerwono-czarnym szalikiem, a w rękach, osłoniętych skórzanymi rękawiczkami, ściskała torbę na zakupy i torebkę, która wyglądała, jakby kiedyś stanowiła część skóry krokodyla. Kobieta robiła wrażenie delikatnej i kruchej, lecz Adam podejrzewał, że w starych kościach drzemie stalowa siła.

– Ta biedna dziewczyna nie powinna być sama – powiedziała, patrząc na niego.

– Pewnie ratownicy lub ktoś ze szpitala skontaktują się z jej rodziną lub przyjaciółmi.

Kobieta zmarszczyła czoło z powątpiewaniem.

– Widywałam ją tu kilka razy, ale zawsze była sama. Myśli pan, że któreś z nas powinno wsiąść z nią do karetki?

– Podejrzewam, że ostatnią rzeczą, której potrzebuje, jest ktoś obcy.

– A jeżeli nie?

– Co, jeżeli nie?

– A jeżeli nikt nie zawiadomi rodziny lub przyjaciół? Jeżeli ona nie ma nikogo?

– Uważam, że w tych okolicznościach zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy – odparł Adam, zapinając palto.

Wiedział, że zabrzmiało to nieprzekonująco, ale czy nie miał racji? Byli świadkami wypadku, wezwali karetkę, zaczekali na jej przyjazd, a resztę zostawili ekspertom. Co jeszcze mogli zrobić?

– Wydawała się taka młoda i bezbronna – oznajmiła starsza pani. – Mam nadzieję, że dojdzie do siebie. Chyba nie zaznam spokoju, jeżeli nie dowiem się, że nie doznała żadnych poważniejszych urazów. Nie martwi się pan o nią? To skandal, że ten kierowca się nie zatrzymał. Żałuję, że nie zdążyłam zapisać jego numeru rejestracyjnego.

Nie przypuszczał, że kiedykolwiek przeżyje coś równie irracjonalnego. Znajdował się na oddziale ratownictwa medycznego Szpitala Johna Radcliffe’a i zgodnie z instrukcją trzymał usta na kłódkę, pozwalając mówić starszej pani.

Gdy przyjechali do szpitala, bez trudu przekonała kobietę w rejestracji, że nazywa się Silcox i jest babką Floriany Day, dzięki czemu uniknęła ewentualnych pytań o związki rodzinne i otrzymała informacje o pacjentce. Uważał, że taki podstęp był zupełnie niepotrzebny, ale przecież nie miał prawa kwestionować jej pomysłów. Musiał jednak jej w tym pomóc, gdyż bardzo sprytnie go podeszła. Przemówiła mu do sumienia i przekonała go, żeby zawiózł ją do szpitala.

Nie chodziło o to, że nie obchodziła go potrącona przez samochód dziewczyna, nie chciał tylko, by zarzucono mu, że wtrąca się. Było prawie pewne, że dziewczyna uzna ich postępowanie za dziwne. Najprawdopodobniej przyjaciółka lub ktoś z rodziny – czy nawet chłopak – już tu zmierzali, wtedy on i starsza pani znajdą się w dziwnym położeniu, gdy będą musieli się tłumaczyć. Na domiar wszystkiego nie znosił szpitali. Nie znosił tego zapachu. Nie znosił dźwięków, a przede wszystkim nie znosił wiszącej nad ludźmi groźby śmierci. Im szybciej stąd wyjdzie, tym lepiej.

– Może rozejrzę się za jakimś piciem dla nas – zaproponował, pragnąc zrobić coś pożytecznego.

– Nie pogardzę filiżanką – odparła panna Silcox. – Z odrobiną mleka i bez cukru. Dziękuję.

Miał właśnie poszukać automatu, gdy pojawiła się pielęgniarka.

– Jeśli zechce pani pójść ze mną, zaprowadzę do wnuczki – zwróciła się do panny Silcox. – Jest jeszcze trochę zamroczona, ale czeka na panią.

Uhm, pomyślał Adam.Rozdział piąty

Powiedziano Florianie, że miała szczęście.

Wcale nie czuła się szczęśliwa. Użalała się nad sobą, że leży tu sama za zasłoną, w ubraniu poplamionym krwią, i czuje się, jakby przejechał po niej walec. Nie, wcale nie czuła się szczęściarą.

Niepokoiła ją również sprawa z babcią. Nic nie powiedziała, gdy pielęgniarka oznajmiła, że babcia chce się z nią zobaczyć. Wolała nie wywoływać alarmu, bo uznaliby ją za zbyt chorą i nie wypuścili do domu. Myśl o tym, że mogłaby zostać na noc w szpitalu, napawała ją przerażeniem. Pragnęła wrócić do domu i położyć się do łóżka z butelką gorącej wody, filiżanką herbaty oraz tostem z masłem orzechowym i marmite⁵, a potem przespać cały tydzień.

Sęk w tym, że nie miała babci. W każdym razie żyjącej. Jeżeli pamięć ją nie myliła, to babcia Tricia umarła, gdy ona była zbyt mała, żeby ją pamiętać, a babcia Betsy nieco później. Nie miała co do tego wątpliwości, bo była na jej pogrzebie i miała wrażenie, że to najsmutniejszy dzień w jej życiu.

Należało więc zapytać, co to za babcia, która chciała się z nią zobaczyć?

A może miała amnezję? Może jej pamięć wszystko pomieszała? Może zapomniała o pewnych faktach? A jeżeli odbywa podróże w czasie?

Co za głupoty! Pozwala, aby wyobraźnia brała górę nad rozsądkiem, a powinna raczej skupić się na niedawnych zdarzeniach. Wracała po pracy do domu, a w głowie miała mętlik z powodu kartki świątecznej od Sebastiana i wiadomości, że latem się żeni. To było już pewne.

Obraz tego, co nastąpiło potem, stał się mglisty. Przypomniała sobie, jak zdawała relację policjantowi, który zjawił się, gdy prześwietlili jej głowę. Nadal nie pamiętała samego momentu uderzenia przez samochód, ale ratownicy uważali, że musiał ją tylko musnąć, w przeciwnym razie obrażenia byłyby znacznie poważniejsze. Zacisnęła powieki, usiłując przypomnieć sobie drogę powrotną do domu. Pamiętała jedynie, jak szła North Parade i machała do Joego, a potem przechodziła przez ulicę i… I tu pojawiła się czarna dziura. Bez względu na to, jak bardzo Floriana się wysilała, nie mogła sobie niczego więcej przypomnieć. Próbując zrozumieć, co się stało i skąd się nagle wzięła babcia, poczuła, że głowa spuchła jej jak bania i za chwilę eksploduje niczym arbuz zrzucony z dużej wysokości.

Skuliła się, wyrzucając z myśli ten straszny obraz. Otworzyła oczy i dotknęła palcami opatrunku na głowie, pod którym miała sześć szwów założonych przez bardzo zdenerwowaną stażystkę imieniem Suzy. Miała wrażenie, że zabieg ten trwał całe wieki. Wtedy właśnie pielęgniarka śledząca każdy ruch lekarki powiedziała, że Floriana miała szczęście, bo rozcięcie znajduje się blisko linii włosów i blizny nie będzie widać. Założyła również opatrunki na brodzie i policzku, które zostały mocno obtarte. Bóg jeden wie, jak okropnie teraz wyglądała.

Usłyszała dobiegające zza zasłony głosy i kroki, po czym nagle ktoś ją rozsunął niczym na pokazie magicznych sztuczek i w nogach łóżka pojawiła się ta sama pielęgniarka, która pilnowała stażystki z ciepłym uśmiechem na twarzy.

– Przyszła pani babcia i znajomy – oznajmiła. – Zostawiam państwa na chwilę.

Floriana popatrzyła najpierw na drobną staruszkę, a potem na wysokiego, dość przystojnego mężczyznę. Wróciła spojrzeniem do starszej pani. Schludna i zadbana, trzymała się prosto ze staroświecką elegancją. Jednak nie ulegało wątpliwości, że nie jest babcią Betsy, która była wyższa i tęższa.

– Pani nie jest moją babcią – stwierdziła w końcu Floriana.

Spostrzegła, że mężczyzna wciąga gwałtownie powietrze w płuca i blednie, ale kobieta zrobiła krok do przodu.

– To prawda. Przepraszam, że wprowadziłam panią w błąd, lecz proszę wybaczyć nam ten drobny podstęp. My… a raczej ja powiedziałam tak w rejestracji, żebyśmy mogli sprawdzić, jak się pani czuje. Obawiałam się, że nie zechcą powiedzieć nam prawdy. A nazywam się Esme Silcox i mieszkam na Latimer Street, niedaleko od skrzyżowania z Church Close, gdzie potrącił panią samochód.

Bardzo wolno fragment układanki trafił na swoje miejsce.

– Pani głos – powiedziała Floriana. – Pamiętam pani głos. Była pani…

– Tak, byliśmy świadkami wypadku. Pan Strong – wskazała na przystojnego pomocnika – wezwał karetkę.

Przeniosła wzrok na pana Stronga i przyszły jej na myśl książki z serii Mr Men, które lubiła jako dziecko. Jej ulubionym był pan Tickle. Ten pan Strong wyglądał na skrępowanego, jakby chciał być gdzie indziej, a nie w tej dusznej, małej salce oddzielonej zasłoną od reszty pomieszczenia. Ja też, pomyślała.

– Tak – powiedziała cicho. – Pana też sobie przypominam. Mówił pan do mnie, prawda? Powiedział pan, że ma na imię…

– Adam – dokończył.

– Pan Strong był wspaniały – wtrąciła starsza pani. – Był niezwykle rycerski i okrył panią swoim paltem, żeby było pani ciepło.

Floriana uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Przypomniała sobie teraz nie tylko jego imię, ale też to, że ją uspokajał i wspierał.

– Dziękuję. Ale czemu państwo tu są?

– Martwiliśmy się – odpowiedziała starsza pani, podchodząc bliżej łóżka. – Nie chcieliśmy, żeby była pani sama. Czy ktoś przyjdzie po panią?

– Właściwie to nie.

– Ale ma pani kogoś, kto przyjdzie? – dopytywała się starsza pani.

– Nie potrzebuję nikogo. Nic mi nie jest – odparła Floriana z udaną pewnością siebie. – Wychodzę stąd, gdy tylko wszystko tu załatwią.

– Myśli pani, że to rozsądne? – spytała starsza pani, omiatając podejrzliwym spojrzeniem opatrunek na głowie i twarzy.

– Zrobili prześwietlenie i nic nie jest złamane, więc nie ma potrzeby, żebym zostawała.

– A co ze wstrząśnieniem mózgu? Nie chcieliby zostawić pani na obserwacji?

Serce ścisnęło się Florianie, bo tego właśnie się obawiała.

– I pewnie nie będą zadowoleni, dopóki nie upewnią się, czy będzie pani miała opiekę w domu. Czy jest w domu ktoś taki?

Co to miało być? Dlaczego ta starsza pani tak ją magluje? I dlaczego odpowiadając szczerze, wyjdzie na żałosną sierotkę, bo jedyna osoba, którą chciałaby tu widzieć, nie może przyjść? Dlaczego w ogóle pomyślała o Sebie, skoro nie widziała go od dwóch lat? Jedna cholerna kartka, a ona kompletnie się załamuje.

Powinna być wściekła na Seba, a nie zmieniać się w rozmazaną idiotkę. W końcu to przez niego się tutaj znalazła. To jego wina, że wyszła na jezdnię i…

Urwała, uświadamiając sobie, że jakiś fragment wspomnienia mignął w pamięci. Usiłowała je zatrzymać, lecz zniknęło.

– Czy ma pani kogoś w domu?

Och, na litość boską. Znowu ta panna Marple nie daje jej spokoju.

– To chyba moja sprawa, nie? – odparła z nadzieją, że zabrzmiało to stanowczo, podejrzewała jednak, że wyszła na zrzędliwą nastolatkę.

– Ma pani rację – powiedział pan Strong vel Adam, podchodząc i kładąc rękę na ramieniu starszej pani. – Chodźmy, pani Silcox – dodał. – Myślę, że wiemy już wszystko i czas na nas.

– Panno Silcox – sprostowała starsza pani. – I proszę nie traktować mnie jak idiotkę, jakąś staruszkę, która nie ma nic innego do roboty, tylko wścibiać nos w nie swoje sprawy.

– Więc wyjdźmy stąd, zanim padnie taki zarzut.

Oho, pomyślała Floriana. Pan Strong pokazał, co potrafi. Zaraz jednak dostrzegła zawód na twarzy starszej pani i zrobiło jej się przykro i wstyd za swoją niegrzeczną odpowiedź.

– Bardzo jestem wdzięczna za troskę – powiedziała pospiesznie. – Naprawdę. To bardzo miło, że państwo się tak o mnie troszczycie.

– Dziękuję – odparła panna Silcox, unosząc lekko brodę. – I chcę panią zapewnić, że jestem ostatnią osobą, która wtrącałaby się w czyjeś sprawy, ale pomyślałam, że jest to nie tylko mój obywatelski obowiązek, ale… ale chciałabym, żeby ktoś zrobił to samo dla mnie.

Floriana poczuła ogromny wstyd. Wystarczyło jedno spojrzenie na pana Stronga, by się przekonać, że on czuł to samo.

– No i jak sobie radzimy? – rozległ się głos pielęgniarki.

– Dobrze – odparła Floriana. – Czy mogę już iść do domu?

Pielęgniarka uśmiechnęła się.

– To właśnie przyszłam pani powiedzieć.

Czterdzieści pięć minut później Florianę wypisano ze szpitala; z wdzięcznością przyjęła propozycję odwiezienia do domu przez jej miłosiernych samarytan.

Gdy zatrzymali się przy Church Close 10a, podziękowała im, wzięła dane kontaktowe, na co nalegała panna Silcox, i odprawiła, zapewniając, że czuje się dobrze.

Nie czuła się jednak dobrze i pewnie wiedzieli o tym, jednak byli na tyle uprzejmi, że nie naciskali. W kuchni nastawiła czajnik i miała włożyć grzankę do tostera, gdy odezwał się telefon komórkowy. Spojrzała na ekran i zobaczyła, że to jej siostra. Nie była w nastroju, żeby z nią rozmawiać, ale Ann dzwoniła już kilka razy.

– Nareszcie – powiedziała Ann. – Gdzie ty się podziewasz? Cały wieczór próbuję się z tobą skontaktować.

– A co się stało?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: