Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lawless - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
23 maja 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Lawless - ebook

Trzeci tom szorstkiej, pełnej seksownych i bardzo niebezpiecznych bad boyów serii T.M. Frazier! Historia Beara, na którą fani czekają ze szczególną niecierpliwością!

Bear jest kompletnie zagubiony. Kiedyś miał klub i przyjaciół, a teraz jest sam. Kiedy uznał, że jedyne, co nadaje sens jego życiu to zatracenie, nagle pojawia się ona. Dziewczyna z przeszłości, dziewczyna o różowych włosach, której jest coś winien, której coś kiedyś obiecał.

Thia potrzebuje pomocy, potrzebuje kogoś, kto ją ocali. Zwraca się więc do jedynej osoby, która może jej pomóc… do Beara. Jednak mężczyzna nie jest teraz w dobrym momencie życia, które popadło w ruinę, podobnie jak jego serce. Czy jedna obietnica z przeszłości wystarczy, żeby Bear podjął decyzję? Czy to on ocali dziewczynę, a może to ona ocali jego?

Będzie grzesznie, seksownie, niebezpiecznie. T.M. Frazier po raz kolejny nie zawiodła swoich fanów!

Uwaga: aby w pełni cieszyć się tą historią, najpierw warto sięgnąć po pierwsze tomy z serii: "King" i "Tyran".

_____

O autorce

T.M. Frazier – bestsellerowa autorka „USA Today”. Urodziła się w Nowym Jorku, ale kiedy miała osiem lat przeprowadziła się z rodzicami i starszą siostrą na Florydę, gdzie do dziś, wraz z mężem i córką, cieszy się pełnym słońcem. W liceum należała do kółka autorskiego i niemal od razu zakochała się w pisarstwie. Nie zdawała jednak sobie sprawy, co przyniesie przyszłość. Chociaż chciała zostać reporterką, utknęła w nudnej pracy przy nieruchomościach na dziesięć lat. Niemal porzuciła marzenie o byciu autorką. Jednak słuchając męża, który mówił jej, że musi gonić pasję, po wielu nieprzespanych nocach, podjęła decyzję i napisała pierwszą powieść. A potem kolejną i jeszcze następną. W końcu stała się finalistką Goodreads Choice Award w kategorii autorów najlepszych romansów.

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66074-61-3
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog Bear

Urodziłem się jako członek gangu.

Żołnierz wyjętej spod prawa armii klubu motocyklowego Beach Bastards. Moim przeznaczeniem było przejęcie pałeczki od starego.

Obowiązek był ważniejszy od mojego sumienia, rodziny, ważniejszy od wszystkiego.

Nie wybrałem sobie takiego życia, lecz ono wybrało mnie, a wiązało się ono z wiedzą i akceptacją tego, że gdy każdego ranka wstawałem się odlać, mógł to być mój ostatni dzień na ziemi.

Albo – w zależności od moich rozkazów – czyjś ostatni dzień.

Bycie motocyklistą, Bastardem, nie było tylko kwestią genów. Nie chodziło o to, że ja w ten sposób żyłem.

Ja tym oddychałem.

Spijałem to.

Ja to, kurwa, kochałem.

To znaczyło dla mnie wszystko.

Do momentu, aż przestało.

Nie pamiętam, kiedy dokładanie nastał ten moment – może po pierwszym zabójstwie, może w dniu, gdy dostałem swoją naszywkę? – ale to się stało. Olej motocyklowy, skóra, przemoc i zamiłowanie do niszczenia wrogów klubu zaczęły płynąć w moich żyłach zamiast krwi.

Przede wszystkim byłem motocyklistą, a dopiero potem człowiekiem.

I napełniało mnie to dumą.

Nigdy nie uważałem tego za problem, ale też nie sądziłem, że nadejdzie taki dzień, gdy przestanę być członkiem Beach Bastards.

A jednak tak się stało.

Przestałem nim być.

W dniu, gdy oddałem kamizelkę i wyszedłem z siedziby klubu, odwróciłem własną klepsydrę i przypisałem swojemu życiu datę zakończenia.

Bo gdy człowiek zostaje członkiem klubu Beach Bastards, jest nim na zawsze.

Chyba że umrze.

Przyjdą po mnie. Ale bardziej popieprzone było coś innego – nie przeszkadzała mi myśl, że zabiją mnie moi bracia. Chodziło o niepewność.

Wiedziałem wszystko o byciu motocyklistą.

Ale nic na temat bycia człowiekiem.

Torturowano mnie, gwałcono ku uciesze moich porywaczy, znalazłem się na granicy życia i śmierci. Ale mimo tego, przez co przeszedłem, nigdy nie straciłem chęci do życia. Tej woli walki. Tego czegoś w środku, co sprawiało, że moje serce biło tak szybko, jakby miało wyrwać się z piersi, i mówiło, że wyjdziesz z każdej sytuacji cało, a ponadto spalisz żywcem każdego skurwiela, który spróbuje cię zniszczyć.

Bito mnie, ale nigdy nie złamano.

Dopóki nie pojawiła się Thia…Rozdział 1 Thia

W wieku dziesięciu lat…

Nie wiem, co poszło nie tak.

Nigdy nie rozumiałam tego powiedzenia. Bo gdy ja patrzyłam w przeszłość, potrafiłam wskazać dokładnie dzień i godzinę, kiedy wszystko się zmieniło i obrało kierunek, którego nikt nie mógł przewidzieć.

A już na pewno nie ja.

Trzy tygodnie przed moimi jedenastymi urodzinami pojechałam małym czerwonym rowerem do Stop-N-Go, stacji oddalonej o pięć kilometrów od mojego domu. Tata chciał, żebym zawiozła tam skrzynkę pomarańczy, więc przywiązałam ją do deskorolki, a deskorolkę przymocowałam do siodełka roweru liną, którą znalazłam w starej łodzi mojego taty.

– Popilnujesz kasy, Cindy? – zapytała Emma May, idąc w stronę wyjścia i bujając biodrami. W ręce trzymała swoją małą kwadratową torebkę. – Wpadnę tylko na chwilę do salonu naprzeciwko. Pewnie i tak nikt nie przyjdzie do sklepu – dodała i pochyliła się nad ladą. Otworzyła starą kasę, naciskając kilka przycisków i uderzając w nią pięścią. Wyjęła trochę gotówki i uśmiechnęła się do mnie. Rozsunęła szklane drzwi, które skrzypnęły przy otwieraniu, tak samo jak przy zamykaniu.

Emma May miała rację. Już wcześniej prosiła mnie, bym popilnowała sklepu i nikt nawet nie przyszedł.

Aż do dzisiaj.

Nie chodziło o to, że chciałam koniecznie wrócić do domu. Mama zaczęła się dziwnie zachowywać. Potrafiła czyścić podłogi godzinami, dopóki nie zaczęły błyszczeć. Mówiła do siebie w kuchni. A za każdym razem, gdy ją o to pytałam, zachowywała się tak, jakby nie wiedziała, o czym mówię. Tata powiedział mi, że wszystko będzie dobrze, poradził, żebym nie wchodziła jej w drogę i dała jej trochę przestrzeni.

Robiłam to, co kazał, i unikałam mamy. Zazwyczaj nie wracałam do domu przed zachodem słońca.

Pilnowanie sklepu było dobrą wymówką – jak każda inna – by nie wrócić do domu za szybko.

Po godzinie zaczęłam się nudzić. Wyprostowałam półkę z papierosami wiszącą za kasą, przewróciłam hot-dogi na blaszce, która nie obracała się sama, próbowałam czytać magazyny, ale nie rozumiałam, co znaczy: „Siedemnaście pozycji, dzięki którym facet straci zmysły”.

Dlaczego ktoś miałby tracić zmysły z powodu jakichś pozycji? Gdybym ja straciła któryś ze zmysłów, poszłabym do lekarza.

Dałam sobie spokój z magazynami i odchyliłam się na starym stołku barowym, który skrzypiał za każdym razem, gdy się obracałam. Położyłam stopy na blat i włączyłam czarno-biały telewizor stojący w kącie na książce telefonicznej. Telewizor miał tylko dwa kanały – jakiś z westernami i kanał z pogodą. Ekran śnieżył, a dźwięk dochodzący z głośników zakłócały szumy. Próbowałam to wyłączyć, ale nic się nie działało – zdołałam tylko jeszcze bardziej go podgłośnić. Szum zagłuszał motocykle parkujące przed sklepem i dźwięk dzwonków zawieszonych nad drzwiami.

Wyjęłam wtyczkę z gniazdka. Wciąż trzymałam kabel, gdy uniosłam głowę i napotkałam spojrzenie ciemnowłosego obcego mężczyzny.

Miał broń.

– Dawaj wszystko, co masz – nakazał, wskazując pistoletem na kasę. Kiwał się na boki, a jego oczy wyglądały na przekrwione.

– Nie wiem, jak… – zaczęłam, ale on mi przerwał.

– Po prostu to, kurwa, zrób! – nakazał, odbezpieczając broń z kliknięciem. Pochylił się nad ladą tak, że jego pierś opierała się na blacie, a broń znalazła się zaledwie kilka centymetrów od mojej głowy. Ześlizgnęłam się ze stołka, popchnęłam go w stronę kasy i znowu na nim usiadłam. Próbowałam nacisnąć przyciski, których użyła Emma, gdy wcześniej otwierała kasę.

Ale to nie podziałało.

– No dalej! Już, młoda! – krzyknął mężczyzna coraz bardziej zniecierpliwiony.

– Staram się, ale chyba coś źle naciskam. – Spróbowałam znowu, ale tym razem uderzyłam w dół kasy, zamiast w jej górną cześć. Mężczyzna podszedł do mnie. Pachniał tak, jak mój mały braciszek, gdy się rozchorował, kiedy jechaliśmy ciężarówką do Savannah.

– Posłuchaj mnie, ty mała suko – powiedział, unosząc broń w powietrze, jakby chciał mnie nią uderzyć. Zeskoczyłam ze stołka i wcisnęłam się pod ladę.

Dzwonki nad drzwiami zadzwoniły i ktoś wszedł do środka, krzycząc głośno:

– Co ty, kurwa, wyprawiasz? – zapytał. Szklana gablotka, w której znajdowała się domowa suszona wołowina, zadrżała. Mężczyzna z bronią w ręce zamarł.

– Biorę kasę, skurwielu – wybełkotał.

Zauważyłam barwne ramię człowieka, który złapał mężczyznę z bronią za kark i przyszpilił go do blatu, jakby był jakimś robakiem. Zrobiło się zamieszanie, a po chwili dzwonki nad drzwiami znowu się odezwały i ktoś wyszedł.

Po kilku minutach opuściłam swoją kryjówkę pod ladą i usiadłam na stołku barowym. Mężczyzna, który się pojawił, miał blond włosy i taką samą skórzaną kamizelkę jak facet z bronią, jednak on nie włożył pod spód koszuli. Jego mięśnie wyglądały jak te u zawodników wrestlingu, których widziałam w telewizji, chociaż ten człowiek nie był aż tak potężny, a jego skórę pokrywały kolorowe tatuaże – jeden z nich zaczynał się na ramieniu, a kończył na nadgarstku.

Jego jasnoniebieskie oczy miały kolor wody w nowo otwartym basenie – głęboki, połyskujący błękit. Blond włosy dłuższe na górze sterczały do tyłu, a boki zostały ogolone. W filmach chyba nazywali to irokezem.

– Jesteś tu sama? – zapytał, rozglądając się po pomieszczeniu, zaglądając do każdej z trzech alejek.

Skinęłam głową.

– To tobie Skid właśnie… – urwał w połowie zdania. Pochylił się nad ladą, złączył ręce i odetchnął głęboko. Jego kolorowe tatuaże sięgały grzbietu dłoni i palców. Na każdej dłoni nosił trzy duże, srebrne pierścienie. Miał też włosy na twarzy. Wcześniej zarost kojarzył mi się z długimi białymi brodami wyrastającymi z podbródków starych, brzydkich czarodziejów noszących długie szaty i niebieskie, szpiczaste czapki. Jednak broda tego człowieka była nieco ciemniejsza od jego włosów i miała może trzy centymetry długości.

Nie był czarodziejem. Nie był stary.

Ani brzydki.

– Masz fajne włosy – powiedziałam. Właściwie wszystko miał fajne. Bardziej niż fajne, on był… ładny. Czy można określić faceta jako ładnego?

Nie. Nie był ładny, lecz piękny.

– Dziękuję, kochanie – powiedział, pochylając się nad blatem. Pachniał jak furgonetka mojego ojca, gdy zmieniał w niej olej, i liliowe mydło, które pani Kitchener każdego lata robiła sama w domu. – Ty też masz fajne włosy. – Chyba po raz pierwszy w życiu się zarumieniłam. Moje policzki zaczerwieniły się, a gdy ten mężczyzna to zauważył, uśmiechnął się szerzej i zbliżył do mnie jeszcze bardziej.

– Dlaczego jesteś tu sama? W Jessep nie wiedzą, że nie można wykorzystywać dzieci do pracy?

– Nie wiem, o czym mówisz, ale nikt tu już nie przychodzi, odkąd otworzyli nową autostradę. Ja tylko pilnuję sklepu, bo Emma May poszła do salonu piękności. Powiedziała, że niedługo wróci, ale jeśli mają zmienić Emmę May w piękność, to chyba trochę im to zajmie.

Mężczyzna zaśmiał się i oparł łokciami o blat.

– Posłuchaj, słodziaku. Przepraszam za mojego kolegę. – Uśmiechnął się lekko. – Pochorował się po długiej trasie i zachował naprawdę głupio.

– Jak dla mnie wygląda na pijanego. A może ma kaca. Powiedz mu lepiej, żeby nie kierował pijany.

– Skąd ty się wzięłaś? – Wyglądał na rozbawionego. Chciałam zrobić wszystko, co tylko się dało, by ta mina pozostała na jego twarzy. – Tak, długie podróże właśnie tak działają na ludzi. A z tobą wszystko okej? Nie skrzywdził cię, co?

Pokręciłam głową.

– Nie. Nic mi nie jest, nie martw się. Właśnie sięgałam po strzelbę Emmy May, gdy wszedłeś. – Uniosłam strzelbę, która wisiała pod ladą, by mógł ją zobaczyć. Przeładowałam ją. Mężczyzna obrzucił broń szybkim spojrzeniem i zgiął się wpół ze śmiechu. Odłożyłam ją pod ladę i zapytałam: – Co cię tak bawi?

– Och, nie mogę się doczekać, aż powiem Skidowi, że niemal postrzeliła go mała dziewczynka. – Jego oczy zaszły łzami. Śmiał się głośno i głęboko.

– Nie jestem małą dziewczynką – oponowałam. – Za miesiąc skończę jedenaście lat. A ty ile masz lat?

– Dwadzieścia jeden. – Uśmiechnął się jeszcze szerzej i dotarło do mnie, że już nie jestem na niego zła za to, że nazwał mnie małą dziewczynką. Kiedy uśmiechał się do mnie w ten sposób, mógł mnie nazywać, jak tylko chciał.

– Jak masz na imię, kochanie? – zapytał.

– Jestem Thia Andrews – powiedziałam z dumą i wyciągnęłam rękę. Tata nauczył mnie tak się przedstawiać.

– Thia? – zapytał i spojrzał na mnie dziwnie. Tak samo patrzyli wszyscy, którzy po raz pierwszy słyszeli moje imię.

– To zdrobnienie od Cynthii. Nie lubię, gdy ludzie mówią na mnie Cindy. W mojej klasie jest dwanaście dziewczynek i trzy mają na imię Cindy. Cieszę się, że jestem Thia, a nie Cindy. – Wytknęłam język i włożyłam dwa palce do ust, udając odruch wymiotny. Nienawidziłam imienia Cindy, lecz gdy mój tata zaproponował formę Thia jako alternatywę, mama nie chciała uznać tego nowego zdrobnienia i dalej nazywała mnie Cindy. – A jak ty masz na imię?

Ujął moją dłoń.

– Mówią na mnie Bear, kochanie. – Jego skóra była ciepła, w przeciwieństwie do chłodnych metalowych pierścieni. W porównaniu do Beara wyglądałam na małą i bladą, a moja ręka przypominała rączkę lalki. – Mam kumpla, który jako dziecko też ściskał innym dłonie na powitanie.

– Tatuś mówi, że to uprzejme.

– Twój tatuś ma rację.

– A ten twój przyjaciel, który ściska innym dłonie, też jest taki miły jak ty? – zapytałam.

– Nie powiedziałbym, że jestem miły. Ale mój przyjaciel… powiedzmy, że jest inny – wyjaśnił Bear ze śmiechem.

– Bycie innym jest dobre. Moi nauczyciele mówią, że jestem inna, bo mam różowe włosy, chociaż wspominają też, że odzywam się nieproszona – odparłam tak przemądrzale, jak tylko mogła to zrobić dziesięciolatka.

– Czasami bycie innym naprawdę jest dobre, młoda – zgodził się Bear.

– Czy Bear to twoje prawdziwe imię? – zapytałam. – A na nazwisko masz Grizzli czy coś takiego?

– Nie – odparł. – Bear to tylko przezwisko, które dostałem w klubie. Wszyscy w klubie mają motocyklowe ksywy.

– Należysz do klubu? – zapytałam podekscytowana. – Ale super! Jak brzmi twoje prawdziwe imię?

– A potrafisz dochować tajemnicy? – wyszeptał, rozglądając się, jakby sprawdzał, czy nikt nie słucha. – Od lat nikomu o tym nie mówiłem. Nawet mój stary nazywa mnie Bear. Ale naprawdę mam na imię Abel. Jesteś teraz jedną z niewielu osób, które o tym wiedzą.

Abel.

– To świetne imię. – Chociaż Bear też do niego pasowało. Był wyższy niż mój tata, napakowany, a jego ręce wielkością przypominały łapy niedźwiedzia.

Sięgnął do tylnej kieszeni i wyciągnął z niej plik zwiniętych banknotów. Nigdy nie widziałam aż tyle pieniędzy.

Było ich więcej niż w mojej skarbonce z Buzzem Astralem, którą trzymałam w swoim pokoju.

Więcej niż w kasie Emmy May. Bear wyciągnął z rulonu trzy banknoty i położył je na ladzie.

– Co to? – zapytałam, patrząc na jego rękę, którą przesuwał teraz pieniądze w moją stronę.

– Trzysta dolarów.

– Chcesz coś kupić? Mogę pobiec do salonu piękności i zawołać Emmę, bo ta głupia kasa…

– Nie chcę nic kupić. To dla ciebie. Za pomoc dzisiaj. Za to, że nie…

– Trzysta dolarów za to, że nie zadzwoniłam po szeryfa? – zapytałam, bo domyśliłam się, o co mu chodziło.

Trzysta dolarów dla dziesięciolatki to jak milion.

– Niech to będzie podziękowanie za to, że go nie postrzeliłaś – poprawił mnie Bear.

– W porządku. Emma May pewnie by się wkurzyła, gdyby zobaczyła tu krew. – Emma May nie znosiła bałaganu.

Bear zaśmiał się, a ja się uśmiechnęłam.

– Jesteś zabawna, młoda. Wiesz o tym?

– Naprawdę? – Mówiono, że jestem zwariowana, dziwna, niebanalna, rozmowna, ale nie zabawna. Stwierdziłam, że podoba mi się to określenie.

– Tak – powiedział, przysuwając pieniądze bliżej w moją stronę. Uniósł głowę i rozejrzał się po sklepie. – Nie ma tu kamer?

– Nigdy żadnej nie widziałam. Emma jest skąpa, a przynajmniej tak twierdzi mama, od kiedy użyła na swoim ślubie sztucznych kwiatów. Więc pewnie nie ma żadnych kamer. – Wypaliłam. Chciałam powiedzieć cokolwiek, by znowu wywołać na jego twarzy uśmiech.

– Dobrze schowaj te pieniądze. Nie mów o nich nikomu. Niech to będzie nasz sekret – powiedział, puszczając do mnie oko. Próbowałam odwzajemnić to mrugniecie, ale zamiast tego mrugnęłam obiema powiekami, jak dżin w powtórkach I Dream of Jeannie. Bear wyciągnął rękę i odgarnął mi z twarzy moje niesforne włosy, zakładając je za ucho. Miał szorstkie palce, lecz delikatny dotyk. Gdy cofnął rękę, pragnęłam, by moje włosy znowu opadły na twarz, żeby mógł zrobić to kolejny raz.

– Nie chcę twoich pieniędzy – wypaliłam. W zeszłym tygodniu poszłam do sklepu, gdzie wszystko kosztuje jeden dolar, i nie mogłam znaleźć ani jednej rzeczy, którą chciałabym kupić. A trzysta takich rzeczy to zdecydowanie więcej, niż kiedykolwiek mogłabym chcieć.

– Cóż, w moim świecie, gdy ktoś wyświadcza komuś przysługę, trzeba się odwdzięczyć – powiedział Bear i oparł podbródek o rękę. Skupiłam wzrok na pierścieniu na jego środkowym palcu. To była czaszka z błyszczącym kamieniem w oczodole. Bear podążył za moim spojrzeniem. – Podoba ci się? – zapytał, ściągając pierścień z palca.

– Tak. Nigdy czegoś takiego nie widziałam.

Bear trzymał go między dwoma palcami i patrzył na niego, jakby widział go po raz pierwszy w życiu. Milczał i marszczył czoło tak, jakby w tej chwili myślał o czymś zupełnie innym – sama tak marszczyłam czoło, gdy odrabiałam pracę domową z matematyki.

– Mam pomysł – powiedział, kładąc pierścień na blacie. – Ten pierścień to obietnica. Tak się robi w moim klubie. Kiedy dajesz komuś pierścień, to składasz obietnicę.

– Obietnica czego? – zapytałam, patrząc na pierścień zdumiona, jakby właśnie uniósł się w powietrze.

– Przysługi. Jeśli kiedyś będziesz czegoś potrzebować. Jestem ci to winny.

– Mnie?

– Tak – powiedział, chowając banknoty do kieszeni. Wsunął mi pierścień na kciuk, ale i tak był za duży, więc musiałam zacisnąć pięść, by nie spadł.

– Wow, super! – Spojrzałam mu w oczy i uśmiechnęłam się. – Dziękuję. Będę o niego dbać, obiecuję. I nie wykorzystam go, chyba że będzie chodzić o coś ważnego.

– Wiem o tym – powiedział Bear. Ktoś odchrząknął i oboje spojrzeliśmy w stronę źródła dźwięku. W wejściu stał mężczyzna odziany w taką samą kamizelkę, jaką miał na sobie Bear.

– Musimy iść, stary. Chop dzwonił. Mamy być w siedzibie za dwadzieścia minut.

– Powinienem już iść, kochanie. Dbaj o to, okej? – Bear postukał palcem w moją zamkniętą pięść.

– Nikomu nie powiem, obiecuję – oznajmiłam i zrobiłam znak krzyża na piersi. Tak się robiło, gdy mówiło się o czymś na poważnie, a ja chciałam dać Bearowi znać, że złożona obietnica znaczy dla mnie bardzo wiele.

A potem Bear puścił do mnie oko i zniknął przy dźwięku dzwonków wiszących nad drzwiami.

Patrzyłam, jak uderza w tył głowy mężczyznę, który próbował okraść sklep. Wymienili kilka gniewnych zdań, a potem założyli kaski i ruszyli przed siebie. Trzeci mężczyzna podążał tuż za nimi.

Niecałe trzydzieści sekund po tym, jak motocykliści zniknęli, Emma May weszła do sklepu.

– Działo się coś ciekawego, gdy mnie nie było? – zawołała, idąc na zaplecze.

Włożyłam pierścień do kieszeni szortów.

– Nie, proszę pani. Zupełnie nic – odparłam, krzyżując za plecami dwa palce.

***

Bear

Popołudniowe słońce mnie oślepiało. Nie tylko Skid miał kaca. Do rana balowaliśmy w Coral Pines z jakimiś laskami spędzającymi tam ferie wiosenne. Skid jeszcze nie poznał magii kropli do oczu i mocnej kawy.

Ten skurwiel miał szczęście, że nie powaliłem go na ziemię na parkingu tej pieprzonej stacji benzynowej.

– Czy ciebie, kurwa, powaliło? Wyciągnąłeś broń na stacji? I to na stacji w tym samym hrabstwie, co nasz klub. Nie wiem, co ci powiedzieli, gdy zostałeś członkiem tego klubu, ale nie jesteśmy bandą młodocianych chuliganów. Nie napadamy na stacje benzynowe i nie robimy niczego, co mogłoby ściągnąć na nas uwagę. Mamy teraz poważniejsze problemy, a takie głupoty mogą nam nieźle dać w dupę. A w ogóle kto, kurwa, wyciąga broń przy małych dziewczynkach? Powinienem cię zastrzelić… Gdzie ty masz mózg, stary? – Uderzyłem Skida w głowę, zrzucając jego okulary przeciwsłoneczne na ziemię. – Ej, ty, prospect! – zawołałem do Gusa, kandydata na członka gangu motocyklowego. Nazywaliśmy takich prospectami. – Dlaczego nie robimy teraz małych wyskoków? Dlaczego nie celujemy z broni do małych dziewczynek?

– Bo dzieje się coś ważnego. Nie możemy zwracać na siebie uwagi – odpowiedział Gus beznamiętnym tonem. – I dlatego, że to ogólnie jest cholernie głupie.

– Stary – odezwał się Skid, pocierając oczy. – Wciąż jestem narąbany po wczorajszej nocy albo raczej po dzisiejszym poranku. Wszystko jedno. Przepraszam, to było cholernie głupie. Nie mów Chopowi, okej? – Pochylił się, by podnieść okulary, a ja na poważnie zacząłem rozważać kopnięcie go w głowię. Po chwili się uspokoiłem, gdy przypomniałem sobie o wszystkich głupich rzeczach, które ja zrobiłem, kiedy w końcu otrzymałem kamizelkę. Gdyby mój stary o tym wiedział, urządziłby mi piekło.

– To twój pierwszy i ostatni raz. Drugiej szansy nie dostaniesz. Ta jest twoją jedyną. Jeśli jeszcze raz odwalisz coś takiego, to sam będziesz się tłumaczyć Chopowi, ja cię nie uratuję – oznajmiłem i wsiadłem na motocykl.

– O co chodziło z tym pierścieniem? – zapytał Gus. – Pierwszy raz o tym słyszałem. Ominęło mnie coś, o czym powinienem wiedzieć? Ja też mam oddać pierścień? Tylko że ja nie mam takiego fajnego jak ten twój z czaszką, który jej dałeś. – Gus zawsze był skory do nauki, a na myśl, że mogło mu umknąć coś ważnego, robił się nerwowy.

– Nie, stary. To był stek bzdur. Dałem jej pierścień w zamian za to, by nie zadzwoniła po jebane gliny albo do mamusi i tatusia, bo inaczej powiedziałaby wszystkim, co zrobili duzi, źli motocykliści – powiedziałem.

– Niezły pomysł – stwierdził Gus, zakładając rękawice motocyklowe.

– Dałeś tej dziewczynce pierścień z czaszką? A czy przypadkiem w środku nie było diamentu?

– Pewnie, że był, a ty zwrócisz mi co do centa jego wartość. – Uruchomiłem silnik i usłyszałem ryk motocykla, który ożył między moimi udami.

Całą drogę do domu śmiałem się z miny Skida, którą zrobił, gdy powiedziałem mu, że jest mi winny hajs.

Nigdy więcej nie myślałem o tym dniu ani o tej dziewczynce.

Wróciło to do mnie dopiero siedem lat później – i się zemściło.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: