Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lekcja miłości - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 maja 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Lekcja miłości - ebook

Lekcja miłości ... to zbiór rozmów o rodzicielstwie, które nie podlega standaryzacji, nie da się go ująć w schematy i modele.

 

Rozmówcy autorki są osobami powszechnie znanymi, ludźmi z pierwszych stron gazet i telewizji. Równocześnie – są rodzicami nieszablonowymi. Popularność nie sprawiła, że uniknęli prozy życia i nie ułatwiła im ona podejmowania decyzji, czasem bardzo trudnych. W rozmowach poruszają tematy skomplikowane, mówią o sprawach uznawanych za wstydliwe – kwestiach, które najczęściej nie wychodzą poza domowe zacisze.

 

Padają w nich pytania: Jak poradzić sobie z rolą samotnego rodzica? Czy trudno jest wychować gromadkę dzieci? Jak pogodzić wykonywanie zawodu i realizację pasji z życiem rodzinnym? Czy dziecko adoptowane można kochać tak jak własne? Czy nadchodzi chwila, w której można pogodzić się ze śmiercią dziecka?  W rozmowach tych odnajdziecie wiele emocji - radość, rozpacz, szczęście, złość, żal i pogodzenie się z losem.

 

Wśród rozmówców: Katarzyna Bosacka, Ałbena Grabowska, Barbara Falandysz, Paulina Smaszcz-Kurzajewska, Bartosz Bonk, Gromosław Czempiński, Tomasz Jastrun, Roman Polko.

 

Rozmowy prowadzi Magdalena Łyczko, dziennikarka związana z mediami od ponad 16 lat. Pracowała m.in. w Teleexpressie i Dzień Dobry TVN, magazynie „Gala” oraz w onet.pl. Najważniejsze są dla niej ostatnie cztery lata, bo wtedy została mamą. Wówczas otworzyła portal zaradna-mama.pl.

 

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-64776-53-3
Rozmiar pliku: 4,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Mój stróż na treningach

BARTŁOMIEJ BONK

Proponując rozmowę, byłam przygotowana, że Bartłomiej Bonk rzuci słuchawką albo powie coś niemiłego... Ze spokojem odpowiedział, że musi przedyskutować sprawę z żoną. Długo czekałam na rozmowę. W trakcie zgrupowania w Spale Bartłomiej Bonk przyjeżdża na badania do Warszawy. To jedyny moment, kiedy możemy się spotkać, bo potem znów zacznie treningi przed kolejnymi zawodami. Siedzimy w kantynie jednej z klinik. Jest przygaszony. Ożywia się, gdy mówi o dzieciach: Mateuszu i Mai. Nadal panuje powszechne przekonanie, że prawdziwy mężczyzna nigdy nie płacze. Kiedy widzę, że jego oczy wypełniają się łzami, łapię go za przedramię i mówię: „Wystarczy”.

JAK PAN WSPOMINA DZIECIŃSTWO? Od najmłodszych lat spędzałem dużo czasu na dworze, dzisiaj wszyscy młodzi ludzie siedzą przed komputerami i bardzo ciężko ich wysłać na dwór. Ja wracałem do domu, jadłem obiad, odrabiałem lekcje i szedłem na podwórko! Później, w wieku dziesięciu lat, zafascynowało mnie żeglarstwo. Trenowałem, jeździłem na zawody, regaty... To była cudowna przygoda, wspaniałe doświadczenie dla każdego młodego człowieka. Później, jeszcze w szkole podstawowej, odnosiłem sukcesy w lekkoatletyce, to samo robi mój syn i też przynosi medale ze szkoły. Na razie szuka siebie, swojej dyscypliny. Chodził już na karate, tenisa, teraz zaczął grać w siatkówkę, ale czy to będzie właśnie to, nie wiem. Do niczego go nie zmuszam, tak jak mnie nikt nie zmuszał. To musi być jego decyzja. Z kolei ciężary to bardzo ciężki sport. Zaczynałem w wieku trzynastu lat. Początkowo była to zabawa, dopiero około dziewiętnastego-dwudziestego roku życia trzeba było podjąć decyzję, czy robimy z tym coś dalej czy nie. Stwierdziłem, że tak, zresztą zawsze czułem, że uda mi się zajść w tym daleko. Czy iść do jednej szkoły czy do pracy – zawsze wiedziałem, że będę sportowcem, i na razie jakoś to wychodzi.

ZAWODOWO ZAJMUJE SIĘ PAN PODNOSZENIEM CIĘŻARÓW, JAKO OJCU PRZYSZŁO PANU PODNIEŚĆ TEN NAJCIĘŻSZY... Czy podnoszę ciężary czy nie, tak naprawdę to nie ma żadnego znaczenia, rodzin jak my – skrzywdzonych przez innych ludzi – jest cała masa. Jeżeli jest w życiu poważny problem, to człowiek znajduje w sobie siłę, by mu sprostać. Nie chodzi o siłę fizyczną, wytrenowaną, ale o tę wewnętrzną. Wszystko pamiętam. Jak było w momencie, gdy Julcia była z nami w domu. To były nieprzespane noce – przeze mnie lub przez moją żonę – cały czas trzeba było czuwać, zawsze jedno z nas nie spało. Oczywiście mieliśmy do pomocy przeszkolone pielęgniarki, ale siła wewnętrzna przyszła nie wiadomo skąd. Zmęczenie poczuliśmy dopiero po kilku miesiącach po odejściu Julci. Dopóki żyła, wiedzieliśmy, że musimy o nią walczyć. Widzieliśmy też jej walkę i cierpienie, robiliśmy wszystko, żeby jej pomóc, żeby było lepiej.

JAK ZAREAGOWALIŚCIE NA WIADOMOŚĆ, ŻE TO BĘDZIE „PODWÓJNE SZCZĘŚCIE”? Pozytywnie. Cieszyłem się. Julka i Maja były zdrowymi dziewczynkami, które normalnie rozwijały się w brzuchu mamy, nie miały żadnych wad genetycznych, zrobiliśmy wszystkie możliwe badania rozszerzone i wszystko było dobrze. Wiedziałem, że skoro poradziliśmy sobie z jednym dzieckiem, poradzimy sobie z trójką. Sam mam czwórkę rodzeństwa, więc wiem, jaki po latach może być z nim fajny kontakt. Cieszyliśmy się oboje, do momentu porodu.

KIEDY DOWIEDZIAŁ SIĘ PAN, ŻE COŚ JEST NIE TAK, I USŁYSZAŁ SŁOWA, ŻE ORDYNATOR JEST NAJWAŻNIEJSZY, NIE MIAŁ PAN OCHOTY ZAŁATWIĆ SPRAWY PO MĘSKU, PO PROSTU PRZYWALIĆ MU Z PIĘŚCI? Później miałem taką ochotę, ale to by już nic nie zmieniło. Powinienem był to zrobić wcześniej, zanim on podjął złą decyzję. To na pewno mogłoby coś zmienić. Do dziś nie wiem, czym się ci ludzie kierowali, by w taki sposób potraktować żonę i moje dzieci. Może kiedyś się dowiem. Wiem natomiast, że pana ordynatora już kara dosięga – jest poważnie chory, ale na pewno z moją Julcią się nie spotka. Na pewno nie będzie tam, gdzie jest moje dziecko.

MIAŁ PAN WYRZUTY SUMIENIA, ŻE GDYBY OD RAZU ZAREAGOWAŁ, TO MOGŁO BYĆ INACZEJ? Oczywiście, że tak. Zawsze można było zrobić coś inaczej, ale nie da się cofnąć czasu. Gdyby się dało, to zrobiłbym wszystko, by go cofnąć i mieć teraz dwie zdrowe córeczki w domu. Nie ma się co obwiniać, bo to nie nasza wina. Tłumaczyłem też żonie. To nie nasza wina, to wina lekarzy. Oni podejmowali decyzje, zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo ryzykują i na nich spoczywa odpowiedzialność za ludzkie życie. A oni nie zrobili niczego, by było lepiej, czekali tylko na rozwiązanie, a nie działali. A teraz musimy spędzać czas w sądzie. Gdyby podjęli jedną słuszną decyzję, toby teraz wszystko było inaczej.

TRUDNO BYŁO ZACHOWAĆ ZIMNĄ KREW? Najtrudniejsze przede wszystkim było stawić temu czoła. Ja nie mogłem się załamywać, bardzo to przeżywałem głęboko w środku, ale musiałem być twardy na zewnątrz, tak jak teraz. Oczywiście na samym początku żaden z lekarzy nie powiedział nam, w jak ciężkim stanie jest moja córka, co może być później... Nie wiem, dlaczego nie chcieli niczego powiedzieć. Na początku to przypominało wieczną walkę z lekarzami. Pamiętam przewożenie Julci z jednego szpitala do drugiego. Lekarze stwarzali takie śmieszne problemy, że to się w głowie nie mieści. Musiałem z Opola zabrać dziecko do Krakowa. Kiedy moja żona chodziła do córki i widziała ordynatora, on z nią rozmawiał, ale w taki sposób, że wracała do domu z płaczem i przez kolejne trzy dni dochodziła do siebie. To był lekarz, który w normalny sposób nie umiał przekazać informacji, tylko miał syndrom boga – sam wiedział wszystko najlepiej, w ogóle nie brał pod uwagę naszych sugestii, wszystkie pomysły i propozycje odprawiane były z kwitkiem. W końcu przewieźliśmy córkę do Krakowa do Szpitala Uniwersyteckiego, gdzie trafiliśmy na wspaniałych lekarzy, którzy potrafili rozmawiać z rodzicami ciężko chorego dziecka. Czuliśmy, że cały personel świetnie funkcjonuje i jest tam dobra atmosfera. Nie było tak jak w innych szpitalach, że ordynator był wszystkim, a reszta personelu jedynie narzędziem w jego rękach. Jedna córka była w domu, druga w szpitalu, żona ściągała mleko dla Julci, a ja je woziłem. Co drugi dzień z Opola do Krakowa lub Katowic.

Pamiętam sytuację, kiedy jeden z rodziców opowiadał mi, że miał dziecko na oddziale w Katowicach, tym samym co Julcia, i że kiedy ona miała robione badania genetyczne, dzwonili lekarze z Opola, nie po to, żeby dowiedzieć się, czy stan Julci się poprawił, tylko żeby sprawdzić, czy już coś wyszło w badaniach genetycznych, czy już znaleźli wady. Zdarzają się więc lekarze, którzy już dawno temu zagubili wszystko to, czego się uczyli.

Proszę sobie wyobrazić, że kiedy sami zaczęliśmy załatwiać leczenie w Krakowie za pomocą komórek macierzystych, to lekarz z Opola nie tylko wszystko krytykował, ale i wstrzymywał, mówiąc, że to nie ma sensu. Wiem, że ciężko się tego słucha. Ale lekarz na oddziale intensywnej terapii mówił nam, że sobie nie poradzimy, pytał, dlaczego chcemy wziąć dziecko do domu, że lepiej by było oddać ją do ośrodka specjalnego, w którym miałaby zapewnioną opiekę. Nie chodziło o przepychanki słowne, my walczyliśmy o Julcię!

Siostrzany uścisk dłoni Mai i Julci

DOSTALIŚCIE JAKIEŚ WSPARCIE? Dostawaliśmy wiele wiadomości od ludzi, którzy są w podobnej sytuacji. Trafiliśmy na wspaniałego prawnika z Poznania, dla którego ważniejsze niż pieniądze są sprawiedliwość i wyjaśnienie całej sprawy. Jeżeli chodzi o znajomych, to ich krąg bardzo szybko się przewietrzył. Momentalnie – kiedy byliśmy w bardzo trudnej sytuacji – potrzebowałem pieniędzy, żeby kupić dom, bo w dotychczasowym nie było warunków do opieki nad małą. Pomogła mi tylko jedna osoba. Kolega bez wahania wziął kredyt dla mnie. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, i to się sprawdziło. I nie mam tu na myśli wyłącznie pieniędzy. Ludzie, którzy wcześniej byli dookoła, nagle przestali się odzywać, pisać, pytać, kontaktować się. Pojawili się też nowi przyjaciele... Dzięki temu dowiedziałem się, na kogo mogę liczyć, a z kim nie warto utrzymywać więcej kontaktu.

MOŻE PO PROSTU STCHÓRZYLI, NIE WIEDZIELI, JAK SIĘ ZACHOWAĆ? Pewnie tak, nie zastanawiałem się nad tym. Być może tak było, że bali się zareagować, nie wiedzieli jak się zachować, co powiedzieć, nie wnikam w to. To było, minęło. Teraz przynajmniej wiem, na kim mogę polegać.

KUPIŁ PAN DOM Z MYŚLĄ O CÓRCE. DOSTOSOWAŁ, ŻEBY MOGŁA W NIM FUNKCJONOWAĆ, A POTEM... Tak to właśnie było... Całe piętro miało coś na kształt oddziału szpitalnego, w tym przede wszystkim pokój wyposażony we wszystkie sprzęty, których potrzebowała Julka. Tam zawsze coś klikało, piszczało, trzeba było to sprawdzać, być czujnym, czy jest wszystko dobrze, reagować. Ten pokój cały czas jest pokojem Julci, na ścianach wiszą jej zdjęcia. Nikt z nas tam nie mieszka, swoje pokoje mamy piętro wyżej. Lubimy tam z żoną przyjść, posiedzieć i pogadać. Kiedy cała aparatura została wyłączona, nastała głucha, przerażająca cisza. I pustka.

ODESZŁA W DOMU... Tak. Z tego wszystkiego, co ją spotkało, to odejście w domu było czymś najlepszym. Kiedy Maja raczkowała, potrafiła podejść do pulsometru, który mierzył tętno Julci, podchodziła do niego i go wyłączała. Maja na pewno była bardzo związana z Julcią. Kiedy przychodziła pani rehabilitantka, to Majka nie opuszczała jej na krok, zaczepiała Julcię, cały czas była w pobliżu.

„Mała blondyneczka, śliczna, piękna, wspaniała Maja”

JAK SIĘ CZUJE DRUGA Z BLIŹNIACZEK – MAJA? Bardzo dobrze. Pomimo tego, że na ostatniej rozprawie lekarze neonatolodzy uznali, że się urodziła w stanie miernym. Na szczęście rozwija się prawidłowo. Na początku była rehabilitowana, potrzebowała tego jako wcześniak, by nadgonić rówieśników, ale teraz jest wszystko dobrze. Na szczęście.

POWIEDZIAŁ PAN, ŻE MUSIAŁ BYĆ SILNY. W KTÓRYM MOMENCIE WSZYSTKO PUŚCIŁO I OKAZAŁ PAN SŁABOŚĆ? Tak naprawdę wszystko puściło w momencie, kiedy Julcia odeszła. Wtedy czułem się bezsilny. Mimo że zrobiłem wszystko, próbowałem, ona i tak odeszła. Nie udało nam się, ale wiemy, że też walczyła, że chciała żyć i że zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Z drugiej strony, jak na to spojrzeć... Każdego dnia widziałem, jak moje dziecko cierpi. W ten dzień, w którym odeszła, rok po chrzcinach, mogę powiedzieć, że przestała cierpieć. Najważniejszą decyzją życia było to, że zabraliśmy ją do domu. Większość czasu spędziła na naszych rękach, przytulając się. Czuła naszą bliskość i miłość. Wiele dzieci leży latami w szpitalu, my stawiliśmy temu czoła. Wiedzieliśmy, że to będzie dla niej właściwe i dobre.

JAK RADZICIE SOBIE TERAZ? Nie powiem, że jest lekko, bo cały czas to tkwi w nas, jednak inaczej, bo możemy wspólnie pójść, z żoną, synem i córką na grób Julci. Maja przynosi jej maskotki na cmentarz... To, co przeżyliśmy, wiemy tylko my. To nie było łatwe. Życie toczy się dalej, musimy być twardzi i dalej żyć. Mimo że to wszystko było bardzo ciężkie i nikomu tego nie życzę.

JAKA JEST MAJA? Mała blondyneczka, jest śliczna, piękna i wspaniała. Nie jest spokojna – to wulkan energii, dziecko, które nie potrafi usiąść na chwilę w jednym miejscu. Wszędzie jest jej pełno.

Synek był już w domu. Chciałem mieć córkę i dowiedziałem się, że będą dwie. Jeździłem bardzo często na obozy szkoleniowe, więc syn zżywał się z żoną... Z kolei Maja zawsze chce do taty, co na pewno jest fajnym i miłym doświadczeniem. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak to by było, gdyby dwie takie piękne dziewczynki biegły do mnie. Teraz Maja pójdzie do przedszkola, pewnie będzie tam rządzić, bo kiedy coś jest nie po jej myśli, od razu zaczyna działać, radzi sobie, jest bardzo fajnym, żywiołowym dzieckiem.

MAJA PYTA CZASAMI O JULKĘ? Maja, idąc z nami na cmentarz, śpiewa Julce „Kotki dwa”, mówi: „Biedna Julcia śpi”. Mamy piękne zdjęcie na ścianie, ja trzymam Julkę na rękach, żona Majkę, a obok nas stoi Mateusz. Czasami Majka patrzy na to zdjęcie i mówi: „Julcia, moja Julcia...”.

KIEDY MAJA DOROŚNIE, OPOWIECIE JEJ HISTORIĘ JULCI? Oczywiście, że tak. Chociaż raczej dużo nie będziemy musieli jej mówić, raz, że Julka cały czas jest obecna w naszej rodzinie i historiach, dwa, że w dzisiejszych czasach wszystko jest już zapisane, nagrane i wystarczy tylko poszukać w Internecie, by znaleźć materiały. Musi znać prawdę, oczywiście, że będzie świadoma tego, co się stało i dlaczego nie ma dzisiaj siostry bliźniaczki.

Żona Barbara z córką Mają, w środku syn Mateusz i Bartłomiej Bonk z córką Julią

POWIEDZIELIŚCIE MATEUSZOWI, ŻE JEGO MALUTKA SIOSTRZYCZKA JEST CHORA? JEST W TAKIM WIEKU, ŻE ZDAJE SOBIE SPRAWĘ, CO TO JEST CHOROBA, ŚMIERĆ... Tak, od razu mu to powiedziałem po powrocie ze szpitala, miał wtedy dziewięć–dziesięć lat. To jest bardzo mądry chłopak, czasami prosił mnie, bym mu ją podał, by mógł potrzymać ją na kolanach, przytulić. Przez całą sytuację musiał bardzo szybko dorosnąć. Kiedy Julcia była w szpitalu, a potem w domu, on został w pewien sposób odsunięty na drugi tor. Na pewno to przeżył, ale bardzo dzielnie to znosił. Jest bardzo mądrym chłopakiem, bardzo dobrze się uczy. On to rozumiał, czuł, że nie mogło być inaczej. Były miesiące, w których byliśmy strasznie zmęczeni, więc może nie zawsze byliśmy dla niego w 100 procentach, chociaż kiedy nas potrzebował, to byliśmy gotowi przyjść i wesprzeć jako rodzice.

JAK Z SYTUACJĄ PORADZIŁ SOBIE MATEUSZ? W SZKOLE NIKT MU NIE DOKUCZAŁ? Z tego, co wiem, to nie, chociaż myślę, że gdyby coś było, powiedziałby mi o tym. Teraz jest w czwartej klasie szkoły podstawowej. Zmienił wprawdzie szkołę, bo się przeprowadziliśmy. Ale on sobie świetnie ze wszystkim radzi. Poza tym nie pozwoli, by mu dokuczano.

CZYM INTERESUJE SIĘ MATEUSZ? Ma różne zainteresowania. Chodzi na różne kółka matematyczne, na robotykę, interesują go takie rzeczy, jest bardzo dobry z matematyki, miał wysokie miejsca w Kangurze (konkurs matematyczny – przyp. red.). Lubi też posiedzieć przy komputerze, ale ograniczamy to, jak tylko można. Przy komputerze czas jest określony, a potem koniec. Więc to nie jest tak, że tylko na nim gra. Lubi też grać w gry planszowe, czasami gram z nim.

OJCIEC, MISTRZ, SIŁACZ... JEST PAN AUTORYTETEM DLA SYNA? Na pewno jest ze mnie dumny, z moich sportowych osiągnięć, to wiem. Czasami przychodzi ze szkoły i mówi, że kolega prosi o autograf – i podpisuję. Jest mu miło, gdy zapraszają mnie do szkoły na apele. Część rówieśników inaczej na niego patrzy. Ale to jest życie. To, że mam sukcesy sportowe, wynika tylko i wyłącznie z mojej determinacji.

ZDARZA SIĘ, ŻE PROSI PANA O INTERWENCJE SIŁOWE? Nie, nie, absolutnie, on jest bardzo grzeczny. Rzadko mi mówi, że coś się dzieje, ale on wie, jak sobie w takich sytuacjach radzić. Kiedy był jakiś chłopak, który zaczepiał wszystkich, doradziłem mu wtedy, żeby zebrali się w grupę i poradzili sobie z „problemem”. Staram się nie mieszać w jego sprawy. Prędzej wyślę żonę do wychowawczyni, by coś powiedziała. Podobnie było ze mną, w dzieciństwie sam radziłem sobie w takich sytuacjach.

WIEDZĄC, ŻE CIĘŻARY TO TRUDNA PRACA, POZWOLI PAN SYNOWI PÓJŚĆ TĄ SAMĄ DROGĄ? To musiałby być jego świadomy wybór, on musiałby chcieć to robić, ja mógłbym nauczyć go technik, co się ze wszystkim robi, ale z doświadczenia wiem, że gdy ma się ojca za trenera, to relacje z treningów przenoszą się do domu. Dlatego nie chciałbym być trenerem, jestem zdania, że roli trenera i ojca nie powinno się łączyć.

W MĘŻCZYŹNIE OJCOSTWO BUDZI SIĘ POWOLI, W KOBIECIE NAJCZĘŚCIEJ WYBUCHA NATYCHMIAST... JAK TERAZ CZUJE SIĘ ŻONA? Wiadomo – od samego początku przywiązanie matki do dziecka jest całkowicie inne, bo tata dopiero po porodzie je widzi. Kobieta przeżywa to całkowicie inaczej. Wiem, że była bardzo przywiązana do dziewczynek, chwile po porodzie przeżywała ciężko. Wspieraliśmy się, cała sytuacja nas do siebie zbliżyła. Zawsze mieliśmy dobrą relację, ale nasz związek jest teraz silniejszy. Już chyba nic nas nie zaskoczy i nie załamie.

BYLIŚCIE POD OPIEKĄ PSYCHOLOGA? Ja nie. Ale psycholog był potrzebny żonie, była w ciężkim stanie. Powoli zaczyna wychodzić do ludzi, wróciła do pracy, na siłownię. Kiedyś była medalistką mistrzostw Polski i Europy w podnoszeniu ciężarów. Teraz w jednym z klubów uczy zawodników crossfitu. Sprawia jej to dużo radości i satysfakcji.

CZYM DLA PANA JEST OJCOSTWO? Wydaje mi się, że jest to bardzo odpowiedzialne. Zostałem ojcem w bardzo młodym wieku, bo kiedy miałem dwadzieścia lat, więc musiałem szybko dorosnąć. Dla mnie rodzina zawsze jest i była najważniejsza. Dużo czasu poświęcam ciężarom, ale to moja praca. Rodzina jest dla mnie najwyższą wartością, to, że wspólnie z żoną stworzyliśmy ją... To jest dla mnie najważniejsze w życiu.

JEST PAN DOBRYM OJCEM? O to by trzeba było zapytać moje dzieci. W zależności od sytuacji czasami jestem dla nich kumplem do zabawy, a innym razem wymagającym tatą. Wydaje mi się, że jestem dobrym ojcem, staram się zapewnić rodzinie wszystko, czego potrzebuje.

ZDARZAJĄ SIĘ MOMENTY KRYZYSOWE, KIEDY WSZYSTKO WRACA JAK BUMERANG? Oczywiście, że tak. Tego nie da się wymazać, wszystko, co się stało, jest w nas i będzie dalej. Nigdy nie będzie jak przed porodem.

CO DZISIAJ SPRAWIA PANU NAJWIĘKSZĄ RADOŚĆ? Przede wszystkim sport i sytuacje, kiedy wracam do domu i patrzę na rodzinę – jestem szczęśliwy i radosny, kiedy widzę ich uśmiechniętych. Pustka w sercu jest i na zawsze zostanie.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: