Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lista gości - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
26 sierpnia 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Lista gości - ebook

Gdy zabawny, czuły, przystojny Shane oświadcza się Carze, ta nie posiada się wprost z radości. Nie może się też doczekać, żeby przekazać tę wiadomość reszcie rodziny i przyjaciołom.

Ale euforia szybko przeradza się w zniechęcenie, kiedy okazuje się, że każdy ma własną wizję doskonałego ślubu, z której za nic nie chce zrezygnować, i jest gotów nieść młodym „pomoc” przy jej realizowaniu za wszelką cenę. O kształt ceremonii i liczbę gości na liście zaczynają toczyć się prawdziwe boje, a sytuacji nie poprawia pojawiająca się między Carą i jej siostrą atmosfera rywalizacji. Gdy przyszli teściowe dokładają swoje oczekiwania do rosnącej ich listy, Cara odkrywa, że jej marzenia rozsypują się w pył.

Mimo to Cara i Shane są zdecydowani postawić na swoim. Gdy jednak ujawniają, że chcą wziąć ślub na plaży, gdzieś na pięknej karaibskiej wyspie, protestom nie ma końca. Pojawiają się groźby, na jaw wychodzą rodzinne sekrety, a nad młodymi zbierają się burzowe chmury.

Czy Cara i Shane dadzą radę pokonać przeszkody? A może wymarzony ślub zamieni się w prawdziwy koszmar?

Melissa Hill mieszka z mężem Kevinem, córką Claire i psem Homerem w Blackrock w hrabstwie Dublin. Jest autorką powieści obyczajowych, zajmujących pierwsze miejsca na listach bestsellerów i tłumaczonych na 25 języków.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8069-735-5
Rozmiar pliku: 504 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Jest Pani zaproszona na uroczystość zaślubin panny Audrey McCarthy i pana Josepha Bourke’a.

Państwo Młodzi uprzejmie proszą o zastosowanie się do następujących zaleceń:

- Od pań wymaga się unikania w garderobie koloru białego. Zalecenie to dotyczy stroju, obuwia i wszelkich dodatków.
- Wszystkich gości uprasza się o unikanie kreacji z kolekcji dostępnych w sklepach Coast i Karen Millen.
- Goście proszeni są o odwiedzenie strony internetowej laceconfetti.com/mccarthy-bourke, gdzie znajdą paletę barw dekoracji i strojów.
- Samotnych (pań i panów) uprasza się o przyjście bez osoby towarzyszącej, jeśli nie jest ona znajomą Pana Młodego lub Panny Młodej.
- Goście spoza miasta proszeni są o zatrzymanie się w hotelu, w którym będzie odbywać się przyjęcie weselne (ceny i szczegółowe informacje dostępne są na stronie www.themanor.com).
- W dniu ślubu prezenty będą przyjmowane wyłącznie w postaci gotówki lub czeków bankowych, lecz Para Młoda byłaby wdzięczna za rozwiązanie kwestii podarunków jeszcze przed datą ślubu. Prezenty rzeczowe należy wybrać z przygotowanej w tym celu listy (dołączonej do tego zaproszenia), pieniądze można zaś przekazać w formie przelewu na wspólne konto Młodych (szczegóły poniżej).

Brzmiało to bardziej jak rozporządzenie niż zaproszenie. Cara Clancy nie przypuszczała, że kiedykolwiek natknie się na coś tak ohydnego. Pod datą i godziną uroczystości, wytłoczonymi na eleganckim papierze kosztownej ślubnej papeterii, znajdowała się długa lista rzeczy, których nie dawało się opisać inaczej jak słowem „żądania”.

Wiedziała, że jej koleżanka z czasów studiów Audrey McCarthy lubi się popisywać, ale to przechodziło wszelkie pojęcie. Cara nie obrażała się łatwo, trudno też było ją urazić nienależytym zachowaniem, ale taki brak taktu i manier – o bezczelnym domaganiu się pieniędzy nie wspominając – sprawił, że włosy dosłownie zjeżyły się jej na karku.

Tyle, jeśli chodzi o „na dobre i na złe”…

Pokręciła tylko głową i zabrała się do szukania „listy”, wspomnianej w zaproszeniu. Nie zdziwiła się wcale, widząc, że znajdują się na niej towary z oferty Brown Thomas, należącego do najbardziej ekskluzywnych sklepów w Irlandii. No przecież.

Nic, co można by znaleźć w zwykłych sieciówkach, nie mogło zadowolić tej dwójki. Cara postanowiła sprawdzić, która rzecz z listy ma najniższą cenę, i była przekonana, że nie ona jedna wpadnie na ten pomysł.

Oczywiście para młoda przygotowała się też na wypadek, gdyby goście nie zdecydowali się wpisać na listę prezentów ślubnych – takie osoby mogły wspomóc młodych stosowną kwotą.

Oczy Cary się rozszerzyły. Ależ trzeba mieć tupet!

Podanie na zaproszeniu numeru konta bankowego było niczym innym, jak bezczelnym domaganiem się gotówki. Cara pomyślała, że kiedyś śluby były ceremoniami, podczas których dwoje ludzi wyrażało swoje zaangażowanie w związek i przysięgało sobie spędzić razem resztę życia, a teraz ta uroczystość stała się okazją do zbierania prezentów i pieniędzy.

Mimo że bardzo chciała wyrzucić zaproszenie do kosza i wystosować odpowiedź, informując młodych, że niestety nie może im towarzyszyć w tym wyjątkowym dla nich dniu – gali organizowanej, jak widać, w celu wypchania ich kieszeni (co niewątpliwie pomoże im uporać się z przyszłymi wydatkami na pokrycie kosztów rozwodu) – doszła jednak do wniosku, że nie zdobędzie się na nic podobnego. Dlatego odłożyła zaproszenie na bok, zastanawiając się, co powie Shane, gdy je zobaczy.

Podejrzewała, że nie będzie między nimi różnicy zdań. Jej chłopak, choć wychował się w zasobnej rodzinie i dorastał w warunkach, o jakich nie śni się „normalnym” ludziom (jego ojcem był Gene Richardson, jeden z najważniejszych przedsiębiorców budowlanych w Dublinie), nie zachowywał się ostentacyjnie i nie lubił obnosić się z bogactwem.

Co oczywiście nie znaczyło, że Audrey McCarthy była bogata z domu. Cara przypominała sobie, że jej dawna znajoma wywodziła się – jak ona sama – z klasy średniej. Może przyszły mężuś był nadziany? Chociaż czy w takim przypadku wysyłałby zdobione listy z błaganiem o jałmużnę, udające tylko zaproszenie ślubne?

I kim on w ogóle był? Zerknęła ponownie na zaproszenie, szukając jakiejkolwiek wzmianki na jego temat, ale znalazła wyłącznie nazwisko. A, właśnie – jakiś „Joseph Bourke”. Może pan Bourke nie miał żadnych wymagań, jeśli chodzi o ceremonię ślubną, a może w mniemaniu Audrey był tylko jeszcze jednym niewiele znaczącym dodatkiem do całego wydarzenia.

Cara, pozostając w temacie ślubów, zaczęła się zastanawiać, jak mógłby wyglądać ten dzień w przypadku jej i Shane’a, oczywiście jeśli on zdecydowałby się poprosić ją o rękę.

Wiedziała doskonale, jakiej odpowiedzi zamierzała mu udzielić, gdyby się wreszcie oświadczył, nie miała też wątpliwości, że ich uroczystość byłaby wyłącznie celebracją miłości, niemającą nic wspólnego z szopką, jaką zdawała się planować Audrey McCarthy.

Cara i Shane byli ze sobą od prawie trzech lat. Poznali się na kolacji u wspólnego znajomego i od razu przypadli sobie do gustu. On był zabawny, na luzie i przejawiał ten szelmowski rodzaj sarkazmu, który tak bardzo sobie ceniła. Poza tym diabelnie przystojny – miał jasne włosy, zielone oczy i, z czasów kariery w drużynie uniwersyteckiej Blackrock College, posturę sportowca. Pod koniec wieczoru niemal widać było przeskakujące między nimi iskry, a Cara już wiedziała, że nie będzie się wahać ani chwili, gdyby Shane zdecydował się zaprosić ją na randkę. I rzeczywiście – zdecydował się. Tak zaczął się obiecujący romans, który w zaledwie kilka miesięcy rozkwitł.

Cara miała niewiele ponad metr pięćdziesiąt wzrostu, w ramionach Shane’a czuła się maleńka i, co ważniejsze, bezpieczna.

Spojrzała na ich zdjęcie, stojące na stoliku, zrobione poprzedniej zimy w czasie weekendowego wypadu do Barcelony. Uśmiechnęła się do siebie i pomyślała ze spokojem, że Shane oświadczy się w stosownym momencie. W wieku dwudziestu dziewięciu lat była pewna, że spotkała mężczyznę swojego życia. Małżeństwo wydawało się następnym logicznym krokiem.

Porzuciła rozmyślania i zajęła się organizowaniem tej części dnia, jaka pozostała jej do dyspozycji po powrocie z pracy. Postawiła laptopa na stoliku do kawy, bo miała jeszcze parę rzeczy do zrobienia.

Cara, osoba z natury twórcza, o artystycznym usposobieniu, uwielbiała swoją pracę. Była grafikiem w Octagon Design, niewielkiej firmie działającej w Greygates, dzielnicy Dublina, w której dorastała, położonej nad morzem. Nie bez znaczenia był też fakt, że doskonale dogadywała się z Conorem Dempseyem, swoim szefem, człowiekiem, którego znała z sąsiedztwa. Czuła dumę, iż nie zalicza się do osób stale utyskujących, że przełożony ma zbyt duże wymagania czy nieprzyjemny charakter. Wiedziała, że szef ją szanuje i ceni to, co robiła dla firmy, dlatego miała wolną rękę w podejmowaniu decyzji.

Spojrzała na zegarek i uświadomiła sobie, że niedługo wróci Shane. Nie pasjonowało jej gotowanie, ale potrafiła przynajmniej przyrządzić zupę pomidorową… z puszki.

Kuchnia ich przytulnego, dwupokojowego mieszkania była mała i wąska. Cara zaczęła przygotowania do obiadu. Najpierw otworzyła butelkę wina, by trunek pooddychał nieco przed powrotem Shane’a. Mieszkanie, choć skromne, było urządzone w modnym, współczesnym stylu i doskonale sprawdzało się przy trybie życia, jaki prowadzili. I ona, i on mieli z obrzeży centrum Dublina doskonały dojazd do pracy, a takie położenie domu pozwalało im cieszyć się życiem miasta, co obydwoje uwielbiali. Shane nie zdecydował się iść w ślady ojca i robić kariery w przemyśle budowlanym. Został księgowym i zatrudnił się w jednej z usytuowanych w centrum firm. Cara dojeżdżała wprawdzie do Greygates, ale podróż nie zabierała jej dużo czasu. Gdy mniej więcej rok temu natknęli się na to mieszkanie, od razu poczuli przyjemny dreszcz ekscytacji. Podobało im się, to prawda, ale przede wszystkim decyzja o kupieniu go stanowiła poważny dowód ich zaangażowania w związek i była kolejnym krokiem w przyszłość, którą zamierzali powoli tworzyć.

Mniej więcej dziesięć minut później usłyszała otwieranie drzwi i odgłosy, jakie zwykle towarzyszyły powrotowi Shane’a – odkładał właśnie swoje rzeczy, a potem ruszył do kuchni.

Nie spoglądała w jego stronę, zajęta smarowaniem masłem kromek chleba, by zaraz przyrumienić je na patelni, więc nie widziała, kiedy wszedł.

– A cóż to za smakowity zapach? – zażartował. – Czyżby czekały na mnie grzanki z serem i zupa pomidorowa? Ach… te wspomnienia z dzieciństwa… Nie mogłem mieć wtedy więcej niż pięć lat. Naprawdę ukrywasz przede mną talenty gospodyni doskonałej. – Podszedł do Cary i objął ją od tyłu.

Zaśmiała się krótko, nosowo.

– Zaplanowałam sobie, że moje gotowanie będzie przypominać ci matkę. – Obróciła się w jego ramionach i pocałowała go w usta. Wysoki, słomianowłosy Shane niezmiernie ją pociągał. Wystarczył pocałunek, a puls jej przyśpieszał.

– Mmm… – wymruczał prosto w jej długie włosy. – Właściwie mama nigdy nie robiła mi grzanek z serem, ale niania, Lillian, tak.

Shane wychował się w dużej wiejskiej rezydencji niedaleko Kildare. Nazywanie jego rodziny zamożną było niedopowiedzeniem, a rodzice – szczególnie matka Lauren – lubili obnosić się z majątkiem i statusem społecznym. To, że Shane tak bardzo różnił się od nich, tylko dodawało mu uroku w oczach Cary.

Pocałował ją lekko w czoło, wyprostował się i zerknął w stronę leżącej na stole poczty.

– Kurczę, a co to takiego?

Cara tylko pokręciła głową, widząc, że on trzyma w dłoni zaproszenie na ślub Audrey McCarthy.

– Tak, wiem… tandetne, prawda?

Pogrążył się w lekturze, a z każdym czytanym zdaniem unosił wyżej brwi.

– Ojcze w niebiesiech! – Zaśmiał się od serca. – Wszystkich samotnych uprasza się o przyjście bez osoby towarzyszącej, jeśli nie jest ona znajomą pana młodego lub panny młodej? Co to za ludzie?

Cara podeszła do szafki i wyjęła dwa kieliszki do wina.

– Znam tylko pannę młodą. – Nalała wina i podała kieliszek Shane’owi, a potem upiła łyczek ze swojego. – Spójrz tutaj. Podali nawet numer konta bankowego. – Wskazała na wiersz cyfr umieszczony na dole zaproszenia.

– Rzeczywiście tandeta. Skąd znasz tę dziewczynę? Czym ona się zajmuje? Profesjonalną zbiórką funduszy? Wydaje się, jakby wiedziała, o co w tym chodzi.

– Daj spokój. – Cara pacnęła go dłonią w ramię. – Widziałeś mnie kiedyś z kimś takim? Chyba znów mylisz mnie ze swoją matką. – Rzuciła zaproszenie na blat. – Nie musimy iść na ten ślub. W zasadzie w ogóle nie mam ochoty.

– No co ty? Powinniśmy tam pójść. Ubawimy się po pachy. – Shane uśmiechnął się szelmowsko. – Chyba nie chcesz przegapić okazji do podziwiania lodowych rzeźb, białych gołębi, przemarszu panny młodej między ławkami w kościele, przy dźwiękach serenady wygrywanej przez orkiestrę symfoniczną oraz widoku sukni ślubnej, która kosztowała pewnie tyle, ile nasze mieszkanie?

– Wygląda, że świetnie się orientujesz w dzisiejszych trendach ślubnych – rzuciła żartem Cara. – Ale mimo wszystko nie jestem przekonana do tego pomysłu. Kiedy zobaczyłam zaproszenie i przeczytałam żądania… naprawdę, miałam ochotę powiedzieć Audrey McCarthy, gdzie może sobie wsadzić całą tę listę prezentów i numer konta bankowego. Pewnie by mnie to nie obeszło, ale tak się składa, że większość ubrań kupiłam w Coast i Karen Millen, tymczasem ona mówi mi, że nie mam prawa się w to ubrać. – Jeśli Audrey oczekiwała, że Cara rzuci się zaraz do sklepu i wyda kolejne sumy na nowe ubrania, to tak samo mogła iść się utopić. W obecnych czasach nikt nie śmierdział groszem, więc stawianie takich wymagań było naprawdę wredne. – Wiesz, nie sądziłam, że dzisiaj ktoś jeszcze zaprząta sobie głowę takimi głupotami.

Wystawne przyjęcia weselne i prawdziwe igrzyska prezentowe stały się zmorą Irlandii w czasach, gdy kraj mienił się Celtyckim Tygrysem, a banki z radością udzielały pożyczek na takie ekstrawagancje jak helikopter dla państwa młodych, ale szalejąca recesja położyła temu kres.

– Och, nie pozwól, żeby tacy ludzie popsuli ci humor. – Shane pokręcił głową i zamilkł na chwilę. Potem dodał: – Nigdy czegoś takiego nie rozumiałem – zadłużania się po uszy, byle tylko pokazać się tego jednego dnia. Szczególnie w obecnych czasach… Ślub jest ważnym wydarzeniem, ale czy naprawdę nie chodzi przede wszystkim o okazanie zaangażowania osobie, z którą się go bierze? Zamiast tego ludzie sprowadzają z Moskwy kawior astrachański, byle tylko zaimponować krewnym, których nawet nie znają.

Ta tyrada wywołała uśmiech na twarzy Cary. Dlatego właśnie tak bardzo kochała Shane’a – zgadzali się w tylu sprawach i zawsze doskonale się rozumieli.

– Wiedziałam, że jestem z tobą nie bez powodu. Naprawdę jesteś mądry.

– Ja też mam swoje powody, lecz z pewnością nie można do nich zaliczyć twoich talentów kulinarnych. – Wciągnął lekko powietrze i ujął ją delikatnie za łokieć, gdy odwróciła się, by odstawić na blat kieliszek z winem. – Przykro mi, że muszę ci to powiedzieć, ale grzanki się przypaliły.

– O nie! – krzyknęła Cara i szybko spojrzała w stronę kuchenki. Parsknął śmiechem, gdy zobaczył, w jakim tempie chwyciła patelnię i zdjęła ją z palnika. Ser zwęglił się elegancko i nie zachęcał do konsumpcji dania.

Shane uniósł brwi.

– To jak będzie? Kuchnia hinduska czy tajska?

Cara zarumieniła się, nie miała nic na swoje usprawiedliwienie.

– Wydaje się, że w tej sytuacji zamówienie czegoś to dobry pomysł.

– Też tak uważam. – Uśmiechnął się i przyciągnął ją do siebie, by znów ucałować. – Ludzie przywiązują zbyt dużą wagę do gotowania. Nie martw się. Wiem, że przez telefon brzmisz doskonale.

– Ha! Conor też tak mówi. – Roześmiała się, sięgając po telefon.

Shane, słysząc o Conorze, lekko się zmarszczył, a Cara natychmiast przeklęła siebie w duchu. Jej chłopak od zawsze miał problemy z zaakceptowaniem bliskich stosunków, jakie utrzymywała z szefem. Wiedziała, że ich relacja wymykała się zwyczajowym ramom układu pracodawca – pracownik, ale zaczęła pracować dla Conora Dempseya tuż po studiach – zatrudnił ją w założonej właśnie firmie – prawie siedem lat temu. Jednak Shane, jakby nie zauważał, że przełożony był dużo starszy od niej, wciąż podejrzliwie odnosił się do przyjaźni, jaka łączyła ją z pracodawcą. Być może dlatego, że Conor był kawalerem, mężczyzną przystojnym i uchodził w oczach żeńskiej części Dublina za partię doskonałą.

Wprawdzie Cara nigdy nie myślała o swoim szefie w kategoriach innych niż zawodowe, lecz to jakoś zdawało się umykać uwadze Shane’a.

Puściła do niego oko, próbując jakoś odwrócić uwagę od tego, co powiedziała.

– Dobrze wiedzieć, że jest coś, co równoważy moje wady.

Gdy wybierała numer hinduskiej knajpki przy ich ulicy, Shane znów wziął do ręki zaproszenie.

– „Państwo Młodzi uprzejmie proszą o zastosowanie się do następujących zaleceń…” – przeczytał na głos i pokręcił głową. – Jak dobrze, że nas coś takiego nie będzie dotyczyć.

Cara czekała właśnie, by ktoś w restauracji odebrał połączenie, ale słysząc słowa Shane’a, odwróciła się w jego stronę. Jak to rozumieć?

– Co mówiłeś?

Spojrzał na nią.

– Powiedziałem… że w naszym przypadku to niemożliwe.

– Aha. – Nie miała więcej czasu na reakcję, bo w lokalu ktoś właśnie podniósł słuchawkę.

Ale gdy skończyła zamawiać, znów wróciła myślami do tego, co powiedział Shane. O co mogło mu chodzić? Chciał dać do zrozumienia, że im nigdy nie przyszłoby do głowy robić wokół swojego ślubu takiego zamieszania? A może – i to niepokoiło ją najbardziej – miał na myśli, że to ich w ogóle nie dotyczy, bo nie będą brać ślubu.

POZOSTAŁE ROZDZIAŁY DOSTĘPNE W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: