Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Łotrzyki - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 listopada 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Łotrzyki - ebook

Ekscytująca książka, pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji.

A na koniec rarytas - nowe opowiadanie George’a R. R. Martina Książę łotrzyk ze świata Gry o tron - opowieść o Daemonie Targaryenie.

Wszyscy kochają łotrzyków. Motyw przewodni tej znakomitej antologii pozwala na bardzo wiele swobody i jest niezwykle atrakcyjny dla czytelnika. Fałszywe jasnowidzące, międzygalaktyczne kreatury, nowy rodzaj alchemii i przywoływanie pradawnych bogów czy zabójcza moc opowieści o Fafrydzie i Szarym Kocurze to tylko niektóre z pomysłów.

Bohaterowie wszystkich opowieści są niebezpieczni i podstępni, a do tego zupełnie nieprzewidywalni. Książka zawiera teksty znanych autorów powieści detektywistycznych oraz thrillerów, a także tych, którzy zasłynęli z science fiction i fantasy. Sam spis treści wystarczy, by wzbudzić zainteresowanie fanów najrozmaitszych gatunków - zawiera bowiem 21 nigdy dotąd niepublikowanych utworów. W tomie znajdziemy m.in. najnowsze opowiadanie Neila Gaimana rozgrywające się w świecie Nigdziebądź, nowelę Patricka Rothfussa opowiadającą o Bast z Kronik królobójcy oraz cechującą się błyskawiczną akcją opowieść Joe Abercrombiego o serii nieustannych kradzieży. I wreszcie na koniec opowiadanie samego mistrza George'a R.R. Martina, relacjonujące skrawek historii świata Gry o tron, opowiadające o pewnym draniu z czasów panowania dynastii Targaryenów.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7785-825-7
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Wszyscy kochają łotrzyków

(INTRODUCTION: EVERYBODY LOVES A ROGUE)

GEORGE R.R. MARTIN

…choć potem nieraz tego żałują.

Nikczemnicy, oszuści i huncwoty. Nicponie, złodzieje, cwaniaki i łobuzy. Złe chłopaki i złe dziewczyny. Szelmy, uwodziciele, chytre lisy, samozwańcy, kombinatorzy, kłamcy, paskudnicy, kobieciarze i psubraty… noszą wiele nazw i pojawiają się w opowieściach wszelkiego rodzaju, w każdym gatunku literackim pod słońcem, w mitach i legendach… I także w całej historii. Są dziećmi Lokiego i braćmi Kojota. Czasami są bohaterami opowieści. W innych przypadkach grają rolę czarnych charakterów. Najczęściej jednak są czymś pośrodku, czymś szarym… a szary zawsze był moim ulubionym kolorem. Jest znacznie bardziej interesujący od czarnego i białego.

Chyba zawsze lubiłem łotrzyków. Kiedy byłem małym chłopcem, w latach pięćdziesiątych minionego stulecia, czasami odnosiłem wrażenie, że połowa filmów w telewizji to sitcomy, a druga połowa to westerny. Mój ojciec uwielbiał westerny, obejrzałem więc wtedy chyba wszystkie — niekończąca się parada szeryfów o wydatnych szczękach i stróżów porządku z pogranicza. Szeryf Dillon był jak skała. Wyatt Earp był dzielny, odważny i śmiały (tak mówiła piosenka), a Jeździec Znikąd, Hopalong Cassidy, Gene Autry i Roy Rogers byli bohaterscy, szlachetni i prawi — najlepsze wzory do naśladowania, jakich mógłby pragnąć chłopak… ale żaden z nich nie wydawał mi się w pełni realny. Moimi ulubionymi westernowymi bohaterami byli dwaj, którzy wychodzili poza tę sztampę: Paladyn, który na szlaku ubierał się na czarno (jak czarny charakter), a w San Francisco jak jakiś wymuskany fircyk, co tydzień miał za „towarzyszkę” inną piękną kobietę i brał pieniądze za swoje usługi (bohaterom nigdy nie zależało na zapłacie), a także bracia Maverick (zwłaszcza Bret), czarujący łajdacy wolący stroje hazardzistów składające się z czarnych garniturów, krawatów i eleganckiej kamizelki od tradycyjnego ubioru szeryfa z bezrękawnikiem, odznaką i białym kapeluszem, częściej widywani przy grze w pokera niż podczas strzelaniny.

I wiecie co? Jeśli obejrzymy je teraz, okaże się, że Maverick oraz Have Gun — Will Travel wytrzymały próbę czasu lepiej niż bardziej tradycyjne westerny. Można twierdzić, że miały lepszych scenarzystów, aktorów i reżyserów niż większość pozostałych końskich oper w ówczesnej telewizyjnej stajni, i będzie to prawda… lecz sądzę, że czynnik łotrzykowski również ma z tym coś wspólnego.

Ale nie tylko fani telewizyjnych westernów lubią dobrze przedstawionych drani. Ten archetyp występuje we wszystkich gatunkach i środkach przekazu.

Clint Eastwood został gwiazdą dzięki temu, że grał takie postacie jak Rowdy Yates, Brudny Harry i Człowiek Bez Imienia. Wszyscy oni byli draniami. Gdyby obsadzono go jako Fajnego Yatesa, Czystego Billy’ego oraz Człowieka o Dwóch Identyfikatorach, nikt by nigdy o nim nie usłyszał. To prawda, że w colle ge’u znałem dziewczynę, która wolała Ashleya Wilkesa, tak bardzo szlachetnego i skłonnego do poświęceń, od Rhetta Butlera, kobieciarza, hazardzisty i przemytnika… ale to chyba był jedyny taki przypadek. Każda inna kobieta, którą spotkałem, bez chwili zastanowienia wybrałaby Rhetta zamiast Ashleya, że już nie wspomnę o Franku Kennedym i Charlesie Wilkesie. Harrison Ford robi wrażenie łotrzyka we wszystkich rolach, które gra, ale oczywiście wszystko zaczęło się od Hana Solo i Indiany Jonesa. Czy jest ktoś, kto woli Luke’a Skywalkera od Hana Solo? To prawda, że Han angażuje się w całą tę sprawę tylko dla pieniędzy, mówi nam to jasno już na początku… ale dzięki temu chwila, gdy na końcu Gwiezdnych wojen wraca i wsadza rakietę w tyłek Dartha Vadera, jest jeszcze bardziej ekscytująca. (Aha, i Han absolutnie strzela pierwszy, nawet jeśli George Lucas wziął i zmienił oryginalną wersję). A Indy… Indy jest wręcz wcieleniem łotrzyka. Zastrzelenie tego szermierza z pewnością było nieuczciwe, ale czyż wszyscy go za to nie kochamy?

Łotrzyki dominują nie tylko w filmie i w telewizji. Przyjrzyjmy się książkom.

Na przykład epickie fantasy.

Fantasy często opisuje się jako gatunek, w którym absolutne dobro walczy z absolutnym złem. Z pewnością widzi się to często, zwłaszcza gdy chodzi o legion imitatorów Tolkiena z ich czarnymi władcami, złymi sługusami i bohaterami o wydatnych szczękach. Istnieje też jednak starszy podgatunek fantasy, zwany magia i miecz, i w nim wręcz roi się od łotrzyków. Conana z Cymerii czasami uważa się za bohatera, ale nie zapominajmy, że był również złodziejem, łupieżcą, piratem, najemnikiem, a w końcu uzurpatorem, który zasiadł na skradzionym tronie… a do tego spał z każdą atrakcyjną kobietą, którą spotkał po drodze. Fafryd i Szary Kocur mieli w sobie jeszcze więcej z łotrzyków, choć nie odnieśli aż tak wielkich sukcesów. Nie wydaje się prawdopodobne, by któryś z nich miał zostać królem. Był też całkowicie amoralny (choć absolutnie zachwycający) bohater Jacka Vance’a, Cugel Sprytny. Jego podstępne knowania z jakiegoś powodu nigdy nie przynosiły oczekiwanych rezultatów, ale…

W historycznych opowieściach również nie brak uwodzicielskich, podstępnych i niegodnych zaufania drani. Trzej muszkieterowie z pewnością mieli pewne cechy łotrzyków (bez takich cech trudno byłoby połączyć płaszcz ze szpadą). Rhett Butler był wielkim draniem zarówno w powieści, jak i w filmie. Michael Chabon dał nam dwóch wspaniałych łotrzyków, Amrama i Zelikmana, bohaterów jego historycznej noweli Gentlemen of the Road. Mam nadzieję, że jeszcze nieraz zobaczymy tych dwóch. Rzecz jasna, jest też nieśmiertelny Harry Flashman George’a MacDonalda Frasera (sir Harry Paget Flashman, kawaler Krzyża Wiktorii, Orderu Łaźni i Orderu Cesarstwa Indyjskiego, jeśli łaska), postać poniekąd zapożyczona z klasycznej brytyjskiej powieści szkolnej autorstwa Thomasa Hughesa Tom Brown’s Schooldays (to coś w rodzaju Harry’ego Pottera, tylko bez quidditcha, magii i dziewczyn). Jeśli nie czytaliście powieści MacDonalda (Hughesa możecie sobie darować, chyba że lubicie wiktoriańskie moralizatorstwo), to znaczy, że nie spotkaliście dotąd jednego z najlepszych łotrzyków w literaturze. Zazdroszczę wam czekającego was doświadczenia.

Westerny? Do licha, na Dzikim Zachodzie aż się roiło od drani. Wyjęty spod prawa protagonista zdarza się równie często, jak wyjęte spod prawa czarne charaktery, a może nawet częściej. Billy Kid? Jesse James i jego banda? Doc Holliday, sławny łajdacki dentysta. A jeśli możemy wrócić do telewizji — tym razem we współczesnym, kablowym wydaniu — mamy sławny, nieodżałowany serial HBO, Deadwood, i stojącego w samym jego środku łotra, Ala Swearengena. Grający go Ian McShane całkowicie ukradł przedstawienie domniemanemu głównemu bohaterowi, którym był szeryf. Ale przecież łotrzyki świetnie potrafią kraść. To jedna z ich specjalności.

A co z romansami? A niech mnie. W prawie każdym romansie to drań na końcu zdobywa dziewczynę. W dzisiejszych czasach często to dziewczyna jest draniem, co może być jeszcze ciekawsze. Miło jest zobaczyć, jak konwencje stawia się na głowie.

Powieść kryminalna również ma odmiany opowiadające o draniach. Prywatni detektywi często miewają podobny aspekt. Gdyby byli porządnymi, przestrzegającymi zasad ludźmi zainteresowanymi wyłącznie faktami, zostaliby gliniarzami. A przecież tego nie zrobili.

Mógłbym długo kontynuować ten wywód. Mainstream, powieść gotycka, romans paranormalny, literatura kobieca, horror, cyberpunk, steampunk, urban fantasy, powieści o pielęgniarkach, tragedia, komedia, erotyki, thrillery, space opera, końska opera, powieści sportowe, wojenne, romanse ranczerskie… wszystkie gatunki i podgatunki mają swoich łotrzyków… i często to właśnie oni są najbardziej lubianymi i najdłużej pamiętanymi postaciami.

Niestety, nie wszystkie te gatunki są reprezentowane w naszej antologii… ale po cichu pragnę, by tak było. Może odzywa się we mnie łotrzyk, ta część mojej osobowości, która uwielbia przekraczać bariery. Prawda wygląda tak, że nie mam zbyt wiele szacunku do granic dzielących od siebie gatunki literackie. Obecnie jestem najszerzej znany jako autor fantasy, ale Łotrzyki nie mają być wyłącznie antologią fantasy… choć znajdziecie w niej wiele opowiadań z tego gatunku. Mój współpracownik, Gardner Dozois, był przez parę dziesięcioleci redaktorem naczelnym magazynu publikującego science fiction… lecz Łotrzyki nie są również antologią fantastyki naukowej, choć zawierają kilka opowiadań z tego gatunku, nieustępujących tym, które ukazują się w miesięcznikach.

Podobnie jak Warriors i Niebezpieczne kobiety, nasze poprzednie antologie o mieszanej zawartości, Łotrzyki przekraczają wszystkie granice między gatunkami. Nasz temat jest uniwersalny, obaj z Gardnerem kochamy też dobre opowiadania najprzeróżniejszych rodzajów, bez względu na gatunek, który reprezentują, oraz czas i miejsce akcji. Dlatego zaprosiliśmy znanych autorów ze świata epickiego fantasy, magii i miecza, urban fantasy, science fiction, romansu, mainstreamu, kryminału (tradycyjnego i hard boiled), thrillera, powieści historycznej, romansu, westernu, kryminału noir, horroru… i tak dalej. Nie wszyscy się zgodzili, ale wielu to zrobiło. Rezultaty znajdziecie poniżej. Udało się nam zebrać gwiazdorski zestaw popularnych, będących laureatami nagród pisarzy, reprezentujących kilkanaście różnych wydawnictw i równie wiele gatunków literackich. Wszystkich poprosiliśmy o to samo — opowieść o łotrzyku, pełną zaskakujących zwrotów akcji, misternych planów i nagłych odmian losu. Nie nakładaliśmy na naszych autorów żadnych ograniczeń dotyczących gatunku. Niektórzy wybrali ten, który znają najlepiej, inni zaś postanowili spróbować czegoś nowego.

W moim wstępie do Warriors, naszej pierwszej mieszanej antologii, pisałem o tym, że wychowywałem się w Bayonne, w stanie New Jersey, w latach pięćdziesiątych minionego stulecia. W całym mieście nie było ani jednej księgarni i wszystko, co czytałem, kupowałem na stoiskach z gazetami albo w „cukierniach” na rogach, gdzie stały na drucianych stojakach obrotowych. Książek w papierowych okładkach, które na nich umieszczono, nie segregowano według gatunków. Wszystko upychano razem, jeden egzemplarz tego, dwa egzemplarze tamtego. Można było znaleźć Braci Karamazow utkniętych między powieścią o pielęgniarkach a najnowszą książką Mi ckeya Spillane’a o Mike’u Hammerze. Dorothy Parker i Dorothy Sayers dzieliły półkę z Ralphem Ellisonem i J.D. Salingerem. Max Brand ocierał się okładka o okładkę z Barbarą Cartland. A.E. Van Vogta, P.G. Wodehouse’a i H.P. Lovecrafta wciskano razem z F. Scottem Fitzgeraldem. Kryminały, western, powieści gotyckie, powieści o duchach, klasyka, najnowsze powieści „mainstreamowe” oraz oczywiście science fiction, fantasy i horror — dziesiątki tysięcy najrozmaitszych książek dzieliły ze sobą te same stojaki.

To mi się podobało. I nadal mi się podoba. Od tego czasu upłynęło już jednak wiele dziesięcioleci (obawiam się, że zbyt wiele), świat wydawców książki się zmienił, rozprzestrzeniły się księgarnie należące do wielkich sieci handlowych i granice między gatunkami literackimi stały się bardziej nieprzepuszczalne. Myślę, że niedobrze się stało. Książki powinny poszerzać nasze horyzonty, prowadzić nas w miejsca, których nigdy nie odwiedzaliśmy, zmieniać nasz sposób patrzenia na świat. Czytając tylko jeden rodzaj książek, nigdy nie osiągniemy tego celu. W ten sposób sami siebie ograniczamy, stajemy się mniejsi. Sądziłem wtedy — i nadal tak sądzę — że są tylko dobre i złe opowieści, a wszelkie inne różnice nie mają znaczenia.

Myślę, że w tej antologii mamy trochę tych dobrych. Na jej stronach znajdziecie łotrzyków najprzeróżniejszych rozmiarów, kształtów i kolorów, a także traficie w wiele różnych miejsc, reprezentujących zdrową mieszankę wielu gatunków i podgatunków literackich. Nie będziecie też wiedzieli, czego się spodziewać, zanim nie przeczytacie tych opowiadań, zgodnie bowiem z tradycją dawnych drucianych stojaków, obaj z Gardnerem wymieszaliśmy je ze sobą. Zapewne znajdziecie tu teksty autorstwa swych ulubionych pisarzy, lecz natraficie również na takich, o których (dotąd) nie słyszeliście. Mamy nadzieję, że po zakończeniu lektury część tych drugich zaliczycie w poczet tych pierwszych.

Miłej lektury… ale bądźcie ostrożni. Niektórym panom i pięknym paniom, których spotkacie na tych stronach, nie można w pełni ufać.

Przełożył Michał JakuszewskiMATTHEW HUGHES

Gospoda siedmiu błogosławieństw

(THE INN OF THE SEVEN BLESSINGS)

Matthew Hughes urodził się w Liverpoolu, w Anglii, ale większość swego dorosłego życia spędził w Kanadzie. Pracował jako dziennikarz, pisał przemówienia dla kanadyjskiego Ministerstwa Sprawiedliwości i Ministerstwa Ochrony Środowiska, a mieszkając w Kolumbii Brytyjskiej, pisał także przemówienia polityczne. Potem całkowicie poświęcił się literaturze. Pozostając pod silnym wpływem Jacka Vance’a, Hughes potwierdził swe literackie zdolności, pisząc o przygodach szubrawców, takich jak władca Starej Ziemi czy Luff Imbry, rzezimieszek żyjący w erze poprzedzającej czasy, w których toczy się akcja książki The Dying Earth. Hughes jest twórcą serii powieści i nowel, na które składają się takie książki, jak: Fools Errant, Fool Me Twice, Black Brillion, Majestrum, Hespira, The Spiral Labyrinth, Template, Quartet and Triptych, The Yellow Cabochon, The Other, The Commons. Stworzył także zbiorki krótkich opowiadań: The Gist Hunter and Other Stories, 9 Tales of Henghis Hapthorn oraz The Meaning of Luff and Other Stories. Jego najnowsze książki to powieści z gatunku urban fantasy stanowiące trylogię To Hell and Back, którą tworzą: The Damned Busters, Costumes Not Included, Hell to Pay. Pisuje także fantastykę z elementami kryminalnymi, używając imienia i nazwiska Matt Hughes, i utwory dla mediów jako Hugh Matthews.

Dla złodzieja, któremu brak szczęścia i który przemierza pełen niebezpieczeństw las jedynie z paroma monetami w kieszeni, znalezienie cennego magicznego artefaktu może być szczęśliwym trafem. Ale może nim również nie być…

GOSPODA SIEDMIU BŁOGOSŁAWIEŃSTW

Złodziej Raffalon spał w południowym żarze, ukryty pod liśćmi paproci niedaleko leśnej drogi, kiedy obudziły go odgłosy walki. Przewrócił się na brzuch, po cichu wydobywając nóż, na wypadek gdyby zaszła konieczność jego użycia. Następnie zamarł i poprzez zachodzące na siebie gałęzie próbował dostrzec, co się dzieje.

Walczyli ze sobą jacyś ludzie. Słychać było ich niewyraźną wymowę. Mieszały się ze sobą głoski świszczące i gardłowe. Dał się słyszeć stłumiony jęk, tak jakby ktoś zatykał usta dłonią, a potem uderzenie twardego drewna o ludzką czaszkę.

Raffalon nie miał ochoty się w to mieszać. Głosy, które go dobiegały, należały do mieszkających za niedaleką granicą Vandaajów. Wojownicy Vandaajów opuszczali swoje terytorium tylko wtedy, gdy chcieli wykonać jakieś rytuały i to zawsze w grupach sześcioosobowych. Nigdy nie wyprawiali się bez haków, sieci i pałek. Podczas ich cyklicznie odbywających się uroczystości konsumowano ludzkie mięso i jeśli Raffalon chciałby wtrącać się do swoistych żniw, które miały teraz miejsce po drugiej stronie zaroś li, to w rezultacie sam stałby się częścią spiżarni Vandaajów.

Raffalon poczekał do momentu, gdy nieszczęsny pojmany został związany, przerzucony przez ramię i poniesiony w dal. Nie ruszał się ze swego miejsca jeszcze przez dłuższą chwilę — Vandaajowie mogli dojść do wniosku, że jeśli znaleźli w lesie jednego głupka, mogą natknąć się i na drugiego. Dopiero kiedy usłyszał, że ptaki i mniejsze leśne stworzenia, którym przerwano ich zwyczajowe zajęcia, znowu do nich powróciły, wstał i skradając się, ruszył ku drodze.

Była pusta, z wyjątkiem leżących na niej rzeczy niefortunnego podróżnika, który podążał teraz na wschód, ku terytoriom Vandaajów. Raffalon przyjrzał się porozrzucanemu dobytkowi: złachanej skórzanej torbie, butelce wody, kosturowi, którego górny, drewniany koniec był wytarty od dzierżenia go w ręku. Raffalon przykucnął i zaczął przeglądać zawartość sakwy, choć nie spodziewał się znaleźć wiele. Wypatrzył tylko znoszoną koszulę, narzędzia do rozpalania ognia oraz podłużny, rzeźbiony kawałek drewna wielkości dłoni.

Przyjrzał się rytom. Przedstawiały ludzkie i zwierzęce postacie w konfiguracjach, które niektórzy ludzie mogli nazwać obscenicznymi, lecz dzięki wyrobionemu oku Raffalon szybko się zorientował, że anatomiczna budowa postaci nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Pośrodku drewienka widniał głęboko wycięty ideogram, który był jednak nieco niewyraźny.

Ta trudność sprawiła, że usta Raffalona rozciągnęły się w uśmiechu. Znaleziona rzecz miała magiczne właściwości. Mogłaby osiągnąć dobrą cenę na bazarze w Porcie Thayes, odległym o mniej niż dzień drogi marszu od miejsca, w którym teraz znajdował się Raffalon.

Magia była tam powszechna. Raffalon odwrócił drewienko, chcąc zobaczyć, czy coś jest po drugiej stronie. Kiedy to zrobił, coś wewnątrz przedmiotu lekko się przesunęło. „A więc to pudełko” — pomyślał Raffalon. „To dobrze”.

Obrócił znalezisko, przyglądając mu się ze wszystkich stron, ale nie znalazł żadnej spoiny, zawiasów czy czegokolwiek, co mogłoby pomóc je otworzyć. „To jeszcze lepiej, pudełko — zagadka”.

Dzień okazał się wcale niezły. Dla Raffalona zaczął się od ucieczki do lasu. Był zimny, wczesny ranek. Złodziejaszek miał przy sobie tylko dwie miedziane monety i pół bochenka czerstwego chleba w podróżnej sakwie. Pomiędzy Raffalonem a farmerem wyniknęła różnica zdań co do ostatecznego losu kurczaka, którego złodziej znalazł w rozlatującym się kurniku. Teraz było już późne popołudnie, i choć kurczak pozostał w swoim kojcu, Raffalon zdążył zjeść zapas chleba. Wciąż miał jednak pieniądze, a teraz znalazł pudełko, które mogło być cenne. A po za tym — kto wie, co znajdowało się w środku?

Sakwa też mogła być użyteczna. Raffalon przewiesił ją przez ramię, wyrzuciwszy koszulę, która była na niego za duża i czuć ją było nieumytym ciałem. Odkorkował butelkę i powąchał jej zawartość, mając nadzieję, że jest w niej wino albo arak. Rozczarował się, znalazłszy tam tylko wodę. Włożył butelkę do skórzanej torby. Po chwili zdecydował, że nie weźmie kostura, choć przed sobą widział strome zbocza, zaś teren wznosił się aż do momentu, gdy docierało się do doliny, przez którą przepływała rzeka Thayes. Raffalon uznał, że nóż będzie bardziej przydatny — jeśli oczywiście zdąży go wyciągnąć.

Po drodze oglądał pudełko i zauważył w rogu przetarte miejsce. Nacisnął je. Bez rezultatu. Potarł i znowu nic nie nastąpiło. Spróbował przesuwania tam i z powrotem. Z wnętrza pudełka doleciało leciutkie kliknięcie. Kawałek drewienka przesunął się na bok, ukazując maleńką dziurkę.

Raffalon nie posiadał szpilki, ale miał nóż i cały las, w którym nie brakło drewna. Przystrugał jakąś gałązkę do właściwego rozmiaru, wcisnął ją w otwór i pchnął. Z przeciwnej strony pudełka wyskoczył kołek. Kiedy złodziejaszek nacisnął tu i tam, rzeźbiony bok skrzynki przesunął się nieco i okazał się pokrywką poruszającą się na ukrytym zawiasie.

We wnętrzu znajdowała się wyściółka z fioletowego pluszu. W jej zagłębieniu tkwiła wyrzeźbiona z drewna figurka wielkości kciuka. Przypominała małą, okrągłą osobę, łysą, prawdopodobnie płci męskiej, która przechylała głowę, zaś na jej ustach widniał pobłażliwy uśmieszek. Raffalon wyjął figurkę, tak by móc się jej lepiej przyjrzeć.

Kiedy dotknął gładkiego drewna, przez palce, dłoń i wreszcie ramię przebiegło mu delikatne, acz narastające mrowienie. Lekko przestraszony Raffalon chciał wypuścić figurkę z ręki, ale odkrył, że palce i ręka nie są mu posłuszne. W międzyczasie mrowienie przeszło w drżenie, które ogarnęło całe ciało, by w końcu osiągnąć apogeum. Przez dłuższą chwilę złodziej stał pośrodku leśnej drogi, drżąc. Zatoczył oczami, stracił oddech. Nie mógł poruszyć kolanami i miał poczucie, jak gdyby przez jego czaszkę przepłynął powiew wiatru.

Nagle sensacje ustały i Raffalon odzyskał władzę nad ciałem — choć nadal nie mógł wyrzucić pudełka. Przedramię było już mu posłuszne, lecz ręka nie. Zdradziecka kończyna mocno zaciskała się wokół gładkiego drewna i Raffalon nie był w stanie nic z tym zrobić.

Jednocześnie usłyszał głos: Lepiej ruszajmy w drogę. Kiedy Vandaajowie polują, nie ma czasu na marudzenie.

Złodziej obrócił się, choć bez większej nadziei. Wokół nie było nikogo. Słowa formowały się w jego umyśle i aby je usłyszeć, nie potrzebował uszu. Wreszcie dłoń rozluźniła się i Raffalon ujrzał figurkę wygodnie usadowioną na jego dłoni.

— Czym ty właściwie jesteś?

To długa historia — powiedział głos, który rozbrzmiał gdzieś we wnętrzu głowy Raffalona. A ja nie mam siły, by ją teraz opowiadać.

Raffalon zgodził się co do opinii na temat zwlekania. Ruszył w kierunku Portu Thayes, rozglądając się na boki i spoglądając tak daleko, jak sięgał jego wzrok. Zdążył jednak wykonać dwa lub trzy kroki, gdy jego nogi zatrzymały się, Raffalon zaś poczuł, że się odwraca i zawraca z obranej drogi.

Inną drogą — powiedział głos. Musimy uratować Fulferina.

W umyśle Raffalona pojawił się obraz: wysoki, chudy mężczyzna w skórzanym odzieniu, o podłużnej twarzy z silnie zarysowaną szczęką i oczami wpatrzonymi w jakąś daleką przestrzeń. Złodziej potrząsnął głową, tak by rozproszyć nieoczekiwaną wizję — unikanie durniów nie było w planie jego podróży — ale odzyskanie kontroli nad kończynami nie zakończyło się sukcesem.

Głos w jego głowie rzekł: Stracisz potrzebną ci energię, której będziesz potrzebować, gdy dogonimy Vandaajów.

Na wewnętrznym ekranie Raffalona pojawił się kolejny obraz: pół tuzina przygarbionych wojowników Vandaajo z ogolonymi głowami, ze spiczastymi uszami i nosami, o skórze mieniącej się jasnymi i ciemnozielonymi plamkami. Biegli leśnym traktem, a dwóch z nich niosło żerdź, do której przymocowany był pokaźny tobołek.

Raffalon nie próbował pozbyć się wizji, lecz studiował ją z pewnym zainteresowaniem. Nie znał nikogo, kto miałby okazję tak dokładnie przyjrzeć się Vandaajom; zaś ci, którzy widzieli ich dokładnie i z bliska — nie wliczając w to sytuacji, gdy obserwator rzucał krótkie spojrzenia z daleka, po czym szybko podwijał ogon i spiesznie umykał — potem nie widzieli już wiele więcej, może z wyjątkiem kamiennej, rzeźnickiej płyty obok plemiennego kotła.

Raffalon wiedział to, co wszystkim było wiadome: Vandaajowie byli gatunkiem stworzonym przez Olveriona Wzorowego, aroganckiego maga minionej epoki, który liczył, że półludzie staną się udręką dla jego wrogów. Na nieszczęście czarnoksiężnik źle oszacował jakąś część procesu ich tworzenia i to jego ciało stało się pierwszym, którego skosztowały stworzone przez niego istoty.

Lokalne społeczności usilnie i nieustająco zabiegały o to, by zamknąć ludożerców na terenie dzikiej doliny, która byłaś niegdyś krainą Olveriona. Jednakże wszystkie próby wkroczenia na teren przepastnej doliny kończyły się krwawo: czarnoksiężnik nie zapomniał wyposażyć swych tworów w talent do walki i bezsprzeczny geniusz w zastawianiu zasadzek.

W końcu nastał samoczynny rozejm. Jego warunki zakładały, iż lokalni władcy nie wysyłali swoich rekrutów na terytoria Vandaajów dopóty, dopóki ci pozostawiali miasta i wioski w spokoju. Półludzie byli w stanie zdobyć ludzkie mięso jedynie wtedy, gdy polowali na drodze przebiegającej przez las na zachód od doliny i na szlaku prowadzącym poprzez góry na północny wschód. Okoliczni mieszkańcy wiedzieli, w jakich okresach Vandaajowie wyprawiali się na łowy i unikali wtedy podróży przez niebezpieczne tereny. Tylko włóczędzy i tułacze w rodzaju złodziejaszka Raffalona czy kapłana Fulferina podejmowali ryzyko.

Obraz ludożerców zniknął z umysłu Raffalona, zaś nogi poniosły go do miejsca, w którym Vandaajowie pochwycili swą ofiarę. Nie zwlekając, Raffalon zanurkował w leśny gąszcz i niemal natychmiast znalazł się na szlaku łowieckim. Ujrzał uciekającego jelenia, a także krętą ścieżkę wydeptaną przez Vandaajów. To, że szli tędy właśnie oni, można było poznać po kawałkach parcianych pasków i widocznych na świeżej ziemi śladach stóp, których duże palce miały zakrzywiony pazur.

Te szlaki prowadziły do Vandaajolandu. Raffalon dostrzegł też kropelki krwi na krzakach obok szlaku. Nie zauważył niestety tych szczegółów, zanim ruszył w pogoń.

Rzekł:

— Czekaj! Musimy znaleźć jakiejś spokojne miejsce i przedyskutować tę sprawę!

Nadal szedł szybkim krokiem, a głos w jego umyśle zapytał: O czym tu dyskutować?

— Czy ci się powiedzie, jeśli nie uzyskasz mojej współpracy?

Poczuł, że bożek zastanawia się nad tym. Uczciwie powiedziane. To by mniej wyczerpało moją energię. Znajdźmy jakieś ukryte miejsce.

Szlak prowadził przez cichą polanę, której środkiem meandrował strumień. Złodziejaszek wypatrzył gęstą wierzbinę i zdecydował:

— Tu będzie dobrze. — Dał nura pod gałązki i usiadł na jednym z przygarbionych korzeni, zerkając przez gęstą zasłonę liści, póki się nie upewnił, że jest jedynym użytkownikiem polany. Potem zwrócił się do kawałka rzeźbionego drewna i powtórzył pierwotne pytanie: — Kim jesteś?

Kimś mniej, niż byłem, i kimś mniej, niż będę.

Raffalon jęknął. Wiedział z doświadczenia, że jednostki mówiące tak górnolotnie mają tendencję do bycia przewrażliwionym na swoim punkcie, czemu nieodmiennie towarzyszy brak troski o samopoczucie tych, którzy im służą, a nawet zapewniają ich istnienie. Z drugiej strony, determinacja jego porywacza w ratowaniu nieszczęsnego Fulferina świadczyła o pewnej zdolności do brania pod uwagę potrzeb innych. Być może można z nim negocjować warunki? Złożył tę propozycję kawałkowi drewna.

Nie widzę potrzeby negocjowania warunków — powiedział głos rozwścieczająco spokojnym tonem. Fulferin potrzebuje pomocy. Ty wahasz się między zobowiązaniami. Jedno jest wysokim imperatywem, a drugie zwykłą bezczynnością.

— Kto mówi, że się waham między zobowiązaniami?

Mam dostęp do skarbów twej pamięci, że nie wspomnę o cechach twego charakteru, który ledwie zasługuje na wzmiankę. Fulferin należy do lepszej kategorii.

— Fulferin — odparł złodziejaszek — wisi w sieci Vandaajów i wkrótce będzie się gotował na wolnym ogniu, a nie jest to kategoria, do której aspirują ludzie o pewnym znaczeniu.

Tu nagle nogi mu się wyprostowały i stwierdził, że wychodzi spod wierzby.

— Zaczekaj! — rzucił. — Już straciłeś jedno zwierzę juczne. Jeśli stracisz mnie, czy zmusisz jednego z tych ludożerców…

Fulferin nie jest zwierzęciem jucznym. On jest pełen oddania, jest uczniem. Zna rytuał, który przywróci mi imię.

— A jednak podąża teraz na obiad z Vandaajami. Widzę, że co najmniej jeden z was za bardzo się śpieszył.

Jego nogi stanęły w miejscu.

Słusznie — powiedział głos. — Mów dalej.

— Czy Fulferin jest ci koniecznie potrzebny? Jeśli chodzi o transport…

Fulferin jest niezastąpiony. Tylko on zna się na rytuale.

— Więc ja go muszę uratować z rąk Vandaajów?

Mówiłem, że to imperatyw.

— Dlaczego? Po co mam narażać życie?

Dla spraw poza twoim zasięgiem, podniosłych i wyższych nad wszystko.

— Spraw boskich — odgadł Raffalon. — Ty zaś jesteś kimś w rodzaju zużytego bożka, z liczbą wiernych ograniczonych do jednego i nawet jego nie możesz uratować przed kotłem z gulaszem.

Fulferin nie może stać się gulaszem.

— Co możesz zrobić, by temu zapobiec?

Wysłać ciebie.

— Ale ja nie jestem chętny.

To problem, który muszę obejść.

— Co nas sprowadza znów do kwestii warunków.

Raffalon poznał po ciszy w głowie, że tamten rozważa tę sprawę. Potem usłyszał: Mów, ale szybko.

— Ty chcesz uratować swojego wyznawcę. Ja chcę żyć.

To brzmi uczciwie. Postaram się utrzymać cię przy życiu.

Nogi złodziejaszka poruszyły się.

— Czekaj! Zwykłe przeżycie to nie dość!

Czy nie cenisz sobie swego życia?

— Już je miałem, zanim cię spotkałem. Jeśli mam je ryzykować z twojego powodu, jest to z pewnością warte jakiejś rekompensaty.

I znowu odniósł wrażenie, że tamten rozważa tę sprawę. Potem usłyszał: Co masz na myśli?

— Bogactwo, zwłaszcza duże, jest zawsze mile widziane.

Nie mam władzy nad stroną fizyczną — powiedział głos — tylko nad tymi cechami jednostek, które są pokrewne z przepływem niezwykłości.

— To znaczy, że nie możesz mi przekazać stosu kosztowności?

Ani nawet stosiku.

Złodziejaszek zastanowił się, zanim zapytał.

— Jakie cechy jednostek możesz zmienić? Siła dziesięciu ludzi, zdolność latania, odporność na ostrza? Wszystkie byłyby użyteczne.

Niestety, żadna nie jest w mojej mocy.

Raffalon zdał sobie sprawę, że lepiej będzie przejść do podaży.

— A co właściwie możesz zaproponować?

Mam władzę — powiedział bożek — w królestwie prawdopodobieństwa.

— Czy to znaczy, że możesz uczynić nieprawdopodobne prawdopodobnym?

Powiedzmy, poprawić szanse, gdy dotyczą wybranej osoby.

Raffalon rozjaśnił się.

— Mógłbyś więc tak poprawić moje, bym wygrał na gminnej loterii?

Będę szczery. W moim obecnym stanie mógłbym co najwyżej zmniejszyć szanse niepowodzenia.

— Ale jednak niepowodzenia.

Tak.

— Jesteś zatem w zasadzie bożkiem szczęścia, ale tylko w małych sprawach.

Obecnie moja moc jest ograniczona. Fulferin zamierza mi pomóc w jej odzyskaniu.

— Jeżeli przeżyje. — Zastanowił się. — Nie przyniosłeś mu szczęścia.

Bo nie wzywał mojej pomocy… Działał pod wpływem… chyba trzeba to nazwać entuzjazmem. Poza tym, muszę zachowywać siły. Ta skrzynka w tym pomaga, działa jak izolator.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: