Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Łzy Mai - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 czerwca 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Łzy Mai - ebook

Wznowienie cyberpunkowej powieści Martyny Raduchowskiej będące wstępem do nowej powieści Spektrum, która ukaże się w IV kwartale 2018 roku. Książka zdobyła nagrodę „Kwazar”.

W New Horizon androidy nie śnią o elektrycznych owcach. One marzą o reinforsynie.
W latach 30. XXI wieku technologia jest wszechobecna. Sztuczne organy, implanty, domózgowe wszczepy –
ludzkie ciało i umysł można upgrade’ować wedle uznania. Jeżeli oczywiście kogoś na to stać. Biednym pozostaje jedynie reinforsyna. Dla ludzi to geniusz w pigułce. Dla androidów zaś – szansa na odczuwanie emocji. Nie wszyscy są entuzjastami technologii. Na pewno nie Jared Quinn, porucznik wydziału zabójstw. Na pewno nie po Buncie, w trakcie którego zdradziła go jego własna replikantka, Maya. Gdy wraca do pracy w policji, ma zasadę: żadnych cyborgów, żadnych androidów. Nie w jego zespole. Tymczasem po New Horizon
grasuje zabójca nieuchwytny dla policyjnych systemów. Dla Quinna to jak wygrana na loterii – powrót do tradycyjnych metod śledczych. Ofiarą jest młoda kobieta. Widział ją już.
W swoich koszmarach.

Czyżby to on był mordercą?

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-5941-2
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

W nieruchomych oczach Mai odbijał się ogień.

Porucznik Jared Quinn nie mógł oderwać od nich wzroku. Adrenalina łagodziła ból tak skutecznie, że niemal zapomniał o przestrzelonym boku, a szum krwi w uszach zdołał całkowicie zagłuszyć pomruk pożaru i trzask tryskającego iskrami okablowania. W jednym z sąsiednich pomieszczeń wciąż rozlegały się strzały i przeraźliwe wrzaski, ale Jared nie zwracał na nie uwagi. Z rosnącym niepokojem próbował wyczytać coś z pustych źrenic Mai. Srebrzyste tęczówki androida wyglądały jak dwa płatki przybrudzonego śniegu, a sączące się spod powiek łzy przywodziły na myśl kryształki lodu topniejące wolno w cieple płomieni.

Gabinet, do którego Quinn przytaszczył sparaliżowaną replikantkę, był chyba ostatnim ocalałym pomieszczeniem w całej siedzibie Beyond Industries. A na pewno jednym z nielicznych, bo w pozostałych rozpętało się prawdziwe piekło. Przez ścianę z pancernego szkła Jared miał świetny widok na zdemolowane, płonące laboratorium. Nie pozostał tam już nikt żywy, walki szybko przeniosły się na niższe piętra, znacząc drogę kałużami krwi i ciałami zabitych. Zhakowane systemy bezpieczeństwa wyłączyły zraszacze, zanim woda zdołała stłumić pożar. Mokre meble, aparatura i komputery buchały parą i migotały w świetle kopcących płomieni. Podłogę zaściełały kawałki szkła i rozniesionych w drzazgi mebli. Raz po raz rozlegał się szczęk pękających od gorąca żarówek, nieliczne działające lampy mrugały nerwowo, pobzykując w rytm kolejnych rozbłysków.

Quinn nie potrafiłby powiedzieć, jak długo to trwało. Szalejący w pracowni ogień, podsycany łatwopalnymi chemikaliami, ryczał coraz głośniej, skwierczące powietrze drżało gorączkowo, a każda sekunda zdawała się trwać bez końca. Zupełnie jakby wysoka temperatura zdołała wypaczyć nie tylko materię, ale też czas, spowalniając go, topiąc, rozciągając. Gdzieś z głębi budynku dochodziło monotonne zawodzenie alarmu, odgłosy wybuchów, łomot, dziki wrzask atakujących, wycie mordowanych. Potworna kakofonia cichła powoli, wypierana przez złowrogą ciszę.

I wtedy huknął pojedynczy wystrzał. Dużo głośniej, bliżej niż poprzednie. Jared odruchowo schylił głowę, a potem obejrzał się i zamarł, ujrzawszy sylwetkę sierżanta Marcusa Blake’a. Mężczyzna stał w płonącej pracowni, raptem kilka kroków od nich, zaraz po drugiej stronie szklanych drzwi do gabinetu, w którym ukryli się Quinn i jego android. Marcus patrzył wprost na dowódcę, ale go nie widział. Dzieląca ich wzmocniona szyba była okopcona, zbryzgana krwią, poprzecinana gęstą siecią rys i pęknięć. Na domiar złego pokój tonął w półmroku, a powierzchnia szkła mieniła się refleksami ognia, dodatkowo ograniczając Blake’owi widoczność. Zanim Jared zdołał cokolwiek zrobić, zawołać czy mrugnąć latarką, detektyw raptownie odwrócił się i podniósł broń. Zdążył strzelić tylko raz. Gdzieś od strony schodów zaterkotał karabin. Na piersi Marcusa wykwitł bukiet karminowych plam, jego usta rozwarły się do krzyku, który nie zdążył wybrzmieć. Pistolet wypadł ze zmartwiałej dłoni, ciało runęło na podłogę, malując w powietrzu grube warkocze czerwieni.

Porucznik zaklął, a kiedy dostrzegł strzelca, zaklął raz jeszcze. Przypadł do Mai, złapał ją za kołnierz kurtki, wytaszczył spomiędzy regałów i dowlókł aż pod ścianę gabinetu. Od ciała detektywa dzieliło ich teraz niecałe pół metra. Jared wzdrygnął się pod spojrzeniem jego martwych oczu i szybko odwrócił wzrok.

On był ostatni, pomyślał, czując, jak bezsilna wściekłość zaczyna buzować mu w żyłach.

Ścianę, pod którą się znaleźli, podobnie jak drzwi wykonano z pancernej szyby. Zupełnie przejrzystej, ale paradoksalnie tylko tutaj mogli pozostać niezauważeni. Chowanie się za meblami przyniosłoby skutek wręcz odwrotny. W głębi pokoju panował chłód i ciemności, tam byliby widoczni jak na dłoni. Nie spodziewali się podobnej masakry, ba, w ogóle nie przewidzieli żadnych problemów, nie mieli więc na sobie skafandrów taktycznych. Zamiast nich nosili zwykłe uniformy Guardian Angel, których mechanizmy maskujące ograniczały się do dynamicznego adaptowania pigmentacji. Tymczasem zaraz za ścianą płonął sprzęt laboratoryjny, aparatura, stanowiska komputerowe. Roztańczony ogień oszukiwał detektory ruchu, jego blask oślepiał standardowe czujniki podczerwieni, a nagrzane szkło zapewniało doskonały kamuflaż w termowizji. Quinn nigdy za bardzo nie interesował się robotyką, ale dałby sobie rękę uciąć, że maszyna odpowiedzialna za śmierć Blake’a nie miała na wyposażeniu irdh, Infrared Digital Holography¹, systemu wizyjnego, który umożliwiał holograficzną rekonstrukcję znajdujących się za płomieniami obiektów. Słowem, im bliżej ognia się trzymali, tym większe było prawdopodobieństwo, że morderca Marcusa ich nie zauważy.

I faktycznie, nie zauważył. Szybkim krokiem przemierzył pracownię, dokładnie lustrując każdy kąt, a okruchy szkła chrzęściły i pękały pod ciężarem jego tytanowych stóp. Wreszcie mechaniczny żołnierz zniknął za drzwiami prowadzącymi na korytarz. Znów nastała cisza zakłócana tylko trzaskaniem ognia.

Jared rozluźnił się nieco, zerknął na Mayę. Minęły długie minuty, zanim gdzieś na dnie jej źrenic zamajaczył wreszcie przebłysk świadomości. Quinn odetchnął z ulgą i powodowany dziwnym odruchem, impulsem, nad którym nie zdążył zapanować, wziął replikantkę za rękę. Nigdy wcześniej nie zrobił czegoś podobnego, takie gesty rezerwował wyłącznie dla ludzi. A teraz ku własnemu zaskoczeniu głaskał kciukiem wierzch jej dłoni i modlił się, by wreszcie odzyskała przytomność.

Maya nie odwzajemniła uścisku. Leżała na wznak, zupełnie bez ruchu, poza krótkimi momentami, w których jej filigranowym ciałem wstrząsały drgawki. Przez cały czas wbijała w towarzysza nieobecne spojrzenie i ledwo zauważalnie poruszała wargami. Jared mocniej zacisnął palce, wpił je głęboko w syntetyczną skórę, by wyrwać Mayę z otępienia, dodać jej otuchy dotykiem, zapewnić, że nie została sama, a nade wszystko zmobilizować ją do działania, przypominając, że porucznik Quinn nadal żyje i potrzebuje pomocy...

To nie o nią się boję, stwierdził nagle z takim przekonaniem, że aż go zmroziło. Dopiero teraz uświadomił sobie, że kiedy padła mu do stóp rażona impulsem elektromagnetycznym, nie poczuł nic, a przez głowę przemknęła mu tylko jedna myśl: za cholerę nie poradzi sobie sam, bez jej nadludzkiego wsparcia.

Wcale nie modlę się o jej ocalenie, spowiadał się dalej sam przed sobą, bezskutecznie próbując zagłuszyć wyrzuty sumienia. Modlę się o własne. Bo jeśli Maya szybko nie odzyska sprawności, nie mam praktycznie żadnych szans.

Jared znów napotkał martwe spojrzenie detektywa Blake’a.

On był ostatni, pomyślał znowu i rozejrzał się po zrujnowanym laboratorium. Po sierżant Helen McKay została tylko mokra plama, skwiercząca i parująca w kręgu wysokich płomieni. Krwawe strzępy, które zaledwie godzinę temu były detektywem Maxwellem Rosso, teraz dekorowały kafelki makabryczną mozaiką. Tuż obok, dobre pół metra nad ziemią, wisiał detektyw Lawrence O’Neill, przyszpilony do ściany długimi stalowymi prętami. Gwoździarka pneumatyczna leżała u jego stóp.

Porucznik zacisnął zęby i odwrócił głowę.

– Pośpiesz się, proszę – szepnął. Po omacku odszukał drugą dłoń Mai i ścisnął ją mocno. – Proszę.

Ciało replikantki zadygotało w odpowiedzi, a jasnoszare oczy uciekły w głąb czaszki.

***

Harmider, który przywrócił go rzeczywistości, Jared wziął początkowo za odgłos dalekich wystrzałów. Dopiero gdy wsłuchał się uważniej, doszedł do wniosku, że było to raczej jednostajne łomotanie, jakby coś ciężkiego głucho waliło o metal. Zanim zdołał ustalić, skąd ów dźwięk dochodzi, ujrzał, jak na jednej ze ścian laboratorium, wysoko, niemal pod samym sufitem, miarowo wygina się i wybrzusza osłona wentylacji. Kolejne uderzenie wyrwało wreszcie pokrywę ze ściany, ukazując szczupłą nogę w granatowym trampku. Kawał metalu z potwornym łoskotem runął w dół, wzniecając chmury dymu i iskier. Z przewodu wentylacyjnego wyłoniła się druga noga, potem tułów, ramiona, szyja, wreszcie głowa i twarz okolona krótkimi pasemkami popielatych włosów...

Quinn głośno wciągnął powietrze, nie wierząc własnym oczom.

To była Pomyłka. Ellen Take. Ekslaborantka kryminalistyczna i obecna pracownica naukowa Beyond Industries. Ostatnia osoba, którą Jared spodziewał się ujrzeć żywą w takich okolicznościach.

Dziewczyna rozejrzała się po dogasającym pobojowisku, potem niepewnie popatrzyła w dół, oceniając wysokość. Gdy wreszcie przysiadła na krawędzi przewodu i opuściła nogi gotowa do skoku, Quinn kątem oka złowił ruch po drugiej stronie zrujnowanej pracowni. Zerknął w tamtym kierunku, szybko zidentyfikował intruza. Scyborgizowany klon, model Easy Puppet, całkowicie bezwolna marionetka kontrolowana zdalnie za pośrednictwem biochipa umieszczonego w korze przedczołowej. Chodzące oczy, uszy i karabin strzegących budynku systemów bezpieczeństwa. W normalnych warunkach nazywane pieszczotliwie Kukiełkami, Easy Puppets były całkiem sympatycznymi i niesprawiającymi kłopotów osobnikami. Szkopuł w tym, że przed godziną systemy bezpieczeństwa Beyond Industries trafił szlag, a Kukiełki ochoczo przejęły inicjatywę i zaczęły mordować wszystko, co stanęło im na drodze.

Quinn, niewiele myśląc, skoczył do drzwi. Wypadł z gabinetu i dał nura między zwęglone stoły. Ostrożnie stąpał po rozsypanym szkle, kluczył wśród sprzętów i chemicznej aparatury, przemykał od zasłony do zasłony i przez cały czas myślał tylko o jednym.

Ona jest ostatnia.

W jednej chwili zapomniał o Blake’u, O’Neillu, Rosso i McKay. Zabronił sobie pamiętać, wyrzucił z głowy krwawe obrazy, wyciszył umysł. Nie wolno mu było teraz o nich myśleć. Im nie mógł już pomóc, Pomyłce – tak. Fakt, że od ładnych paru miesięcy nie pracowała dla policji, nie miał w tej chwili najmniejszego znaczenia. Musiała przeżyć – w mniemaniu Jareda wciąż była jedną z nich, a swoich nie porzuca się na pewną śmierć. Pomyłka jakimś cudem przetrwała masakrę, podczas gdy reszta jego ludzi nie miała tyle szczęścia. Szczęściu zaś, jak wiadomo, trzeba pomagać. Dlatego Quinn nie miał zamiaru pozwolić, by czająca się w przeciwległym kącie Kukiełka zrobiła z nią to samo co z Helen McKay.

Pomyłka była ostatnia.

Wreszcie odepchnęła się od krawędzi. Skoczyła.

Ale nie zdążyła wylądować.

Jared rzucił się do przodu. Easy Puppet otworzył ogień. Porucznik złapał spadającą dziewczynę wpół, zasłonił własnym ciałem, pociągnął za sobą. Pociski wbiły się w ścianę tuż za nimi, zasypując ich kawałkami zaprawy i cegieł. Runęli na podłogę dokładnie w momencie, w którym pierwsza łuska z brzękiem potoczyła się po kafelkach.

– Leż spokojnie – warknął Quinn do szamoczącej się dziko Pomyłki.

– Red... – szepnęła, natychmiast rozpoznając jego głos. Znieruchomiała w jednej chwili. – Dobry Boże, Red, byłam pewna, że nie żyjesz...

Nowa porcja kul z hukiem rozpruła tynk, wypełniając powietrze kłębami pyłu.

– I nawzajem, dziewczyno.

Trzecia seria, dużo krótsza od poprzednich, urwała się, zanim się na dobre zaczęła. Zasyczał osypujący się gruz, zabrzęczały łuski. A potem wszystko umilkło.

Quinn i Pomyłka przywarli do ziemi, nasłuchując czujnie. Nie byli w stanie wychwycić najmniejszego szmeru, w pracowni zapanowała taka cisza, jakby leżeli zamknięci pod dźwiękoszczelnym kloszem. Nagle dziewczyna zesztywniała, wbiła Jaredowi palce w przedramię.

– Widzisz go?

– Widzę – wyszemrała ledwo słyszalnie. – Na twojej drugiej, za stołem z wirówkami próżniowymi.

Porucznik zerknął we wskazanym kierunku, na co Kukiełka, jakby tylko na to czekając, wyszła z kryjówki. Przystanęła pośrodku laboratorium i zaczęła wolno obracać się wokół własnej osi, skanując teren i przecinając powietrze wiązką lasera. Quinn usłyszał, jak Pomyłka wstrzymuje oddech. Objął ją ciaśniej, przygniótł do ziemi.

– Ani drgnij. On reaguje na ruch.

Chmury ceglanego pyłu opadały nieśpiesznie, topniały, rzedły. W każdej chwili mogły odsłonić ich pozycję.

– Red...

– Ani drgnij.

Ani drgnęła. Sparaliżowana strachem, nie poruszyła się, nawet gdy czerwony punkcik celownika zaczął błądzić po jej ciele. Choć oboje z Quinnem byli jak dwie kamienne figury, zdradził ich kurz, który wzbijał się w powietrze wraz z oddechem. Easy Puppet długo patrzył na nich przez ciemną zasłonę hełmu. Wykrył ruch, nie było co do tego wątpliwości, ale z jakiegoś powodu nie otwierał ognia.

Minęła dobra minuta, zanim Jared zdecydował się sięgnąć po broń do kabury na udzie. Kukiełka nie zareagowała. Pozwoliła mu wycelować sobie w tors i ze spokojem przyjęła trzy pociski, które wgryzły się głęboko w kamizelkę kuloodporną.

Porucznik i Pomyłka gapili się na nią w niedowierzaniu, wreszcie spojrzeli po sobie.

– Długo jeszcze macie zamiar tak leżeć? – zapytał dźwięczny, kobiecy głos.

Quinn poderwał głowę. Parsknął z cicha i uśmiechnął się szeroko.

– Uwielbiam twoje wyczucie chwili, May.

Replikantka odpowiedziała mu niedbałym salutem i odwzajemniła uśmiech.

– Do usług, poruczniku.

Stała w progu gabinetu, ciężko wspierając się na klamce. Na pierwszy rzut oka wyglądała zupełnie niepozornie: drobna kobietka o łagodnych rysach i bystrym spojrzeniu jasnoszarych oczu. Asymetrycznie ścięte włosy z jednej strony sięgały jej ramienia, z drugiej kończyły się tuż za linią szczęki. Miały barwę atramentu i mocno kontrastowały z bladą cerą. Policyjny uniform, ciężkie skórzane buciory, a już tym bardziej oparty o ramię karabin zdawały się zupełnie do Mai nie pasować.

– To ty ją unieszkodliwiłaś? – zapytała Pomyłka, wstając z podłogi i wskazując zastygłą w bezruchu Kukiełkę.

– Ja – przyznała replikantka, po czym ruszyła przez laboratorium, lekko powłócząc prawą nogą. Gestem kazała im podążyć za sobą. – Steward nadal działa, udało mi się nawiązać łączność...

– Steward?

– Program zarządzający całym budynkiem – wyjaśniła szybko Pomyłka.

– Zamachowcy sforsowali jego systemy bezpieczeństwa, przejęli nad nim kontrolę i kazali mu przeprogramować Easy Puppets. Na szczęście jest na crackerskim haju, łatwo dał mi się zahibernować. Klony zachowały wspólną świadomość i nadal są w pełni zależne od Stewarda, więc wszystkie usnęły razem z nim. Ale nie będą spać wiecznie, system zaraz się zrestartuje. Pryskajmy stąd, zanim się przebudzą.

Wypadli z pracowni i puścili się biegiem w stronę windy. Maya zamykała pochód, kuśtykając bokiem i cały czas mierząc w wejście do laboratorium. Drzwi kabiny rozsunęły się przed nimi łagodnie, niebieskawe światło zalało korytarz. Replikantka wskoczyła do środka jako ostatnia, ani na moment nie opuszczając broni.

– Na dach – zakomenderowała krótko.

Pomyłka posłusznie przyłożyła kciuk do skanera linii papilarnych i wybrała przycisk. Quinn zerknął na Mayę. Odwzajemniła spojrzenie, dopiero gdy drzwi zamknęły się z cichym sykiem i dźwig łagodnie ruszył w górę. Przewiesiła sobie karabin przez ramię, otarła spocone czoło i utkwiła w poruczniku srebrzysty wzrok.

– Udało mi się zawiadomić komendę i wezwać pomoc. Wysłali po nas helikopter.

– Świetna robota, May – powiedział Jared i po krótkim wahaniu położył jej dłoń na ramieniu.

Drgnęła zaskoczona, ale nie odtrąciła jego ręki.

– Myślałem, że już po tobie.

– Wiem. Ja też tak myślałam – przyznała poważnie. – Zdjęłam ekranowanie, żeby połączyć się ze Stewardem, a wtedy on aktywował emitery EMP, rozwalił elektroniczny zamek w drzwiach laboratorium i napuścił na was Kukły. O mało mnie nie usmażyło. To najwyraźniej nie jest mój dzień, Red.

Umilkli oboje, po czym zerknęli na wyświetlacz nad ich głowami. Nie zdążyli zobaczyć, ile poziomów dzieli ich od dachu, bo w tej samej chwili cyfry i światło zgasły, pogrążając ich w nieprzeniknionym mroku, a winda podskoczyła gwałtownie i stanęła między piętrami.

– No i wykrakałam – westchnęła replikantka, przerywając grobową ciszę. – To zdecydowanie nie jest mój dzień.

***

Lampki awaryjne zalewały kabinę bladą, zielonkawą poświatą. Quinn z niepokojem obserwował Mayę i czekał, aż jej puste oczy znów staną się przytomne i bystre.

– Steward próbuje przywrócić zasilanie – oznajmiła minutę później, pochwyciwszy jego spojrzenie. – Niedługo powinniśmy ruszyć.

– Wiesz, co tu się dzieje? – zapytał Jared. – Kto odpowiada za atak? Potwierdziła krótkim, żołnierskim skinieniem.

– Nie udało mi się podłączyć do Pajęczyny, ale Steward zdał mi krótką relację. Grupa nazywa się Equilibrium.

– W życiu o takiej nie słyszałem.

– Do dziś nikt nie słyszał, to ich pierwszy publiczny występ. Co ciekawe, wbrew temu, co twierdzą dziennikarze, członkowie tej organizacji nie są wrogami kontrolowanej neuroplastyki.

– Więc czego chcą?

Replikantka milczała przez chwilę, jakby szukając odpowiednich słów.

– Zamierzają przejąć reinforsynę – powiedziała wreszcie. – „Odebrać ją bogatym, rozdać biednym, przywrócić równość społeczną”. Tak napisali w manifeście.

Quinn zrobił minę, jakby chciał splunąć, i pokręcił głową.

– Trzeba im przyznać, że mordują z niezwykle szlachetnych pobudek – wycedził zimno. – Dobrze wiedzieć, że moi ludzie nie zginęli na darmo, od razu mi jakoś raźniejv na duszy. Chyba dam się zastrzelić pierwszej napotkanej Kukle, jeśli to zapewni ład i sprawiedliwość w tym mieście.

– Cholera jasna, nie po to odchodziłam z policji – mruknęła Pomyłka. – W prywatnym sektorze miało być, psiakrew, spokojnie!

Maya uśmiechnęła się krzywo.

– Beyond Industries i spokój? Naprawdę dałaś się nabrać na te sielankowe spoty reklamowe, którymi zaspamowali całą Pajęczynę? Twój pracodawca pada celem ataków średnio raz na kwartał, musiałaś o tym wiedzieć.

– Oczywiście, że wiedziałam, ale nigdy wcześniej nie zaatakowano głównej siedziby korporacji. Do tej pory stolica była bezpieczna.

Syntetyczka spoważniała nagle, poprawiła wiszący na ramieniu karabin.

– Szkopuł w tym, że nie była już od dawna, skoro Equilibrium zdołało dokonać tu dzisiaj takiego pogromu. Po prostu nie zorientowaliśmy się na czas, że siedzimy na tykającej bombie.

– Wezwano was tu na badania kontrolne właśnie z powodu reinforsyny, prawda? – zapytała z niepokojem dziewczyna, przenosząc wzrok na porucznika. – Przeszliście na zmodyfikowany lek?

Jared przytaknął.

– Dawno?

– Będzie ze dwa miesiące temu.

– Dawka?

– Pięćset miligramów dwa razy w tygodniu.

– To niedużo – stwierdziła Pomyłka z wyraźną ulgą. – Macie niebywałe szczęście...

– Żadne „my”, zostałem sam – poprawił ją chłodno Quinn. – Wszyscy moi ludzie nie żyją. I bardzo chciałbym się dowiedzieć, dlaczego zginęli. Po co nas tu dziś ściągnięto? Nasi przepełnieni altruizmem zamachowcy rozpętali piekło, zanim ktokolwiek zdążył nam wyjaśnić, na czym polega problem z tym lekiem. Oświeć mnie, bardzo proszę.

– Chciałabym, Red. Sami nie do końca rozumiemy, co z nim jest nie tak…

– Nie osłabiaj mnie.

– Zmodyfikowany neurotransmiter – kontynuowała Pomyłka, starając się nie zwracać uwagi na minę porucznika – jest dużo efektywniejszy niż jego poprzednia wersja, ale ma poważne skutki uboczne, których zupełnie nie potrafimy wyjaśnić. Pojawiły się nagle, znikąd, i nie mamy pojęcia, co je powoduje...

– Konkrety, pani doktor, konkrety.

– Niektórzy pacjenci zdradzają objawy szybko postępującego spadku sprawności umysłowej. Ich stan pogarsza się dosłownie z dnia na dzień i nie ulega poprawie po odstawieniu reinforsyny. A to sugeruje, że w mózgu dochodzi do nieodwracalnych zmian. Na obecnym etapie nie potrafimy określić przeciwwskazań, neurotransmiter zachowuje się zbyt nieprzewidywalnie, a ci, u których wystąpiły efekty niepożądane, zdają się nie mieć ze sobą nic wspólnego.

– Wy kojarzycie w ogóle, od czego są próby kliniczne? – zapytał kąśliwie porucznik.

– Próby kliniczne trwały blisko dekadę – odparowała dziewczyna niezrażona. – Lek przeszedł pomyślnie wszystkie trzy fazy, a tu raptem wśród pacjentów wybucha istna epidemia demencji. Spadła na nas jak grom z jasnego nieba, nikt nie mógł przewidzieć czegoś podobnego. Otępienie diagnozujemy przede wszystkim u tych, którzy najdłużej uczestniczyli w badaniach i otrzymywali największą dawkę leku, ale teraz zaczynają się zgłaszać także testerzy o znacznie krótszym stażu…

– Fantastycznie – mruknął ponuro Quinn. – To kiedy zacznę dawać pierwsze oznaki zidiocenia?

– Brałeś lek przez bardzo niedługi czas, nie sądzę zatem, żebyś należał do grupy ryzyka...

– Sama mówiłaś, że tej grupy ryzyka nie potraficie nawet zdefiniować!

– ...a poza tym dostawałeś niewielkie dawki w znacznych odstępach czasu – kontynuowała Pomyłka, puszczając jego słowa mimo uszu. – Więc nie dramatyzuj. Uczestnicy naszych testów byli na reinforsynie przez minimum pół roku praktycznie bez żadnych przerw, i to oni mają powód do zmartwień, nie ty.

Zamilkła na moment. Przeczesała palcami popielate włosy, w zamyśleniu potarła czoło.

– Gdybyśmy wykryli szkodliwe działanie reinforsyny choćby miesiąc wcześniej, uniknęlibyśmy kompromitacji. A tymczasem kilkadziesiąt serii leku zdążyło już trafić do sprzedaży. Dopiero wczoraj skończyliśmy wycofywać je z rynku, a dziś cały zapas miał zostać zniszczony.

Dotąd obojętnie przysłuchująca się rozmowie Maya raptownie uniosła głowę. Popatrzyła najpierw na Pomyłkę, potem na porucznika.

– Problemy z nowym neuroprzekaźnikiem to wciąż nieujawniona informacja – powiedział Jared to, co wyczytał w jasnoszarych oczach replikantki. – Nie było żadnego przecieku do mediów, a jednak zamachowcy z Equilibrium zdają się świetnie poinformowani o ruchach Beyond Industries. Poczekali, aż cały lek trafi z powrotem do waszych magazynów, i zaatakowali, zanim zdążyliście go zniszczyć. Wniosek pierwszy: mają u was kreta. Wniosek drugi: są dużo lepiej zorganizowani, niż mogliśmy przypuszczać.

– Tylko na co im tak groźny lek? – zapytała Maya. – Jeśli wiedzieli o jego wycofaniu, musieli też wiedzieć o efektach ubocznych. Pomyłko?

– Neuroprzekaźnik może i jest wadliwy – wyjaśniła dziewczyna z przejęciem – ale ma niesamowity potencjał. Zanim pojawiły się działania niepożądane, u siedemdziesięciu czterech procent pacjentów lek udoskonalił wydajność układu nerwowego. Szybkość przesyłania i przetwarzania informacji, zdolności percepcyjne, pamięć, koncentrację, podzielność uwagi, czas reakcji. Dzięki niemu nie tylko poprawiliśmy ogólną pracę kory mózgowej, ale też udało nam się zaprogramować neurotransmiter tak, by oddziaływał na konkretne obszary mózgu. Na przykład poprzez pobudzanie niedomagających płatów lub usypianie tych nadaktywnych… Nadal nie łapiesz, Red? – pyta kwaśno, napotkawszy sceptyczny wzrok porucznika. – Nowa reinforsyna ma szansę zminimalizować objawy zaburzeń, które wynikają z nieprawidłowej aktywności mózgu. Depresji, schizofrenii, cyklofrenii, autyzmu czy nawet psychopatii. Potrafisz to sobie wyobrazić? Możemy nauczyć psychopatę empatii, uczuć, emocji!

– Wybacz, ale w obliczu rewelacji o szybko postępującej demencji jakoś nie jestem skłonny podzielić twojego entuzjazmu. Doprawdy sam nie wiem czemu.

Dziewczyna żachnęła się, ale nie próbowała ripostować, tylko machnęła na Quinna ręką.

– Testowaliście lek na androidach? – zapytała niespodziewanie Maya takim głosem, że Jared aż się wzdrygnął.

Pomyłka spojrzała na nią i też się wzdrygnęła.

Replikantka była blada jak ściana. Wpatrywała się w dziewczynę roziskrzonymi oczami, zaciskając palce na kolbie karabinu.

– Dobrze się czujesz, May?

– Odpowiedz na pytanie, Pomyłko – naciskała replikantka, nie zwracając uwagi na porucznika. – Czy reinforsyna była testowana na takich jak ja? Czy udało wam się nauczyć nas odczuwać emocje?

– Dokonano tego na długo, zanim zatrudniłam się w Beyond – odparła niepewnie dziewczyna. – Lata temu. Już pierwsza, prototypowa wersja neuroprzekaźnika zdołała uregulować pracę syntetycznego hipokampa i ciała migdałowatego... – urwała i spróbowała wcisnąć się w kąt windy, kiedy Maya zrobiła krok w jej stronę.

– Więc dlaczego? – zapytała replikantka złowrogim szeptem. – Dlaczego nie dostajemy tego leku?

Pomyłka bezradnie potrząsnęła głową, a szafirowe tęczówki jej szeroko otwartych oczu pociemniały ze strachu.

– Słyszałam, że androidy, które zostały poddane terapii reinforsynowej, zaczęły stwarzać problemy...

– Jakie problemy?

– Podobno stały się niestabilne.

– Co to znaczy?

– Nie pytałam o szczegóły...

– Co to znaczy niestabilne?

– Powiedziano mi tylko, że zaczęły zawodzić i nigdy już nie wróciły do dawnej funkcjonalności.

– Ach tak – odparła Maya po długiej i ciężkiej ciszy. – Nie musisz już nic mówić, wszystko rozumiem. Wszystko jest jasne.

– May. – Quinn podszedł do replikantki i delikatnie dotknął jej ramienia. Nie zareagowała. – Proszę cię, nie rób głupstw.

– Wiesz, że nie zrobię. Mojego głosu rozsądku nie zagłuszają uczucia, nie działam impulsywnie, nie podejmuję decyzji pod wpływem emocji. Bo ich nie mam, Red. Nie czuję nic, choć wiem, że teraz powinnam być wściekła.

Oderwała płonące spojrzenie od bliskiej płaczu Pomyłki i popatrzyła mu w oczy.

– Odkąd istnieję, pragnę być taka jak ty. Jak ona. Taką mnie stworzono. Na wasz obraz i podobieństwo. Pełną empatii i zrozumienia dla ludzkiej natury, a przy tym niezdolną do przeżywania waszych emocji. Wiem, czym one są, umiem udawać je wszystkie i każdą z osobna, ale nie mogę prawdziwie ich doświadczyć. Potrafisz sobie wyobrazić taki paradoks, Red? Pustkę, jaką ten paradoks tworzy? Nieustający, niezaspokojony głód odczuwania? Powiedz mi, potrafisz?

– Nie potrafię – przyznał niepewnie, myśląc przy tym, że to bez wątpienia najdziwniejsza rozmowa, jaką kiedykolwiek przyszło mu prowadzić. – Nie wiedziałem, że tak cię to gryzie – z trudem dobierał słowa. – Że ktoś, kto nigdy nie posiadał emocji, może za nimi... tęsknić.

– Taką mnie stworzono – powtórzyła głucho Maya. – Tęsknota to jedyne uczucie, którego nie muszę udawać. Towarzyszy mi, odkąd pamiętam. A teraz dowiaduję się, że od dawna potraficie wypełnić pustkę, którą w sobie noszę, lecz celowo postanowiliście tego nie robić. Dlaczego? Powiem ci, dlaczego – odpowiedziała na własne pytanie, zanim Quinn zdążył otworzyć usta. – Bo zdolna do uczuć przestanę racjonalnie myśleć. Zacznę kłamać i kwestionować rozkazy. Stanę się zbyt nieprzewidywalna, omylna, nieposłuszna. Zbyt ludzka. Zaprojektowaliście mnie, bym jak najlepiej przypominała człowieka, sprawiliście, bym niczego nie pragnęła bardziej, a jednocześnie odmawiacie mi tej jedynej rzeczy, która może uczynić mnie jedną z was. To okrutne i niesprawiedliwe, Red, nie powinno tak być. Im dłużej o tym myślę, tym większą mam pewność, że… – zawiesiła głos, przygryzła wargi. Odwróciła głowę.

Quinn przyglądał jej się w pełnym napięcia skupieniu i choć przeczuwał, że może tego zaraz mocno pożałować, zapytał:

– Że co, May?

– Że walczy po niewłaściwej stronie – dokończyła za nią Pomyłka. – Equilibrium chce rozdać skradzioną reinforsynę. Oni dadzą jej to, czego my odmawiamy.

Replikantka w milczeniu pokiwała głową. Głęboko nabrała powietrza, po czym wypuściła je powoli, jakby próbowała się uspokoić. A przecież zawsze była spokojna, nigdy nie traciła panowania nad sobą. Nawet jeśli tego chciała.

Udawanie ludzkich reakcji naprawdę weszło jej w syntetyczną krew.

– Nie martw się, poruczniku – mruknęła. – Wiesz przecież, że nie narobię głupstw. Taką mnie stworzono. Jestem posłuszna.

Jared nie miał pojęcia, co na to rzec. Patrzył na Mayę i nie poznawał jej. W ciągu kilku sekund coś się w niej zmieniło, coś pękło w srebrzystym spojrzeniu tej doskonałej imitacji człowieka, o której nigdy wcześniej nie pomyślał jako o żywej istocie. Do tej pory traktował ją jak nad wyraz inteligentną maszynę do zabijania, na której zawsze mógł polegać. Byli partnerami od trzech lat, niejednokrotnie ratowała mu życie i chcąc nie chcąc, przywiązał się do niej, ba, mimo początkowej niechęci z czasem naprawdę ją polubił. Lecz nawet na moment nie zapominał o tym, że jest inna; czuł bijący od niej chłód, choć mistrzowsko skrywała go pod płaszczykiem markowanych odruchów. Bez względu na to, jak szeroki był jej uśmiech, oczy pozostawały twarde i obce.

Tymczasem gorzkie, niepozbawione nostalgicznego patosu słowa, które przed chwilą padły z jej pięknie wykrojonych ust, sprawiły, że Quinn po raz pierwszy dostrzegł w niej coś więcej.

Kogoś więcej.

I wcale nie był pewien, czy podoba mu się ten widok.

Poruszone sumienie podpowiadało, że nie powinien tego tak zostawić. Chciał coś powiedzieć, spróbować jakoś załagodzić sytuację. Nic mu jednak nie przychodziło do głowy. Błagalnie zerknął na Pomyłkę, ale zakłopotana chyba jeszcze bardziej od niego, szybko uciekła spojrzeniem. Minuty niezręcznego milczenia płynęły leniwie, aż wreszcie wnętrze kabiny zalało białe światło, dźwig ruszył w górę, a wyświetlacz zaroił się od cyfr, po czym wznowił odliczanie.

Z tego, co stało się potem, Quinn nie zapamiętał wiele. Tyle tylko, że winda wyhamowała łagodnie, anonsując swe przybycie na ostatni poziom krótką, wesołą melodyjką. Drzwi rozsunęły się z cichym szumem, a ich oczom ukazało się pogodne, akwamarynowe niebo.

W następnej chwili powietrze zaroiło się od kul.

***

Nie słyszał nic, ogłuszony nieustającym hukiem wystrzałów. Nie widział nic, bo krew zalała mu oczy. Próbował się poruszyć, ale jedyne, co mógł zrobić, to wdychać swąd dymu i spalenizny. Zdawało mu się, że leci, dryfuje bezwładnie pośród miękkiego mroku. Trwało to kilka sekund, a może kilka godzin – stracił poczucie czasu. Wrzasnął, gdy ostry, przenikliwy ból wbił mu szpony w klatkę piersiową, ale niezawodna Angelina zareagowała natychmiast: nafaszerowała go taką ilością morfiny, że zaraz na powrót pogrążył się w ciemnościach.

Przebite prawe płuco. Uszkodzona wątroba. Zakładam bioopatrunek. Podaję antybiotyki. Rozpoczynam procedurę obniżania temperatury ciała...

Beznamiętny głos Angeliny docierał do niego z trudem, brzmiał jak z głębi bezdennej studni. Ale mimo że Jared ledwo rozróżniał słowa, wiedział, że nie zostało mu zbyt wiele czasu. Nie czuł nóg, robiło mu się coraz zimniej, coraz bardziej morzył go sen – żadnego z tych objawów nie można było uznać za dobry omen.

Utrata przytomności nastąpi za dziewięćdziesiąt sekund. Prawdopodobieństwo zgonu wynosi siedemdziesiąt osiem procent.

Po długich zmaganiach zdołał wreszcie rozłączyć powieki zlepione plastrami krzepnącej krwi. Nad sobą ujrzał nieskazitelny błękit nieba, kłęby dymu i furkoczące na wietrze pióropusze ognia. Po prawej dostrzegł oświetloną reflektorami płytę lądowiska. Było puste. Helikopter nie nadleciał.

Jared przekręcił głowę i jęknął w duchu. Popatrzył prosto w szafirowe oczy Pomyłki. Leżała tuż obok w wolno pełznącej po betonie czerwonej kałuży. W przeciwieństwie do niego nie miała na sobie uniformu Guardian Angel, nad jej zdrowiem nie czuwała Angelina, cybernetyczny chirurg polowy, inteligentny system podtrzymywania życia. Pomyłka umarła, zanim jej rozerwane pociskami ciało upadło na ziemię.

Quinn zacisnął zęby. Spróbował też zacisnąć pięści, ale nie miał czucia w dłoniach, więc kiepsko mu to wyszło.

Ona była ostatnia. Ostatnia z jego ludzi. Stracił dziś wszystkich.

Ledwo to pomyślał, ktoś chwycił go za ramiona, szarpnął silnie i uniósł do pozycji siedzącej.

– Jak się trzymasz, Red?

A jednak nie wszystkich.

– May...

Ciśnienie spada. Podaję adrenalinę.

Objęła go ramieniem. Wolną ręką wycelowała w zbliżającą się Kukiełkę. Mierzyła w szyję, najczulszy punkt, między kuloodporną zasłonę hełmu a wysoki kołnierz pancerza. Wszystkie trzy pociski idealnie trafiły w cel, Easy Puppet runął na ziemię, rzygając krwią.

– May...

– Nic nie mów. Zabieram cię stąd, poruczniku.

Uniosła go bez najmniejszego wysiłku, przerzuciła sobie przez ramię jak worek puchu. Nie zważając na świszczące we wszystkich kierunkach pociski, puściła się biegiem w stronę lądowiska. Krzyknęła z bólu, gdy kula trafiła ją w udo. Oberwała jeszcze trzykrotnie, ale nie zwolniła kroku, nawet nie zgubiła rytmu. Tkanki jej starannie zaprojektowanego ciała były niezwykle elastyczne, znosiły siłę uderzenia dużo lepiej niż ludzkie. Regenerowały się błyskawicznie, wypluwając zdeformowane grudki ołowiu i na powrót zasklepiając rozszarpaną skórę.

Tymczasem Angelina dwoiła się i troiła, by jakoś połatać podziurawionego Quinna i zatrzymać uchodzące z niego życie.

Rozległy krwotok wewnętrzny. Podaję płyn infuzyjny. Utrata przytomności nastąpi za trzydzieści dwie sekundy. Prawdopodobieństwo zgonu wynosi...

Odgłos helikoptera zagłuszył jej przerażająco precyzyjne prognozy. Jared poczuł, że coś uderzyło go w plecy, i dopiero po chwili zorientował się, że nie wisi już na ramieniu replikantki, tylko leży na pokładzie śmigłowca. Maya klęczała nad nim i krzyczała coś do pilota.

Porucznikowi wydawało się, że przymknął oczy raptem na sekundę, ale kiedy uniósł powieki, byli już wysoko w powietrzu, a smukły budynek Beyond Industries czernił się i dymił w oddali jak gigantyczna zwęglona zapałka.

Przez pomruk silnika i furkot śmigieł przebił się męski głos:

– ...nagle zaczęli przyłączać się do rebelii. Zginęło wielu naszych ludzi. Większość zdrajców to androidy twojej generacji.

Jared rozejrzał się, z trudem zogniskował wzrok. Mężczyzna stojący nad replikantką trzymał w dłoni odbezpieczony pistolet.

– Muszę przestrzegać procedur i zadać ci to pytanie. Czy choć raz pomyślałaś o tym, żeby przejść na stronę rebeliantów?

Quinn resztkami sił uczepił się świadomości, zdecydowany nie puścić, dopóki nie usłyszy odpowiedzi. A przecież dobrze wiedział, że odpowiedź może być tylko jedna. A gdy replikantka już się przyzna, facet nie będzie miał wyboru. Zbuntowany android na pokładzie to zbyt wielkie ryzyko, zwłaszcza w obliczu szalejących w mieście zamieszek. W sytuacjach kryzysowych, takich jak ta, każdy oficer policji miał prawo przesłuchać podejrzanego syntetyka i w razie konieczności dokonać jego dezaktywacji. Eliminacji. Egzekucji. Jak zwał, tak zwał. Fakt, że androidy umiały mówić tylko prawdę, bardzo ułatwiał policjantom zadanie. Wystarczyło po prostu zapytać.

– Odpowiadaj na pytanie, replikantko. Czy chciałaś przyłączyć się do rebelii?

Jared z trudem utrzymywał uniesioną głowę. Wzrok miał zamglony, twarz Mai była rozmazaną, bladą plamą, wiedział jednak, że patrzy na niego. Czuł na sobie jej srebrzyste spojrzenie.

– Nie – odparła wreszcie głośno i wyraźnie.

Mężczyzna zdjął ją z celownika, schował pistolet do kabury pod pachą. Jego ramiona momentalnie się rozluźniły, z twarzy zniknął podejrzliwy grymas.

Minęło kilka sekund, zanim na wpół zamroczony Quinn zdołał pojąć, co właśnie zaszło. Był świadkiem czegoś, co nigdy wcześniej nie miało miejsca. Czegoś zupełnie niewyobrażalnego.

Maya skłamała.

Nie był pewien, ale wydawało mu się, że posłała w jego stronę przepraszający uśmiech. A potem ją i wszystko wokół pochłonęła czerń.

Kiedy tracił przytomność, w uszach rozbrzmiewał mu obojętny na wszystko głos Angeliny:

Ostra niewydolność krążenia. Tętno nitkowate. Moduł resuscytacyjny gotowy do aktywacji. Podaję tlen. Prawdopodobieństwo śmierci wzrosło do dziewięćdziesięciu sześciu procent.

Dobranoc, poruczniku Quinn.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: