Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mały człowiek Tom - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
8 lipca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Mały człowiek Tom - ebook

"Jedenastoletni Tom mieszka w starej przyczepie kempingowej z Joss, swoją matką (młodą jak na matkę jedenastolatka – urodziła go, mając niespełna czternaście lat). Ponieważ Joss lubi się zabawić i wyskoczyć gdzieś na weekend ze znajomymi, Tom często zostaje sam. I musi sobie radzić. Jedzenie zdobywa w pobliskich ogródkach, lecz bardzo uważa, aby go nie przyłapano i nie zabrano do domu dziecka (mama go postraszyła, że może się tak zdarzyć, a wtedy ona nic na to nie poradzi). Pewnego wieczoru, gdy penetruje nowy ogródek w poszukiwaniu zaopatrzenia, natrafia na Madeleine (93 lata) leżącą na grządce kapusty, zapłakaną, ponieważ nie może wstać. Biedna staruszka zapewne by tam umarła, gdyby nie napatoczył się Tom...

„Niesamowity sukces”. Le Nouvel Observateur"

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7999-329-1
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

1 Z braku laku…

Znowu jest wpieniona. To już trwa dobre trzy dni. Przychodzi mu do głowy, że może ma alwaysa. Uśmiecha się na to słowo. Always… W każdym razie już się nauczył, że kiedy go ma, lepiej siedzieć z buzią w kubeł. I słuchać jej bez mrugnięcia. Co właśnie teraz robi. Tak jak kazała. Prawie się nie rusza, ledwie oddycha. Tyle że to już trochę trwa, a nie przewidział, że napatoczy się ostry kamyczek, na którym położy się niechcący. Głupi kamyk, wbija mu się teraz w żebro. Chciałby przesunąć wolną rękę, żeby go zabrać. Ale sznurek, który trzyma w drugiej ręce, przy najlżejszym ruchu zaczyna wibrować. Nie, za nic, jeszcze wszystko by skopał. Żeby więc choć trochę mniej bolało, próbuje powolutku inaczej ułożyć ciało i…

Sru! I po ptakach. Joss się nie patyczkuje. Cicho burczy:

– Mówiłam, żebyś się nie ruszał!

– Ale kamyk…

– Kicham na to. Masz się nie ruszać i już.

Nie rusza się. I nie odzywa. Mruga tylko szybko, żeby się nie rozpłakać. Ostry kamyczek wbija mu się w żebra. To coraz bardziej boli. Stara się myśleć o czym innym. Policzek go pali. Pewnie jest czerwony jak burak. Swędzi. Kurczę, ale ona jest!… Czuje, że gardło ma ściśnięte. Skupia się na… mrówkach, które maszerują mu przed nosem. W kilka taszczą coś wielkiego, ze dwadzieścia razy większego od nich. Może bobek królika.

Joss nie patrzy na niego. Jest na siebie trochę zła. I myśli, że mogła to sobie darować. Ale też smarkacz ją wpienia przez to wieczne wiercenie się. Uprzedziła go, że to może potrwać. Co z tego, skoro on nigdy nie słucha… O, jest wreszcie jeden! Uf. Jej także zaczynało się już dłużyć. Ładny jest, tłuściutki. I coraz bliżej. Idzie za ziarnem, które dla niego rozsypała. Joss ściska mocno rękę Toma. Wbija paznokcie. Tom sztywnieje. Nie odrywa oczu od kosa, który przybliża się do nich krótkimi skokami. Zatrzymuje się. Wraca. Aj!… Coś zauważył… Nie, w porządku. Znów idzie. Trzy skoki naprzód. Łebek na prawo. Łebek na lewo. Jeszcze trzy skoki. Dziobie. A Joss krzyczy:

– Teraz!

Tom szybkim ruchem szarpie za sznurek. Pułapka spada, więzi kosa.

Joss zrywa się na nogi.

– Czwarty! – Całuje Toma w palący policzek, łaskocze w szyję ze śmiechem. – No co? Nie strzelaj mi tu focha, mój mały menie.

Tom woli ją w dobrym humorze, więc się uśmiecha. Joss wyjmuje kosa z pułapki, głaszcze go delikatnie. Muska ustami piórka na łebku, leciutko. Po czym jednym szybkim ruchem ukręca mu ten łebek.

– Będzie uczta.

Tom się odwrócił, żeby tego nie widzieć.

– No mówię ci, że one nawet nie zdążą nic poczuć! Wszystko się dzieje raz-dwa! Przestań, nie rób z siebie takiego mazgaja.

Z braku laku…

Skubią ptaszki z piór. Każde po dwa kosy. I patroszą je. Joss opowiada, że niektórzy jedzą ptaki niepatroszone. Że zawieszają je na sznurku za łapki i zostawiają tak na długo, by skruszały. Jak dojrzeją i spadną, ludzie je zjadają. Bez gotowania i w ogóle. Na widok miny Toma Joss wybucha śmiechem. Ale on jej nie wierzy. Bo jedzenie zaśmiardniętych ptaków z flakami i wszystkim, co w nich jest, nie bardzo wydaje mu się możliwe.

– No naprawdę, słowo.

– Akurat!…

Tom kończy patroszyć drugiego ptaszka. Robi mu się niedobrze, więc wybiega. Joss woła za nim drwiąco:

– Tylko nie rzygaj za blisko, bo będzie smród w domu!

Tom wzrusza ramionami. Żartów jej się zachciewa. Żeby nazywać rozsypującą się starą przyczepę kempingową domem…

– Ziemniaków nie ma. Przyniesiesz? – słyszy jej wołanie ze środka.

Wskakuje na rower, odjeżdża kawałek i dopiero wtedy odpowiada:

– Dobra, mamo, jadę.

W progu staje Joss z rękami na biodrach i zmarszczoną brwią. Burczy coś ze złością, lecz Tom jest już daleko.2 Ogródek sąsiadów

Nie musi słyszeć jej słów, wie, co powiedziała. Joss po prostu nie cierpi, kiedy woła do niej „mamo”. Za każdym razem sarka: „Przestań mnie tak nazywać, Tom” z miną, która mówi: „Jak cię trzepnę, to zobaczysz”. Ale on ma radochę, kiedy ją tak wnerwia.

Kładzie rower w wysokiej trawie. Idzie drogą aż do niedużego żywopłotu. Zwalnia, nasłuchuje. W porządku. Nie ma żywego ducha. Nurkuje w prześwit w żywopłocie. Przechodzi bez tudu. Joss kiedyś próbowała, ale się nie zmieściła. Utknęła na dobry kwadrans, tak bardzo się zaśmiewali. Zatrzymało ją na piersiach. Mówi, że jej rozmiar stanika łatwo zapamiętać: „Osiemdziesiąt X, powaga!”. Mówi też, że takie duże cycki to kalectwo. Chociaż nie zawsze. Czasem się przydają. A ona bez ceregieli z tego korzysta.

W warzywniku Tom idzie w cieniu żywopłotu. Dobrze zna ten teren. Najpierw przygląda się z daleka, później podejmuje decyzję. Biegnie ścieżką. Kuca przy wybranej roślinie. Ostrożnie pociąga. Obmacuje korzenie. Zrywa cztery ziemniaki. Starannie wsadza na powrót roślinę do gleby. Dobrze uklepuje ziemię i wycofuje się. Nurkuje w prześwit w żywopłocie. I naraz nieruchomieje. Właściciel tu jest. Znaczy… bez przesady, to tylko kot. Ale naprawdę bardzo są do siebie podobni. Aż dziw bierze. I kot, i właściciel ogródka mają sztywne plecy i wiecznie zmarszczone brwi. W tej chwili kot siedzi wpatrzony w niego złym wzrokiem. Tom spuszcza oczy. Zwierzak robi na nim wrażenie. Jakby się usprawiedliwiając, Tom wyjmuje z kieszeni cztery ziemniaki z miną mówiącą: „Tylko to wziąłem…”. Kot staje, rusza wolno w jego stronę. Idzie na trzech łapkach. Jednej nie ma. Przez to dziwacznie chodzi. Zbliża się, nie spuszczając Toma z oczu, po czym… jednym susem wskakuje w żywopłot i znika.

Tom oddycha z ulgą. Gorąco mu się zrobiło.3 Program telewizyjny

Po kolacji Tom wraca do sąsiadów. Przyczaja się pod oknami. Lubi ich podsłuchiwać. Są trochę pokręceni. Zwracają się do siebie „duszko” i „kochanie”. I zawsze rozmawiają bardzo grzecznie, nawet jak są podenerwowani. W dodatku ten pan ma taki śmieszny angielski akcent.

Teraz gadają o programie telewizyjnym.

– Odette, duszko, co byś chciała dzisiaj obejrzeć? Jakiś film?

Tom zamyka oczy i myśli intensywnie: „Tak, tak, to dobry pomysł…”.

– Tak, tak, to dobry pomysł.

– Poczekaj, zajrzę do programu. Na innym kanale jest dokument. Co piszą w streszczeniu?… „Na peryferiach miast…”

Tom wzdycha. „Nie, nic mnie to nie obchodzi…”

– Nie, Archibaldzie, nic mnie to nie obchodzi. Lepiej popatrzmy na film. Chyba że ty byś wolał obejrzeć ten dokument, kochanie.

Tom się uśmiecha… „Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, duszko…”

– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, duszko, dobrze wiesz.

Tom nie posiada się z radości. Telepatia to jest coś. Próbuje po raz ostatni przed odejściem: „Przyrządzić ci koktajl, my darling?”.

– Przyrządzić ci whisky…

Tom się krzywi.

– …czy wolisz koktajl, my darling?

A więc jednak.

Wraca szybko, by powiedzieć Joss o programie.

Właśnie maluje sobie pędzelkiem czarną kreskę na powiece.

– Szlag!… Znów krzywo!

Tom nie lubi, kiedy Joss się maluje. To oznacza, że…

– Mam ochotę wyjść wieczorem. – Tom się naburmusza. – Na zimne piwo. Pójdziesz też?

Nie chce mu się, mimo to mówi:

– No.

Joss jedzie na skuterze. A za nią na rowerze Tom, trzymając się poły jej swetra.

Skuter przyspiesza coraz bardziej.

Tom ma problem z utrzymaniem kierownicy jedną ręką. W końcu puszcza sweter.

– Wariatka! Roztrzaskamy się!

Joss jeszcze mocniej przyspiesza i przekrzykuje warkot silnika, nie odwracając głowy:

– Jadę przodem! Na drugi raz się nie puścisz bez uprzedzenia.

Tom pedałuje ile sił. Świnia, że tak go zostawiła. Nie ma światła przy rowerze, a jest już prawie ciemno.

No i do knajpy jeszcze daleko.

Dociera na miejsce, ustawia rower koło skutera, powoli przechodzi przed szybą. Bardzo mu się chce pić, lecz nie śmie wejść. Widzi przy barze Joss, która rozmawia z ożywieniem z jakimiś facetami, popijając piwo. Joss i jej kumpela Lola śmieją się głośno. Słychać je nawet na zewnątrz. Tom siada na ławce. Patrzy na gwiazdy, na powoli gasnące światła domów. Ludzie tutaj wcześnie idą spać. Szef knajpy wychodzi, spuszcza metalowe żaluzje.

A Tom zasypia.

– Hej, co tu robisz?

Tom się zrywa. Joss potrząsa nim jak gałęzią drzewa.

– Czemuś nie wrócił i nie poszedł spać? Wiesz, która godzina? Jesteś głupszy, niż ustawa przewiduje.4 Zauważyłaś, duszko?

U sąsiadów…

Odette wychyla się z okna kuchennego. Widzi Archibalda na czworakach na grządce ziemniaków. Aby ich nie podeptać, jedną nogę trzyma podniesioną jak pies sikający pod drzewem. Widok jest śmieszny zdaniem Odette, która chichocze i woła:

– Archie, kochanie, znalazłeś sobie kość?

Starszy pan się prostuje, mamrocząc gniewnie. To wcale nie jest zabawne. Nawet uśmiechnąć mu się nie chce. I tak zresztą nie zrozumiał, co powiedziała. W dodatku ze zwinnością u niego nietęgo. W tej chwili na przykład mocno mu doskwierają plecy.

– Jakieś dziwne zwierzę zagląda do naszego ogródka. Dwunożne, rozmiar buta jakieś trzydzieści pięć. Bardzo mu smakują nasze warzywa i owoce, zauważyłaś, duszko?

Odette odwraca wzrok.

– Och, raptem parę jabłek…

Urywa. Archibald zaś oddycha z ulgą.

– A, więc ty też zauważyłaś.

Razem idą na obchód ogródka. Za nimi podąża ich trzynogi kot. Zatrzymują się przy ziemniaczanym krzaku wyrwanym przez Toma i starannie posadzonym z powrotem. Uśmiechają się rozbawieni. Z wyjątkiem kota, rzecz jasna. Roślina zaczyna więdnąć. Wyraźnie takie manipulacje nie przypadły jej do gustu. Archibald ją podlewa.

– Kto wie? Może się przyjmie?

– Może… Poczytam w poradniku ogrodniczym.

Idą teraz ku grządce marchewki. Archibald pokazuje żonie zgubioną marchewkę wyraźnie widoczną na środku ścieżki. Do połowy schrupaną.

– Zwierzak był tu wczoraj wieczór. Świetny skok królika, prawda?

Śmieją się.

– My to mamy szczęście! Będziemy mogli z bliska badać miejscową faunę. Dowiemy się mnóstwa ciekawych rzeczy o życiu i obyczajach dzikich zwierząt, kochanie. Niezwykłe!

Po czym Archibald idzie po aparat i robi zdjęcie nadjedzonej marchewce, a także posadzonemu na powrót ziemniaczanemu krzakowi. Do albumu zatytułowanego: „Nasz pierwszy rok na wsi i inne przygody, by Archibald and Odette”.

Odette zaś zagląda do poradnika ogrodniczego, lecz nie znajduje nic na temat przyjmowania się krzaków ziemniaczanych wyrwanych i na powrót posadzonych.

Zdaje się, że czegoś takiego nie przewidziano.5 Spotkanie po latach

Czeka bez ruchu kilka metrów od furtki.

Normalka. Facet czeka.

Chwilę wcześniej starał się jakoś upozować. Najpierw spróbował na nonszalanckiego. Ręce w kieszeniach spodni, ramiona lekko uniesione, głowa lekko przechylona w bok. No, ujdzie.

Potem na złego: ręce założone na piersi, uniesiony podbródek, oczy zmrużone… Ph. Ale zaraz się zastanowił: właściwie czemu ma być zły? A że nie znalazł sensownego powodu, odpuścił.

Następnie przerzucił się na wystraszonego. Jak tu się na takiego zrobić? Nawet nie bardzo się głowił, tylko machnął ręką, bo niespecjalnie miał ochotę tak wyglądać.

I w końcu postanowił stanąć przy drodze bez jakiejś specjalnej pozy. Po prostu jako on, nieruchomy i naturalny.

Co okazało się niełatwe w czarnym garniturze, czarnym krawacie, białej koszuli…

Czeka. Już ponad pół godziny.

Słychać coraz bliższy warkot skutera. A jemu wtedy po grzbiecie jakby przebiega zimny powiew. Spanikowany zastanawia się, czy w sumie nie powinien był jednak przybrać jakiejś pozy. Bo teraz na pewno wygląda jak… Nie starcza mu czasu, by wymyślić, jak co, bo skuter pojawia się na szczycie pagórka. No. To ona. Przez plecy drugi raz przebiega mu zimny podmuch. Z daleka widzi, że ona widzi, że na nią czeka bez ruchu przed jej domem. I mówi sobie, że ona pewnie myśli: co to za karawaniarz czeka pod moimi drzwiami? Czuje, że najchętniej by zawróciła. I ma cykora, że to zrobi. Nie, nie robi. I teraz… Ożeż, kurwa, stało się, rozpoznała go.

Teraz zsiada ze skutera, zdejmuje wolno kask, patrzy na niego, ale nie podchodzi. A on ciągle tkwi bez ruchu. Nie przewidział, że tak go zastopuje. Wyczuwa jej nieufność, lecz nie potrafi odczytać innych emocji. W tym czasie jej się udaje zapanować nad strachem, który ją ogarnął. Odpycha jego szeroką falę, uspokaja serce. W jedyne dwie i pół sekundy, które wydają się długie jak godziny. Oczywiście.

– To ty?

– No… ja.

– Jak ci się udało?

– Jak co mi się udało?

– Znaleźć mnie.

– No, właściwie trochę przypadkiem…

– Taaa, akurat. A coś się tak wystroił na czarno?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: