Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Maraton do szczęścia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
2 sierpnia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Maraton do szczęścia - ebook

Co mają wspólnego rybki akwariowe, niesforny, gustujący w pożeraniu ubrań amstaff, tajemniczy dręczyciel i pocięte opony? Tu nie ma mowy o przypadku!

Aleksandrze przyjdzie stawić czoła niecodziennym sytuacjom, które sprawią, że zaplanowana w najdrobniejszych szczegółach codzienność zacznie przypominać kryminalny film z romansem w tle. Choć już wielokrotnie zawiodła się na związkach, lekceważy ostrzeżenia Dariusza przed zbyt bliską znajomością z jego bratem, Łukaszem, mieszkającym w kraju zaledwie od kilku tygodni. Tylko czy oni na pewno są braćmi?

Jak wielki chaos w pozornie uporządkowanym życiu trzydziestoletniej instruktorki fitness wprowadzi pojawienie się tajemniczego mężczyzny?

 

Ta powieść ma świetnie skrojoną fabułę, wartką akcję, tajemnice i rodzinne sekrety, ale też trochę humoru i… dreszczyk grozy!

Do szczęścia, gotowi, START!

 

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7976-707-6
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Para brązowych oczu raz jeszcze omiotła uważnym spojrzeniem ławkę w parku, na której przed chwilą siedział wysoki, czarnowłosy mężczyzna i towarzysząca mu drobna szatynka. Choć zdążyli wstać i oddalić się w kierunku stojącej na parkingu grafitowej hondy civic, w brązowych oczach nadal złośliwym blaskiem lśniło zadowolenie. Rozbłysło, gdy kobieta nerwowym ruchem wyciągnęła z torebki niewielką kopertę i podała towarzyszowi.

Dostali zdjęcia.

I, jak to było do przewidzenia, trochę się zdenerwowali.

Można podenerwować ich jeszcze trochę, choć tak naprawdę w tej grze nie chodziło o nich. Ale skoro już mieli takiego pecha, żeby się spotkać…

* * *

Pragnienie wyjścia za mąż zakorzeniło się w Beatce na amen. Nic dziwnego, że gdy na horyzoncie pojawił się odpowiedni kandydat, bez wahania przyjęła obietnicę miłości, wierności, pierścionek (z szafirem wprawdzie, ale odpowiedniej wielkości) i czteropokojowe mieszkanie na nowym osiedlu na obrzeżach Poznania zamiast połowy królestwa, jakie zwykle otrzymują w posagu księżniczki. Na królestwach większych niż 120 metry kwadratowe jakoś jej nie zależało. W charakterze karocy wystarczała jej srebrna trzyletnia toyota yaris, nabyta jeszcze przed pojawieniem się rycerza na białym koniu, co wydatnie obniżyło stopień wymagań wobec mojego najlepszego kumpla. W rezultacie na początku czerwca odebrałam dwa niemal identyczne telefony od przyjaciół, pałających pragnieniem podzielenia się radosną nowiną i zaangażowania mnie w planowanie swojego szczęścia.

— Zgodziła się! — jako pierwszy wieść o zaręczynach przekazał mi Darek.

— Domyślam się — uśmiechnęłam się, oczyma wyobraźni widząc, jak przyszły pan młody biega po pokoju, potykając się od czasu do czasu o rozwalone na podłodze ciuchy po treningu. — I nie musiałeś jej porywać, torturować ani obiecywać wymiany szafiru na większy?

— Żadne takie — zasapał Darek do słuchawki. — To znaczy porwałem ją na weekend do Zakopanego, więc jako prawdziwe porwanie się chyba nie liczy. Zresztą Beatka nie pozwoliła mi za dużo gadać, sama ci opowie. Ja dzwonię w kwestii formalnej…

Jęknęłam w duchu. Pomogłam wybrać pierścionek, załatwiłam romantyczny weekend w górach, kupiłam nawet kwiaty, z którymi spocony z przejęcia narzeczony poszedł na spotkanie z przyszłymi teściami. Czego, do licha, mógł chcieć jeszcze?

— Jakaż to? — spytałam ostrożnie. — Jak nie chcesz mówić, to nie mów…

— Ola, pomożesz nam zorganizować ślub? — wszedł mi w słowo Darek. — Nikt nie zna Beaty i mnie tak dobrze, ty po prostu będziesz wiedziała, jak to powinno wyglądać. Dostaniesz do dyspozycji fundusze, nasze błogosławieństwo i co tam jeszcze potrzebujesz.

— Zgoda, pod warunkiem, że będę mogła dokonać defraudacji tych funduszy — rzuciłam ciekawa, czy na to również otrzymam błogosławieństwo.

Darek był widocznie gotowy prawie na wszystko.

— Jak coś ci zostanie, to tak — oznajmił wspaniałomyślnie.

— Postaram się oszczędnie gospodarować gotówką — mruknęłam. — W takim razie, Dariuszu, wydaje mi się, że najbliższy weekend poświęcimy na planowanie waszego ślubu. W sobotę od szesnastej jestem do dyspozycji.

— Bóg ci to wynagrodzi!

— I ustalcie wysokość odszkodowania za moje nieprzespane noce i tortury psychiczne — dodałam. — Nienawidzę ślubów.

Niespełna pół godziny później odebrałam podobny telefon od rozpromienionej Beatki. Wysłuchałam znacznie obszerniejszej relacji z pobytu w górach, próśb, gróźb i przekupstw, byle bym tylko odwiesiła na jakiś czas swoją niechęć do sformalizowanych związków, niebacznie wyraziłam zgodę na wszystko i chwilę później gorzko tego pożałowałam.

— Świetnie, bo nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek inny był moim świadkiem — usłyszałam i aż mnie zatkało.

Jednak słowo się rzekło. Wyrażając zgodę na wszystko, nie przewidziałam, jak szeroki zakres może przybrać wyzysk, który postanowili zafundować mi najbliżsi przyjaciele. Z ciężkim sercem przyjęłam rolę świadka i wysłuchałam licznych zapewnień o dozgonnej wdzięczności, po czym resztę wieczoru poświęciłam rozważaniom, jak zorganizować Beatce interesujący i niestandardowy wieczór panieński.

Temat jako taki nie był mi obcy. Na wieczorach panieńskich bywałam, nawet często. Śluby budziły we mnie znacznie mniejszy entuzjazm, dlatego w kościołach i urzędach stanu cywilnego pojawiałam się rzadziej. Do tej pory udawało mi się z wdziękiem wymigiwać od zostawania druhną, świadkiem lub jedną z przepychających się panien, gotowych przelać krew cudzą i własną (przypuszczam, że tę pierwszą chętniej), by złapać bukiet panny młodej. Tym razem jednak, przyciśnięta do muru przez najlepszych przyjaciół, nie miałam ochoty walczyć na dwa fronty.

Postawmy sprawę uczciwie. Nie żeby w moim duchu i umyśle nie tlił się nędzny płomyczek altruizmu i empatii, nakazujący wbrew wygodnictwu i antymatrymonialnym deklaracjom poświęcić czas i wysiłek na przygotowanie ślubu najbliższych przyjaciół. Tlił się, a wieloletnia sympatia do Darka i Beatki skutecznie go wzmagała.

I pozwalała cieszyć się chociaż ich szczęściem, skoro własne jakoś do tej pory skutecznie mnie omijało. Zaś przede wszystkim pozwalała zająć się czymś, co o umykającym szczęściu pozwoliłoby choć na chwilę zapomnieć.

Teoretycznie nie powinnam narzekać. Tak przynajmniej stwierdziłby każdy, kto pobieżnie rzuciłby okiem na moją sytuację. Czego bowiem może czepiać się trzydziestoczteroletnia, całkiem atrakcyjna (a co mi tam) kobieta, żyjąca w ustabilizowanym (jako tako) związku i posiadająca równie ustabilizowaną i satysfakcjonującą pracę?

Swoją pracę trenera personalnego w fitness klubie kochałam bez reszty. Podobnie jak ludzi, z którymi w owym miejscu pracowałam od lat siedmiu, a do których należał między innymi właśnie Dareczek, zatrudniony krótko przede mną, z którym przegrałam wprawdzie wyścig o stanowisko menadżerskie, wygrywając za to przyjaźń z człowiekiem, który zastąpił mi brata. Szybko okazało się, że brata raczej młodszego, jednak będąc jedynaczką, nie marudziłam. Choć metrykalnie starszy, organizacyjnie i życiowo kompletnie nieprzystosowany i czarująco nieogarnięty, Daruś chętnie obsadził mnie w roli swego anioła stróża, ceniąc wysoko moje zdanie, opinie, kompetencje i gotowość do niesienia pomocy. Wykorzystywał je dość bezwstydnie, jednak totalne pasożytnictwo w jego naturze nie leżało. Do Darka właśnie mogłam zadzwonić o każdej porze dnia i nocy, z gwarancją, że zostanę natychmiast wysłuchana, rozbawiona i pocieszona. Może i nadal tak samo skazana na samodzielne rozwiązanie zaistniałego problemu, ale przynajmniej z poczuciem, że dla kogoś moje kłopoty są ważne i jest gotów się nimi zainteresować. Na bardziej konkretną pomoc i radę mogłam za to liczyć w wykonaniu państwa Nawrockich, rodziców Darka. Życzliwie nastawieni, wdzięczni za czujność w obliczu popełnianych przez syna idiotyzmów, chętnie zastąpili mi własną, często nieobecną w kraju z powodów służbowych rodzinę. Miałam w ich domu własny kubek do kawy, kapcie, a przede wszystkim nieocenione wparcie, gdy coś zaczynało się walić.

Waliło się najczęściej na jednym i tym samym polu. Chronicznie cierpiąc na brak odpowiedniego mężczyzny (bo na sam brak narzekać nie mogłam), wiecznie miotałam się między aktualnym, wybrakowanym egzemplarzem partnera, z którym nie potrafiłam sobie poradzić, a kompletną nieumiejętnością dokonania właściwego wyboru. Nie potrafiłam również poradzić sobie z konsekwencjami kiepskich decyzji. Coraz bardziej zniechęcona do facetów, dryfowałam sobie po morzu niespełnionych uczuć, całą aktywność pakując w to, co wychodziło mi najlepiej: pracę i patronat nad życiem przyjaciół, przede wszystkim zaś nad życiem Dareczka. Pewnie nie był to najlepszy sposób radzenia sobie z totalnym fiaskiem uczuciowym, ale przynajmniej dawał poczucie, że jestem potrzebna. I dawał zajęcie. Idealny pretekst, by machnąć ręką na konieczność uporządkowania własnych spraw, bo przecież wiecznie byłam niezbędna gdzieś indziej.

Tak jak teraz. Wyswatanie Beatki i Darka ciągnęło za sobą organizację ślubu, opiekę nad mieszkaniem młodej pary podczas miesiąca miodowego i zapewne chwilowe przejęcie obowiązków zawodowych, jakimi na czas wyjazdu zamierzał uszczęśliwić mnie Darek. Czyli remontu w fitness klubie, zapowiadanego przez szefa od kilku tygodni.

Takie chwile w swoim życiu lubiłam najbardziej. Gdy zmordowana i wiecznie pędząca gdzieś na złamanie karku nie miałam już ani czasu, ani sił na zamartwianie się. I pewnie właśnie dlatego rzuciłam się w cały ten ślubny obłęd, dziękując Bogu, że zyskam możliwość zapomnienia o własnych, bardzo marnych szansach na szczęśliwy finał przed ołtarzem.

Postawmy sprawę jasno. Nie zawsze widziałam siebie w roli wiecznej druhny, bez możliwości awansowania na pozycję tej jednej jedynej, najważniejszej, stojącej przy ołtarzu. Każdy nowy związek rozpoczynałam z sercem kwitnącym białym kwieciem nadziei, które pielęgnowałam troskliwie, czekając, aż rozwinie się i rozrośnie. Tyle że koniec końców wychodziłam na kiepską ogrodniczkę, bo kwiecie usychało, marniało i kończyło w charakterze zwiędłych sentymentów, zdeptane na dnie rozczarowanej duszy.

Aktualnie jeszcze się jakoś trzymało, choć przybierało coraz bardziej formę kruchego suszu. Schło już od trzech lat, a mnie jak zwykle brakowało determinacji, by rozwiązać problem. Albo po prostu nadal głupio wierzyłam, że jestem w stanie zmienić mężczyznę. Nic bardziej błędnego.

Mój mężczyzna zmienić się nie chciał. Nie uznawał kompromisów w żadnej dziedzinie, bo wymagałyby one przyznania się do własnych błędów. Był wybitnym teoretykiem — wybitnie nieskłonnym przekuwać teorię w praktykę, zwłaszcza w dziedzinie naprawy auta lub kranu, który doprowadzał mnie ciurkaniem do szału od ładnych kilku tygodni. Praktykował za to z zapałem ingerowanie w moją garderobę, makijaż i posiadane obuwie, by dostosować je do własnych wyobrażeń o kobiecie idealnej, czyli takiej, którą można by było się pochwalić przed kolegami. Chętnie oglądał się również za kobietami bliższymi ideału niż ja. Oczywiście jedynie po to, by wskazać mi drogę do doskonałości.

Sama nie wiem, jakim cudem i po co w ogóle wytrzymywałam te nieustające poprawki. Być może miały tu coś do powiedzenia moje kompleksy, które o swoim istnieniu przypomniały sobie, gdy pewnego pięknego zimowego wieczoru bezskutecznie szarpałam się z zamarzniętym zamkiem w aucie. Z czerwonym z wściekłości i zimna nosem, włosami byle jak wciśniętymi pod sportową czapkę z polaru, bez grama makijażu, za to z obłażącym z paznokci lakierem, nie wyglądałam na wymagającą ratunku księżniczkę. Może inaczej. Ratunku wymagałam rozpaczliwie. Za to do księżniczki było mi dalej niż kiedykolwiek. Tym większe było moje zdziwienie, gdy na ratunek ruszył wysoki, jasnowłosy książę, który wyłonił się z parkującego obok lśniącego, czarnego citroena. A potem postanowił z kopciuszka uczynić księżniczkę.

Po trzech latach kreowania się na księżniczkę miałam serdecznie dość. Podobnie jak Krzysztof moich początkowo nieśmiałych, potem coraz bardziej odważnych buntów i prób manifestowania własnego zdania, które z czasem doprowadziły do tego, że i od samego nieskazitelnego księcia zaczęłam domagać się zmian. On natomiast domagał się uznania swej nieskazitelności. Jak nie ode mnie, to od innych, bardziej skłonnych do podziwu księżniczek. Jakie spoidło trzymało nas jeszcze razem, Bóg raczy wiedzieć. W przypadku Krzysztofa był to zapewne optymizm i niezachwiana wiara w swą nieomylność. Nie mógł przecież pomylić się, wybierając kobietę. W moim — nieszczęsna ambicja i upór w zakresie naprawiania związku, który zapowiadał się idealnie. A możliwe, że i cholerne kompleksy, szepczące do ucha, że książę to książę i nie wiadomo, czy trafię na lepszego. Kiepska motywacja.

Pewnie dlatego po trzech latach nadal mieszkaliśmy oddzielnie, a widoki na „żyli długo i szczęśliwie” były bardzo odległe. Osobno spędzaliśmy też coraz więcej czasu. Również na ślub Beatki i Darka mieliśmy przyjechać osobno. Ja, jako świadek i organizatorka, musiałam być do dyspozycji państwa młodych od wczesnego poranka. Krzysztof nie zamierzał rezygnować z dwudniowego wyjazdu na wieczór kawalerski kolegi z pracy. Na ślub obiecał dojechać we własnym zakresie, o ile impreza nie przeciągnie się do późnych godzin porannych, a jej uczestnicy będą w stanie wsiąść za kierownicę i nie wylądować w pierwszym lepszym rowie. Machnęłam ręką i zrezygnowana zgodziłam się na spotkanie w kościele. Dobrze chociaż, że kolega Krzysztofa żenił się dopiero za tydzień i nie istniało ryzyko zbiegnięcia się dat ślubów. Wówczas miałabym naprawdę poważny problem. Ceniący towarzystwo kolegów Krzysztof zapewne zdecydowałby za mnie, na który ślub należy się udać. W najlepszym wypadku każde z nas udałoby się na inną imprezę. Tak przynajmniej istniała szansa, że na ślubie Beatki i Darka poudajemy szczęśliwą parę i może choć na chwilę udzieli nam się romantyczny nastrój. A wychodząc z domu będę miała pewność, że w spiętych włosach i z zaczesaną grzywką wyglądam całkiem seksownie, bo nikt tym przekonaniem nie będzie próbował zachwiać. Zresztą bądźmy uczciwi. Nie miałam nic przeciwko jego spędzaniu czasu w towarzystwie kolegów z pracy. Miałam coś przeciwko jego nadmiernej uprzejmości i życzliwości wobec koleżanek, z których szczególnie jedna spędzała mi ostatnio sen z powiek.

Aż do dnia wieczoru panieńskiego wszystko szło podejrzanie dobrze i sama byłam z siebie dumna, że niechęć do rodzaju organizowanego przedsięwzięcia udało mi się zamienić na chłodny profesjonalizm. Z ulgą pomyślałam, że do godziny zero pozostał już tylko tydzień, a i świadkowi należą się chwila wytchnienia i odrobina dobrej zabawy. Najwyraźniej były potrzebne też pannie młodej, która od kilku dni znajdowała się w stanie permanentnego stresu.

Wieczór panieński postanowiłam zorganizować w mieszkaniu Darka, gdyż primo — moje własne lokum było mniejsze i niekoniecznie się nadawało, secundo — Darek wyjeżdżał na dwudniowe szkolenie i na moją prośbę zgodził się przedłużyć pobyt w Krakowie do soboty.

— Mam nadzieję, że nie zdemolujecie mi mieszkania — zażartował, wręczając mi klucze. — Wracam pod wieczór, więc do dwudziestej macie czas na mały remont.

— Remont może nie, ale scenografię będzie trzeba usunąć — uświadomiłam go. — Spokojnie, nikt ścian nie przemaluje, mebli przez okno też nie powyrzucam. Zamierzam wprowadzić zmiany czysto kosmetyczne.

— Co to znaczy „kosmetyczne”? — chciał wiedzieć Darek, na którego moje wyjaśnienia nie wpłynęły uspokajająco. Znał mnie wystarczająco długo, by wiedzieć, że należę do jednostek kreatywnych i nie umiem robić niczego na pół gwizdka.

— To znaczy, że część odbędzie się u kosmetyczki! — odgryzłam się i wypchnęłam go z mieszkania.

— Czego zapomniałeś? — spytałam po kilku sekundach, otwierając drzwi dzwoniącemu jak na pożar Dareczkowi.

— Ola, chciałbym, żeby moje złote rybki pływały, jak wrócę. Nie brzuszkami do góry! Trzeba będzie je nakarmić…

— No przecież nie dam im tortu — syknęłam, ponownie zatrzaskując drzwi i ignorując informacje, jakie miał mi do przekazania Darek w kwestii rybek oraz ich żywienia. Następnie zrobiłam sobie kawę i usiadłam na kanapie z komórką w dłoni. Ostatecznie kosmetyczka w planach była jako żywo. Po półgodzinnej debacie z właścicielką zaprzyjaźnionego salonu udało mi się podjąć decyzję, jakie atrakcje na wstępie zafundujemy Beatce.

W głębi duszy byłam bardzo wdzięczna Darkowi za beztroskie udostępnienie mieszkania i odpuszczenie rozmowy na temat czysto kosmetycznych zmian, jakie zamierzałam wprowadzić w wystroju wnętrza. Siedem lat bliskiej przyjaźni to całkiem dużo czasu, by móc zorientować się w mojej kreatywności, jednak okres ten nie obejmował zwariowanych czasów licealnych, kiedy to obie z Beatką przechodziłyśmy mroczny i ciężki (zwłaszcza dla naszych rodzin) etap fascynacji kulturą gotycką. Wprawdzie szał na punkcie farbowania włosów na czarno z granatowymi (Beatka) lub czerwonymi (ja) pasemkami, równie czarnych odcieni dominujących w makijażu i paradowania w czarnych ubraniach, obowiązkowo wzbogaconych o pokaźną kolekcję srebrnej biżuterii, już nieco nam przeszedł, pozostawiając po sobie ślady w postaci płyt i kilku tatuaży, jednak upodobanie do pełnych dramatyzmu scenerii i ciężkiego gitarowego brzmienia wcale nie miało zamiaru nas opuszczać. Powrót do szalonych czasów był najlepszym sposobem na oderwanie Beatki od ślubnej nerwówki i zapewnienie jej dobrej zabawy.

I tylko jeden Darek zapewne nie bawiłby się zbyt dobrze, wiedząc, że na ścianach salonu i przedpokoju wiszą czarne, jedwabne draperie, a podłogę i większość mebli zdobią wzorki ułożone z małych, zapachowych świeczek, które miały zastąpić elektryczne oświetlenie dzisiejszej nocy…

A gdyby dodatkowo ktoś podszepnął mu, że mieszkaniem zawładnie trzynaście wampirzyc, ustrojonych w wypożyczone lub swoje własne stare suknie ślubne, szanse na dobrą zabawę straciłybyśmy bezpowrotnie wraz z kluczami do drzwi wejściowych…

* * *

Zabawa odbywała się w najlepsze, była w pełni rozkwitu, gdy podejrzane odgłosy z przedpokoju skłoniły mnie do przyciszenia muzyki. Ktoś grzebał w zamku i najwyraźniej w świecie próbował dostać się do mieszkania.

— A cóż to, striptizera też zamówiłyście? — zapytała Beatka, odrywając się od prezentów.

— Właśnie nie — mruknęłam zaniepokojona. — Sprawdzę, co się dzieje.

Wstałam z fotela i na palcach podeszłam do przedpokoju. Dźwięk przybrał na sile i dotarło do mnie, że niewinne uwagi na temat włamywaczy, które słyszałam za plecami, mają dużą szansę stać się rzeczywistością. Cofnęłam się do kuchni i chwyciłam butelkę wina, która chyba tylko przez niedopatrzenie nie została jeszcze otwarta. Cicho wróciłam do przedpokoju i zgasiłam światło. Był to ostatni moment, gdyż w tej samej chwili niespodziewany gość poradził sobie z kluczami. Drzwi otworzyły się i do mieszkania wszedł wysoki facet. Czając się w przejściu do sypialni, podniosłam butelkę. Niech stracę, przemknęło mi przez myśl i ze złości, że ostatnie wino muszę zmarnować w tak niestosownym celu, zamierzyłam się na złoczyńcę. Jednocześnie domniemany włamywacz zapalił światło i dostrzegł moją przyczajoną sylwetkę. Skoczyłam na korytarz z wzniesioną wojowniczo butelką.

— Coś ty za jeden? — syknęłam, starając się wyglądać na tyle groźnie, na ile byłam w stanie, ubrana w suknię ślubną i z kłębami tiulu upiętymi na głowie.

Takiego widoku facet się chyba nie spodziewał, bo zbladł, oparł się o ścianę i spazmatycznie chwytał powietrze. Przez chwilę staliśmy naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem, przy czym jego wzrok był coraz bardziej przerażony. Gdy szlachetna bladość na obliczu zaczęła nabierać podejrzanie sinych barw, zdołał wreszcie wykrztusić:

— Przepraszam, ja tylko przyszedłem nakarmić rybki!

Teraz ja patrzyłam osłupiała, jak zatrzaskuje drzwi wejściowe i znika w sypialni Darka. Rumor dochodzący ze środka pozwolił mi się domyślić, że napadłam i zapewne przeraziłam niewinnego, gdyż biedny facet niewątpliwie barykadował się od wewnątrz. Wzruszyłam ramionami i postanowiłam dowiedzieć się więcej, jak się uspokoi. Odwróciłam się, by wrócić do salonu i parsknęłam śmiechem. Na szybką poprawę samopoczucia naszego gościa szanse raczej były niewielkie, zważywszy, że oprócz mnie dostrzegł znienacka dwanaście innych wampirzyc w sukniach ślubnych, tkwiących w salonie i wgapionych w tę niezwykłą scenę.

— Co to było? — Karolinie nie dość było widoków, domagała się jeszcze wyjaśnień i przypisów.

— Skąd mam wiedzieć? — spytałam cierpko, gdy wróciłyśmy do salonu. — Wszedł, miał chyba klucze, bo sprawnie otworzył drzwi i twierdził, że chce nakarmić te cholerne rybki Darka.

— To ma sens — zastanowiła się Beata. — Schował się w odpowiednim pokoju. Z rybkami.

— Ja się nie zdziwię, jak się schował w akwarium — zachichotała Sylwia. — Darka akwarium duże, najwyżej trochę wody wychlapie…

— Nie zmieściłby się, widziałyście jaki wysoki — stwierdziłam krytycznie.

— A jednak szkoda, że nie striptizer — Karola najwyraźniej nastawiła się już na dodatkowe rozrywki. — Jak myślicie, może warto mu zaproponować?

Ogólna debata nad tożsamością i celem przybycia tajemniczego gościa trwała jeszcze kwadrans i przerwał ją on sam. Trzaśnięcie drzwiami i zgrzyt zamka oznajmiły, że misję karmienia rybek zakończono. Na dalsze atrakcje w wykonaniu nieznajomego nie było co liczyć, więc nieco rozczarowane wróciłyśmy do zabawy.

Sprawa nie dawała mi spokoju, więc około północy wymknęłam się do sypialni z zamiarem wybrania numeru Dariusza. Jednak w chwili, gdy wygrzebałam z torebki komórkę, Darek zadzwonił do mnie sam.

— Ola, co wy tam wyprawiacie? — usłyszałam gniewne sapanie. — Łukasz omal zawału nie dostał!

— Łukasz… No właśnie, chciałabym się dowiedzieć, co to za Łukasz — odparowałam. — Od karmienia rybek czy jakaś niespodzianka? Bo jak niespodzianka, to z tortu powinien wyskoczyć, czy coś…

Cisza w słuchawce. Darek widocznie spodziewał się innej odpowiedzi.

— Łukasz rybki przyszedł nakarmić — odezwał się wreszcie niepewnie. — Ola, to ja ci nie mówiłem, że mój brat wpadnie do rybek?

— I stała się światłość! — zawołałam. — Nareszcie wiem, kto się włamał do domu. Wyjaśnij mi tylko, dlaczego on karmił rybki tu, skoro od ośmiu lat mieszka w Stanach. I dlaczego ma czarne włosy, skoro wszyscy w twojej rodzinie to blondyni?

Najwyraźniej Dariusz odbył z bratem długą, wyczerpującą rozmowę przez telefon i cierpliwości na kolejne wyjaśnienia mu zabrakło.

— Odmawiam zeznań — zakomunikował. — To nie temat na telefon. Jestem po ośmiogodzinnym szkoleniu i chcę się położyć. A sprawa mojego brata nadaje się bardziej na rozmowę w łazience.

Wobec takiej deklaracji odpuściłam drążenie tematu. Jeszcze raz złożyłam solenną obietnicę posprzątania mieszkania po imprezie i wróciłam do koleżanek.

Wieczór przeciągnął się do nieprzyzwoicie wczesnych godzin porannych i dopiero o czwartej trzydzieści zakończyłam pakowanie wesołej ekipy do taksówek. I choć alkohol dawno wywietrzał mi z głowy, myśl o przedziwnie czarnowłosym i przybywającym z Nowego Jorku w celu karmienia rybek bracie Darka gnębiła mnie zbyt mocno, by położyć się na kilka godzin i zebrać siły na sprzątanie. Ostatecznie za porządki zabrałam się natychmiast, co miało ten dobry skutek, że gdy o dziewiętnastej Darek pojawił się w domu, po czarnym suknie na ścianach nie było śladu, rozlany w łazience wosk ze świeczek został już zeskrobany, a w lodówce czekały posegregowane jadalne pozostałości imprezy. Szokujące widoki, na jakie natknął się Łukasz, zostały Dariuszowi oszczędzone, a wisząca w przedpokoju suknia ślubna nie wywarła na nim zbyt dużego wrażenia. W efekcie Darek poczęstował się kawałkiem tortu, wykąpał się i dopiero wtedy przystąpił do budzenia świadka swojej narzeczonej, drzemiącego słodko na kanapie z welonem w objęciach.

Lekkie tarmoszenie za ramię zmusiło mnie do otwarcia oczu. Przez moment patrzyłam półprzytomna to na pochylonego nade mną Darka, to na zegarek, wskazujący godzinę dwudziestą piętnaście.

— Zgiń, przepadnij, maro nieczysta — wymamrotałam po chwili, bardziej pod adresem zegarka, jednak Darek poczuł się dotknięty.

— Jestem po kąpieli i mam czyste skarpetki, nie czepiaj się.

Powoli podźwignęłam się do pozycji siedzącej. Darek przyglądał mi się z zainteresowaniem.

— To kac? — zapytał po chwili.

— Nietolerancja organizmu na wino — sprostowałam z godnością.

Godność mi chyba nie wyszła, bo Darek parsknął śmiechem.

— Odwieźć cię do domu?

Propozycja była kusząca, jednak poprzez pulsujący ból głowy i mętne wrażenie zmęczenia nadal próbowały się przedrzeć wrodzona ciekawość i niechęć do spraw niewyjaśnionych. Wspomnienie dręczącej mnie od kilkunastu godzin postaci Łukasza szybko przywróciło mi trzeźwość i siły.

— Powiedz mi lepiej, co z tym twoim bratem — zażądałam i lekko chwiejnym krokiem udałam się do kuchni po kawałek ciasta. Wspólna nam obojgu namiętność do tortów z kremem rumowym sprawiła, że Darek podążył za mną. Ukroiłam dwa kawałki i skierowałam się do salonu. Wlazłam na kanapę i otuliłam się kocem.

Darek popatrzył na mnie ciężkim wzrokiem.

— Ola, zlituj się. Chcę się rozpakować i zresetować umysł i ciało. Za pięć minut nie będzie mi się chciało cię odwozić. O Łukaszu pogadamy kiedy indziej.

Okrzyk protestu wyrwał mi się z gardła natychmiast.

— Darek, ty chyba żartujesz! Czy ty wiesz, co przeżyłam, jak obcy facet wpakował się w nocy do mieszkania? Należą mi się wyjaśnienia, jakaś rekompensata za stres! Trzeba było uprzedzić, że zaplanowałeś nam dodatkowe atrakcje! A do domu mogę pojechać taksówką.

Darek z westchnieniem rozpiął torbę podróżną i wyciągnął z niej kosmetyczkę.

— Mamy pół godziny do filmu, który chciałbym obejrzeć. Z Bradem Pittem — więc zakładam, że ty też byś chciała oglądać. Pomożesz mi się rozpakować, ja odpowiem na pytania, a potem uwalimy się na kanapę. Później już na pewno nie będzie mi się chciało cię odwozić, więc śpisz tutaj — zaproponował wspaniałomyślnie. — Może być?

Spodobała mi się ta perspektywa. Następne pół godziny spędziłam, włócząc się za Darkiem po mieszkaniu i poznając nieznane mi dotychczas fakty z życia przyjaciela.

To, iż Darek posiada brata, tajemnicą tak naprawdę nie było. Sama jednak postać Łukasza stanowiła dla mnie zagadkę, gdyż wyjechał on za granicę zanim poznałam Dariusza. Wiedziałam, że był od Darka o rok młodszy, wyemigrował po studiach, w Polsce pojawiał się rzadko i choć często bywałam w domu państwa Nawrockich, ani razu nie miałam okazji poznać „brata-widmo”, jak ochrzciłyśmy z Beatką Łukasza. Ochrzciłyśmy, a potem zapomniałyśmy o jego istnieniu aż do wczorajszej nocy.

— Słuchaj, on naprawdę z tej Ameryki się teleportował, żeby nakarmić ci rybki? — zapytałam niepewnie, siedząc na krawędzi brodzika i patrząc, jak Darek upycha kosmetyki do szafki. — Tubkę od pasty masz dziurawą… Na miłość boską, poleciało na koszulę!

— Oj — zdziwił się Dariusz. — Jak się pakowałem, nie było dziury…

— Skoro wepchnąłeś pastę razem z nożyczkami do paznokci do kosmetyczki, to musiała się pojawić — pokiwałam głową z politowaniem.

— A gdzie miałem schować? — zirytował się Darek. — Masz głupie pomysły, a Łukasz to nie Harry Potter, żeby się umiał teleportować. Przybył drogą powietrzno-lądową, korzystając ze znanych ludzkości środków transportu.

— Żeby nakarmić rybki? — cel podróży i odległość nadal w moim mniemaniu mocno się z sobą kłóciły.

— Co ty z tymi rybkami, obsesję masz, dziewczyno. Przyjechał zamieszkać. Osiedlić się na ziemi ojczystej.

— To chyba niedawno — pochyliłam się, żeby podnieść skarpetki, które właśnie zostały wytrzepane z nogawek spodni wyciągniętych z torby.

— Dzięki, do pralki z tym — sapnął Darek, miotając się w poszukiwaniu proszku do prania. — Ola, coś ty tu za bajzel zrobiła?

Wzniosłam oczy do nieba i stanowczym gestem odsunęłam Darka od pralki.

— Nie bajzel, tylko porządek. Proszek masz w szafce pod umywalką, a czarnych skarpetek z jasną koszulą się nie pierze. Ożeń się wreszcie, bo ja cię do końca życia niańczyć nie będę.

— Taki mam zamiar — pouczył mnie Darek, ale zajął moje miejsce i pozwolił mi włączyć pralkę. — Co ty tam chciałaś wiedzieć? Kiedy przyjechał Łukasz? Jakoś miesiąc temu.

Miesiąc? Znieruchomiałam. Coś tu naprawdę nie pasowało i bynajmniej nie chodziło o teleportację.

— Jak to miesiąc? W ciągu miesiąca były urodziny twojego ojca, kolacja zaręczynowa, impreza z okazji awansu Beatki i coś tam jeszcze…

— Imieniny miałem — przypomniał Darek uprzejmie.

— Imieniny, właśnie — podchwyciłam. — Byłam na każdej z tych imprez i nie pamiętam, żeby twój brat się pokazał. Objawił się dopiero wczoraj.

— Bo wczoraj nie istniało niebezpieczeństwo, że natknie się na ojca — mruknął Darek. — Oni się tak jakby nie trawią.

Coś zaczynało się rozjaśniać, jednak do pełnego oświecenia wciąż wiele mi brakowało.

— Jakaś awantura? — zasugerowałam delikatnie.

— Awantura — przyznał Darek. — Z olbrzymią ilością fajerwerków. Temat tabu, zakazany i nieprzyjemny w każdym calu, dlatego więcej ani słowa nie powiem. Może Łukasz kiedyś ci wyjaśni.

— Nie mam rybek, więc raczej jest małe prawdopodobieństwo spotkania — nadąsałam się. — Na twój ślub pewnie nie przyjdzie, bo ojca z listy gości nie wykreślisz.

Temat najwyraźniej naprawdę był ciężki, gdyż Darek zasapał gniewnie w odpowiedzi. Wypchnął mnie z łazienki, potruchtał do salonu i włączył telewizję. Liczył, że film i obecność Brada Pitta na ekranie wystarczająco mnie zainteresują. Zainteresowały. Na półtorej godziny odpuściłam temat.

Jednak natrętnymi pytaniami poruszyłam wrażliwą strunę, gdyż kiedy mościłam się do snu na kanapie, Darek, zamiast udać się do sypialni, zastygł jak posąg z ręką na klamce.

— Długo tak jeszcze? — wymamrotałam. — Idź sobie albo przynajmniej zgaś światło.

— Dobra, już dobra, ulatniam się… — z westchnieniem wyszedł z pokoju, by natychmiast wsadzić głowę z powrotem.

— Ola…

Podniosłam rękę z poduszką, kierując ją w stronę drzwi.

— Ola, na jutro zaplanowałem naradę bojową z mamą i Beatą, żeby faktycznie pomyśleć, jak to rozegrać bez użycia ciężkiej artylerii.

— Wojna na tort jest ciekawszym rozwiązaniem — zgodziłam się przez coraz bardziej ogarniający mnie sen.

— Olka, jutro na siedemnastą. Zależy mi, żebyś przyszła.

Z jękiem zerwałam się z kanapy.

— Ale ja nie jestem twoją mamą, babcią, Beatką ani cioteczną kuzynką ze strony ojca! — wrzasnęłam. — Może ja się po prostu do końca weekendu od ciebie nie ruszę! Wygodnie mi tu, nie uśmiechają mi się pielgrzymki tam i z powrotem!

— Dobry pomysł — ucieszył się Darek i uspokojony perspektywami na przyszłość ewakuował się do sypialni, skąd po niedługim czasie dobiegł mnie odgłos potężnego chrapania.

Zacisnęłam zęby i wsadziłam głowę pod poduszkę, myśląc z ulgą, że chrapanie i rzucanie się Darka przez sen to nie mój problem. Niech sobie radzi Beata.

* * *POLECAMY

Seria „Kalina w Malinach” to mistrzowskie kryminalno-romantyczne komedie,
które sprawią, że będziecie płakać… ze śmiechu!

Perypetie Kaliny pełne są szaleństwa i dziwnych splotów zdarzeń, ale brawura i polot, z jakimi opowiada je Szarańska, sprawiają, że nie ma w tym nic nieprawdopodobnego.

W „I że Ci nie odpuszczę” na ślubnym kobiercu okazuje się, że pan młody zostanie tatusiem dziecka innej kobiety. W „Kocha, lubi, szpieguje” tylko jej mogło się to przytrafić, że w jeden weekend zostaje posiadaczką dziecka, psa i… oskarżona o morderstwo. W zamykającej serię „Nic dwa razy się nie zdarzy” nie złamana niepowodzeniem z niedoszłym ślubem, ponownie staje przed ołtarzem i robi wszystko, by tym razem ceremonia odbyła się bez niespodzianek. Pan młody tym razem nawet nie stanął przed ołtarzem, a w wyniku gorączkowych poszukiwań, Kalina trafia do domu pewnego gangstera. Na miejscu przekonuje się, że niedoszły mąż nie dość, że o ślubie wcale nie myśli, to jeszcze w ogóle jej nie poznaje!

Wszystkie książki z serii mają dodatkową wspólną cechę: po prostu nie można się od nich oderwać.Jeżeli myślicie, że bycie mężatką jest proste,
to jesteście w błędzie

Agata Przybyłek przedstawia zwariowane i barwne opowieści o miłości, rodzinie i zwykłej codzienności.

Przezabawna seria komedii małżeńskich to zaskakująca i pełne intryg historia Zuzanny, dla której bycie kurą domową niekoniecznie polega na gotowaniu obiadów, sprzątaniu i robieniu prania, lecz często na… pakowaniu się w kłopoty!

Porządna dawka uśmiechu gwarantowana:)

Zuzanna, bohaterka powieści, ma taki talent do ściągania sobie na głowę kłopotów, jaki Agata Przybyłek do pisania lekkich i inteligentnych książek obyczajowych. Kocham obie!

ALEK ROGOZIŃSKI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: