Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Matka Polka Feministka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lutego 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Matka Polka Feministka - ebook

A gdybyście pewnego dnia dowiedzieli się, że nie macie szans na naturalne poczęcie? A gdybyście musieli zawalczyć o życie własnego dziecka? A gdybyście musieli nagle sami wychować trójkę dzieci…

To naprawdę się zdarzyło. Bohaterom Trójkowej audycji Joanny Mielewczyk - „Matka Polka Feministka”. Kiedyś opowiadali o tym na antenie, dziś mówią, co zmieniło się w ich życiu od radiowego spotkania.

18 bohaterów, 18 rozmów o rodzicielstwie. O samotności, o trudnych decyzjach, radości, nadziei. O wierze i o tym, co dzieje się, gdy wiary zaczyna brakować. O szczęśliwych zakończeniach. I długim oczekiwaniu na nie.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7976-527-0
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP O PAMIĘCI

Pamiętam pierwszą Matkę Polkę Feministkę, nie Bohaterkę, a pierwszy odcinek. Pytałam o to, czym jest feminizm – więc jest wolnością, mówili ojcowie. A kim jest Matka Polka – to kobieta angażująca całą siebie w wychowanie dzieci. Jeszcze przed tym pierwszym odcinkiem powstało w mojej głowie „matkopolkowanie” – słowo oznaczające robienie miliona rzeczy zupełnie bez sensu i wbrew sobie. Matkopolkowaniem jest mycie podłogi mimo zmęczenia, które zwala z nóg. Matkopolkowaniem jest branie na siebie wszystkich obowiązków, mimo wewnętrznej niezgody. Matkopolkowaniem jest też niechęć do dzielenia się wychowawczymi obowiązkami w przekonaniu, że „ja to zrobię lepiej”. Matkopolkowaniem jest życie w zgodzie ze stereotypami, nie – potrzebami, próba odcięcia się od intuicji. Matkopolkowanie jest nasze, matczyne. Ojcowie częściej mówili o swoim wycofaniu, o strachu, zaskoczeniu. Każdy rodzicielstwo przeżywa inaczej.

Pamiętam pierwszych rodziców, Bohaterów audycji, którzy pokazywali mi, jak pięknie można się wychowywaniem dzielić, jak się uzupełniać, jak walczyć wspólnie. Pamiętam tych, którzy musieli się tego nauczyć i chcieli, chociaż lekcje były niezwykle trudne. Zresztą, pamiętam wszystkich „moich” Rodziców. Pamiętam mamy, które płakały, a ja płakałam z nimi. Ojców pamiętam, zamkniętych, którzy półsłówkami odpowiadali na pytania, a potem dzwonili, że nigdy tak dużo obcej osobie nie opowiedzieli.

Pamiętam też, jak szybko się okazało, że Matka Polka Feministka to audycja, która nikogo nie dzieli, chociaż tytuł budzi kontrowersje. To zwyczajna rozmowa o rodzicielstwie. O blaskach i cieniach. O radościach i smutkach. O codzienności.

Jeśli o tę feministkę w nazwie chodzi, to pamiętam też pierwszy mail: Feminizm kończy się, gdy trzeba wnieść szafę na szóste piętro! Takich maili dostałam kilkanaście. Tylko piętro było inne. No i szafa pojawiała się wymiennie z fortepianem…

Pamiętam, że o pamięci były te moje rozmowy. Przypomnij sobie – prosiłam rozmówcę. Pamiętasz? Zapach, myśli, pamiętasz? Co wtedy czułeś? Kiedy rodziło się Twoje dziecko albo kiedy odbierałaś wyniki badań i okazywało się, że dziecka nie urodzisz. Albo gdy nikt nie wierzył, a tylko ty miałeś nadzieję, pamiętasz?

Chciałabym Wam przedstawić moich Bohaterów. Może Wy ich pamiętacie? Tatę, którego żona zmarła po porodzie trzeciego syna, Mamę, która walczyła o zagrożoną bliźniaczą ciążę, Mamę, która nie mogła się pogodzić z tym, że nie urodziła córki naturalnie i nie udało jej się naturalnie karmić. Pamiętacie? Ja pamiętam z najdrobniejszymi szczegółami, pamiętam, gdzie siedzieliśmy podczas rozmowy, pamiętam, jaka była pogoda, pamiętam, jak później te rozmowy przygotowywałam, cięłam, szlifowałam. I pamiętam też, skąd wziął się pomysł na książkę, mimo że dla dziennikarki radiowej to ogromna różnica warsztatowa. Umiem przekazać emocje w przyspieszonym oddechu rozmówcy, zawahaniu, zwolnieniu. Słyszę drżący głos, słyszę głos pewny, nieznoszący sprzeciwu. Tylko że te historie, te rozmowy prawie nigdy nie kończyły się wraz z końcem nagrania. Czasem po roku, czasem po trzech latach rodzice się odzywali. Wiesz – pisali – tyle się zmieniło, tyle muszę ci opowiedzieć. Mogę przyjechać? Albo dzwonili na drugi dzień po emisji w Trójce. I mówili: mama słyszała, nie wiedziała, że to tyle dla mnie znaczy. Albo słyszał mąż, który zrozumiał. Albo żona dziękowała za odwagę. Ale najczęściej mówili: ja usłyszałem siebie, ja zrozumiałam siebie, czuję, że mogę iść z tą moją historią dalej. Tym razem ja postanowiłam odezwać się do moich Bohaterów – po dwóch, trzech latach. Jak teraz wygląda Wasze życie? – pytałam. Odpowiedzi są zaskakujące, pozmieniało się wiele. Czasem całkowicie.

Moje życie też się zmieniło. O tym będzie ostatni rozdział. O szukaniu siebie w nowej rzeczywistości.

Joanna Mielewczyk. Matka Polka Feministka

Monachium, wrzesień 2016Bartek, czyli Ojca Raj

Zaczął w listopadzie 2007.

Decyzja była w pełni przemyślana, bo pisanie było według niego rodzajem zobowiązania. Nie umiał ocenić na początku, czy chce to robić regularnie, codziennie, więc kiedy dziś przypomina sobie pierwsze wpisy, nie ma wątpliwości, że wówczas treść przerastała formę bloga.

Czytałam go jeszcze nie jako matka. Wysoko utrzymywał się w rankingach popularności. Rok 2007, a nawet 2008, to nie był czas blogowego wysypu, więc ojciec piszący o córkach – najpierw jednej, potem obu – był dopiero zapowiedzią tego, co będzie się działo na blogach parentingowych. Pisał regularnie. Nie o zasmarkanych nosach, nie o pieluchach, pisał o dumie z tego, że jest tatą dwóch świetnych dziewczyn. Zaglądałam tam nieregularnie i nadrabiałam tygodnie nieczytania. Potem przestałam, bo sama zostałam mamą i ostatnią rzeczą, na którą miałam czas, było myszkowanie w internecie.

Gdy wystartowałam z Matką Polką Feministką w Trójce, bardzo chciałam z nim porozmawiać. Zawsze, gdy zamierzałam zaprosić rodziców do audycji, zastanawiałam się, jak przekonać ich do spotkania. Szczególnie wtedy, gdy wiedziałam, że rozmowa nie będzie łatwa. Bartek jest jednym z rodziców, dla których Trójka jest kultowym radiem, i do dziś nie wiem, czy to ja go przekonałam, czy działała magia Trójki…

Przed spotkaniem wróciłam do czytania jego bloga i pamiętam, że przestraszyłam się tego, co będzie, jak Bartek przyjdzie do radia i opowie nie tylko o dumie rodzica, ale i o chorobie. Chociaż ciągle o dumie na pierwszym miejscu. Bo wszystko się zmieniło.

Duma

– Ja naprawdę czułem się najbardziej dumnym człowiekiem na świecie. Wtedy była ona jedyna, była perełką w moim świecie.

Pierwsze wpisy? Były o debiucie ojca-blogera, o wątpliwościach i o zazdrości, bo chciałby spędzać z Hanką więcej czasu. Więc, przesprytnie, wiózł ją do żłobka najdłuższą drogą, żeby jeszcze jedną wspólną chwilę wykraść. O tym, że oglądają razem mecze, i że może z Hanki będzie druga Szarapowa. Pisał, że chyba zaczyna dorastać (roczna dziewczynka!), bo już ma spinki wpięte we włosy.

I pamięta, że gdy okazało się, że zostanie ojcem po raz drugi, starał się nie myśleć o płci, nie chciał się nastawiać, chociaż trochę jednak marzył o… drugiej dziewczynce.

– Wiedziałem już, jak ekstra jest Hania.

Hania? Śliczna dziewczyna ze spokojem w oczach. Dziewczynka. Maja – w oczach ma iskierki. Z Hanią można usiąść na pomoście na Mazurach i patrzeć na zachód słońca. Taki ma charakter. Z Mają można konie kraść. Zupełnie różne temperamenty. Pisał o tych charakterach i o tym, jak sam się swoją wrażliwością zaskakuje, i jak sam w sobie znajduje pokłady cierpliwości. I jak dziwi go zdziwienie innych, gdy o dziewczynach opowiada, a ci inni z zaskoczenia oczy robią, bo przecież te reakcje jego córek, te błyskotliwe odpowiedzi, te uśmiechy i żarty… to każde dziecko potrafi. Ale jak to? Przecież jest najdumniejszym ojcem najfajniejszych dziewczyn pod słońcem.

Pamiętam, jak nie umiałam ocenić, czy bardziej mnie wzrusza ta jego ojcowska ciekawość i niedowierzanie, czy to, że tak po ludzku się do tego przyznaje. On, poważny dziennikarz sportowy, wiceszef całej sportowej redakcji, tęskni za tymi swoimi cudnymi córkami, kiedy znikają w przedszkolu. Więc pisze.

I pamiętam wpis z 27 lutego 2012 roku. Hania na zdjęciu trzyma kartkę. Na niej dziecięcą rączką drukowane litery układające się w napis: TATUŚ JUŻ NIE BĘDZIE PISAŁ TEGO BLOGA.

I wpis Bartka:

Obiecałem sobie lata temu, że to nie będzie blog o chorobach, ale o dzieciach.

Zatem to koniec.

Do widzenia.

Na początku pisał tylko, że Hania jest osłabiona, że jak przestanie wymiotować, wstanie, pójdzie do przedszkola. Tylko że nie przestała. Wyniki badań – jak wyrok. Hania, Hanuta ma raka. Wymioty spowodowane były wodogłowiem, to z kolei – nowotworem rdzenia kręgowego. W tym momencie skończył się „Ojca Raj”.

Siedział wtedy z Hanią w szpitalu, ona coś rysowała. Poprosił, by napisała, że tata nie będzie pisał bloga. Dyktował litery, ona pisała, zrobił zdjęcie i wrzucił na stronę. Reakcja była natychmiastowa.

Nagle zaczęły pisać osoby, które czytały opowieści o dziewczynkach, z wszystkich stron świata, żeby nie zawieszał bloga.

– Oczywiście, byłem wtedy zacięty w sobie, bo co oni niby mogą wiedzieć, pewnie myślą teraz, jak to dobrze, że nie trafiło na ich dzieci. Teraz wiem, że te myśli były głupie, bardzo szybko dotarło do mnie coś, z czego wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, że obca osoba, której nie widziałem na oczy, nie wiem nawet, jak się nazywa, pisząc do mnie jedno zdanie: Trzymaj się, będzie w porządku, daje mi ogromną siłę.

Dzień operacji, prawdopodobnie najgorszy w życiu rodziców. Do połowy. Z ust lekarza operującego usłyszał zdanie, że na sali był specjalista od nowotworów, który wstępnie ocenił, jaki to rodzaj nowotworu i że to jeszcze nie koniec jej życia. Najpierw była ogromna radość. A potem myśl, że blog mógłby stać się wizytówką siły dziecka. Siły w dwudziestopięciokilogramowym ciele małej dziewczynki. Jak czegoś takiego nie opisać?

Więc pisze o tym, jak bardzo bał się, gdy Hania po raz pierwszy miała spać w gorsecie, w którym jest napięta jak struna. I jeszcze te słowa lekarza, że mają pięć minut na mycie i przebranie w piżamę. Pamięta, że on tej nocy nie spał. Pisze o wizytach w szpitalu. O leukocytach. O tym, że ciągle ich mało we krwi Hanuty.

O tym, że się boi, też pisze. Że Hania po operacji zostanie sama na oddziale, że znów będzie bolało, a on nie da rady jej rozśmieszyć. To wszystko opisuje.

Trochę ma do siebie żal, że choroba Hani i jej sprawy zdominowały blogowe tematy. Na szczęście w życiu tak nie jest. Maja ma swoje – równorzędne – miejsce.

Pisze nadal o dziewczynach. Pisze o chorobie, choć nie tak miało być. Bo i choroby nikt przecież nie planował. Nadal jest to blog ogromnie dumnego ojca, a do tego doszedł jeszcze podziw.

Co on z tego pisania ma? Autoterapię? Nawet się nad tym zastanawiał. I chyba z perspektywy czasu trochę tak jest, że pisanie pomaga mu przechodzić godziny rehabilitacji. Ale czy to jest niezbędne? Czy potrzebuje bloga, żeby przez to przejść? Nie.

– Mnie wystarczy moje dziecko, wystarczy, że na nią spojrzę, że widzę, że jest uśmiechnięta.

Trzy i pół roku później. Drań

Czytam nadal o dziewczynkach. Oglądam zdjęcia. Jest jedno takie, które bardzo lubię, przepiękne. Bartek podpisał je ladies in red. Dziewczynki siedzą przy drewnianym stole, obie w czerwonych swetrach. Uśmiechnięta Maja obejmuje Hanię, śmiało patrzy w obiektyw. Hania w gorsecie, uśmiecha się delikatniej. O dziewczynkach na tym zdjęciu Bartek mówi: ogień i woda. Rzeczywiście, Hania jakby bardziej refleksyjna, Maja chyba zadziorna. Jakby chciała obronić starszą siostrę, chronić w razie potrzeby. A potem zdjęcia kąpiących się w jeziorze dziewczyn, na łódkach, na spacerze. Hania w gorsecie. Trochę innym niż ten, który nosiła dwa lata wcześniej, ten sztywno podtrzymuje brodę. Zdjęcie w jeziorze, Hania stoi po kolana w wodzie, przy chodziku. Zdjęcie w basenie. Hania unosi się na tafli, oczy ma zamknięte, ręce spokojnie rozłożone, na ramionach motylki, na głowie czepek, na piersiach gorset. W wodzie znikają bariery, pewnie dlatego tych zdjęć jest najwięcej.

Jest jeszcze jedno zdjęcie, podpisane przez Bartka: 3,5 roku jej walki. Gruba, błękitna, przetarta, porozrywana, wielokrotnie otwierana teczka. Sklejona szarą taśmą, taką jaką się zabezpiecza ciężkie kartony. Pewnie też ciężka ta teczka. Z niebieskim napisem: „historia choroby dziecka”.

Odliczanie

Dobiła już do dziewiętnastki. Hania liczy wszystkie swoje operacje, które wydarzyły się w czasie trwania choroby. Było już 19. Wlicza w to też zabiegi, jak instalacja portu na żyle, żeby już jej nie kłuli non stop. Ostatnio, przed kolejną operacją, sama powiedziała, że już nie chce „głupiego jasia”, bo wcale się nie denerwuje. Przed nią kolejne zabiegi, większe, czasem trochę mniejsze. Dziś ma 10 lat, do 18 roku życia będzie systematycznie operowana.

W tej chwili jej kręgosłup podtrzymują dwa pręty, z obu stron. To konsekwencja operacji sprzed trzech lat. Wtedy było – jak mówi mi Bartek – „skrobanie”. Lekarze usuwali raka. Wyskrobywali go kawałeczek po kawałeczku. Nie mogli usunąć całości, bo groziło to paraliżem.

– Więc – tłumaczy dalej – wyobraź to sobie tak: ten rak to była taka trzynastocentymetrowa, gruba kredka. I w czasie operacji lekarze ją jakby wyszczuplili. Jest cieńsza i dzięki temu płyn rdzeniowy dociera do Haninej głowy. A gdyby coś się wydarzyło, rak nagle strasznie urósł, to Hania ma zastawkę, która przepompuje płyn z głowy do brzucha. To ma uchronić przed paraliżem, gdyby nerwy zostały uciśnięte.

Po tej pierwszej operacji trzeba było wzmocnić kręgosłup prętami. A że jest bardzo słaby, pręty przymocowano do żeber. A że są mięciutkie, to zdarzyło się już raz, że jeden z prętów żebro przerżnął. Było tak, że Hanię coś nagle zabolało, potem przeszło, a po trzech miesiącach podczas kontroli okazało się, że żebro uszkodził pręt. Takie historie, podobno, lekarzy nie dziwią. Mnie dziwią, bo chodzi o małą dziewczynkę.

Wszystkie procedury leczenia skoliozy, czyli skrzywienia kręgosłupa, Hania przechodzi dosyć bezproblemowo. A Bartek się cieszy, że pręty nie zostały przez organizm odrzucone, że nie było żadnej infekcji związanej z zastawką.

Na przełomie maja i czerwca 2015 Hanię poddano kolejnej operacji. Trzeba było wydłużyć pręty, bo rośnie jak na drożdżach. Kręgosłup wygląda nieźle, to ocena neurochirurgów, którzy byli przy pierwszej operacji. Ponownie pręty wydłużane były w listopadzie.

– To z rzeczy normalnych i pozytywów – podsumowuje Bartek. – A z tych rzeczy nienormalnych, które się wydarzyły, to włączenie leczenia.

Chemia

Hania miała co pół roku kontrolę. Kiedy rozmawialiśmy w Trójce po raz pierwszy, w styczniu 2013 roku, ostatnie badanie rezonansowe pokazało, że „drań”– jak raka nazywa Bartek – trochę się skurczył. To nie są jakieś wielkie liczby. Co pół roku kontrolowali. I jakieś półtora roku temu ruszył. Na początku w jednym miejscu „przytył” o 2 milimetry. Nie było paniki, były za to różne opinie, co go obudziło. Może hormony, pojawiające się w organizmie dziewczynki? Następne badanie wykazało, że w tym samym miejscu jest już nie 2, tylko 5–7 milimetrów. I lekarze uznali, że trzeba wprowadzić leczenie. 13 marca 2015, w piątek – pierwsza chemia. Było kilka scenariuszy do wyboru, wybrali ten najmniej ingerujący w jej odporność, czyli leczenie winblastyną. Teraz jest winkrystyna. Wszystko jest inaczej niż miało być. Hani zaczynają wypadać włosy. Więc obcięli je do ramion, bo długie blond loki były coraz rzadsze.

Fryzura na bombeczkę – mówi tato.

Po pierwszych dawkach chemii różne rzeczy ją bolały: szczęka, głowa, przedramię. W zasadzie książkowo przechodziła przez wszystkie efekty uboczne. Jeśli było napisane, że może wystąpić ból szczęki, to Hanię dwa dni później bolała szczęka, i to w szkole.

Bartek mocno wierzy w słowa lekarzy, twierdzących, że nie zdarzył się tego typu nowotwór, który by nie zareagował na chemię. To po pierwsze. Po drugie, od czterech lat, które minęły od diagnozy, pojawiły się nowe metody leczenia. W 2012 roku istniała jedna. Teraz są już trzy i czwarta w opracowaniu.

Dziś Hania chemię ma co dwa tygodnie. Winkrystyna i pastylki. W sumie – tłumaczy mi Bartek – cztery różne leki na zatrzymanie nowotworu. I dodaje, że wyniki leukocytów, tych, o które stale walczy, są bardzo słabe. Hemoglobiny też. Hania jest na granicy konieczności przetaczania krwi. Z tego też powodu odwleka się rozpoczęcie kolejnego cyklu chemii.

Jak ona znosi to wszystko? Do niedawna przyjmowała, że tak ma być. Dziś nie chodzi. To już nawet nie w związku z samym nowotworem, który według ostatniego rezonansu stoi. Hania nie chodzi, bo wokół raka, w kręgosłupie powstały jamy, które wypełniają się płynem. Naciskają na nerwy, a to powoduje całkowite unieruchomienie nóg. Ostatnio chodziła w Święta Wielkanocne. Więc psychicznie znosi to coraz gorzej. Codziennie bierze po 20 pastylek leków na towarzyszące dolegliwości. Nie uśmiecha się tak często. Jest zmęczona.

Mija półtora roku leczenia, 50 wizyt w szpitalu.

Maja

Maja ma nadal błysk w oczach.

– Jest niezłym ziółkiem – uśmiecha się Bartek – i generalnie nie przejmuje się ograniczeniami Hani. Mają normalne, siostrzane relacje. Zupełnie naturalne złośliwości, zabieranie, uciekanie. Obrażają się na siebie. Ale to Maja często przypomina: Hania trzymaj głowę w górze, bo jak nie trzymasz, to Ci się szyja odciska.

Więc Maja jest najukochańszą siostrą na świecie. I parę razy w takiej poważnej rozmowie, kiedy Hania się zachowywała w stosunku do Majki niegrzecznie, Bartek powiedział: „Hania, ty zwróć uwagę, jaką masz siostrę i naprawdę zastanów się, czy ta głupota wymaga aż takich nerwów z Twojej strony. Bo naprawdę lepiej trafić nie mogłaś”.

Na części zdjęć Bartek jest z dziewczynkami, zwykle między nimi. Prawie się nie zmienił od naszego spotkania. Prawie, bo jakby tylko siwych włosów przybyło. Nieznacznie, ale boki jednak poszarzały, więc obcina krótko włosy i widać trochę mniej. A może tylko ja to widzę? A on zwyczajnie żyje w tym wszystkim dalej. I wcale nie chodzi o to, że ma aż tyle siły, właśnie nie. Pamiętam, jak mi mówił, że boi się często bardziej niż Hania, bardziej to wszystko przeżywa. Chociaż ostatnio to nie samopoczucie Hanki go zmartwiło, a podwyższona temperatura Mai, która dotąd rzadko chorowała, a tu nagle głowa gorąca. I czasem Bartek płacze, na przykład wtedy, gdy kolejna operacja Hani się udała, albo wtedy, gdy Maja po urodzeniu przyjechała ze szpitala do domu.

Jest jeszcze coś, co sprawia, że Bartek bardzo się stara być obecny w życiu dziewczynek – jest ojcem alimenciarzem, sam tak o sobie mówi. Rozstał się z mamą dziewczynek, ale, co często podkreśla, to nie z dziećmi się rozwiódł. Chociaż zaraz po rozstaniu z mamą dziewczynek napisał, że boi się, że coś go może w wychowaniu córek ominąć. Więc podczas operacji jest w szpitalu. W ciągu tygodnia bierze dziewczyny do siebie na weekend. Jeżdżą razem z Hanią na chemię. Wtrynia im się w życie non stop. I to go cieszy. Teraz jadą na wakacje. Na Mazury.

Ból

Jest jeszcze coś, co pojawia się ostatnio jakby częściej. Ból. Hanię boli. Plecy, zaraz potem głowa. Ostry ból zastawki, aż Hania syczy. Ból trwający kilka dni, nagły, obezwładniający, tępy, ale Hania go akceptuje, chociaż może to fatalne słowo, bo nie oddaje rzeczywistości. Hania się do bólu trochę przyzwyczaiła. Jedyne, czego nie potrafi zaakceptować, to kłopoty w poruszaniu się. Bo teraz przede wszystkim jeździ na wózku z ogromnymi różowymi kołami, na których namalowane są księżniczki. I tylko w wodzie nie czuje, że tylu rzeczy nie może.

Tuż przed wyjazdem na Mazury – ból. Szybko do szpitala. Od razu trzy operacje zastawki w głowie, trzy z rzędu. Dwie się nie udały. Dopiero ta trzecia. Zastawka się zatkała.

Bartek walczy dalej.

Halo? Konrad!

Na początku 2013 roku, kiedy po raz pierwszy widziałam się z Bartkiem, a jego blog miał już sześcioletnie archiwum, Konrad właśnie zaczynał pisać. Pierwszy post opublikował 4 sierpnia. O przemocy. I o tym, czy potrafimy reagować, gdy ktoś w naszej obecności „dyscyplinuje” dziecko. I jeszcze o tym – jak bardzo TO JEST NASZA SPRAWA! Wiem, że jest. Rozmawiałam o tym w jednej z audycji, jeszcze na długo przed poznaniem Konrada. Dostałam wtedy maila, że „życia nie znam, skoro dziecka klapsem nie ukarałam” i „z pewnością moje dzieci kiedyś pokażą mi, co znaczy bezstresowe wychowanie”, a w ogóle „jakie mam kompetencje wychowawcze?”. Coś odpisałam, ale chyba nie udało mi się przekonać. Zresztą pamiętam taką sytuację na wrocławskim dworcu: mama najpierw coś wściekle tłumaczyła synom, bliźniakom, może siedmioletnim. Potem nagle płaską ręką strzeliła jednego z nich w tył głowy. Głowa lekko odskoczyła, dziecko nawet nie pisnęło, lekko zaszkliły mu się oczy. I zaraz drugi dostał identyczny strzał. Szłam z kolegą. Widziałeś? Co? No, widziałeś? Nie widział. Nic się ani na moment nie zatrzymało, nikt nie zareagował, ludzie dalej się spieszyli. Wystrzeliłam jak z procy i przez zaciśnięte zęby, głównie dlatego, żeby matce wstydu przy dzieciach nie narobić, syknęłam, że widziałam, że to nie fair i czy dorosłego w kłótni też by tak strzeliła? Odwróciłam się na pięcie, bo sama czułam łzy na policzkach. Potem długo myślałam, że może mogłam inaczej zareagować, ale zupełnie nie wiedziałam jak. A może nie powinnam? Ale nie, bo to właśnie JEST NASZA SPRAWA. I, żeby nie było wątpliwości, sama często – ja, mama – mam ochotę wystrzelić się w kosmos. Często? Przynajmniej raz dziennie.

Rok 2013 w ogóle był dla Konrada szczęśliwy. Za tę wyjątkową wrażliwość w opisywaniu rzeczywistości, za trafne spostrzeżenia został zwycięzcą Konkursu Blog Roku.

Dwa lata później przyjechał do Trójki spokojny i tym spokojem zarażający mężczyzna. Bloger, wcześniej dyrektor artystyczny w agencjach reklamowych, teolog z wykształcenia. Tato. Zakochany mąż. Przede wszystkim partner. Jego żona mówi, że ma „nieznośną manierę ratowania świata”. Coś w tym jest, chociaż podczas spotkania widzę, że próbuje zbawiać delikatnie i z wyczuciem. I przede wszystkim słucha.

Przeczytałam na blogu Konrada o tym, że Polska nie jest krajem dla dobrych ojców. I pisał to tato córki, który o swoim rodzicielstwie nie chce mówić z patosem. Przyznaje, że stawianie zaangażowanych ojców na piedestale sprawia, że czuje się niekomfortowo. Bo jak to? Coś, co powinno być zupełnie naturalne, czyli fakt, że tata zajmuje się swoim dzieckiem, że mąż, partner jest mężem, partnerem i buduje związek z osobą, z którą chce ten związek tworzyć, zaskakuje? Tak powinno być! Dlatego nie zamierza wdrapywać się na piedestał. Krytykuje za to brak zaangażowania.

A że z naszym krajem, który nie ceni dobrych ojców, coś jest na rzeczy, sam się przekonał jeszcze przed narodzinami córy. W szpitalu – ma wrażenie – traktowany był jako persona non grata. Nie partner do pomocy, do ulżenia żonie, tylko ktoś, kogo w zasadzie mogłoby nie być. Choć on świadomie chciał uczestniczyć w życiu dziecka od pierwszych chwil. Więc ta atmosfera jest trudna do zniesienia, to patrzenie na ojca jak na petenta, to trudne do zdefiniowania poczucie, że nie jest wcale potrzebny, że lekarzom tylko dodaje pracy, zadając kłopotliwe pytania o zdrowie dziecka czy żony. Te wszystkie jego próby pielęgnacji dziecka, które budziły zdziwienie, pobłażanie albo sprzeciw – tak to pamięta. A dokładnie wspomina spotkanie z położnym, który na prośbę, by to on zajął się córką, odpowiedział: a gdzie jest żona i dlaczego nie żona. W tonie głosu wyraźnie dało się wyczuć, że wolałby, by dzieckiem zajęła się matka.

Rodzili razem. Sam poród był OK, gdy pojawił się lekarz, to on miał się wycofać. Stanął za plecami żony. I to rozumie, bo trzeba było pod koniec poród wesprzeć. To, co go zdziwiło, choć potrafi zrozumieć, to kwestia nacięcia. Lekarz zapytał żonę, ona ostatkiem sił patrzyła na niego, by to on podjął decyzję, choć formalnie nie mógł tego zrobić. Dziś wie, że powinni wcześniej ustalić i ewentualnie upoważnić męża do podejmowania takiej decyzji, gdyby Kamila nie miała do tego głowy. Poród przebiegał z lekkimi komplikacjami, trwał 12 godzin. Żona miała kryzys siódmego centymetra, planowała pakowanie, wychodzenie i odwoływanie porodu. Konrad wiedział, że tak ma być, że to przejdzie. Cieszył się, że może zaprowadzić ją pod prysznic, że ona może przy nim poprzeklinać na cały świat. Był na to przygotowany. Także na to, by nie zadawać durnych pytań. Jakich? Na przykład: czy bardzo boli…

Później już czuł się mniej potrzebny. Bo i położnik go nie akceptował. I sytuacja, której on jako ojciec nie mógł zaakceptować, gdy w kolejce do kąpania dzieci był jedynym mężczyzną, bo pozostali nie zdecydowali się na naukę. Tego zupełnie nie rozumie. Bo przecież zaraz będą musieli w domu pomóc, to jak to zrobią nienauczeni? A tu pojawia się okazja, z której nie chcą skorzystać. Dziwi go to do tej pory. On tych ojców w szpitalu widział. Siedzieli i czekali, aż matki wykąpią.

A potem ciągle pod górkę. On – ojciec – w przestrzeni publicznej czuje się niezauważany. Choćby chciał przebrać dziecko na przewijaku w łazience, to nie może. Bo w męskich toaletach takich sprzętów nie ma. Więc on się od tych drzwi odbijał. W centrach handlowych, na stacjach. W toaletach dla niepełnosprawnych. Biegał za ochroniarzem po sklepie, żeby mu otworzył.

Trochę ma nawet żal, że panowie sami dają sobie wciskać pogląd, że są dzieciom na etapie tych pierwszych miesięcy niepotrzebni. Że czekają na moment, gdy dziecko stanie się bardziej komunikatywne.

– Stereotyp mężczyzny, który przynosi do domu pieniądze i w zasadzie tylko do tego ogranicza się jego obecność, wciąż pokutuje. Ja widzę, że mężczyźni boją się angażować w ojcostwo już na pierwszym etapie, który jest bardzo ważny.

Męskie ojcostwo

Ale najbardziej się wkurza, gdy ktoś próbuje mu powiedzieć, że ojcostwo jest takie… niemęskie. Przecież to brzmi strasznie. Przecież męskość się właśnie wyraża przez bycie dobrym tatą!

Sam potrafi wkurzyć innych. Kiedyś napisał, że męskość, niewyrażająca się w ojcostwie, jest niepełna. Odpisały mamy, które tęsknią za takim, obecnym w ich życiu, partnerem. Pisały w imieniu dzieci tęskniących do obecności taty. Napisali ojcowie, że mężczyzn interesuje zdobywanie, a to przecież nie łączy się z zabawą z dzieckiem. Byli też tacy, którzy napisali, że dobrych ojców widzieli tylko w filmach.

– Moje doświadczenie, ale również doświadczenie moich znajomych jest takie, że kiedy mężczyzna staje się tatą, zmienia się jego sposób myślenia, patrzenia na świat, otwiera się trochę inny poziom wrażliwości.

A ojcostwo – zdaniem Konrada – wypłukuje egoizm. Troszczymy się jedynie o siebie, swoją karierę, reputację, o to, żeby pokazać, jak wiele mam, ile posiadam, jak dobrze wyglądam. Wszystko ma być lepiej niż w rzeczywistości. Nagle pojawia się mały człowiek, zupełnie od nas zależny, którego trzeba się nauczyć.

– Dzisiaj jest tak, że kiedy mam do podjęcia jakąś trudną decyzję – czy to w relacjach interpersonalnych, czy zawodowych – zadaję sobie pytanie, czy będę się musiał kiedyś z tego tłumaczyć swoim dzieciom. Nie chciałbym plątać się w zeznaniach, kiedy do tego dojdzie. To też wypłukuje egoizm, bo mniej zależy mi na swojej korzyści, a bardziej na tym, jakim przykładem będę dla swojej córki, a mam nadzieję, że tych dzieci będzie więcej.

Półtora roku później. Polska to nie jest dobry kraj dla matek

Znów zawrzało. Śledzę Konrada w internecie. Czytam jego teksty i czuję, jak bardzo jest wściekły na nieodpowiedzialne rodzicielstwo. Brak zaangażowania. Widzę też jego złość na państwo. Na brak wsparcia. Z jednej strony docenia to, że pojawiła się Karta Dużej Rodziny. To go cieszy. Z drugiej martwią go sytuacje, których sam sobie nie potrafi racjonalnie wytłumaczyć. Bo jak wytłumaczyć pomysły sprzed dwóch lat, by obniżyć comiesięczną wypłatę dla matek na macierzyńskim, które prowadzą działalność gospodarczą. Argument? Rząd nie chciał, by dochodziło do nadużyć, by kobiety, które są w ciąży, nie zakładały firm w ostatniej chwili, odprowadzając najwyższej stawki, aby potem, przez czas urlopu macierzyńskiego korzystać z bardzo wysokich świadczeń. Tak się działo. To fakt. Ale dlaczego państwo nie wspiera takich mam? Konrad widzi to tak: kobiety są wykluczone. Stawia się przed nimi wybór: albo chcesz być mamą, albo chcesz realizować się na innych płaszczyznach.

Więc teraz walczy nie tylko o ojców, ale i o matki.

– Biologia jest biologią – zauważa chłodno – to kobiety rodzą. Ale jest szeroko rozumiana kultura, która uczy nas, że można biologię trochę „uczłowieczyć”.

Przyznaje, że on tę nierówność w traktowaniu widzi. On, mężczyzna. Przykład? Pracował w branży reklamowej, bardzo nowoczesnej i rozwiniętej. Mimo to dziewczyny były pytane przy zatrudnianiu, czy planują mieć dziecko i kiedy… Nie miały etatu. Pracodawca proponował im samozatrudnienie, wiedząc, że prawo pracy już ich nie chroni i powrót po porodzie nie jest taki oczywisty. Wystarczy rozwiązać współpracę. Konrad to widział. Widział też, jak trudno koleżankom zdecydować się na macierzyństwo.

I przypomina sobie jeszcze – i brzmi to w jego ustach niezwykle szczerze – jak po narodzinach Lili zastanawiał się nad wzięciem połowy urlopu rodzicielskiego. Przypomina sobie, bo towarzyszył temu strach, że nie będzie miał dokąd wracać, że urlop się skończy, a umowa zostanie rozwiązana. Ta myśl pojawiła się na ułamek sekundy, ale na urlop się nie zdecydował. Tylko – przyznaje – nie musiał. I jego przeżywanie problemu było nieporównywalnie mniejsze niż u kobiet, które zachodzą w ciążę i zastanawiają się, czy praca będzie czekać, czy nie.

I to było coś takiego, co uświadomiło mu po pierwsze emocje, a po drugie obawę o pracę. Wtedy pomyślał sobie, że każdy etatowy pracodawca powinien pójść na urlop rodzicielski tylko po to, by przez głowę przemknęła mu myśl o powrocie. I o strachu z nim związanym.

Dla Konrada okres półtora roku od naszego spotkania to fantastyczny czas. Pisze książkę o wartościach. A teraz znów wraca do walki o ojców. Rozmawia z nimi, wypytuje o ich rodzicielskie doświadczenia. Dobrzy ojcowie – nie ma wątpliwości – trzymają się razem!

Bartek Raj jest autorem bloga „Ojca Raj”, www.hantek.blox.pl

Cytowane w tej części rozdziału wypowiedzi pochodzą z Trójkowej audycji Matka Polka Feministka, emitowanej 16.01.2013.

Konrad Kruczkowski jest autorem bloga Halo Ziemia, haloziemia.pl

Cytowane w tej części rozdziału wypowiedzi pochodzą z Trójkowej audycji Matka Polka Feministka, emitowanej 3.03.2015.POLECAMY

Syn Philippa Meyera to epicka, napisana z rozmachem powieść o amerykańskim Zachodzie. Wielopokoleniowa saga o losach dumnej i niezłomnej teksańskiej rodziny McCulloughów – od czasów XIX-wiecznych najazdów Komanczów do XX-wiecznego boomu naftowego – dla której najważniejszą wartością jest ziemia i honor. To także książka niepokojąca i działająca na wyobraźnię. Bez wątpienia można powiedzieć, że jest arcydziełem i kontynuacją najlepszej tradycji amerykańskiego kanonu – niezapomniana powieść łącząca pisarską sprawność Larry’ego McMurtry’ego z ostrością wyrazu Cormaca McCarthy’ego.Powieść uhonorowana Nagrodą Renaudot, jedną z najważniejszych francuskich nagród literackich.

Rwanda, lata 70. XX wieku. W katolickim liceum im. Marii Panny Nilu, kształcącym żeńską elitę kraju, rozpoczyna się nowy rok szkolny. Większość uczennic należy do będącego u władzy plemienia Hutu. Veronica i Virginia, pochodzące z plemienia Tutsi, muszą zmierzyć się z niechęcią i prześladowaniami ze strony swoich koleżanek, które nie dają im zapomnieć, że dyplom Tutsi, to nie to samo co dyplom Hutu.

Pozorny spokój szkolnego życia mąci coraz bardziej nasilająca się atmosfera wzajemnej wrogości, walki politycznej i spisków. Veronica i Virginia poznają strażnika legendy Tutsi, który twierdzi, że Tutsi pochodzą od egipskich faraonów i wplątuje dziewczęta w tajemnicze obrzędy w cieniu królowej z zamierzchłych czasów.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: