Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Między wierszami - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 października 2008
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Między wierszami - ebook

Mieli już do siebie nie pisać. Miało nie być kolejnych e-maili, które złożą się później w książkę. Ale z przyjaźnią nie taka prosta sprawa. Potrzeba rozmowy jest silniejsza od wszelkich postanowień.

Małgorzata Domagalik i Janusz L. Wiśniewski znów zaczynają elektroniczną korespondencję. On w pierwszym liście pisze: będę cytował dane, zarzucał Cię faktami, odwoływał się do nauki, powątpiewał w Twoje dane, albo przyjmował je z zachwytem. Egoistycznie będę „wysysał” z Ciebie wszystko, czego nie wiem. Bo ja uwielbiam wiedzieć. Może nawet bardziej niż Ty. Ona zaś proponuje, by tym razem było więcej o miłości. I jest. Choć rozmawiają także o swoich lekturach, wizytach w teatrze, podróżach, wspomnieniach, rodzinnych radościach i smutkach. Ona opowiada mu o pobycie w Paryżu i rozmowie z Paulo Coelho; on zafascynowany donosi o teorii, jakoby szczęście zależało od działania trzech substancji chemicznych i dodaje, że najwięcej karatów w diamentach przypada na m2 placu, który ona widzi z okien hotelu. Rozmawiają o afrodyzjakach, starych fotografiach, zmysłowym głosie nowej żony Sarkozy’ego. Co chwila odkrywają, że patrzą na świat w różny sposób. I nieodmiennie ich to fascynuje. Ich e-maile są bardzo osobiste i niezwykle erudycyjne. Czasem prowokujące. Czasem zwyczajnie smutne. Kryje się w nich także coś więcej… Wszak czytelnicy lubią czytać między wierszami.

Z recenzji poprzedniej książki Domagalik i Wiśniewskiego 188 dni i nocy:

Wiśniewski czaruje Domagalik swoją subtelnością i umiejętnością przyglądania się kobietom niczym zjawiskom.

Joanna Podsadecka, Wirtualna Polska Książki

Jest w tej książce wiele błyskotliwego fechtunku na słowa i równie błyskotliwych ripost. Jest trochę gry, ale więcej wzajemnej życzliwości, zrozumienia i zadumy.

Gazeta Wyborcza

Domagalik i Wiśniewski piszą do siebie o tym, co przykuło ich uwagę, dało do myślenia i czekają na komentarz z drugiej strony. Dzięki temu ciekawemu zabiegowi czytelnik może poznać dwa punkty widzenia, współczesnego mężczyzny i współczesnej kobiety.

Joanna Boguszewska, www.female.pl

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7747-121-0
Rozmiar pliku: 1 002 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Warszawa, niedziela, styczeń

Januszu

przecież nie miało już być kolejnych e-maili. Nie miało być internetowych listów złożonych w książkę, a tu, proszę, co za brak konsekwencji. Znowu zaczynamy je do siebie pisać. A więc witaj. Może tym razem nie powinno w nich być zbyt wiele o polityce, ale za to więcej o miłości, bo tej pierwszej ludzie mają już po dziurki w nosie, a co do drugiej, to ciągle pozostaje nadzieja, że prędzej czy później wreszcie się pojawi? Miłość spełniona. Chociaż Ty, jak wiadomo, nie dajesz jej prawie żadnych szans na długowieczność, chyba że całkiem niespodziewanie dla samych zainteresowanych akurat wyjątek potwierdzi regułę. Trzy dni temu byłam na premierze Rajskich jabłekw teatrze Krystyny Jandy, dokładnie w 69. rocznicę urodzin Władimira Wysockiego. Za mną na widowni bohaterowie wymieniani w tekście: Wajda, Olbrychski, a na scenie życie genialnego barda splatane z historią i miłością do Mariny Vlady. Wszystko płomienne i bardzo niełatwe. Czy zawsze uczucia, o których pamiętamy przez całe życie, muszą mieć aż tak wysoką temperaturę? Zamiast grzać parzą? Strach pomyśleć. Z drugiej strony nic tak nie działa na naszą wyobraźnię jak historie kochanków, które więcej mają w sobie z dramatu niż letniego happy endu. Zresztą czy nie każdemu z nas chociaż raz w życiu wydawało się, że to, co zafundował nam amor, idealnie wpasowuje się w losy Romea i Julii… A to rodzicom coś się nie podobało, a to my zdaniem innych byliśmy na uczucie niedojrzali albo w ogóle niedobrani… pozdrawiam, m.

PS I jeszcze jedno chciałabym przy okazji sprostować… pisanie tej książki ani poprzedniej nie jest i nie było zabiegiem marketingowym. Nikt nas do niczego nie nakłaniał ani nie zmuszał. Po prostu tak z siebie.

Frankfurt n. Menem, wieczór

Małgorzato,

myślisz, że to będzie druga część? A jeśli tak, to druga część czego? Książki? Naszego spotkania? Naszej rozmowy? Mimo świadomości, że pozwolimy czytelnikom „podczytywać” nasze listy, nie udało mi się ich pisać z przekonaniem, że prowadzimy rodzaj reżyserowanej rozmowy. Ponieważ tak nie było. Gdy zaczynałem pisać pierwsze zdanie każdego z listów opublikowanych później w 188 dni i nocy,natychmiast zapominałem o tym, że piszę jednocześnie do wielu osób. Pisałem do Ciebie. I także do siebie. Każda rozmowa jest dla mnie przede wszystkim spotkaniem z sobą samym. Gdybym nie chciał sobie czegoś powiedzieć, nie powiedziałbym tego nikomu innemu. Jakkolwiek fascynująca może być dla kogoś jego własna osoba, zawsze natrafi na granicę samopoznania. Aby przekroczyć tę granicę, trzeba – moim zdaniem – poddać się ocenie. Rozmowa z samym sobą prowadzi do nieuniknionej arogancji. Rozmowa z drugim człowiekiem wymaga poza tym odwagi. Poddajemy się natychmiast ocenie rozmówcy. Nawet gdy rozmową jest zwykły flirt, będący zgadywanką, grą w odczytywanie myśli, to i flirt jest interesujący, ponieważ zmusza do myślenia i odpowiadania sobie na pytanie, dlaczego inni mówią właśnie to, co mówią. Wielu nie ma ochoty ani odwagi, aby poddać się takiej ocenie. Niektórzy idą wtedy porozmawiać z psychoterapeutą, inni rozmawiają nieustannie jedynie ze sobą. Pamiętam, że gdy przyjechałem do Niemiec, jedną z rzeczy, która mnie zaskoczyła, był widok ludzi głośno mówiących do siebie. Co ciekawe, dla Niemców taki widok był zupełnie normalny…

Sztuka rozmowy we współczesnym świecie zanika. Mamy coraz mniej czasu, aby zatrzymać się w pogoni za szczęściem i porozmawiać o tym szczęściu z innymi. Ludzie mieszkający razem pod jednym dachem znajdują zaledwie kilka minut dziennie, aby ze sobą rozmawiać. Pamiętam opublikowaną niedawno w niemieckim tygodniku „Stern” opowieść pary małżeńskiej, która radykalnie zmieniła swoje życie po tym, jak utknęła w windzie w jednym z wieżowców we Frankfurcie nad Menem. Zanim uwolniono ich z windy, która w wyniku awarii zatrzymała się pomiędzy piętrami, musieli spędzić ze sobą ponad cztery godziny. Zaczęli rozmawiać. Ona przyznaje w wywiadzie, że te cztery godziny uratowały ich małżeństwo. On z kolei opowiada, że chociaż nigdy nie padło to słowo, rozmawiali głównie o miłości. Po raz pierwszy dowiedział się w tej windzie, jaką kobietę kocha i, co najważniejsze, dlaczego.

A więc rozmawiajmy. Znowu będziesz mnie wysyłać do mojej ulubionej biblioteki, znowu w atakach zarzucanej nam „megalomanii” będziemy „przechwalać się wiedzą” i relacjonować sobie to, czym chcielibyśmy koniecznie podzielić się z innymi. Będę cytował dane, zarzucał Cię faktami, odwoływał się do nauki, powątpiewał w Twoje dane albo przyjmował je z zachwytem. Egoistycznie będę „wysysał” z Ciebie wszystko, czego nie wiem. Bo ja uwielbiam wiedzieć. Może nawet bardziej niż Ty.

Ale teraz muszę Ci się do czegoś przyznać. W jednym z wywiadów dotyczących 188 dni i nocyopowiadałem o Tobie za Twoimi plecami. Wywiad jak dotychczas się nie ukazał, więc aby mieć to już za sobą, pozwolę sobie zacytować Ci dwa jego fragmenty:

Czytając 188 dni i nocy, odniosłem wrażenie, że Małgorzata Domagalik górowała nad Panem. Wiele pytań i uwag, chociażby o pierwsze doznania seksualne czy najważniejszy stosunek, zbywała krótkimi i inteligentnymi ripostami. Czy nie czuł się Pan przy niej jak, za przeproszeniem, czerwieniący się młodzieniec?

Domagalik góruje nad każdym mężczyzną. Może to jest powód, dla którego najważniejsi mężczyźni w Polsce chętnie do niej przychodzą, rozmawiają z nią i zdradzają jej swoje tajemnice, które ona później publikuje w swojej serii „Mistrz i Małgorzata” w miesięczniku „Pani”. Wbrew pozorom mężczyźni uwielbiają kobiety, które są dla nich wyzwaniem. Szczególnie blondynki. Chociaż ja akurat wolę górujące nade mną brunetki. Już dawno nie czułem się jak czerwieniący się młodzieniec. Chociaż czasami tęsknię za powtórzeniem takiego przeżycia. Od początku wiedziałem, że Domagalik nie wpuści mnie w żadnej rozmowie do swojej sypialni. Ale jak to mężczyzna, spróbować chciałem. Może dlatego w Warszawce krąży plotka, że mamy romans i przy okazji dwójkę dorosłych dzieci, chociaż znamy się dopiero dwa lata (śmiech).

Czy Pan odpowiedziałby wprost, gdyby to Domagalik zapytała Pana o pierwsze doznania seksualne czy najważniejszy stosunek?

Pan teraz teoretyzuje na kuszącej czytelników granicy przyzwoitości. Małgorzata Domagalik nigdy nie zapytałaby mnie o to. Po pierwsze, jest absolutną profesjonalistką jako dziennikarka, po drugie, nasze relacje nigdy nie doszły do takiej intymności. Na to pytanie nie odpowiedziałbym także seksuologowi. To są pytania, które z zasady ignoruję. I proszę dziennikarzy, aby nigdy więcej mnie o to nie pytali. Nie wszystko jest na sprzedaż. Poza tym słowo „stosunek” jest tak przerażająco zimne, że nawet seksuolodzy dostają od niego dreszczy. A Domagalik z tym słowem nie kojarzy mi się zupełnie. Pan także jest profesjonalistą, ale jako mężczyzna rozumiem Pana intencje i Pana stosunek – niekoniecznie najważniejszy – do tego tematu (śmiech).

To już teraz wiesz, co mówię o Tobie za Twoimi plecami, i proszę, wybacz, jeśli posunąłem się za daleko w szczerości.

Małgosiu, cieszę się bardzo na nasze kolejne dni. I kolejne noce.

Serdecznie

JL, Frankfurt/Main

PS Wysocki…

Pamiętam ciszę w polskich mediach, gdy zmarł w lipcu 1980 roku. Jego pogrzeb był drugą spontaniczną demonstracją (około 40 tys. ludzi), do jakiej doszło w kraju demonstracji zawsze doskonale reżyserowanych. Pierwsza odbyła się prawie sześćdziesiąt lat wcześniej, w lutym 1921 roku, podczas pogrzebu Piotra Kropotkina, ostatniego rosyjskiego anarchisty. Wysocki i Kropotkin w ukochaniu prawdy byli do siebie bardzo podobni.

Wo łodia Wysocki…

„Głos cichego narodu”, jak nazywali go literaci. Pieśniami Wysockiego zajmowali się głównie krytycy literaccy, politycy i cenzura. Ludzie się nimi nie zajmowali, wsłuchani w prawdę, którą śpiewał. Do jego grobu w Moskwie podążają pielgrzymki, podobnie jak do grobu Jima Morrisona na paryskim Pere-Lachaise. Zazdroszczę Ci tego spotkania z Wysockim…

Warszawa, wieczór

Januszu,

kiedy nazywasz mnie Małgorzatą, wydaje mi się, że mam sto lat, a wcale mi na tym nie zależy. Jeszcze. Tak jak nieprawdą jest, że góruję nad każdym mężczyzną. Rozumiem, że to swego rodzaju kurtuazja, ale jej nie potrzebuję. I dlatego nie chcę nad Twoim przeświadczeniem przejść do porządku dziennego, i dlatego zatrzymam się nad tym „górowaniem”. Bo tu wcale nie o dominację idzie, ale o prawdziwe partnerstwo. Nigdy bowiem nie przyszło mi do głowy, żeby porównywać się z mężczyznami na zasadzie: lepszy-gorsza, lepsza-gorszy. Ani się ich nie lękałam, ani z nimi nie rywalizowałam, tylko dlatego że nosili spodnie. To z kolei nie przeszkadzało mi śmiać się z tych samych co oni dowcipów i wspólnie z nimi oglądać piłkę nożną. Takie nastawienie do tych męsko-damskich podziałów sprawia, że kobieta staje się silna, tą siłą naturalnego, a nie wymyślonego partnerstwa. I co ciekawe, wcale jej przy tym nie ubywa kobiecości. Mimo że nieraz słyszałam o sobie, zresztą nie wiem, czy nie częściej od innych kobiet, że jestem jak góra lodowa i że ponieważ taka jestem, to muszę nie cierpieć męskiego świata. Bzdura. Bo to właśnie mężczyźni i rozmowy z nimi uczyniły ze mnie osobę „publiczną”, a to, że nadal chcą ze mną rozmawiać i czasami w tych rozmowach, być może po raz pierwszy, idą na całość, uważam za swój prawdziwy sukces. Zawodowy też. Dlaczego chcą ze mną rozmawiać i starają się nie bujać? Już sama nie wiem, czyja to zasługa i czyj sekret. Góry lodowej czy tego, kto mimo ryzyka decyduje się na wspólną wspinaczkę… A a proposwyobrażeń, to dzisiaj odebrałam telefon od dziennikarza, który w imieniu pana Szymona Hołowni chciał mnie zaprosić do jego programu.

O macierzyństwie. W słuchawce usłyszałam ni mniej, ni więcej: „Pani Małgorzato, chcielibyśmy, żeby opowiedziała pani o tym, jak rezygnuje się z posiadania dziecka na rzecz robienia kariery”. Nie, nie zaniemówiłam, ponieważ nie pierwszy raz zdarzyło mi się usłyszeć skierowane do mnie pytanie: dlaczego nie chce Pani mieć dziecka? Szkoda gadać. Czasami zastanawiam się tylko, ile życiowej głupoty, emocjonalnego chamstwa i zwyczajnego tupetu trzeba mieć, żeby odważyć się na postawienie takiego pytania. Czy naprawdę sama chęć posiadania dzieci jest gwarantem tego, że się je będzie mieć? Czy to takie proste? Kiedy więc odpowiedziałam, że to nie mój przypadek i że jeśli już o tym mowa, to macierzyństwo jest dla mnie ponad wszystko inne, niezrażony dziennikarz, bąknąwszy co prawda pod nosem „nie wiedziałem, przepraszam”, zapytał: „A czy może mi pani dać namiar na swoje koleżanki, które zrezygnowały z bycia matkami dla…”. Powinnam wszystko wytłumaczyć sobie chamstwem, głupotą i tupetem, a jednak zrobiło mi się bardzo smutno. Mnie, górze lodowej.

PS Przyjmuję do wiadomości, że mój e-mailowy rozmówca, czyli Ty, woli gawędzić z wymagającymi brunetkami, chociaż gdybym była mężczyzną, to rozglądałabym się, przepraszam, najchętniej gawędziłabym,z tymi o rudych włosach. Żartowałam – przyjmuję ze zrozumieniem dominację brunetek, chociaż… pozdrawiam, m.

Frankfurt n. Menem, wieczór

Małgosiu,

myślisz, że „Małgorzata” w nagłówku jakiejkolwiek wiadomości zmienia arytmetykę Twojego wieku? Że od Małgorzaty oczekuje się odpowiedzi kobiety dojrzałej, a w Małgosi zaakceptuje się młodzieńczą niefrasobliwość? Myślisz, że wywołana do odpowiedzi Małgorzata Domagalik staje się automatycznie inna niż Małgosia Domagalik? A jak inna od Małgosi jest Gosia Domagalik? I o ile (jeśli w ogóle) czuje się przez to młodsza? Czy ktoś Cię tak w ogóle nazywa? Czy byłaś i pozostajesz dla kogoś Gosią? Kim trzeba być i jak bardzo trwale i wyjątkowo zaistnieć w Twoim życiu, aby mieć prawo nazwać Cię na przykład Gosiunią? A może zaczniesz się histerycznie śmiać, gdy ktoś pozwoli sobie zwrócić się tak do Ciebie? Nawet wtedy, gdy tą formą Twojego imienia wyrazi największą czułość? Jak nazywała Cię Twoja matka, gdy tuliła Cię do siebie, gdy byłaś dzieckiem? Jak Cię nazywa, gdy tuli Cię do siebie dzisiaj? Jak pozwalają sobie zwracać się do Ciebie w chwilach intymnego uniesienia ludzie, którzy są Ci najbliżsi i dla Ciebie najważniejsi? Jak nazywają Małgorzatę Domagalik ludzie, którzy ją kochają? Jakie imię szepcze do ucha Małgorzacie Domagalik mężczyzna w niej zakochany? No, jakie?

Zastanawiałem się nad tym dzisiaj, myśląc o znaczeniu ludzkiego imienia. Nie mamy żadnego wpływu na jego wybór, a pozostajemy z nim związani przez całe życie. Jest najważniejszym i najczęściej używanym słowem, gdy chodzi o nas. Jest dla nas tym, czym dźwięk dzwonka dla psa Pawłowa. Jest jak wieczny tatuaż, którego nie można w żaden sposób usunąć. Nie można, ponieważ jest „wypalony” na stałe w naszej podświadomości. A dostęp do niej jest (bez naszej pomocy) niemożliwy. Podświadomość należy wyłącznie do nas. Jak na razie. I w podświadomości istnieje wszystko, co kojarzy się nam z naszym najgłębszym ego. A do niego należy także zapis skojarzenia z naszym imieniem. To skojarzenie zdaje się nieodłączne. Nawet wtedy, gdy jesteśmy „w permanentnym stanie wegetatywnym”, jak nazywają to mądrze naukowcy. Tak jak na przykład trzydziestoletnia Beatrice, która przeżyła wypadek samochodowy na autostradzie w pobliżu Liege. Po pięciu miesiącach od wypadku, podczas którego duże fragmenty jej mózgu zostały całkowicie zmiażdżone, otworzyła w klinice oczy, ale nie reagowała na żadne obrazy, żadne dźwięki i żadne inne bodźce, co świadczyłoby o tym, że cokolwiek czuje. Była po prostu, używając coraz bardziej okrutnego języka naszych czasów, warzywem. Zespół brytyjskich i belgijskich neurologów zeskanował dokładnie metodą funkcjonalnego rezonansu magnetycznego (fMRI) mózg Beatrice. Okazało się, że przy wymawianiu podczas badania słowa „Beatrice” w nieodwracalnie zdeformowanym mózgu kobiety uaktywniały się te same ośrodki, które są aktywne u zdrowych ludzi słyszących swoje imię. Intensywność świecenia tych ośrodków u trwale wegetatywnej Beatrice była prawie identyczna z intensywnością w mózgu zdrowym. Przy innych słowach, które także powinny być Beatrice znane, takiej reakcji mózgu nie odnotowano. Imię musi mieć dla nas wyjątkowe znaczenie. Nawet gdy pozornie nas nie ma. Natychmiast przypomniałem sobie spektakularną sprawę eutanazji Terri Schiavo, której pozwolono umrzeć w 2005 roku po długim procesie sądowym relacjonowanym na całym świecie. Ciekawe, jak wyglądałby obraz analizy jej mózgu po wypowiedzeniu w jej obecności słowa „Terri” na pięć minut przed odłączeniem respiratorów.

A teraz odnośnie do mężczyzn, z którymi niekonwencjonalne pogawędki Cię „upubliczniły”. Szczerze mówiąc, mam wrażenie, że sytuacja się odwróciła. To Ty upubliczniasz ich. Przy Tobie można mieć uczucie, które ja nazywam „gwarancją pozytywnego skutku właściwych pytań”. Publiczni mężczyźni rzadko są pytani z klasą o sprawy niepubliczne. A często chcieliby, aby te tematy były poruszone. Zeby na przykład mogli zadać kłam plotkom lub poinformować świat, że oprócz tego, że są aktorami, znają się także na kosmologii i skrycie marzą o doktoracie z teorii stanu stacjonarnego Wszechświata w warunkach brzegowych Wielkiego Wybuchu (ja także o tym marzę). Tobie udaje się w rozmowach z nimi do tego – bezpretensjonalnie i z gracją – nawiązać. Ponieważ perfekcyjnie znasz z własnego doświadczenia emocjonalny stan mężczyzn, z którymi rozmawiasz. Wszyscy tak zwani mężczyźni sukcesu są w tym stanie dokładnie na tej samej chemii: na testosteronie, na adrenalinie, na kortyzolu (hormon stresu) oraz czasami na endorfinach (gdy są zakochani lub tylko bardzo pożądają, co często, niestety, się im myli). I to niezależnie od tego, czy zarabiają na życie, będąc prezydentami, czy jeżdżąc szybko samochodem. Są wtedy tymi, w których bardzo chętnie zakochują się kobiety. Nie tylko córki, ale i ich matki. Sukces, testosteron, adrenalina, aktywność i pożądanie to gwarancja nie tylko interesującego życia, ale także ciekawej rozmowy. Oni, ci mężczyźni, sami są ciekawi, co powiedzą Domagalik, która jest z nimi powinowata chemicznie (termin powinowactwo istnieje również w chemii). I z tej ciekawości opowiadają Ci rzeczy, o których nie powiedzieliby być może nawet we śnie. Czy zdarzyło Ci się, aby przy autoryzacji wywiadu z Tobą wykreślali cokolwiek? Bardzo w to wątpię. Spróbuj raz do rozmowy w ramach cyklu „Mistrz i Małgorzata” zaprosić mężczyznę, któremu ta chemia minęła. Tacy są w egzystencjonalnym letargu i różnią się od innych tylko numerem PESEL. To ci, którzy spędzają czas przed telewizorem i zmieniając pilotem kanały, liczą, że w ten sposób cokolwiek zmieni się w ich życiu. Przeważnie nie mają nic do powiedzenia albo boją się cokolwiek powiedzieć, aby nie utracić stanu rozleniwiającej sytości. Z takimi mężczyznami nie nawiąże się żadnej rozmowy. Oni znają góry lodowe tylko z kanału National Geographic, jeśli mają go przypadkiem w pakiecie abonamentu telewizji kablowej. Z kobietami nie byłoby Ci tak łatwo. Myślałaś kiedyś o projekcie „Mistrzyni i Małgorzata”?

Kolor włosów kobiety jest afrodyzjakiem. Prawie tak samo efektywnym jak alkohol. To nie ulega wątpliwości. Wystarczy przeczytać interesującą listę najdroższych rozwodów opublikowaną w amerykańskim tygodniku „People” z końca (bodajże listopad) 2006 roku. Najwięcej na rozwodach z bogatymi mężczyznami (głównie prawie łysymi) zarobiły bez wątpienia blondynki. Większość z tych kobiet miała nie tylko blond włosy, ale także dużo krzemu w silikonowych piersiach. Na tej liście nie było żadnych rudych.

Świadczy to o znaczącej, historycznej zmianie w upodobaniach mężczyzn. Mam obawy, że to mogło przejść nawet do genów. Kiedyś to ruda kobieta była przedmiotem pożądania i grzechu. Odwiedziłem w miniony weekend niezwykłą wystawę we frankfurckim muzeum sztuki (Stadel Museum; żelazny punkt każdej wizyty we Frankfurcie nad Menem). Nazywała się ta wystawa także niezwykle: „Czarownice i pułapka grzechu”. Wystawiono obrazy znanego niemieckiego malarza Hansa Baldunga Griena (1484-1545), ucznia słynnego Albrechta Durera. Wystawa była konsekwentnie określana przez niemiecką prasę jako „obsceniczna lub co najmniej kontrowersyjna”. Uwielbiam odwiedzać wystawy właśnie tak komentowane w mediach. Szczególnie te dotyczące malarza żyjącego w czasach inkwizycji (jakoś dziwnie i pociągająco kojarzy mi się to ze współczesną Polską). Na płótnach było mnóstwo nagich lub półnagich czarownic i innych nagich kobiet. Prawie wszystkie (na rysowanych ołówkiem szkicach trzeba było zgadywać kolor włosów) były rude. Chociaż kolor włosów łonowych tych kobiet był konsekwentnie grafitowy. Historycznie rzec biorąc, rude (na głowie) jednak dominują. To tylko kwestia czasu, aby dowiedział się i zaakceptował to świat. Firma L'Oreal już od dawna o tym wie. W palecie barw farb do włosów tej firmy odcienie rude zdecydowanie dominują.

Serdecznie

JL, Frankfurt/Main

Warszawa, wieczorem

Januszu,

chyba Cię wirtualnie uduszę. Znowu odrobiłeś zadanie domowe z zapasem. Małgorzata we mnie się z tego cieszy, Małgosia zaś zdecydowanie się niecierpliwi. Małgorzata jest racjonalna do bólu – długi e-mail od Wi śniewskiego – to lepiej dla książki, ale Małgosia już wie, że dziś ludzie czytają szybko. Tak szybko, żeby, chociaż z zadyszką, ale jednak nadążyć za życiem. Jeszcze parę dni temu może dałabym się wciągnąć w rozważania o wpływie koloru włosów na stan konta, który zostaje kobiecie po ewentualnym rozwodzie. Chociaż ileż sama znam wokół siebie blondynek, którym kolor pukli w podziale majątku z pewnością nie pomógł. Dziś jednak, jak chyba każda mocno stąpająca po ziemi Polka, żyję skandalem, jaki się rozpętał wokół spotkania pani Marii Kaczyńskiej z dziennikarkami. Ja też tam byłam i wodę piłam, a tak poważnie współprowadziłam panel o roli i udziale kobiet w mediach. Słynny apel też podpisałam – czytelnie, bo jak słyszałam, zdarzały się i inicjały absolutnie nie do odszyfrowania. Pytałeś mnie, czy myślałam o rozmowach z kobietami. Mimo że przeprowadziłam ich wiele, wolę rozmawiać z mężczyznami. Bo wtedy przed dotarciem do sedna sprawy nigdy się nie waham. No, prawie nigdy… W stosunku do kobiet już tak nie potrafię. Ale wracając jeszcze na chwilę do spotkania u Pani Prezydentowej, to właśnie na nim poruszyłam wątek, który chyba nie za bardzo spodobał się moim koleżankom zajmującym się dziennikarstwem politycznym. Według nich tak, a według mnie nie, środowisko dziennikarek sztucznie dzieli się na te, które zajmują się polityką, i na całą resztę, czyli niebyt. Nie zgadzam się z tym i dlatego między innymi zapraszam na okładki swojego miesięcznika Monikę Olejnik, Anitę Werner, Justynę Pochanke, żeby ukazać je z nieco innej perspektywy. One także są kobietami i to, że zajmują się dziennikarstwem politycznym, powinno być normalne, a nie a priorisytuować je na niedostępnym dla innych kobiet szczycie. Z którego z pewnym lekceważeniem, niestety, patrzą na tak zwaną prasę kobiecą. Mimo że z pewnością należą do jej mniej lub bardziej wiernych czytelniczek. Takie sztuczne wtajemniczenie w żaden sposób nie pasuje mi do stwierdzenia, że to, co naprawdę łączy kobiety, to bycie kobietą. Szkoda więc, że gdy ostatnio jedna z dziennikarek „Pani” poprosiła te z zawodowego świecznika, żeby wypowiedziały się na temat przemocy wobec kobiet, większość z nich odmówiła. Nie były zainteresowane tym tematem. Nie miały czasu. To jest właśnie szczyt, tyle że kobiecej hipokryzji. Dlatego przysięgłam sobie, że już nigdy nie będę się publicznie wypowiadała na temat dobrej teściowej, udanych wakacji i ponownego zamążpójścia. Aborcja, bezrobocie, molestowanie, bieda, upokorzenie i łzy… w każdej chwili. Swoją drogą nie czekałam długo, bo już po kilku dniach dostałam zaproszenie do programu Sekielskiego, w którym usiąść miałam naprzeciw „samego” – proszę, nie przeocz cudzysłowu – posła Wierzejskiego. Szczerze żałowałam, ale musiałam odmówić.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: