Między zwierzętami. Opowiadania i fragmenty - ebook
Między zwierzętami. Opowiadania i fragmenty - ebook
Zofia Nałkowska, jedna z najwybitniejszych polskich pisarek, w nowej, dotąd nieznanej roli: jako wielka miłośniczka zwierząt, z czułością portretująca swoich wiernych czworonogów.
Jakie czarnoksięskie sztuczki stosuje kot Hamilkar? Czy melancholijnemu Półmordkowi powiedzie się wychowywanie niesfornego Boyutka według najnowszych teorii pedagogicznych? W czym tkwi mistyczna moc sowy Wuni? Jak bardzo zaborczy może być jeż? Czy przyjaźń królika i zająca jest możliwa? Co bardziej posmakuje sarnie Basi – czekolada czy... rękopisy? I co najważniejsze: czym śmieje się pies, który nie ma ogona? Nie na wszystkie pytania poznamy odpowiedź, bo przecież, jak twierdzi dumny Morus, nawet jego pani nie może wiedzieć wszystkiego. Bo co się wydarzyło w Wołominie... zostaje w Wołominie.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7881-171-8 |
Rozmiar pliku: | 5,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie, nie, w żaden sposób nie mogę się zgodzić ze zdaniem Morusa – choć wiem, że tracę przez to wiele w jego oczach. Mam zresztą wrażenie, że i tak mnie trochę lekceważy. Ale nikt nie może ode mnie żądać, abym zmieniała swoje zdanie tylko dlatego, że Morus ma inne. Muszę być w porządku ze sobą – niezależnie od tego, jak się Morusowi będzie podobało na to zapatrywać.
Morus jest stary wyga. Morus jest nieufny względem wszystkiego, co nie jest chłodnym rozumowaniem. Morus nie rozumie uczucia. „Och, te wasze sentymenty” – uśmiecha się wzgardliwie, gdy tylko jest mowa o Półmordku.
Półmordek to duży, bardzo brzydki, a rzeczywiście do niemożliwości rozpieszczony pies podwórzowy, biało-czarny, kudłaty na pysku, z sierścią półdługą, twardą jak szczecina. Morda w połowie biała, w połowie czarna, zdradza pochodzenie w prostej linii od foksteriera (czym Półmordek w przeciwieństwie do Morusa nigdy się nie chełpi). O zmroku i w nocy widoczna jest tylko biała (lewa) połowa mordy, co nadaje zwierzęciu urok pewnej oryginalności.
Morus ma słuszność, Półmordek istotnie jest zmanierowany. Półmordek jest tak zmanierowany, że piszczy i stęka, gdy ma wygryźć sobie pchłę z ogona. Jeżeli mu przyjdzie podrapać się w ucho, to wydaje nieludzkie jęki, zgrzyty i westchnienia. Przed powzięciem jakiejś decyzji zawsze długo się waha i też przy tym postękuje. (Na przykład, gdy mu już koniecznie każą wyjść za drzwi).
Ale nie zgodzę się nigdy, aby Półmordek był zwierzęciem zepsutym. W gruncie rzeczy na pewno nie jest to zły pies. Razi tylko ową przesadą, z którą przystępuje do każdej sprawy.
Półmordek, nie bacząc na powierzchowność swoją i rozmiary, zwykł w porze jedzenia siadać na krześle przy stole. Idzie mu jedynie o towarzystwo zresztą, gdyż zostało ustalone, że nie jest łakomy ani interesowny.
1. Górki. „Dom nad łąkami”
Siedzi spokojnie, pogląda życzliwie po biesiadnikach. Niekiedy podnosi prawą przednią łapę i póty macha nią ku otaczającym, zakreślając łagodne półkola w pobliżu własnego ucha, póki się wreszcie ktoś nie wzruszy i żądanej dłoni mu nie poda. Wówczas Półmordek przytrzymuje ją swoją łapą i długo, czule, a ze smakiem, liże.
Gdy się zdarzy, że Półmordek wejdzie do jadalni i nie znajdzie dla siebie wolnego miejsca przy stole, wówczas wzdycha. Następnie po niejakim namyśle włazi na krzesło zajęte, wciskając się (bez uwagi na protesty) między osobę siedzącą i oparcie krzesła. Zresztą sposobem łagodnym, nigdy od razu, dźwigając po kolei każdą łapę z osobna. I stęka przy tym, i narzeka, jakby mu doprawdy kto kazał.Boy
Smarkaty Boy, szpic biały jak mleko, nie liczy się z tym, że Półmordek nie zawsze ma ochotę do zabawy.
Mówiąc o Boyu, nie chcę wcale wspominać o jego historii z osiorami⁹. Boy przyrzekł wówczas poprawę i pragnę wierzyć, że się to naprawdę więcej nie powtórzy.
Półmordek jest bardzo do Boya przywiązany. Zresztą, jako natura marzycielska, nie ma tej lotności umysłu ani sprawności ruchów, co nieletni i lekkomyślny szczeniak. Boy z tego korzysta, wiecznie go obgryza, wiesza mu się zębami na uszach i w ogóle na wszelkie sposoby go nęka.
Półmordek słusznie powiada o sobie, że jest wrażliwy i subtelny. Nie odgryza się po prostu (jakby to niewątpliwie uczynił Morus), tylko stęka, huczy, molestuje, perswaduje. Jest przeciwnikiem kary cielesnej w wychowaniu. W ogóle hołduje nowym prądom i często źle na tym wychodzi.
– Mhu, mhu – – ahu, ahu – miaj, miaj – och, och, och – –
A Boy gryzie, zacietrzewia się coraz bardziej. Skacze, warczy, poszczekuje – aż uszy pękają.
I wreszcie wszystko to razem wylatuje za drzwi.Morus
Morus jest to pies małomówny, znający sobie cenę i taktowny. Najstarszy w gronie moich zwierząt, rasy nieokreślonej, barwy czarno-brązowej. Morda szlachetna i ciężka – w typie wyżła, oczy złote, ogon puszysty. W ogóle – pies przyjemnej powierzchowności i nadzwyczaj miły w obejściu. Nie narzuca się nigdy. Między ludźmi przebywa tylko wtedy, kiedy nie da się tego już wcale uniknąć. Pozostaje czas jakiś, aby nie powiedziano, że stroni od towarzystwa, ulatnia się jednak przy pierwszej sposobności. Wychodzi zawsze po angielsku. Jest uprzejmy, ale lubi zachować dystans. Stąd budzi mimowolny szacunek.
Morus ma wiele zalet, ale i dużą wadę, że jest próżny. Przy okazji lubi – niby nieumyślnie – bąknąć mimochodem, że jeden z jego przodków był wyżłem. Gdy go przyprzeć do muru, nigdy nie wie, czy to był dziadek, czy wuj, czy może brat cioteczny.
– A ja, czy jestem rasowy? – zainteresował się nagle Boy.
Półmordek w krótkich słowach wyjaśnił mu, że więcej od pochodzenia znaczą zasługi osobiste, przy czym napomknął coś o szlachectwie duszy.
Morus przysłuchiwał się, jak zwykle, z pewnej odległości. Zrazu usiadł na zadzie, później dopiero zrobił parę drobnych kroków przednimi łapami i spokojnie legł brzuchem na ziemi. Z miną pełną poczucia własnej godności, z nosem utkwionym w powietrze, patrzył pobłażliwie na Półmordka swymi złotymi oczami. Niczym zresztą nie zaznaczał lekceważenia. I tak wiadomo było, co o tym sądzi. Jako najstarszy i w zębach najmocniejszy, przewodził nad wszystkimi. Ale rzadko korzystał ze swej przewagi.
Gdy Boy, znudzony morałami o zasługach osobistych, zaczął gonić kuraki, Półmordek westchnął i zajął się swoją toaletą. Przeczesał zębami ogon i przygładził łapą uszy, zagarniając od tyłu – jakby chciał naśladować wdzięk myjącego się kotka. Nagle spoważniał, w mgnieniu oka przybrał kształt zwiniętej muszli i zaczął się z całym impetem drapać w szyję.
Patrząc na Półmordka, Morus uśmiechał się wzgardliwie. Ostatecznie – nikt przecież nie będzie utrzymywał, że gryzienie pchły jest wielką przyjemnością. Ale po cóż zaraz ta poza przesadna, morda z zastygłym uśmiechem męczeńskim (od ucha do ucha) w niebo wyciągnięta, podczas gdy sztywna i pazurzasta tylna łapa skrobie konwulsyjnie w kudłach na piersi, a ku słońcu płynie przez zęby jęk cichy i beznadziejny.
„Każdy z nas nieraz znajdzie się w tej sytuacji – myśli Morus. – Po co zaraz wpadać w rozpacz? Starczy podrapać się i już. I spać dalej”.
2. Staw na GórkachSens życia
Jednego poranku wykryła się rzecz niewiarogodna, przejmująca zgrozą każde serce szlachetne. Półmordek skradł z kuchni i zjadł półtora kilo mięsa cielęcego. Nie kot, Hamilkar ponury i brązowy, który słynął z takich grabieży, ale właśnie Półmordek. Mięsa pokrajanego w kawałki na kotlety.
Nikomu nie przyszłoby nawet do głowy podejrzewać Półmordka. Ale los sam chciał wyświetlenia sprawy. Ilość mięsa i pośpiech, z jakim spożyte zostało, nie wyszły Półmordkowi na zdrowie. Toteż, przechadzając się niepewnym krokiem w okolicy drzwi kuchennych, niespodzianie dla siebie i z wielu względów wbrew interesom własnym, znaczną część ukradzionego mięsa zwrócił na jasny piasek ścieżyny. Ta okoliczność zdradziła go momentalnie. Kucharka ustaliła, jako biegła, winę Półmordka. Z bólem, ale bez żadnej wątpliwości.
Można wyobrazić sobie, jak cierpiał Półmordek moralnie po dokonaniu wyżej opisanego. Nieustające wyrzuty sumienia i wstyd palący mu policzki, w połączeniu z niestrawnością, pogrążyły go w stan, przy którym zwykła jego rzewność i melancholia mogły doskonale uchodzić za szał radości. Widząc tyle skruchy, przebaczono mu. Nikt go nie zbił. Mimo to za zbliżeniem się kogokolwiek wydawał z siebie straszne jęki, odwracał zbolałą głowę, wzdychał tak przepaściście, że kamień by się wzruszył.
Boy, powiadomiony o zdarzeniu, przybiegł w podskokach. Miał oczy świecące z uciechy, ogon roześmiany do rozpuku i rozdziawioną paszczę, mokrą i różową jak cacko, wykładaną ostrymi zębami.
Od razu zaczął dokazywać. Obgryzany przez Boya na przemian od strony uszów i ogona, Półmordek stękał tylko, opędzał się i huczał, wydając takie głosy, jak płaczące dziecko.
– Och, tylko nie dziś, nie dziś – –
– Cóż takiego? Bo to raz się komu zdarzy. Pamiętasz w zeszłym tygodniu moje osiory?
Półmordek odpowiedział ze smutkiem:
– Co mi tam będziesz głowę zawracał osiorami.
Przecież to nie ma nawet porównania z jego zbrodnią.
– Mój drogi, czyż idzie o osiory. Gorzej, że to była właśnie różowa kanapka panienki. A zresztą też nie powinienem był ich ruszać, bo przecież były przygotowane dla świń. Sam nie wiem, co mnie ugryzło, żem to zjadł. Pojęcia nie masz, jakie to było obrzydliwe w tym szafliku.
Boy spoważniał.
– I chciałem sobie tylko cokolwiek wypocząć na kanapce u panienki, bo mnie okropnie mdliło – – Och, te nudności! A później ta kanapka…
– Toś brzydko zrobił – stęknął pedagogicznie Półmordek.
Boy się uraził.
– Patrzcie go, mnie uwagi będzie robił o głupie osiory, a sam mięso z kuchni kradnie!
Półmordek ze smutkiem popatrzył na Boya.
– Postąpiłem bardzo źle – rzekł, wzdychając. – Ale któż jest bez winy. Błądzimy wszyscy. Cały urok życia – więcej powiem: cały sens życia polega na tym, że walczymy z instynktami, pokonywamy złe namiętności, występne żądze. Postąpiłem daleko gorzej niż ty, Boyu, bo jestem starszy i rozumiem życie.Rodzeństwo
Kiedyś przyjechała do Boya w odwiedziny siostrzyczka jego i rówieśnica, śliczna Gaja. Gdy dwa szpice szybko biegały między nogami stołu, mogło się zdawać, że są całkiem jednakowe. Nawet trudno było odróżnić je od siebie. Woła się Gaję i ze specjalną uprzejmością, należną gościowi, częstuje się ją ładnym kawałkiem cukru. A tu morda się podnosi i po oczach od razu widać, że to szelma Boy tak chętnie korzysta z nieporozumienia.
W istocie rodzeństwo różniło się bardzo między sobą. Boy był to psiak tęgi, dobrze zbudowany, sprężysty i ruchliwy, z mocnymi łapami, z oczami świecącymi jak kasztany, z twarzą otwartą, szczerą, pełną humoru.
Gaja natomiast była delikatna i wysmukła, okryta sierścią niepokalaną i lśniącą, jak futro białego lisa, z ogonem długowłosym, puszystym, jak wielka biała pleureuza¹⁰. Łapki miała wąskie i biegając, wyrzucała nimi wysoko, co nadawało jej ruchom lekkość niewiarogodną.
Ilekroć raczyła się ułożyć – choćby przelotnie – na wałku od sofy, jedna jej łapka zwisała zawsze z takim niedbałym wdziękiem, jak rączka damy z poręczy loży.
Miała pyszczek drobniejszy i bardziej wydłużony niż Boy, oczy mniejsze i wąskie – jakby wciąż przymrużone. Gdy otworzyła mordkę, to całe wnętrze było niby wybite różowym, mokrym atłasem, a ostre ząbeczki świeciły jak małe ćwieki z porcelany.
Na przywitanie Gaja lekko warczała, gdyż nie lubiła się z każdym poufalić. Boy czuł się onieśmielony.
– Jakże się ma nasza mama, Lala? – zapytał.
– Zupełnie dobrze. Ale ja rzadko mamę widuję.
– Dlaczego?
– Nie mamy wiele czasu na utrzymywanie rodzinnych stosunków. Każda z nas ma własne swoje towarzystwo. Życie światowe tak absorbuje – –
I na tym koniec. Ale Boy nie wytrzymał długo. Po dłuższym milczeniu z lekka szczeknąwszy, ugryzł wytworną siostrę w tylną łapkę. Gaja odgryzła się błyskawicznie. I porozumienie familijne nastąpiło.
Zaczynało się zwykle od figlów: oba szpice stawały dęba, brały się za bary i z lekka, dla animuszu, powarkując, obgryzały sobie szyje i karki. Ożywienie rosło z każdą chwilą, zęby pracowały bez wytchnienia, zapasy były tak zażarte, że psiaki, nie wiedząc o tym, taczały się na czterech tylnych nogach od ściany do ściany, wędrowały od drzwi do okna i z powrotem, potrącały meble, przewracały krzesła, aż wreszcie jedno z nich traciło miarę i przez zapomnienie ugryzło w zapale za mocno. Natychmiast zaczynał się wrzask nie do opisania, w różowych gardłach gotowało się ze złości, jak w saganach¹¹, zęby gryzły zażarcie gdzie popadło. Po chwili w jednym kącie Boy kichał i spluwał, wyrzucając z pyska całe kłębki i motki białych kłaków Gai. Ona zaś w drugim kącie pokoju krztusiła się tak samo kłakami Boya.
W minutę później żale i pretensje wzajemne szły w zapomnienie i figle zaczynały się na nowo.