Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Między zwierzętami. Opowiadania i fragmenty - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
28 sierpnia 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Między zwierzętami. Opowiadania i fragmenty - ebook

 

 

Zofia Nałkowska, jedna z najwybitniejszych polskich pisarek, w nowej, dotąd nieznanej roli: jako wielka miłośniczka zwierząt, z czułością portretująca swoich wiernych czworonogów.

Jakie czarnoksięskie sztuczki stosuje kot Hamilkar? Czy melancholijnemu Półmordkowi powiedzie się wychowywanie niesfornego Boyutka według najnowszych teorii pedagogicznych? W czym tkwi mistyczna moc sowy Wuni? Jak bardzo zaborczy może być jeż? Czy przyjaźń królika i zająca jest możliwa? Co bardziej posmakuje sarnie Basi – czekolada czy... rękopisy? I co najważniejsze: czym śmieje się pies, który nie ma ogona? Nie na wszystkie pytania poznamy odpowiedź, bo przecież, jak twierdzi dumny Morus, nawet jego pani nie może wiedzieć wszystkiego. Bo co się wydarzyło w Wołominie... zostaje w Wołominie.

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7881-171-8
Rozmiar pliku: 5,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Półmordek

Nie, nie, w ża­den spo­sób nie mogę się zgo­dzić ze zda­niem Mo­ru­sa – choć wiem, że tra­cę przez to wie­le w jego oczach. Mam zresz­tą wra­że­nie, że i tak mnie tro­chę lek­ce­wa­ży. Ale nikt nie może ode mnie żą­dać, abym zmie­nia­ła swo­je zda­nie tyl­ko dla­te­go, że Mo­rus ma inne. Mu­szę być w po­rząd­ku ze sobą – nie­za­leż­nie od tego, jak się Mo­ru­so­wi bę­dzie po­do­ba­ło na to za­pa­try­wać.

Mo­rus jest sta­ry wyga. Mo­rus jest nie­uf­ny wzglę­dem wszyst­kie­go, co nie jest chłod­nym ro­zu­mo­wa­niem. Mo­rus nie ro­zu­mie uczu­cia. „Och, te wa­sze sen­ty­men­ty” – uśmie­cha się wzgar­dli­wie, gdy tyl­ko jest mowa o Pół­mord­ku.

Pół­mor­dek to duży, bar­dzo brzyd­ki, a rze­czy­wi­ście do nie­moż­li­wo­ści roz­piesz­czo­ny pies po­dwó­rzo­wy, bia­ło-czar­ny, ku­dła­ty na py­sku, z sier­ścią pół­dłu­gą, twar­dą jak szcze­ci­na. Mor­da w po­ło­wie bia­ła, w po­ło­wie czar­na, zdra­dza po­cho­dze­nie w pro­stej li­nii od foks­te­rie­ra (czym Pół­mor­dek w prze­ci­wień­stwie do Mo­ru­sa nig­dy się nie cheł­pi). O zmro­ku i w nocy wi­docz­na jest tyl­ko bia­ła (lewa) po­ło­wa mor­dy, co na­da­je zwie­rzę­ciu urok pew­nej ory­gi­nal­no­ści.

Mo­rus ma słusz­ność, Pół­mor­dek istot­nie jest zma­nie­ro­wa­ny. Pół­mor­dek jest tak zma­nie­ro­wa­ny, że pisz­czy i stę­ka, gdy ma wy­gryźć so­bie pchłę z ogo­na. Je­że­li mu przyj­dzie po­dra­pać się w ucho, to wy­da­je nie­ludz­kie jęki, zgrzy­ty i wes­tchnie­nia. Przed po­wzię­ciem ja­kiejś de­cy­zji za­wsze dłu­go się waha i też przy tym po­stę­ku­je. (Na przy­kład, gdy mu już ko­niecz­nie każą wyjść za drzwi).

Ale nie zgo­dzę się nig­dy, aby Pół­mor­dek był zwie­rzę­ciem ze­psu­tym. W grun­cie rze­czy na pew­no nie jest to zły pies. Razi tyl­ko ową prze­sa­dą, z któ­rą przy­stę­pu­je do każ­dej spra­wy.

Pół­mor­dek, nie ba­cząc na po­wierz­chow­ność swo­ją i roz­mia­ry, zwykł w po­rze je­dze­nia sia­dać na krze­śle przy sto­le. Idzie mu je­dy­nie o to­wa­rzy­stwo zresz­tą, gdyż zo­sta­ło usta­lo­ne, że nie jest ła­ko­my ani in­te­re­sow­ny.

1. Gór­ki. „Dom nad łą­ka­mi”

Sie­dzi spo­koj­nie, po­glą­da życz­li­wie po bie­siad­ni­kach. Nie­kie­dy pod­no­si pra­wą przed­nią łapę i póty ma­cha nią ku ota­cza­ją­cym, za­kre­śla­jąc ła­god­ne pół­ko­la w po­bli­żu wła­sne­go ucha, póki się wresz­cie ktoś nie wzru­szy i żą­da­nej dło­ni mu nie poda. Wów­czas Pół­mor­dek przy­trzy­mu­je ją swo­ją łapą i dłu­go, czu­le, a ze sma­kiem, liże.

Gdy się zda­rzy, że Pół­mor­dek wej­dzie do ja­dal­ni i nie znaj­dzie dla sie­bie wol­ne­go miej­sca przy sto­le, wów­czas wzdy­cha. Na­stęp­nie po nie­ja­kim na­my­śle wła­zi na krze­sło za­ję­te, wci­ska­jąc się (bez uwa­gi na pro­te­sty) mię­dzy oso­bę sie­dzą­cą i opar­cie krze­sła. Zresz­tą spo­so­bem ła­god­nym, nig­dy od razu, dźwi­ga­jąc po ko­lei każ­dą łapę z osob­na. I stę­ka przy tym, i na­rze­ka, jak­by mu do­praw­dy kto ka­zał.Boy

Smar­ka­ty Boy, szpic bia­ły jak mle­ko, nie li­czy się z tym, że Pół­mor­dek nie za­wsze ma ocho­tę do za­ba­wy.

Mó­wiąc o Boyu, nie chcę wca­le wspo­mi­nać o jego hi­sto­rii z osio­ra­mi⁹. Boy przy­rzekł wów­czas po­pra­wę i pra­gnę wie­rzyć, że się to na­praw­dę wię­cej nie po­wtó­rzy.

Pół­mor­dek jest bar­dzo do Boya przy­wią­za­ny. Zresz­tą, jako na­tu­ra ma­rzy­ciel­ska, nie ma tej lot­no­ści umy­słu ani spraw­no­ści ru­chów, co nie­let­ni i lek­ko­myśl­ny szcze­niak. Boy z tego ko­rzy­sta, wiecz­nie go ob­gry­za, wie­sza mu się zę­ba­mi na uszach i w ogó­le na wszel­kie spo­so­by go nęka.

Pół­mor­dek słusz­nie po­wia­da o so­bie, że jest wraż­li­wy i sub­tel­ny. Nie od­gry­za się po pro­stu (jak­by to nie­wąt­pli­wie uczy­nił Mo­rus), tyl­ko stę­ka, hu­czy, mo­le­stu­je, per­swa­du­je. Jest prze­ciw­ni­kiem kary cie­le­snej w wy­cho­wa­niu. W ogó­le hoł­du­je no­wym prą­dom i czę­sto źle na tym wy­cho­dzi.

– Mhu, mhu – – ahu, ahu – miaj, miaj – och, och, och – –

A Boy gry­zie, za­cie­trze­wia się co­raz bar­dziej. Ska­cze, war­czy, po­szcze­ku­je – aż uszy pę­ka­ją.

I wresz­cie wszyst­ko to ra­zem wy­la­tu­je za drzwi.Morus

Mo­rus jest to pies ma­ło­mów­ny, zna­ją­cy so­bie cenę i tak­tow­ny. Naj­star­szy w gro­nie mo­ich zwie­rząt, rasy nie­okre­ślo­nej, bar­wy czar­no-brą­zo­wej. Mor­da szla­chet­na i cięż­ka – w ty­pie wy­żła, oczy zło­te, ogon pu­szy­sty. W ogó­le – pies przy­jem­nej po­wierz­chow­no­ści i nad­zwy­czaj miły w obej­ściu. Nie na­rzu­ca się nig­dy. Mię­dzy ludź­mi prze­by­wa tyl­ko wte­dy, kie­dy nie da się tego już wca­le unik­nąć. Po­zo­sta­je czas ja­kiś, aby nie po­wie­dzia­no, że stro­ni od to­wa­rzy­stwa, ulat­nia się jed­nak przy pierw­szej spo­sob­no­ści. Wy­cho­dzi za­wsze po an­giel­sku. Jest uprzej­my, ale lubi za­cho­wać dy­stans. Stąd bu­dzi mi­mo­wol­ny sza­cu­nek.

Mo­rus ma wie­le za­let, ale i dużą wadę, że jest próż­ny. Przy oka­zji lubi – niby nie­umyśl­nie – bąk­nąć mi­mo­cho­dem, że je­den z jego przod­ków był wy­żłem. Gdy go przy­przeć do muru, nig­dy nie wie, czy to był dzia­dek, czy wuj, czy może brat cio­tecz­ny.

– A ja, czy je­stem ra­so­wy? – za­in­te­re­so­wał się na­gle Boy.

Pół­mor­dek w krót­kich sło­wach wy­ja­śnił mu, że wię­cej od po­cho­dze­nia zna­czą za­słu­gi oso­bi­ste, przy czym na­po­mknął coś o szla­chec­twie du­szy.

Mo­rus przy­słu­chi­wał się, jak zwy­kle, z pew­nej od­le­gło­ści. Zra­zu usiadł na za­dzie, póź­niej do­pie­ro zro­bił parę drob­nych kro­ków przed­ni­mi ła­pa­mi i spo­koj­nie legł brzu­chem na zie­mi. Z miną peł­ną po­czu­cia wła­snej god­no­ści, z no­sem utkwio­nym w po­wie­trze, pa­trzył po­błaż­li­wie na Pół­mord­ka swy­mi zło­ty­mi ocza­mi. Ni­czym zresz­tą nie za­zna­czał lek­ce­wa­że­nia. I tak wia­do­mo było, co o tym są­dzi. Jako naj­star­szy i w zę­bach naj­moc­niej­szy, prze­wo­dził nad wszyst­ki­mi. Ale rzad­ko ko­rzy­stał ze swej prze­wa­gi.

Gdy Boy, znu­dzo­ny mo­ra­ła­mi o za­słu­gach oso­bi­stych, za­czął go­nić ku­ra­ki, Pół­mor­dek wes­tchnął i za­jął się swo­ją to­a­le­tą. Prze­cze­sał zę­ba­mi ogon i przy­gła­dził łapą uszy, za­gar­nia­jąc od tyłu – jak­by chciał na­śla­do­wać wdzięk my­ją­ce­go się kot­ka. Na­gle spo­waż­niał, w mgnie­niu oka przy­brał kształt zwi­nię­tej musz­li i za­czął się z ca­łym im­pe­tem dra­pać w szy­ję.

Pa­trząc na Pół­mord­ka, Mo­rus uśmie­chał się wzgar­dli­wie. Osta­tecz­nie – nikt prze­cież nie bę­dzie utrzy­my­wał, że gry­zie­nie pchły jest wiel­ką przy­jem­no­ścią. Ale po cóż za­raz ta poza prze­sad­na, mor­da z za­sty­głym uśmie­chem mę­czeń­skim (od ucha do ucha) w nie­bo wy­cią­gnię­ta, pod­czas gdy sztyw­na i pa­zu­rza­sta tyl­na łapa skro­bie kon­wul­syj­nie w ku­dłach na pier­si, a ku słoń­cu pły­nie przez zęby jęk ci­chy i bez­na­dziej­ny.

„Każ­dy z nas nie­raz znaj­dzie się w tej sy­tu­acji – my­śli Mo­rus. – Po co za­raz wpa­dać w roz­pacz? Star­czy po­dra­pać się i już. I spać da­lej”.

2. Staw na Gór­kachSens życia

Jed­ne­go po­ran­ku wy­kry­ła się rzecz nie­wia­ro­god­na, przej­mu­ją­ca zgro­zą każ­de ser­ce szla­chet­ne. Pół­mor­dek skradł z kuch­ni i zjadł pół­to­ra kilo mię­sa cie­lę­ce­go. Nie kot, Ha­mil­kar po­nu­ry i brą­zo­wy, któ­ry sły­nął z ta­kich gra­bie­ży, ale wła­śnie Pół­mor­dek. Mię­sa po­kra­ja­ne­go w ka­wał­ki na ko­tle­ty.

Ni­ko­mu nie przy­szło­by na­wet do gło­wy po­dej­rze­wać Pół­mord­ka. Ale los sam chciał wy­świe­tle­nia spra­wy. Ilość mię­sa i po­śpiech, z ja­kim spo­ży­te zo­sta­ło, nie wy­szły Pół­mord­ko­wi na zdro­wie. To­też, prze­cha­dza­jąc się nie­pew­nym kro­kiem w oko­li­cy drzwi ku­chen­nych, nie­spo­dzia­nie dla sie­bie i z wie­lu wzglę­dów wbrew in­te­re­som wła­snym, znacz­ną część ukra­dzio­ne­go mię­sa zwró­cił na ja­sny pia­sek ście­ży­ny. Ta oko­licz­ność zdra­dzi­ła go mo­men­tal­nie. Ku­char­ka usta­li­ła, jako bie­gła, winę Pół­mord­ka. Z bó­lem, ale bez żad­nej wąt­pli­wo­ści.

Moż­na wy­obra­zić so­bie, jak cier­piał Pół­mor­dek mo­ral­nie po do­ko­na­niu wy­żej opi­sa­ne­go. Nie­usta­ją­ce wy­rzu­ty su­mie­nia i wstyd pa­lą­cy mu po­licz­ki, w po­łą­cze­niu z nie­straw­no­ścią, po­grą­ży­ły go w stan, przy któ­rym zwy­kła jego rzew­ność i me­lan­cho­lia mo­gły do­sko­na­le ucho­dzić za szał ra­do­ści. Wi­dząc tyle skru­chy, prze­ba­czo­no mu. Nikt go nie zbił. Mimo to za zbli­że­niem się ko­go­kol­wiek wy­da­wał z sie­bie strasz­ne jęki, od­wra­cał zbo­la­łą gło­wę, wzdy­chał tak prze­pa­ści­ście, że ka­mień by się wzru­szył.

Boy, po­wia­do­mio­ny o zda­rze­niu, przy­biegł w pod­sko­kach. Miał oczy świe­cą­ce z ucie­chy, ogon ro­ze­śmia­ny do roz­pu­ku i roz­dzia­wio­ną pasz­czę, mo­krą i ró­żo­wą jak cac­ko, wy­kła­da­ną ostry­mi zę­ba­mi.

Od razu za­czął do­ka­zy­wać. Ob­gry­za­ny przez Boya na prze­mian od stro­ny uszów i ogo­na, Pół­mor­dek stę­kał tyl­ko, opę­dzał się i hu­czał, wy­da­jąc ta­kie gło­sy, jak pła­czą­ce dziec­ko.

– Och, tyl­ko nie dziś, nie dziś – –

– Cóż ta­kie­go? Bo to raz się komu zda­rzy. Pa­mię­tasz w ze­szłym ty­go­dniu moje osio­ry?

Pół­mor­dek od­po­wie­dział ze smut­kiem:

– Co mi tam bę­dziesz gło­wę za­wra­cał osio­ra­mi.

Prze­cież to nie ma na­wet po­rów­na­nia z jego zbrod­nią.

– Mój dro­gi, czyż idzie o osio­ry. Go­rzej, że to była wła­śnie ró­żo­wa ka­nap­ka pa­nien­ki. A zresz­tą też nie po­wi­nie­nem był ich ru­szać, bo prze­cież były przy­go­to­wa­ne dla świń. Sam nie wiem, co mnie ugry­zło, żem to zjadł. Po­ję­cia nie masz, ja­kie to było obrzy­dli­we w tym sza­fli­ku.

Boy spo­waż­niał.

– I chcia­łem so­bie tyl­ko co­kol­wiek wy­po­cząć na ka­nap­ce u pa­nien­ki, bo mnie okrop­nie mdli­ło – – Och, te nud­no­ści! A póź­niej ta ka­nap­ka…

– Toś brzyd­ko zro­bił – stęk­nął pe­da­go­gicz­nie Pół­mor­dek.

Boy się ura­ził.

– Pa­trz­cie go, mnie uwa­gi bę­dzie ro­bił o głu­pie osio­ry, a sam mię­so z kuch­ni krad­nie!

Pół­mor­dek ze smut­kiem po­pa­trzył na Boya.

– Po­stą­pi­łem bar­dzo źle – rzekł, wzdy­cha­jąc. – Ale któż jest bez winy. Błą­dzi­my wszy­scy. Cały urok ży­cia – wię­cej po­wiem: cały sens ży­cia po­le­ga na tym, że wal­czy­my z in­stynk­ta­mi, po­ko­ny­wa­my złe na­mięt­no­ści, wy­stęp­ne żą­dze. Po­stą­pi­łem da­le­ko go­rzej niż ty, Boyu, bo je­stem star­szy i ro­zu­miem ży­cie.Rodzeństwo

Kie­dyś przy­je­cha­ła do Boya w od­wie­dzi­ny sio­strzycz­ka jego i ró­wie­śni­ca, ślicz­na Gaja. Gdy dwa szpi­ce szyb­ko bie­ga­ły mię­dzy no­ga­mi sto­łu, mo­gło się zda­wać, że są cał­kiem jed­na­ko­we. Na­wet trud­no było od­róż­nić je od sie­bie. Woła się Gaję i ze spe­cjal­ną uprzej­mo­ścią, na­leż­ną go­ścio­wi, czę­stu­je się ją ład­nym ka­wał­kiem cu­kru. A tu mor­da się pod­no­si i po oczach od razu wi­dać, że to szel­ma Boy tak chęt­nie ko­rzy­sta z nie­po­ro­zu­mie­nia.

W isto­cie ro­dzeń­stwo róż­ni­ło się bar­dzo mię­dzy sobą. Boy był to psiak tęgi, do­brze zbu­do­wa­ny, sprę­ży­sty i ru­chli­wy, z moc­ny­mi ła­pa­mi, z ocza­mi świe­cą­cy­mi jak kasz­ta­ny, z twa­rzą otwar­tą, szcze­rą, peł­ną hu­mo­ru.

Gaja na­to­miast była de­li­kat­na i wy­smu­kła, okry­ta sier­ścią nie­po­ka­la­ną i lśnią­cą, jak fu­tro bia­łe­go lisa, z ogo­nem dłu­go­wło­sym, pu­szy­stym, jak wiel­ka bia­ła pleu­reu­za¹⁰. Łap­ki mia­ła wą­skie i bie­ga­jąc, wy­rzu­ca­ła nimi wy­so­ko, co nada­wa­ło jej ru­chom lek­kość nie­wia­ro­god­ną.

Ile­kroć ra­czy­ła się uło­żyć – choć­by prze­lot­nie – na wał­ku od sofy, jed­na jej łap­ka zwi­sa­ła za­wsze z ta­kim nie­dba­łym wdzię­kiem, jak rącz­ka damy z po­rę­czy loży.

Mia­ła pysz­czek drob­niej­szy i bar­dziej wy­dłu­żo­ny niż Boy, oczy mniej­sze i wą­skie – jak­by wciąż przy­mru­żo­ne. Gdy otwo­rzy­ła mord­kę, to całe wnę­trze było niby wy­bi­te ró­żo­wym, mo­krym atła­sem, a ostre zą­becz­ki świe­ci­ły jak małe ćwie­ki z por­ce­la­ny.

Na przy­wi­ta­nie Gaja lek­ko war­cza­ła, gdyż nie lu­bi­ła się z każ­dym po­ufa­lić. Boy czuł się onie­śmie­lo­ny.

– Jak­że się ma na­sza mama, Lala? – za­py­tał.

– Zu­peł­nie do­brze. Ale ja rzad­ko mamę wi­du­ję.

– Dla­cze­go?

– Nie mamy wie­le cza­su na utrzy­my­wa­nie ro­dzin­nych sto­sun­ków. Każ­da z nas ma wła­sne swo­je to­wa­rzy­stwo. Ży­cie świa­to­we tak ab­sor­bu­je – –

I na tym ko­niec. Ale Boy nie wy­trzy­mał dłu­go. Po dłuż­szym mil­cze­niu z lek­ka szczek­nąw­szy, ugryzł wy­twor­ną sio­strę w tyl­ną łap­kę. Gaja od­gry­zła się bły­ska­wicz­nie. I po­ro­zu­mie­nie fa­mi­lij­ne na­stą­pi­ło.

Za­czy­na­ło się zwy­kle od fi­glów: oba szpi­ce sta­wa­ły dęba, bra­ły się za bary i z lek­ka, dla ani­mu­szu, po­war­ku­jąc, ob­gry­za­ły so­bie szy­je i kar­ki. Oży­wie­nie ro­sło z każ­dą chwi­lą, zęby pra­co­wa­ły bez wy­tchnie­nia, za­pa­sy były tak za­żar­te, że psia­ki, nie wie­dząc o tym, ta­cza­ły się na czte­rech tyl­nych no­gach od ścia­ny do ścia­ny, wę­dro­wa­ły od drzwi do okna i z po­wro­tem, po­trą­ca­ły me­ble, prze­wra­ca­ły krze­sła, aż wresz­cie jed­no z nich tra­ci­ło mia­rę i przez za­po­mnie­nie ugry­zło w za­pa­le za moc­no. Na­tych­miast za­czy­nał się wrzask nie do opi­sa­nia, w ró­żo­wych gar­dłach go­to­wa­ło się ze zło­ści, jak w sa­ga­nach¹¹, zęby gry­zły za­żar­cie gdzie po­pa­dło. Po chwi­li w jed­nym ką­cie Boy ki­chał i splu­wał, wy­rzu­ca­jąc z py­ska całe kłęb­ki i mot­ki bia­łych kła­ków Gai. Ona zaś w dru­gim ką­cie po­ko­ju krztu­si­ła się tak samo kła­ka­mi Boya.

W mi­nu­tę póź­niej żale i pre­ten­sje wza­jem­ne szły w za­po­mnie­nie i fi­gle za­czy­na­ły się na nowo.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: