Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Milion kropli - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
31 maja 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Milion kropli - ebook

Trzymający w napięciu literacki thriller, a zarazem pełna emocji opowieść o zdradzonych ideałach, wiecznej miłości, odwlekanej zemście i o tym, jak nieubłagany potrafi być los

Gonzalo Gil, niespełniony zawodowo prawnik, wiedzie życie, w którym czuje się obco. Codziennie zmaga się z manipulacjami wszechobecnego i niezwykle wpływowego teścia. Monotonną egzystencję mężczyzny przerywa pewnego dnia tragiczna wieść. Gonzalo dowiaduje się, że Laura, siostra, z którą od lat nie miał kontaktu, popełniła samobójstwo. Jej śmierć sprawia, że krucha równowaga, którą jako mąż i ojciec starał się dotąd utrzymywać w swoim życiu, zostaje poważnie zagrożona. Kiedy Gonzalo postanawia zbadać przyczyny samobójczej śmierci siostry, dowiaduje się, że podejrzewano ją o torturowanie i zamordowanie rosyjskiego mafiosa, który wcześniej porwał i zabił jej małego synka.

To, co na początku wydawało się zemstą, okazuje się początkiem drogi, która prowadzi Gonzala w głąb rodzinnej, nieznanej dotąd przeszłości. Mężczyzna odkrywa fascynującą historię swojego ojca, Elíasa Gila, bohatera walki z faszyzmem, który jako młody inżynier wierzący w ideały rewolucji wyjechał z Asturii do ZSRR, gdzie został aresztowany i zesłana na straszliwą wyspę Nazino. Potem zaś stał się kluczową postacią najmroczniejszych lat w dziejach Hiszpanii.

„Powieść godna podziwu”. Philippe Lemaire, Onlalu.com

„Głęboki, ujmujący kryminał”. Bernard Lehut, RTL

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8110-153-0
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp POCZĄTEK PAŹDZIERNIKA 2001 ROKU

Po deszczu krajobraz wyglądał jak narysowany grubą kreską, kolory lasu stały się bardziej rozmyte. Wycieraczki uderzały w szybę od prawej do lewej mniej desperacko, niż kiedy godzinę wcześniej wyjeżdżali z Barcelony. Przed nimi wznosiły się góry, które teraz, o zmierzchu, były już tylko majaczącą w oddali ciemną bryłą. Młody mężczyzna prowadził ostrożnie, wpatrzony w szosę, która zwężała się po każdym kolejnym zakręcie, w miarę jak pięła się w górę; cementowe słupki wyznaczające drogę nie wyglądały na solidne zabezpieczenie przed głęboką przepaścią otwierającą się po prawej stronie. Kierowca spoglądał od czasu do czasu we wsteczne lusterko i pytał chłopca, czy nie jest mu niedobrze. Rozespany malec kręcił głową, był jednak blady i co chwila przykładał czoło do szyby.

– Już niedaleko – powiedział mężczyzna, żeby podnieść go na duchu.

– Mam nadzieję, że nie zwymiotuje; tapicerka jest nowa.

Ochrypły głos Zinowiewa sprawił, że mężczyzna znów skupił całą uwagę na drodze.

– Ma zaledwie sześć lat.

Zinowiew wzruszył ramionami. Olbrzymią dłonią z wytatuowanym pająkiem, podobnym do tego, który zakrywał mu pół twarzy, sięgnął po zapalniczkę w desce rozdzielczej i przytknął ją do papierosa.

– Tapicerka ma zaledwie trzy i jeszcze ją spłacam.

Wzrok mężczyzny spoczął na moment na telefonie komórkowym leżącym w przegródce pod radiem. Wyciszył go na wszelki wypadek, ale Zinowiew zauważy, jeżeli rozświetli się ekran.

Szosa przeszła w wysadzaną drzewami drogę prowadzącą do doliny. Miejsce to nazywano jeziorem, choć w rzeczywistości był to mały zbiornik wodny zasilający wybudowaną w latach czterdziestych elektrownię. Latem przyjeżdżali tu turyści spragnieni spędzenia czasu na łonie natury. Z biegiem lat powstały nieco lepsze dojazdy, wybudowano też hotelik z łupkowym dachem, kamienną fasadą, huśtawkami i kawiarnią. Jednak w październiku budka strażnika leśnego była zamknięta, zniknęli wycieczkowicze, których można by obsługiwać w małym baraku z reklamą coca-coli, a plastikowe krzesła piętrzące się przy zakratowanych drzwiach kawiarni przedstawiały smutny widok.

Mężczyzna zatrzymał samochód tak blisko brzegu, że przednie koła delikatnie musnęły wodę. Wyłączył silnik. Po północnej stronie, na zagrodzonym terenie oznaczonym wielkimi tablicami informacyjnymi Ministerstwa Rozwoju, stały ciężkie maszyny. Zamierzano osuszyć jezioro i wybudować w tym miejscu luksusowe osiedle. W planach były domy szeregowe z basenami, otaczające duże pole golfowe. Zaczęto już karczować i znakować drzewa w lasku na brzegu jeziora – pośród żelastwa, betonu i gór piasku piętrzyły się zwalone byle jak pnie. Panowała kompletna cisza, nie licząc wycia wiatru potrząsającego jodłami i nieustannego stukotu niedomkniętej okiennicy w hotelu. Krople deszczu spadały na powierzchnię jeziora, tworząc delikatne fale. Wszystko to wydawało się nierealne.

Zinowiew otworzył drzwi. Kiedy młody mężczyzna chciał zrobić to samo, powstrzymał go.

– Ty tu zaczekaj.

– Lepiej z tobą pójdę. Chłopiec ufa tylko mnie.

– Powiedziałem, żebyś tu zaczekał.

Zinowiew otworzył tylne drzwi i poprosił chłopca, żeby wysiadł. Starał się być miły, ale nie przywykł do tego rodzaju subtelności. W dodatku jego głos i wytatuowana twarz budziły strach. Malec wybuchnął płaczem.

– Nic ci się nie stanie. Idź z nim – zachęcił go młody mężczyzna, siląc się na uśmiech.

Patrzył, jak Zinowiew prowadzi chłopca za rękę ku szarej tafli jeziora. Kiedy malec odwrócił głowę w stronę samochodu, przyjaźnie mu pomachał. Przez poruszające się wycieraczki dostrzegł drewniany pomost i taras widokowy. Zrobiło się już niemal zupełnie ciemno. Łamiąc zakaz, wysiadł z samochodu i ruszył za Zinowiewem. Opadłe liście szeleściły pod jego stopami, wilgoć przenikająca przez podeszwy butów szybko przemoczyła mu skarpetki. Kiedy dotarł do punktu widokowego, zobaczył szerokie plecy Zinowiewa. Trzymał ręce w kieszeniach, a nad jego ramieniem unosiła się spirala niebieskawego dymu. Odwrócił się powoli i z niesmakiem spojrzał na mężczyznę.

– Powiedziałem ci, żebyś zaczekał w samochodzie.

– Nie musimy tego robić, na pewno jest inny sposób.

Zinowiew wyjął z ust papierosa i dmuchnął na tlącą się końcówkę.

– Już po wszystkim – powiedział i ruszył w stronę auta.

Mężczyzna podszedł do brzegu pomostu. Gładka tafla jeziora błyszczała niczym mosiądz. „Chodź – wzywała go ciemna toń. – Chodź, zapomnijmy o wszystkim”.

Chłopiec unosił się na powierzchni twarzą do wody. Wyglądał jak rozgwiazda. Krople deszczu, miliony kropli, uderzały w jego ciało, które powoli zaczęło opadać na dno.

Minęło osiem miesięcy. W tym momencie Zinowiew skupiał się wyłącznie na własnym oddechu. Lubił biegać rano, pokonywał w niezłym tempie osiem albo dziesięć kilometrów, dopingowany płynącą ze słuchawek muzyką (tamtego ranka Dziadkiem do orzechów Czajkowskiego). Kiedy biegł, przychodziły mu do głowy myśli niemożliwe do wyrażenia konkretnymi zdaniami. Rozmyślał o wszystkich tych ludziach, którymi mógł być, gdyby nie był tym, kim jest.

Całą winę ponosiły pająki. Najbardziej skrywany lęk Zinowiewa miał korzenie w pewnej piwnicy z dzieciństwa – zimnej, pełnej pajęczyn spiżarni. W mroku żyły tysiące pająków, małych lub wręcz mikroskopijnych. Czuł w ciemnościach, jak wspinają mu się po nogach, rękach, szyi, ustach. Na darmo próbował je strząsnąć, ich odnóża macały jego skórę jak włochate palce, chcąc owinąć go w pułapkę z lepkiego jedwabiu. Gdyby nie tamta piwnica, prawdopodobnie byłby teraz innym człowiekiem. Nauczył się pokonywać swoje lęki, zmieniać strach w siłę. Wytatuowanie sobie pajęczyny było jak list intencyjny – co cię nie zabije, to cię wzmocni.

Ostatni odcinek trasy był najtrudniejszy. Kiedy dostrzegł we mgle dom, zacisnął zęby i przyspieszył. Zza ogrodzenia dobiegło go znajome ochrypłe szczekanie Lionela, jego doga argentyńskiego.

– Nie jest źle, nie jest źle – powiedział do siebie, łapiąc oddech, i zatrzymał stoper zegarka. Walące serce uspokajało się, aż odzyskało równy rytm. Otworzył furtkę prowadzącą do posesji i przyjaźnie szturchnął nogą Lionela. Dog jeszcze trochę utykał. Podczas ostatniej walki ten przeklęty amerykański staffordshire terier niemal wyrwał mu tylną łapę. Zinowiew pogłaskał psa po kwadratowym łbie o potężnej szczęce. Powinien się go pozbyć. Na co mu, do diabła, pies do walki, który nie może już walczyć? Sęk w tym, że go polubił.

– Co powiesz, stary wojowniku? Mieliśmy dziś jakichś gości?

Podszedł do drzwi i usiadł na schodku, szukając w saszetce papierosów. Lubił sobie zapalić, zanim jeszcze odzyskał normalne tętno. Tytoń wdzierał się do płuc niczym lawina. Otarł pot rękawem bluzy i wypuścił z ust duży obłok dymu. To był dobry pomysł, żeby wynająć ten dom. Stał na uboczu, w spokojnej okolicy, pośród sielskiego, wiejskiego krajobrazu. Nawet z punktu widokowego na wzgórzu trudno było go dostrzec w gęstym sosnowym lesie. A jeśli już ktoś przypadkiem zabłądziłby w pobliże ogrodzenia, Lionel wiedziałby, jak go zniechęcić do kontynuowania przechadzki. Gdyby jednak i to nie wystarczyło, no cóż, wtedy musiałby użyć glocka trzymanego za telewizorem.

Zdjął zabłocone adidasy i przeszedł po skrzypiącej drewnianej podłodze. Przez wilgotne skarpetki przenikało ciepło bijące od rozpalonego kominka. Włączył telewizor i uśmiechnął się na widok kanału z kreskówkami. Uczył się angielskiego z seriali Disneya, ale też naprawdę lubił tę olbrzymią mysz. Za każdym razem, kiedy na nią patrzył, ze zdziwieniem myślał, że on także miał kiedyś osiem lat. Od tamtej pory minęło dużo czasu. Zbyt dużo. Oderwał wzrok od plazmowego ekranu i poszedł do kuchni przygotować sobie koktajl proteinowo-węglowodanowy. Nawet tu docierały do niego dźwięki z telewizora.

Mimo to nagle usłyszał głuche warknięcie psa. Cofnął się do holu i zobaczył, że zapomniał zamknąć drzwi. Dog siedział ze zjeżoną na grzbiecie sierścią i warczał, patrząc na ogrodzenie. Zinowiew głośno westchnął.

– Co się dzieje, Lio…?

Pierwsza kula rozerwała na kawałki pierś psa, który wyleciał w powietrze z gardłowym jękiem, po czym upadł u stóp swojego pana. Potężny strzał z obrzyna, oddany z bardzo bliskiej odległości. Zinowiew rzucił się do telewizora po glocka. Nie zauważył, że Miki właśnie podarował Mini bukiet róż. Chwycił pistolet. Zdążył się jeszcze odwrócić. Gdyby nie chwila wahania, miałby czas, żeby dobrze wycelować. Ale przez ułamek sekundy stał bez ruchu, szeroko otwierając usta. Na jego twarzy malował się wyraz zdziwienia i żalu.

– Ty?

Odpowiedziało mu jedynie zimne spojrzenie. Spojrzenie, które nie pozostawiało miejsca na wątpliwości odnośnie do tego, co zaraz nastąpi. Zanim Zinowiew zdążył zareagować, dostał kolbą strzelby w sam środek czoła.

Ile zakończeń może mieć ludzkie życie? Wszystkie, jakie tylko człowiek zdoła sobie wyobrazić. Przez głowę Zinowiewa przemknęły najgorsze przeczucia, kiedy otworzył oczy i zdał sobie sprawę, że twarz ściska mu wełniany kaptur. Kłaczki wchodziły mu do ust, czuł, że się dusi. Kaptur śmierdział potem. Bolały go ramiona i nogi. Został rozebrany do naga i w nienaturalnej pozycji przykuty kajdankami do jakiegoś słupa czy belki. Ciężar całego ciała utrzymywały nadgarstki, stopy ledwo dotykały wilgotnej podłogi. Wisząc jak kiełbasa, czuł, że ma zerwane włókna mięśniowe, a metal kajdanek wrzyna mu się w skórę.

– Nie trzeba było go zabijać. To było tylko bezbronne dziecko.

Głos, który rozbrzmiał za plecami Zinowiewa, sprawił, że jego ciało napięło się, jakby wsadzono mu w kręgi pręt. Zaczął się pocić i drżeć. Najgorsze zawsze może ulec pogorszeniu. Przeszedł go dreszcz, gdy poczuł na plecach coś zimnego i ostrego. Nóż.

– Ilu osobom wstrzyknąłeś już swoją truciznę? Najpierw je paraliżujesz, żeby nie mogły się ruszać, kiedy będziesz się nad nimi pastwił?

„Opanuj się. Opanuj. Chce cię tylko nastraszyć”. Zinowiew uczepił się tej myśli. Pierwsze cięcie maczety wyprowadziło go z błędu. Szybkie, między żebrami. Zacisnął zęby. „Nie krzycz. To tylko ból”.

– Niewinni nie boją się potworów, wiedziałeś o tym? Dzieci nie boją się zła.

Zinowiew poczuł ostrze maczety przesuwające się w dół po obojczyku, w stronę sutka.

– Chciałbym, żeby to trwało długo. Wyświadcz mi przysługę i nie umieraj od razu.

Zinowiew zrozumiał, że jego śmierć będzie okrutna, jakby wrócił do tamtej piwnicy z dzieciństwa, gdzie czekały na niego pająki. Miliony pająków.

Wytrzymał, ile był w stanie. W końcu jednak wydał z siebie krzyk, którego nikt nie mógł usłyszeć.

Laura obserwowała kawałki drewna wyrzucone na piasek, plastikowe butelki i śmieci, w których mewy grzebały zapamiętale niczym sępy w padlinie. Nocny przypływ zostawił na brzegu wszelakie świństwa. Nie był to specjalnie idylliczny widok, ale podobał jej się ten nagi krajobraz, wolała go od panującego latem gwaru, parasoli, awionetek z reklamowymi transparentami krążących w powietrzu niczym dokuczliwe muchy na jej balkonie.

Odwróciła głowę w stronę sypialni i zobaczyła, że on nadal śpi w skłębionej pościeli. Usiadła w nogach łóżka i przyglądała mu się przez kilka minut. Przedstawił jej się? Pewnie tak, ale zapomniała jego imię, zanim zdążyła się go nauczyć.

Wydarzenia ubiegłej nocy nie składały się jeszcze w jej głowie w wyraźną całość. Piła do późna, on od razu do niej podszedł, niczym drapieżnik, któremu wystarczy rzut oka, by wyłowić ofiarę z całego stada. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętała, był seks w pomieszczeniu z bankomatami. Rozerwał jej zapięcie od stanika i ugryzł w sutek. Kontynuowali w taksówce, potem tutaj. Na szafce nocnej zostały resztki kokainy. Leżała tam także jej obrączka. Zawsze ją zdejmowała, kiedy szła do łóżka z innym. Nie miała powodów, żeby to robić – koniec końców Luis ją rzucił, nie przywykła jednak jeszcze do jego nieobecności.

Wysunęła nogę i potrząsnęła łydką śpiącego królewicza. Nawet się nie poruszył, wydał jedynie cichy jęk niemowlęcia, które zaśliniało jej pościel. W pokoju pachniało wyschniętą spermą. Sądząc po zadrapaniach na jego plecach, to musiał być dobry seks. Szkoda, że niczego nie pamiętała.

– Posłuchaj, Adonisie, na pewno masz gdzie dalej sobie pochrapać, a ja muszę załatwić parę spraw. – Uśmiechnął się, nie otwierając oczu. Wyciągnął rękę, próbując złapać Laurę za nadgarstek, ale uwolniła się od jego niepewnych palców. Jeden błąd na noc wystarczy. Postanowiła dać mu jeszcze trochę czasu i wziąć prysznic. Zamknęła się w łazience, odkręciła kran i zdjęła przed lustrem koszulkę i majtki. Wyglądała żałośnie, nie tylko dlatego, że począwszy od pewnego wieku, nocne ekscesy kosztują znacznie więcej niż wówczas, kiedy ma się dwadzieścia lat. Sposób, w jaki patrzyły na nią jej oczy, wskazywał na znacznie dotkliwszą porażkę niż seks z nieznajomymi, nadużycie alkoholu czy narkotyków.

– Mogę wejść? Zaraz się zeszczę.

Laura otworzyła drzwi i wpuściła go do łazienki. Spojrzała na jego penisa we wzwodzie i nie poczuła żadnego podniecenia, wyłącznie lekkie mdłości.

– Sikaj na siedząco. Nie chcę, żebyś zalał sedes swoim wężem.

Dziwnie było dzielić tak intymne rzeczy, jak higiena, łazienka, wydalanie, z mężczyzną, który nie jest Luisem. Kiedy zamieszkali razem, zaskoczyła ją jego mania, żeby zamykać od środka drzwi w łazience, kiedy chciał się wypróżnić. Jej nie przeszkadzało, że może go zobaczyć siedzącego na sedesie z majtkami na łydkach, on natomiast miał z tym problem, jakby ta jego strona nie pasowała do weekendowych wyjazdów na narty, kolacji w drogich restauracjach, wieczorów w teatrze Liceu czy sposobu, w jaki kochał się z nią na katamaranie cumującym w zatoce w Cadaqués. Luis nigdy nie zrozumiał, że nie musi być doskonały, żeby go kochała. Teraz była wręcz pewna, że to właśnie jego słabości trzymały ją przy nim przez te wszystkie lata.

Nieznajomy zrozumiał, że to nie na niego patrzą szare oczy Laury. Nadszedł czas, by zebrać swoje ubrania i wyjść, zanim gorycz, która zaczynała wypływać na jej ładne usta, zamieni się w coś znacznie gorszego.

– Ubieram się i spadam.

– I o to chodzi.

Laura weszła pod prysznic i zaciągnęła zasłonę w kwiaty. Ledwo się mieściła na wyłożonym małymi płytkami prostokącie, mimo to ubiegłej nocy jakimś cudem byli tutaj oboje. Na kafelkach widniały odciski czterech dłoni. Z żołądkiem ściśniętym z powodu mdłości wytarła ślady i odkręciła kran.

Wyszła z łazienki z nadzieją, że jest już sama. Nieznajomy wprawdzie się ubrał, ale wciąż tu był. Wieczorowy strój – czarna, błyszcząca, dopasowana koszula i obcisłe skórzane spodnie – w świetle dnia wydawał się nie na miejscu. Myszkował w kącie salonu, który służył Laurze za miejsce do pracy.

– Nie powiedziałaś mi wczoraj, że jesteś policjantką. – Między książkami stało zdjęcie przedstawiające podinspektor Laurę Gil w galowym mundurze, a na ramce wisiało policyjne odznaczenie za zasługi.

– Przypuszczam, że nie powiedziałam ci o wielu innych sprawach – odparła Laura, zła, że facet grzebie w jej rzeczach.

– Nie wspomniałaś też, że jesteś mężatką – dodał, wskazując ślubne zdjęcie.

Czas, którego użył, był dla Laury jak kolec wbity w skórę. Niemal się uśmiechnęła, widząc, jacy byli młodzi. Luis w smokingu i aksamitnej muszce, ona w sukni z tiulu, bez welonu, ale za to z długim trenem. Inna epoka.

– Powinieneś już iść. Zaraz.

Nieznajomy przytaknął, nieco zawiedziony. Chciał dotknąć wilgotnej szyi Laury, ale powstrzymała go bezwzględnym spojrzeniem. Nie miał tu nic do roboty. Wykrzywił usta nie tyle z powodu rozczarowania, ile urażonej dumy. Naprężył bicepsy pod koszulą i wypiął pierś, jakby chciał jej pokazać, co traci. Ruszył w stronę drzwi, ale zanim wyszedł, rzucił jej ironiczne spojrzenie.

– Potrzebujesz pomocy, pani podinspektor. Pieprzysz się jak modliszka. Nie wydajesz się zbyt zrównoważona, a ludzie tacy jak ty mają bronić ludzi takich jak ja. Jestem zaniepokojony jako obywatel.

Laura miała ochotę podejść i jednym kopnięciem w jaja sprawić, by to muskularne ciało zgięło się w pół.

– Skoro pieprzę się jak modliszka, powinieneś mi podziękować, że nie oderwałam ci głowy. Jeśli chodzi o ciebie, trenuj dalej. Wiesz, że są ćwiczenia na powstrzymanie przedwczesnego wytrysku?

Kiedy została sama, otworzyła szafę, szukając czegoś czystego do włożenia. Ubrania Luisa zniknęły: jego koszulki polo, letnie koszule, bermudy, które nosił w weekendy, mokasyny i japonki. Plastikowe wieszaki były metaforą przestrzeni, której Laura nie potrafiła zapełnić. Włożyła koszulkę Nirvany z długim rękawem, a na nią atłasowy sweter w serek, po czym wsadziła płytę do odtwarzacza. Początkowe dźwięki symfonii Patetycznej rozprzestrzeniły się w powietrzu niczym wirus.

Rozległ się dzwonek u drzwi.

– Czego znowu chce ten palant?

Poszła otworzyć z zamiarem pokazania temu gościowi, jak nieprzyjemna potrafi być, kiedy ktoś ją wkurzy, tymczasem natknęła się na twarz całkiem inną niż ta, którą spodziewała się zobaczyć.

– Minąłem przed chwilą jakiegoś wariata. Zbiegał po schodach, miotając przekleństwa, których nawet ty nie chciałabyś usłyszeć. Nie wiem, co mu zrobiłaś albo co przestałaś mu robić, w każdym razie był nieźle wnerwiony.

Alcázar stał oparty o ścianę, a na jego twarzy malował się jak zwykle ironiczny uśmiech. Laura zmarszczyła czoło, zezłoszczona.

– To tylko kolejny dupek. Co tu robisz?

Lubiła Alcázara. Jego okazałe siwe wąsy marszałka, których nie tknął od pięćdziesięciu lat, budziły w niej zaufanie, choć miał nieprzyjemny zwyczaj wciągania ich dolną wargą i ssania, kiedy się nad czymś zastanawiał. Gdy wykrzywiał usta, wąsy poruszały się jak zasłona, z prawej strony na lewą, przez co nie sposób było zobaczyć jego zębów.

– Nie zaprosisz mnie do środka? – zapytał, spoglądając ponad ramieniem swojej najlepszej uczennicy. Zobaczył w głębi pokoju porozrzucane na podłodze ubrania. A także resztki kokainy na szklanym blacie szafki nocnej i puste butelki.

– To nie jest odpowiedni moment.

Alcázar przytaknął, wyciągnął wykałaczkę i włożył ją do ust.

– Nic dziwnego, skoro słuchasz takiej muzyki. Jaki to ma tytuł? Zachęta do samobójstwa?

Laura pokręciła głową.

– Powinieneś spróbować posłuchać czegoś innego niż bolera i meksykańskie ranchery. Mógłbyś przestać dłubać tym w zębach? To obrzydliwe.

– Taki już jestem, nieznośny i obrzydliwy. Dlatego wysyłają mnie na emeryturę. Tym właśnie są starzy ludzie, czarnymi plamami i chmurzyskami na horyzoncie młodych i ich płonnych nadziei.

– Nie bądź cyniczny. Nie to miałam na myśli.

Alcázar schował wykałaczkę.

– Widziałem bar na plaży po drugiej stronie zatoki. Serwują śniadania.

– Nie jestem głodna – zaprotestowała Laura, ale Alcázar przerwał jej, podnosząc palec wskazujący. Tym gestem zwykł narzucać swoją wolę na komisariacie, kiedy zaczynały go irytować przeciągające się dyskusje. Podnosił palec i kończyła się demokracja.

– Zarezerwowałem z obrusem, świeczkami i kwiatami. Za pięć minut na plaży.

Wiatr szarpał wyblakłą markizę. W barze zalatywało starymi linami i nieświeżą rybą. Nie było nikogo poza znudzonym właścicielem, który czytał gazetę, opierając się łokciem o ladę. Nie ucieszył się specjalnie na ich widok. Alcázar poprosił o kawę. Laura nie zamówiła niczego, bolała ją głowa i miała rozstrojony żołądek. Chociaż szorowała zęby, jakby chciała je wyrwać, smak cointreau uparcie utrzymywał się w głębi gardła. Alcázar zamówił za nią – kanapkę z serem i coca-colę light.

Z miejsca, gdzie siedzieli, widać było kawałek plaży i skały klifu. Mewy latały ponad prądami powietrza, niektóre zawisały, nieważkie, a inne składały skrzydła i pikowały, muskając grzbiety szarych fal.

– Jak znalazłaś to miejsce? Jest przygnębiające – rzucił Alcázar. Był człowiekiem miasta, tłumów, zapachu benzyny i zanieczyszczeń.

Laura lubiła morze, bo wystarczyło na nie popatrzeć, by zniknąć za horyzontem.

– Miejsce dobre jak każde inne. Po co przyjechałeś? Żeby się upewnić, że nie robię nic głupiego?

Właściciel baru przyniósł zamówienie i nie siląc się na uprzejmości, postawił je na stoliku. Alcázar splótł dłonie na blacie, jakby chciał pobłogosławić kanapkę z serem, której Laura nie zamierzała tknąć.

– Zinowiew nie żyje. Powiedziałbym, że nawet więcej, niż nie żyje. Nieźle go skatowali, zanim z nim skończyli.

Laura zbladła. Machinalnie oderwała skórkę od bułki.

– Jak to wyglądało?

– Nieprzyjemnie. Bardzo nieprzyjemnie. Obdarli go żywcem ze skóry, kawałek po kawałku. Obcięli mu jaja i zmusili, żeby je połknął.

– Nie powiem, żeby było mi przykro. Szczerze mówiąc, mam ochotę krzyczeć z radości jak wariatka.

Sceptyczne spojrzenie Alcázara wprawiło Laurę w zakłopotanie, jak wtedy, kiedy była początkującą policjantką, a szef proponował jej cukierka ze szklanego słoja, który stał na jego biurku. Nie znosiła tych cukierków, były niemal zawsze zleżałe i przyklejały się do papierka, jednak kiedy Alcázar zachęcająco kiwał głową, nie pozostawało jej nic innego, jak z uśmiechem włożyć sobie jednego do ust i trzymać go pod językiem do chwili, aż wyszła z gabinetu i ukradkiem wypluła go do ręki. Gorycz utrzymywała się przez kilka dni. Mimo to kiedy wracała do gabinetu, brała kolejny cukierek.

– Jakiej reakcji się spodziewałeś? Ten skurwysyn zabił mojego syna.

– Nie mamy na to dowodów. Nigdy nie mieliśmy. – Własne słowa wydały mu się przykre i obsceniczne.

Laura zacisnęła szczęki i przez kilka sekund z zagadkowym wyrazem twarzy przyglądała się swojemu szefowi.

– Ale oboje wiemy, że to zrobił.

– To, co się wie, ma niewielkie znaczenie, jeśli brak dowodów.

– Kilkadziesiąt lat temu dowody nie miały dla ciebie znaczenia.

Alcázar dzielnie zniósł cios. Spokojnie dopił kawę, mocząc w niej koniuszki wąsów.

– Czasy się zmieniły. Lata siedemdziesiąte są już za nami.

Laura drżała, jakby dostała nagle ataku malarii.

– Oczywiście, ty lubiłeś straszyć dzieci. Od nich łatwo było ci wyciągnąć zeznania, prawda?

Alcázar wytrzymał jej spojrzenie.

– Zakłada się, że demokracja została wymyślona po to, by faceci tacy jak ja nie mogli dalej robić tego, co robili. Ty najlepiej powinnaś o tym wiedzieć.

Zapadła napięta cisza; Alcázar był wyraźnie zakłopotany.

– Przepraszam – powiedziała Laura, patrząc niewidzącym wzrokiem na plażę. Zobaczyła swojego sześcioletniego syna, jak biegnie brzegiem, a za nim jej mąż. Zobaczyła inne czasy, sprzed zaledwie ośmiu miesięcy, które zniknęły, jak gdyby nigdy nie istniały.

– Przyjechałeś mnie aresztować?

Alcázar nabrał powietrza i wypuścił je jednym dmuchnięciem, jakby wynurzył się z lodowatej wody. Nie wahał się.

– Chcę, żebyś mi powiedziała, jeśli to ty. Mogę ci pomóc, ale muszę to wiedzieć.

Laura odwróciła nieco wzrok, unikając spojrzenia szefa.

– Rozumiem, że mnie podejrzewasz. Doskonale to rozumiem – szepnęła.

– Mam wrażenie, że jednak nie rozumiesz. Zinowiew był przykuty kajdankami do belki sufitowej. Policyjnymi kajdankami. Twoimi. Miał też zdjęcie twojego syna, przytwierdzone do piersi gwoździarką.

Laurę przeszedł dreszcz; wbiła paznokcie w papierowy obrus, jakby to były czarne oczy Zinowiewa, jakby w ten sposób mogła je z siebie wyrwać, usunąć je ze swoich koszmarów. Wstała z trudem, musiała się chwycić stolika.

– Jeśli sądzisz, że to ja, wiesz, jak powinieneś postąpić.

– Nie rób niczego głupiego, Lauro.

– Aresztujesz mnie?

– Ja nie, ale przed twoim domem stoi już pewnie radiowóz.

Spojrzała na niego, jakby uszło z niej całe życie i jedynie powietrze utrzymywało w pionie jej puste ciało.

– Nie mam zamiaru iść do więzienia.

Alcázar uniósł wąsy.

– Myślę, że będziesz musiała zacząć rozważać taką możliwość. Nie zabronię ci wyjść przez te drzwi. Mnie tu nie było, rozumiesz?

Tak. Świetnie rozumiała.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: