Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Miłość do wojny - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
6 października 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Miłość do wojny - ebook

Wojna jest pozaczasową siłą obecną w ludzkiej imaginacji – a także, owszem, w codziennym życiu każdego z nas. Osoby zaangażowane w taki czy inny sposób w destrukcyjną działalność wojny, zarówno jej żołnierze, jak i jej ofiary, odkrywają w sobie, co paradoksalne, niezwykle silne i głębokie poczucie mocy istnienia, bycia żywym, bycia człowiekiem.

W niniejszej książce James Hillman, jeden z najbardziej szanowanych i cenionych psychologów doby współczesnej, podejmuje się przeprowadzenia dogłębnego, przełomowego studium nad istotą, esencją wojny, jej psychologicznymi korzeniami i źródłami, a także specyfiką ludzkiego zachowania w warunkach wojny. Wykorzystując listy i relacje żołnierzy, dokumenty z różnych frontów i epok, prace najwybitniejszych ekspertów w dziedzinie wojskowości i historii wojen, a także odwołując się do klasycznych mitów oraz dzieł największych myślicieli, filozofów i pisarzy, takich jak Twain, Tołstoj, Kant, Arendt, Foucault i Levinas, Hillman przeprowadza bardzo szeroko zakrojoną i szczegółową analizę zjawiska wojny, umożliwiając nam fundamentalnie nowe i odkrywcze rozumienie fenomenu równoczesnej fascynacji i awersji, jaką wzbudza w nas wojna.

Miłość do wojny to niezwykle ważna książka, nieodzownie konieczna lektura dla każdego, zyskująca na znaczeniu dosłownie z każdym dniem w naszych tak bardzo niespokojnych i pełnych konfliktów czasach.


Doskonale skonstruowana i napisana książka, prawdziwe tour de force (…) Niezbędna lektura dla każdego, kto pragnie zrozumieć sens i znaczenie konfliktów oraz związanych z nimi zagrożeń, z jakimi mamy do czynienia we współczesnym świecie. - „San Francisco Chronicle”

Przedstawienie przez Hillmana wojny jako rodzaju niedającej się okiełznać mocy, pierwotnego żywiołu, fundamentów, na których opiera się ludzka egzystencja, niepokoi i przeraża (…) czytelnik może przeżyć szok związany z dokonaniem całkowicie niespodziewanego dla siebie odkrycia (…) Niezwykle frapująca i pobudzająca do myślenia książka. - „Publishers Weekly”


James Hillman (1926–2011) – amerykański psycholog, jeden z najwybitniejszych współczesnych myślicieli, uczeń C.G. Junga, dyrektor programowy Instytutu C.G. Junga w Zurychu uważany za najoryginalniejszego „heretyka” szkoły jungowskiej, twórca tzw. psychologii archetypowej; wykładał na Yale University, Syracuse University, University of Chicago i University of Dallas (na którym był współzałożycielem Dallas Institute for the Humanities and Culture); autor ponad dwudziestu książek.

 

Spis treści

Motto

Rozdział 1. Wojna jest normalna

Rozdział 2. Wojna jest nieludzka

Rozdział 3. Wojna jest wzniosła

Rozdział 4. Religia jest wojną

Podziękowania

Bibliografia

Przypisy

Kategoria: Psychologia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8087-516-6
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1WOJNA(2) JEST NORMALNA

Jedno zdanie z jednej sceny z jednego filmu, Patton(3), podsumowuje to, co próbuje zrozumieć niniejsza książka. Tytułowy bohater, generał, przechadza się po polu bitwy tuż po zakończeniu walki. Zryta pociskami ziemia, dopalające się wraki czołgów, porozrzucane ciała żołnierzy. Podchodzi do siedzącego na ziemi rannego oficera, ujmuje go za głowę, całuje w czoło. Następnie rozgląda się po pobojowisku i mówi: „Kocham to. Na Boga, jak ja to kocham. Kocham to bardziej niż własne życie”.

Nigdy nie uda nam się zapobiegać wojnom ani mówić rozsądnie o pokoju i rozbrojeniu, jeśli nie damy się ogarnąć tej miłości do wojny. Jeśli nie wnikniemy naszą imaginacją w wojenny (martial (4)) stan duszy człowieka, nie pojmiemy jego potężnej siły przyciągającej. Oznacza to dla nas „pójście na wojnę”. Celem niniejszej książki jest powołanie naszego umysłu do służby wojskowej. Nie idziemy na wojnę, żeby „walczyć o pokój”, jak często zapewnia nas oszukańcza retoryka, lecz ze względu na samą wojnę: żeby zrozumieć szaleństwo miłości do niej.

Naszą pogardę cywili i oburzenie pacyfistów – wszelką tę jak najbardziej uzasadnioną i głęboką awersję do wszystkiego, co ma związek ze sferą militarną i żołnierzami – musimy odłożyć na bok. A to dlatego, że według pierwszej zasady metody psychologicznej, żeby zrozumieć dane zjawisko, należy je imaginować sobie w sposób przychylny, mieć doń pozytywne nastawienie. Żadnego syndromu nie uda się naprawdę wyzwolić z jego przeklętego stanu, jeśli najpierw nie przenikniemy naszą imaginacją (imagination) do samego jego jądra.

Wojna jest przede wszystkim zadaniem psychologicznym, być może nawet pierwszym ze wszystkich zadań psychologicznych, ponieważ wojna zagraża bezpośrednio twojemu i mojemu życiu, a także istnieniu wszelkich istot żywych. Dzwon bije tobie(5) i wszystkim innym. Nikt i nic nie przeżyje termonuklearnej pożogi. O ile jednak jej działanie i skutki są niewyobrażalne (unimaginable), to ich przyczyna, wojna, już nie.

Wojna jest również zadaniem psychologicznym dlatego, że filozofia i teologia, dziedziny mające jakoby wykonywać za nas wszystkich najcięższą robotę myślową, zaniedbują całkowicie nadrzędne znaczenie wojny. „Wojna jest ojcem wszystkiego”(6) , powiedział Heraklit w początkowym okresie rozwoju myśli Zachodu, co Emmanuel Levinas w ostatnim czasie sparafrazował jako „byt objawia się jako wojna”(7)*. Jeśli wojna jest pierwotnym komponentem bytu, jest ona także ojcem samej struktury wszelkiego istnienia oraz naszego myślenia o nim: naszych idei odnoszących się do wszechświata, religii, etyki; wojna determinuje wzorce myślowe logiki przeciwieństw Arystotelesa, antynomii Kanta, doboru naturalnego Darwina, walki klas Marksa, a nawet wyparcia id przez ego i superego Freuda. Myślimy w kategoriach wojny, czujemy, że znajdujemy się w stanie wojny z samymi sobą, wierzymy, nie zdając sobie z tego sprawy, że drapieżna grabież i łupiestwo, obrona terytorium, podbój, a także niekończąca się walka przeciwstawnych sił stanowią podstawowe zasady rządzące wszelkim istnieniem.

A jednak, pomimo tego wszystkiego, czy kiedykolwiek jakiś wielki myśliciel Zachodu – z jednym znaczącym wyjątkiem w postaci Thomasa Hobbesa, którego Lewiatan został opublikowany trzy i pół wieku temu – zmierzył się poważnie z tym tematem, napisał obszerne, wnikliwe jego opracowanie, traktując wojnę z uwagą, na jaką zasługuje, uwzględniając jej zupełnie wyjątkowe znaczenie w hierarchii wszelkich możliwych zagadnień? Immanuel Kant postanowił zająć się wojną dopiero pod koniec życia (1795), poświęcając jej krótką rozprawę, napisaną, kiedy był on już po siedemdziesiątce i miał za sobą swoje najważniejsze dokonania. Kant podsumowuje kwestię, którą zajmujemy się w tym rozdziale, zaledwie w kilku słowach, podobnie jak Hobbes: „Stan pokoju między żyjącymi obok siebie ludami nie jest stanem naturalnym , bo takim jest raczej stan wojny”(8). Choć wojna jest prymarnym stanem ludzkości, Kant koncentruje się na kwestii „wiecznego pokoju”, którą umieścił zresztą w tytule swojej rozprawy(9). Ponieważ na temat pokoju filozofowie i teologowie mają na ogół dużo do powiedzenia, czujemy się pod tym względem pewniej, zatem pokój nie będzie zakłócał rytmu naszych rozważań nad wojną − uporamy się z nim z marszu.

Wypadłszy z centralnej orbity zainteresowania najbardziej wzniosłych filozoficznych umysłów, wojna bywa fragmentarycznie i wyrywkowo analizowana przez specjalistów lub też umieszczana w przegródce z napisem „historia”, w której, trafiając do rąk naukowców i reporterów zajmujących się głównie rejestrowaniem faktów, staje się jednym z podrozdziałów opatrzonym nagłówkiem „historia wojskowości”. Albo też studia nad wojną umieszczane są poza głównym nurtem badań i prowadzone wyłącznie w murach wyspecjalizowanych instytucji politycznych (które często same prowadzą wojnę z innymi, rywalizującymi z nimi instytucjami). Mocą magii obowiązującego w nich sposobu myślenia zabijanie zamienia się w „eliminowanie”, masakra w „dużą liczbę ofiar”, a bitewny chaos rozgrywa się według opracowanych zawczasu „scenariuszy” („teatr działań wojennych”) oraz reguł określonych przez „teorię gier” i „analizę kosztów i korzyści”, przy czym karabiny, działa i czołgi stają się „narzędziami walki” i „środkami bojowymi”, bomby zaś robią się „inteligentne”. Tymczasem najbardziej potrzebne i pożądane nie jest dalsze specjalistyczne analizowanie wojen przeszłych i wojen przyszłych, lecz raczej spojrzenie z perspektywy psychologii archetypowej – studiowanie mitów, filozofii i teologii związanych z najgłębszym, duchowym aspektem wojny. Właśnie to jest celem tej książki.

Istnieje oczywiście wiele doskonałych opracowań na temat agresji, skłonności do rabunku i grabieży, rywalizacji genetycznej, przemocy; prac traktujących o specyfice zachowań stadnych, w grupie, w tłumie, w masie; dotyczących kwestii rozwiązywania konfliktów; walki klasowej, rewolucji, tyranii, dyktatury; na temat ludobójstwa i zbrodni wojennych; systemów składania ofiar i kultu wojownika, waśni plemiennych o podłożu etnicznym; traktujących o strategiach geopolitycznych, technologii wojennej i uzbrojeniu, a także tekstów mówiących szczegółowo o praktyce i teorii prowadzenia wojny w ogólności oraz analiz poszczególnych konfliktów zbrojnych dokonywanych przez wybitnych naukowców, znawców spraw wojskowości; w końcu zaś − zawsze na końcu − mamy prace omawiające straszliwe skutki działań wojennych dla tych, którym udało się przeżyć.

Historycy wojskowości, korespondenci wojenni z dużym doświadczeniem w pracy w terenie, a także wielcy dowódcy w swoich wojennych wspomnieniach, z których tak wiele się dowiedziałem i z których z całym szacunkiem obficie cytuję na kolejnych stronach tej książki, prezentują nam zdobytą przez siebie wiedzę i doświadczenia. Intelektualiści, myśliciele i znakomici współcześni pisarze, tacy jak Freud, Einstein, Simone Weil, Virginia Woolf, Hannah Arendt, Robert J. Lifton, Susan Griffin, Jonathan Schell, Barbara Tuchman i Paul Fussell, wykorzystują swoje zdolności i inteligencję, by zrozumieć naturę wojny, podobnie jak wielcy artyści, od Goyi do, powiedzmy, Brechta. A mimo to Theodore Ropp w swoim obszernym opracowaniu poświęconym analizie idei wojny konkluduje: „W opasłych dziełach współczesnych intelektualistów zajmujących się tematyką militarną nie znajdziemy żadnych nowych idei na temat przyczyn wojny… W takiej sytuacji należy stwierdzić, że od »w pełni satysfakcjonującego«, naukowego ujęcia kwestii wojny pozostajemy wciąż tak samo odlegli jak zawsze”. Pisząc z innej, bardziej psychologicznej perspektywy, Susan Sontag dochodzi do podobnego wniosku: „W rzeczywistości nie potrafimy wyobrazić sobie tego, czym to jest. Nie potrafimy wyobrazić sobie tego, jak straszliwa, jak przerażająca jest wojna – i jak normalna się staje. Tego nie można zrozumieć, nie można sobie wyobrazić (imagine). Tak właśnie czuje i uporczywie powtarza każdy żołnierz i każdy dziennikarz, każdy pracownik agencji pomocy humanitarnej, każdy niezależny obserwator, który przez jakiś czas znajdował się pod silnym ostrzałem i miał szczęście uniknąć śmierci, która zabrała życie innym, przebywającym w jego pobliżu osobom. I ma rację”. Tu jednak Susan Sontag się myli.

„Tego nie można zrozumieć, nie można sobie wyobrazić (imagine)”, jest nie do zaakceptowania. Wybawia nas z opresji, zwalnia od odpowiedzialności poprzez przyznanie się do klęski, zanim jeszcze spróbowaliśmy cokolwiek zrobić, zanim podjęliśmy wyzwanie. Jak powiedział Robert Lifton, najważniejszym zadaniem naszych czasów jest „wyobrazić sobie to, co rzeczywiste” (imagine the real). Robert McNamara, sekretarz obrony w okresie wojny w Wietnamie, spoglądając wstecz, napisał: „Teraz możemy zrozumieć te katastrofy i dostrzec w nich to, czym w istocie były − przede wszystkim wynik braku wyobraźni (imagination)”. Zaskoczenie, niespodziewane zdarzenia i ich konsekwencje, panika i terror, stanowią wynik „niezdolności do przewidywania – braku wyobraźni”, stwierdza inny amerykański sekretarz obrony, Donald Rumsfeld. Porównując ze sobą takie „niespodzianki”, jak atak na Pearl Harbor oraz Twin Towers(10), dyrektor National Security Agency(11), Michael Hayden, stwierdził: „Wydaje się, że tym razem, bardziej niż poprzednio, było to wynikiem braku wyobraźni”.

Brak czy niedostatki wyobraźni to inny sposób na określenie „uporczywości trwania w błędzie” (persistance in error), która, według Barbary Tuchman, prowadzi do tego, że narody i ich przywódcy zdążają prostą drogą ku katastrofie, krocząc w „pochodzie szaleństwa” (the march of folly), jak zatytułowała swoje studium wojen od Troi do Wietnamu(12). Korzenie owych katastrof tkwią w pozbawionym wyobraźni (unimaginative) sposobie myślenia: „w politycznym i biurokratycznym życiu tkwi coś takiego, co tłumi intelekt na rzecz mechanicznego »naciskania klawiszy«”(13). Mechaniczne „naciskanie klawiszy” zgodnie ze służbowymi obowiązkami, działanie w ramach ściśle określonej hierarchii służbowej oraz wykonywanie rozkazów bez zastanawiania się i wyobrażania sobie czegokolwiek poza wąską perspektywą faktów jeszcze bardziej zawężonych i zredukowanych do samych tylko danych liczbowych − dokładnie charakteryzuje postępowanie Franza Stangla, komendanta obozu zagłady w Treblince, a także precyzyjnie odnosi się do tego, co Hannah Arendt w swoim klasycznym studium(14) definiuje jako zło na podstawie analizy paradygmatycznego przykładu niedostatków intelektu i wyobraźni u Adolfa Eichmanna.

Jeśli chcemy zmniejszyć horror wojny, tak by życie mogło toczyć się dalej, musimy uruchomić nasz rozum i wyobraźnię. My, ludzie, jesteśmy gatunkiem uprzywilejowanym jeśli chodzi o zdolność pojmowania. Tylko my dysponujemy potencjałem umysłowym pozwalającym nam na rozumienie problemów nękających naszą planetę. Być może zresztą po to właśnie tu jesteśmy: żeby świadomie pojmować istotę zjawisk, które nie potrzebują rozumieć samych siebie. Stąd próbowanie zrozumienia istoty wojny może być nawet jednym z naszych podstawowych moralnych obowiązków. Słynne określenie Williama Jamesa, „moralny ekwiwalent wojny”(15), przez które rozumiał mobilizację i natężenie wysiłku moralnego, oznacza dziś wysiłek wyobraźni, który postuluje Lifton, a przed którym uchyla się Sontag.

Niezdolność do rozumienia może wynikać stąd, że siła naszej wyobraźni wyraźnie osłabła, a stosowane przez nas sposoby i tryby pojmowania wymagają paradygmatycznej zmiany. Jeśli przedmiot naszych rozważań, wojna, wydaje się niedostępny dla naszych narzędzi poznania, wówczas musimy odłożyć te narzędzia i zacząć szukać innych. Wynikająca stąd frustracja nie bierze się jedynie stąd, że wojna jest czymś wyjątkowo trudnym do rozgryzienia, zatwardziałym i opornym na wglądy – że jest ona w swojej istocie czymś nie do zrozumienia i nie do wyobrażenia. Czy to wina (fault) wojny, że nie udaje nam się uchwycić jej podstawowych znaczeń? Musimy zająć się analizą wad (faultiness) naszych narzędzi poznania: dlaczego nasza metoda pojmowania nie potrafi zrozumieć wojny? Odpowiedź: według Einsteina problemów nie można rozwiązywać, myśląc w sposób, który przyczynił się do ich powstania(16).

Można by sądzić, że wybitni eksperci, znawcy spraw militarnych i mistrzowie sztuki wojennej, tacy jak Sun Tzu , Mao Zedong, Machiavelli czy Clausewitz, doszli w wyniku swoich przemyśleń do wniosków na temat wojny wykraczających poza rady na temat najbardziej skutecznych sposobów jej prowadzenia. Dla nich jednak wojna to kwestia, do której należy podchodzić przede wszystkim od strony praktycznej. „Składnikami sztuki wojennej są: po pierwsze odległość, po drugie pojemność, po trzecie liczba, po czwarte porównanie, po piąte zwycięstwo” – czytamy w „Sztuce wojny” Sun Tzu (17). Na długo przed pojawieniem się pierwszych zwiastunów nowoczesnej metody naukowej, rozpatrując kwestię wojny, posługiwano się już takim właśnie, a nie innym stylem myślenia. Empiryczny styl myślenia jest ponadczasowy, archetypowy. Zaczyna on od tego, co jest dane – wojna jest, tu i teraz, tak więc, co robić? Spekulacje na temat jej przyczyn, tego „co” i „dlaczego”, czym właściwie jest wojna, stanowią niepożądane odstępstwo od głównego zadania, jakim jest to, w jaki sposób doprowadzić do zwycięstwa. „Żaden teoretyk ani dowódca nie powinien przejmować się sofistycznymi rozważaniami natury psychologicznej i filozoficznej”, pisał Clausewitz. Nawet jeśli racjonalna nauka o wojnie przyznaje to, co oczywiste, a mianowicie że „w sprawach militarnych rzeczywistość jest zaskakująco trudna do uchwycenia”, to pomija ona w swoich kalkulacjach owe trudne do uchwycenia – a często mające przecież kluczowe znaczenie – czynniki, takie jak duch bojowy, warunki atmosferyczne, osobiste skłonności generałów i dowódców, naciski natury politycznej, stan zdrowia żołnierzy, niedostateczne rozpoznanie wywiadowcze, braki w zaopatrzeniu, niewłaściwie interpretowane rozkazy, uporczywe wspomnienia wcześniejszych podobnych sytuacji. Wojna jest dziedziną tego, co nieobliczalne i nieprzewidywalne. „Jak chłopcy psotni – muchy, tak bogowie/ Nas zabijają: dla rozrywki (Król Lear, akt IV, scena 4)(18). Kluczem do zrozumienia wojny okazuje się normalność jej zaskakująco trudnej do uchwycenia niedorzeczności (unreason).

Wojna żąda od nas wykonania skoku wyobraźni (imagination), tak niezwykłego i fantastycznego, jak samo to zjawisko. Ponieważ nasze zwykłe kategorie myślowe nie są wystarczająco pojemne i obszerne, redukują znaczenie wojny do wyjaśniania jej przyczyn.

Lew Tołstoj kpił z idei odkrycia przyczyn wojny. W epilogu swojej wielkiej powieści Wojna i pokój, uważanej powszechnie za najbardziej przenikliwe (imaginative) i najpełniejsze studium wojny, jakie kiedykolwiek powstało, napisał między innymi: „Miliony ludzi, chrześcijan, uznających miłość bliźniego, zabijają się wzajemnie. Co to wszystko znaczy? Czym to zostało spowodowane? Co zmusiło tych ludzi, by palili domy i zabijali podobnych sobie? Jakie są przyczyny tych wydarzeń? Jaka siła kazała tym ludziom postępować w taki sposób? (...). Zrozumiałe, że (…) niezliczoną i nieskończoną ilość przyczyn, których liczba zależy od bezgranicznej różnorakości punktów widzenia, wyobrażali sobie współcześni; ale dla nas – dla potomnych rozpatrujących cały ogrom tego zdarzenia, które się dokonało, i wnikających w jego prosty i straszny sens – przyczyny te okazują się niedostateczne… Czyli że te wszystkie przyczyny – miliardy przyczyn – zbiegły się w tym celu, aby stało się to, co się stało. A zatem nic nie było wyłączną przyczyną wydarzenia, a wydarzenie to musiało się dokonać tylko dlatego, że musiało się dokonać”(19). Według Tołstoja wojną rządzi coś w rodzaju kolektywnej siły całkowicie niezależnej od woli jednostki.

Naszym zadaniem jest więc wyobrażenie sobie (to imagine) natury owej kolektywnej siły. Przerażająca perspektywa wojny przybliża nas do kluczowego momentu w historii myśli, momentu, w którym wyobraźnia (imagination) staje się metodą wyboru, przy czym współczujące psychologizowanie, jakiego przez stulecie nauczyliśmy się w gabinetach terapeutycznych, staje się ważniejsze od przestarzałego uprzywilejowania naukowej obiektywności.

Jako psycholog już dawno temu zorientowałem się, że nie potrafię wyjaśnić zachowania ani moich pacjentów, ani czyjegokolwiek, także mojego. Oczywiście, potencjalnych powodów takiego, a nie innego postępowania jest co niemiara: traumy, poczucie wstydu i upokorzenia, nieszczęścia, wady charakteru, kolejność urodzin w rodzinie, czynniki fizjologiczne – nieskończenie wiele przyczyn, które w mojej wyobraźni mogę uznać za wytłumaczenie. Jednak wszystkie te możliwe przyczyny (causes) nie przyczyniają się zbytnio do prawdziwego zrozumienia, które zdaje się zależeć od czegoś innego, czegoś poza tym − od racji (reasons) innego rodzaju. W późniejszym czasie dowiedziałem się, że to rozdzielenie, które tak bardzo zbijało mnie z tropu i wprawiało w zakłopotanie w praktyce – z jednej strony wyjaśnianie i metoda naukowa, z drugiej zaś rozumienie i podejście psychologiczne – zostało jasno i wyraźnie zdefiniowane i przepracowane przez niemieckich myślicieli, od Nietzschego i Diltheya, przez Husserla, Heideggera, Jaspersa, do Gadamera. Duchowym przodkiem ich wszystkich był geniusz z Neapolu, Giambattista Vico, który wymyślił pojęcie „nauki nowej” (Nauka nowa to też tytuł jego głównego dzieła z 1725 roku), buntując się przeciwko niesatysfakcjonującym wyjaśnieniom ludzkich spraw, opierającym się na sposobie myślenia, jakim posługiwali się Newton i Kartezjusz.

Vico myśli jak psycholog głębi. Podobnie jak Freud stara się przeniknąć konwencjonalne konstrukty myślowe, odkryć to, co znajduje się poniżej, dotrzeć do ukrytych pokładów znaczeń oraz odległych zdarzeń. Rozumowanie przyczynowo-skutkowe pojawia się późno na scenie dziejów myśli ludzkiej, powiada Vico. Podstawowa, najgłębsza warstwa umysłu ma charakter poetycki, mityczny, wyrażany poprzez universali fantastici(20), co ja tłumaczę na swój użytek jako „archetypowe wzorce imaginacji”(21). Vica interesuje przede wszystkim kwestia tematyki, czy to w prawie, w języku, czy w literaturze – powracające tematy, wiecznotrwałe, wszechobecne, nacechowane emocjonalnie, nieuchronne wzorce i siły, które odgrywają swoje role w każdym ludzkim życiu i każdym ludzkim społeczeństwie, siły, przed którymi musimy pochylać głowę, którym musimy być powolni i które w ogólności najlepiej dają się opisywać jako archetypy. Aby uchwycić istotę owych leżących u podstaw ludzkich zachowań, napięć i sił, które rządzą ludzkimi sprawami, musimy kopać głęboko, uprawiając coś w rodzaju archeologii umysłu czy raczej w umyśle, starając się odkrywać i odsłaniać kolejne warstwy mitycznych tematów, które, choć przejawiają się w czasie, są ponadczasowe, odwieczne. Jedną z takich ponadczasowych sił jest wojna.

Instrumentem tego rodzaju wykopalisk jest zagłębianie się i wnikanie (penetration): nieustanne posuwanie się do przodu w celu zdobycia wglądu umożliwiającego zrozumienie. „Rozumienie nigdy nie jest skończonym, statycznym stanem umysłu” − pisze głęboki i przenikliwy współczesny filozof Alfred North Whitehead. − „Swoim charakterem przypomina proces poznawczej penetracji, wnikania w przedmiot. Kiedy pojmujemy siebie jako uczestników owego procesu penetracji, wówczas zdobywamy pełniejszą samowiedzę”. I dalej: „Jeśli cywilizacja ma przetrwać, poszerzenie naszej sfery rozumienia jest zupełnie podstawową koniecznością”. A w jaki sposób wzrasta nasze zrozumienie? „Poczucie uczestnictwa w penetracji, w procesie wnikania w temat sprzyja wzrostowi zrozumienia”.

Temat wojny domaga się tego rodzaju penetracji, w przeciwnym razie jej horrory pozostaną dla nas czymś nie do pojęcia, całkowicie niezrozumiałym i nienormalnym. Musimy zwrócić się ku głębokim myślicielom o przenikliwych i wnikliwych (penetrating) umysłach, ci zaś niekoniecznie należą do grona dysponujących szerokim doświadczeniem ekspertów od wojny czy też tych, którzy formułują swoje teorie na podstawie materiału zgromadzonego przez komitety doradcze i organizacje typu think tank(22). Fakt, iż filozofowie nie umieszczają wojny w centrum swojego zainteresowania i nie poświęcają jej swoich prac, wydaje się nie tyle grzechem, co błogosławieństwem, jako że tym, co filozofia ma nam najlepszego do zaoferowania w tej sprawie, jest nie tyle jakaś skończona i spójna teoria, co zaproszenie do przenikliwego myślenia oraz wolnego i nieskrępowanego imaginowania. Sposoby, w jakie działają umysły filozofów, ich style myślenia, mają większą wartość dla ich studentów niż z punktu widzenia konkluzji, do jakich oni sami dochodzą w wyniku swojego rozumowania.

Archetypowe wzorce imaginacji, owe universali fantastici, obejmują zarówno zdarzenia racjonalne, jak i irracjonalne, normalne i anormalne. Rozróżnienie to zaciera się, kiedy wnikamy w głąb wielkich uniwersaliów ludzkiego doświadczenia. Kult religijny, seks, przemoc, śmierć, pochówek i żałoba, inicjacja, ognisko domowe, przodkowie i potomkowie, tworzenie sztuki, a także wojna − są ponadczasowymi, odwiecznymi motywami ludzkiej egzystencji, którym sensu i znaczenia przydają mity. Albo też, ujmując to inaczej: mity są normami tego, co nierozsądne, niedorzeczne (unreasonable). Dostrzeżenie tego faktu stanowi największe z osiągnięć ducha starożytnej Grecji, wyróżniające tę kulturę spośród wszystkich pozostałych. Grecy najpełniej wyrazili ideę tragedii, która w bezpośredni sposób demonstruje działanie mitycznych rządów nad ludzkimi sprawami w obrębie państw, rodzin i poszczególnych ludzi. Tylko Grecy potrafili wynieść tragedię na takie wyżyny, wyartykułować w całej pełni jej sens, i dlatego to właśnie ich imaginacja ma również największe znaczenie dla tragedii, którą my się tu zajmujemy: wojny.

Oznacza to, że aby zrozumieć wojnę, musimy dotrzeć do jej mitów i zapoznać się z nimi, musimy uświadomić sobie, że wojna jest zdarzeniem mitycznym, że ci, którzy w niej uczestniczą, przenoszą się w inny, mityczny stan istnienia, że powrót z niego do rzeczywistości dnia codziennego zdaje się im racjonalnie niewytłumaczalny, i że miłość wojny mówi o miłości bogów, bogów wojny; oraz że żaden inny wyjaśniający opis czy analiza (account) – o charakterze politycznym, historycznym, socjologicznym, psychoanalitycznym – nie potrafi przeniknąć (penetrate) do najgłębszych pokładów nieludzkiego okrucieństwa, horroru i tragedii, a jednocześnie wznieść się na szczyty mistycznej, nadludzkiej wzniosłości (sublimity). (Dlatego właśnie wojna pozostaje wciąż czymś „nie do wyobrażenia”, „nie do pojęcia” i „nie do zrozumienia”). Większość innych wyjaśnień (accounts) analizuje wojnę, zupełnie nie biorąc pod uwagę jej mitów i jej bogów, tak jakby byli oni martwi i nieobecni. Tymczasem gdzie indziej w sferze ludzkiego doświadczenia − poza owymi tak pełnymi pasji, zapalczywymi i żarliwymi zmaganiami, jakimi jest walka na śmierć i życie, tym osobliwym zespoleniem miłości z wojną − zostajemy przeniesieni do mitycznego stanu istnienia, w którym bogowie są tak bardzo realni?

Od czasu, zanim jeszcze walka się zacznie, aż do ostatniej stoczonej bitwy nad wojną unosi się ciężkie, nieuchronnie fatalne poczucie konieczności – nic nie da się zrobić, sytuacja bez wyjścia. To właśnie efekt mitu. Ludzkie myślenie i działanie staje się zależne od nagłej interwencji losu (fortuny) i przypadku – zabłąkana kula, rozkaz, który nie dotarł na czas; „z powodu braku jednego gwoździa koń zgubił podkowę…”(23). Z ową nieprzewidywalnością można się zetknąć na przestrzeni całej historii ludzkości. Dlatego racjonalna nauka o wojnie może dotrzeć tylko do tego miejsca, tylko do skraju zrozumienia. Tutaj, w tym właśnie momencie, niezbędny jest skok imaginacji, skok w świat mitu.

Wyjaśnienia udzielane przez naukowe myślenie są rzeczywiście pożądane ze względu na sposób prowadzenia wojny. Dzięki nim można określić i wytłumaczyć przyczyny niecelnego ostrzału artyleryjskiego i błędy natury logistycznej, a także skonstruować i wyprodukować bardziej precyzyjną i skuteczną broń. Czy jednak mogą nas one zabrać na pole bitwy czy choćby przybliżyć do poznania istoty wojny? Nie potrafimy zrozumieć amerykańskiej wojny domowej (Civil War)(24), wskazując jedynie na jej bezpośrednią przyczynę – ostrzelanie Fortu Sumter w Południowej Karolinie w 1861 roku, ani też na jej przyczynę pośrednią – wybór Lincolna jesienią 1860 roku, ani na całą listę ewentualnych przyczyn, czyli pasji, które trawiły i rozdzierały Unię: secesja, abolicja, kwestie ekonomiczne związane z uprawą bawełny, ekspansja na zachód, walka o władzę w senacie… itd., ad infinitum. Tego, czego poszukujemy, nie da nam również kompilacja czynników, które świadczą o skomplikowaniu i złożoności sytuacji, która doprowadziła do wojny. Nawet całkowita suma wszelkich wyjaśnień, jakich możemy dostarczyć, nie przyda sensu tej straszliwej, długotrwałej i uporczywej rzezi, jaką była ta wojna, z jej trwającymi cztery długie lata licznymi krwawymi bitwami i potyczkami. To samo można powiedzieć o wojnie wietnamskiej czy wojnach napoleońskich. Brakujące ogniwo w łańcuchu przyczyn to coś, co łączyłoby je ze sobą i prowadziło do zrozumienia. Emocjonalne wyznanie Pattona – „Kocham to. Na Boga, jak ja to kocham” – bardziej przybliża nas do sedna niż cała sieć możliwych wyjaśnień.

W tej sytuacji jesteśmy już bardziej skłonni zgodzić się z konkluzją Roppa (cytowaną powyżej), zgodnie z którą „od »w pełni satysfakcjonującego«, naukowego ujęcia kwestii wojny pozostajemy wciąż tak samo odlegli jak zawsze”. Będziemy od niego już zawsze beznadziejnie odlegli, ponieważ znaczenie wojny znajduje się poza zbiorem danych zgromadzonych na jej temat oraz przyczynowych wyjaśnień. Ów niewesoły wniosek skłania niektórych z nas do niefortunnej wiary w to, że skoro wojny nie można wyjaśnić, to nie można jej również zrozumieć.

Spodziewam się, że ta książka pomoże nam pozbyć się tego rodzaju przekonania i wydobyć z kłopotliwej sytuacji, w której coś tak potężnego oraz tak zwyczajnego i powszechnego zarazem nie może znaleźć dla siebie adekwatnej miary. Psychologia, która ma charakter filozoficzny, czy może filozofia, która ma charakter psychologiczny, powinna być w stanie zgłębić to zagadnienie i rozświetlić panujący wokół niego mrok. Wojna domaga się znaczenia (meaning), a także, co zdumiewające, sama daje znaczenie, znaczenie, które można odnaleźć nie gdzie indziej, jak tylko w jej chaosie. Ludzie, którym udało się przeżyć wojnę, wracają do domu i mówią, że był to najbardziej znaczący (meaningful) okres w ich życiu, przewyższający pod względem znaczenia wszystko inne. Autorzy ważnych książek zbierają tego rodzaju sprawozdania i relacje oraz poświęcają się analizie ich treści. Pomimo panującego na wojnie obezwładniającego zamętu, chaosu, przypadku, absurdu i bezsensu, a także paraliżującego strachu, jej uczestnicy odkrywają w tym, co się z nimi i wokół nich dzieje, znaczenie, znaczenie bez wyjaśnienia, pozbawione pełni zrozumienia, a jednak konkretne i trwałe, utrzymujące się przez całą resztę ich życia. Jakiś czas po zakończeniu drugiej wojnie światowej pewna Francuzka powiedziała J. Glennowi Grayowi: „Pan wie, że ja nie kocham wojny i nie chcę jej powrotu. A jednak to wojna sprawiła, że po raz pierwszy poczułam, że naprawdę żyję – coś takiego nie przydarzyło mi się nigdy wcześniej ani nigdy potem”.

DYGRESJA: Refleksja osobista

Jak mogę przypisywać sobie rolę Analityka Wojny? Na jakiej podstawie mam czelność wytykać innym braki i zaniedbania, samemu zaś kreować się na autorytet w tej dziedzinie, którego głos zasługuje na uwagę czytelnika? Przecież ja nigdy „ani do bitwy szedłem w ciepły deszcz/ Ni po kolana w słonym bagnie, z kordelasem… nie walczyłem”(25), jak w swoim poemecie „Gerontion” T.S. Eliot każe mówić „staremu człowiekowi” snującemu refleksje nad własnym życiem. Moje „doświadczenia wojenne” ograniczają się do służby w szpitalu wojskowym marynarki wojennej(26) – byłem sanitariuszem w stopniu starszego mata, którego zadaniem była początkowo opieka nad żołnierzami, którzy w wyniku działań wojennych stracili słuch, oraz odbywanie nocnych dyżurów na oddziale dla chorych po amputacjach, następnie zaś praca w charakterze asystenta − specjalisty na oddziale dla żołnierzy, którzy na wojnie stracili wzrok. Idąc do wojska, miałem zaledwie 18 lat, a w momencie zwolnienia ze służby wojskowej – 20 lat. Tym, co poznałem i czego dowiedziałem się o wojnie, były jedynie jej skutki. Również skutki i pozostałości na terenie tego, co wówczas nazywano „rozdartą wojną Europą”, gdzie, pracując jako korespondent radiowy (1946), miałem okazję obserwować „krajobraz po bitwie”, w którym dominowali ludzie żebrzący o jedzenie, przeszukujący ruiny i zgliszcza, oraz tłumy uchodźców i wysiedleńców.

Zupełnie inne mapy wojenne uwielbiałem studiować – Wyspy Salomona, Birma, Ukraina, lubiłem także słuchać o strategiach prowadzonych wówczas kampanii, kiedy jako chłopiec na posyłki(27) pracowałem w redakcji wiadomości rozgłośni radiowej WTOP w Waszyngtonie tamtego pamiętnego, bogatego w dramatyczne wydarzenia roku 1943. Najbliżej działań wojennych znalazłem się, kiedy byłem w gmachu Pentagonu i przeglądałem wojenne komunikaty prasowe, i gdy w pewnej chwili do pomieszczenia, w którym się akurat znajdowałem, wszedł słynny korespondent wojenny Eric Sevareid i zaczął opowiadać o tym, co działo się na świecie w odległości wielu tysięcy mil od nas.

Wielkie wojny (Korea, Wietnam), które nastąpiły po „mojej” wojnie, docierały do mnie, mieszkającego wówczas z dala od Ameryki, nie jako wojny, lecz jako wiadomości, podobnie jak późniejsze wojny, takie jak konflikty w dawnej Jugosławii, w Rwandzie czy Afganistanie były dla nas, Amerykanów w Stanach Zjednoczonych, wydarzeniami dziejącymi się gdzieś tam za wielką wodą, czyli niemającymi z nami wiele wspólnego. Wojna jako temat do rozmowy; bitwy, w których biorą udział inni, obcy.

Cofając się do moich szkolnych lat − druga klasa liceum, lekcja angielskiego, sala 214. Sztuką Shakespeare’a, którą tamtego roku omawialiśmy, był Juliusz Cezar. Jedynym jej fragmentem, który sobie wybrałem i nauczyłem się na pamięć, był ten oto:

Furia domowa i wściekły bój w państwie

Przytłoczą wszystkie krainy Italii;

Tak spustoszenie i krew spowszednieją,

I wszelkie inne straszliwe widoki,

Że matki będą patrzyły z uśmiechem

Na dzieci dłońmi wojny ćwiartowane;

Nadmiar złych czynów zdławi wszelką litość,

A duch Cezara, szukający zemsty,

Z Ate u boku, tchnącą żarem piekła,

Głosem monarszym nakaże zniszczenie

Tego obszaru i spuści psy wojny…(28)

(akt III, scena 1)

Jako mały chłopiec bawiłem się ołowianymi żołnierzykami z odkręcanymi główkami, potem zaś zrobiłem sobie z balsy całą flotę okrętów wojennych własnej konstrukcji – około stu sztuk − którymi rozgrywałem na podłodze skomplikowane gry wojenne. (Miałem w posiadaniu bezcenny dla mnie egzemplarz Jane’s Fighting Ships(29)). Na podwórku bawiliśmy się, strzelając do siebie z pistoletów na wodę i kapiszonowców. Odgrywaliśmy jednak policjantów i złodziei, nie kowbojów i Indian: w końcu było to New Jersey(30). Pamiętam też stereoptykon(31) mojego ojca, na którym potajemnie – ponieważ on sam nigdy nam ich nie pokazywał – oglądaliśmy wykonane na szklanych płytkach trójwymiarowe fotografie z pól bitewnych w Belgii z okresu pierwszej wojny światowej: błotniste okopy, powalone drzewa, wychudzeni mężczyźni w okrągłych hełmach.

Przypominam sobie nawet parady wojskowe, jakie z okazji Memorial Day(32) i Armistice Day(33) odbywały się na Boardwalk(34) na początku lat trzydziestych XX w. Jako pierwsi pojawiali się weterani wojny secesyjnej i wojny amerykańsko-hiszpańskiej. Tylko niektórzy poruszali się o własnych siłach. Byli to budzący grozę mężczyźni o sino-szarych twarzach, których wygląd, jak mi tłumaczono, był skutkiem działania gazów bojowych i szrapneli. Skutki i pozostałości wojen sprzed wielu lat i z odległych stron.

Kiedy miałem 12 lat, „heroiczne przygody” kojarzyły mi się z takimi postaciami, jak Richard Halliburton(35) i Amelia Earhart(36), z nurkami głębinowymi i badaczami Arktyki podziwianymi przeze mnie na Steel Pier(37). Żołnierze nigdy nie byli moimi idolami. Nie miałem nawet swojego własnego pistoletu pneumatycznego (BB gun) ani wiatrówki.

Kiedy w 1944 roku dostałem w końcu powołanie do służby w marynarce wojennej, moi koledzy z liceum już od dawna służyli w wojsku. Jeden z nich zginął − utonął, zmyty z pokładu niszczyciela. Mój szwagier był kapitanem w Quartermaster Corps(38), dowodził kompanią ciężarówek zaopatrujących armię Pattona w ramach operacji Red-Ball Express(39); mój ojciec wylądował w Normandii razem z Kanadyjczykami; mój brat zaś latał jako pilot myśliwca P-47(40). A ja? No cóż, uczyłem się sztuki bandażowania. Mimo to dużo się we mnie działo, coś we mnie dojrzewało. Do tego pisywałem ckliwe, wzruszające, sentymentalne wiersze.

Cokolwiek to było, dało o sobie znać i ujawniło się w całej pełni, kiedy któregoś dnia we Francji przejeżdżałem w pobliżu jednego z dawnych pól bitewnych wojny 1914−1918. Nagle poczułem, że coś ściska mnie za gardło – po prostu na widok tego, co przesuwało się za oknami samochodu. Dla kogo to wszystko, po co, w imię czego? Wojna jako niedająca się w żaden sposób wyjaśnić emocja. Jaka to była bitwa? Kto tu poległ? Nie miałem pojęcia. Do głowy przyszyły mi jednak słowa wiersza Carla Sandburga pt. „Trawa”:

Niech sobie rosną stosy ciał pod Austerlitz i Waterloo.

Upchnijcie je tylko pod ziemię i dajcie mi działać −

Jestem trawa. Zarastam wszystko.

Niech rosną stosy ciał pod Gettysburgiem,

Niech rosną stosy ciał pod Ypres i Verdun.

Upchnijcie je pod ziemię i dajcie mi działać.

Dwa lata, dziesięć − i pasażerowie pytają konduktora:

Co to za miejscowość?

Gdzie jesteśmy?

Jestem trawa.

Dajcie mi działać(41).

Trawa nie zarosła jednak moich wspomnień dotyczących żołnierzy po amputacjach. W paryskim metrze nie potrafiłem siadać na miejscu z napisem „Dla inwalidów wojennych”. Moje pokolenie dobrze pamięta mężczyzn bez nóg, poruszających się na małych wózkach-platformach i sprzedających na ulicy ołówki i sznurówki . Pracując jako sanitariusz w szpitalu wojskowym, zabierałem tzw. książki mówione (nagrane na taśmę powieści przeznaczone dla osób niewidomych) i roznosiłem je chorym także na innych oddziałach. Często odwiedzałem żołnierza piechoty morskiej (marine) w moim wieku, który stracił wszystkie cztery kończyny. Pisząc te słowa, spoglądam na własne dłonie.

Kiedy wiosną 1947 roku razem z przyjacielem wybraliśmy się na miesięczną podróż przez Włochy, a podróżowaliśmy częściowo na piechotę, częściowo pociągiem, uparłem się, żebyśmy, minąwszy Syrakuzy, dotarli do plaży Gela, na której zaledwie cztery lata wcześniej lądowały oddziały Pattona, przystępując do inwazji na Sycylię.

No i wreszcie amerykańska wojna domowa. Nasza wojna, nasza „Iliada” – równie odległa, heroiczna i niezgłębiona jak świat opisany przez Homera. W późniejszych latach życia zdarzało mi się odwiedzać pola ważniejszych bitew tamtej wojny – Shiloh, Antietam, Vicksburg, Cold Harbor, Petersburg, Chickamauga, Appomattox – spacerując po nich z przyjaciółmi i dużo przy tym rozmawiając. Ogarniał mnie nastrój pełnego zadumy zakłopotania oraz coś w rodzaju świętego smutku i tęsknoty. Za czym?

Być może za tym, żeby napisać tę książkę.

W każdym razie w moim przypadku pisanie książki przypomina prowadzenie kampanii militarnej. Przyznaję, że walcząc z tematem, toruję sobie drogę, używając militarnych metafor. Obieram strategię, mam ogólny plan działań i wyobrażenie o zasięgu akcji, przez cały czas trzymam się założeń taktycznych. Kiedy utkniesz, znajdziesz się pod ostrzałem, nie okopuj się; przyj ciągle naprzód. Nie staraj się obsesyjnie zniszczyć ufortyfikowanego punktu oporu, stosując brutalną siłę czy oblężenie. Odetnij mu linie zaopatrzenia w amunicję, a z czasem sam skapituluje. Nie staczaj bitew na wyniszczenie. Nie prowadź walki pozycyjnej ze swoimi wewnętrznymi głosami pełniącymi funkcje sabotażystów, krytyków i adwersarzy. Lekka potyczka, z zaskoczenia zasyp przeciwnika gradem pocisków. I szybka ucieczka do następnego akapitu. Maskuj własną wrażliwość, podatność na zranienia, ukrywaj braki oddziałów posiłkowych i rezerw, urządzając okazałe parady, defilady i capstrzyki na pokaz – pamiętaj, że wszyscy inni są równie wrażliwi i podatni na zranienia jak ty. Plądruj największe skarbnice myśli, odzyskuj stary materiał i wykorzystuj go ponownie do umacniania swoich pozycji. Wycofuj się z obszarów, których nie potrafisz w pełni wyeksploatować, kiedy jednak zależy ci na zdobyciu jakiegoś wyjątkowo ważnego przyczółka − idei, dokonuj inwazji i zajmuj tak dużo terytorium, ile tylko się da.

Pisanie o wojnie przybliża do wojny, przybliża do śmierci. Czy dobrnę do końca rozpoczętego projektu, czy też zostanę zatrzymany w pół drogi? Imaginujmy sobie tę książkę jako rodzaj ofiary błagalnej, ofiary składanej bogom, którzy rządzą tymi sprawami.

Tego rodzaju okazjonalne wyznania i odległe obrazy z przeszłości składają się na moją „osobistą historię wojenną”. Cały autorytet autora niniejszej książki opiera się jedynie na cienkiej czerwonej linii jego powołania, które, jak twierdzą astrologowie, zostało z góry zapisane w niebie: wschodzący Pluton, koniunkcja Słońca i Księżyca w Baranie(42); no i obecność Merkurego. Z punktu widzenia tradycji można powiedzieć, że jestem „dziecięciem Marsa”. To rzeczywiście dziwne, że to, co, jak przypuszczam, będzie moją ostatnią książką, dotyczy tego właśnie, a nie innego tematu; i znów, podobnie jak to często zdarzało się z moimi tematami, również i ten nie wynika z moich osobistych doświadczeń – chyba że do „osobistych doświadczeń” zaliczymy wzbierające w głębi duszy fermenty oraz realia natury biograficznej. Zwykle uważa się, że powinniśmy pisać o tym, co jest nam dobrze znane, co wiemy. Czy jednak znacznie bardziej nie pociągają nas głębiny tego, czego do końca nie znamy, czego nie wiemy? Stare powiedzenie mówi: „Podchodź z niewiedzą do tego, co nieznane”. Nie jestem empirykiem, dlatego mojej pasji poznania nie ogranicza fachowa wiedza ekspercka. Podoba mi się filozoficzne dictum Sartre’a: „Ten, kto zaczyna od faktów, nigdy nie dotrze do esencji”, czyli istoty sprawy. Fakt, że mogłem oglądać jedynie skutki i pozostałości wojny, że walka na froncie została mi oszczędzona, być może sprawił, że ów temat czekał na mnie tak długo, aż do późnych lat mojego życia. W każdym razie to coś, co wcześniej uchroniło mnie przed bezpośrednim kontaktem z wojną, teraz stanowi dla mnie bezpośredni impuls do działania – skłania do napisania tej książki.

Wejście w umysł wojny wymaga zmiany rytmu. Raptownej. Niepokojącej. Cywilny świat i jego „cywilizowane” formy i normy zachowania (civilities) pozostają za nami. Wydaje się, jakbyśmy musieli teraz tylko wykonywać rozkazy i równym krokiem maszerować przed siebie. Nawet styl pisania dostosowuje się do tematu, ulegając temu, co renesansowi autorzy określali mianem „retorycznego przyspieszenia”(43), którego patronem był Mars, bóg wojny. Jego metalem jest żelazo, które lubi ogień, a rdzewieje, kiedy odkłada się je na bok i używa jako przedmiotu refleksji – z żelaza da się zrobić tylko kiepskie zwierciadło.

Psychologowie nie czują się swobodnie w tym stylu. My jesteśmy raczej „kanapowymi generałami”; lubimy się przyglądać i obserwować. Wsłuchujemy się w echo wydarzeń i wolimy schodzić z utartych szlaków, chodzić bocznymi drogami. Naszą pasję kierujemy ku przeszłości, ku temu, jak doszło do tego, co się stało, nie mając nadziei na jakieś ostateczne i decydujące zwycięstwo. Poza tym wolimy zajmować się rannymi niż zwycięzcami. Książka psychologiczna, w której przedmiotem analizy jest wojna, będzie musiała zastosować inną taktykę w celu zdobycia sobie czytelnika, który najprawdopodobniej będzie się wzbraniał przed jej ofensywnym tonem oraz jej atakami na utrwalone i silnie obwarowane pozycje myślowe. Czytelnik może odnieść wrażenie, że oto wstępuje do jakieś podziemnej organizacji i zostaje członkiem ruchu oporu, wyszukując słabe punkty i odsłonięte pozycje przeciwnika. Wygląda to tak, jakby ta książka została napisana nie tyle, żeby zdobyć sobie względy czytelnika, ile żeby go zwalić z nóg i ogłuszyć. Jednak wojna nie jest normalnym stanem, dlaczego więc oczekiwać normalnego studium na jej temat? Czy anormalności wojny nie powinny pobrzmiewać również w głosie, który o nich opowiada?

Stać! Czyżby wojna była czymś anormalnym? Uważam, że jest ona normalna w tym sensie, że jest z nami każdego dnia, nigdy nas nie opuszcza. Po zakończeniu drugiej wojny światowej oraz ustaniu wielkich konfliktów zbrojnych, jakie wybuchły niedługo potem (Indie, Korea, Algieria, Biafra, Wietnam, Izrael i Egipt), wojny toczą się niemal nieustannie. Od 1975 roku na świecie mniejsze i większe wojny toczyły się lub toczą na Haiti, Grenadzie, Falklandach, w Peru, Panamie, Kolumbii, Nikaragui, Salwadorze, Gwatemali; w Libanie, Palestynie, Izraelu, Iranie, Iraku, Kuwejcie; w Ugandzie, Rwandzie, Mozambiku, Angoli, Sierra Leone, Liberii, Kongu, Erytrei, Czadzie, Mauretanii, Somali, Algierii (ponownie), Sudanie; w Afganistanie, Mjanmie (Birmie), Indiach i Pakistanie, Kaszmirze, na Sri Lance, Filipinach, w Kambodży, Timorze Wschodnim, Sumatrze, Nowej Gwinei; w Bośni, Chorwacji, Kosowie, Irlandii, Czeczenii, Gruzji, Rumunii, Baskonii i Hiszpanii… Być może wiadomo ci także o innych walkach; a o jeszcze innych mogą wiedzieć tylko ich uczestnicy. Niektóre z wymienionych powyżej wojen i konfliktów zbrojnych toczą się nadal, także w chwili, kiedy piszę te słowa, podczas gdy nowe wybuchają, właśnie kiedy czytasz tę książkę. Niektóre z nich przypominają nagłe, przejściowe erupcje, jak wojna o Falklandy/Malwiny, na których to wyspach dziś znów pasą się spokojnie stada owiec. Inne, w takich miejscach jak Algieria, Sudan czy Palestyna, stały się już właściwie czymś całkowicie normalnym, stanowiąc stały element życia codziennego mieszkańców tych państw(44).

Tego rodzaju „normalna” sytuacja, jeśli chodzi o wojnę, trwa na świecie od niepamiętnych czasów. W trakcie 5600 lat pisanej historii ludzkości odnotowano w niej 14 600 wojen. Wypada więc od dwóch do trzech wojen rocznie. Z takich książek jak The Fifteen Decisive Battles of the World: from Marathon to Waterloo(45) (1851) Edwarda Shepherda Creasy’ego oraz Carnage and Culture(46) Victora Davisa Hansona dowiadujemy się, że punktami zwrotnymi zachodniej cywilizacji były wielkie bitwy oraz towarzyszące im „szaleństwo masowego zabijania”: Salamina i Kartagina, Tours i Lepanto, Konstantynopol, Waterloo, Midway, Stalingrad. Choć to, jakie bitwy znajdą się na liście piętnastu najważniejszych, przełomowych bitew w dziejach ludzkości, zależy od kryteriów przyjętych przez danego autora, to jednak obowiązująca zasada pozostaje bez zmian: ostatecznym czynnikiem determinującym historyczny los ludzkości jest bitwa, której wynik, czego również się dowiadujemy, zależy od jakiegoś niewidzialnego geniusza, przywódcy, bohatera, który, w krytycznym momencie lub po uprzednich mozolnych i niestrudzonych przygotowaniach „w ostatniej chwili ratuje sytuację”. W nim właśnie manifestuje się transcendentny duch. Bitwa i jej spersonifikowane ucieleśnienie (gr. epitome), ów zwycięzca, ów geniusz, stają się reprezentacjami zbawców zajmujących poczesne miejsce w naszej świeckiej historii. Wieniec laurowy jako aureola świętego. Pomniki w naszych parkach, nazwy głównych ulic naszych miast, obchodzone przez nas święta państwowe − wszystko to upamiętnia ów zbawczy aspekt bitwy. I nie odnosi się to tylko do społeczeństw Zachodu.

Creasy i Hanson nie wzięli pod uwagę tysiąca pomniejszych, nie przełomowych bitew, toczonych z równym męstwem i walecznością, które jednak nie doprowadziły do jednoznacznego rozstrzygnięcia i nie przyniosły zwycięstwa ostatecznemu zwycięzcy w wojnie. Stulecia bezimiennych ciał zaścielających nieznane dziś z nazwy, zapomniane i nieodwiedzane pola bitewne. Bohaterowie, których nikt nie opiewa; polegli nadaremnie; walcząc w imię przegranej sprawy. Zaciętość i brutalność bitwy może mieć niewiele wspólnego z jej rezultatem, a wynik jednej bitwy niewiele wspólnego z wynikiem całej wojny. Włochy, zwycięzca w pierwszej wojnie światowej, poniosły olbrzymie straty w ludziach podczas kampanii w dolinie rzeki Isonzo(47) – ponad pół miliona zabitych – która w sumie okazała się dlań katastrofalną w skutkach klęską. Pod Verdun, w bitwie, w której poległo prawie milion francuskich i niemieckich żołnierzy, ani jedna, ani druga strona nie odniosła decydującego zwycięstwa. „W wielkiej kostnicy w Douaumont(48) w pobliżu Verdun spoczywają kości około 170 000 francuskich żołnierzy”. Á propos kości: z pól bitewnych wojen napoleońskich (Austerlitz, Lipsk, Waterloo i innych) zebrano prawie milion buszli (około 40 000 m³) kości ludzi i koni, które następnie przetransportowano statkiem do Anglii, gdzie zostały one zmielone na mączkę kostną przez normalnych robotników w trakcie normalnej pracy w normalnych zakładach przetwórczych.PRZYPISY

ROZDZIAŁ 1

Levinas, Całość i nieskończoność, s. 21.

* Przypisy w nawiasach kwadratowych pochodzą od autora.

Ropp, s. 508a.

Sontag, 2002, s. 98.

Lifton i Falk, ss. 111–125.

5 . The New Yorker, 10 lutego.

Tamże.

Tuchman, s. 383.

Tuchman, s. 377.

Sereny.

Sun Tzu (IV–III w. p.n.e.) w: Handel, Michael I. Masters of War..., s. 77.

W: Handel, s. 44.

Tamże., s. 50.

Tołstoj, Wojna i pokój, s. 1359.

Whitehead, s. 63.

Tamże., s. 66.

W: Gray, s. xii.

Keegan i Holmes, s. 161.

Hedges, s. 31.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: