Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Miłość na deser - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
12 lipca 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Miłość na deser - ebook

Summer Lyndon jest prawdziwą artystką deserów. Jej kulinarny kunszt doceniają elity w Europie i w Ameryce. Nic dziwnego, że wysoko ceni swoje umiejętności i nie od razu chce współpracować z Blakiem Cocharanem, właścicielem sieci luksusowych hoteli. Dopiero gdy ten przyjmuje jej wygórowane żądania, Summer zgadza się zostać szefem kuchni w jego restauracji. Blake ani przez moment nie żałuje swojego ustępstwa – wręcz przeciwnie, im więcej czasu spędza z tą utalentowaną i wymagającą kobietą, tym bardziej czuje się zauroczony jej sławnymi deserami i nią samą…

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-238-9946-4
Rozmiar pliku: 623 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Miała na imię Summer . Słowo to przywodziło na myśl kwitnące łąki, gwałtowne burze, niekończące się wieczory oraz popołudniowe drzemki w cieniu.

Summer stała poważna i wyprostowana, z najwyższą uwagą wykonując swoje zadanie. Nikt nie śmiał zakłócić ciszy panującej w kuchni. Jedynie z oddali słychać było scherzo Chopina. Cała uwaga zebranych skupiona była na tej niedużej, kobiecej postaci o ciemnych, elegancko upiętych włosach. Szmaragdowe kolczyki dyskretnie zdobiły kształtne uszy.

Cerę miała zdrową, lekko zaróżowioną. Dyskretny róż podkreślał szlachetną linię kości policzkowych, a wyrazisty makijaż stanowił oprawę dla ciemnych, orzechowych oczu. Lekko zaciśnięte usta demonstrowały skupienie.

Mimo że była ubrana w biały kucharski fartuch, przyciągała wzrok niczym barwny motyl. Publiczność wpatrywała się w nią, jakby nie chciała uronić ani jednego słowa – lecz postać królująca pośrodku kuchni odprawiała swój rytuał w milczeniu.

Summer nie zwracała najmniejszej uwagi na tłoczących się wokół ludzi. Tylko jedna rzecz liczyła się teraz dla niej: perfekcja.

Z namaszczeniem uniosła ostatnią wisienkę i umieściła ją na deserze Savarin. W jednej chwili żmudne godziny, które spędziła w kuchni, przygotowując ów majstersztyk, odeszły w niepamięć razem z gorącem, bólem krzyża i opuchniętymi nogami. Liczył się tylko ostateczny kształt autorskiego dzieła Summer Lyndon. Deser może wyśmienicie smakować, cudownie pachnieć i łatwo się kroić, ale jeśli nie będzie miał odpowiedniego wyglądu, ani smak, ani zapach nie zrobią wrażenia na gościach.

Z pieczołowitością artysty nasączyła pędzelek morelowym lukrem, po czym zwilżyła nim owoce i migdały.

Ciszę, która towarzyszyła jej poczynaniom, można było kroić nożem.

Teraz Summer zabrała się do wypełniania wnętrza deseru gęstym kremem. Zawsze robiła wszystko sama. Nie ufała cudzym rękom.

Cofnęła się o krok, by ocenić swoją pracę, i w skupieniu analizowała każdy szczegół dekoracji.

Wreszcie uniosła dłoń w efektownym geście, kończącym pokaz.

– Możecie go zabrać.

Dwóch kelnerów uniosło tacę, rozbrzmiały oklaski i posypały się słowa uznania. Summer przyjęła je ze spokojną godnością. Wiedziała, kiedy jest czas na dumę, a kiedy na skromność. Savarin z całą pewnością zasługiwał na to pierwsze. Był po prostu królewski. Włoski hrabia zażyczył sobie popisowy deser, mający ukoronować przyjęcie zaręczynowe córki, i słono za niego zapłacił. Summer dostarczyła produkt odpowiadający jego oczekiwaniom.

– Mademoiselle! – Foulfount, francuski specjalista od ostryg, porwał Summer w ramiona, pełen zachwytu i uwielbienia. – Incroyable! – Wylewnie ucałował ją w oba policzki i serdelkowatymi palcami pieszczotliwie ścisnął podbródek, jak ściska się świeżą bułeczkę.

Summer uśmiechnęła się po raz pierwszy od wielu godzin.

– Merci.

Butelka wina otwarta na jej cześć krążyła już po kuchni. Summer podała kieliszek Francuzowi.

– Obyśmy mieli jeszcze okazję pracować razem, mon ami – powiedziała, z uśmiechem wznosząc toast.

Odstawiwszy kieliszek, zdjęła czepiec szefa kuchni i wymknęła się do jadalni. Pośród marmurowych posadzek i olbrzymich świeczników jej Savarin prezentował się doskonale.

Dwie godziny później była już w samolocie. Drzemała w fotelu, a otwarta książka zsuwała się z jej kolan. Spędziła w Mediolanie trzy dni, aby przygotować jedno danie, i nie było w tym nic nadzwyczajnego. Piekła już Charlotte Malakoff w Madrycie, prażyła Crêpes Fourées w Atenach i komponowała Ile Flottante w Istambule. Za odpowiednią sumę Summer Lyndon potrafiła stworzyć danie długo pozostające w pamięci tych, którzy mieli szczęście je skosztować.

Uważała się za profesjonalistkę, nie gorszą od chirurga pod względem kwalifikacji. Studiowała, odbywała liczne staże i praktyki. Pięć lat po uzyskaniu tytułu kucharza cordon bleu w Paryżu, gdzie sztuka kulinarna stanowi istotną dziedzinę życia, była już znana ze swojego żywiołowego temperamentu, komputerowej pamięci i wirtuozerskiej sprawności.

Wiedziała, że lot minie szybciej, jeśli zaśnie lub odda się lekturze. Należała do ludzi, którzy cenią sobie sen i odpoczynek.

W Filadelfii czeka ją mnóstwo pracy. Musi przygotować bombe na bal dobroczynny u senatora, pokazać się na dorocznym spotkaniu Stowarzyszenia Smakoszy, nagrać prezentację dla telewizji i jeszcze pójść na jakieś spotkanie...

Co mówił ten świdrujący, ptasi głos w słuchawce? Próbowała przypomnieć sobie szczegóły. Drake? Nie. Blake? Tak, Blake Cocharan. Trzeci z dynastii właścicieli ogromnych hoteli.

Swoją drogą, pomyślała, ziewając przeciągle, lubię te hotele.

Była stałą klientką owej sieci oplatającej cały świat.

I oto sam pan Cocharan miał dla niej propozycję.

Przypuszczała, że chodzi o jakiś ekskluzywny deser, opracowany wyłącznie dla Cocharan House i do serwowania w hotelowych restauracjach. Nie miała nic przeciwko takim propozycjom, dopóki warunki były rozsądne, a stawka – godziwa. Oczywiście będzie musiała przyjrzeć się dokładnie przedsięwzięciu Cocharana, nim zdecyduje się firmować je swoim nazwiskiem.

Stwierdziła, że zajmie się tym później, po spotkaniu z „Trzecim”.

Blake Cocharan Trzeci...

Wyobraziła sobie tłustego, łysiejącego i flegmatycznego faceta. Preferującego włoskie buty, szwajcarskie zegarki, francuskie koszule, niemieckie samochody, a do tego uważającego się za prawdziwego Amerykanina.

Obraz, który stworzyła w wyobraźni, szybko ją znudził. Opuściła oparcie fotela, zdecydowana oddać się kolejnej drzemce.

Blake Cocharan rozpierał się wygodnie na miękkim pluszu kanapy w swojej limuzynie. Przeglądał raport z budowy nowego hotelu w Saint Croix. Miał dar kojarzenia strzępków najróżniejszych informacji i układania ich w spójną, logiczną całość. Chaos jawił mu się jako rodzaj swoistego porządku, który należało jedynie przełożyć na ciąg przyczynowo-skutkowy. Logika była bowiem jego drugą naturą. Punkt A prowadził niewątpliwie do punktu B, skąd bezwzględnie wynikało C. Uważał, że przy odrobinie cierpliwości i dyscypliny znajdzie wyjście z każdego labiryntu.

Dzięki owej żelaznej logice Blake w wieku trzydziestu pięciu lat kontrolował większość hotelowego imperium rodziny. Nie dbał o pieniądze, gdyż urodził się bogaty, ale cenił pozycję, którą osiągnął dzięki ciężkiej pracy.

Jakość była jego znakiem firmowym. Wszystko w hotelach sieci Cocharan House musiało być najlepsze, od fundamentów po pościel.

Raport na temat Summer Lyndon dowodził, że ona również jest najlepsza.

Blake odłożył papiery z Saint Croix i sięgnął do aktówki.

– Summer Lyndon – powiedział głośno, otwierając papierową teczkę.

Lat dwadzieścia osiem, absolwentka Sorbony, dyplomowany kucharz cordon bleu. Ojciec, Rothshild Lyndon, szanowany członek brytyjskiego parlamentu. Matka, Monique Dubois-Lyndon, była gwiazda francuskiego kina. Rozwiedzeni od dwudziestu trzech lat. Lata szkolne Summer spędziła w Londynie i Paryżu. Po ślubie matki z pewnym amerykańskim przemysłowcem obie osiadły w Filadelfii. Następnie panna Lyndon wróciła do Europy, aby dokończyć studia. Matka wyszła za mąż po raz trzeci, tym razem za barona przemysłu papierniczego. Ojciec Summer żyje w separacji z drugą żoną, wziętą prawniczką.

Przestudiowawszy rekomendacje zawodowe mistrzyni kuchni, Blake doszedł do wniosku, że jeśli chodzi o desery, Summer jest istotnie najlepsza, i to po obu stronach Atlantyku. Jest także znakomitym szefem kuchni. Ma intuicję, potrafi być kreatywna i nie boi się improwizacji. Lubi też rządzić, bywa kapryśna i szczera do bólu. Nie przeszkodziło jej to, jak widać, w wejściu do światowych elit, gdyż obracała się wśród polityków, artystów oraz ludzi dobrze urodzonych.

Konkluzja była prosta: jeśli nawet ta kobieta ma swoje dziwactwa i kaprysy, jej mus rzuca na kolana.

Blake nie miał zamiaru padać nikomu do stóp. Chciał pozyskać Summer dla Cocharan House i był pewien, że bez zastrzeżeń przyjmie jego warunki. Lyndon to silna kobieta, rozumował, a takie nie lubią ludzi o słabym charakterze, zwłaszcza w interesach. Na szczęście nie zaliczał się do nich.

Z podziwem pomyślał, że niewielu kobietom udało się zdobyć równie wysoką pozycję, zwłaszcza w tak specyficznym zawodzie. Choć rodzaj żeński jak świat światem zajmował się gotowaniem, szefami kuchni niemal zawsze byli mężczyźni.

Wyobraził sobie sylwetkę Summer, zaokrągloną od ciągłego smakowania własnych produktów, jej podniszczone dłonie i skórę o niezdrowym odcieniu. Choć z pewnością jest zorganizowana, logicznie myśląca, inteligentna i kulturalna, ciągłe siedzenie w czterech kuchennych ścianach musiało wywrzeć na niej swoje piętno.

Był jednak pewien, że się dogadają.

Spojrzał na zegarek i z zadowoleniem stwierdził, że przybył punktualnie.

– Będę za godzinę – oznajmił szoferowi.

Blake przyjrzał się staremu, ale dobrze utrzymanemu budynkowi. Okna czwartego piętra były szeroko otwarte. Dobiegała z nich delikatna muzyka, zagłuszana hałasem ulicy. Gdy wszedł do środka, przekonał się, że jedyna winda w budynku jest nieczynna.

Zmęczony wędrówką po piętrach, zapukał do drzwi. Otworzyła mu drobna kobieta, ubrana w koszulkę i czarne, obcisłe dżinsy.

Służąca?

Uważnie przyjrzał się twarzy kobiety. Klasyczne rysy, bez makijażu, delikatne, ładnie wykrojone usta. Pociągająca, pomyślał, lecz natychmiast przywołał się do porządku. Nie zwykł podrywać służby.

– Blake Cocharan do pani Lyndon – przedstawił się.

Lewa brew Summer nieznacznie się uniosła, a kąciki ust drgnęły.

Nie jest tłusty, zauważyła z aprobatą. Ma mocną sylwetkę, ale jest gibki i wysportowany. Tenis, squash, pływanie – tak, to bardziej do niego pasowało niż obfite biznesowe obiadki i długie zebrania zarządu, jak to sobie wcześniej wyobrażała.

Łysiejący? Dyskretnie zerknęła na czubek jego głowy. Nic podobnego!

Włosy miał gęste, czarne. Zaczesane do tyłu, lekko falowały, dodając twarzy tajemniczej zmysłowości. Mocno zarysowane kości policzkowe świadczyły o sile charakteru, a prosta linia podbródka z niewielkim dołeczkiem – o uroku osobistym. Ciemne brwi rysowały się zdecydowaną linią nad przejrzystymi, błękitnymi oczami. Usta miał trochę za duże, ale o pięknym kształcie. Nos klasyczny, taki jaki lubiła u mężczyzn.

Jeśli chodzi o strój, trafiła w dziesiątkę. Włoskie buty, szwajcarski zegarek, francuska koszula – wszystko się zgadzało, choć musiała przyznać, że inaczej wyobrażała sobie Blake'a Cocharana Trzeciego.

Blake nie mógł oderwać oczu od tej urodziwej kobiety. Takich ust pragnąłby skosztować każdy mężczyzna.

– Proszę wejść, panie Cocharan. – Summer cofnęła się, uchylając drzwi. – Dziękuję, że zgodził się pan na spotkanie tutaj. Proszę usiąść. Niestety, jeszcze przez chwilę będę zajęta w kuchni – powiedziała i z przepraszającym uśmiechem zniknęła w korytarzu.

Blake już otwierał usta, aby dać do zrozumienia, że nie zwykł przyjmować dyspozycji od służącej. Zrezygnował jednak, ciekaw, co będzie dalej.

Rozejrzał się po pokoju. Wystrój był fantazyjną mieszanką stylów i epok. Lampy miały klosze z długimi frędzlami, rzeźbiona sofa obita była niebieskim aksamitem, a w kącie stał bogato zdobiony stół. Na podłodze leżały dwa dywany o stonowanych odcieniach błękitów i szarości, na serwantce zaś stała piękna waza z epoki dynastii Ming. Obok niej kolorowe potpourri w naczyniu z drezdeńskiej porcelany rozsiewało delikatną woń.

Pokój powinien razić pretensjonalnością, a tymczasem fascynował bogactwem form. Na stole zalegały w twórczym nieładzie papiery i notatki. Przez okno wpadały odgłosy ulicy, które mieszały się z muzyką Chopina, odtwarzaną na najnowocześniejszym sprzęcie.

Blake, nie ruszając się z miejsca i chłonąc fascynujące otoczenie, zastanawiał się, czy kobieta, która go wpuściła, to Summer Lyndon. Po chwili, zaintrygowany napływającym do pokoju słodkim zapachem, z wahaniem ruszył do kuchni.

Sześć złocistych ciasteczek spoczywało na blacie. Summer wypełniała je po brzegi białym, gęstym kremem. Na jej twarzy malowało się skupienie i powaga, które można by śmiało przypisać neurochirurgowi wykonującemu skomplikowaną operację. Sącząca się z salonu klasyczna muzyka, taniec delikatnych dłoni i pełna nieuchwytnego napięcia atmosfera oczarowały Blake'a, choć wrodzony praktycyzm nakazywał mu dystans.

Summer polewała teraz ciastka rozgrzanym karmelem, który obficie spływał po bokach i zastygał w fantazyjnym kształcie. Blake marzył, aby jak najszybciej skosztować tych delicji. Tymczasem gospodyni starannie układała ciasteczka na ozdobnej tacy. Dopiero kiedy skończyła, przypomniała sobie, że ma gościa. Uniosła głowę i spojrzała na Blake'a.

– Napije się pan kawy? – Zmarszczka skupienia zniknęła z jej czoła, a rysy zmiękły.

Cocharan wciąż wpatrywał się w łakocie. Jakim cudem ta kobieta zachowała idealną figurę, obcując bez przerwy z takimi pysznościami?

– Tak, chętnie – wybąkał, z trudem odrywając oczy od srebrnej tacy.

– Jest świeżo zaparzona – powiedziała, unosząc tacę. – Zaniosę tylko wypieki do sąsiadki. – W słoju są pierniki – dodała, odwracając się w drzwiach. – Proszę się poczęstować. Zaraz wrócę.

Zniknęła, a wraz z nią czarodziejskie ciasteczka. Blake rozejrzał się po kuchni, która przypominała pobojowisko. Summer Lyndon była równie wyśmienitą kucharką jak bałaganiarą.

Zaczął szperać po szafkach w poszukiwaniu filiżanki, a gdy wreszcie ją znalazł, uległ pokusie. Rozejrzał się, czy na pewno nikt go nie widzi, i zachłannie przeciągnął palcem po krawędzi miski po kremie. Długo smakował resztki specjału, wydając pomruki aprobaty i z zachwytem mrużąc oczy. Krem miał bogaty, prawdziwie francuski smak.

Blake jadał w najlepszych restauracjach i w najbardziej arystokratycznych domach, ale nigdy nie próbował czegoś tak pysznego. Summer Lyndon wiedziała, co robi, wybierając desery jako specjalizację. W ten sposób najszybciej można było trafić do serca konsumenta.

Gdy rozglądał się za filiżanką, natknął się na słój w kształcie misia pandy, wypełniony ciasteczkami. Skoro zabrano mu sprzed nosa jeden przysmak, postanowił spróbować innego. Poza tym był ciekaw, co jeszcze stworzyła mistrzyni haute cuisine . Uniósł głowę pandy, wyjął ciasteczko i zastygł w bezruchu.

Każdy Amerykanin rozpoznałby ów prosty pierniczek, zwany oreo. Blake wpatrywał się w przysmak z podwójną ilością nadzienia, powoli obracając go w palcach. Nie wierzył, że tak plebejskie ciastko jest dziełem rąk tej, która piekła dla królowej matki.

Był szczerze rozbawiony, wrzucając oreo z powrotem do słoika. W ciągu swojej kariery spotkał się z wieloma dziwactwami, nie wyłączając własnych. A jednak ktoś potrafił go jeszcze zadziwić.

Summer pojawiła się w kuchni, gdy nalewał sobie kawę.

– Przepraszam, że kazałam panu czekać, panie Cocharan. To naprawdę nieuprzejme z mojej strony. – Powiedziała to z uśmiechem, pewna, że nietakt zostanie wybaczony. – Obiecałam sąsiadce trochę słodyczy, gdyż wydaje małe przyjęcie zaręczynowe. – Szybko zaparzyła sobie kawę. – Poczęstował się pan? – spytała, zaglądając do słoika-pandy.

– Nie, ale proszę się nie krępować.

Summer wyjęła ciasteczko i zaczęła je łakomie pogryzać.

– Usiądźmy i porozmawiajmy o pana propozycji – powiedziała, idąc w stronę salonu.

Rzeczowa z niej babka, pomyślał, uśmiechając się. W jednym przynajmniej się nie pomylił.

Ruszył za nią do salonu. Źródłem sukcesów Blake'a był szybki, analityczny umysł, który konsekwentnie radził sobie z każdym problemem. W tej chwili musiał się zastanowić, jak podejść do kobiety pokroju Summer Lyndon.

Szlachetna, bardzo francuska w typie twarz przywodziła mu na myśl urok Lasku Bulońskiego. Akcent świadczył o europejskiej proweniencji i starannym wykształceniu. Francuska frywolność w niezwykły sposób współistniała w jej osobowości z brytyjską dyscypliną.

Włosy miała upięte, z pewnością z powodu nieludzkiego upału, jaki tego dnia zalewał miasto. W uszach pobłyskiwały kolczyki, ale w rękawie koszulki, którą nosiła, świeciła dziura.

Usiadła na sofie, podkulając pod siebie nogi. Paznokcie stóp raziły Blake'a ognistą czerwienią, kontrastując z nieozdobionymi dłońmi. Dotarł do niego jej zapach – woń karmelowych ciasteczek, spod której przebijało coś francuskiego i niesłychanie podniecającego.

W jaki sposób rozmawiać z taką kobietą? Użyć pochlebstwa, męskiego uroku czy zasypać faktami i statystykami? Była perfekcjonistką i miała nie byle jaki charakterek. Odmówiła usług znanemu politykowi, bo nie zgodził się przetransportować jej przyborów kuchennych do swojego kraju. Zainkasowała fortunę za dwudziestopiętrowe tortowe cacko dla hollywoodzkiej gwiazdy. A przed chwilą upiekła ciasteczka dla sąsiadki i sama zaniosła je na tacy. Blake wolałby wiedzieć, z kim ma do czynienia, zanim podejmie rozmowę. Lubił ryzyko, ale w określonych granicach.

– Poznałem pani matkę – rzucił swobodnie, obserwując przy tym swoją rozmówczynię.

– Doprawdy? – W głosie Summer rozpoznał zdziwienie, a zarazem tkliwość. – Mama często gości w pańskich hotelach. Ja z kolei jadłam kiedyś obiad z pana dziadkiem. Jaki ten świat jest mały, prawda? – uśmiechnęła się, sadowiąc się wygodniej na sofie.

Ma doskonały garnitur, myślała, sącząc kawę. Znakomicie skrojony i konserwatywny. Podobałby się jej ojcu. Z kolei sylwetka, którą okrywał wytworny materiał, była dobrze zbudowana i wystarczająco wysportowana, by zdobyć uznanie jej matki. Osoba Blake'a Cochrane'a Trzeciego wydała się Summer bardzo interesująca.

Dobry Boże, myślała, przyglądając się jego twarzy – ten gość jest na dodatek niesamowicie przystojny! I przy tym władczy, ale nie szorstki – co bardzo liczyło się dla niej, gdyż zwracała uwagę na oznaki siły charakteru. Ceniła ludzi, którzy szukali własnej drogi, a znalazłszy ją, konsekwentnie trzymali kurs. Oboje zaliczali się do ich grona.

Jej matka powiedziałaby o Blake'u, iż jest séduisant , i miałaby rację. Summer dodałaby jeszcze „niebezpieczny”. Mało która kobieta potrafi się oprzeć podobnej kombinacji.

Znów zmieniła pozycję na sofie, bezwiednie się od niego odsuwając. Cóż, interes to interes.

– Zatem orientuje się pani, jak wysokie są standardy Cocharan House – zaczął Blake. Zapragnął, by jej zapach nie był tak kuszący, a usta uwodzicielskie. Nie lubił mieszać przyjemnego z pożytecznym.

– Oczywiście. – Summer odstawiła filiżankę. – Sama często odwiedzam te hotele.

– Słyszałem, że pani jest równie wymagająca jak ja.

W jej uśmiechu dostrzegł cień arogancji.

– Jestem najlepsza w tym, co robię. Nie poprzestaję na byle czym.

Oto pierwszy klucz do tej kobiety! – pomyślał. Zawodowa próżność.

– Wiem o tym, pani Lyndon, i dlatego tu jestem. – Uśmiechnął się z satysfakcją.

– Czego pan się konkretnie po mnie spodziewa?

Zdawała sobie sprawę, że pytanie jest dwuznaczne, ale nie potrafiła się oprzeć pokusie. Lubiła szarżować i często balansowała na krawędzi ryzyka.

W głowie Blake'a zakotłowało się sześć różnych odpowiedzi, z których żadna nie miała związku z celem jego wizyty. Dokończył kawę i odstawił filiżankę.

– Restauracje w Cocharan House są znane ze znakomitego jedzenia i fachowej obsługi. Jednak ostatnimi czasy lokal w Filadelfii podupadł. Osobiście jestem zdania, że potrawy, które serwuje, spowszedniały gościom. Zamierzam dokonać tam wielu zmian.

– Mądre posunięcie – przyznała z zawodowym zrozumieniem. – Restauracje potrafią nudzić, zupełnie jak ludzie.

– Chcę najlepszego szefa kuchni – Blake prostą drogą zmierzał do sedna – czyli panią.

Summer uniosła brwi.

– Schlebia mi pan – odrzekła z namysłem – ale proszę nie zapominać, że mam określoną specjalizację i pracuję na własny rachunek.

– Ma pani również doświadczenie we wszystkich dziedzinach kuchni. Sama dobierze pani zespół i skomponuje menu. Jest pani ekspertem i nie zamierzam się wtrącać.

Zamyśliła się. Propozycja była kusząca. Jedna kuchnia przez dłuższy czas... Była już znużona, nawet znudzona ciągłymi wędrówkami z jednego końca świata w drugi, tylko po to, aby przygotować pojedyncze, pokazowe danie. Blake trafił na dobry moment, by ją zainteresować.

Ta praca mogłaby się stać wyzwaniem, zwłaszcza jeśli dałby jej wolną rękę. Zorganizowałaby kuchnię po swojemu i opracowała autorskie menu dla renomowanego hotelu. Sześć miesięcy wytężonego wysiłku, a potem... Zawahała się. Czy poświęcając tyle czasu i energii jednemu zajęciu, nie popadnie w rutynę? Czy jej sztuka nie straci uroku wyjątkowości?

Summer bardzo pilnowała swojej wolności. Oddanie się jednemu zajęciu lub jednemu człowiekowi oznaczało dla niej rezygnację z wypracowanej przez lata niezależności.

A zresztą, gdyby chciała prowadzić restaurację, otworzyłaby własną.

To, że podróżuje, przybywa do czyjejś kuchni, tworzy tę jedyną, wyjątkową potrawę i rusza dalej, miało dla niej ogromny urok. Dlaczego miałaby teraz wszystko zmieniać?

– Bardzo atrakcyjna oferta, panie Cocharan, ale...

– ...a przy tym korzystna – wszedł jej w słowo, a wiedząc, do czego zmierza, szybko wymienił sześciocyfrową liczbę rocznego zarobku. Zaniemówiła, ale tylko na ułamek sekundy.

– I hojna – podsumowała krótko.

– Doskonale wiem, że jakość ma swoją cenę. Proszę się zastanowić, pani Lyndon. – Mówiąc to, wyciągnął z aktówki plik papierów. – Oto projekt umowy. Oczywiście jestem otwarty na wszelkie uwagi z pani strony.

Nie miała ochoty go czytać. Instynktownie czuła, że ten człowiek próbuje zapędzić ją w kozi róg – pluszowy i miękki jak kanapa w jego limuzynie.

– Panie Cocharan – zaczęła – doceniam pana ofertę, lecz...

– Kiedy już przejrzy pani umowę, chciałbym ją z panią przedyskutować. Może w piątek przy kolacji?

Summer rzuciła mu zimne, badawcze spojrzenie. Doprawdy, ten gość wie, czego chce!

– Przykro mi – odparła z godnością. – W piątek pracuję na balu dobroczynnym u senatora.

– Jaka szkoda. – Blake uśmiechnął się, choć wcale nie było mu do śmiechu. Jego analityczny umysł bohatersko walczył z wizją ich dwojga kochających się na miękkiej leśnej ściółce.

– Może przyjadę tam po panią? – spytał z nadzieją.

– Przykro mi, panie Cocharan, ale moja odpowiedź brzmi „nie” – oświadczyła chłodno Summer.

Blake zdobył się na jeszcze jeden czarujący uśmiech.

– Proszę wybaczyć, jeśli jestem natarczywy, ale była pani pierwszą osobą, o której pomyślałem, planując to przedsięwzięcie.

Wstał, lecz nie doczekał się żadnej reakcji z jej strony.

– W takim razie, jeżeli to ostateczna odpowiedź... – Zebrał dokumenty ze stołu. – ...mam tylko jedną prośbę. Czy mogłaby pani wyrazić swoją opinię na temat Louisa LaPointe'a?

– LaPointe'a? – wykrztusiła, niepewna, czy dobrze słyszy. W uszach Summer to nazwisko zabrzmiało jak złe zaklęcie. Powoli podniosła się z kanapy. – Pyta mnie pan o LaPointe'a? – Jej akcent stał się jeszcze bardziej francuski.

– Tak, i byłbym wdzięczny za jakąkolwiek informację. – Blake, teraz już pewien zwycięstwa, przywołał na twarz najbardziej niewinny uśmiech, na jaki mógł się zdobyć. – Jesteście kolegami po fachu, a zatem...

Nie dokończył zdania, gdyż Summer zaklęła soczyście w języku swojej matki. Wyprostowała się z furią, jak bogini zemsty, która szykuje się do zadania śmiertelnego ciosu.

Sherlock Holmes miał swojego doktora Moriarty`ego, a Superman – Lex Luthora. Summer Lyndon miała Louisa LaPointe`a.

– To oślizgła świnia – wróciła do angielszczyzny. – Ma rozumek Kubusia Puchatka i łapy jak drwal. – Wyszarpała papierosa z torebki. – Wieśniak. Tyle o nim powiem.

– Należy do piątki najlepszych kucharzy w Paryżu – jątrzył Blake. – Canard en crôute w jego wykonaniu to ósmy cud świata.

– Pieprzenie! – syknęła.

Blake musiał bardzo uważać, aby nie parsknąć śmiechem. Zawodowa próżność, oto pięta achillesowa wielkiej Summer Lyndon, pomyślał z satysfakcją.

– Czemu pan mnie w ogóle pyta o LaPointe'a? – Zaciągnęła się papierosem, wypinając biust. Blake z wysiłkiem stłumił przypływ pożądania.

– W przyszłym tygodniu jadę do Paryża, aby się z nim spotkać. Skoro pani odrzuciła moją ofertę...

– Zaproponuje pan to – wskazała papierosem na dokumenty, które Blake wciąż trzymał w dłoni – temu gruboskórnemu jaszczurowi?

– Jest drugą osobą na mojej liście. W opinii niektórych członków zarządu LaPointe lepiej nadaje się do tej pracy.

– Czyżby? – Głos miała szorstki, a wąskie szparki oczu nikły za chmurą papierosowego dymu. Wyrwała mu z ręki papiery i rzuciła na stół. – Najwidoczniej są ignorantami.

– Uważa pani, że nie mają racji?

– Proszę przyjechać po mnie w piątek o dziewiątej. – Energicznym ruchem zdusiła papierosa w popielniczce. Była wrogiem palenia.

– Wedle życzenia, pani Lyndon – odparł z kamienną twarzą. Dopiero na korytarzu, kiedy był już daleko od jej drzwi, dał upust triumfującej radości.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: