Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Miłość za wszelką cenę - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
12 grudnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Miłość za wszelką cenę - ebook

Jak zacząć od nowa?

Audrey  razem z matką i bratem przenosi się do nowego miasta. Przeprowadzka miała być dla dziewczyny również ucieczką. Jednak ciężko jest uciec, gdy Twoją duszę otacza mrok. To Coś. Przychodzi bez uprzedzenia i atakuje w najmniej spodziewanym momencie..

Lekarstwem na problemy może okazać się mieszkający nieopodal Leo. Losy tej dwójki splatają się. Pojawienie się chłopaka uświadomi Audrey, że nic nie jest takie, jakim się do tej pory wydawało. Dziewczyna zrozumie, że kochając kogoś można zrobić wiele. Pytanie, czy zawsze wiele  dobrego…

Wciągająca, nieoczywista opowieść o miłości.
Szokująca. Przeczytana raz, pozostaje w pamięci na długo.

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8073-259-9
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CZĘŚĆ PIERWSZA

.

MIEJSCA, W KTÓRYCH MIESZKA BÓL: JA I MOJA DEPRESJA

AUTORSTWA AUDREY MORGAN,
WIEK: SZESNAŚCIE LAT I DWA MIESIĄCE

Umarłam trzy razy, zanim skończyłam pięć lat. Nie mogę tego zobaczyć, nie potrafię wyobrazić sobie tej sceny, ale moje płuca nadal bolą, kiedy biegam, a zimą czuję, jakby ktoś rozdrapywał mi klatkę piersiową twardymi, ostrymi pazurami. Mama mówi, że kiedy byłam mała, wystarczyło, żebym zobaczyła wodę, a od razu rzucałam się do niej, bez żadnego wahania, jakbym urodziła się po to, żeby być syreną, a nie dziewczyną: z łuskami zamiast skóry, oczami w kolorze wodorostów i krzykiem zamiast płaczu. Ale teraz nie podejdę blisko basenu, stawu czy morza, a we wszystkich moich koszmarach miotam się w brudnych, ciemnych głębokościach, z wodorostami wokół wierzgających stóp. Woda zalewa moje oczy i usta, a ja połykam ogromne jej ilości, zachłystując się, krzycząc i opadając na dno. W tych snach nie potrafię znaleźć światła, a moja głowa jest ciężka i nie mogę jej wynurzyć.

To dzięki mamie nadal żyję. Za każdym razem, kiedy pogrążałam się w niebezpieczeństwie, ona wyciągała mnie z niego jak rybę z wody, to ona uciskała moją klatkę piersiową i przykładała swoje usta do moich, aby wtłoczyć we mnie powietrze. To ona wzywała potem karetkę, zabierała mnie do szpitala, robiła mi badania i siedziała przy mnie całą noc, kiedy wykasływałam z siebie flegmę. Nie żebym to pamiętała, ale można o tym przeczytać, jeśli jesteście zainteresowani: nasza lokalna gazeta napisała o tym ostatnim razem – „Bohaterska matka ratuje malutką córkę!” – ze zdjęciem, na którym mama trzyma mnie jak swego rodzaju trofeum. Mama zachowała kopię. Znajduje się wraz z innymi wyjątkowymi rzeczami w pudełku, do którego nie wolno mi zaglądać. Ale czasami wyjmuję pożółkłą stronę, wygładzam ją i czytam o tym, jak umarłam. Nie ma tam jednak wzmianki o moim tacie, ile razy bym czytała.

Piszę o tym, żebyście wiedzieli wszystko o mnie i mojej mamie, i o tym, jak to jest być nastolatką w tak złym stanie. W depresji. Niewielu ludzi to rozumie. Proszę, zostawiajcie komentarze, żeby pomóc nam przez to przejść!

Dziękuję i do zobaczenia!

AudreyWrzesień

.

Audrey

Robiło się już późno, kiedy zjechaliśmy z wiejskiej drogi na podjazd i pierwszą rzeczą, którą zobaczyłam, była woda. Otaczała Folwark, nasz nowy dom. Kiedy wjechaliśmy na mały mostek, chwyciłam rączkę drzwi samochodu i ścisnęłam ją mocno. Mama tego nie zauważyła. Peter nadal płakał, więc wyciągnęłam drugą rękę do tyłu.

– Jesteśmy na miejscu, Peter. Już dobrze – powiedziałam, wycierając mu kolejne łzy. Wymiotował dwa razy w ciągu ostatniej godziny, kiedy drogi stawały się kręte, a majtki przemoczył już dawno temu, jeszcze na autostradzie, którą tu dotarliśmy. Zrobiłam, co mogłam, za pomocą ostatnich chusteczek i starego ręcznika, który mama trzymała w bagażniku, ale mój brat potrzebował kąpieli. O tym właśnie myślałam, a także o tym, że zjechałyśmy z ostatniej drogi donikąd i że zamiast cieszyć się, że tu jesteśmy, chciałabym być z powrotem w naszym starym domu, nawet mimo tego, że jest mały, brzydki i spalony. Folwark był potworem, czekającym, by nas połknąć.

Mama zatrzymała samochód, a ja wyskoczyłam z niego i pobiegłam do tyłu, żeby zobaczyć, sprawdzić, upewnić się – musiałam się mylić. Ale nie. Stojąc na moście, wpatrywałam się w wodę, która biegła wokół domu jak fosa, i wiedziałam, że to coś złego.

– Co myślisz, Aud? – Mama stanęła przy mnie, położyła mi rękę na plecach, a ja patrzyłam na nasze odbicia w wodzie, załamane i przesuwające się na powierzchni ciemnej wody, i zastanawiałam się, co kryje się w głębi.

– Ładnie tu, prawda? – powiedziała. Stałyśmy na krawędzi. Grunt pod nami był nietrwały. Czułam śliskość błota i przyciąganie wody i chciałam uciec. Zamiast tego odwróciłam się i patrzyłam na dom.

To było olbrzymie miejsce. Wysokie, wznoszące się niemal tak wysoko jak drzewa, okręcone winoroślami i oblepione mchem. Fosa jest typowa dla zamku, ale to wcale nie był zamek. Stałyśmy przed budynkiem z lat sześćdziesiątych – szpitalem bądź więzieniem, ale nie domem. Nie wiem, czego się spodziewałam. Ale myślałam, że to może będzie coś ładnego, na przykład stary wiejski dom, gdzie Peter i ja moglibyśmy się bawić w staroświeckie życie. Jednak ostre kąty i puste okna przywodziły na myśl zamknięte i oklejone taśmą klejącą pudła, z życiem zapakowanym do wysłania, zakurzonym i umierającym. Przynajmniej ogród był uroczy, wrześniowo zielony i złoty. Błękitne niebo ciągnęło się w nieskończoność. Peter wypadł z samochodu na żwir, więc podbiegłam, żeby go złapać i postawić na nogi. W lecie skończył pięć lat, ale pięć lat to mało, jeśli ktoś by mnie zapytał. Pięciolatek to wciąż małe dziecko.

– Będziemy tu mieszkać? – zapytałam mamę. Pokiwała głową i rozciągnęła szeroko ramiona, ziewając.

– Tak, jak ci się podoba? Pięknie, prawda? Chociaż myślałam, że nigdy nie dojedziemy, a ty? Boże, ten ruch. Okropność. Ale było warto, nie sądzisz?

Mama była zmęczona, spragniona kawy, jak sama powiedziała, a Peter potrzebował kąpieli, więc wzięła torbę z bagażnika i ruszyła do przodu. Pomogłam Peterowi pozbierać zabawki – miękkiego starego królika i kolekcję kamieni – z powrotem do torby i ruszyliśmy biegiem za nią, żeby ją dogonić. Grube szare mury, puste okna, płaski dach. Uśmiechnęłam się do brata, starając się wyglądać na podekscytowaną, a on spojrzał na mnie z nadzieją i przestrachem. „Nikt o zdrowych zmysłach by tu nie zamieszkał” – pomyślałam, gdy mama popchnęła nas w kierunku drzwi, a one otworzyły się, zanim przekręciła klucz, niczym ziewające usta, bezzębne i łakome. Nasłuchiwałam, stojąc w holu. Spoglądałam w górę na ciemną klatkę schodową, a potem przed siebie na długi korytarz. Czy to Coś było tutaj? Czaiło się? To Coś, przed czym uciekliśmy? Ale jedynym dźwiękiem był tupot butów mamy, gdy wchodziła po schodach, coraz szybciej i szybciej. Skręcała ostro na zakrętach i wyhamowała przed drzwiami do mieszkania, gdzie zaczęła przebierać wśród kluczy. Naciągnęłam koszulkę na nos. Korytarz cuchnął myszami i pleśnią. Obrzydliwość. Mama mówiła, że Folwark jest elegancki, wyremontowany, odnowiony. Całą drogę była podekscytowana – śpiewała piosenki z Radiem 1, stare przeboje, jak je nazywała, i tak mocno trzymała ręce na kierownicy, że aż bielały jej kostki. Cóż, „elegancki” nie było słowem, którego bym użyła. Nie.

Znalazłam łazienkę, pochyliłam się, zatkałam odpływ i napełniłam wannę. Woda bulgotała i pryskała, ale przynajmniej była ciepła.

– Chodź, mały. Umyjemy cię – powiedziałam do Petera, ściągając mu koszulę, skarpetki i buty, a potem wilgotne spodnie i poplamioną koszulkę.

– Przepraszam, że zwymiotowałem, Aud – powiedział, gdy wsadziłam go do wody i całego ochlapałam.

– Nie bądź głuptasem. Teraz już czujesz się lepiej, prawda? Jak nowo narodzony. – Żałowałam jednak, że nie mamy płynu do kąpieli, gumowych kaczuszek i puszystych ciepłych ręczników. Zamiast tego zaśpiewałam głupkowatą piosenkę, coś z dziecięcego programu w telewizji, o szorowaniu, myciu i stawaniu się ładnym i czystym, a Peter przyłączył się ze śmiechem.

Pogrzebałam w torbie mamy i znalazłam jej szampon, którym umyłam Peterowi włosy, uważając, żeby mydliny nie dostały mu się do oczu, a po kąpieli znaleźliśmy jego piżamę i pościeliliśmy mu łóżko prześcieradłem i kocem.

– Kupimy nowe rzeczy, Pete, nie martw się. Dostaniesz ładną miłą kołdrę i jakieś poduszki. Wszystko ci wyszykujemy, dobrze?

Peter pokiwał głową i zaczął przekładać swoje kamienie. To były otoczaki, które znalazł w warsztacie przy drodze i wyjął z klombu kwiatów. Teraz miały imiona. Pan Briggs i Rupert. Bad Hat i Jim. Jim to dawny przyjaciel Pete’a, mieszkający po sąsiedzku chłopiec z usmarowaną dżemem brodą i piegami jak złote plamki. Czasami pożyczał Pete’owi swój rower. Imion pozostałych kamieni nie znałam.

– Tu nie jest miło, prawda, Aud? – Peter zaczął budować wieżę z kamieni, a potem rozrzucił je ręką, ale ja potrząsnęłam głową i poprawiłam je.

– Jest miło. Jest uroczo, a ty i ja możemy pomalować twój pokój i urządzić wszystko tak, jak będziesz chciał. I kupić ci jakieś nowe zabawki.

– A co z moim starym pokojem? – zapytał, a ja ścisnęłam go mocno i powiedziałam, że może któregoś dnia tam wrócimy, choć to było kłamstwo.

Podeszłam do okna, potarłam szybę rękawem i oparłam o nią czoło. Pierścień ciemnej wody wzywał. Śpiewał i czekał, jakby wiedział, że dziewczyna taka jak ja pewnego dnia tu przyjedzie.

Najlepiej było nie patrzeć. Zeszłam na dół do salonu i uśmiechnęłam się.

– W porządku, kochanie? – zapytała mama.

– Tak, w porządku.

Nie powiedziałam mamie, że nadal mi niedobrze. Dała mi tabletki na podróż, ale nie zadziałały, a tylko pogorszyły moje samopoczucie. Zawsze miałam skłonność do nudności, mój żołądek kotłował się ze strachu. Przed Peterem łatwo było to ukryć. Trudno natomiast było to zamaskować przed mamą. Ona zawsze wiedziała.

– Cóż, przywiozę coś na kolację. A ty posprzątaj tu trochę, Aud. – Patrzyła na pokój, ale nie powiedziała ani słowa o zniszczonych meblach, gołym tynku na ścianach czy starym dywanie, a ja zastanawiałam się, co mam z tym zrobić.

– Ryba i frytki? Dobrze?

– Świetnie. Dzięki – powiedziałam. Godzinę później wróciła z dużą paczką tłustego, chłodnego jedzenia, ale nie dałam rady nic w siebie wmusić i mama zjadła wszystko, nawet resztki.

Później tego wieczoru wyślizgnęłam się na zewnątrz. Peter był w łóżku i szybko zasnął, ale mama wpatrywała się w telefon z nadzieją. Liczyłam na to, że jej przyjaciele, ludzie, których podobno tutaj znała, zadzwonią wkrótce, a wtedy wszyscy będziemy mieli znajomych. Zawsze byliśmy tacy niestali, wiotcy i wątli, gotowi upaść pod naporem najlżejszego podmuchu wiatru, ale Peter potrzebował korzeni. Ba, oboje ich potrzebowaliśmy. Zeszłam na dół po schodach, pozwalając, aby ciężkie drzwi zatrzasnęły się za mną, potem zbliżyłam się do wody. Kroczyłam lekko, aby nie czuć pod stopami bólu od ostrych kamieni. Jakby tak się zastanowić, istnieje sposób, aby przerwać ten ból. Wszelki ból. Ale nie powinnam się bać. Tata zawsze mawiał: „Żadnych zmartwień”. Wiele lat temu, pogwizdując i wymachując moją ręką, odprowadzał mnie do szkoły, a ja patrzyłam na niego jak na bohatera, gwarancję bezpieczeństwa. „Nie martw się, bądź szczęśliwa, Aud” – powiedziałby teraz na pewno, a mnie na chwilę zrobiło się cieplej na to wspomnienie.

Leo

– Więc... – Graham spojrzał na Leo. – Jak się miewasz?

Leo przeczesał ręką włosy, a potem się uśmiechnął.

Podniósł szklankę z wodą i wypił do dna jednym długim łykiem. Graham patrzył, czekając.

– W porządku, jak sądzę. Nie, właściwie lepiej. Miewam się dobrze – powiedział Leo, odkasłując, i przytaknął, jakby dla potwierdzenia prawdziwości swoich słów. Graham pochylił się do przodu, zadowolony. Lubił tego chłopaka.

– Taak? To dobrze, właśnie to chcemy słyszeć. Dobrze sypiasz?

– Tak, dobrze. To wszystko dzięki bieganiu. – Graham się zaśmiał, Leo także się uśmiechnął, lecz niechętnie. Dobrze było zawtórować, gdy Graham rechotał w ten sposób. Jego śmiech był tak głośny, że wymuszał uczestnictwo.

– Och, tak, potęga świeżego powietrza i ćwiczeń. Mało kto to docenia, wiesz, Leo. A zatem pobiegniesz ze mną w maratonie w tym roku?

– Nie. Nie jestem fanatykiem, jak niektórzy. – Leo napotkał spojrzenie Grahama. Jego terapeuta miał zaróżowioną twarz, prosty nos i szerokie, śmiejące się usta. Można było mu wszystko powiedzieć.

– W porządku, cóż, zobaczymy. Jeszcze się nawrócisz.

Leo wzruszył ramionami.

– A co z przyjaciółmi? Znalazłeś już sobie jakichś?

Leo nie był tak naprawdę zainteresowany żadnym z dzieciaków w okolicy ani ich życiem. Ale Graham powiedział, że to nie jest zdrowe podejście i że powinien nawiązać kontakt z rówieśnikami, uczynić wysiłek. To był temat przewodni ich spotkań.

– Taak, pewnie, mam przyjaciół.

– Nie mam na myśli dzieciaków, z którymi spędzasz czas w ciągu dnia, Leo. – Graham ponownie pochylił się do przodu. – Chodzi mi o ludzi, z którymi lubisz rozmawiać, przed którymi się otwierasz.

– Wiem, co masz na myśli. Od tego mam ciebie, prawda?

– Nie. Nie przez cały czas.

Leo myślał o tym. Odkąd zamieszkał w tej dziurze, miał ciocię, Grahama i to właściwie tyle. Chłopaki ze szkoły były w porządku, był z nimi na kilku imprezach i takich tam. Miał pełno zaproszeń i niektóre dziewczyny też traktowały go przyjaźnie. Niektóre z nich nawet zbyt przyjaźnie, jak Lizzy Carr. Ale stracił kontakt ze swoją przeszłością, a to oznaczało, że nie miał do kogo napisać czy zadzwonić. Nie miał z kim po prostu posiedzieć i pogadać o niczym.

– W porządku – odpowiedział Grahamowi – przyjmuję ten argument. Podejmę wysiłek. – Zasalutował, zrobił poważną i zdecydowaną minę, a Graham skinął głową i wizyta dobiegła końca. Leo poszedł poszukać swojej cioci, która podczas jego terapii szperała w małej galerii sztuki. Przez słowo „terapia” czuł się głupio, ale nie przez Grahama. Leo zawsze wychodził od niego, mając odrobinę więcej pewności, że dni staną się jaśniejsze i lepsze, a przeszłość jest tylko tym, czym jest. Przeszłością.

Pojechali do domu na farmę w jasnych promieniach popołudniowego słońca. Blask padał na wirujące liście, które formowały tunel prowadzący na wieś. Uczucie, że lato jeszcze nie powiedziało ostatniego słowa, że może uda się złapać chwilę z minionego czasu i przytrzymać zieleń chwilę dłużej, sprawiło, że Leo miał wielką ochotę dotrzeć do domu i wyjść na dwór. Lipiec i sierpień spędził w lesie, na polach – jeździł rowerem nad morze, a potem rzucał się we wznoszące się fale, zgrzany i zmęczony po jeździe. A teraz, w połowie września, myślał to tym, co będzie, a nie o tym, co było.

Myślał o szkole. O kolegach. Najprościej było powiedzieć, że się czegoś nie lubi, więc nie trzeba się tym zajmować. Leo zdecydował, że będzie musiał spróbować.

Audrey

Następnego dnia po przeprowadzce mama pozwoliła Peterowi i mnie chodzić samodzielnie po supermarkecie. Mogliśmy kupić do naszych pokoi wszystko, co chcieliśmy: nową pościel, abażury, dywany, zabawki dla Petera. Mama wypełniła wózek kubkami, narzutami, tosterem, rondlami, wycieraczkami, zasłonami. Ja pozbierałam podstawowe produkty: szczoteczki do zębów, mydło, ręczniki. Potem przyszedł czas na mój szkolny mundurek i kolorowe, jaskrawe segregatory, flamastry i papier. Mama kupiła mi nawet pióro Parkera, o którym zawsze marzyłam, nie wspominając o mnóstwie innych rzeczy, których zdecydowanie nie potrzebowaliśmy, jak ekspres do kawy, elektroniczna waga, wielki plakat z Marilyn Monroe w grubej czarnej oprawie, który podejrzewam, że nigdy nie zostanie powieszony. Kasa pikała, mama pakowała rzeczy, cyfry migotały, a ja się krzywiłam. To była zbyt duża kwota, ale mama wręczyła kasjerce kartę kredytową, jakby nie miało to znaczenia. Zauważyła, że się gapię.

– Nie martw się, kochanie. Mamy pieniądze z ubezpieczenia, pamiętasz?

Uśmiechnęłam się i skinęłam głową, idąc za nią na zewnątrz, na parking. Wózek terkotał na betonie.

– Urządzimy ładnie to miejsce, co, Aud? – Mama próbowała przekrzyczeć hałas wózka.

– Jasne. – Przyspieszyłam kroku, żeby za nią nadążyć. Siatki były ciężkie i wrzynały mi się w palce. Kroki mamy były długie, zdecydowane.

– I będziemy tu szczęśliwi. Odezwę się do starych znajomych.

– Dobrze.

– Poradzicie sobie, ty i Peter, prawda? – zadecydowała, a mój brat skoczył do przodu z ekscytacją, wymachując nowym pudełkiem Lego, jakby trwał karnawał, a w ręku trzymał marakasy.

– Dobrze. W porządku, chodźmy do lekarza.

Gabinet był cichy, ciepły i przytulny i funkcjonował na zwolnionych obrotach. Mama uśmiechnęła się do recepcjonistki, która odwzajemniła uśmiech. Na plakietce miała napisane imię Elizabeth. Umawiała wizyty i porządkowała papiery.

Peter i ja czekaliśmy, kiedy ona i mama rozmawiały. Nie chciałam usłyszeć tego, co mówiła mama, spojrzałam więc na brata i wzięłam go za rękę. Peter był moim najlepszym przyjacielem, choć brzmi to głupio, bo jest małym chłopcem. Ale on zawsze był przy mnie, patrzył na mnie, naśladował. Słuchał. Kochałam go: jego maślanożółte włosy, jego oczy – dwa ufne brązowe koraliki, jego wysoki, słodki głos. Teraz jego twarz była zaniepokojona. Mój brat marszczył brwi i trzymał kciuk w buzi. Musiałam go uspokoić.

– Nie martw się, Pete. – Ścisnęłam delikatnie jego palce i wzięłam go na kolana. Powoli stawał się już na to za duży i wykręcał się. Patrzył w dół na dywan, kopiąc nogę krzesła.

– Dobrze się teraz czujesz, Aud? – zapytał.

– Taak, oczywiście. Wiesz przecież, prawda? Wiesz, że wszystko będzie dobrze.

Jego oczy były wielkie i okrągłe, kamienie w jego kieszeni grzechotały, gdy je obracał. Spojrzał w górę i przyjrzał mi się, potem usiadł bliżej, a ja wzięłam go za rękę, która ciągle była taka miękka i mała, że przypomniało mi to, jaki nadal jest drobniutki. Wyszeptałam mu, że wszystko będzie dobrze.

– Obiecuję, mały. Przyrzekam.

Później tego dnia mama stanęła w drzwiach mojego pokoju. Jej oczy błyszczały w ciemności.

– Co myślisz? Jesteś szczęśliwa?

Skinęłam powoli głową.

– Dobrze. Szkołę także polubisz, jest mała. Wiesz, że nie posłałabym cię gdzieś, gdzie by mi się nie podobało. Tak jak mówiłam, mam dobre przeczucia co do tego miejsca. Tutaj jest jak w domu.

Jak w domu. Co to znaczyło? Mój dom był gdzieś daleko w przyszłości. Jeszcze go nie znalazłam, wciąż go szukam. I gdziekolwiek on jest, mój tata też musiałby w nim być.

– Postaram się, mamo – powiedziałam. I mówiłam to serio. To była szansa, której potrzebowałam.

Położyłam się na poduszce i zamknęłam oczy.

– Audrey, dobrze się czujesz? – Mama weszła do pokoju i podniosła torbę, której nie chciało mi się rozpakować. Były w niej stare pluszaki, co do jednego pamiątki z pobytów w szpitalu, które jakoś ocalały i teraz przypominały mi przeszłość. Zaczęła układać je na półce.

– Aud? – zapytała ponownie, odwracając się, żeby na mnie spojrzeć, kiedy nie odpowiedziałam.

– Taak. Trochę boli mnie głowa. – To nie było nic nowego, po prostu coś, co można powiedzieć.

– Przyniosę ci jakieś lekarstwo – powiedziała. – Ale wiesz co? Nie możemy tak dłużej. Chciałabym, żebyś porozmawiała z kimś o swojej depresji. – Mama usiadła na łóżku, a ja odsunęłam się, robiąc jej miejsce. – Chcesz przecież wyzdrowieć, prawda?

– Tak – szepnęłam, zaciskając mocniej powieki.

– To jest najważniejsze w takim razie. Pozwól mi sobie pomóc, proszę. Zrobimy to razem?

– Dobrze.

– W każdym razie w przyszłym tygodniu mamy umówione spotkanie z lekarzem. Weźmiemy skierowanie. Zrobimy z tobą porządek.

– Dobrze, mamo. W porządku.

– Jasne, dobrze. – Mama położyła moją rękę z powrotem na kołdrze i pogłaskała mnie po policzku. – Wiesz, że tu jestem, prawda? Czegokolwiek byś potrzebowała. Więc nie martw się. Śpij już. Rano poczujesz się lepiej. Jest weekend, więc możesz się powylegiwać. Przyniosę ci te tabletki, pomogą ci na ból głowy. Biedna kiełbasko.

Delikatnie zamknęła za sobą drzwi, a ja leżałam w mieniącym się mroku, słuchając odgłosów domu. Coś świszczało i skrzypiało, wsłuchiwałam się więc uważniej poprzez ściany, poza cegły, aż do świata zewnętrznego. Słuchałam, jak wszystko rośnie i zmienia się, jak trawa pnie się wzwyż, piszcząc i gwiżdżąc podczas wypychania sobie drogi przez glebę, jak drzewa przesuwają się w naszą stronę, a ich ciężki krok wstrząsa ziemią, jak powietrze rozszerza się i kurczy, pulsując niczym krew w żyłach.

Następnego ranka mama wyszła wcześnie, a Peter i ja wybiegliśmy z domu po schodach w kierunku lasu.

Mój brat pognał przed siebie, a ja za nim. Gałęzie łamały się pod naszymi nogami, leśne gołębie śpiewały na wietrze. Tu i ówdzie otwierały się polany i zatrzymaliśmy się pod wysokim modrzewiem.

– Zróbmy szałas – zaproponował Peter – z obozem, fortem i wszystkim. Możemy, Aud?

– Jasne – odparłam, wręczając bratu gałęzie, i zaczęliśmy budować. Kiedy ostre końce zostały wetknięte w ziemię, Peter pobiegł poszukać więcej patyków i innych dobrych długich kawałków.

– Tutaj, Aud, ten tu będzie pasował, co nie? – Peter przyciągnął ciężką gałąź, wciąż pokrytą ciemnozielonymi liśćmi. Wzięłam ją od niego i dopasowałam do reszty. Gdy wbijałam ją dłonią, czułam, że drewno było przyjemnie suche i mocne.

– Będziemy mogli oglądać stąd wszystkie ptaki, prawda? – zapytał.

Przytaknęłam głową.

– Tak. Może, jeśli będziemy naprawdę cicho i nieruchomo, to zobaczymy króliki albo borsuki. Myszy. Sama nie wiem. Tu mogą być przeróżne gatunki zwierząt.

Powinnam wiedzieć więcej – Peter patrzył na mnie z ciekawością, a potem zaczął rozglądać się wokół. Jego policzki zaróżowiły się pierwszy raz od dawna, a cała twarz aż się skrzyła z emocji.

– I co jeszcze?

– Ryjówki – powiedziałam w desperacji, szukając czegoś bardziej ekscytującego – może jeleń lub zając. – Nie powiedziałam, że gdyby patrzył naprawdę uważnie, dostrzegłby serca bijące między drzewami, usłyszałby ich oddech, jednostajny odgłos życia. Jednak dzisiaj wszystko było spokojne, nic nie wyskakiwało znienacka, las spał.

Nasza twierdza była nieuporządkowaną masą drobnych gałązek splątanych ze starą wytrzymałą gałęzią i jakimś cudem stała pionowo. Nieźle jak na dwójkę miastowych dzieciaków.

– Co myślisz? – zapytałam.

– Super! – Peter upadł na kolana i wczołgał się do środka. – Tu jest naprawdę super, Aud, chodź tu do mnie. – Poklepał ziemię. Było tam ciasno i cicho. Siedzieliśmy nieruchomo, uważając, żeby nie dotykać boków, bo wtedy wszystko by się przewróciło. Szałas miał szansę przetrwać popołudnie, jeśli będziemy mieli szczęście.

– Masz rację. Tu nie jest źle, Pete.

– Szszsz... Jeśli będziesz mówić, zwierzęta nie przyjdą. Powinniśmy być cicho. – Ustawił swoje kamienie w rządku i mówił do nich przez chwilę, ale potem jego głowa opadła na moje ramię. Czekaliśmy. Peter kurczowo ściskał krótki patyk w dłoni, na kolanach i łokciach miał plamy po trawie, a we włosach liście. Westchnął i zaczął się wiercić. Wierzgnął, a ja przytrzymałam jego stopę, przypominając mu, żeby był ostrożny.

– Przepraszam, Aud – szepnął.

– W porządku, mały – powiedziałam, ściskając go mocniej. – Bycie cierpliwym świetnie ci wychodzi.

– Naprawdę?

– Taak. Jak prawdziwemu człowiekowi lasu.

– Masz na myśli rycerza. – Uśmiechnęłam się. – Możemy tu przychodzić codziennie i tak się bawić?

– Cóż, może. W weekendy i po szkole.

– Szsz... – powiedział Peter i oboje wpatrzyliśmy się w głęboką warstwę drzew, wyczekując najsłabszego ruchu, cudu lub magii. Potem słońce przedarło się przez grube sklepienie liści i padło na kawałek ziemi, rozświetlając ją jak ogień. Do kręgu światła nagle wskoczył mały królik z nastroszonymi uszkami i drgającym noskiem. Zamarliśmy, wstrzymując oddechy. Mieliśmy ciarki na skórze.

– Mogę go złapać? – wszeptał mój brat. – Zatrzymać go jako zwierzątko domowe? – Przesunął się w napięciu, zamierzając rzucić się w stronę królika, ale stworzenie uciekło. Peter się spóźnił.

– Wracaj! – krzyknął w zarośla. – Nie zrobię ci krzywdy, wracaj!

– Uciekł, Pete – powiedziałam, sięgając ku niemu. – Ale nie martw się, będą inne. Setki królików i myszy, ptaków. Wrócimy jutro i sprawdzimy nasz szałas, ale teraz chodźmy już. Czas na herbatę.

– Ale ja chcę królika! Widziałaś go, Aud? To mogłoby być nasze zwierzątko. Chcę mieć zwierzątko. Chcę nowego Gryzaczka.

Nie chciałam tego pamiętać. Pożar. Gryzaczek uwięziony w środku. Peter płakał przez to we śnie i nie chciałam zaczynać tego na nowo. Ścisnęłam jego rękę. Braciszek nadal patrzył na mnie z nadzieją.

– Wytrenuję go i będę o niego dbał. Obiecuję, będę czyścił jego klatkę i w ogóle, karmił go. W lesie prawdopodobnie zginie.

– Nie zginie. Wrócił do swojej norki, do mamy. – Przełknęłam ślinę i uśmiechnęłam się. – Ona się nim przecież zaopiekuje.

– Obiecujesz?

– Taak, obiecuję.

Wracaliśmy powoli, a kiedy zbliżaliśmy się do domu, zobaczyłam samochód mamy. Była zajęta torbami zakupów, podbiegliśmy więc, żeby jej pomóc w rozpakowywaniu. Przyszło mi do głowy, że może miała rację. Znowu myślałam o wielkich nadziejach i nowym początku. Mama nie kłamała, kiedy mówiła o tym miejscu. Wreszcie się tu znaleźliśmy. Mieliśmy powietrze, niebo, drzewa do wspinania się i pola do biegania. Mogliśmy żyć od nowa. Mogliśmy być szczęśliwi. Moje serce się rozluźniło, uwolniło się z uścisku, chwyciłam rękę Petera i pobiegliśmy do niej.

Leo

Nowe dzieciaki z Folwarku przesuwały się na linii horyzontu. Leo patrzył na nie, jak wychodzą ścieżką z lasu i podążają dalej. Nie widziały go, były niczego nieświadome, skupione na pokonywaniu drogi. Wyglądały jak dwójka linoskoczków. Zwrócił uwagę na dziewczynę, która trzymała dłoń młodszego brata i ciągnęła go, aby nie został w tyle. Wyglądała inaczej niż wszyscy: wydawała się pełna ostrych kątów. Jej T-shirt przylegał do ciała, długie włosy płonęły niczym blady ogień. Wyglądała, jakby lada chwila miała odfrunąć, jakby wiatr miał ją podnieść i rzucić w niebo. Potem Leo zauważył jej podbródek, w którym było coś krnąbrnego. Dostrzegł siłę ramienia i ręki, którą trzymała brata, i pomyślał, że ona jednak twardo stąpa po ziemi.

Mógł ją wtedy dogonić i przedstawić się, ale Sue i tak planowała to zrobić. W Folwarku nie było innych rodzin – nikt z tutejszych by tu nie zamieszkał, nie po tym, jak miejsce zamknięto i zaczęły o nim powstawać opowieści. Sue uważała, że muszą czuć się samotni po przeprowadzeniu się do tego opuszczonego budynku. Ciocia przyrządzała dla nich zapiekankę, czuł jej zapach aż z podwórka.

– Leo, gdzie byłeś? – Jej twarz była zarumieniona od gorącego piekarnika. Sue ciągle miała na sobie kalosze, a Mary węszyła po podłodze, szukając jakiegoś kąska. – Myślałam, że się zgubiłeś.

– Nie. Byłem tylko na spacerze.

– Dobrze. Od tego są weekendy. Żeby nic nie robić. Dzieci w dzisiejszych czasach nie mają tego wiele.

Leo zrzucił kurtkę i ledwo uniknąwszy uderzenia przez ogon Mary, opadł na kanapę, żeby ściągnąć buty.

– Niech ci się nie zrobi zbyt wygodnie. Idziemy do Folwarku. Ta nowa rodzina, o której ci mówiłam. Już przyjechali.

– Wiem. Właśnie widziałem dzieciaki.

– I?

– I co?

– Jaki werdykt?

– Wyglądają miło, tak sądzę. To znaczy, nie wiem. Widziałem ich z daleka.

– Więc skąd ten rumieniec? – Jego ciocia patrzyła na niego z szerokim uśmiechem na twarzy i Leo się roześmiał.

– Sue, jesteś zabawna. Daj spokój. Nie potrzebuję dziewczyny.

– A kto mówi cokolwiek o dziewczynie? – droczyła się Sue. – Pomyślałam tylko, że może będziesz miał szczęście i znajdziesz bratnią duszę. Nawet nie wiedziałam, że tam jest dziewczyna. Skąd miałabym wiedzieć?

– Taak, taak. Daj już spokój. Chodźmy. I przestań się emocjonować.

– Nigdy. – Wręczyła mu kosz i wyszli przez pola w kierunku Folwarku, który, jak pomyślał Leo, wyglądał mroczniej niż zwykle. Tylko jedno małe okno obiecywało miłe przyjęcie.

Audrey

Cisza w mieszkaniu tego wieczoru była gęsta, jakby ogłuszająca i złowieszcza, nawet mimo tego, że radio grało, podczas gdy mama sprzątała po herbacie, układała wszystko w szafkach i pogwizdywała. Ja siedziałam na kanapie z rękami na uszach i prawie nie słyszałam pukania, na dźwięk którego Peter pognał, aby otworzyć drzwi.

Zanim dogoniłam mego brata, ten wpuścił do korytarza jakąś kobietę, która uśmiechała się do niego. Była opalona, jakby spędziła całe życie na słońcu. Miała stwardniałą skórę, a zmarszczki otaczały jej oczy. Wyglądała na pewną siebie. Miała silne ramiona, ale miękkie serce.

– Cześć – powiedziała na mój widok i uniosła brwi. – Przepraszam, że tak wpadłam bez zapowiedzi. Jesteśmy waszymi sąsiadami. Mieszkam po drugiej stronie pola. Słyszałam w winnicy, że jest nowa rodzina w Folwarku, więc chciałam przyjść i dać wam to. Na parapetówkę. – Wręczyła koszyk.

– Dzięki. – Wzięłam od niej koszyk, a moje ramię się ugięło pod jego ciężarem. Pyszny zapach wleciał do mieszkania. Pojawiła się mama, poprawiając włosy i prostując bluzkę, a ja podałam jej koszyk.

– Witam – przywitała się ponownie kobieta, patrząc tym razem na mamę. – Sue Bright. Jestem waszą najbliższą sąsiadką, właśnie mówiłam to pani córce.

– Och, dzień dobry. Tak, jestem Lorraine – powiedziała mama. – A to jest Audrey.

Potem pojawiła się jeszcze jedna postać, a ja zrobiłam się czerwona. Moje policzki migotały jak syreny na policyjnym samochodzie podczas pościgów w naszej dawnej dzielnicy.

– To jest Leo – powiedziała Sue. – Mój bratanek.

Zupełnie nie byli podobni do siebie. Zacznijmy od tego, że kobieta nie miała ani kropli azjatyckiej krwi, a Leo zdecydowanie był Chińczykiem. Garbił się za moimi drzwiami. Miałam na sobie okropne dżinsy i niechlujną koszulkę, a mama nie starła keczupu z brody. Peter ciągnął mnie za rękę, a Sue wpychała Leo do środka.

– To syn mojego brata. Chwilowo mieszka ze mną, na farmie, po przeciwnej stronie pola – wyjaśniła ponownie. Pogrzebała w torbie i wyjęła z niej paczkę cukierków, którą wręczyła Peterowi.

– Och, jak miło – powiedziała mama, a ja wiedziałam, że była po prostu uprzejma. Zależy jej na dobrych manierach, mniej na sąsiadach.

– Zatem jeśli potrzebowalibyście czegoś, to powiedzcie. – Sue nadal się uśmiechała, ale robiło się już trochę niezręcznie.

– Chcecie wejść do środka? – powiedziałam w pośpiechu, bo nie mogłam się powstrzymać. Ci ludzie wyglądali na miłych, tak jakby niczego się nie bali. Im więcej ludzi w mieszkaniu, tym lepiej.

– Och, cóż, jeśli nie jesteście zajęci, tylko na chwilę. – Zrobiła krok w przód i zaczęła podziwiać wystrój, komentując wszystko i zachwycając się remontem.

– Wiecie, że to miejsce było prawie w ruinie. – Usłyszałam, jak mówi, idąc korytarzem. Leo szedł za nią, ale nie patrzyłam na niego, skupiałam wzrok na plecach Sue. Mama opowiadała jej skróconą historię.

– Przenieśliśmy się tutaj z północy. Dostałam pracę na Pond Street. Zna pani dziecięce hospicjum? Jestem pielęgniarką, więc nie jest mi trudno znaleźć pracę, a w domu, cóż... Pojawiły się inne powody, rodzinne powody, dla których musieliśmy zacząć od początku... – Zrobiła przerwę, a Sue nie pytała i mama nie rozwinęła tematu. Zostawiła to sobie na następny raz i budowała odpowiednie napięcie. Moja mama wie, jak dobrze opowiadać historie.

Weszli do kuchni. Woda trysnęła i popłynęła z kranu, czajnik zaczął bulgotać. Peter schował się z cukierkami za sofą, znowu onieśmielony.

Chłopak, Leo lub jak on tam miał na imię, musiał zauważyć, że wyglądam okropnie. Zero makijażu. Przetłuszczone włosy. On był w kurtce i ciemnozielonych kaloszach, jakby właśnie wyszedł prosto z jakiegoś czasopisma o koniach, których stosy leżą w przychodni. Do tego właściwie wcale nie był chłopcem. Był praktycznie dorosły i nie pasował do tego mieszkania, gdzie unosił się mroczny zapach, ściany były okropnie puste i wszędzie leżały porozrzucane niedbale rzeczy mamy. Usiadłam na kanapie, dla niego zostawiając krzesło, obite brudnym szarym welurem i zapadające się w środku. Powinnam zaproponować, że wezmę jego kurtkę. Podałam mu napój. Ale nie chciałam wstać, więc położyłam sobie poduszkę na kolanie i ukryłam się za nią. Zapomniałam jednakże o ramionach, a on oczywiście je zauważył.

– Więc – powiedział, przesuwając szybko wzrok na moją twarz. Odkaszlnął i skierował następne pytanie do Petera: – Co porabialiście?

Spojrzał na nasz notes, który leżał otwarty na podłodze, otoczony nowymi kolorowymi mazakami. Peter zerknął na niego i z powrotem włożył kciuk do buzi.

– Aud mówi, że będziemy tu zapisywać ślady – wymamrotał Peter, a Leo odwrócił się do mnie, tak jakbym była winna wyjaśnienie. Pochyliłam się, podniosłam notes i zamknęłam go mocno. Mój rysunek królika był beznadziejny. Poza tym to nie był jego interes.

– To jest tylko dziennik – powiedziałam. – Taki zeszyt przyrodniczy. Peter lubi przyrodę.

– Taak? Ja też. – Uśmiech Leo był miły. Nie wzdychał, nie przewracał oczami ani nie pukał palcami w oparcie krzesła. Po prostu pochylił się, oparł łokcie na kolanach i mówił delikatnie do mojego brata.

– Któregoś dnia widziałem borsuka. Był ogromny. Taki wielki. – Otworzył szeroko ramiona. – Mówiąc szczerze, byłem nieźle wystraszony. Borsuk ma potężne zęby. – Skrzywił się.

– Nigdy nie widziałem borsuka – odparł Peter, po czym zrobił przerwę. – Masz jakieś zwierzęta? – zapytał, a ja uśmiechnęłam się do niego. Wyszedł zza kanapy, przesunął się i stanął obok Leo. – Miałem chomika, ale zdechł.

– Och. Szkoda. Tak, cóż, Sue ma psa. I kucyka, ale jest raczej stary i powolny, obawiam się. Właściwie oba są stare. Tak naprawdę – powiedział, wytrzymując spojrzenie Petera – to marzę o wężu, ale nie sądzę, żeby Sue się to podobało.

– O wężu? – roześmiałam się lekko, zasłaniając usta dłonią. Twarz Petera była rozanielona.

– Tak. Nie byłbym zdziwiony, gdybyście spotkali jakiegoś w tutejszych lasach. Ale nie martwcie się, one nie są jadowite. Przynajmniej tak mi się wydaje.

Tylko go posłuchajcie. Jakbym rozmawiała z księciem. Nie żebym wiedziała, jak mówią książęta, ale on brzmiał, jakby wychował się, jedząc mięso pawi, sącząc wodę z kryształowych kieliszków i zadawał się z Jaśnie Panem i Panią Eleganckie Gacie. Napomniałam się, by trzymać buzię na kłódkę.

Peter odwrócił się do mnie.

– Czy my też możemy mieć węża, Aud?

– Nie, Pete. Wątpię. Ale poszukam jakiegoś. Dobrze? I zrobię rysunek.

Leo uśmiechnął się do mnie, a ja do niego, ostrożnie. To, że rozmawiał z Peterem, było w porządku, ale nie chciałam, żeby rozmawiał ze mną. Mocniej przyciągnęłam do siebie poduszkę.

– A więc zadomowiliście się? – zapytał.

– Jest w porządku, tak myślę. – To był szyfr oznaczający, że jest kiepsko. Pomimo całej otaczającej mnie natury nadal znajdowałam się w pułapce. Byłam uwięziona przez dom, przez przeszłość i przez wodę. Woda była wszędzie. Leo sprawiał wrażenie, jakby to rozumiał, jego oczy były sympatyczne.

– Ciężko jest przeprowadzić się do nowego miejsca. Pójdziesz do college’u?

– Tak.

– Ja jestem na trzynastym roku. To ostatni rok, dzięki Bogu.

– Och. – Dlaczego on wciąż do mnie mówił? To sprawiało, że czułam się niezręcznie, jakbym musiała być kimś, kim nie jestem.

– A ty? – zapytał, więc byłam zmuszona odpowiedzieć.

– Jedenasty rok. Ale opuściłam dużo szkoły. Muszę nadrobić.

– Cóż, powodzenia z tym.

Leo miał dobrą, poważną twarz, bardzo ładną, prosty nos, bursztynowobrązowe oczy, wręcz przejrzyste. Wypełniał przestrzeń samym sobą – silnym ciałem i szerokimi ramionami. Jego usta się poruszały, a on się uśmiechał, czekając, jakby spodziewał się odpowiedzi, ale nie słuchałam, bo byłam zbyt zajęta patrzeniem, choć wcale nie chciałam tego robić. Próbowałam go tylko rozgryźć.

– Co? – Spojrzałam na niego. Tępo, jakby powiedziała mama, i zamilkłam w pół słowa.

– Powiedziałem, że mam nadzieję, że się wam powiedzie. Będę szczęśliwy, mogąc pokazać ci okolicę. – Leo poruszył się na krześle. – Jeśli chcesz.

– Och! – Zrobiłam się mniejsza, nogi splotłam prawie w węzeł. On miał ubaw, był tylko uprzejmy. Spojrzałam w bok, ale on wciąż patrzył, i kiedy rzuciłam okiem, nasze spojrzenia się spotkały, tylko na sekundę, choć nie potrafię właściwie oceniać tego typu sytuacji. Cóż, cokolwiek się stało, sprawiło, że zrobiło mi się gorąco, twarz mi poczerwieniała i znowu odwróciłam wzrok. Bo taki chłopak jak Leo nigdy nie zainteresowałby się taką jak ja. Jestem typem dziewczyny, która znika w tłumie, o której zapomina się pięć minut po poznaniu. Sądzę, że byłabym dobrym złodziejem, że potrafiłabym przenikać do pomieszczenia jak powietrze, a potem bezszelestnie ulotnić się z czymś cennym. Leo zapomni o mnie szybko, zapomni o tej rozmowie. Cóż. Nieważne. Trzeba pamiętać o manierach.

– Dziękuję – powiedziałam do podłogi. – Byłoby super, jeśli nie masz nic przeciwko. – I to było wszystko, nie zostało już nic do powiedzenia. Poza: – Ale nie musisz. To znaczy, nie musisz udawać, że chcesz. W porządku. Prawda, Pete? Lubimy być sami.

Peter skinął głową, podszedł i wziął notes z moich kolan. Umościł się na dywanie u moich stóp, chwycił brązowy mazak i zaczął bazgrać po obrazku, kolorując go krótkimi, dźgającymi uderzeniami.

Leo się zarumienił. Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby chłopak tak się rumienił. I nie chcę być niegrzeczna. Przygryzłam wargę, ale nie przyszło mi do głowy nic mądrego. Nie potrafię flirtować ani rzucać intelektualnych żarcików. Leo wkrótce to odkryje.

– Cóż. Propozycja jest nadal aktualna – powiedział do ściany i wziął kurtkę, a ja nagle pożałowałam, że nie powiedziałam czegoś innego i nie postarałam się bardziej, ale nie byłam dobra w zawieraniu znajomości. Znowu zrobiło się gorąco. Byłam zawstydzona. To była jedna z tych chwil, które powinny trwać wiecznie i jednocześnie chcesz je natychmiast zakończyć. Udręka w każdej sytuacji.

Mama zjawiła się w drzwiach z jego ciotką i Leo skoczył na nogi. Nie mógł się doczekać wyjścia. To była moja wina, ale nie zrobiłam tego specjalnie.

– Do zobaczenia! – zawołałam, próbując to naprawić, ale wyszedł tak szybko, że nie jestem pewna, czy odpowiedział.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------Bestsellerowa trylogia Marie Lu
LEGENDA

Republika, miejsce niegdyś znane jako zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych, jest uwikłana w wieczną wojnę ze swymi sąsiadami, Koloniami.

Piętnastoletnia June, urodzona w elitarnej rodzinie, w jednej z najbogatszych dzielnic Republiki, to wojskowy geniusz. Posłuszna, pełna pasji i oddana ojczyźnie, jest wychowywana na przyszłą gwiazdę najwyższych kręgów Republiki.

Natomiast piętnastoletni Day, urodzony w slumsach sektora Lake, jest najbardziej poszukiwanym przestępcą Republiki, ale kierujące nim motywy wcale nie są tak podłe, jak by się mogło wydawać. Pochodzący z dwóch różnych światów June i Day nie mają powodu, by się spotkać, aż pewnego dnia brat June, Matias, pada ofiarą morderstwa, a Day staje się głównym podejrzanym. Wciągnięty w śmiertelną zabawę w kotka i myszkę, Day ucieka, próbując jednocześnie uratować swą rodzinę, a June desperacko usiłuje pomścić śmierć brata.

Zbieg okoliczności sprawia, iż oboje odkrywają prawdę o wydarzeniach, przez które połączyły się ich losy. Dowiadują się też, że ich ojczyzna gotowa jest sięgnąć po wszelkie dostępne środki, by zataić sekrety.

Oszałamiająca pierwsza powieść Marie Lu, pełna akcji, napięcia i romansu, bez wątpienia wciągnie i poruszy każdego czytelnika.

Dystopijna powieść Marie Lu Legenda. Rebeliant została zaliczona przez serwis Granice.pl do grona dziesięciu najlepszych powieści fantastycznych 2012 roku!

Legenda nie tylko przetrwa szum medialny, ona na niego zasługuje.

„The New York Times Book Review”

Najnowsza seria Marie Lu
MALFETTO

Adelina Amouteru przeżyła epidemię zarazy. Ale zostawiła ona na niej i innych dzieciach, które przeżyły, swoje piętno. Czarne włosy Adeliny zmieniły się w srebrne, rzęsy wyblakły, a w miejscu lewego oka ma bliznę. Jej okrutny ojciec uważa, że jest ona malfetto – odmieńcem, który niszczy dobre imię rodu i stoi na drodze do bogactwa. Krążą jednak pogłoski, że niektórzy z ocalonych z zarazy mają nie tylko bliznę, ale również tajemnicze i potężne dary. Choć ich podobieństwo pozostaje niewyjaśnione, zaczynają być określani jednym mianem – malfetto.

Teren Santoro służy królowi. Stoi na czele Osi Inkwizycji i do jego obowiązków należy wytropienie wszystkich malfetto i zniszczenie ich, zanim oni zniszczą naród. Wierzy, że malfetto są niebezpieczni i mściwi, ale to właśnie Teren może być w posiadaniu jeszcze mroczniejszej tajemnicy.

Enzo Valenciano jest członkiem Bractwa Sztyletu. Ta tajemnicza organizacja wyszukuje malfetto, zanim zrobi to Oś Inkwizycji. Ale kiedy Bractwo odnajdzie Adelinę, poznają kogoś z mocami, jakich nigdy nie widzieli.

Adelina chce wierzyć, że Enzo jest po jej stronie, Teren zaś to prawdziwy wróg. Drogi tej trójki skrzyżują się w nieoczekiwany sposób, gdzie każdy będzie walczył z każdym w odmiennej, własnej bitwie. Ale wszyscy są pewni jednego: Adelina posiada moce, które nie na- leżą do tego świata. Mściwa ciemność w jej sercu. I pragnienie, by zniszczyć każdego, kto ośmieli się stanąć jej na drodze.

Premiera części trzeciej: Malfetto. Północna gwiazda
– maj 2017 r.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: