Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Mój syn, anioł, który wybrał życie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
23 marca 2010
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mój syn, anioł, który wybrał życie - ebook

W tej książce opowiadam o sobie, o moim doświadczeniu matki, o moim dziecku. Dziecku uzdolnionym inaczej, dziecku szczególnej troski. Wiem, że wiele matek, wielu rodziców dzieci szczególnej troski, każdy według swego własnego doświadczenia, może się utożsamiać ze mną w tych samych przeżyciach pośród cierpienia i radości. Mam nadzieję, że podobnie jak ja, każdy z tych rodziców zdoła wcześniej czy później osiągnąć pogodę ducha konieczną do widzenia świata nie tyle własnymi oczyma, z perspektywy własnych pragnień - chociaż realizowanych w celu pokonania przeszkód, które pragniemy pokonywać, – co oczyma i duszą naszych dzieci. W ten sposób można zauważyć jasność, którą tylko one są zdolne promieniować. Jasność zdolna zrodzić nadzieje i poznać głębokie znaczenie miłości.  Dzieci nasze, które być może na zawsze pozostaną dziećmi, dzięki swej nieświadomości wiedzą, co to nieskalana radość. Dzięki swej niewinności są jak aniołowie i potrafią utrzymywać kontakt między ziemia a niebem. Czy naprawdę, więc my, rodzice, jesteśmy nieszczęśliwi – jak wielu nad nami się użala – opiekując się życiem tych aniołków?

Od Autorki

 

Doretta Braga urodziła się w 1959 roku. Jest mamą Maksymiliana (14lat) i przewodniczącą jednej z sekcji Stowarzyszenia Rodziców z Naszej Rodziny we Włoszech. Stowarzyszenie ma na celu obronę praw dzieci niepełnosprawnych i ich rodzin. Opowiadanie jej autorstwa pt. ,,Pokój” zdobyło w 2002 roku wyróżnienie Nagrody Literackiej ,,Arka uczuć” nadane przez Arkę – Stowarzyszenie Rodziców Dzieci niepełnosprawnych w Seprio.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7823-306-0
Rozmiar pliku: 458 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WPRO­WA­DZE­NIE

Siedząc w sa­mo­lo­cie w ocze­ki­wa­niu na start, myślałam, że lot do Am­ster­da­mu, mimo że krótki, będzie nud­ny.

Nie podróżuję chętnie sama. Zwy­kle to­wa­rzyszę mo­je­mu sze­fo­wi, kie­dy po­trze­bu­je mo­jej po­mo­cy w cha­rak­te­rze tłuma­cza, ale tym ra­zem wy­le­ciał wcześniej i mu­siałam do nie­go dołączyć.

Zajęłam miej­sce w pierw­szym rzędzie kla­sy eko­no­micz­nej i pod­czas gdy sa­mo­lot wypełnia­li pasażero­wie, ob­ser­wo­wałam tych, którzy po­je­dyn­czo mi­ja­li mnie py­tając, czy ktoś obok mnie już sie­dzi.

Tuż przed zakończe­niem pro­ce­du­ry zaj­mo­wa­nia miejsc na pokładzie weszła dziew­czy­na z bar­dzo ciężką torbą, tak ciężką, że aby ją włożyć do prze­strze­ni bagażowej nad sie­dze­niem, po­trzeb­na była po­moc ste­war­da.

Po­tem, trochę zdy­sza­na, usiadła właśnie na sie­dze­niu obok mnie.

Wyglądała na młodszą niż była w rze­czy­wi­stości. Oso­ba tak­tow­na i skrom­na, ale bar­dzo po­god­na. Po­wie­działa mi, że leci do Sankt Pe­ters­bur­ga na łyżwiar­ski staż. Stąd jej ciężka tor­ba, za­wie­rająca łyżwiar­ski ekwi­pu­nek.

Roz­poczęłyśmy roz­mowę, jak to zwy­kle bywa, o tym i o owym.

Na­wet nie przed­sta­wiłyśmy się so­bie na­wza­jem. Tym nie­mniej oka­zała się jedną z tych nie­wie­lu osób, z którymi chcesz kon­ty­nu­ować roz­mowę, bo czu­jesz, że cię ro­zu­mieją.

Myślę, że to od­czu­cie było obopólne, po­nie­waż także ona opo­wie­działa mi kil­ka szczególnych oso­bi­stych doświad­czeń. Mówiła o podróży do­okoła świa­ta trwającej osiem mie­sięcy, którą odbyła rok temu wspólnie z mężem. Opo­wie­działa także o trud­nej re­la­cji ze swoją matką, mówiąc o rze­czach tak po­uf­nych, że zwy­kle niełatwo się nimi dzie­lić z in­ny­mi.

Było to dla niej bar­dzo ciężkie doświad­cze­nie. Wy­znała, że mu­siała cze­kać po­nad trzy­dzieści sześć lat, żeby usłyszeć, że ro­dzo­na mat­ka ją ko­cha. A prze­cież jest jej je­dyną córką. Ale po­mi­mo ukry­wa­nej go­ry­czy, która jesz­cze prze­bi­jała z jej słów, od­naj­dy­wała w so­bie miłość do mamy, która tak bar­dzo przy­spa­rzała jej cier­pień, zwłasz­cza w dzie­ciństwie.

Po­wie­działa mi: „Mama uro­dziła mnie za młodu, le­d­wie wyszła za mąż. Przyszłam na świat szyb­ko i nie­ocze­ki­wa­nie, a ona nie miała ni­ko­go, kto by jej mógł pomóc. Była więc zmu­szo­na żyć przez sześć lat, dzień po dniu, za­wsze i tyl­ko ze mną, po­nie­waż mój oj­ciec był często nie­obec­ny ze względu na swoją pracę. Mu­siała wy­rzec się wszel­kich swo­ich ma­rzeń i za­wsze mi to wy­po­mi­nała, bu­dując we mnie po­czu­cie winy, że przyszłam na świat”.

Ale ona ko­chała swą mamę i uda­wało się jej uspra­wie­dli­wiać ją przed samą sobą.

Obec­nie, kie­dy wyszła za mąż, po­sta­no­wiła, że nie będzie mieć dzie­ci.

Te­raz ja otwo­rzyłam przed nią ser­ce. Opo­wie­działam z zapałem, co mi się przy­da­rzyło, o moim dra­ma­cie sta­nia się matką, o moim cier­pie­niu, o na­dziei, o tym, co zro­biłam i co robię jako mat­ka dziec­ka nie­pełno­spraw­ne­go.

Po­wie­działa: „Mu­sisz na­pi­sać książkę. Mu­sisz opo­wie­dzieć o swo­im doświad­cze­niu, aby mogło być ono po­moc­ne in­nym”.

Nig­dy o tym wcześniej nie myślałam. Ale te­raz pomyślałam, że może ma rację. Od­po­wie­działam: „Kto wie, może pew­ne­go dnia to zro­bię”.

Nie na­pi­sałam książki za­raz. Mówiłam so­bie, że roz­pocznę, jak po­znam ko­niec mo­ich doświad­czeń.

Te­raz wiem, że nig­dy nie będę mogła po­znać jej końca.

Wiem, że muszę żyć dzień po dniu, spoglądając z na­dzieją w przyszłość, nig­dy nie ustając, ale walcząc, za­wsze walcząc ze sobą i dla sie­bie. Dla nie­go. Aby mógł przeżywać swo­je życie naj­le­piej, jak tyl­ko będzie mu to dane.1 JES­SI­CA JEST W NIE­BIE

Przyglądam się Mak­sy­mi­lia­no­wi, kie­dy śpi. Piękny jak anioł. Taki bez­bron­ny w swo­im twar­dym śnie. I jak zwy­kle do­star­cza mi wzru­sze­nia w tur­bi­nie uczuć, które za każdym ra­zem trud­no mi rozróżnić.

Za bli­sko mie­siąc skończy sześć lat. Sześć lat, które wstrząsnęło moim życiem, pochłaniając wszyst­kie żywot­ne siły, nie zo­sta­wiając prze­strze­ni na nic in­ne­go, cho­ciaż na pozór sta­ram się pro­wa­dzić nor­mal­ne życie.

Ale co to zna­czy nor­mal­ne życie?

Cza­sa­mi wy­da­je mi się, że już nie po­tra­fię zro­zu­mieć zna­cze­nia tych słów.

Cza­sem nie­uchron­nie jesz­cze mi się przy­da­rza, że po­ja­wia się daw­na myśl, z czasów, kie­dy wszyst­ko było jesz­cze „nor­mal­ne”.

Za­wsze wy­da­wało mi się, że chcę mieć syna.

Tym­cza­sem od wie­lu lat spy­chałam to pra­gnie­nie w ukry­ty zakątek mo­je­go bytu, aby dać pierw­szeństwo wie­lu rze­czom, które te­raz nie wy­dają się już tak ważne: pra­ca, dom, wa­ka­cje…

Często ra­zem z mężem wy­obrażaliśmy so­bie na­sze życie w trójkę, aż w końcu pomyśleliśmy o synu, a ra­czej córce, po­nie­waż bo­ha­terką na­szych ma­rzeń za­wsze była mała Jes­si­ca, która wypełniłaby nam życie swo­im śmie­chem, swo­imi „dla­cze­go” i swo­imi ka­pry­sa­mi.

Roz­ma­wia­liśmy o tym, jak będzie­my ją wy­cho­wy­wać: mój mąż bar­dziej de­li­kat­nie, a ja bar­dziej twar­do, po­nie­waż byłam prze­ko­na­na, że oprócz oczy­wiście łagod­ności, trze­ba wo­bec dzie­ci oka­zy­wać także su­ro­wość.

Ma­rzyłam, że dam jej po­znać wie­le rze­czy, że będę ją wszędzie pro­wa­dzać, a na­wet od małego na­uczę an­giel­skie­go, a może i nie­miec­kie­go. Nie dla­te­go że chciałam prze­mie­nić moje dziec­ko w jakąś „su­per-córkę” – co nig­dy nie wcho­dziło w ra­chubę w mo­ich ocze­ki­wa­niach, ani na­wet w mo­ich pra­gnie­niach – ale ra­czej żeby dać jej środ­ki, by tak przy­go­to­wa­na, umiała sta­wić czoło temu, co nie­sie świat.

Często fi­lo­zo­fo­wałam, patrząc na dzie­ci mo­ich przy­ja­ciółek. Wyrażałam też słowa kry­ty­ki na te­mat ich sys­te­mu wy­cho­wa­nia, myśląc w sposób nie­mal za­ro­zu­miały, że ja z pew­nością po­tra­fiłabym to zro­bić le­piej.

Po nie­wcza­sie wiem te­raz, że moje za­cho­wa­nie było ob­ja­wem skry­tej za­zdrości: one miały już dziec­ko, a ja nie.

Nadal jed­nak cze­kałam. Jesz­cze dziś nie wiem dla­cze­go. Za­wsze mi się wy­da­wało, że naj­pierw trze­ba zro­bić coś in­ne­go.

Tym­cza­sem po­ja­wiło się kil­ka drob­nych pro­blemów zdro­wot­nych. Ba­da­nie cy­to­lo­gicz­ne – wy­ko­ny­wa­ne skru­pu­lat­nie jako zwykła kon­tro­la, ka­za­no mi powtórzyć aż trzy razy, po­nie­waż „wy­nik był nie­ja­sny” – wy­ka­zało me­ta­plazję komórek nabłonka szyj­ki ma­ci­cy. Usu­nięto mi to, bez znie­czu­le­nia, pod­czas nie­skom­pli­ko­wa­ne­go za­bie­gu am­bu­la­to­ryj­ne­go w szpi­ta­lu. Za­bieg roz­wiązał pro­blem na daną chwilę, ale miał swo­je następstwa wie­le lat po­tem, kie­dy na­deszła chwi­la ro­dze­nia.

Z tam­te­go za­bie­gu po­zo­stało mi wspo­mnie­nie prze­szy­wającego bólu spo­wo­do­wa­ne­go la­se­rem, którym przez po­nad czter­dzieści mi­nut usu­wa­no zmie­nio­ne komórki z mo­jej ma­ci­cy. Te­raz wiem, że w życiu tak nie cier­piałam, na­wet z po­wo­du bólu po­ro­do­we­go.

Ale wte­dy jesz­cze tego nie wie­działam.

Mijał czas, przeszło jesz­cze kil­ka lat, a na­sza Jes­si­ca nadal po­zo­sta­wała tyl­ko w na­szych ma­rze­niach.

Aż do mo­men­tu, gdy mając nie­mal trzy­dzieści pięć lat, zaszłam w ciążę.

Stało się wresz­cie! A była to chwi­la radości nie do opi­sa­nia.

Naj­pierw ocze­ki­wa­nie, bo może jest to tyl­ko opóźnie­nie mie­siączki, ale po­tem na­deszło po­twier­dze­nie. Wskaźnik te­stu ciążowe­go, który zro­biłam rano w połowie lu­te­go, po­ka­zy­wał dwie kre­secz­ki: wresz­cie ocze­ki­wałam dziec­ka.

Świa­do­mość, że się jest w ciąży, jest nie­sa­mo­wi­tym uczu­ciem. W jed­nym mo­men­cie je­steś pełna życia.

W chwi­li, kie­dy od­kry­wasz, że ocze­ku­jesz dziec­ka, już go czu­jesz jako swo­je i już nie je­steś sama.

To zdu­mie­wające, że mózg ludz­ki może pra­co­wać tak szyb­ko, że bu­du­je całe życie w ułamku se­kun­dy i pro­wo­ku­je uczu­cia tak rze­czy­wi­ste, że spra­wiają wrażenie, iż już przeżywa się to, co do­pie­ro ma się wy­da­rzyć.

Ale na ra­zie byłam w ciąży, bar­dzo szczęśliwa.

Od pierw­szej ul­tra­so­no­gra­fii w ósmym ty­go­dniu mo­gliśmy też po­czuć bi­cie małego ser­dusz­ka. Dla mo­je­go męża było to tak sil­ne wzru­sze­nie, że wy­szedłszy z ga­bi­ne­tu le­ka­rza mu­siał opłukać so­bie twarz, żeby przyjść do sie­bie.

To była na­sza córecz­ka!

Wi­dzie­liśmy ją: małe dzie­ciątko, które się po­ru­szało.

Tętniła. Była żywa.

Bi­cie ser­ca wy­ka­za­ne przez echo­graf nie­ustan­nie roz­brzmie­wało w na­szych uszach i to­wa­rzy­szyło nam przez wie­le dni.

Już roz­ma­wiałam z moją córeczką. Jed­nak pamiętam – jak bym miała złowiesz­cze prze­czu­cie – bo ciągle mówiłam do niej: „Proszę cię, nie zo­sta­wiaj mnie”.

Nie­ste­ty, zo­sta­wiła.

Był dwu­dzie­sty pierw­szy mar­ca. Pierw­szy dzień wio­sny. Słońce grzało w taki sposób, że wpra­wiało w do­bry nastrój, był prze­piękny wio­sen­ny dzień z czy­stym nie­bem i in­ten­syw­ny­mi już bar­wa­mi od­ra­dzającej się zie­mi. Ale dla mnie, dla nas, tam­ten dzień przy­niósł wie­le cier­pie­nia.

Wstając wcze­snym ran­kiem, za­uważyłam ślady krwi i tak bar­dzo się prze­ra­ziłam, że za­brakło mi tchu. Nie wierząc w to, co widzę i mając na­dzieję, że to nie jest praw­da, że to tyl­ko coś nie­ważnego, wróciłam do łóżka, nie mówiąc o ni­czym mężowi. Trwałam tak nie­ru­cho­ma, jak gdy­by to mogło uni­ce­stwić to, co właśnie zo­ba­czyłam.

Wytężałam umysł, szu­kając na­dziei we wszyst­kich in­for­ma­cjach, na­by­tych z książek, ja­kie prze­czy­tałam będąc w ciąży.

Mówiłam so­bie: „Ależ tak, czy­tałam, że mogą po­ja­wić się ja­kieś ślady krwi, ale to nie ozna­cza za­raz, że coś ma się zda­rzyć, albo już się zda­rzyło to, co naj­gor­sze. A może to jest pra­widłowe. Może… może… może…”

Jed­nak po nie­mal go­dzi­nie upływ krwi powiększał się, a mój nie­pokój wzra­stał.

Po­wia­do­miłam męża, za­te­le­fo­no­wałam do szpi­ta­la. Le­karz, który ode­brał te­le­fon po­pro­sił, cze­go się zresztą spo­dzie­wałam, żebym pod­dała się kon­tro­li, a także po­in­for­mo­wał mnie, że nie­wiel­ka utra­ta krwi może być czymś zupełnie nor­mal­nym.

Pod­czas krótkiej dro­gi do szpi­ta­la i ocze­ki­wa­nia na ul­tra­so­no­gra­fię, na­dzie­ja nadal była sil­na, ale wewnątrz czułam wiel­ki strach.

Zajęła się mną jakaś pani dok­tor. Za­pro­wa­dziła do małego am­bu­la­to­rium i roz­poczęła ba­da­nie.

Ul­tra­so­no­gra­fia trwała dłużej niż zwy­kle. Pani dok­tor, milcząc, prze­su­wała w tę i z po­wro­tem ul­tra­so­no­graf po moim brzu­chu, a ja pa­trzałam na mo­ni­tor.

Nie czułam bi­cia ser­dusz­ka, nie czułam ni­cze­go, ale na­dzie­ja często ośle­pia, więc od­rzu­całam wiarę w to, co sama wi­działam, aż wresz­cie usłyszałam tam­te słowa: „Przy­kro mi. Ta ciąża umarła”.

Tak jak jesz­cze nie­daw­no po­czułam przepływ rze­ki życia, tak te­raz, w mgnie­niu oka, po­czułam się opróżnio­na ze wszyst­kie­go.

Usłyszałam tyl­ko moje zdu­szo­ne wy­cie, które za­mie­rało mi w gar­dle: Nie­eee!

A po­tem za­pa­no­wała nicość.

Pani dok­tor z pew­nością bywała świad­kiem wie­lu po­dob­nych sy­tu­acji, ale za­uważyłam, że nie była w sta­nie przy­zwy­czaić się do wi­do­ku cier­pie­nia, i po­wie­działa tyl­ko: „Przy­kro mi, na­prawdę. Czy woli pani zo­stać w szpi­ta­lu od razu, czy może chce pani wrócić ju­tro na usu­nięcie mar­twe­go płodu?”.

Ja, która już nic więcej nie czułam, miałam tyl­ko siłę od­po­wie­dzieć: „Le­piej zro­bić to za­raz”. Ból był bar­dzo wiel­ki i pomyślałam so­bie, że usu­wając z sie­bie to, co wewnątrz mnie umarło, jakoś wy­ko­rze­nię także cier­pie­nie, które wy­da­wało mi się na­zbyt okrut­ne.

Ból mo­je­go męża był tak ogrom­ny, jak wzru­sze­nie, którego doświad­czył jakiś ty­dzień wcześniej, gdy usłyszał, pod­czas pierw­szej ul­tra­so­no­gra­fii, bi­cie ser­ca na­szej córecz­ki.

Te­raz już nie słychać było tego bi­cia i ob­fi­te łzy spływały mu po twa­rzy tak, że nie mógł ich po­wstrzy­mać. Chciał mnie po­cie­szyć, ale to ja mu­siałam po­cie­szać jego.

„Będzie­my mie­li dru­gie, zo­ba­czysz”, mówiłam mu, ale nie było już Jes­si­ci, córecz­ki, którą już moc­no po­ko­cha­liśmy.

Za­bieg był bez­bo­le­sny.

Nie ob­cho­dziło mnie to.

Wy­bu­dze­nie było mało przy­jem­ne.

Nie ob­cho­dziło mnie to.

Była tyl­ko pust­ka, której nikt nie mógł wypełnić.

Kie­dy ktoś mnie za­py­tał, czy to był chłopiec czy dziew­czyn­ka, pra­wie osłupiałam. Na­wet nie pomyślałam, żeby za­py­tać o płeć dziec­ka. Dla mnie była tyl­ko Jes­si­ca, która odeszła na za­wsze.

Zo­stałam w szpi­ta­lu tyl­ko je­den dzień. Moja szwa­gier­ka, ciężarna i już bli­ska połogu, przyszła mnie od­wie­dzić i żeby mnie po­cie­szyć przy­po­mniała, że ma­wiała do mnie: „Te­raz uro­dzi się mój Łukasz, nabędziesz z nim trochę doświad­cze­nia, a wkrótce przybędzie dziec­ko także do cie­bie”.

Spoglądałam przy­chyl­nie na jej brzuch, ale pomyślałam, że mój urośnie większy.

Przez cały następny ty­dzień ocze­ki­wałam na wieczór, aby pa­trzeć na gwiaz­dy. Szu­kałam naj­jaśniej­szej, po­nie­waż czułam, że Jes­si­ca tam jest i spogląda na mnie z góry.

Napełniało mnie uczu­cie spo­ko­ju, kie­dy oglądałam połyski­wa­nie światła, które tak in­ten­syw­nie jaśniało, pul­sujące, żywe. Wy­da­wało mi się, że między mną i tamtą gwiazdką po­wstał most, po­zwa­lający mi prze­do­sta­wać się do mo­jej córecz­ki, która po­zo­sta­wała w górze i nie chciała do nas zejść. Jesz­cze dziś, po po­nad sześciu la­tach, oglądam tamtą gwiazdkę – Jes­sicę z czułością i proszę ją, by ochro­niła swo­je­go bra­cisz­ka…

Dwu­dzie­ste­go pierw­sze­go mar­ca był po­nie­działek.

W so­botę po nim czułam się osłabio­na. Miałam na­dzieję, że wraz z usu­nięciem z mo­je­go ciała małego płodu, który zgasł możliwe jest wy­ko­rze­nie­nie z du­szy cier­pie­nia. Tym­cza­sem było wręcz prze­ciw­nie, wzra­stało nie­po­mier­nie każdego dnia, co­raz bar­dziej do­kucz­li­we. Nie można prze­zwy­ciężyć bólu z po­wo­du stra­ty dziec­ka, na­wet jeśli ono jesz­cze się nie na­ro­dziło. Ani w krótkim cza­sie, ani nig­dy. Jest to ból, który za­ko­rze­nia się wewnątrz człowie­ka; z cza­sem z pew­nością trochę się uspo­ka­ja, ale jed­nak po­zo­sta­je.

W tamtą so­botę mój mąż, sta­rając się mnie ro­ze­rwać, zawiózł mnie nad je­zio­ro. Miesz­ka­my bli­sko je­zio­ra Cor­no. Je­zio­ra, które temu, co ma umysł i ser­ce wol­ne, po­tra­fi za­ofe­ro­wać cud­ne za­cho­dy słońca i sil­ne wrażenia.

Jed­nak nie mnie tam­tej so­bo­ty.

Kie­dy wie­czo­rem wróciliśmy do domu, cze­kała na nas inna, strasz­na wia­do­mość. Po­znałam ją do­pie­ro w nie­dzielę rano. Zmarł także mój bra­ta­nek, Łukasz, przy którym miałam na­dzieję się po­cie­szyć.

Nikt nie chciał mi o tym po­wie­dzieć, po­nie­waż wi­dzia­no, jak jesz­cze źle się czuję.

Jed­nak w końcu, nie­uchron­nie, mu­siałam się o tym do­wie­dzieć.

W tym sa­mym ty­go­dniu dwa che­ru­bin­ki z na­sze­go domu wróciły do nie­ba.

Jesz­cze kil­ka dni temu przyszła bab­cia snuła ma­rze­nia: „W przyszłym roku będzie­my mie­li na bal­ko­nie dwo­je bie­gających dzie­ci”.

Po­tem, w po­nie­działek, odeszło jed­no, a w so­botę także dru­gie po­sta­no­wiło wrócić do nie­ba.

Wyglądało to jak prze­kleństwo.

Przy­po­mi­nam so­bie wściekłość mo­je­go bra­ta, jak pięścią zo­sta­wił znak w ścia­nie.

I nie­moc prze­ciw­ko lo­so­wi, który tak ciężko pod­dał nas próbie; wy­raz fru­stra­cji z po­wo­du nie­możliwości zro­bie­nia cze­go­kol­wiek.

I nasz los, i lek­ko­myślność le­ka­rza, który zba­ga­te­li­zo­wał alar­mujące ozna­ki or­ga­ni­zmu.

Kie­dy robiłam pierwszą ul­tra­so­no­gra­fię, przyszła ze mną moja szwa­gier­ka, aby też pod­dać się kon­tro­li. Miała znaczną utratę krwi z po­wo­du sil­ne­go krwo­to­ku i bar­dzo się tym przej­mo­wała. Był to już ósmy mie­siąc ciąży i ta­kie krwo­to­ki były z pew­nością nie­pra­widłowe.

Ale gi­ne­ko­log, po zro­bie­niu jej ul­tra­so­no­gra­fii po­wie­dział, że nie należy się tym przej­mo­wać.

Tym­cza­sem był to sku­tek słabe­go łożyska, które wy­ma­gało szczególnej uwa­gi le­ka­rza. Ten więc po­wi­nien wcześniej po­wie­dzieć szwa­gier­ce, że byłoby le­piej, aby niezwłocznie udała się do szpi­ta­la i była pod kon­trolą le­ka­rzy, za­miast cze­kać, aż wystąpią skur­cze.

Nie uczy­nił tego jed­nak. Według nie­go nie było po­wodów do zbytnie­go przej­mo­wa­nia się.

Za­ist­niały krwo­tok nie zo­stał na­wet wpi­sa­ny do kli­nicz­nej kar­to­te­ki, a kie­dy się roz­począł, moja szwa­gier­ka pozo­stawała w domu, postępując według za­le­ceń, ja­kie zwy­kle się otrzy­mu­je w okre­sie przed­po­ro­do­wym.

Kie­dy przy­była do szpi­ta­la, nastąpił ko­lej­ny duży krwo­tok i ode­rwa­nie łożyska. Dziec­ko umarło. Moja szwa­gier­ka i mój brat słysze­li sy­gnał bi­cia jego ser­dusz­ka, jak sta­wał się co­raz słab­szy, aż w końcu za­trzy­mał się.

Po­tem zro­bio­no jej ce­sar­skie cięcie.

Nie je­stem le­ka­rzem i nie mogę osądzać roz­wo­ju faktów pod względem po­praw­ności postępo­wa­nia me­dycz­ne­go. Ale py­ta­nia, które my, zwy­kli śmier­tel­ni­cy, wte­dy sta­wia­liśmy, nig­dy nie do­cze­kały się od­po­wie­dzi. Po­zo­stają nadal otwar­te. Dla­cze­go Łukasz umarł?

Udzie­lo­no nam wyjaśnień, którym mamy pra­wo nie dawać wia­ry.

Rzecz ja­sna, że to tra­gicz­ne wy­da­rze­nie wstrząsnęło mną jesz­cze bar­dziej.

Pra­gnie­nie dziec­ka i lęk przed uro­dze­niem dru­gie­go, uczu­cia te na prze­mian we mnie następowały i na­wza­jem się anu­lo­wały.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: