Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Moja historia. Autobiografia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
26 listopada 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Moja historia. Autobiografia - ebook

Jeden z najbardziej intrygujących i tajemniczych gwiazdorów piłki nożnej zdradza sekrety na temat swojego życia i kariery. Opowiada o tym, co go motywuje i co jest jego inspiracją. Uznany przez kibiców za jedną z najbardziej wpływowych postaci w historii Premier League. Do historii przeszedł jego gol strzelony na mundialu we Francji w ostatniej minucie ćwierćfinałowego spotkania z Argentyną. Przez kibiców Arsenalu został okrzyknięty najlepszym strzałem w historii klubu.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-1661-3
Rozmiar pliku: 609 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Za­miast wstępu

Nigdy nie oglądałem ko­me­dii Bliźnia­cy z 1980 roku, ale pla­kat do fil­mu był fan­ta­stycz­ny. Był na nim ni­ziut­ki, ga­la­re­to­wa­to wyglądający Dan­ny De­Vi­to, opie­rający się o wiel­kie­go, umięśnio­ne­go Ar­nol­da Schwa­rze­neg­ge­ra, a nad nimi wid­niał na­pis: „Tyl­ko mat­ka jest w sta­nie ich odróżnić”.

Przed­miot, który trzy­ma­cie Państwo w rękach, to prak­tycz­nie Dan­ny De­Vi­to. Jego ol­brzy­mi brat bliźniak – za­ska­kująco po­dob­ny, a jed­nak zupełnie inny – to ho­len­der­skie wy­da­nie tej książki, na­pi­sa­ne przez mo­je­go sza­now­ne­go ko­legę, Ja­apa Vis­se­ra. Stwo­rzył wspa­niałe, le­d­wo mieszczące się na półce dzieło, które chro­no­lo­gicz­nie opi­su­je każdy aspekt życia i ka­rie­ry Den­ni­sa Berg­kam­pa. Jest ilu­stro­wa­ne set­ka­mi ko­lo­ro­wych zdjęć i pew­ne­go dnia z pew­nością zo­sta­nie gu­ber­na­to­rem Ka­li­for­nii.

Den­nis, na­tu­ral­nie, jest bio­lo­gicz­nym oj­cem obu wydań.

Mamy wrażenie, że for­ma jest właściwa dla opi­sy­wa­nej po­sta­ci. Piłkarz jak żaden inny po­wi­nien mieć książkę (czy książki) nie mniej wyjątko­we, jak on sam. W fil­mie bra­cia dzielą ma­te­riał ge­ne­tycz­ny. My zro­bi­liśmy coś po­dob­ne­go. Ogólnie rzecz biorąc, ba­da­nia i wy­wia­dy Ja­apa z Den­ni­sem opi­sują jego ho­len­der­skie lata, a ja zająłem się cza­sem, który spędził we Włoszech i An­glii. Po­tem ze­bra­liśmy wszyst­ko ra­zem.

Ho­len­der­skie wy­da­nie wpi­su­je się w tra­dycję bio­gra­fii piłkar­skich. Wy­da­nie an­giel­skie jest bar­dziej eks­pe­ry­men­tal­ne. Wpłynęła na nie, między in­ny­mi, książka Puskás o Puskászu Ro­ga­na Tay­lo­ra i Kla­ry Jam­rich, wspa­niały zbiór wy­wiadów z Fe­ren­cem Puskászem oraz z in­ny­mi oso­ba­mi o nim, a także wy­wiady z Al­fre­dem Hitch­coc­kiem au­tor­stwa François Truf­fau­ta. W żad­nym stop­niu nie równam się z Truf­fau­tem, a Den­nis jest zde­cy­do­wa­nie o wie­le bar­dziej sym­pa­tycz­ny niż Mistrz Su­spen­su. Jed­nak, po­dob­nie jak Hit­chock, to wyjątko­wy i wpływo­wy ge­niusz w swo­jej, wy­bra­nej for­mie sztu­ki. Duża część książki poświęcona jest tech­ni­ce i kre­atyw­ności Den­nisa.

Na bo­isku Den­nis za­zwy­czaj był wpraw­nym i ory­gi­nal­nym „na­past­ni­kiem-cie­niem”, grającym między for­ma­cja­mi, wy­ko­rzy­stującym swo­je umiejętności i zmysł prze­strze­ni, aby pomóc ko­le­gom i two­rzyć piękne sy­tu­acje, dzięki którym wy­gry­wa­li me­cze. W dru­ku robi w dużej mie­rze to samo, roz­gry­wając roz­mo­wy z ko­le­ga­mi, tre­ne­ra­mi i zna­jo­my­mi zna­ko­mi­tościa­mi fut­bo­lu, ta­ki­mi jak Jo­han Cruyff, Arsène We­nger, Thier­ry Hen­ry czy Tony Adams. Mamy na­dzieję, że efekt tej pra­cy jest zarówno wyjątko­wy, jak też od­kryw­czy.

Kie­dy Den­nis zakończył w 2006 roku grę w Ar­se­na­lu, nie miał w pla­nach na­pi­sa­nia książki. Jed­nak im bar­dziej angażował się w pracę tre­ne­ra w swo­im klu­bie z chłopięcych lat, Ajak­sie, tym bar­dziej zda­wał so­bie sprawę, że ma coś war­tościo­we­go do po­wie­dze­nia. A to oka­zało się nie­do­po­wie­dze­niem...

Da­vid Win­ner

Lon­dyn, 20131. Ścia­na

Człowiek przy­zwy­cza­ja się do hałasu – Den­nis mówi z uśmie­chem. – Pra­wie nie zwra­ca na nie­go uwa­gi.

Sto­imy kil­ka metrów od ro­dzin­ne­go domu Den­ni­sa, nie­opo­dal ob­wod­ni­cy Am­ster­da­mu, au­to­stra­dy A10. Do lat pięćdzie­siątych XX wie­ku w tym miej­scu było błotni­ste pole, na za­chod­nim skra­ju mia­sta pasły się kro­wy. Kie­dy ro­dzi­na Berg­kampów wpro­wa­dziła się tu w 1970 roku, bu­do­wa już trwała. Jako małe dziec­ko Den­nis wyglądał przez okno, siedząc w wy­so­kim krze­sełku do kar­mie­nia, ocza­ro­wa­ny wi­do­kiem pra­cujących tam wy­wro­tek, bul­dożerów i dźwigów. Dziś odgłosy sa­mo­chodów tłumią wiel­kie drze­wa i szkla­ne ekra­ny, lecz w la­tach siedemdzie­siątych nic nie chro­niło miesz­ka­nia przed ry­kiem sa­mo­chodów oso­bo­wych i ciężarówek. Mimo to wspo­mnie­nia są dla nie­go urze­kające. Den­nis pamięta mo­ment, kie­dy au­to­stra­da stała się przy­dat­na.

– Gdy ją ukończo­no, biegła wokół całego mia­sta. Do­jazd na tre­ning zaj­mo­wał mi sześć mi­nut. Gdy­bym miał je­chać przez cen­trum, zajęłoby mi to czter­dzieści pięć mi­nut.

Spa­ce­ru­je­my po jego sta­rej oko­li­cy, która przy­wo­dzi wyłącznie miłe wspo­mnie­nia...

Den­nis był najmłod­szy z czte­rech synów w ciężko pra­cującej, bar­dzo re­li­gij­nej, ka­to­lic­kiej ro­dzi­nie. Jego oj­ciec, Wim, był skrom­nym, po­god­nym rze­mieślni­kiem, per­fek­cjo­nistą. Pra­co­wał jako elek­tryk i grał w piłkę nożną w klu­bie Wil­skracht (co po ho­len­der­sku zna­czy „siła woli”). Uwiel­biał two­rzyć i na­pra­wiać różne rze­czy: me­ble, za­baw­ki, układan­ki, po pro­stu wszyst­ko. Mama Den­nisa, Ton­ny, w młodości była świetną gim­na­styczką. Pro­wa­dziła dom ro­dzin­ny przy uli­cy Ja­me­sa Ros­ska­de („Kade”) i uwiel­biała wszyst­kich swo­ich chłopców; była ko­bietą bar­dzo ciepłą, silną i życz­liwą lu­dziom.

Den­nis pod­cho­dzi sze­ro­kim chod­ni­kiem do wejścia na klatkę pod nu­me­rem 22:

– Patrz, o tam, na pierw­szym piętrze był mój pokój. A tu­taj gra­liśmy w piłkę, tak, tu, na chod­ni­ku.

Dom jego dzie­ciństwa wygląda na za­nie­dba­ny, ale Den­ni­so­wi to nie prze­szka­dza. Z roz­rzew­nie­niem pa­trzy na ścianę z cegły i bal­ko­ny pełne ru­pie­ci. Twarz mu się roz­pro­mie­nia:

– Mogę śmiało po­wie­dzieć, że spędziłem tu cu­dow­ne dzie­ciństwo.

Piłka nożna była ważną częścią tego dzie­ciństwa. Bra­cia Berg­kam­po­wie – Wim Ju­nior, Ro­nald, Mar­cel i Den­nis – gra­li nie tyl­ko na uli­cy, lecz także na oko­licz­nych traw­ni­kach i w przed­po­ko­ju miesz­ka­nia. Kie­dy nie było strażnika z wiel­kim psem, chłopcy gra­li na praw­dzi­wym bo­isku po dru­giej stro­nie au­to­stra­dy, do którego szło się przez tu­nel i drew­nianą kładkę prze­rzu­coną nad ro­wem. Wte­dy te­le­wi­zja rzad­ko trans­mi­to­wała me­cze piłkar­skie. W so­bot­nie wie­czo­ry ro­dzi­na cho­dziła na mszę do po­bli­skie­go kościoła pod we­zwa­niem św. Józefa, ale za­wsze robiła to do­pie­ro po obej­rze­niu w te­le­wi­zji me­czu ligi nie­miec­kiej. Finał Pu­cha­ru An­glii, je­den z nie­wie­lu an­giel­skich meczów re­la­cjo­no­wa­nych wówczas na żywo, był szczególnym wi­do­wi­skiem. Ro­dzin­na le­gen­da głosi, że Den­nis do­stał imię na cześć De­ni­sa Lawa, ulu­bio­ne­go gra­cza swe­go ojca. To praw­da, tak było. Za zmianę pi­sow­ni trze­ba jed­nakże po­dziękować Wi­mo­wi Ju­niorowi, wówczas dzie­sięcio­let­nie­mu chłopcu, oraz Ro­naldowi, który miał wte­dy sie­dem lat. Chłopcy stwier­dzi­li, że „Den­nis” wygląda jakoś „mniej bab­sko” niż De­nis. Ich młod­szy brat, kie­dy dorósł, bar­dziej jed­nak po­lu­bił Glen­na Hod­dle’a, a nie swe­go imien­ni­ka:

– Nie wiem cze­mu, ale za­wsze naj­bar­dziej in­te­re­so­wała mnie kon­tro­la nad piłką, szczególnie gdy była w po­wie­trzu. Nie cie­ka­wił mnie dry­bling, sztucz­ki z piłką czy strze­la­nie goli. Kon­tro­la. To mnie kręciło. Kie­dy oglądaliśmy w te­le­wi­zji an­giel­skie me­cze, gra­czem, który w mo­ich oczach za­wsze się wyróżniał, był Glenn Hod­dle. Za­wsze za­cho­wy­wał równo­wagę. Po­do­bało mi się, jak wy­ry­wał piłkę w po­wie­trzu i kon­tro­lo­wał ją. Na­tych­mia­sto­wa kon­tro­la. Za­wsze per­fek­cyj­ny kon­takt.

Na­uczy­ciel Den­ni­sa, pan De Boer, po­zwa­lał dzie­cia­kom grać pięciu na pięciu w sali gim­na­stycz­nej.

– Lek­cje kończyły się o dwu­na­stej. Bie­gliśmy do domu co sił w no­gach, zja­da­liśmy jakąś ka­napkę i wra­ca­liśmy do szkoły. Wpół do pierw­szej byliśmy z po­wro­tem w sali gim­na­stycz­nej i gra­liśmy w pa­al­tje­svo­et­bal (dosłownie: fut­bol ze słupka­mi). Każdy z nas miał swój słupek, który trze­ba było bro­nić przed przewróce­niem go piłką. Mój słupek był Ma­ra­doną. Zro­biłem go na zajęciach tech­nicz­nych. Wypiłowałem go z drew­na tak, że miał szyję, tułów i głowę, na­ma­lo­wałem na nim biało-nie­bie­skie pasy i nu­mer 10 na ple­cach.

Cały czas gra­liśmy w piłkę, szczególnie tu­taj. Na­sza „Kade” była wówczas szer­sza i nie było na niej tylu sa­mo­chodów. Gra­liśmy w praw­dzi­wy ulicz­ny fut­bol: czte­rech na pięciu, pięciu na pięciu lub czte­rech na czte­rech. Trze­ba było nie lada umiejętności i nie wol­no było stra­cić równo­wa­gi, po­nie­waż upa­dek na twar­dy be­ton gro­ził kon­tuzją. Jedną bramką było tam­to drze­wo. Strze­le­nie tam gola było nie­sa­mo­wi­tym uczu­ciem. Był to nie­wiel­ki cel i wy­ma­gał spo­rej pre­cy­zji. Drugą bramką były te drzwi. Trze­ba było się wy­ka­zać spry­tem i wy­ko­rzy­sty­wać ele­men­ty oto­cze­nia. Można było grać w trójkącie od­bi­jając piłkę od ścia­ny albo sa­mo­chodu, ale nie wol­no było ude­rzyć w drzwi po­jaz­du, więc ce­lo­wa­liśmy w koła. Pre­cy­zja, in­wen­cja... o to cho­dziło. Ciągle szu­ka­liśmy no­wych roz­wiązań.

Nie było oczy­wiście ni­cze­go złego w rzu­ce­niu swe­tra na zie­mię jako słupek bram­ki albo spędza­niu większości cza­su na bie­ga­nie za piłką, która gdzieś uciekła po strze­le­niu gola.

– Tak też ro­bi­liśmy. A wie­czo­ra­mi gra­liśmy na traw­ni­ku za do­mem. Miesz­ka­li tu nie tyl­ko Ho­len­drzy, było spo­ro dzie­ciaków z Tur­cji i Ma­ro­ka. Roz­gry­wa­liśmy więc me­cze Ho­lan­dia – Ma­ro­ko, Ho­lan­dia – Tur­cja i we wszel­kich in­nych kon­fi­gu­ra­cjach. Było na­prawdę cie­ka­wie. Wszędzie wokół stały blo­ki, a lu­dzie oglądali z bal­konów na­sze po­obied­nie me­cze. Czu­liśmy się jak na sta­dio­nie.

Później, idąc w ślady bra­ci, Den­nis wstąpił do klu­bu Wil­skracht. Jego wszech­stron­ny ta­lent spor­to­wy był wi­docz­ny od najmłod­szych lat.

– Lubiłem bie­gi przełajo­we w par­ku pod­czas lek­cji wy­cho­wa­nia fi­zycz­ne­go. Szcze­rze mówiąc, na wu­efie po­do­bało mi się wszyst­ko oprócz gim­na­sty­ki, co roz­cza­ro­wało moją mamę. Ale wspi­na­nie się po li­nie, ba­se­ball, ko­szykówka... byłem do­bry we wszyst­kim.

Dzie­więcio­let­ni Den­nis za­pi­sał się też do miej­sco­we­go klu­bu lek­ko­atle­tycz­ne­go AAC i zdo­by­wał me­da­le w sprin­cie, bie­gu na 1500 metrów, sko­ku w dal – we wszyst­kim. Jedną z jego ulu­bio­nych kon­ku­ren­cji było pchnięcie kulą.

– Bra­liśmy ze sobą na wa­ka­cje kulę i miarkę. Kie­dy po obie­dzie mu­sie­liśmy po­zmy­wać, mówiłem do bra­ci: „Prze­pra­szam, chłopa­ki, ale muszę wyjść na dwór, poćwi­czyć z tatą pchnięcie kulą”. Mama stała i pa­trzyła, a po każdym rzu­cie krzy­czała: „Ładny rzut, Den!”.

Wie­le osób mówi, że Jo­han Cruyff, Lo­uis van Gaal lub je­den z tre­nerów ju­niorów w Ajak­sie mu­siał na­uczyć Den­ni­sa – albo pomóc mu roz­winąć – to jego rzad­ko spo­ty­ka­ne czu­cie piłki. Oka­zu­je się jed­nak, że Den­nis sam się tego na­uczył:

– Nie je­stem „pro­duk­tem” żad­ne­go tre­ne­ra. Mo­imi naj­lep­szy­mi tre­ne­rami byli ci, którzy po­zwo­li­li mi robić swo­je: Cruyff, We­nger i Guus Hid­dink w na­ro­do­wej re­pre­zen­ta­cji. Oni mnie ro­zu­mie­li.

Większe zasługi Berg­kamp przy­pi­su­je swo­im bra­ciom:

– Za­wsze mnie słucha­li i służyli radą. Po­trze­bo­wałem tego bar­dziej niż tre­ne­ra. Będąc dzie­cia­kiem nie miałem zbyt wie­lu przy­ja­ciół. Inni nie byli mi po­trzeb­ni, kie­dy trzech naj­lep­szych miałem w domu.

Oni sami – Wim, obec­nie księgowy, Ro­nald, bio­log mo­le­ku­lar­ny, i Mar­cel, eks­pert od in­for­ma­ty­ki, milkną z za­sko­cze­nia, kie­dy do­wia­dują się, że Den­nis uważa ich za ważniej­szych dla swe­go roz­wo­ju niż ta­kie sławy jak Cruyff i van Gaal. W końcu Ro­nald od­po­wia­da:

– Den­nis czy­ni nam wiel­ki ho­nor. Nig­dy nie byliśmy tre­ne­ra­mi. Po pro­stu za­wsze byliśmy, kie­dy nas po­trze­bo­wał i dzięki temu czuł się kom­for­to­wo, to wszyst­ko.

Wim do­da­je:

– Wiesz, Den­nis też za­wsze służył nam po­mocą.

A Mar­cel kończy jego myśl:

– Za­wsze wszy­scy po­ma­ga­liśmy so­bie na­wza­jem.

Bra­cia upie­rają się, że Den­nis był sa­mo­ukiem. Zda­niem Mar­ce­la, klu­czo­wa była jego zdol­ność ob­ser­wa­cji:

– Kie­dy przy­cho­dził oglądać jak gram, wi­dział wszyst­ko, do naj­mniej­szych szczegółów. Po­tem za­wsze po­tra­fił opo­wie­dzieć, jak sy­tu­acja się roz­wi­jała i gdzie stał każdy z gra­czy. Den­nis za­wsze był świet­nym ob­ser­wa­to­rem. Gra w gol­fa, ale nig­dy nie brał żad­nych lek­cji. Na­uczył się, ob­ser­wując. Tak samo było z te­ni­sem i bi­lar­dem.

Wim po­twier­dza:

– Den­nis pa­trzył i pa­trzył, a po­tem za­czy­nał to robić. Chciał osiągnąć per­fekcję. Ma to po ojcu, który nig­dy nie był za­do­wo­lo­ny z wy­ko­na­nej pra­cy czy zro­bio­nych przez sie­bie przed­miotów. Jego mot­to brzmiało „Wszyst­ko możesz zro­bić le­piej”. Stało się to też mot­tem Den­nisa.

Nikt w hi­sto­rii piłki nożnej nie miał tak de­li­kat­ne­go, pre­cy­zyj­ne­go, mi­strzow­skie­go i ele­ganc­kie­go kon­tak­tu z piłką jak Den­nis. Kie­dy w 2006 roku zakończył ka­rierę, Si­mon Ku­per, dzien­ni­karz „Fi­nan­cial Ti­mes” przy­po­mniał obiad w to­wa­rzy­stwie „kil­ku le­gend ho­len­der­skie­go fut­bo­lu”. Około północy roz­mo­wa zeszła na sta­re py­ta­nie: kto był naj­lep­szym piłka­rzem w hi­sto­rii? Według Ku­pera:

– Ho­len­drzy wy­gry­wa­li w kon­kur­sie na Eu­ro­pej­skie­go Piłka­rza Roku sied­mio­krot­nie, więcej niż ja­ka­kol­wiek na­cja poza Niem­ca­mi. Mimo to Jan Mul­der, wspa­niały środ­ko­wy na­past­nik, który po zakończe­niu ka­rie­ry zo­stał pi­sa­rzem, wy­brał gra­cza nig­dy nie­pre­ten­dującego do tego tytułu, a wówczas również do zwy­cięstwa w Li­dze Mistrzów: „Berg­kamp. Miał naj­lepszą tech­nikę”. Guus Hid­dink, wiel­ki ho­len­der­ski tre­ner, po­ki­wał głową i kwe­stia zo­stała roz­strzy­gnięta.

Kil­ka lat później, w wy­wia­dzie dla ho­len­der­skiej te­le­wi­zji, Ro­bin van Per­sie wyjaśnił, co zna­czy dla nie­go przykład Berg­kam­pa. Pod­czas roz­mo­wy z pi­sa­rzem Hen­kiem Spa­anem przy­po­mniał pew­ne popołudnie na sta­dio­nie tre­nin­go­wym Ar­se­na­lu, kie­dy był ju­nio­rem, a Den­nis – we­te­ra­nem. Van Per­sie skończył tre­ning wcześniej i re­lak­so­wał się w ja­cuz­zi, które było przy oknie. Zo­ba­czył, jak Den­nis wy­ko­nu­je na bo­isku trud­ne ćwi­cze­nie składające się ze strzałów, od­biorów i szyb­kich podań. Ro­bin po­sta­no­wił wyjść z ja­cuz­zi, kie­dy tyl­ko Den­nis popełni jakiś błąd.

– Ten człowiek jest po pro­stu nie­sa­mo­wi­ty! – mówi van Per­sie. – Wra­cał wte­dy do for­my po kon­tu­zji. Tre­no­wał z dwo­ma chłopa­ka­mi, piętna­sto­lat­kiem i szes­na­sto-, może sie­dem­na­sto­lat­kiem, oraz z tre­ne­rem przy­go­to­wa­nia fi­zycz­ne­go. Ćwi­czy­li po­da­nia i strzały z ma­ne­ki­na­mi. Była to 45-mi­nu­to­wa se­sja, a Den­nis nie wy­ko­nał ani jed­ne­go po­da­nia, które nie byłoby per­fek­cyj­ne. On nie popełnił ani jed­ne­go błędu! Wszyst­ko robił na sto pro­cent, na mak­sa. Strze­lał tak moc­no jak się dało, kon­tro­lo­wał piłkę, grę, bez­pośred­nie po­da­nia... To było piękne! Dla mnie to była po pro­stu sztu­ka. Skóra na dłoniach po­marsz­czyła mi się od wody, ale zo­stałem w wan­nie. Sie­działem, pa­trzyłem i cze­kałem na cho­ciaż je­den błąd. Ale nie było żad­ne­go. I to była dla mnie od­po­wiedź.

Ogląda­nie se­sji tre­nin­go­wych od­po­wia­dało na bar­dzo wie­le pytań, które miałem. Ja też umiem do­brze po­da­wać piłkę. Ja też je­stem do­brym piłka­rzem. Ale ten człowiek robił to tak do­brze i z ta­kim zapałem! Był niesłycha­nie, całko­wi­cie sku­pio­ny. Pomyślałem wte­dy: „Okej, chwi­la, całkiem do­brze po­tra­fię grać w piłkę, ale przede mną jesz­cze długa dro­ga, jeśli chcę osiągnąć taki po­ziom”. I wte­dy zdałem so­bie sprawę, że jeśli ze­chcę stać się na­prawdę do­bry, będę mu­siał na­uczyć się tego, co robi Berg­kamp. Od tam­tej pory zacząłem wy­ko­ny­wać każde ćwi­cze­nie z pełnym poświęce­niem. Na­wet przy naj­prost­szych tre­nin­gach strzałów i podań robiłem wszyst­ko na sto pro­cent, tak, aby nie popełniać błędów. A kie­dy zda­rzyło mi się jakiś popełnić, byłem zły na sie­bie. Po­nie­waż chciałem być jak Berg­kamp.

Dążenie Den­ni­sa do per­fek­cji zaczęło się na uli­cy Ja­me­sa Ros­ska­de, pod okna­mi jego po­ko­ju, gdzie kopał i od­bi­jał piłkę od ścia­ny. Go­dzi­na po go­dzi­nie. Dzień po dniu. Rok po roku.

* * *

Próbuję wy­obra­zić so­bie cie­bie, w wie­ku około ośmiu lat, od­bi­jającego piłkę od tej ścia­ny. O czym wte­dy myślałeś?

Den­nis: – Nie cho­dzi o myśle­nie. Cho­dzi o ro­bie­nie. Robiąc coś, znaj­do­wałem swój sposób. Wy­ko­rzy­sty­wałem rząd ce­gieł wokół wejścia do bu­dyn­ku. Wi­dzisz tamtą linię pio­no­wo ułożonych ce­gieł, jak po­przecz­ka? Przez większość cza­su byłem sam, od­bi­jałem piłkę od ścia­ny i pa­trzyłem jak się od­bi­ja, jak wra­ca, po pro­stu ją kon­tro­lo­wałem. Było to dla mnie bar­dzo in­te­re­sujące! Próbowałem różnych spo­sobów, naj­pierw jedną nogą, po­tem drugą, szu­kając no­wych możliwości – wewnętrzną stroną sto­py, zewnętrzną, wierz­chem, po sznu­ro­wadłach... usta­lałem rytm, przy­spie­szałem, zwal­niałem. Cza­sem ce­lo­wałem w kon­kretną cegłę, cza­sem w po­przeczkę. Lewa noga, pra­wa noga, podkręcałem piłkę. Raz za ra­zem. To była świet­na za­ba­wa. Po­do­bało mi się. In­te­re­so­wało mnie to. In­nych lu­dzi może to nie ob­cho­dziło, może ich nie in­te­re­so­wało, ale mnie fa­scy­no­wało. Dużo później zda­rzało mi się wy­ko­nać po­da­nie pod­czas me­czu i pomyśleć: „Hej, chwi­la, wiem skąd to się wzięło”. Ale będąc dziec­kiem po pro­stu ko­piesz piłką w ścianę. Nie myślisz o po­da­niu. Po pro­stu cie­szy cię me­cha­ni­ka, przy­jem­ność tego wszyst­kie­go.

Później zwykłem mówić: „Za każdym po­da­niem musi kryć się in­for­ma­cja albo myśl”. Ale to miałem w so­bie od wcze­snych lat, w cie­le i w umyśle. Kie­dy kopałem piłką w ścianę, próbowałem tra­fić kon­kretną cegłę lub kon­tro­lo­wać piłkę w określony sposób. Człowiek bawi się możliwościa­mi, na przykład odbicia­mi piłki od zie­mi. Ude­rzasz w ścianę, a piłka wra­ca, od­bi­jając się raz. Mówisz so­bie: „Spróbuj­my zro­bić to z dwo­ma odbicia­mi” i ude­rzasz w ścianę odro­binę de­li­kat­niej i odro­binę wyżej. W wy­pad­ku dwóch odbić oba są nie­co wyżej, więc znów mu­sisz je kon­tro­lo­wać, w inny sposób. I znów za­czy­nasz się tym bawić. Nie miałem ob­se­sji na punk­cie piłki. Byłem za­in­try­go­wa­ny spo­so­bem, w jaki się po­ru­sza, jak działa podkręca­nie, i co można zro­bić z podkręconą piłką.

W każdym spo­rcie z piłką cho­dzi o to samo. Kie­dy ogląda się Ro­ge­ra Fe­de­re­ra grającego mecz te­ni­so­wy z do­brym ry­wa­lem hołdującym sty­lo­wi se­rve and vol­ley, widać, że bar­dzo się różnią. Co za­tem in­te­re­su­je nas naj­bar­dziej? Wy­nik? Czy cho­dzi o wy­graną? Fe­de­rer mógłby grać jesz­cze trzy­dzieści lat, po­nie­waż po pro­stu uwiel­bia tę grę. Uwiel­bia od­bi­ja­nie się piłki. Uwiel­bia swo­je małe sztucz­ki. I to działa. Ja to widzę.

Ty sam nie je­steś fa­ce­tem se­rve and vol­ley, praw­da?

– Na­prawdę po­do­ba mi się sposób gry Fe­de­re­ra. Kon­tro­la, dzięki której można prze­chy­trzyć bram­ka­rza, prze­chy­trzyć prze­ciw­ni­ka. Jego drop-wo­le­je, ni­ziut­kie, ukry­te loby. Być zdol­nym robić coś ta­kie­go, tak... robić coś, cze­go inni nie robią albo nie ro­zu­mieją, albo nie są w sta­nie zro­bić. To mnie in­te­re­su­je, nie naśla­do­wa­nie, ale two­rze­nie cze­goś własne­go.

Więc to wszyst­ko, to two­je własne dzieło? Nie ro­bisz rze­czy, które zo­ba­czyłeś w te­le­wi­zji?

– Och, to też robię. W te­le­wi­zji można zo­ba­czyć wie­le rze­czy. Na przykład po­pa­trzeć na Hod­dle’a. Po jed­nych mi­strzo­stwach świa­ta, przy­najm­niej wy­da­je mi się, że to były mi­strzo­stwa świa­ta, ga­nia­liśmy się z Mar­ce­lem po ko­ry­ta­rzu kopiąc miękką, pian­kową piłkę. Odbiłem ją głową, strze­liłem gola i świętowałem z wznie­sio­ny­mi w górę rękami krzycząc „Gra­aa-zi-aaaaaaniiii!”. Tak! (śmiech) Uwiel­białem to.

No i Ma­ra­do­na. Uwiel­białem go oglądać. Później, kie­dy grałem w Ajak­sie, wi­dy­wałem Cruyf­fa i van Ba­ste­na wy­ko­nujących przeróżne sztucz­ki. Może nie tyle ko­pio­wałem je, co za­pa­miętywałem, ka­ta­lo­go­wałem w głowie, myśląc so­bie: „To cie­ka­we”.

Czy wyróżniałeś się w ulicz­nych me­czach? Czy grałeś wte­dy w ory­gi­nal­ny sposób?

– Nie, nie. Robiłem całkiem nor­mal­ne rze­czy. Praw­do­po­dob­nie byłem lep­szy od in­nych dzie­ciaków, ale w tym wie­ku to jesz­cze nie było to. Byłem trochę szyb­szy od resz­ty, umiałem kon­tro­lo­wać piłkę, mogłem kogoś minąć – lek­kie sto­py, szyb­kie sto­py, te spra­wy...

Na ja­kiej po­zy­cji grałeś?

– Na­past­ni­ka. I zdo­by­wałem wie­le bra­mek, bo miałem do­bre ude­rze­nie. Często tra­fiałem z wol­nych nad głowa­mi niższych bram­ka­rzy. Byli za mali, żeby dosięgnąć piłki! Kie­dy miałem dzie­więć czy dzie­sięć lat lubiłem strze­lać bram­ki bez­pośred­nio z rożnych. Nie było to pełno­wy­mia­ro­we bo­isko, ale później, na dużej mu­ra­wie, też to lubiłem. Pamiętaj, że trzy­dzieści lat temu dużo gra­liśmy je­de­na­stu na je­de­na­stu na pełno­wy­mia­ro­wych bo­iskach. Nie to co te­raz, kie­dy dzie­cia­ki grają na mniej­szych. Za­sa­da była taka: „Jeśli po­tra­fisz porządnie grać w piłkę, po­tra­fisz grać na porządnym bo­isku”.

Za­tem, tak, byłem wte­dy dość kon­wen­cjo­nal­nym gra­czem. Naj­ważniej­sza była moja szyb­kość. Mogłem minąć obrońcę, albo wy­ko­nać po­da­nie za jego ple­ca­mi i w ten sposób go po­ko­nać. To na­prawdę całkiem kon­wen­cjo­nal­ne umiejętności. Byłem jed­nak po­mysłowy strze­lając bram­ki, na przykład lo­bem nad bram­ka­rzem. Za­wsze to lubiłem. Nig­dy po pro­stu nie strze­lałem, za­wsze myślałem: „Co mogę zro­bić?”. Ale na­wet te loby nie były moim wy­na­laz­kiem. Wi­działem to w te­le­wi­zji. Wy­da­je mi się, że Cruyff strze­lił w ten sposób słynną bramkę Ha­ar­le­mo­wi w pierw­szym me­czu po po­wro­cie do Ajak­su, nie­praw­daż? Glenn Hod­dle też strze­lił słyn­ne­go gola w ten sposób. W języku ho­len­der­skim mamy na­wet na to określe­nie: sti­ftje. To jak ude­rze­nie otwartą główką kija typu we­dge w gol­fie... i piłka prze­la­tu­je nad bram­ka­rzem. Ta­kie strzały dają mi wie­le przy­jem­ności. To świet­na za­ba­wa, ale są też sku­tecz­ne. De­ner­wo­wałem się, kie­dy lu­dzie na­rze­ka­li, że strze­lam tyl­ko „w ładny sposób”. Mówiłem: „Nie, to jest naj­lep­szy sposób. Nad bram­ka­rzem jest wie­le miej­sca”.

Miałem szczęście, po­nie­waż w moim po­ko­le­niu, tam gdzie miesz­kałem, było wie­lu chłopców w moim wie­ku. Kie­dy wy­cho­dzi­liśmy ze szkoły po lek­cjach, ktoś za­wsze mówił: „Idzie­my za­grać w piłkę”. Za­wsze gra­liśmy w pięciu czy sześciu. To kla­sycz­ny sposób na uliczną piłkę nożną, nie­praw­daż? Mój brat Mar­cel nie miał tak do­brze, bo w jego wie­ku były tyl­ko dziew­czy­ny. Nie miał żad­ne­go rówieśnika, z którym mógłby za­grać. Mu­siał za­tem grać ze mną i mo­imi zna­jo­my­mi, albo z Ro­nal­dem, który jest star­szy. Cza­sem lu­dzie py­tają mnie: „W jaki sposób zo­stałeś za­wo­do­wym piłka­rzem?”. Myślę, że to je­den z po­wodów. Ro­nald był w szko­le po­dob­ny do mnie. Nig­dy nie był za­do­wo­lo­ny, jeśli zdo­był dzie­więć punktów na dzie­sięć. Mówił: „Co zro­biłem źle? Dla­cze­go nie do­stałem dzie­sięciu?”. Ja też taki byłem. Dla­te­go po­do­ba mi się to, co We­nger po­wie­dział o by­ciu per­fek­cjo­nistą: „On dąży do per­fek­cji”. Na­wet jeśli jej nie osiągnę, je­stem za­do­wo­lo­ny tak długo, jak do niej dążę. Człowiek robi małe krocz­ki, sta­je się lep­szy, idzie do przo­du.

Miałeś za­tem dość sta­roświec­kie dzie­ciństwo, praw­da? Żad­nych gier wi­deo, nie­wie­le sa­mo­chodów. Byłeś jak po­ko­le­nie ’74, które do­ra­stało grając w piłkę na pu­stych uli­cach po woj­nie.

– Tak, w tam­tych cza­sach w wa­ka­cje nie wyjeżdżało się za gra­nicę. Zo­sta­wało się i grało. Wy­da­je mi się, że moje po­ko­le­nie było ostat­nim, które tak miało. Później po­ja­wił się inny ro­dzaj ulicz­ne­go fut­bo­lu, w który grało się na bo­iskach do ko­szykówki ogro­dzo­nych wy­soką siatką. Su­ri­nam­czy­cy ta­kie mie­li. Or­ga­ni­zo­wa­li me­cze między drużyna­mi z różnych dziel­nic Am­ster­da­mu i w ten sposób się uczy­li.

A jak to było, kie­dy do­stałeś się do Ajak­su?

– Dużo in­a­czej niż te­raz. To jed­na z rze­czy, o której roz­ma­wia­my z in­ny­mi tre­ne­ra­mi. W tam­tych cza­sach mie­liśmy su­ro­wych, roz­krzy­cza­nych szko­le­niowców, po­ka­zujących nam ćwi­cze­nia, które my mu­sie­liśmy próbować naśla­do­wać. Pra­wie jak w woj­sku. Je­den z mo­ich tre­nerów na­zy­wał się Bor­mann. Był sym­pa­tycz­nym fa­ce­tem, ale miał woj­sko­wy sposób by­cia. Tak było przez czte­ry lata. Po­tem tre­no­wał nas Dirk de Gro­ot, który był bar­dzo su­ro­wy. Było spo­ro krzy­ku i trochę się baliśmy, w sty­lu „O nie, za­raz mnie do­pad­nie”. (śmiech) Ale był też miłym fa­ce­tem. W Ju­nio­rach A na­szym tre­nerem był Cor van der Hart, ob­da­rzo­ny za­chryp­niętym głosem. Też faj­ny fa­cet, ale bar­dzo su­ro­wy. Cza­sem mie­liśmy tre­nin­gi z Ton­nym Bru­ins Slo­tem . Gdy za­tem za­sta­na­wia­my się te­raz nad kwe­stią: „Więc w jaki sposób zo­stałeś do­brym gra­czem?”, to jeśli spoj­rzy­my na obec­nych tre­nerów, widać, jak bar­dzo są inni od tam­tych. Wszy­scy mają ukończo­ne kur­sy, są pełni zro­zu­mie­nia, wiedzą dokład­nie jak grać w piłkę, ja­kie ćwi­cze­nia po­win­no się robić, dokład­nie ile mi­nut po­win­ny trwać, znają od­ległości między bram­ka­mi i miej­sca, gdzie po­win­no sta­wiać się pa­chołki przy ćwi­cze­niach po­zy­cyj­nych. Wiedzą też, że nie należy ćwi­czyć za długo, mak­sy­mal­nie półto­rej go­dzi­ny. Wszy­scy wiedzą dokład­nie, jak wszyst­ko po­win­no być zro­bio­ne. I może w tym jest sed­no. Nam nikt nig­dy nie poświęcał tyle uwa­gi i o wie­le więcej mu­sie­liśmy na­uczyć się sami. Na­wet wśród tych wszyst­kich krzyków, po pro­stu two­rzy­liśmy swoją grę.

Cza­sem na­wet roz­gry­wa­liśmy krótkie, nie­za­pla­no­wa­ne me­cze, jak na uli­cy. Wiesz, szes­na­stu chłopaków, dwóch ka­pi­tanów grało w po­ting, coś w sty­lu „pa­pier, ka­mień, nożyce”, ale tu używa się stóp. Ten, który wy­grał to roz­mie­rza­nie, mógł pierw­szy wy­brać za­wod­ni­ka. Je­den z ka­pi­tanów wy­bie­rał naj­lep­sze­go gra­cza, po­tem dru­gi i tak da­lej. Na­prawdę! Tak wy­bie­raliśmy drużyny! A po­tem gra­liśmy mecz. Tak było trzy­dzieści lat temu. Byliśmy ju­nio­ra­mi w Ajak­sie, a gra­liśmy jak na uli­cy. Nad­zo­ro­wał nas je­den tre­ner, ale był ra­czej sędzią: „Gol, faul...”. Te­raz jest zupełnie in­a­czej. Te­raz tre­ner wstrzy­mu­je grę i mówi: „Hej, chłopcze, jeżeli masz piłkę tu­taj, to gdzie po­wi­nie­neś te­raz być?”, i po­ka­zu­je wszyst­ko piłka­rzo­wi. Nas trak­to­wa­no ra­czej tak, jak za czasów Cruyf­fa. Mie­liśmy spo­ro swo­bo­dy, aby uczyć się sa­me­mu. Te­raz nie ma już wrzasków i woj­sko­wej dys­cy­pli­ny, ale jest bar­dziej su­ro­wo pod względem piłkar­skim. Wszy­scy są główny­mi tre­nera­mi, wszy­scy są me­nedżera­mi, wszy­scy mają ukończo­ne kur­sy i wszyst­ko robi się zgod­nie z podręczni­kiem. Czy to prze­sa­da? Pew­nie tak. Te­raz wszyst­ko robi się dla dzie­ciaków. Z domu za­bie­rają je mi­ni­va­ny. Je­dze­nie na nich cze­ka, na­uka też. Wszyst­ko pod nos. „Do­bra, chłopa­ki, zro­bi­my roz­grzewkę. Zróbcie te­raz dwa okrążenia. Do­bra, te­raz zro­bi­cie to, a te­raz zro­bi­cie tam­to...”. Jak oni mają się roz­wi­jać, sko­ro wszyst­ko jest ro­bio­ne za nich? W pierw­szym składzie mamy te­raz gra­czy, którzy prze­szli szkółkę ju­niorów i są przy­zwy­cza­je­ni do gry w określo­nym sty­lu, do ro­bie­nia określo­nych rze­czy. Jak tyl­ko coś wy­da­rzy się in­a­czej, od razu mówią: „O nie! Nie wiem co zro­bić!”. Widać, jak patrzą na ławkę, żeby się do­wie­dzieć, jak mają da­lej grać.

To jest praw­dzi­wy pro­blem. Różnicę widać, kie­dy wspo­mni się cza­sy, gdy był tu Luis Su­arez. Oczy­wiście można się nie zga­dzać z tym co robił, ale za­wsze próbował coś stwo­rzyć, ciągle myślał: „Jak mogę naj­więcej zy­skać w tej sy­tu­acji? Czy muszę ściągnąć ko­szulkę z obrońcy, żeby przejść za nie­go? Czy mam wyjść ze swo­jej po­zy­cji, żeby kon­tro­lo­wać piłkę?”. Jego umysł jest nie­ustan­nie wytężony. I cza­sem na­dep­nie na czyjąś stopę albo za­gra ręką. Głupie rze­czy, ale po­mysły w jego głowie nie są złe. Przy tym jest bar­dzo kre­atyw­ny. To jed­na z rze­czy, które próbu­je­my robić pod­czas tre­ningów ju­niorów – dać gra­czom możliwość roz­wo­ju, aby mo­gli stać się po­mysłowy­mi, wyjątko­wy­mi jed­nost­ka­mi. Nie możemy po­wie­lać tego, co ro­bi­liśmy w przeszłości. W jakiś sposób mu­si­my zna­leźć inną me­todę, aby gra­cze z pierw­sze­go składu znów byli po­mysłowi, twórczy, umie­li sami myśleć i coś zmie­nić. Bądź szczególny. Bądź wyjątko­wy. Tego chce­my. Nie można być wyjątko­wym, kie­dy robi się to samo, co dzie­sięciu in­nych gra­czy. Tę wyjątko­wość mu­sisz zna­leźć sam w so­bie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: