Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Moja hiszpańska przygoda - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 września 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Moja hiszpańska przygoda - ebook

Lato w Hiszpanii z mężczyzną, w którym jesteś zakochana…
Czyż można o czymś więcej marzyć?
Ale uważaj na marzenia, bo mogą się spełnić!

Hannah Hodges nie może uwierzyć w swoje szczęście: dostała propozycję, o której nie śniła. Razem z kolegami ma przez miesiąc kręcić film dokumentalny w malowniczym andaluzyjskim miasteczku. Będzie mogła spędzać długie słoneczne dni z Theo, jej szefem (i wymarzonym facetem)! Jeśli tylko Tom (jej przyjaciel i kamerzysta) i Claudette (prezenterka i kompletna wariatka) przestaną psuć jej szyki…
A potem wszystko się jeszcze bardziej komplikuje, kiedy zjawia się Nancy, przyrodnia siostra Hannah.
A cóż ona tu robi?
Czy choć raz w życiu Hannah nie może mieć jednego idealnego lata, bez żadnego dramatu?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-6509-4
Rozmiar pliku: 3,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wtedy…

Pierwszy jest wiatr.

Wita ją jak ciepły oddech, gdy wysiada niepewnie z dusznego autobusu i przystaje na chwilę, żeby upajać się tym doznaniem. Podróż do tego miejsca trwała długo, czuje się brudna, lepiąca i wykończona. Drzwi autobusu zamykają się za nią, zawiasy skrzypią cicho w proteście, gdy metal ociera się o rdzę.

Tu jest bezpiecznie, koi ją wewnętrzny głos. On cię tu nie znajdzie, ona też nie.

Odwraca głowę i widzi ciemną wstążkę morza daleko w dole, z jego ciemnoniebieskim płótnem poprzerywanym jasnymi grzbietami załamujących się fal. Gdy wytęży słuch, wyobraża sobie, że słyszy ich odgłos, jak rozbijają się o brzeg – łagodny szum, delikatny łoskot.

Słońce właściwie już śpi – pokłada się sennie na niebie, a ona wpatruje się w nie zmrużonymi oczami, osłaniając je jedną dłonią. Łzy wyschły na jej policzkach, skóra pod nimi jest napięta i piecze. Zastanawia się, czy to kiedyś minie. Czy kiedyś będzie w stanie wybaczyć.

Autobus odjeżdża w kakofonii huku silnika, zgrzytu skrzyni biegów, wzbijając tuman pyłu. Z chmury, którą za sobą zostawia, wyłania się olbrzymie wzgórze. Kiedy widzi je pierwszy raz, rozrzucone białe domki przybierają w blednącym świetle jasnoliliowy kolor, a ona czuje ukłucie głęboko w piersiach. Mnóstwo miejsc, w których można się ukryć. Labirynt, w którym można zgubić dawną siebie.

Wpatruje się w górę w kamienną ścieżkę i dopada ją zapach – woń sosny, cytryny i soli. Z zarośli przy drodze dobiega szmer – szum owadów, maleńkich i pracowitych. Życie toczy się dalej, ziemia się kręci. Ptaki latają, fale się rozbijają, słońce zachodzi, wiatr wieje. I ona tu jest. Żywa.

Musi się skupić na kimś jeszcze, ale strach odpływa. Ciemność, która ją otoczyła, przeszyta jest teraz światłem: przyszłość niesie nadzieję. Znajdzie się sposób, żeby żyć dalej. Nie musi się bać. Wzgórze przyzywa ją niewidzialnymi palcami, światła w oddali migoczą jak gwiazdy.

– Do widzenia – szepcze i rusza przed siebie.2

Następne dwa tygodnie mijają jak z bicza strzelił na pracy do późnego wieczora i jeszcze późniejszych wizytach na depilacji woskiem. Nie ma mowy, żebym ryzykowała, że Theo zobaczy jakiś zabłąkany włosek wymykający się spod jakiejkolwiek części nowego bikini, które właśnie sobie kupiłam. Chociaż uprzedził nas, że ten wyjazd to będzie tylko praca, praca, praca, pozwalam sobie na drobne fantazje o nas dwojgu, gorącej wannie i szampanie w lodzie. Nie zastanawiam się, gdzie w ogóle znajdziemy tę wannę – to naprawdę miła fantazja i nie chcę wierzyć, że przynajmniej w sześćdziesięciu dwóch procentach nie jest możliwa do spełnienia.

Jest wieczór przed wyjazdem do Mojacar i żeby to uczcić, Tom i ja spotykamy się z naszymi przyjaciółmi, Rachel i Paulem, w naszym ulubionym pubie w Islington. No, mówię „przyjaciele” w liczbie mnogiej, ale tak naprawdę kochamy tylko Rachel. Jeżeli chodzi o mnie, Paul może się z nami zadawać tylko dlatego, że jest jej chłopakiem. To naprawdę jedyny powód. Czekają na nas w pubie, kiedy się zjawiamy, jak zwykle spóźnieni, i Rachel wstaje, żeby uściskać nas na powitanie, wpada w lojalną ekstazę na widok mojej nowej fryzury (martwiłam się, że wyglądam w niej jak Anthea Tuner z czasów programu Blue Peter; zapewnia mnie, że nie) i mówi Tomowi, że z brodą mu do twarzy (nieprawda).

– Zdążyliście akurat, żeby postawić kolejkę. – Paul uśmiecha się promiennie ze swojego miejsca, nagrodzony chichotem swojej dziewczyny i kuksańcem ode mnie.

– Zamknij się i idź do baru, Pauly – mówi do niego słodko, puszczając do mnie oko, kiedy wszyscy suniemy tyłkami po ławce, którą wybrali.

– No – zaczyna, obejmując szczupłymi palcami do połowy pusty kieliszek z winem. – Zwarci i gotowi do wyjazdu?

– Hannah jest zupełnie wydepilowana, jeżeli o to ci chodzi – mówi Tom, przesuwając stopę na bok akurat na czas, żeby nie została zmiażdżona pod moim butem.

– Nigdy więcej ci nic nie powiem – mruczę, a oni oboje się ze mnie śmieją. Paul wraca z trzema kuflami czegoś, co wyraźnie wygląda jak ciemne piwo. Prosiłam o jasne.

– To jest? – pyta Tom, podnosząc swój kufel do nosa i nieśmiało wącha.

– Specjalna oferta – odpowiada Paul, uśmiechając się do nas, gdy siada z powrotem. Powstrzymuję się, żeby nie wylać zawartości mojej szklanki jemu na głowę, chociaż zabawnie byłoby zobaczyć, jak te idealnie ułożone włosy opadają mu na twarz. Paul jest bardzo przystojny i o tym wie. Pewnie skorzystał z tego faktu, żeby nie musieć rozwijać osobowości, która ogranicza się do opowiadania często seksistowskich i zawsze słabych dowcipów. Rachel jest w niego o wiele za bardzo zapatrzona, żeby to zauważyć, a fakt, że ani Tom, ani ja nie wspomnieliśmy o tym przez rok, odkąd są parą, jest prawdziwym dowodem tego, jak ważna jest dla nas jako przyjaciółka. Jest piękniejsza od Paula, oczywiście, z czupryną rudych loków, jasnozielonymi oczami i nieskazitelną cerą, ale z jakiegoś niewyjaśnionego powodu czuje się od niego gorsza – kolejny fakt, którego, moim zdaniem, za wszelką cenę on nie chce zmienić.

– To się będziecie tam we dwoje gzić? – pyta Paul, rzucając Tomowi i mnie spojrzenie, jakby chciał powiedzieć: wiem, że to robicie, na stówę.

Nie zawracam sobie głowy odpowiedzią i unoszę niesmaczne piwo, żeby ukryć mój uśmieszek. Tom z kolei mamrocze coś niewyraźnie o tym, że nie chce mi przeszkadzać. Chciałabym, żeby nie był taki Paulu taki zdenerwowany i nie chciał mu imponować. Jest wart jakieś siedemnaście miliardów tyle co ten zadufany baran.

– Jak twoi współlokatorzy przyjęli wiadomość? – pyta Rachel. Mieszkam w ogromnym zniszczonym wiktoriańskim gmaszysku w Aceton z mniej więcej dziewięcioma innymi osobami, osobami, których większości nigdy nie widuję, i jestem raczej pewna, że paru w ogóle nie poznałam, zanim się wprowadzili.

Wzruszam ramionami.

– Zostawiłam karteczkę przypiętą do tablicy korkowej w kuchni i kupiłam zamek do drzwi mojego pokoju. Wątpię, że ktoś w ogóle się zorientuje, że mnie nie ma, szczerze mówiąc.

– Nie rozumiem, czemu tam siedzisz – mówi Tom, jak zawsze, gdy w rozmowie wypływa temat wybranego przeze mnie miejsca zamieszkania. – Cały czas żyjesz jak studentka.

– Oj, przepraszam pana, „moi obrzydliwie bogaci starzy dali mi na wkład własny” – mówię lekko, krzywiąc się do niego, żeby wiedział, że żartuję. – Nie wszyscy mogą sobie pozwolić na życie w luksusie.

Rachel się z tego śmieje, bo wie tak jak ja, że paskudna kawalerka Toma nad restauracją „Chicken Stop” z daniami na wynos w South Ealing jest daleka od czegokolwiek, co przypominałoby luksus. Ale irytuje mnie, że jest jego własnością. Nie znam nikogo, kogo byłoby stać na kupno własnego mieszkania bez pomocy hojnych krewnych. Moja miejscówka w Aceton może jest zatłoczona i podupadła, ale płacę za nią miesięcznie jedyne czterysta pięćdziesiąt funtów – włącznie z rachunkami. Kiedy przypadkiem (celowo) zerknęłam na wyciąg bankowy Toma, mało się nie zadławiłam bagietką z szynką i pomidorem. Nic dziwnego, że jest taki chudy, bo po opłaceniu hipoteki nie stać go na jedzenie.

– A skoro już mowa o mieszkaniach – wtrąca Rachel, zanim Tom zdąży odpowiedzieć. – Mamy wiadomość, prawda, Pauly?

Wolałabym, żeby się tak do niego nie zwracała.

Po raz pierwszy, odkąd go poznałam, Paul wygląda na lekko skrępowanego. To tylko ulotne poczucie niezręczności, ale je widzę. A on widzi, że je widzę.

– Wprowadzam się do Rach – oznajmia, kaszląc lekko, a ona wyciąga do niego rękę nad stołem. Rachel to kolejna osoba, która miała bogatego krewnego. To znaczy, babcię, która była na tyle hojna, że odkładała każdy grosz i przekazała dzieciom swojej córki po jej śmierci. Rachel mieszka w prawdziwym domu z dwiema sypialniami w Willesden, które leży jakieś dziesięć tysięcy kilometrów od jakiegokolwiek miejsca, więc rzadko ją odwiedzamy. A teraz, kiedy Paul i jego piękne włosy się do niej wprowadzą, wątpię, żebym jeszcze kiedyś tam zawitała.

– Wspaniała wiadomość – udaje mi się powiedzieć przez zaciśnięte zęby. – Cudownie.

Ale czy faktycznie to takie cudowne? Nie mogę sobie wyobrazić mieszkania tak blisko z jakimkolwiek mężczyzną, nie mówiąc już o imbecylu takim jak Paul. Rachel jest o wiele odważniejsza ode mnie. A w ogóle, po co się tak spieszyć? Dopiero skończyła dwadzieścia osiem lat, jak Tom i ja. To wszystko wydaje się trochę za poważne i zbyt dorosłe. Tom, wielkodusznie, ściska dłoń Paula nad stołem. Nie uważam, że powinien mu gratulować. Rachel jest boginią, zbyt wielką, żeby czyścić mu buty, a jestem pewna, że odtąd zacznie to robić, a przy okazji rozprasowywać zagniecenia na jego slipkach i zostawiać mu na poduszce czekoladowe serduszka. Nie wiem, czy to z powodu taniego ciemnego piwa czy kotłującego się we mnie wrażenia nieuchronnej katastrofy nadciągającej na jedną z moich najlepszych przyjaciółek, ale nagle czuję, że naprawdę mi niedobrze.

Rachel, jakby to wyczuła, szybko zmienia temat.

– Nie mogę uwierzyć, że jedziesz do Mojacar! – Uśmiecha się do mnie promiennie. – Szkoda, że nie mogę pojechać z tobą. Bardzo bym chciała znów się tam znaleźć.

Mówiąc to, spogląda na swój maleńki tatuaż na wewnętrznej stronie lewego nadgarstka. Zrobiłyśmy je sobie w tym samym czasie, jedna zapłaciła za drugą, żeby symbol został podarowany w prezencie. Legenda głosi, że jeżeli Indalo sprawi sobie jego posiadacz, nie działa jak talizman. Kiedy byłyśmy nastolatkami, wierzyłyśmy w to z Rachel z całego serca, stąd ten skomplikowany sposób płatności. Ja na tym dobrze wyszłam, bo mój jest jakieś cztery razy większy od jej, więc kosztował mniej więcej cztery razy tyle co jej. Biedna Rachel.

Wędruję po konturze tatuażu małym palcem, po wyraźnych liniach ciała mojego atramentowego przyjaciela i po półkolu łączącym obie jego ręce nad głową. Według książek historycznych, to półkole symbolizuje tęczę, ale ja zdecydowałam, żeby moje było zwyczajnie czarne. Tyle czytałam o tym symbolu i tak się wgryzłam w legendę z nim związaną przez ostatni miesiąc, że w tej chwili ten tatuaż wydaje mi się o wiele ważniejszy i istotniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Mam tylko nadzieję, że wszystko, co o nim przeczytałam, jest prawdą – nawet to, co podejrzanie brzmi jak stek dawnych bajań.

Pierwszy raz pojechałam do Mojacar, gdy miałam piętnaście lat, i do tej pory pamiętam, jaka byłam przejęta. Pierwszy raz byłam z dala od mamy dłużej niż kilka dni i było wiele łez, kiedy machała mi na pożegnanie, jak odjeżdżałam w samochodzie taty Rachel. Było to bardzo szczodre ze strony rodziców Rachel, że zabrali mnie ze sobą na rodzinne wakacje – zwłaszcza że wtedy z radością porozumiewałyśmy się z Rachel w dziwnym języku, który same wymyśliłyśmy, a który składał się z odgłosów chrząkania i przesadnej gestykulacji. Myślałyśmy, że jesteśmy takie sprytne, a w rzeczywistości musiałyśmy wyglądać jak para obłąkanych gibonów.

W tym pierwszym roku nie mogłyśmy wychodzić wieczorami same, ale kolejnego lata, kiedy obie miałyśmy już po szesnaście lat, mogłyśmy same iść na kolację, a w ciągu dnia bez opieki chodzić do barów na plaży. Rodzice Rachel lubili wycieczki, a jej mama uwielbiała rozkładać przenośną sztalugę w odległych miejscach i malować. My z kolei byłyśmy zainteresowane wyłącznie chichotaniem do hiszpańskich kelnerów, czytaniem numerów „Just Seventeen”, opalając się i rozmawiając o chłopakach ze szkoły, którzy nam się podobają.

W trzecim roku zaczęłyśmy wykradać się do barów i całować z miejscowymi chłopakami. To wszystko było bardzo niewinne, ale w tamtym czasie wydawało nam się, że jesteśmy strasznie dorosłe. Wszyscy w Mojacar byli tacy wyluzowani, a tryb życia taki spokojny w porównaniu do tego w nudnej starej Anglii. Wyszłam z mojej skorupy w Mojacar, mniej się martwiłam i cieszyłam się odległością, jaką dawało od rzeczy, z którymi zmagałam się w domu. Uwielbiałam mieć miejsce tylko moje, gdzieś, gdzie mama i tata nigdy nie byli, a jeszcze bardziej uwielbiałam to, że miałam wersję siebie, której oni też nigdy nie widzieli. Tylko Rachel tak naprawdę poznała oba moje oblicza, ale od bardzo dawna nawet ona nie zaznała towarzystwa tej Hannah z Mojacar. Zamierzałyśmy tam pojechać, kiedy skończymy osiemnaście lat – właściwie przez miesiące gadałyśmy tylko o tym – ale nagle okazało się, że tata Rachel ma raka, i świat mojej biednej przyjaciółki w jednej chwili legł w gruzach. Chyba od tamtej pory życie stawało nam na przeszkodzie i nie mogłyśmy tam wrócić, ale teraz, kiedy siedzę tu i rozmawiam z nią o tym, nie mogę uwierzyć, że nigdy tego nie zrobiłyśmy.

– Żałuję, że też nie możesz jechać – mówię szczerze. – Dziwnie będzie być tam bez ciebie.

– O, nie, nie będzie – zapewnia, patrząc mi w oczy. – Na pewno znajdziesz sposób, jak spędzić czas.

Rachel jest jedyną osobą, która wie o mojej fascynacji Theo, więc wiem, do czego pije, chociaż chłopaki nie mają pojęcia.

– Może i tak – przyznaję, posyłając jej wymowne spojrzenie.

– Gdybym był sam, z całą pewnością szukałbym wakacyjnej przygody – mówi Paul, raczej zbyt tęsknie. Zapada niezręczna cisza i wszyscy czekamy, aż niezadowolenie Rachel opadnie i dotrze do świadomości jej chłopaka. Trwa to dłużej, niż powinno.

– Nie to, żebym chciał być sam – dodaje w końcu, uśmiechając się na widok jej wściekłej miny. – Wiesz, że patrzę tylko na ciebie, Rachy.

Istnieje realna groźba, że w mgnieniu oka pojawi się znów ciemne piwo.

– Z tego, co pamiętam – mówi Rachel, spoglądając na mnie z rozbawieniem – nigdy nie miałaś problemów ze zwróceniem uwagi chłopaków z Mojacar.

Tom niegrzecznie prycha do swojego piwa.

– Nie wiem, dlaczego tym razem miałoby być inaczej – ciągnie Rachel, nie zwracając uwagi na jego reakcję. – Wczuj się w tę wersję seksownej, pewnej siebie siedemnastolatki i będziesz rządzić.

– Z całą pewnością nie byłam seksowna – odpowiadam, przywołując obraz płaskiej jak deska, pryszczatej nastolatki, i się krzywię. – A jeżeli byłam pewna siebie, to tylko dlatego, że podkradałyśmy twojej mamie i tacie z zapasów wódki co wieczór przed wyjściem na miasto.

– Teraz sama sobie możesz kupić wódkę. Jeszcze lepiej!

Na wspomnienie o alkoholu zauważam, że wszyscy mają prawie puste szklanki i kieruję się do baru, żeby kupić następną kolejkę. Kiedy wstaję od stolika, Paul ściska mnie przelotnie za rękę.

– Weź mi peroni, dobrze, Han?

Cholera, peroni? On kupuje obrzydliwe, tanie ciemne piwo i mu smakuje.

Mimo dobrych zamiarów jest po jedenastej, kiedy wszyscy wyczłapujemy na chodnik i ściskamy się niezdarnie na pożegnanie. Rachel odciąga Toma na bok i mówi mu coś szeptem do ucha, ale zanim udaje mi się dokuśtykać i dowiedzieć się co, Paul zachodzi mi drogę i bierze w dość sztywny uścisk.

– Miłej zabawy na Majorce, no – bełkocze mi do ucha.

– W Mojacar – odpowiadam przez zaciśnięte zęby, klepiąc go lekko po ramieniu.

Co. Za. Dupek.

Na szczęście ratuje mnie dzwon. To znaczy, dźwięk mojego telefonu, który jest melodyjką przypominającą bicie dzwonu.

Do cholery, kto to może być o tej godzinie? Przez krótką, ulotną, ekstatyczną sekundę pozwalam sobie wierzyć, że może to Theo dzwoni, żeby mi powiedzieć, że nie może już dłużej wytrzymać, że musi się poddać uczuciu miłości i pożądania, które krąży mu w żyłach od miesięcy.

To mama.

– Cześć, mamo – mówię z lekką rezerwą, wyplątując się z pijanych bezwładnych ramion Paula. – Czemu dzwonisz tak późno?

– Jest późno? – pada odpowiedź. Wyczuwam, że może nie tylko ja wypiłam kilka głębszych tego wieczoru.

– Jest późno jak na osobę w twoim wieku – żartuję, uśmiechając się na pisk, jaki słyszę w odpowiedzi.

– Wiem, że wylatujesz jutro, a ja mam te zajęcia z zogi na siłowni z samego rana.

– Zogi? – pytam, machając ręką i posyłając buziaka Rachel, kiedy rusza z Paulem za rękę w kierunku stacji metra. Tom stoi przy krawężniku i czeka na mnie, wpatrując się w swoje buty i udając, że nie podsłuchuje mojej rozmowy.

– To nowość – informuje mnie radośnie. – Połączenie jogi z rumbą.

– Aha – wyduszam z siebie, zastanawiając się, na jakiej zasadzie, do cholery, takie coś się odbywa. Najpierw się tańczy, a potem ćwiczy jogę? Czy medytuje w rytm hard house? E, kompletny bezsens.

– Rozmawiałaś z tatą? – pyta, a jej głos staje się lekko ostry, jak zawsze, gdy w rozmowie pojawia się mój drugi rodzic.

– Nie.

– O. Ale wie o tym wyjeździe, prawda?

– Nie, o ile ty mu nie powiedziałaś. – Wzdycham, kopiąc kamień przez ulicę tak mocno, że Tom spogląda na mnie z przerażeniem.

– Oczywiście, że nie mówiłam – mówi mama. – Nie rozmawiałam z nim od miesięcy.

– Wyślę mu wiadomość – kłamię, czując irytację. Mam dwadzieścia osiem lat, na miłość boską. Nie muszę się spowiadać tacie ze wszystkiego, co robię. Zresztą i tak go to nie obchodzi, nawet gdybym się spowiadała.

– Jestem z ciebie bardzo dumna – mówi mama, szybko rozbijając moją bańkę złości. – Chciałam tylko, żebyś o tym wiedziała. Wiem, jak długo na to czekałaś, więc postaraj się cieszyć każdą sekundą.

Wyobrażam sobie Mojacar, jego wąskie brukowane uliczki, słoneczne światło przedzierające się przez szpary w pnących kwiatach, szerokie plaże, świeże i rześkie Morze Śródziemne, i czuję, jak uśmiech zaczyna unosić kąciki moich warg.

– Obiecuję – odpowiadam. – Na pewno się postaram.

Rozmawiamy dalej, kiedy idę z Tomem na przystanek autobusowy, a on czeka, aż podjedzie mój autobus sześćdziesiąt cztery, chociaż jego przyjeżdża pierwszy. Potrafi być bardzo słodki czasami. Łatwo o tym zapomnieć, bo chyba dużą część czasu spędzamy na dokuczaniu sobie nawzajem.

– U twojej mamy wszystko w porządku? – pyta, kiedy w końcu się rozłączam.

– Zapisała się na zogę – mówię, unosząc brwi, a on śmieje się z sympatią, kiedy tłumaczę, co to jest. Czasami mam wrażenie, że Tom kocha moją mamę bardziej niż ja.

– Co myślisz o tym, że Paul wprowadza się do Rachel? – pyta, choć doskonale wie, co myślę.

– Uważam, że jest stuknięta – mówię po prostu. – I uważam, że stać ją na kogoś lepszego.

– Ale wydaje się szczęśliwa… – zaczyna Tom, ale przerywa w pół zdania, widząc moją minę.

– To taki typowy prostak – sprzeczam się. – Widzi tylko czubek własnego nosa, nie jest towarzyski i jej nie docenia, i głowę daję, że ją zdradza.

– Hej, hej, hej! – Tom unosi dłoń wielkości talerza obiadowego. – To nie fair, Hannah.

Nienawidzę, kiedy Tom mnie strofuje, zwłaszcza jeżeli wiem, że to ja mam rację, a on się myli.

– Okej – przyznaję. – Może jeszcze nie zdradza, ale zakładam się, że niedługo zacznie.

Tom tylko kręci głową.

– Nie powinnaś tak myśleć – mówi cicho. – Nie jest wcale taki zły. Nie pamiętasz, jak dostał wejściówki do Shard i zabrał nas ze sobą? Albo kiedy porwał Rachel do Rzymu na weekend, gdy spotykali się dopiero od kilku tygodni? Możesz go niezbyt lubić i przyznaję, że zdarzają mu się gafy, ale Rachel jest twoją najdawniejszą przyjaciółką i go kocha. To musi coś znaczyć.

Jeszcze bardzie nienawidzę, jak Tom mnie strofuje i wiem, że ma rację, a mylę się ja.

– Przepraszam, tatusiu – odpowiadam dziecinnie, wyciągając rękę akurat na czas, żeby zwrócić uwagę kierowcy. Tom nadal wygląda na nieco smutnego, kiedy macham mu przez szybę autobusu, a gdy skręcamy i znika mi z pola widzenia, trafia mnie mały, ale bardzo ostry kamyczek poczucia winy.

Mam serdecznie dość Londynu. Im szybciej znajdziemy się w słonecznej Hiszpanii, z daleka od tych ponurych codziennych spraw, tym lepiej.3

Dlaczego wszystkie linie lotnicze uważają, że ich samolotami latają same karły?

Tom jest niezwykle marudny. Podobnie jak ja czuje wielką niesprawiedliwość, że urodził się trochę większy niż przeciętny człowiek, i narzeka na to przy każdej możliwej okazji.

– Serio – mruczy, próbując po raz chyba czterdziesty ósmy, odkąd wystartowaliśmy z lotniska w Gattwick, ułożyć swoje niedorzecznie długie nogi w wygodnej pozycji. Nie udaje mu się.

– Nie marudź, chłopie – mówię, zastanawiając się, czy kiedykolwiek odzyskam czucie we własnych nogach. – Myślę, że facet przed tobą cię zabije, jak jeszcze raz walniesz kolanami w jego fotel.

Mruknięcie łysego jegomościa, o którym mowa, to potwierdza, a Tom robi się czerwony.

Claudette trafiło się miejsce przy przejściu, choć ma tylko metr pięćdziesiąt na obcasach i natychmiast po starcie zasypia.

Jak na tak drobną, piękną Francuzkę, nieźle chrapie. Kiedy przelatywaliśmy nad Kanałem, na chwilę obudziła się od własnego chrapnięcia. Tom i ja śmialiśmy się z tego, jeszcze kiedy wylatywaliśmy z Francji. Theo nie ma z nami; poleciał kilka dni wcześniej, żeby dopilnować, aby nasz sprzęt dotarł bezpiecznie, i to całkiem żałosne, ale za nim tęsknię. Jestem prawie tak przejęta tym, że go zobaczę, jak tym, że moja noga znów stanie w Mojacar po tylu latach. Naprawdę muszę się ogarnąć.

– Patrz. – Tom mnie szturcha i wskazuje za okno. Zbliżamy się teraz do Almerii i zauważył faliste dachy zabudowań gospodarskich niedaleko lotniska. Z poziomu drogi wcale nie są niczym wyjątkowym, ale z góry wyglądają jak rozsypane fragmenty rozbitej mozaiki. Są naprawdę piękne.

– Pamiętam je – mówię. – Już prawie jesteśmy.

Czuję, jak palce nerwowego podniecenia zaczynają łaskotać moje wnętrzności. Mój pierwszy plan zdjęciowy za granicą w miejscu, które tyle dla mnie znaczy – do tego Theo będzie czekał na nas na lotnisku. Gdy samolot zaczyna przedzierać się przez cienkie chmury w stronę hiszpańskiego pasa startowego, czuję, że sam mój uśmiech byłby w stanie utrzymać go w powietrzu.

– Przespałam cały lot? – pyta Claudette, gdy koła dotykają asfaltu. Ziewa i wyciąga drobne kończyny we wszystkie strony.

– Tak – informuje ją Tom. – I przy okazji chrapałaś przez cały lot.

Claudette uśmiecha się tylko do niego sennie, a potem odwraca się do mnie.

– On jest taki zabawny, ten chłopak, zawsze sobie tak głupio żartuje.

– Hmmmm – odpowiadam, robiąc, co mogę, żeby nie parsknąć śmiechem, kiedy ona przesuwa drobną dłonią po swoim starannym ciemnym bobie. Wydaje się okrutne powiedzenie jej prawdy, że chrapie jak guziec z ciężką astmą, więc trzymam język za zębami, kiedy szykujemy się do wysiadania. Tom robi wielkie show, roztasowując sobie nogi, żeby pobudzić krążenie, przez cały czas mamrocząc, a Claudette niecierpliwie tupie za naszym łysym przyjacielem, który z kolei szarpie się ze swoją walizką, która utknęła w schowku nad głową.

– Ten facet to imbecyl – zauważa, nie siląc się, żeby ściszyć głos.

– Co? – pyta Tom, podnosząc się po swoich ekstrawaganckich wygibańcach, i natychmiast uderza głową w jeden z wylotów nawiewu nad fotelami.

– Ty też jesteś imbecylem – dodaje Claudette z pogardą, a Tom rozciera potarganą blond czuprynę i recytuje wszystkie przekleństwa znane człowiekowi – plus kilka wymyślonych przez siebie. Cholera, jak to jest, że tym dwojgu udaje się bez przerwy jeździć razem na zagraniczne zdjęcia? Tylko w zeszłym roku byli w Kanadzie, Australii i Francji – i za każdym razem musiałam udawać, że wcale nie skręca mnie z zazdrości.

Po kolejce do kontroli paszportowej, półgodzinnym czekaniu na trzy walizki Claudette i kolejnym piętnastominutowym czekaniu, aż poprawi sobie makijaż przy lustrze w toalecie, moja frustracja i podniecenie osiągnęły taki poziom, że jestem gotowa wdrapać się po ścianie terminalu przylotów, przeciągnąć się po suficie i zejść na dół z drugiej strony.

– Co się z tobą dzieje? – pyta Tom, patrząc na mnie ze zmarszczonym czołem, kiedy przestępuję z nogi na nogę. – Wyglądasz, jakbyś zaraz miała się zsikać.

– Bo tak jest! – praktycznie na niego wrzeszczę, spoglądając na drzwi prowadzące do wyjścia. Mojacar czeka na nas po drugiej stronie tego oszronionego szkła, no i Theo.

– To idź do łazienki – mówi wyraźnie zdezorientowany. Faceci niczego nie rozumieją.

Oczywiście, kiedy nadchodzi ta chwila i w końcu wychodzimy do miejsca, gdzie Theo faktycznie czeka, z otwartą gazetą na kolanach i słonecznymi okularami przytrzymującymi ciemne loki nad czołem, jedyne, co się dzieje, to seria grzecznych „cześć”. Miałam nadzieję na buziaka w oba policzki, co najmniej – jesteśmy w cholernej Hiszpanii – ale nie. Tylko się do mnie uśmiecha i prowadzi nas na zewnątrz do miejsca, gdzie czeka samochód.

Moje zmysły wirują, kiedy rozglądam się dookoła i wszystko chłonę. Naprawdę jestem w Almerii, niecałą godzinę od pięknego i magicznego Mojacar, którego nigdy nie będę mogła zapomnieć. Wszystko wydaje mi się tak obce, a jednocześnie tak znajome.

– Trochę gorąco, co? – zauważa Tom, ściąga bluzę i mrużąc oczy, patrzy w górę na bezchmurne błękitne niebo. Theo, który ma na sobie nieskazitelnie wyprasowaną białą koszulę i czarne eleganckie spodnie i na którym nie widać ani kropli potu, wzrusza ramionami.

– Lato – mówi w ramach wyjaśnienia.

Postanawiam przemilczeć fakt, że mam wrażenie, że moje dżinsy z dziurami i podkoszulka zamieniły się w puchową kołdrę w ciągu godziny od wylądowania, a zamiast tego dyskretnie wyciągam chusteczkę z torebki i wycieram pot z twarzy. Jest dopiero po czwartej po południu i wiem, że słońce niedługo zacznie tracić swoją siłę, ale w tej chwili jest prawie ogłuszające. To wielka ulga wgramolić się do klimatyzowanej oazy wynajętego samochodu Theo, mimo że Tom – zdrajca – zajmuje miejsce na przodzie.

Dojmujące poczucie déjà vu potęguje się, kiedy Theo wrzuca bieg i wyjeżdża z parkingu w kierunku autostrady, i czuję, że oczy otwierają mi się szerzej na widok gór dookoła. Jesteśmy na południowo-wschodnim wybrzeżu kraju i krajobraz jest jałowy, w kolorze spieczonego brązu od słońca przez cały rok. Pode mną na prawo Morze Śródziemne rozciąga się jak granatowy koc, jego płótno przerwane jest jedynie sporadycznymi przebłyskami białych grzbietów fal. Prawie nie ma wiatru, a kępy przysadzistych kaktusów siedzą nieruchomo na poboczu. Nic dziwnego, że ten region Hiszpanii jest często wykorzystywany jako sceneria do westernów kolejny fakt, który odkryłam, kiedy zaczęłam zbierać informacje.

Tom zamilkł na fotelu pasażera, oczarowany jak ja kosmicznym krajobrazem. Claudette w tym czasie zagaduje Theo o harmonogram zdjęć i robi, co może, żeby przekonać go, że kilka wolnych dni, aby mogła popracować nad opalenizną, byłoby korzystne dla filmu.

– Po prostu uważam, że ludzie lubią, jak wyglądam zdrowo – mówi. – Nie chcą, żeby o tym pięknym miejscu opowiadał im duch – moja skóra jest tak blada, że odstraszy widzów.

Theo, który bez wątpienia sam spędził kilka ostatnich dni na słońcu, chichocze razem z nią, żeby jej sprawić przyjemność, ale wiem, że się nie ugnie w kwestii harmonogramu. Jego poważne oblicze szefa jest jedną z rzeczy, które najbardziej w nim kocham. Kiedy robi tę swoją surową minę i dostaje tych poważnych zmarszczek na czole… Wzdycham.

– Hannah, słyszałaś, co mówiłem?

Cholera, on naprawdę do mnie mówi.

– Tak. Nie. Eee, przepraszam. Co mówiłeś?

Debilka.

Theo uśmiecha się do mnie we wstecznym lusterku.

– Powiedziałem, że Mojacar jest absolutnie idealny. Oglądałem tyle zdjęć przed przyjazdem, ale nic mnie nie przygotowało na to, jaki jest piękny. Znalazłaś cudowne miejsce.

Czy to możliwe, że naprawdę można pęknąć z dumy? Jeżeli tak, to w tym samochodzie zaraz będzie niezły bałagan.

– Dzięki. – Uśmiecham się promiennie do jego odbicia. – Nie mogę się doczekać, aż sama je znów zobaczę, przypuszczam, że bardzo się zmienił przez te lata.

– Pomyślałem, że moglibyśmy wszyscy razem zjeść dziś wieczorem kolację na starym mieście – ciągnie Theo. – A potem możesz nam pokazać, gdzie imprezowałaś jako nastolatka.

Z całą pewnością teraz się ze mnie nabija, ale jestem tym zachwycona.

– Myślisz, że któryś z hiszpańskich barmanów cię rozpozna? – pyta Claudette, a ja natychmiast żałuję, że opowiedziałam jej kilka wieczorów temu o moich młodzieńczych wybrykach. Wiedziałam, że druga butelka wina jest złym pomysłem, ale byłam taka szczęśliwa, że zaprosiła mnie na drinka. Robiła już parę projektów dla Vivid, ale ponieważ jest niezależną prezenterką i czasami aktorką, nie siedzi z nami w biurze, więc nie spędzałam z nią dużo czasu sam na sam. Claudette jest bez wysiłku fajna i bije od niej tego rodzaju pełen pewności siebie urok, jakiego ja nigdy nie zdołałam z siebie wydobyć. Ma trzydzieści siedem lat, ale jej skóra jest nieskazitelna, a makijaż zawsze nienaganny, więc wygląda jakieś dziesięć lat młodziej. Jest taką kobietą, która nawet nie ma starych, wyciągniętych spodni od dresu, nie mówiąc o tym, że miałaby je założyć do pubu w niedzielne popołudnie, jak często robię ja.

– Dlaczego mieliby pamiętać? – odpowiadam przez zaciśnięte zęby. Nie chcę rozmawiać o hiszpańskich barmanach w obecności Theo. Musi zawsze mnie postrzegać jako profesjonalistkę i osobę subtelną.

– No tak – mówi Claudette tonem, który wyraźnie daje do zrozumienia, że droczenie się ze mną sprawia jej przyjemność. – Na pewno pukali tyle Angielek, że wszystkie zlewają im się w jedno.

– Nie pukałam się z żadnym hiszpańskim barmanem – jęczę. To zupełne kłamstwo, oczywiście, i wiem, że Claudette tylko mnie prowokuje, ale wolałabym, żeby powstrzymała się przy naszym szefie.

– Greccy barmani są tacy sami – przyznaje Theo, wyprzedzając ciężarówkę z jedną ręką na kierownicy. – Nie pamiętam wielu Angielek z tego lata, kiedy pracowałem w barze u wujka.

O, mój Boże, Theo też szalał w młodości. No to teraz wystarczy, żebym wymyśliła wehikuł czasu, pojechała na wakacje na tę grecką wyspę, na której pracował jakieś dwadzieścia lat temu, i sprawiła, żeby się we mnie zakochał. Proste.

– Faceci są straszni – oznajmia Claudette w odpowiedzi, a Tom buczy głośno na nią z przedniego fotela. Theo się śmieje i znów przyciąga moje spojrzenie we wstecznym lusterku. Czy mi się zdaje, czy tym razem patrzy trochę dłużej? Zdobywam się na odwagę, żeby spojrzeć jeszcze raz, ale ta chwila już minęła. Albo w ogóle sobie to wymyśliłam.

– Podjeżdżamy do zakrętu – mówi Theo. – Za pierwszym razem, kiedy dojechałem do tego miejsca i zobaczyłam Mojacar, zaparło mi dech, mówię wam.

Ma rację. Chociaż byłam już tu i widziałam z oddali miasteczko w kształcie plastra miodu z białymi kamiennymi zabudowaniami lśniącymi jak wielgachny uśmiech odsłaniający białe zęby na tle ciemnych gór, dostaję motyli w żołądku, gdy w końcu się wyłania. W samochodzie zapada podniosła cisza, bo Claudette brakuje słów, kiedy patrzy na magiczne miasteczko wtulone wygodnie w oddali. Kiedy przyspieszamy i skręcamy gwałtownie na nasz zjazd, mruczy coś romantycznego po francusku, kładzie szczupłą dłoń na mojej ręce i ściska mnie. Na to właśnie liczyłam. Wiedziałam, że Mojacar ich zauroczy tak ja mnie tych kilkanaście lat temu. To miejsce ma coś w sobie, coś, co sprawia, że jest wyjątkowe, jedyne i inne od każdego innego miejsca na świecie, w jakim byłam.

– Mam gęsią skórkę – przyznaje Claudette, wypowiadając głośno to, co wszyscy myślimy. Raczej z zimna niż ze wzruszenia Theo wyciąga rękę i wyłącza klimatyzację i przez kilka kolejnych minut jedziemy w milczeniu. Czar pryska dopiero, kiedy znów skręcamy i na chwilę tracimy Mojacar z oczu, zasłonięty wielką bryłą jednego z wielu okolicznych wzgórz.

– Jeszcze raz, gdzie nocujemy, Han? – pyta Tom, odwracając się w fotelu. Otwieram usta, żeby odpowiedzieć, ale Theo mnie uprzedza.

– Na starym mieście – mówi, kaszląc lekko. – Hannah i Claudette w jednym mieszkaniu, a ty w kawalerce.

– Nie mieszkam z tobą tym razem, szefie? – Tomowi nie udaje się ukryć radości w głosie.

– Niestety dla ciebie, nie. – Theo się uśmiecha. – Ja mieszkam przy plaży. Wolę być blisko morza i potrzebuję miejsca na sprzęt do montażu, ale dla was chyba lepiej, że będziecie w mieście. Bliżej barów i sklepów.

Ponieważ ja robiłam wszystkie rezerwacje, wiem, jak małe jest mieszkanie Toma w porównaniu do całej willi Theo, ale wiem też, że jemu będzie to obojętne. Tutejszy luzacki tryb życia będzie idealny dla mojego przyjaciela jak dobrze skrojony garnitur i czuję przypływ euforii na myśl, że będę mu pokazywać okolicę. Cieszę się też, że będę mieszkać z Claudette. Mam nadzieję, że udzieli mi się trochę tego jej francuskiego magnetyzmu. W każdym razie to jakaś odmiana po wspólnym mieszkaniu z Tomem, co przez lata zdarzyło mi się parę razy w czasie festiwali. Stopy mu śmierdzą jak wiekowy brie po dniu w gumowcach i gada przez sen, jak jest pijany – trajkocze jak najęty. Odbyłam z nim całą rozmowę, zupełnie bełkocząc w Glastonbury któregoś roku, a on zupełnie jej nie pamiętał.

Słyszę, jak Claudette wzdycha obok mnie, podnoszę wzrok i widzę, że miasteczko Mojacar – czy pueblo Mojacar, jak nazywają je miejscowi – jest teraz tuż nad nami. Niesamowite, jest dokładnie takie, jak zapamiętałam, z wąskimi brukowanymi uliczkami wijącymi się wokół wzgórza, białymi kamiennymi domami stojącymi pod beztroskimi kątami i, kiedy Theo podjeżdża wyżej, cudownymi widokami gór i plaży rozciągającymi się poniżej. Coś świdruje mnie głęboko w żołądku i nie jestem w stanie powstrzymać uśmiechu, który tworzy się na moich wargach. Zmęczenie, które czułam po trzygodzinnym locie, znika, gdy opuszczam szybę i wdycham ciepłe powietrze. Czuję cytryny i także ziemisty zapach – nawet woń pyłu jest tu upojna. Wychylam głowę przez szparę i wciągam do płuc większą ilość powietrza jak łapczywe dziecko.

– Wyglądasz jak stary labrador moich rodziców – żartuje Tom, śmiejąc się ze mnie w bocznym lusterku. Pokazuję mu dla żartu środkowy palec.

– Zaparkować tu to koszmar – narzeka Theo.

Dojechaliśmy do apartamentów raczej bez polotu nazwanych Vista Apartments, gdzie Claudette i ja będziemy mieszkały przez cztery najbliższe tygodnie, ale wszystkie miejsca parkingowe i wiele miejsc przy drodze są zajęte.

– Wyrzuć nas tutaj – mówię słodko, ignorując pełną odrazy minę na twarzy Claudette. – Spotkajmy się na placu o, powiedzmy, wpół do siódmej?

Theo kiwa głową i włącza światłą awaryjne na tak długo, żebym zdążyła wyciągnąć całą kolekcję bagażu Claudette i moją własną jedną walizkę z bagażnika, a potem macha nam przelotnie i jedzie w górę w stronę mieszkania Toma.

– Jestem cała spocona – stęka Claudette, wąchając bungewillę, która zwisa z góry naszego bloku. Jak wiele budynków wciętych w zbocze tutejszych szerokich wzgórz, jego dach znajduje się na poziomie drogi, a do każdego z mieszkań można się dostać schodząc przerażająco wąskimi i stromymi kamiennymi schodami. Na szczęście, biorąc pod uwagę coraz bardziej drażliwy nastrój Claudette i liczbę walizek, jaką ze sobą przywiozła, musimy zejść tylko na drugi poziom z pięciu. Klucz czeka, tak jak obiecali właściciele, pod wycieraczką, a na ścianie przy sąsiednich drzwiach wymalowany jest duży symbol Indalo.

Nie powiedziałam tego nikomu, ale mieszkałam w tych samych apartamentach z Rachel i jej rodzicami. Tym razem nocujemy wyżej, ale rozkład jest dokładnie taki, jak zapamiętałam, z korytarzem, dużym salonem i kuchnią, oddzielną łazienką i dwiema sporych rozmiarów sypialniami.

Kiedy Claudette tłucze się po wybranej przez siebie sypialni i klnie pod nosem po francusku na zbyt małą ilość miejsca w szafie, ja od razu wychodzę przez szklane drzwi na szeroki, wyłożony płytkami balkon. Jest na nim piękny stolik z kutego żelaza i dwa krzesełka i ktoś powiesił prowizoryczny sznurek na pranie od tylnego rogu do rury, która biegnie przez całą długość bloku. Duża gliniana figurka została przyczepiona do ukośnej kamiennej ściany po mojej lewej stronie i uśmiecham się, kiedy zerkam w dół na mój podobny do niej tatuaż.

Jeżeli wychylę się za krawędź przeciwległej ściany, zobaczę samą krawędź balkonu należącego do mieszkania pod nami – każdy w bloku wychodzi ze wzgórza jak miejsca siedzące na stadionie.

Cały czas tam stoję, cieszę się cytrusowym powietrzem i ciepłymi płytkami pod bosymi stopami, kiedy wybiega Claudette. Mówi, że zapomniała swojego podróżnego żelazka, ale gdy tylko podnosi głowę i dostrzega widok rozciągający się przed nami, milknie.

– Mon dieu – szepcze, a ja widzę, że włoski na rękach jej się unoszą.

Stoimy tak przez jakiś czas obok siebie i upajamy się wszystkim. Dociera do mnie, że czuję, jak dziwne coś kotłuje się we mnie, to samo coś, co bulgotało we mnie, odkąd zaczęłam znowu czytać na temat tego miejsca. W Mojacar naprawdę jest magia, stwierdzam. I zamierzam się dowiedzieć, skąd się bierze.

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: