Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Może kiedyś, innym razem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 kwietnia 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Może kiedyś, innym razem - ebook

Anna, właścicielka pensjonatu i stadniny koni w Miętach, nie może ułożyć sobie życia. Niepowodzenie w zawodach i rozterki sercowe to dopiero początek. Rodzinne historie sprzed lat, które zawsze stanowiły ważną część jej codzienności,  przypomną o sobie...  Anna zauważa, jak wiele w życiu przegapiła. Nie zawsze uda się nadrobić straty, a płomiennego uczucia nic już nie wskrzesi. Czy serce dobrze jej podpowie?

 

Tymczasem jej przyjaciółka, Aśka, również zmaga się z dylematem miłosnym. Czy angażować się znowu w problematyczny związek z człowiekiem, który ją zranił? A może Aśka ulegnie urokowi przystojnego Włocha, który odwiedził ją w odziedziczonym dopiero co domu? Nieoczekiwany spadek kryje w sobie wielką tajemnicę, a przybysz z zagranicy pomoże Aśce odkryć tragiczne wojenne losy jej bliskich.

 

Klucz do rozwiązania wszystkich zagadek leży w dawnych zapiskach, pozostawionych listach, straconych szansach… Czy bohaterki odkryją prawdę o wielkiej, niespełnionej miłości, którą los zagnał kiedyś daleko, poza granice ojczyzny?

 

"Pięknie opowiedziana historia, w której każdy znajdzie coś dla siebie. Wojenne traumy, pogmatwane ludzkie losy i miłość, której wszyscy pragną." Ałbena Grabowska

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7976-899-8
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Może kiedyś, innym razem, dziś na razie nie

Dzisiaj głowa jest pod gazem, nie wie, czego chce

Dni się robią coraz krótsze, może jutro czy pojutrze

Będzie lepiej, dziś jest jeszcze źle.

Może w maju, może w grudniu, zresztą kto to wie?

Może dzisiaj po południu? Może jeszcze nie

Ja pod gazem, ty pod gazem

Wszystko jedno, innym razem

W każdym razie dzisiaj nie.

Powyższy tekst to refren piosenki napisanej przez Mariana Hemara, muzykę do utworu skomponował Władysław Daniłowski.

Piosenka powstała w 1933 roku. Tylko sześć lat przed 1939.PROLOG

– Nie. Nie dam się, nie dogonią mnie. Muszę biec, muszę zdążyć! Szybko! – zaszlochała Madame.

Oszalałe ze strachu serce podchodziło jej niemal do gardła, a ona przyciskała dłoń do szyi, jakby chciała je zatrzymać w klatce piersiowej. Drugą rękę wyciągnęła przed siebie, palcami muskając powietrze. Próbowała powstrzymać niewidzialnego wroga. Gdzieś tam, w tej ciemności, czaiło się zło. Madame była tego pewna. „Nie mogą zrobić mi krzywdy, jestem tylko małą dziewczynką! Małą dziewczynką!” – ta myśl, choć powtarzana natrętnie, nie uspokajała, nie przynosiła ulgi.

Wreszcie Madame zdołała dotrzeć do drzwi. „Gdzie ta klamka?” – zastanawiała się gorączkowo. „Och, jest!” – pomyślała, kiedy drzwi ustąpiły z cichym skrzypnięciem. Przekroczyła próg i błyskawicznie zamknęła je za sobą – jeden zamek, drugi, trzeci. Z ulgą osunęła się na miękki dywan pośrodku niewielkiego, dyskretnie oświetlonego, pozbawionego okien pomieszczenia. Oddychała głęboko, głowę nakryła rękami. Jeszcze bała się rozejrzeć, choć wiedziała, że była już bezpieczna.

Powoli się uspokoiła, usiadła, wierzchem drżącej dłoni otarła łzy i poprawiła poły wełnianego swetra, który przed chwilą niedbale narzuciła na ramiona. Z trudem wstała, by już po kilku chwiejnych krokach odpocząć w głębokim fotelu ustawionym w rogu tego dziwnego pokoju – ni to klatki, ni to buduaru. Prócz fotela oraz niskich lamp znajdowały się tu tylko nieduże biureczko, toaletka raczej, ekran telewizora na ścianie, szafka z gramofonem i płytami, barek wypełniony karafkami oraz szklaneczkami, a także stojak z paroma butelkami wina.

Idealną ciszę po chwili przerwała szemrząca, dochodząca z oddali muzyka. „Boże mój jedyny, tak cię prosiłam! Tylko chwila spokoju, tylko chwila. Czy to tak wiele?” – zastanawiała się Madame. Była pewna, że Bóg i tym razem nie zechce wysłuchać jej żałosnej skargi.

Bo dlaczego miałby?ROZDZAŁ I

2014, MIASTECZKO

Dzwonek brzęczał natarczywie. Aśka usłyszała go dopiero, kiedy zakręciła wodę i uchyliła drzwi kabiny prysznicowej, by sięgnąć po ręcznik. „Cholera, wykąpać się spokojnie nie można. Kogo niesie o tej porze? Niedziela przecież” – pomyślała z niechęcią. Pospiesznie okręciła mokrą głowę ręcznikiem i włożyła szlafrok. Pasek wiązała już w drodze na parter, zła, że psy dziko jazgoczą pod furtką.

– Franek, Frędzel, do domu, dranie! Natychmiast! – zawołała, otwierając drzwi wejściowe.

Psy przybiegły, unosząc łebki w oczekiwaniu na przysmak za tak niesamowite posłuszeństwo. Aśka jednak wepchnęła zwierzaki do środka, a sama wyjrzała na zewnątrz. Wychodzenie uznała za kiepski pomysł – na dworze lało, wicher porywał ostatnie liście z drzew, było zimno i paskudnie.

– Pan do kogo? – krzyknęła w stronę furtki. W skulonej pod czarnym parasolem postaci nie rozpoznała nikogo znajomego.

– Pani Joanna Strojska? – spytał niepewnie mężczyzna.

– To ja. O co chodzi? – Aśka czuła, jak wiatr wślizguje się pod jej szlafrok.

– Czy mogę zająć pani chwilę? – głos mężczyzny zabrzmiał niemal błagalnie.

– Trudno, niech pan wejdzie – odparła niezbyt uprzejmie Aśka, jednocześnie przyciskając guzik domofonu.

Kiedy furtka ustąpiła, nieznajomy przebiegł po ścieżce, ostrożnie omijając kałuże. Wszedł na schodki i, schroniwszy się pod werandą, bezskutecznie próbował złożyć parasol. Aśka, stojąca w otwartych drzwiach, obserwowała jego wysiłki z rosnącym zniecierpliwieniem.

– Niechże pan wreszcie wejdzie – zakomenderowała, a gość posłusznie wykonał polecenie.

Znalazłszy się w środku, niezręcznie odstawił parasol pod ścianę. Zauważył, że na parkiet zaczyna ściekać woda i to go jeszcze bardziej zakłopotało. Wyglądał na trzydzieści kilka lat, miał na sobie prochowiec nieokreślonego koloru, pod nim nosił dość staromodny garnitur, a źle zawiązany krawat z pewnością uciskał mu krtań. Czarne buty mężczyzny były mokre i ubłocone. Odłożył skórzaną teczkę, zdjął płaszcz i kraciasty kaszkiet, przeczesał ręką mocno przerzedzone włosy i oczami jakby rozmytymi przez deszcz popatrzył bezradnie na Aśkę.

– Przepraszam, że tak panią nachodzę, bez uprzedzenia… – zaczął nieśmiało.

– Nie, nie, nic się nie stało. Tylko jestem nieubrana, przepraszam. – Aśce zrobiło się trochę żal nieporadnego gościa.

– Tak, rzeczywiście – odparł bez sensu i zaczerwienił się, przez sekundę zerkając w dość głęboki dekolt uroczej, trzydziestoparoletniej gospodyni. Nie mógł przy tym nie zauważyć zgrabnej figury Aśki, która właśnie próbowała przytrzymać rozchylający się na piersiach szlafrok i jednocześnie upchnąć pod ręcznikiem mokre kosmyki rudych włosów. Aśka westchnęła, gdy zobaczyła, dokąd wędruje spojrzenie mężczyzny. Chciała dowiedzieć się, po co odwiedził ją ów dziwny człowiek, by móc go jak najszybciej pożegnać.

– Bardzo proszę. – Wskazała drzwi do salonu. – Może napije się pan gorącej herbaty? – spytała, podążając za nim i jednocześnie grożąc palcem psom, które koniecznie chciały obwąchać przybysza.

– O tak, chętnie – odpowiedział skwapliwie nieznajomy, rozglądając się z ciekawością po przestronnym wnętrzu zastawionym starymi meblami. – Bardzo przepraszam, nie przedstawiłem się. – Odwrócił się w stronę Aśki z wyciągniętą ręką. – Nazywam się Zdzisław Talarski, jestem synem Jana Talarskiego, jeśli cokolwiek to pani mówi.

– Nie przypominam sobie. – Aśka naprawdę nie wiedziała, z kim ma do czynienia.

„Może to jakiś wariat i tak łatwo się go nie pozbędę?” – pomyślała z niechęcią.

– Przyniosę herbatę, proszę poczekać.

Podejrzliwie zerkając na mężczyznę, poszła do kuchni. Po chwili przyniosła dwa kolorowe kubki, a z kredensu wyjęła srebrną cukiernicę i łyżeczki.

– Pewnie pan zmarzł, zapraszam do stołu – powiedziała, choć w jej głosie próżno było doszukiwać się ciepła.

Gość wstał, nie bez trudu, z przepastnego klubowego fotela i usiadł na wskazanym krześle.

– Ta cukiernica… Pamiętam ją – powiedział cicho, przyglądając się zabytkowej zastawie.

– Pamięta pan cukiernicę mojej ciotki? – spytała Aśka podejrzliwie.

„Na gwałciciela nie wygląda, ale w tej teczuszce może mieć młotek. Da mi w łeb, rąbnie cukiernicę, a na koniec otruje psy” – pomyślała, na wszelki wypadek siadając po przeciwnej stronie dużego stołu.

– Tak. Już kiedyś tu byłem. W tym domu. Kilka razy. Z ojcem – mówił urywanymi zdaniami.

– Kim jest pański ojciec? – Aśka po raz kolejny zaczęła tracić cierpliwość.

– Mój ojciec już nie żyje.

– Przykro mi – wtrąciła zdawkowo.

– Ach, nie, zmarł jakiś czas temu. Był notariuszem. Przejąłem kancelarię po jego śmierci – wyjaśnił Talarski.

– Niestety, nadal nie rozumiem, o co chodzi.

Aśka wciąż nie miała pojęcia, dlaczego Talarski ją odwiedził. I to w taką paskudną, deszczową niedzielę! „Kiedyż on wreszcie wydusi, po co przylazł?” – zastanawiała się.

– Już tłumaczę. Pani nie pamięta, ale to mój ojciec prowadził niektóre sprawy świętej pamięci Danuty Zdebskiej.

– Czyje? – Aśka w pierwszej chwili nie zrozumiała.

– Pani ciotki, Danuty Zdebskiej. – Popatrzył na nią zdziwiony.

– Ach, tak, oczywiście, przepraszam, nie dosłyszałam – skłamała. Rzadko myślała o krewnej jako o Danucie, do tego Zdebskiej. Ciotka-Dewotka, to wystarczało.

– Ojciec odczytywał testament zmarłej, może to sobie pani przypomina – powiedział Talarski z nutą przygany w głosie.

– Oczywiście, że pamiętam – potwierdziła zdecydowanym tonem. – Proszę wybaczyć, uciekło mi z pamięci nazwisko pana notariusza.

– Nic nie szkodzi. – Uśmiechnął się blado. – To jednak ja będę musiał prosić o wybaczenie, i to w imieniu ojca.

– A z jakiego powodu? – spytała zdziwiona.

– Widzi pani… To było tak. Pani krewna, deponując u mojego ojca testament, zostawiła też pewne wskazówki. Wskazówki dla pani – tłumaczył powoli.

– Dla mnie? Jak to? Niczego takiego pański ojciec mi nie przekazał – przerwała.

– Proszę pozwolić mi dokończyć. – Notariusz tym razem nie dał się zbić z tropu. – Ojciec miał wszystko zapisane w osobistych notatkach. Załatwione sprawy oznaczał w specjalny sposób, jednak w przypadku pani ciotki nie było żadnej adnotacji, uznałem więc, że z jakichś przyczyn tę sprawę pominął. Może po prostu zapomniał? W tym czasie już chorował, a wkrótce po odczytaniu testamentu trafił do szpitala. Zmarł po kilku miesiącach. Starałem się prowadzić dalej wszystkie sprawy kancelarii, ale o tych notatkach wówczas nie wiedziałem. Przyznam, że w dokumentacji było też trochę nieporządku… – przerwał, zerkając na Aśkę z nieskrywaną obawą.

– Najwyraźniej – odparła bezlitośnie. – I co z tym bardzo ważnym przesłaniem od mojej ciotki?

– Jeszcze raz proszę o wybaczenie. – Spuścił głowę. – Znalazłem zapiski dopiero parę dni temu.

– Lepiej późno niż wcale – prychnęła. Nie zamierzała być wyrozumiała. – Czy wreszcie się dowiem, o co chodzi?

– Już je pani pokazuję. – Pospiesznie sięgnął do przepastnej teczki. Przeszukiwał przez chwilę liczne przegrody, wysypując przy okazji różne dokumenty.

Aśka schyliła się, pomagając notariuszowi pozbierać papiery.

– Znowu się panu coś zgubi – parsknęła śmiechem.

– O, jest! – Talarski triumfalnie zamachał czarnym notesem. – Bardzo proszę, oto notatki mojego świętej pamięci ojca – powiedział z namaszczeniem, kartkując notes. – Proszę popatrzeć tutaj. Dwudziestego ósmego lipca dwa tysiące dziesiątego roku ojciec zapisał: „Dnia dzisiejszego sporządzono testament. Danuta Zdebska. Życzenie klientki: przekazać spadkobierczyni informację. Treść informacji: Trzeba zająć się altaną. Klientka nie wyjaśniła znaczenia informacji”.

Podsunął Aśce notes i wąskim palcem wskazał cytowane słowa. Ta patrzyła na niego nic nierozumiejącym wzrokiem.

– I co to ma znaczyć? Może pana ojciec napisał coś więcej?

„Jest jeszcze gorzej, niż myślałam. Ten facet to z pewnością świr, a jego tatuńcio nie lepszy! Z moją zwariowaną ciocią dobrali się jak w korcu maku. Tylko o co, do cholery, chodzi z tą altaną?” – rozważała w myślach. Zaciekawiona wyciągnęła rękę po notes, notariusz jednak cofnął się gwałtownie.

– Niestety, przykro mi, mogłem pokazać pani tylko tę notatkę. Odnotuję obok, że sprawę można uznać za załatwioną.

To mówiąc, wysupłał z teczki wieczne pióro, powoli odkręcił obsadkę i starannie napisał coś w notesie. Potem wcisnął go do teczki, pozamykał wszystkie zamki, zaciągnął paski, chwilę mocując się z klamerkami. Wstał z krzesła i ukłonił się sztywno.

– Nie będę dłużej pani niepokoił. Herbata była wyśmienita, dziękuję. Pójdę już. Pieski mnie wypuszczą? – Zerknął podejrzliwie na Frania i Frędzla leżących tuż obok drzwi salonu.

– Na ogół są grzeczne. Muszę przyznać, że nadal niczego nie pojmuję. Miał pan przedziwną misję! Dziękuję jednak, że pan się trudził i przyjechał do mnie mimo tej paskudnej pogody – zapewniła. Z niecierpliwością czekała, aż gość wyjdzie i będzie mogła spokojnie się pośmiać.

– Zadowolenie klientów jest naszym priorytetem – powiedział dumnie, sięgając po prochowiec.

Później, gdy mężczyzna wreszcie opuścił jej dom, ponownie walcząc z zacinającym się parasolem, Aśka zachichotała.

– Zabawny człowieczek, prawda? – powiedziała do merdających ogonami psiaków.

Zdjąwszy z już prawie suchych włosów ręcznik, po drodze do sypialni spojrzała w wysokie lustro wiszące w holu. Rude kosmyki sterczały na wszystkie strony. Aśka rozgarnęła włosy ręką, ale efekt był raczej marny. „E tam, nie warto się starać. Trochę luzu nie zaszkodzi” – z tą myślą powędrowała do sypialni. Wkładając dżinsy i miękką, polarową bluzę, wciąż przypominała sobie to dziwne zdanie, które zapisał stary notariusz Talarski: „Trzeba zająć się altaną”. Ciotka sporządzając testament, myślałaby o remoncie ogrodowej budowli? Była aż tak zwariowana?

„Między Bogiem a prawdą, to prawie nic o niej nie wiem” – stwierdziła Aśka. Usiłowała przywołać w wyobraźni wizerunek cichej ciotki odwiedzającej dawno temu dom jej rodziców w Warszawie. Ciocia Danusia, tak się o niej mówiło oficjalnie. Poza tym dowcipkowano: Ciotka-Dewotka. „Przecież ona była bardzo miła i dobra” – uświadomiła sobie Aśka, odnajdując pogrzebane w pamięci wspomnienia. Jak choćby to, że w każde imieniny listonosz przywoził cudowne wypieki od cioci Danusi. Starannie zapakowane, w pudełko, szary papier, przewiązane konopnym sznurkiem. A w środku ciasto, które przypominało połączenie kajmaku i nugatu. Aśka do dziś pamiętała ten smak: cudowny, raz czekoladowy, raz cytrynowy. W niebiańsko pysznej masie zatopione były pokruszone herbatniki, orzechy, rodzynki i skórka pomarańczowa, wszystko razem umieszczone między waflami i oblane miękkim lukrem.

Aśka z Adelą, szkolną przyjaciółką, podkradały przysmak z domowej spiżarni. Ciotka nigdy o nikim nie zapominała, nie przegapiła żadnej daty urodzin czy imienin, żadnych świąt. „Właściwie to myśmy się chyba niczym jej nie odwdzięczali” – pomyślała Aśka ze wstydem.

Zatopiona we wspomnieniach przeszła do kuchni. Bardzo lubiła to pomieszczenie. Wyremontowała je tuż po przeprowadzce z Warszawy do domu Ciotki-Dewotki, ale choć było teraz wyposażone w nowoczesne sprzęty, zachowało dawny urok. Pod ścianą rozpierał się solidny, biały kredens odnowiony przez Aśkę, pod oknem, wokół dużego stołu, postawiono wygodne krzesła, a w kącie, obok dużej stojącej lampy, miejsce znalazł wygodny uszaty fotel. Z okna widać było starą altanę. Stała za domem, wśród krzewów rosnących w rogu ogrodu. Latem skrywała się pośród różanych pnączy, jednak teraz nie wyglądała najlepiej – odsłonięta, odrapana i lekko przechylona na bok. Był to właściwie całkiem spory drewniany domek na kamiennej podmurówce. Ażurowe okna na zimę osłaniało się okiennicami. Aśka bardzo rzadko tam zaglądała, wykorzystując pojemne wnętrze głównie do przechowywania ogrodowych sprzętów.

– Najlepiej to nie wygląda. Może się lada chwila zawalić… – zamruczała pod nosem i postanowiła, że musi się altanie przyjrzeć z bliska. Miała w związku z tym budyneczkiem wyrzuty sumienia. Altana była urocza, ale chyliła się ku upadkowi. Całe minione lato Aśka obiecywała sobie, że zrobi z nią porządek, lecz zabrakło jej czasu. Nieoczekiwany spadek po dalekiej krewnej, który Aśkę zachwycił i skłonił do odmiany życia, trzeba było zagospodarować, a to wymagało i czasu, i pieniędzy.

Niechętnie włożyła teraz kalosze, ubrała się w grubą kurtkę i gwizdnąwszy na psy, wyszła do ogrodu. Wiatr wcale nie tracił na sile, więc kiedy Aśka otworzyła wreszcie zardzewiały zamek altany, podmuch niemal wyrwał jej drzwi z rąk.

Latarką oświetliła ciemne pomieszczenie. „Niewiele widać, muszę wystawić kilka gratów” – postanowiła. Z trudem wyniosła na zewnątrz grabie i łopaty, wytaszczyła kosiarkę i taczki. Pod ścianami zostało jeszcze kilkadziesiąt doniczek, wiklinowe kosze, stare ogrodowe meble. Pachniało wilgotną ziemią. Pokrywające podłogę zielone linoleum na środku było poszarpane i powydzierane. „To paskudztwo trzeba wywalić, całkiem zgniło przez wilgoć” – uznała Aśka. Z ciekawości uniosła fragment wykładziny. Pod spodem znajdowały się zupełnie przyzwoite deski. Aśka dokładnie je zlustrowała. „Szkoda, że są tak spękane” – pomyślała, dłubiąc palcem w szparze widocznej w podłodze. „Zaraz, coś tu nie gra, to chyba nie jest pęknięcie” – zastanowiła się.

Zaczęła mocować się z na wpół zgniłym linoleum, sukcesywnie odrywając jego fragmenty. Uwolniwszy środek pomieszczenia, zobaczyła, że w deskach umieszczono sporej wielkości klapę. Kiedyś musiała być niewidoczna, ale deski rozeschły się przez lata. Aśka nie dostrzegła żadnego uchwytu. Sięgnęła po jedną z wystawionych na zewnątrz łopat i jej ostrą krawędź wepchnęła w szparę. Stękając z wysiłku, lekko uniosła klapę. Chwyciła brzeg i z hukiem, tłukąc przy okazji kilka doniczek, odrzuciła na bok. Pod klapą była sporych rozmiarów dziura, ziejąca zapachem stęchlizny.

„Co to, cholera, jest? Jakaś piwnica?” – zastanawiała się. Położywszy się na podłodze, zajrzała do środka. W świetle latarki dostrzegła, że pod starą altaną ktoś wykopał ziemiankę. W pomieszczeniu wielkości dwóch, trzech metrów kwadratowych znajdowała się zmurszała prycza z resztkami materaca, a obok niej taboret i niski, mały stolik. Na nim leżała drewniana, solidna skrzynka.

Aśka wyciągnęła ramię, próbując jej dosięgnąć, ale zbyt mocno przechyliła się nad krawędzią i, straciwszy równowagę, spadła głową w dół.

Prosto na tajemniczą skrzynkę.

1940, STÄDTCHEN

Hans za chwilę miał wejść do willi przy Kościelnej 1, obecnie Kirchestrasse, w towarzystwie ubranego w brunatny mundur gestapowca i dwóch żandarmów. Przelotnie spojrzał na swoje odbicie w jednej z szyb w zdobionych, witrażowych drzwiach. To, co zobaczył, zadowoliło go: prezentował się dostojnie, władczo, szykownie. Skórzany czarny płaszcz, wysokie oficerki, tweedowa marynarka, tyrolski kapelusz z zalotnym piórkiem. Dłonią w czarnej rękawiczce przetarł wpięty w klapę znaczek partii faszystowskiej. Wszystko było tak jak trzeba. Teraz wreszcie dowiedzą się, za kogo powinni go uważać. Zobaczą, że władze szanują go, cenią i stawiają przed nim ważne zadania. Hans jest kimś – to nie ulegało wątpliwości. Helena już nie będzie nim gardzić, już się nie ośmieli go lekceważyć. Tym bardziej, że miał przecież plan…

Zacisnął usta i z uniesioną głową, nieco tym poprawiając swój mizerny wzrost, wkroczył do wnętrza tuż za funkcjonariuszami.

Jedyne lokatorki willi, około czterdziestoletnia kobieta i kilkunastoletnia dziewczynka, stały skulone pod ścianą, wbijając przerażony wzrok w przybyszy.

– Raus! Sie müssen in zwanzig Minuten einpacken! Nur persönliche Gegenstände! Sie werden abgeschoben! Verstehen Sie das? – wrzeszczał gestapowiec.

– Ja, ich verstehe, wir werden bereit sein – cicho odpowiedziała kobieta.

Obronnym gestem przytuliła córkę.

Na widok Hansa, wchodzącego za żandarmami, dziewczynka krzyknęła:

– Janek! Nie pozwól im na to, proszę!

– Ruhe! – wrzasnął gestapowiec, a dziewczynka aż się skuliła.

– Herr Schneider, proszę się rozejrzeć – uprzejmie zwrócił się do Hansa gestapowiec. – W mieszkaniu zostanie wszystko, co potrzebne. Z pewnością będzie to odpowiednie lokum dla pańskiej rodziny – powiedział, omiatając wzrokiem hol ozdobiony dużym lustrem zawieszonym nad złoconą konsolą. Stały tu też, pod rozłożystą palmą, dwa eleganckie, klubowe fotele.

– Ależ oczywiście, Hauptsturmführer, jest doskonałe. Siostra będzie zachwycona – odparł skwapliwie Schneider.

Kątem oka obserwował kobietę i dziewczynkę, obie bezsilnie miotające się po pokojach pod czujnym okiem żandarmów. Za każdym razem, gdy próbowały zabrać coś, czego nie powinny, były surowo napominane. Pościeli nie wolno, tylko jedna zmiana bielizny, żadnych koców, żadnych naczyń, żadnych zapasów jedzenia. Wszystko ma zostać dla nowych niemieckich lokatorów.

Schneider uśmiechnął się pod nosem i zagadnął Niemca:

– Herr Hauptsturmführer, czy mógłbym prosić na słowo?

– Oczywiście, Hans. Mogę chyba tak się do pana zwracać?

– To będzie dla mnie zaszczyt, Herr Becker! – Schneider aż pokraśniał z zadowolenia, odważnie pozwalając sobie na użycie mniej służbowego zwrotu. Wskazał ręką na jeden z pokoi po prawej stronie holu, w którym stali. – Tam możemy spokojnie porozmawiać.

Kiedy weszli do pokoju, a właściwie salonu, oficer zwrócił się do Hansa:

– W czym mogę panu pomóc?

– Ma pan ochotę? – Schneider wyciągnął w stronę Niemca złotą papierośnicę.

– A chętnie, chętnie, dziękuję.

Zapalili papierosy. Zaciągnęli się dymem.

Wtedy Hans Schneider, patrząc badawczo na oficera, zapytał:

– Czy to konieczne, żeby je wywozić?

– Takie są rozkazy! – odparł stanowczo tamten. – Przecież pan o tym doskonale wie. Uwalniamy przestrzeń dla niemieckich obywateli. Na przykład dla pańskiej siostry. Wszystkich tych Polaków obowiązują takie same reguły i nie ma dla nich miejsca na niemieckiej ziemi! – zakończył patetyczne.

– Ależ oczywiście, Herr Hauptsturmführer. Jesteśmy bardzo wdzięczni naszemu drogiemu wodzowi i partii za wszystko, co dla nas robi – zapewnił pospiesznie Schneider.

– Więc w czym rzecz? – Gestapowiec był już lekko zniecierpliwiony, znacząco zerknął na zegarek.

– Już wyjaśniam. Te kobiety… Ja je znam… – Schneider zająknął się. Zaczerpnął powietrza i tłumaczył dalej, udając, że nie dostrzega zdziwienia na twarzy rozmówcy: – Apteka, którą prowadzę, była kiedyś własnością męża tej Polki. – Hans nie uważał za stosowne dodać, że pracował w aptece jako pomocnik. Tylko pomocnik, bo studia ledwie ukończył, z marnym wynikiem. – Mąż nie wrócił z frontu. Ale ta kobieta też jest farmaceutką i zna niemiecki, studiowała w Wiedniu. Ona mi się przyda, pomoże w aptece. Póki nie sprowadzimy odpowiedniej liczby niemieckich fachowców, musimy sobie jakoś radzić, prawda? A jej córka będzie usługiwać mojej siostrze, sprzątać, zajmie się dzieckiem. Co pan na to? – spytał, patrząc na Beckera.

– Ja, das ist klar – odpowiedział tamten z namysłem. – Ale nie będziecie przecież mieszkać pod jednym dachem, to absolutnie niemożliwe!

– Nie całkiem pod jednym – tłumaczył Schneider, z coraz większą nadzieją, że uda mu się zrealizować ten misterny, jak mu się wydawało, plan. – Na poddaszu są dwa, może trzy pokoiki, mogą w nich zamieszkać, pokażę panu. Poddasze ma osobne wejście.

– Świetnie zna pan ten dom, co? Wyście tu się za bardzo zżyli z tymi untermensch, Hans! – Oficer pogroził palcem. – Ale to się teraz zmieni! Dobrze, niech pan sobie weźmie te Polki. – Protekcjonalnie poklepał Hansa po plecach. – I niech się natychmiast zgłoszą do Arbeitsamt!

Odwrócił się w stronę drzwi, dając tym samym do zrozumienia, że uważa rozmowę za zakończoną. Przeszli do holu.

Matka i córka czekały w przedpokoju. Dziewczynka miała na sobie kożuszek, a kobieta elegancki płaszcz. Głowę okryła jednak niepasującą do płaszcza wełnianą chustą. Obie na plecy zarzuciły plecaki, każda trzymała w ręku walizkę.

– Ja, ja. – Gestapowiec popatrzył na nie z uwagą.

Zbliżył się powoli i wskazującym palcem lewej ręki ujął brodę kobiety, unosząc jej twarz w stronę światła. Dopiero teraz zobaczył, jak była piękna, mimo że już nie najmłodsza. Miała urodę Greczynki, może Włoszki, klasyczne rysy, lekko wydęte usta, ciemne oczy osłonięte długimi rzęsami, ciemnobrązowe gęste włosy, których kosmyk wysunął się spod brzydkiej chusty. Nie były to z pewnością pożądane, aryjskie cechy, ale Heinrich Becker uważał się za znawcę kobiet. Potrafił dostrzec i docenić ich zalety w każdych okolicznościach.

Cofnął dłoń i odwracając głowę, powiedział:

– Dzięki wspaniałomyślności Herr Schneidera możecie tu zostać. Zamieszkacie na poddaszu i będziecie wykonywać wszystkie polecenia Herr Schneidera. W razie nieposłuszeństwa zostaniecie surowo ukarane i natychmiast deportowane. Wolno wam zabrać tylko to, co macie ze sobą, verstanden? Wszystko w mieszkaniu jest własnością Herr Schneidera.

Zakończył, gestem nakazał żandarmom opuszczenie willi, a sam zwrócił się do Hansa:

– Heil Hitler!

Po wyjściu gestapowca Hans stał jeszcze przez chwilę wyprężony, z ręką uniesioną w partyjnym pozdrowieniu. Słuchał oddalającego się stukotu oficerek i celebrował tę chwilę. Był zachwycony.

Wreszcie, wciąż dumnie wyprostowany, podszedł do matki i córki. Przerażona dziewczynka tuliła się do matki, ta zaś odważnie, nawet hardo, patrzyła w oczy ich nieoczekiwanego gnębiciela.

– Słyszałyście, prawda? – spytał. – Słyszałyście?! – wrzasnął, widząc, że nie reagują.

– Słyszałyśmy, nie musisz krzyczeć, Hans – odpowiedziała kobieta. – Hans. Chcesz, żebym tak się teraz do ciebie zwracała. Prawda, Janku?

Odniósł wrażenie, że choć jej sytuacja jest tragiczna, zwyczajnie kpi z niego.

– Masz do mnie mówić Herr Schneider! I odzywać się tylko po niemiecku!

Krzykiem próbował dodać sobie powagi. „Jeszcze pożałujesz, Heleno. Zetrę ci tę dumę z twarzy” – pomyślał mściwie.

– Chodźcie za mną – rozkazał i odwrócił się w stronę drzwi.

– Znamy drogę na strych naszego domu – usłyszał za plecami spokojny, dumny głos.

– Ruhe! Masz milczeć, kiedy o nic nie pytam! Rozumiesz? – warknął z wściekłością.

Poszły za nim, taszcząc walizki. Na poddasze prowadziły wąskie schody – były przyklejone do bocznej ściany domu i osłonięte skośnym daszkiem. Kiedy weszli na górę, matka i córka odstawiły walizki, po czym rozejrzały się bezradnie. Znały to wnętrze, ale nigdy nie sądziły, że przyjdzie im w nim zamieszkać.

Poddasze, przed laty zajmowane przez służbę, dziś smutne i zaniedbane, składało się z trzech niewielkich pokoików w amfiladzie. W pierwszym stał stół, przy nim dwa krzesła, w ścianę wbito kilka drucianych haczyków. Drugi pokój zajmowała para żelaznych łóżek, przykrytych siennikami w przybrudzonych, pasiastych obszyciach. Prócz nich były tu jeszcze miednica na metalowym stelażu i niska, biała szafa w kącie izby, a w niej trochę starych niepotrzebnych już ubrań. Jedyne wyposażenie trzeciego z pomieszczeń stanowiły odrapany, półokrągły zlew na ścianie, z mosiężnym kranem, oraz stary żeliwny piecyk. Ściany w izbach oklejone były poobdzieraną tapetą w wyblakłe wzory, tylko ostatnie pomieszczenie zdobiła żółta lamperia. Oświetlenie zapewniały zwykłe blaszane lampy i małe okna mansardowe. Było zimno i nieprzyjemnie.

Schneider uśmiechnął się pod nosem, gdy zobaczył mizerię tego wnętrza.

– Oto wasz apartament. – Machnął ręką.

– Tu jest bardzo zimno. Nie mamy opału – odezwała się po niemiecku Helena.

Patrzyła Hansowi prosto w oczy. Znowu go to zirytowało. I jeszcze to, że jej wiedeński akcent był dużo lepszy niż jego kulawa niemczyzna. Starał się pozbyć polskiego akcentu, ale nie miał talentu do nauki języków. Chodził kiedyś co prawda do niemieckiej szkoły, z ojcem rozmawiał po niemiecku, ale z kolegami często gadali po polsku, a matka w ogóle nigdy nie nauczyła się dobrze niemieckiego. Siostra i szwagier, Niemiec z Rygi, wstydzili się z nią pokazywać publicznie.

– To sobie skombinujcie. Podobno Polacy są tacy zaradni! – Parsknął śmiechem, jakby opowiedział świetny dowcip. – Zasady są proste, nawet Polak je zrozumie: nie wolno wam wchodzić do mojego domu poza godzinami przeznaczonymi na pracę. Ty, Danka – wskazał na dziewczynkę – będziesz sprzątać, prać, prasować, opiekować się Dietrichem, moim siostrzeńcem. Rodzina przyjedzie za kilka dni, płyną statkiem z Rygi. Musisz robić wszystko, co Hannelore ci każe. A ty – zwrócił się do Heleny – jutro rano masz być w aptece. Będziesz sprzątać, robić leki, obsługiwać klientów. Tylko po niemiecku, za każde słowo po polsku oberwiesz. Rozumiecie? – Spojrzał na nie groźnie.

– Danusia ma dopiero trzynaście lat – odezwała się cicho Helena.

– Da sobie radę. Jeszcze dzisiaj zgłoście się do Arbeitsamt. I weźcie się do roboty, darmozjady.

Odwrócił się i wyszedł, trzaskając drzwiami. Na schodach zatarł ręce. „Teraz spokorniejesz, Heleno, czy tego chcesz, czy nie, bo inaczej córeczka popamięta. Jesteś moja, Heleno. Moja” – myślał z satysfakcją. Świadomość tego, czego właśnie dokonał, tak go podnieciła, że mimo siarczystego mrozu, zrobiło mu się gorąco. W tym niezwykłym momencie był bezgranicznie wdzięczny wodzowi za wszystko, co otrzymał: choć ledwo skończył studia, miał aptekę, kiedyś cierpiał biedę, teraz stał się bogaty, zajął właśnie piękną i wygodną willę. I zdobędzie kobietę, o której dotąd mógł tylko śnić. Na myśl o tym, że Helena już niedługo będzie się wiła pod jego dotykiem, aż przestał oddychać. Fakt, że mógłby się dopuścić Rassenschande, w tej chwili nie miał dla niego żadnego znaczenia.

Ciąg dalszy w wersji pełnejPOLECAMY RÓWNIEŻ:

Lidia Liszewska, Robert Kornacki

Napisz do mnie

Jeden list może zmienić wszystko…

On – dziennikarz radiowy o zniewalającym głosie, którym uwodzi kolejne kobiety.

Ona – romantyczna i zmysłowa malarka, która chce od życia czegoś więcej.

Oboje mają po czterdzieści lat i zaczynają dostrzegać, że do ich dotychczasowych związków wdarły się rutyna i fałsz.

Ich znajomość zaczyna się od słów. Gdy On znajduje w kawiarni list zgubiony przez Nią, zaintrygowany postanawia Jej odpowiedzieć. Na kartach papeterii powoli rodzi się uczucie. Choć nie są już beztroskimi nastolatkami, jeszcze zdążą zmienić w swoim życiu wszystko.

Doskonała powieść iskrząca się ogniem namiętności i prawdziwymi emocjami.

Takich listów jak Oni nie pisze nikt.POLECAMY RÓWNIEŻ:

Sylwia Trojanowska

A gdyby tak…

Czy może nas zaskoczyć nasza własna przeszłość?

To miała być kolejna nudna konferencja szkoleniowa. Gdy do sali wykładowej wchodzi Aleksander, Zuzanna nie może uwierzyć, że to ten mężczyzna, który na studiach złamał jej serce. Dzisiaj oboje mają po czterdzieści lat, a za sobą nieudane małżeństwa. A gdyby tak dać swoim uczuciom jeszcze jedną szansę?

Kiedy wydaje się, że najtrudniejsze chwile to już przeszłość, dramatyczna wiadomość zmienia wszystko. Co wybierze Zuzanna, gdy pozna prawdę?

Obok tej powieści nie można przejść obojętnie. Takie historie nie zdarzają się często, a niektóre decyzje łatwo oceniać… Dopóki nie padnie pytanie: a gdyby chodziło o nas?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: